Rozdział 6

– Co się dzieje, mamo? – zaniepokoił się Michael, patrząc przez okno samochodu. – Coś się stało?

Sophie zacisnęła ręce na kierownicy. Chociaż podczas obia¬du Michael milczał, spodziewała się, że zada to pytanie.

– Co masz na myśli?

– Martwisz się czymś. Najpierw myślałem, że chodzi omnie, ale to chyba coś więcej, prawda?

Powinna była wiedzieć, że Michael wyczuje jej niepokój. Po tym wszystkim, co przeszedł, stał się wrażliwy na takie sprawy. Czasami zastanawiała się, jak mu się udaje pozostać normal¬nym chłopcem.

– To nic takiego. Praca.

– Szczerze?

Zawahała się. Chciała go chronić, ale czy ukrywanie prawdy było najlepszym rozwiązaniem? Sprawy się komplikowały i może się zdarzyć, że wkrótce Michael będzie musiał stanąć twarzą w twarz z całą tą ohydą.

– Nie musisz się niczym martwić, przynajmniej na razie. l nie chodzi o pracę.

Michael chwilę milczał.

– Chodzi o dziadka?

Sophie zagryzła wargi. To był pierwszy raz, kiedy wspomniał jej ojca od czasu tego tragicznego popołudnia na pomoście.

– Częściowo. Może się okazać, że będę musiała najakiś czas odesłać cię do taty.

Chłopak energicznie potrząsnął głową.

– Nie zgodzi się.

– Zgodzi się. On cię kocha.

– Dziwnie się przy mnie zachowuje. Zawsze czuje ulgę, kiedy wyjeżdżam.

– Może myśli, że ty nie lubisz z nim przebywać. Powinniście pogadać.

Znowu potrząsnął głową.

– Nie będzie chciał, żebym u niego został. Zresztą i tak bym do niego nie pojechał. Jeśli masz kłopoty, zostanę z tobą.

Wzięła głęboki oddech.

– Porozmawiamy o tym w domu. Tak naprawdę nie mam problemów i nic…

– Spójrz na te ciężarówki – przerwał jej Michael, otwierając okno. – Co się dzieje?

Trzy biało-niebieskie ciężarówki na światłach, z napisami Baltimore Light and Gas stały zaparkowane przy ulicy. Nagle zobaczyła policjanta rozmawiającego na środku ulicy z moto¬cyklistą.

Sophie najpierw zwolniła, potem zatrzymała się.

– Nie wiem. Zobaczymy.

Policjant puścił motocyklistę i szedł teraz w kierunku samo¬chodu Sophie.

– Co się stało? – zapytała.

– Ulatnia się gaz. Pani mieszka w tym budynku?

– Nie, cztery budynki dalej – powiedziała i spojrzała na mężczyzn w szarych uniformach, którzy wchodzili do domu. – Czy oni ewakuują ludzi?

– Nie, sprawdzają, gdzie jest awaria. Mamy pilnować, żeby nikt nie wchodził do budynków, dopóki nie skończymy. – Uśmiechnął się. – Na razie znaleźli dwie małe usterki. Ale musimy uważać. Radzimy wszystkim na ulicy, żeby nie włącza¬li żadnych urządzeń, dopóki nie skończymy.

– Mieszkam przy High Tower, czy nas to obejmuje?

Policjant zajrzał do rozpiski.

– Nie. Tam powinno być w porządku. Proszę tylko uważać. – Machnął na znak, że może jechać. – Jeśli będzie miała pani jakieś wątpliwości, proszę zadzwonić do spółki gazowej.

Oczywiście.

– Wyczujemy gaz, jeśli u nas się ulatnia, prawda? – zapytał Michael, gdy ruszyli.

– Jasne. Dodają do niego zapach, żeby można było wyczuć. Przejeżdżając obok kolejnych domów, Sophie nie zauważyła I.adnych oznak awarii. – Na wszelki wypadek i tak zadzwonimy do spółki gazowej.

Wjechała na podjazd i pilotem otworzyła garaż.

– Wiesz co, powinniśmy to zrobić, zanim…

– Zatrzymaj się. – Przyoknie samochodu zobaczyła twarz Royda. – Zatrzymaj się!

Sophie instynktownie nacisnęła pedał gazu.

– Wychodźcie oboje!

