Rozdział 3

– W ciągu ostatnich dwóch dni rozmawiałem z Mac Duffem dwukrotnie – powiedział Jock, kiedy Sophie podniosła słuchawkę. – Chce, żebym wracał do domu.

Sophie starała się ukryć zawód. Z drugiej strony, przecież tego właśnie chciała.

– A więc jedź. Nie jesteś mi potrzebny. Prawdę mówiąc, kiedy nie pojawiałeś się przez ostatnie kilka dni, myślałam, że już wyjechałeś.

– Cały czas starasz się mnie pozbyć. Przestań. Powiedziałem MacDuffowi, że przyjadę, jak sprawy będą załatwione. A to jeszcze się nie stało. Jesteś bardzo uparta. Jak Michael?

– Wczoraj w nocy miał atak, ale szybko go obudziłam.

– Cholera. Jego stan się nie poprawia. Powiedz mu, że przyjadę jutro. Możemy pójść na ten film science-fiction, który chciał zobaczyć, albo, jeśli będzie chciał, do Chuck E. Cheese' s.

– Ja go zabiorę, Jock. On nie potrzebuje starszego brata. Jedź do domu. – Zamilkła na chwilę. – Jego ojciec o ciebie pytał.

– To dobrze. Odrobina konkurencji dobrze mu zrobi. Nie masz smykałki do wybierania sobie mężów. Dziwię się, że Michael wyrósł na tak fajnego chłopaka.

– Dave ma wiele dobrych cech.

– Może, ale zauważyłem, że więcej uwagi poświęca zarabianiu kasy niż Michaelowi.

– To prawda, że pieniądze są dla Dave'a ważne, ale Michael też.

– Nie będziemy się o to kłócić – powiedział pojednawczo i zmienił temat. – Byłem w zakładzie. Pakują wszystko do ciężarówek. Może to ma coś wspólnego z twoją wizytą. Wku¬rzyłaś Sanborne'a, a wkurzeni ludzie są nieprzewidywalni. Musimy to omówić. Zaproś mnie na herbatę, kiedy wrócimy z Michaelem.

– Daj spokój.

– Przyjadę od razu – zdecydował. – Muszę zacząć nad tobą pracować. Robisz się coraz bardziej uparta. – Zamknę drzwi. Wracaj do Szkocji.

Usłyszała jego śmiech i dźwięk odkładanej słuchawki. Przez chwilę stała nieruchomo. Nie powinna czuć tej ulgi, a jednak. Nie powinna zatrzymać tu Jocka, to nie było w porząd¬ku. Powinna zadzwonić do MacDuffa i poprosić go, żeby wy¬warł na Jocku większą presję.

Jutro.

Było już późno, a o ósmej rano miała umówione spotkanie. Poszła do sypialni Michaela sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Śpij dobrze i głęboko, kochany. Każda przespana noc to dar. Zamknęła cicho drzwi i wróciła do kuchni, żeby nastawić w ekspresie kawę na rano. Kofeina jest jej w tym okresie szczególnie potrzebna.

Weszła do sypialni i wyciągnęła rękę, żeby zapalić światło. Jakieś ramię zacisnęło jej pętlę na szyi.

– Zacznij krzyczeć, a skręcę ci kark, suko.

Boże!

Nie krzyknęła. W jednej chwili wymierzyła mu łokciem cios w brzuch i kopnęła w nogę.

Stęknął i poluzował uścisk.

Wyrwała mu się i podbiegła w stronę szafki nocnej, na której trzymała pistolet, który dał jej Jock.

Zanim jednak dobiegła, on dopadł ją, powalił na kolana i zacisnął dłonie na jej gardle.

Ból.

Nie mogła oddychać.

Próbowała uwolnić się z tego uścisku.

Nie mogła przecież umrzeć. Michael…

Pluła mu w twarz.

– Suko! – Zdjął jedną rękę z jej gardła, żeby wymierzyć jej policzek.

Odchyliła głowę i ugryzła go w rękę.

