Rozdział 4

Royd mruknął parę przekleństw pod nosem i podniósł się powoli.

– Nie ucieknie – zapewnił Jock. – Siadaj i dopij kawę.

Pobiegła do syna. Zaraz wróci.

Royd usiadł.

– Co mu jest?

– Ma koszmary. Czasami też ataki bezdechu.

– Jezu.

– I zanim zapytasz, nie eksperymentowała na nim. To się zaczęło po tym, jak jego dziadek zabił jego babkę, a matkę postrzelił kulą, która była przeznaczona dla niego. Sophie twier¬dzi, że kiedyś było gorzej. Może wydobrzeje. Jest to o tyle straszne, że to jeszcze dziecko.

– Powiedziałeś, że to ona ciebie znalazła. Jak?

– W aktach z Garwood, do których dotarła, były odwołania do przypadków, nad którymi pracował Thomas Reilly. Co prawda ludzie, na których robiono badania w Garwood, "znik¬nęli", ale wciąż istniała szansa na odnalezienie kilkorga osób, na których badania prowadził Reilly. Przecież on miał całe zastępy mężczyzn gotowych posłusznie wykonywać polecenia tego, kto najwięcej zapłaci. Rozproszyli się, kiedy CIA wpadło na trop Thomasa Reilly'ego. Większość z nich wyłapali, ale kilkoro z nas pozostało na wolności. – Jock zrobił pauzę. – Zresztą wiesz. Sam mnie znalazłeś rok temu.

– Wtedy powiedziałeś mi, że nie masz pojęcia, dokąd Sanborne przeniósł badania nad REM-4. Kłamałeś?

Jack zaprzeczył ruchem głowy.

– Wtedy niewiele pamiętałem. Minęło bardzo dużo czasu, zanim byłem na tyle silny, żeby połączyć ze sobą fakty. Kiedy MacDuff znalazł mnie w schronisku w Denver, gdzie trafiłem po ucieczce od Reilly'ego, byłem niczym warzywo. Spotkałem cię za wcześnie, żeby móc cokolwiek powiedzieć. Gdybyś znalazł mnie kilka miesięcy później, dowiedziałbyś się o wiele więcej. Sophie pojawiła się we właściwym momencie. Byłem gotowy, żeby wszystko sobie przypomnieć. To ona sprawiła, że wspomnienia zaczęły wracać.

Royd przyglądał mu się uważnie. Zdaje się, że mówił praw¬dę. Teraz siedział przed nim inny mężczyzna niż ten, którego poznał rok temu. Wtedy wydawał się niestabilny psychicznie i tajemniczy. To wszystko gdzieś się rozwiało.

– A co pamiętasz?

– Pamiętam, że jeszcze przed nalotem CIA Reilly miał za-miar wysłać kilku chłopaków na szkolenie do nowego miejsca Sanborne'a, gdzieś w Maryland.

– Dlaczego wtedy się ze mną nie skontaktowałeś? Do diabła, przecież wiedziałeś, że takie informacje są mi cholernie po¬trzebne. Zdobycie tej informacji zajęło mi kilka miesięcy.

– Byłem zajęty z Sophie.

– Zajęty?

– Prawdę mówiąc, to ona nie zdawała sobie sprawy z ogromu działalności Sanborne'a. Była zdruzgotana. Chciała sama dopaść Sanborne'a. Nie mogłem jej na to pozwolić.

– Dlaczego nie?

– Wzruszyła mnie – powiedział Jock po prostu. – Bardzo cierpiała, wydawało jej się, że to wszystko jej wina. Na począ¬tku chciała dostać się do zakładu i zniszczyć akta badań nad REM-4. Jednak okazało się, że zmienili wszystkie kody, i nie mogła tego zrobić. Wtedy postanowiła zabić Sanborne'a, z na¬dzieją, że jego śmierć położy kres dalszym badaniom.

– A więc poprosiła ciebie, żebyś to zrobił.

Znowu pokręcił głową.

– Miała takie poczucie winy z powodu tego, co zrobili, że nie pozwoliła mi na to. Poprosiła jedynie, żeby nauczył ją, jak zabić człowieka.

– I zrobiłeś to?

– Tak, ona technicznie jest bardzo dobra. Jest prawie tak dobra jak ja. Ale mam wątpliwości, czy jest w stanie to zrobić. Ona uważa, że tak. Wszystko zależy od tego, ile w niej nienawi¬ści. To może mieć ogromne znaczenie. – Przyjrzał się uważnie Roydowi. – Prawda?