Tonjego głosu był nieznoszący sprzeciwu. Sophie posłusznie wykonała polecenie. Otworzyła drzwi.

– Wysiadaj, Michael.

– Mamo, co… – mamrotał zdezorientowany Michael, wychodząc z samochodu.

– Dobrze. – Royd usiadł na siedzeniu kierowcy. – Teraz weź go do mojego samochodu. Jasnobrązowa toyota. Kluczyki są w stacyjce. Zabierz go stąd. Zadzwonię do ciebie, kiedy będzie wystarczająco bezpiecznie, żebyś mogła wrócić.

Zawahała się.

– Zrób to! – rozkazał.

Sophie wzięła Michaela za rękę i pobiegła w kierunku toyoty. Kiedy byli już w samochodzie i Sophie ruszyła, Michael zapytał:

– Mamo, kim był…

– Nie teraz. – Spojrzała w lusterko wsteczne. Co, u diabła…

Jej samochód zjeżdżał właśnie z podjazdu. Nagle ruszył gwał¬townie do przodu.

Royd wyskoczył z samochodu i popchnął go do garażu. Co się dzieje?

Michael obejrzał się za siebie.

– Co on robi? Dlaczego powiedział, że…

Nagle dom eksplodował.

Szyby samochodu zatrzęsły się od siły wybuchu. Płomienie.

Drewno, drzwi, szkło, wszystko w kawałkach spadało na chodnik.

Royd!

Gdzie był Royd?

Jeszcze przed chwilą widziała go, jak leżał na trawniku.

Teraz wszędzie był czarny dym.

Zadzwonił jej telefon. Usłyszała głos Royda:

– Czekam na ciebie za rogiem, na końcu ulicy.

– Co się stało? Co ty zrobiłeś?

Rozłączył się.

Rzuciła telefon i wykręciła gwałtownie. Kątem oka widziała, jak z domów wybiegają ludzie i pędzą w stronę piekła, które zostało z jej domu.

Jej domu. Domu Michaela.

Spojrzała na syna. Miał bladą twarz, ręce zacisnął na plecaku. – Trzymaj się, teraz jesteśmy bezpieczni.

Tylko potrzasnął głową.

Prawdopodobnie był w szoku.

Czy mogła się dziwić? Ona sama była wstrząśnięta. Royd stał na rogu.

Sophie zjechała na krawężnik. Royd wskoczył na tylne siedzenie.

– Jedź. Spadamy stąd. Nikt nie powinien cię zobaczyć.

Nacisnęła pedał gazu. Usłyszała dźwięk syreny.

– Dlaczego?

– Później ci wytłumaczę. Skręć w lewo w następną przecznicę – polecił Royd, wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. – Do diabła, Jock, awaria. Spotkajmy się w zajeździe La Quinta przy autostradzie nr 40. – Rozłączył się. – Zatrzymaj się i prze¬siądź się z chłopakiem na tylne siedzenie. Ja poprowadzę.

– Przestań mi rozkazywać, Royd – powiedziała Sophie, starając się opanować drżenie głosu. – Musisz mi to wszystko wyjaśnić.

– Może nie przy chłopcu – odparł cicho Royd. – A ja teraz nie mogę mu pomóc.

M iał rację. Przed chwilą Michael był świadkiem, j ak jego dom stanął w płomieniach, i wciąż był w szoku. Zjechała na krawężnik.

– Chodź, Michael. Musimy się przesiąść.

Nie protestował. Jego ruchy były nieskoordynowane.

– Wszystko w porządku. – To było kłamstwo. – Nie, nie w porządku. – Przytuliła go. – Jest fatalnie, ale zrobimy wszystko, żeby było dobrze.

Chłopiec nawet na nią nie patrzył. Skupił wzrok na Roydzie, klóry siadał właśnie na miejscu kierowcy.

– Kto to jest?

– Nazywa się Matt Royd.

– On wysadził w powietrze nasz dom.

– Nie. On nie chce nas skrzywdzić.

– To dlaczego…

– Wytłumaczę ci, jak tylko sama się dowiem. To już niedlugo. Zaraz spotkamy się z Jockiem.

Chłopiec skinął głową.

– Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało.

Chłopiec podniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy.

– Za kogo mnie masz, mamo? Nie boję się, że coś mi się stanie. Chodzi mi o ciebie.

Sophie przytuliła go do siebie mocniej.