Smak krwi. Jego krzyk pełen wściekłości i bólu. Uwolniła się, ale on natychmiast złapał ją za włosy. Zobaczyła błysk metalu.

Nóż.

Śmierć.

Nie!

Wpatrywała się w jego wykrzywioną twarz, wciąż próbując się uwolnić. Była obrzydliwa.

– Boisz się? – wysapał. – Powinnaś się bać. Byłoby łatwiej, gdybyś… – Otworzył szeroko oczy ze zdumienia, jego ciało się wygięło. – Co, u diabła…

Zobaczyła czubek noża wystający z jego klatki piersiowej.

Jego oczy były wciąż szeroko otwarte, kiedy opadł na nią. Człowiek stojący za nim przesunął ciało. Jock?

– Dźgnął cię?

To nie był Jock. Wysoki, dobrze zbudowany, krótko obcięte włosy. Ton jego głosu był beznamiętny, podobnie twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Dźgnął cię? – powtórzył. – Cała jesteś we krwi. Popatrzyła na zakrwawioną bluzkę.

– Nie, to pewnie jego krew.

Mężczyzna zerknął na ciało.

– Pewnie tak. Kto to?

Zmusiła się, żeby spojrzeć na twarz napastnika. Cienkie, brązowe włosy, szare, szeroko otwarte oczy, trójkątna twarz. – Nie wiem – wyszeptała. – Nigdy go wcześniej nie wi¬działam.

– Wpadł, ot tak, poderżnąć ci gardło?

Zdała sobie sprawę, że cała się trzęsie. Czuła się słaba, bezbronna i zła.

– Kim, u diabła, jesteś?

– Matt Royd. Może znasz moje nazwisko.

– Nie.

Wzruszył ramionami.

– Było ich tak wielu, prawda?

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

– Pokój twojego syna jest na końcu korytarza, prawda?

– zapytał, kierując się w stronę drzwi.

Sophie zerwała się na równe nogi.

– Skąd to wiesz? Nie waż się zbliżyć do niego.

– Zanim zobaczyłem twojego przyjaciela wślizgującego się przez okno, zrobiłem mały rekonesans. Nie wiem, kogo tak wkurzyłaś, ale…

– Zostaw Michaela w spokoju – powiedziała i rzuciła się w stronę sypialni syna, bo przyszło jej do głowy, że w tym czasie ktoś inny mógł się tam wkraść. Otworzyła drzwi sypialni. Była słabo oświetlona, Michael leżał bezpiecznie.

Może.

Musiała być pewna. Rozejrzała się po pokoju. Oddech Mi¬chaela był równy. Najwidoczniej jego sen nie był głęboki, bo otworzył nagle oczy.

– Wszystko dobrze, mamo?

– Cześć – powiedziała miękko. – Dobrze. Sprawdzałam tylko. Śpij.

– Dobrze. – Zamknął oczy – Jadłaś? Masz na bluzce ke¬tchup.

Zapomniała o krwi.

– Sos ze spaghetti. Przygotowałam na jutro. Narobiłam bała- ganu. Dobranoc, synku.

– Dobranoc, mamo.

Odwróciła się i wyszła z pokoju. Royd stał w korytarzu.

– Wydaje się, że wszystko w porządku. Sophie skinęła głową.

– Jak się tu dostałeś?

– Tylnymi drzwiami.

– Są zamknięte.

– To dobry zamek. Otworzenie go zajęło mi kilka minut.

– Jesteś złodziejem?

Uśmiechnął się krzywo.

– Jeśli mam takie zlecenie. Robiłem w życiu niejedno. My¬ślę, że znam wiele sztuczek, które znał twój niedoszły morder¬ca. Te były najłatwiejsze. Przed REM-4 przeszedłem szkolenie.

Sophie zesztywniała.

– Co?

– REM-4. – Patrzył na nią uważnie. – Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. Nie drażnij mnie teraz, bo mogę stracić nad sobą panowanie.

– Wynoś się z mojego domu – powiedziała niepewnie.