Royd zignorował pytanie.

– Ona jest winna. Skąd wiesz, że nie zaczęła tych badań z zamiarem manipulowania ludzką wolą?

– Ufam jej.

– A ja nie.

– Nie jestem głupi, Royd. Ona mówi prawdę. Wyglądasz na cholernie sfrustrowanego – zmienił temat. – Dlaczego wciąż się upierasz, że ona jest po ich stronie?

– Dlatego, że była moją jedyna szansą na zdobycie infor¬macji, które naprowadziłyby mnie na formuły REM-4 i po¬zwoliłyby na przygwożdżenie Sanborne'a i Bocha. A teraz ty usiłujesz mi wmówić, że ona jest niewinna. – Zacisnął pięści. – Nie, nie kupuję tego.

– Kupisz to. Jesteś zbyt inteligentny, żeby być wciąż zaślepiony swoją ideą. Po prostu musisz oswoić się z myślą, że ona jest niewinna.

– Może.

Coś w wyrazie twarzy Royda zaniepokoiło Jocka. – O czym myślisz?

– Odkąd uciekłem z Garwood, jedynym moim celem jest dopadniecie Sanborne'a. Teraz jestem już tak blisko, Jock, że nie pozwolę, żeby ta kobieta stanęła mi na drodze. Nie będę miał wyrzutów sumienia, jeśli…

Rozległ się dzwonek komórki Royda. Spojrzał na wyświe¬tlacz.

Nate Kelly.

– Trzymaj kciuki. Dowiedział się, kim jest ten sukinsyn z sypialni – mruknął Royd.


Sophie odczekała chwilę w korytarzu, żeby uspokoić oddech, zanim znowu stanie twarzą w twarz z Mattem Roydem.

Dzięki Bogu, atak Michaela nie był ciężki. Cała ta noc to jeden wielki horror, gdyby ataki Michaela były ciężkie, nie zniosłaby tego.

Zniosłaby. Co za mięczak! Teraz jest w stanie znieść wszystko.

Nawet Royda, który siedzi tam przekonany ojej winie i prze-szywa ją tym swoim lodowatym spojrzeniem.

Złożyła dłonie na piersiach i ruszyła w stronę kuchni. Na jej widok Jock zapytał:

– Zasnął?

Skinęła głową.

– Nie było źle. Pogadałam z nim chwilę i zaraz usnął.

– Dobrze – powiedział Jock. – Miejmy nadzieję, że będzie spał do rana. Musimy się zająć pewną sprawą. Royd właśnie dostał wiadomość od swojego człowieka w zakładzie.

Spojrzała na Royda.

– Dowiedział się, kim jest ten człowiek?

– Jeden z bodyguardów Sanborne'a – oznajmił Royd.

– Przynajmniej jako taki figuruje w aktach personelu. Arnold Caprio.

– Caprio – powtórzyła Sophie.

– Słyszałaś o nim?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie, ale skądś znam to nazwisko.

– Pomyśl.

– Mówiłam ci, nie sądzę, żebym… – przerwała w połowie zdania. – A jednak. Wiem, kto…

Poszła do salonu i otworzyła górną szufladę w biurku. Wyjęła z notesu złożoną kartę. Rozłożyła ją i zaczęła czytać listę nazwisk.

Nazwisko Arnolda Caprio było gdzieś pośrodku. Zamknęła oczy.

– Boże.

– Kto to?

Otworzyła oczy i spojrzała na Jocka i Royda.

– Capio jest na liście mężczyzn, na których przeprowadzano eksperymenty w Garwood. Pewnie Sanborne trzymał go blisko siebie, jako swojego ochroniarza. Chociaż teraz widzimy, że był nie tylko ochroniarzem. Sanborne wykorzystywał go, żeby pozbywać się ludzi, którzy stanowią dla niego zagrożenie, tak jakja. Czy to nie ironia? Sanborne nasyła na mnie jedną z ofiar, za które jestem odpowiedzialna.

– Nie jesteś odpowiedzialna – zaprotestował Jock. – Nigdy nie chciałaś, żeby tak się stało. Chciałaś to powstrzymać.

– Powiedz to Caprio. – Spojrzała na Royda. – Powiedz to Roydowi. Ty myślisz, że ja za to odpowiadam, prawda?