– Przepraszam. Cóż, nie pozwolę też, żeby cokolwiek mi się slało.

Poniosła wzrok i napotkała spojrzenie Royda w lusterku wstecznym.

– Zawieź nas do zajazdu. Mój syn i ja musimy się dowie¬dzieć, o co tu chodzi.


– Zaczekajcie tu.

Royd wyskoczył z samochodu i poszedł do recepcji. Wrócił po pięciu minutach.

– Pokój 55. Pierwsze piętro. To na końcu budynku. Sąsied¬nie pokoje są puste. Zapłaciłem za nie.

Zaparkował przed wejściem do pokoju i podał jej kluczyki. – Zamknijcie drzwi. Idź, może chłopiec się uspokoi. Ja zaczekam na Jocka.

– Nie jestem chłopoem – obruszył się Michael. – Nazywam się Michael Edmunds.

Royd skinął głową.

– Wybacz, jestem Matt Royd. – Wyciągnął rękę. – To, że mamy małe zamieszanie, nie oznacza, że mogę cię traktować tak, jakbyś był nieobecny. Zaprowadzisz mamę do pokoju i podasz jej szklankę wody? Wygląda na zdenerwowaną.

Michael spojrzał na wyciągniętą dłoń i po chwili ją uścisnął. – Nic dziwnego – powiedział. – Ale dojdzie do siebie. Jest twarda.

– Zdążyłem zauważyć – przyznał Royd i spojrzał na Sophie.

– Twój Michael też jest twardy. Powinnaś być z nim szczera.

Sophie wysiadła z samochodu.

– Nie potrzebuję rady, jak mam rozmawiać z synem. Chodź, Michael.

– Poczekaj. – Michael wciąż przypatrywał się Roydowi.

– Skoro nie ty wysadziłeś nasz dom, zrobił to ktoś inny. Mam rację? To chyba nie był wypadek.

– Masz rację – twierdził bez wahania Royd. – To nie był wypadek. Ktoś po prostu chciał, żeby tak to wyglądało.

– Dość tego – przerwała Sophie.

Royd wzruszył ramionami.

– Chyba popełniłem gafę.

– Prawdziwą gafę popełnisz, jeśli nie przyjdziesz zaraz do nas i nie powiesz mi, o co tu naprawdę chodzi. – Spojrzała na Michaela. – To znaczy nam.

Royd uśmiechnął się.

– Przyjdę, jak tylko zjawi się Jock.

– Liczę na to. – Podeszła do drzwi i przekręciła klucz w zamku. – Mam już dosyć tego, że robi się rzeczy za moimi plecami.

– Powiedział, żebyśmy zamknęli drzwi – przypomniał Mi-chael, kiedy byli już w środku, a Sophie trzasnęła drzwiami.

Przesunęła zasuwkę.

– Taki miałam zamiar.

– Jesteś na niego wściekła – zauważył Michael, przyglądając się jej uważnie. – Dlaczego?

– Nie przekonał mnie do siebie.

– Czy on przypadkiem nie uratował nam życia?

– No, tak – przyznała niechętnie.

– Ale ty go nie lubisz.

– Nie znam go dobrze. Ale to jest typ, który staranuje cię, jeśli nie zejdziesz mu z drogi.

– Na początku też mi się nie podobał, ale chyba nie jest złym człowiekiem.

– Słucham?

– Nie, nie jest taki jak Jock – powiedział szybko Michael. – Ale czuję się przy nim bezpiecznie. Jest jak Schwarzenegger w "Terminatorze", którego widziałem u taty.

No tak, zdaje się, że ten film umieściła na liście filmów zakazanych. Nawet w tym przypadku nie może polegać na byłym mężu.

– Royd nie jest żadnym Terminatorem. – Może nie powinna tak deprecjonować Royda, w końcu tak niewiele rzeczy dawało Michaelowi poczucie bezpieczeństwa. – Ale przy nim nic ci się nie stanie. Był kiedyś w komando "Foki". Wie, co robi.

– Był w "Fokach"?

Widziała, że to mu zaimponowało. Może za bardzo. – Usiądź i spróbuj wypocząć. Co za wieczór! Michael pokręcił głową.

– Ty usiądź. – Poszedł w stronę łazienki. – Pan Royd powiedział, że powinnaś napić się wody.

– Pan Royd jest… – przerwała w pół zdania. Nie powinna.