– Nie podziękujesz mi za uratowanie życia? Nieładnie. – Pokręcił głową i dodał: – Jeśli będziesz współpracować, może pomogę ci pozbyć się ciała z twojej sypialni. Jestem dobry w takich rzeczach.

– Skąd wiesz, że nie zadzwonię po policję? On włamał się do mojego domu. – Spojrzała mu w oczy. – Podobnie jak ty.

– Grozisz mi? – zapytał łagodnie. – Nie lubię, jak ktoś mi grozi.

Nagle zaczęła się panicznie bać. Boże, teraz bała się bardziej niż przed chwilą, kiedy walczyła z tym maniakiem w sypialni. Zwilżyła usta.

– To ty mi grozisz. Włamałeś się do mojego domu. Skąd mogę wiedzieć, czy gdyby mężczyzna w sypialni mnie nie zaatakował, ty byś tego nie zrobił?

– Tego nie wiesz – zgodził się. – W każdej chwili mogę cię zaatakować. Kusisz mnie, ale staram się opanować. Jeśli dasz mi to, po co przyszedłem, masz szansę, że przeżyjesz.

Serce Sophie biło jak szalone. Ledwo mogła złapać oddech.

Oparła się o ścianę.

– Wynoś się.

– Jesteś przerażona. – Podszedł do niej bliżej i położył dłonie na jej ramionach. – Masz do tego prawo. Jednak byłoby szkoda, gdyby twój syn stracił matkę tylko dlatego, że nie była rozsądna.

Była w pułapce. Czuła, jak przeszywa ją lodowatym spojrzeniem.

– Kto cię przysłał? Uśmiechnął się.

– Ty.

Uśmiechnęła się. Po czym kopnęła go w krocze i wymknęła się pod jego ramieniem, kiedy zwijał się z bólu. Pobiegła do drzwi frontowych.

Wpadła prosto w ramiona Jocka. Próbowała go odepchnąć.

– Uważaj, Jock. On…

– Ciii. Wiem. – Spojrzał nad jej głową i lekko odsunął. – Co się dzieje, Royd?

Royd znieruchomiał.

– To ty mi powiedz. Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam. Chcesz sobie przypisać pierwszeństwo? Nie ma mowy.

Sophie otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

– Jock, znasz go?

– Można tak powiedzieć. Chodziliśmy razem do szkoły.

– Spojrzał na Royda. – Jesteś na fałszywym tropie. Nie ona jest twoim celem.

– Jasne – rzucił szorstko Royd. – W aktach Sanbome'a, zarówno starych, jak i nowych, widnieje jej nazwisko.

– Skąd wiesz?

– Nate Kelly. Jest dobry. Nie popełnia błędów.

– Co nie znaczy, że nie interpretuje błędnie swoich odkryć.

– Odwrócił się do Sophie. – Z Michaelem wszystko w porządku?

Skinęła głową.

– Ale w mojej sypialni leży martwy facet.

Jock spojrzał na Royda.

– To jeden z twoich ludzi?

– Nie zabijam swoich ludzi – powiedział. – Był tu przede mną. Chciał ją zabić. Nie mogłem na to pozwolić. Jest mi potrzebna.

Jock spojrzał na Sophie.

– Sophie?

– On go zabił.

– Kto to był?

Pokręciła głową.

– Nie wiem.

– W takim razie sam muszę mu się przyjrzeć.

Sophie utkwiła wzrok w Roydzie.

– On ci nic nie zrobi – zapewnił Jock. – To nieporozumienie.

– Nieporozumienie? Pięć minut temu zabił człowieka.

– I uratował ci życie – dodał lodowatym tonem Royd.

– Bo jestem ci potrzebna.

– Zgadza się.

– Royd, to nie ona jest twoim celem – powtórzył Jock.

– Wytłumaczę ci to przy okazji, a teraz, odsuń się.

– Grozisz mi?

– Tak, jeśli się nie odsuniesz. Chociaż głupio by było, gdybyśmy rzucili się na siebie, bo przecież jesteśmy po tej samej stronie. A tak w ogóle, to próbowałem cię namierzyć przez ostatnie kilka dni. MacDuff twierdzi, że ja nie miałem ostatnio żadnej praktyki, a ty cały czas jesteś na bieżąco

– Nie gadaj. Byłeś najlepszy. Poza tym nie zapominasz.