Patrzył na nią przez chwilę, po czym wzruszył ramionami. – Teraz nie jest ważne, co myślę. Powinnaś wiedzieć, że w przeciwieństwie do Thomasa Reilly'ego, Sanborne wybierał nie tylko młodzieniaszków. On uważał, że eksperymenty naj¬lepiej udają się na ludziach, w których zakiełkowała już agresja. Boch często przysyłał mu snajperów wojskowych, lub byłych członków komando "Foki", takich jak ja. Wiem też, że w Gar¬wood było przynajmniej trzech płatnych zabójców i dwóch długodystansowych narkomanów.

Sophie spojrzała na niego zaskoczona.

– Boże, chcesz mnie wpędzić w jeszcze większe wyrzuty sumienia?

– Nie. Odpowiadam na twoje pytanie. Teraz ja cię o coś zapytam. Mojego nazwiska nie rozpoznałaś. Nie ma mnie na liście?

Myślała o tym.

– Nie, ale było nazwisko Jocka. Royd wzruszył ramionami.

– Może na liście masz tylko ludzi, których Sanborne sam zwerbował. Ja byłem prezentem od partnera. – Odwrócił się do Jocka. – Powinnyśmy się pozbyć Caprio. Masz jakiś pomysł? – W kierunku na zachód są bagna. Miną miesiące, a może lata, zanim go znajdą.

– Napisz mi, gdzie to mniej więcej jest. Wezmę z kuchni worki na śmieci i jakoś go owinę. Ty upewnij się, że w okolicy nikogo nie ma, potem zaniosę go do samochodu.

– Czy musicie… – zaczęła Sophie. – N a pewno nie ma innego sposobu? Musicie wrzucić go do bagna, żeby zgnił?

– Tak – powiedział Royd. – Chciałabyś może, żebym rzucił go po prostu na trawnik przed domem Sanbome' a? Z przyjemnością.

Zrobiłby to. Sophie była tego pewna. Widziała w jego oczach tę dziką radość, jaką sprawiłby mu taki wyczyn.

– Nie wątpię.

– Ale to nie byłoby mądre – zauważył Royd. – To byłoby ostrzeżenie, a ja nie mam zamiaru ostrzegać ani Bocha, ani Sanbome'a. Musimy się pozbyć ciała, w przeciwnym razie dalibyśmy Sanbome'owi przewagę. Może mógłby nawet spróbować cię wsadzić za jego śmierć. Wiesz przecież, że ma tyle pieniędzy i znajomości, że z łatwością mógłby to zrobić. I zanim zaczniesz współczuć tej kreaturze, pokażę ci coś, co znalazłem na podłodze w twojej sypialni. – Wyszedł na chwilę, po czym wrócił i rzucił na stół dwa przedmioty. – Przygotował się.

Sophie spojrzała na linę.

– Stryczek?

– Użył noża, ale to była ostateczność. Po prostu Caprio nie był nawet w połowie tak dobrze wytrenowany, jak Jock i ja. Wytrąciłaś go z równowagi, stracił panowanie nad sobą. Ale plan był taki, żeby upozorować samobójstwo poprzez powieszenie. Ale stryczki są dwa. Co ci to mówi?

– Michael? – wyszeptała.

– Rozchwiana psychicznie kobieta zabija swoje dziecko, a potem siebie. Wydawałoby się bardziej prawdopodobne, gdybyś otruła swojego syna, ale Sanbome nigdy nie był dobry w rozpoznawaniu emocji. Może, biorąc pod uwagę twoją przeszłość, stryczki nie są pozbawione sensu. – Odwrócił się na chwilę do Jocka. – Skończę sprzątać i za dziesięć minut będę gotowy. Upewnij się, że droga jest wolna. – Spojrzałjeszcze raz na Sophie i powiedział: – Pogadamy, jak wrócę.

Odprowadziła go wzrokiem.

– Jeśli trzeba, pomogę wam – zwróciła się do Jocka

– I zostawisz Michaela samego? – Jock spojrzał na stryczki. Royd mógł ci tego oszczędzić. – Podniósł je i wrzucił do kosza lIa śmieci.

– On mi niczego nie oszczędzi – powiedziała Sophie – Nie mam do niego o to pretensji. W takim razie jak mogę wam pomóc?

– Zostań tu i opiekuj się synem. Wiem, co robić. Ty tylko byś przeszkadzała.

Patrzyła, jak drzwi się za nim zamykają, i czuła, jak bardzo jest w tej chwili bezsilna.

Nie mogła zostawić Michaela. Z drugiej strony pozwalała na lo, żeby Jock narażał się dla niej. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało.