Michael oderwał się teraz od tego, co się stało. To mu dobrze zrobi. Opadła na fotel. – Rzeczywiście przyda mi się.

Podał jej szklankę wody i usiadł na łóżku.

– Pan Royd miał rację. Muszę wiedzieć, o co tu chodzi, żebym mógł ci pomóc, mamo.

Boże, teraz w ogóle nie przypominał dziecka.

Ale to nie znaczy, że może go tym wszystkim obarczać. Jeśli nie zdradzi mu chociaż części informacji, ryzykuje, że kosz¬mary Michaela się nasilą. A to byłoby chyba gorsze.

– Mamo, nie trzymaj mnie od tego z daleka. Ja muszę ci pomóc.

– Michael… – Pogłaskała go po policzku. Boże, jak ona go kochała! Co ma mu powiedzieć? Że jego matka była gotowa zabić człowieka? Że wczoraj ten człowiek próbował zabić ich oboje? Może na razie wystarczy ogólny zarys sytuacji, bez wdawania się w szczegóły.

– Kilka lat temu bardzo martwiłam się o twojego dziadka.

Pewnie nie pamiętasz, ale miewał koszmary. Coś tak, jak ty. Cierpiał też na bezsenność. Bardzo chciałam mu pomóc. Więc zaczęłam pracować nad…


– Czy to Sanborne wysadził nasz dom? – spytał Michael. Sophie skinęła głową.

– Prawdopodobnie on to zlecił.

– Chciał cię zabić. Czy on cię nienawidzi?

– To chyba nawet nie jest nienawiść. Po prostu mu prze-szkadzam. Chce się pozbyć każdego, kto wie cokolwiek o REM-4.

– Nienawidzę go. – Oczy Michaela błyszczały. – Chciałbym go zabić.

– Rozumiem to. Ale ja też ponoszę odpowiedzialność. To nie…

– To on skrzywdził dziadka i babcię i tych wszystkich ludzi – przerwał jej. – Skrzywdził ciebie. To nie twoja wina. On to zrobił. To on to wszystko zrobił.

Poczuła jego łzy na swoim policzku.

– Poniesie karę. Staramy się znaleźć sposób, żeby go ukarać. A to nie jest łatwe.

– Dlaczego? Przecież dobrzy zwyciężają.

– Zwyciężymy. – Spojrzała mu w oczy. – Obiecuję.

– On wysadził nasz dom, więc dlaczego my nie wysadzimy jego? – powiedział gwałtownie.

Wielki Boże!

– Oko za oko?

– Założę się, że pan Royd tak właśnie by zrobił. Zapytamy go?

– Musimy go zapytać o wiele rzeczy. Ale chyba nie o to. – Pocałowała go w czoło. Czas wrócić do normalności, jeśli Michael miał przespać noc spokojnie. – Idź umyć twarz. Żadne z nas nie jadło za wiele. Zadzwonię po pizzę.

– Nie jestem głodny – powiedział. – Ale ty powinnaś coś zjeść.

– Mam nadzieję, że i ty zjesz trochę. Zapytam Royda, czy zje z nami. – Poszła w kierunku drzwi. – Jock powinien zaraz tu być. On chyba lubi pepperoni.

– Z grzybami – powiedział Michael, idąc w kierunku łazienki. – Zaraz wrócę.

Otwierając drzwi, pomyślała z ulgą, że Michael zachowywał się normalnie. Myślała, że będzie się bał, ale go nie doceniała. Po szoku przyszedł gniew i poczucie odpowiedzialności za nią· Royd i Jock siedzieli w samochodzie. Kiedy ją zobaczyli, wysiedli.

– Przykro mi, Sophie – powiedział cicho Jock. – To musiał być dla was szok.

– Jak on się ma? – spytał Royd.

– Dobrze. – Sophie wzięła głęboki oddech. – Nie, nie jest dobrze. Będziesz zadowolony, kiedy ci powiem, że z nim rozmawiałam.

– Powiedziałaś mu wszystko?

– Prawie wszystko. Nie musi wiedzieć o Caprio. – Spojrzała na Jocka. – Nie musi też wiedzieć, co dokładnie zdarzyło się tobie i Roydowi.

– Dobrze – zgodził się Royd. – Mógłby nas pomylić ze złą stroną. Myślę, że i tak ma w głowie zamęt.

Sophie przytaknęła.