– Gramy do tej samej bramki – powtórzył Jock. – Daj mi trochę czasu, a udowodnię ci to.

Sophie zauważyła, że Royd nie chce ulec Jockowi. Na chwilę zapadła cisza, w każdej chwili Royd mógł wybuchnąć. Jednak odwrócił się na pięcie i rzucił:

– Obejrzyj ciało.

– Jock, nie chcę, żeby ten Royd został w moim domu – odezwała się Sophie. – Nie obchodzi mnie, co zaszło między wami. Nie chcę, żeby to miało jakikolwiek wpływ na mnie lub mojego syna.

– Tkwisz w tym po same uszy – stwierdził twardo Royd.

– Wszystko, co od tej pory zrobię, będzie miało wpływ na twoje życie. Módl się, żeby Jock przekonał mnie, żebym uwierzył w jego historyjkę. Chociaż to mało prawdopodobne.

– Spokojnie – powiedział Jock. – Zrób kawy, my tymczasem przyjrzymy się napastnikowi. Kawa dobrze ci zrobi.

– Chcę iść… – Nie, nieprawda. Nie chciała iść z nimi. Nie chciała znowu zobaczyć tego mordercy ze sztyletem wbitym w klatkę piersiową.

– Sprawdzę, co u Michaela. Spotkamy się w kuchni.

Dziesięć minut później nastawiała w kuchni kawę, starając się opanować. Boże, tak się trzęsła, że nie mogła utrzymać kubka. Za chwilę się uspokoi. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Po śmierci rodziców bywały miesiące, kiedy nie po¬trafiła niczego kontrolować. Teraz była silna, a ten mężczyzna był po prostu zagrożeniem.

Krew tryska z krwawej rany. Nieprzytomnie. Nieprzytomnie.

Nieprzytomnie.

Nie, teraz nie straci panowania nad sobą. Teraz wszystko jest w porządku.

– Sophie? – Jock wszedł do kuchni. Otworzyła oczy i skinęła głową.

– W porządku. Po prostu wspomnienia.

– Jakie wspomnienia? – zapytał Royd, który wszedł za Jockiem.

Sophie spojrzała na niego chłodno.

– To nie twoja sprawa.

– Idź do łazienki i doprowadź się do porządku. – Podał jej białą bluzkę. – Pomyślałem, że może nie chciałabyś od razu wracać do sypialni.

– Dzięki. – Wzięła bluzkę i wyszła z kuchni. Kiedy prze¬chodziła koło Royda, który stał w drzwiach, starała się go nie dotknąć. Wyczuwała jednak jego emocje i podniecenie. Musi opanować się, zanim będzie mogła zmierzyć się z tym człowie¬kiem. Niech Jock się nim zajmie. Niech go stąd wyrzuci.

Umyła się, zmieniła bluzkę i uczesała włosy. Przez chwilę starała się odegnać od siebie myśl o trupie w sypialni. Na próżno. Może to i lepiej. Powinna stawić czoło temu, co się stało, a także stawić czoło Mattowi Roydowi.

Kiedy weszła do kuchni, Jock i Royd siedzieli przy stole.

Royd był zrelaksowany, przypominał jej tygrysa. Tygrys. Tak, to określenie bardzo do niego pasowało.

– Nalałem ci kawy – powiedział Jock i gestem zaprosił ją, żeby zajęła miejsce koło niego. – U siądź. Musimy porozmawiać z Roydem.

Pokręciła głową.

– Usiądź – powtórzył Jock. – I tak już masz za dużo problemów. Nie musisz jeszcze robić sobie wroga z Royda.

Zawahała się, ale w końcu usiadła.

– Wiesz, kim jest mężczyzna z sypialni? – spytała. Zaprzeczył ruchem głowy.