– Do tego stopnia, że uważa cię za Terminatora. Rozwiałam jego nadzieje i powiedziałam, że jesteś człowiekiem z krwi i kości.

Jock się zaśmiał.

– Nie miej mu tego za złe. W ostatnich dwóch filmach Terminator ochraniał dzieciaka.

– A w pierwszym był głównym złoczyńcą. Jestem pewien, że woli ciebie – powiedział Royd – Ty jesteś żelazną ręką w aksamitnej rękawiczce.

– Cóż, też myślę, że mnie lubi bardziej. Czego nie można we mnie lubić? – zażartował Jock.

Sophie spojrzała na nich chłodno.

– Może tego, że siedzieliście tutaj obaj, zamiast przyjść do mnie i wyjaśnić mi, o co w tym wszystkim chodzi.

– Masz rację – przyznał Jock. – Ale uznaliśmy, że potrzebujesz trochę czasu z Michaelem.

Sophie odwróciła się do Royda.

– Skąd wiedziałeś, że dom wybuchnie?

– Nie wiedziałem. Pomyślałem, że to prawdopodobne. Ten ulatniający się gaz w noc po nieudanej próbie zabicia cię wydawał mi się podejrzany.

– Ale gaz ulatniał się cztery przecznice dalej.

– I to miało uśpić twoją czujność. W tej sytuacji wybuch twojego domu przestaje być tak podejrzany dla władz. A ty nic nie podejrzewałaś.

– Podejrzewałam. Dlatego miałam zamiar zadzwonić do spółki gazowej od razu, jak tylko wejdę do domu.

– Nie dotarłabyś tam. W garażu było pełno oparów gazowych. Na podłodze garażu zamontowane zostało urządzenie, które spowodowałoby wybuch, gdy tylko byś na nie wjechała.

– Skąd wiedziałeś?

Przez chwilę milczał.

– Tak ja bym zrobił. Tak mnie wyszkolono.

Sophie zamarła. Po czym odwróciła od niego wzrok.

– Oczywiście – mruknęła.

– Nie odwracaj wzroku – rzucił Royd szorstkim tonem. – Powinnaś być wdzięczna, że przewidziałem, co mogłoby się stać tobie i twojemu synowi. Moglibyście już nie żyć.

Zmusiła się, żeby znowu na niego spojrzeć.

– Jestem wdzięczna za wszystko, co może ocalić życie Michaela. Nie mam prawa potępiać tego, że tak cię wyszkolono. Poniekąd sama jestem temu winna.

– Do cholery, nie to miałem…

– To nie znaczy – przerwała mu – że nie jestem wściekła, że zniszczyłeś mój dom. Skoro przewidziałeś, co się stanie, mogłeś po prostu zabronić mi wjeżdżać do garażu. Ale ty wepchnąłeś tam mój samochód i wysadziłeś mój dom.

– To prawda, wysadziłem go.

– Dlaczego? I dlaczego kazałeś mnie i Michaelowi tu przyjechać? Dlaczego nikt miał nas nie widzieć?

– Jeśli wszyscy uznają cię za zmarłą, będziemy mieli przewagę·

– Jaką?

– Czas.

Zastanowiła się.

– Ale po przeszukaniu ruin będą wiedzieli, że nas tam nie było.

– To trochę potrwa. Ogień będzie się długo palił, bo spowodował go wyciek gazu. Potem, z powodów bezpieczeństwa, będą musieli poczekać, aż temperatura pogorzeliska spadnie. Eksplozja była tak duża, że wszyscy pomyślą, że jeśli byłaś w środku, nie mogłaś przeżyć. Będą szukali szczątków zwłok, a to zajmie im ogromnie dużo czasu. Jeśli mieliśmy szczęście i nikt cię nie widział, to mamy szansę.

– Szansę na co?

– Musimy zabrać Michaela – powiedział Jock. – Od ciebie, Sophie.

Zamarła.

– O czym ty mówisz?

– W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin Michael dwukrotnie omal nie zginął, a przecież to nie onjest celem. Tak długo, jak jest przy tobie, jego życie jest zagrożone.

– Chcecie mi go zabrać? – Zacisnęła pięści. – Nie pozwolę na to. On mnie potrzebuje.

– On musi żyć – powiedział Royd. – A ty musisz mieć swobodę działania, bez konieczności martwienia się o niego. – Zamknij się. To cię w ogóle nie dotyczy. Wiesz co…

– Zamilkła. To go dotyczy. I ona to sprawiła, tworząc REM-4.