– Nie, ani ja, ani Rod go nie poznajemy. Wkrótce pewnie się dowiemy. Royd zrobił mu zdjęcie telefonem i wysłał do swoje¬go człowieka w zakładzie Sanbome'a.

– Do swojego człowieka?

– Wynajął człowieka, który ma za zadanie zdobyć informacje z akt Sanbome'a. Pracuje w centrum ochrony zakładu, obsługuje monitory.

– Dlaczego to zrobił?

– Nie lubi Sanebome'a – wyjaśnił Jock. – Myślę, że w równym stopniu jak ty.

– Dlaczego? – zapytała i spojrzała w twarz Jocka, przypo¬mniała sobie, co Royd mówił wtedy, w sypialni. No i to, że chodzili razem do szkoły. Zrobiło jej się niedobrze.

– Następny?

Jock przytaknął.

– Trochę inne okoliczności, ale rezultat bardzo podobny.

– O Boże.

– Tu nie chodzi o mnie – wtrącił Royd. – Na razie nie usłyszałem nic, co by miało mnie przekonać, że ona nie jest po stronie Sanebome'a.

Jock milczał chwilę.

– Dwa lata temu jej ojciec zastrzelił jej matkę, usiłował zastrzelić jej syna, i zanim popełnił samobójstwo, postrzelił Sophie. Bez powodu. Nikt nie ma pojęcia, dlaczego tak się stało.

Royd przeniósł chłodne spojrzenie na Sophie.

– Jeden z twoich eksperymentów nie wypalił?

– Nie – szepnęła. – Na Boga, nie…

– Jesteś niesprawiedliwy, Royd – powiedział cicho Jock.

– To przecież możliwe. Skąd możesz wiedzieć?

Sophie zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nigdy bym nie… Kochałam go. Kochałam ich oboje.

– I oczywiście nie jesteś niczemu winna. Twoje nazwisko figuruje w aktach Sanborne'a, przy zapisach o badaniach wstęp¬nych nad REM, to oczywiście też nic nie znaczy.

– Tego nie powiedziałam. – Wyciągnęła rękę po stojący przed nią kubek. – To dużo tłumaczy, a właściwie wszystko.

– Dlaczego?

Sophie poczuła się, jakby Royd się nad nią pastwił.

– To moja wina. To wszystko było…

– Spokojnie, Sophie. – Jock ujął ją za rękę. – Później mu powiem. Nie musisz znowu przez to przechodzić.

– Nie ochronisz mnie. Nie mogę uciec od tego, co zrobiłam.

Mierzę się z tym codziennie. Za każdym razem, kiedy patrzę na Michaela i wiem… – Urwała i spojrzała na Royda. – Nic, co powiesz, nie sprawi, że będę czuła się gorzej niż teraz. Ta rana nie będzie już głębsza. Chcesz wiedzieć, co się stało? Byłam młoda i mądra i myślałam, że mogę zmienić świat. Zaraz po studiach zaczęłam pracę w Sanborne Pharmaceutical. Wszystko szło po mojej myśli, bo zgodzili się, żebym mogła kontynuować badania. Doktoryzowałam się z chemii i medycyny. Zrobiłam specjalizację w zakłóceniach snu, ponieważ przez wiele lat mojego dzieciństwa mój ojciec cierpiał na to i miewał nocne koszmary. Chciałam pomóc jemu i ludziom takim jak on.

– W jaki sposób?

– Wypracowałam proces, który u pacjenta powoduje chemicznie przejście do stanu REM-4, najbardziej czynnego psycho¬logicznie poziomu snu. W stanie REM-4 człowiek jest podatny na sugestie i można wywołać przyjemne sny, zamiast kosz¬marów. Można nawet wyeliminować bezsenność. Sanborne był podekscytowany, kiedy się dowiedział. Namówił mnie, żebym pominęła Agencję do spraw Żywności i Leków i pojechała do Amsterdamu przeprowadzić testy. Chciał utrzymać wszystko w najwyższej tajemnicy, dopóki nie będziemy pewni, że to działa. Nie musiał mnie długo nakłaniać. Wiedziałam, że miną wieki, zanim Agencja zatwierdzi proces, a byłam pewna, że jest on bezpieczny. Testy wyszły pomyślnie. Ludzie, których przez całe życie męczyły koszmary, teraz byli wolni. Byli szczęśliwsi. Efektów ubocznych nie zauważono. Szalałam ze szczęścia.

– I co dalej? – Sanborne powiedział, że musimy trochę poczekać. Odebrał mi wyniki testów i próbował nakłonić, żebym przekazała mu badania nad REM-4. Kiedy odmówiłam, odsunął mnie od badań. Byłam wściekła, ale nie podejrzewałam, że ma złe zamiary. – Na chwilę zamilkła. – Chciałam wiedzieć, jak idą dalsze testy, więc pewnej nocy poszłam do laboratorium i przejrzałam akta. Możecie zgadnąć, co tam znalazłam. Wykorzystywali właściwości leku, żeby rozpracować sposób kontroli umysłu. Znalazłam korespondencję między Sanbome'em a generałem Bochem, w której omawiali zalety takiej kontroli podczas wojny. Poszłam do Sanbome'a i powiedziałam, że odchodzę i zabieram ze sobą badania. Na początku był wściekły, ale potem ochłonął. Następnego dnia do moich drzwi zapukało dwóch prawników. Powiedzieli, że skoro w momencie przeprowadzenia pomyślnych badań byłam pracownicą Sanborne ' a, z prawnego punktu widzenia badania należą do niego. Miałam dwa wyjścia: albo oddać badania, albo iść do sądu. – Umilkła i po chwili mówiła dalej: – Wiecie, że nie miałabym szans przeciwko prawnikom Sanbome'a. Nie chciałam prowadzić dalej badań. Teraz wiedziałam, że mogą być niebezpieczne. Z drugiej strony nie chciałam, żeby Sanborne kontynuował badania w swoim kierunku. Zagroziłam, że jeśli nadal będzie prowadził testy nad kontrolą umysłu, pójdę do prasy i telewizji. Powiedział, że zaniecha badań. Myślałam, że wygrałam. Dostałam pracę na uniwersytecie w Atlancie i postarałam się o wszystkim zapomnieć.

– Nie miałaś dowodów na to, że Sanborne zaniechał badań?

– W laboratorium miałam przyjaciół. Wiedziałabym, gdyby kontynuował badania.

– Wiedziałabyś?


– Dobrze, byłam naiwna. Powinnam była od razu pójść do telewizji. Ale całe swoje dorosłe życie poświeciłam medycynie, nie chciałam tego popsuć. Ci prawnicy zrujnowaliby moją karierę i życie. – Odetchnęła głęboko. – Badania wstrzymano. Przez następne sześć miesięcy sprawdzałam to regularnie. Pro¬jekt był zamknięty.

– Co się stało po tych sześciu miesiącach? Sophie zacisnęła dłonie na kubku.

– Potem nie bałam się już, że zrujnują mi życie. Ono wtedy właśnie legło w gruzach. Pewnego dnia wybrałam się na ryby z tatą i mamą. Jock już opowiedział, co się wtedy stało. Mój ojciec kompletnie oszalał. Nagle wyciągnął broń i zabił kobietę, która kochał w życiu najbardziej. Zabiłby i mojego syna, gdy¬bym go nie osłoniła. Kula przeszyła moją klatkę piersiową. Następnego dnia obudziłam się w szpitalu. Kompletnie się posypałam, kiedy dowiedziałam się, co się stało. To wszystko nie miało sensu. To nie miało prawa się zdarzyć. Na kilka miesięcy trafiłam do szpitala psychiatrycznego. – Zacisnęła pięści. – Byłam słaba. Powinnam była być przy synu, ale Dave nie powiedział mi, że Michael ma problemy. Powinnam była przy nim być.

– Sophie, to tylko dwa miesiące – powiedział cicho Jock.

– Sama miałaś problemy.

– Nie jestem dzieckiem – odparła szorstko. – Jestem jego matką i powinnam była z nim być.