– Nie byłeś nigdy świadkiem żadnego z jego nocnych koszmarów.

– Ale ja byłem – odezwał się Jock. – A mi ufasz, prawda?

– Co masz na myśli?

– Chcę, żeby Michael pojechał ze mną do MacDuff' s Run.

– Do Szkocji? Nie ma mowy.

– Tam będzie bezpieczny – przekonywał. – MacDuff o to zadba. Ja o to zadbam. Zajmowałem się nim, kiedy ty byłaś w pracy. Wiem, jak wyglądają jego nocne koszmary. Damy sobie radę.

Michael tysiące kilometrów stąd…

– Przez cały czas będę się o niego bała.

– W takim razie zastanów się, co jest dla ciebie ważniejsze – poradził Royd. – Obiecałem, że wam obojgu włos z głowy nie spadnie, ale rozdzielenie was ułatwiłoby mi sprawę.

Sophie zamknęła oczy i poczuła ogromny strach. Od kiedy wyszła ze szpitala, największą odległością, jaka oddzielała j ą od syna, było osiem kilometrów.

– To moje dziecko. Ja muszę się nim zająć. Mężczyźni milczeli.

Nie musieli nic dodawać. Wszystko zostało powiedziane.

W imię matczynej miłości była po prostu samolubną wiedźmą. Nie mogła tego zrobić Michaelowi. Otworzyła oczy.

– Rozmawiałeś już z MacDuffem?

– Tak – odprał Jock. – Jak tylko Royd do mnie zadzwonił i powiedział, co się stało. MacDuff nie ma nic przeciwko temu.

– To nie wystarczy.

Jock potrząsnął głową.

– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. MacDuff przyjmie Michaela jak syna. Wierz mi, ten człowiek ma bardzo roz¬winięte poczucie więzi.

– Będę musiała z nim porozmawiać.

– Tak myślałem. Może być jutro rano? MacDuff załatwił już podróż. Odlatujemy z Michaelem prywatnym samolotem jutro o dziewiątej rano.


Dobry Boże, wszystko to dzieje się za szybko. – Michael nie ma nawet paszportu.

– MacDuff załatwia mu brytyjski paszport.

– Co?

– Będzie podróżował jako Michael Gavin. – Uśmiechnął się. – Mój młodszy kuzyn.

– Fałszywy paszport?

Jock skinął głową.

– MacDuff był w marynarce, niejedno ma za sobą. Zdobył kilka cennych kontaktów.

– Fałszerze – burknęła.

– No, cóż, tak. Wysoko wykwalifikowani.

Przez chwilę milczała.


– Porozmawiam z nim. Nie obiecuję, że pozwolę ci zabrać Michaela.

– Pozwolisz – zapewnił Jock. – Będziesz mogła z nim codziennie rozmawiać, poza tym wiesz, że będę się nim dobrze opiekował – rzucił spojrzenie na Royda – mimo że nie jestem Terminatorem.

– A żebyś wiedział, że nie jesteś – powiedział Royd i zwrócił się do Sophie: – Chcesz, żebym się ulotnił, kiedy będziecie przekazywać mu tę wiadomość?

Zastanowiła się.


– Nie. Myślę, że on nie będzie chciał jechać. Zbyt się o mnie martwi. Nie może myśleć, że zostaję tutaj sama.

Uśmiechnął się.


– Już podjęłaś decyzję. Szukasz tylko najlepszego sposobu, żeby ją zastosować.

Odwróciła się i otworzyła drzwi.

– Najlepszym sposobem jest zamówienie pizzy. Potem Jack porozmawia z Michaelem. MysIę, że Michael jego posłucha.

– A co ja mam robić?

– Masz siedzieć z poważną miną i wyglądać na człowieka wielce odpowiedzialnego. – Rzuciła mu lodowate spojrzenie. – Jeśli już będziesz musiał się odezwać, pośtaraj się nie chlap¬nąć niczego, co mogłoby go zaniepokoić.


– Dlaczego się nie kładziesz? – zapytał Michael Sophie, która siedziała w fotelu. – Nic mi się nie stanie.