– Wzruszające – mruknął Royd. – Ale wróćmy do San¬borne'a.

Boże, co za świnia!

– Przepraszam, że marnuję twój cenny czas. Nie było moim zamiarem wzbudzenie w tobie współczucia. Choć wątpię, czy w ogóle jesteś zdolny do takich uczuć. – Pociągnęła łyk kawy. – W szpitalu przy życiu trzymała mnie próba zrozumienia tego, co się stało. Nie wierzyłam, że ojciec zwariował. Był wspania¬łym człowiekiem. Był uprzejmy, miły i pod każdym względem normalny. Może oprócz zaburzeń snu, które miewał od dzieciń¬stwa. Chociaż te w ostatnich miesiącach jakby ustąpiły. Chodziłdo nowego specjalisty. Doktor Paul Dwight. Sprawdziłam go. To szanowany człowiek. Widywali się dosyć często i wydawało sil,:, że terapia działa. Coraz częściej przesypiał całe noce,:t koszmary zdarzały się coraz rzadziej. Mama była szczęśliwa. Tamtego dnia wyglądał wręcz na wypoczętego. Wtedy przypo¬Illniałam sobie wyraz twarzy ludzi, który brali udział w testach w Amsterdamie. Kiedy budzili się po zastosowaniu terapii REM-4, byli wypoczęci i szczęśliwi. – Sophie potrząsnęła głową. – Myślałam, że to wszystko mi się wydaje, że szukam I.wiązków tam, gdzie ich nie ma. Musiałam to sprawdzić. Ale czy nie byłby to idealny sposób na pozbycie się mnie? Słyszy się czasami o szaleńcach, którzy zabijają całe rodziny, a potem popełniają samobójstwo. Rodzinne tragedie. Nie ma żadnego tajemniczego zabójcy. Wszystko jasne. Mnie by nie było, a San¬borne mógłby kontynuować swoje badania nad REM-4.

– Zrobiłaś coś z tym?

– Kiedy wyszłam ze szpitala, odszukałam nazwisko i adres tamtego terapeuty. Zadzwoniłam, żeby umówić się na wizytę. Telefon był wyłączony. Ten człowiek zginął w wypadku samo¬chodowym trzy tygodnie wcześniej.

– Coś więcej niż zbieg okoliczności – zauważył Jock.

– Też tak myślałam. Wynajęłam prywatnego detektywa, który miał zbadać związek między doktorem Dwightem a San¬borne'em. Wszystko, czego się dowiedział, to to, że spotkali się na konferencji w Chicago tego samego roku. Przez ostatnie kilka miesięcy doktor Dwight regularnie składał w banku depo¬zyty, w sumie, prawie pół miliona dolarów.

– To jeszcze nic nie znaczy.

– Może nie dla sądu, ale dla mnie to był wystarczający dowód. To dało mi siłę. Musiałam zdobyć więcej informacji. Moi przyjaciele wciąż pracowali w laboratorium. Zaczęłam ich wypytywać. Zapewnili, że testy nie były kontynuowane, przy¬najmniej na terenie zakładu. Oddział zamknięto, a pracow¬ników oddelegowano do innych projektów. Poprosiłam moją przyjaciółkę, doktor Cindy Hodge, żeby się rozejrzała. – Na chwilę przerwała. – Zdobyła listę nazwisk. Podała też nazwę miejsca. Garwood w Dakocie Północnej. – Zamilkła, bo wy¬czuła zmianę w zachowaniu Royda. – To miejsce nie jest ci obce? – spytała po chwili.

– Znam je bardzo dobrze – odparł i spojrzał na J ocka. – A ty?

– Moje szkolenie trochę się różniło od twojego. W ogóle nie pamiętałem Garwood, dopóki rok temu nie zacząłem odzy¬skiwać pamięci. – Skinął głową w stronę Sophie. – To właś¬ciwie ona uruchomiła ten proces, kiedy zaczęła mnie szukać.

– Szukała cię? – zdziwił się Royd.

– Myślałeś, że to ja ją ścigałem? Ja nie uwolniłem się tak szybko jak ty.

– Byłem w Garwood na długo przed twoim przybyciem. Nic nie działo się szybko. To była droga przez piekło.

– Nie byliście razem w Garwood? – zapytała Sophie. – Nic nie rozumiem.

– Jock został przywieziony do Garwood na prośbę Thomasa Reilly'ego, który trenował własną drużynę zombie. Zapłacił Sanbome'owi za wykorzystanie REM-4 do manipulacji wolą Jocka i kilku innych. Ale eksperymentował też z innymi meto¬dami, a Sanborne był tylko narzędziem.

– A ty?

– Ja byłem prezentem generała Bocha dla Sanbome'a na otwarcie laboratorium w Garwood. – Najego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech – Generał chciał się mnie pozbyć, a wy¬słanie mnie do Garwood, do jego wspólnika w zbrodni, było doskonałą okazją. Podobała mu się myśl, że złamie moją wolę. Nawet gdyby się nie udało, zawsze istniała duża szansa, że po prostu oszaleję. Tak skończyło dwóch ludzi, kiedy tam byłem.

Sophie była przerażona.

– Och, nie – wyszeptała.

Royd spojrzał na nią ze sceptycyzmem.

– Musiałaś o tym wiedzieć, skoro wiedziałaś o Garwood. Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Tego nie było w aktach Sanborne' a.

– Z tego, co wiem, chłopi, którzy mieszkali niedaleko Auschwitz, też mówili, że o niczym nie wiedzieli.

– Zapewniam cię, że…

– Skoro mówi, że nie wiedziała, to znaczy, że mówi prawdę – oswiadczył stanowczo Jock. -Sanborne nie trzymałby dowodów swojej porażki. Po prostu przypadków szaleństwa nie odnotował.

– Jesteś pewien? – zapytała Sophie. – REM-4, który stwo¬rl',yłam, był bezpieczny zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Przysięgam, że był bezpieczny.

– Weź pod uwagę fakt, że oni go zmienili – zauważył Royd Ogromnie zwiększyli czynnik sugestywny. Niektóre umysły nie potrafiły zaakceptować takiego stopnia poddania. Jestem pewien, że dokonali zmian. Pięćdziesięciu dwóch mężczyzn 1', Garwood może to potwierdzić.

– Akta wspominają jedynie o trzydziestu czterech – powiedziała Sophie.

Royd spojrzał na nią.

– Zabił ich? Wzruszył ramionami.

– Policzyłem ludzi przed odejściem. Było ich pięćdziesięciu dwóch. Nie wiem, co się z nimi stało. Mogę tylko zgadywać. Przez trzy miesiące się ukrywałem. Wtedy właśnie CIA wpadło na ślad obiektów Thomasa Reilly'ego. Sanborne przestraszył się, że CIA może trafić na Garwood poprzez akta Reilly' ego. Dlatego zamknął interes w Garwood i przeniósł w inne miejsce.

– Do Maryland – powiedziała Sophie. – Dlaczego nie po¬szedłeś na policję?

– Policja niechętnie słucha zabójców. Jestem pewien, że generał dopilnował, żeby przynajmniej jedna operacja, na którą zostałem wysłany, została udokumentowana. Poza tym przez eztery lata byłem w komando "Foki", a wszyscy wiedzą, że jesteśmy tam trenowani w zabijaniu. Musiałem go dopaść w inny sposób.

– W jaki?

– Musiałem zarobić pieniądze, żeby kupować informacje. Zajęło mi to trochę czasu, ale zlokalizowałem zakład REM-4, mam wtyczkę w firmie Sanbome'a, która… doprowadziła mnie do ciebie.

– Ale ja przecież… Nigdy bym nie… – Urwała i energicznie potrząsnęła głową. – Nie, właśnie, że to zrobiłam. To ja to zaczęłam. To moja wina. Nie mogę cię winić, że…

Włączył się monitor Michaela.

– Boże! – Sophie zerwała się na nogi. – Michael… Wybiegła z pokoju.

Загрузка...