Spojrzała na niego. Leżał w łóżku. Boże, to byłby cud, gdyby nie miał ataku po tym wszystkim, co dzisiaj przeszedł. Najpierw jego dom został wysadzony w powietrze, potem Jock przez kilka godzin przekonywał go, żeby pojechał z nim do Szkocji. Wciąż nie mogła uwierzyć, że w końcu się zgodził.

– Nie jestem zmęczona. Śpij już. Przez chwilę się nie odzywał.

– Boisz się, bo nie mam monitora. Przez całą noc nie bę¬dziesz spała, bo boisz się tego, co mogłoby się stać, gdybyś zasnęła.

– To tylko jedna noc. Jock obiecał, że MacDuff będzie miał monitor, jak tam dojedziecie.

– To ci dzisiaj nie pomoże. To ja powinienem nie spać. To ja zawsze sprawiam ci kłopoty.

– Nie… No tak, masz pewne problemy, ale kto ich nie ma?

– Takich jak ja – niewiele osób. Mamo, czy ja jestem wariatem?

– Nie, nie jesteś wariatem. Skąd ten pomysł?

– Nie potrafię przestać. Staram się, próbuję, ale nie potrafię powstrzymać tych snów.

– Opowiedz mi o nich, może będę mogła ci pomóc. – Przysu¬nęła się do niego i wzięła go za rękę. – Nie odsuwaj mnie od tego, Michael. Pozwól mi pomóc.

Potrzasnął głową.

– Wszystko będzie dobrze. Czuję się dużo lepiej, od kiedy dowiedziałem się, że dziadek nie był szalony. A nawet jeśli był, to nie była jego wina. Kiedyś bałem się, że… Nie rozumiałem tego. Dziadek mnie kochał. Wiem o tym.

– Ja też to wiem.

– Nie rozumiałem, jak mogło do tego dojść.

– Musiałbyś być Einsteinem, żeby to zrozumieć. Zrozumienie tego zajęło mi kilka miesięcy.

– Wiem, że Snabome'a należy ukarać, ale nie chcę, żebyś to była ty – odezwał się po chwili milczenia. – On cię skrzywd~i.

– Rozmawialiśmy o tym. Nie pozwolę mu na to. Nie skrzywdzi ani ciebie, ani mnie. I musi zostać ukarany. Dopóki on jest na wolności, żadne z nas nie jest bezpieczne. Ufasz Jockowi, prawda?

– Tak.

– Powiedział, że będziesz bezpieczny. Powiedział też, że z Roydem każdy może czuć się bezpieczny.

Michael skinął głową.

– No tak, on był w fokach.

I dzięki Bogu, pomyślała Sophie. To jest dla Michaela argument nie do podważenia.

– A wiec, wszystko będzie dobrze. Przytaknął, a potem zapytał:

– Myślisz, że Bóg wybaczył dziadkowi?

– Wiem, że babcia by mu wybaczyła. To nie była jego wina.

– Pewnie tak. To nie była też twoja wina.

– Śpij już. Masz przed sobą długi lot.

– Jak długo będę musiał tam zostać?

– Nie wiem. Niedługo. – Boże, jak ona będzie za nim ·tęskniła! – Ale codziennie będziemy do siebie dzwonić.

– O której?

– O szóstej waszego czasu.

– Obiecujesz?

– Obiecuję.

Michael nie odezwał się już, ale Sophie wiedziała, że nie śpi. Śpij, mały. Będę tu czuwała, powiedziała w duchu. Wiedziała, że nieprawdą było, że będzie przy nim, cokolwiek się zdarzy. Do dziś nie zdawała sobie sprawy, że jej syn boi się, czy nie oszaleje. Powinna była wiedzieć.

Michael wreszcie uwolnił z uścisku jej rękę. Zasnął?

Ułożyła się w fotelu. Była zmęczona, ale nie mogła zamknąć oczu. Odpocznie, jak Michael będzie w samolocie. Powinna zadzwonić i upewnić się, że MacDuff ma właściwy monitor. I tak powinna z nim porozmawiać. Ufała Jockowi, ale nie była pewna MacDuffa.

– Mamo? – powiedział sennie Michael. – Przestać cierpieć…

– Nic mi nie jest, kochanie – szepnęła miękko.

– To nieprawda. Czuję to. Cierpisz. To nie twoja wina…

Usnął.

Nachyliła się nad nim i pocałowała go delikatnie w czoło, zanim opadła z powrotem na fotel.

Загрузка...