Byłjeszcze Royd. Powinna właściwie czuć to samo w stosun¬ku do Royda. W końcu uratował jej życie, zabijając Caprio. Jednak nie potrafiła czuć winy ani wdzięczności, kiedy chodziło () Royda. Był do niej zbyt wrogo nastawiony.

Ale czy mogła mu się dziwić? Miała szczęście, że Jock był inny. Od momentu, kiedy usłyszała o Garwood, przeżywa ago¬nię ciągłego oskarżania się. Skrzywdziła tych mężczyzn w spo¬sób trudny do wyobrażenia.

Poczucie winy prześladowało ją. Nie mogła przestać o tym myśleć. Nigdy nie przestanie.

Dopóki nie zatrzyma Roberta Sanborne 'a.


Jock wrócił, gdy tylko włożyli ciało Caprio do samochodu Royda.

– Myślałam, że jedziesz z nim – powiedziała Sophie.

– Też tak myślałem. Royd stwierdził, że nie ma sensu, żebyśmy obaj ryzykowali, skoro on sam może sobie z tym poradzić. Nie chciał, żebyś została sama.

– Trudno mi uwierzyć, że się o mnie martwił. On jest zupeł¬nie inny niż ty.

– I tak, i nie. Mamy bardzo wiele wspólnego. Kiedy rok temu odnalazł mnie, poczułem z nim pewien rodzaj więzi. Należymy do bardzo ekskluzywnego klubu.

Czuła tę nić porozumienia, kiedy wcześniej siedzieli przy stole. Byli tak różni, a wydawało się, że doskonale się rozumieli.

– On jest zgorzkniały i przepełniony gniewem. Ty też powi¬nieneś taki być.

– On jest sfrustrowany. Mój demon umarł, kiedy zabiłem Thomasa Reilly' ego. Royd wciąż walczy ze swoim. Nie spocz¬nie, dopóki nie dopadnie Bocha i Sanborne' a.

– I mnie?

Jock wzruszył ramionami.

– Nie zabije cię, jeśli przekonam go, że mówiłaś prawdę. Na razie jest nieufny. Myślał, że nareszcie dotarł do kogoś, kto zaprowadzi go do Bocha i Sanbome'a. Nie chce, żebyś była kolejną ofiarną, woli widzieć w tobie kluczową postać. Zajmie mu trochę czasu, zanim się przyzwyczai do myśli, że jesteś po naszej stronie, ale w końcu się przekona. Ale to, że zaakceptuje prawdę, nie znaczy, że nie wykorzysta cię w momencie, w któ¬rym będziesz mu potrzebna. Zbyt długo już drzemie w nim żądza zemsty.

– Rozumiem to.

– I nie chodzi tylko o REM-4. W Garwood zginął jego brat.

– Co?

– Boch musiał jakoś zwabić Royda do Garwood, więc załatwił, żeby Sanborne zatrudnił jego młodszego brata. Todd za¬dzwonił do Royda z zakładu z prośbą o pomoc. Royd oczywi¬ście pojechał.

– Jak zginął jego brat?

– Royd nigdy mi nie powiedział, ale to nie była łagodna śmierć.

– REM-4?

– Sophie, cały ten syf w Garwood nie był wyłącznie związany z REM-4. Sanborne i Boch to skończeni dranie, którzy mają na sumieniu niejedno przestępstwo. Royd powiedział mi, że Boch chciał się go pozbyć dlatego, że był świadkiem jego spotkania z japońskim królem narkotykowym w Tokio. Za¬dzwonił do Sanbome'a i powiedział mu, że znalazł sposób na ściągnięcie Royda do Garwood. Nawet gdyby im się nie udało zwabić go do Garwood, znaleźliby inny sposób, żeby się go pozbyć.

– Co Royd robił w Japonii?

– Właśnie wyszedł z "Fok" i, zanim wrócił po Stanów, pojechał na Wschód. Myślał o założeniu firmy, gdyby udało mu się zdobyć pieniądze. Opowiadał mi, że zanim wstąpił do wojska, dorastał w slumsach w Chicago. Wyjście z takiego środowiska sprawia, że człowiek szuka potem tego zabezpie¬czenia, które dają pieniądze.

– A Garwood wszystko obróciło wniwecz.

– On dopnie swego. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto byłby tak zdeterminowany jak on. Po prostu odłożył realizowanie swoich planów życiowych na później.

Przypomniała sobie wyraz skupienia na twarzy Royda, kiedy siedzieli w kuchni przy stole. Zdaje się, że Jock miał rację. Ten człowiek zawsze osiąga swój cel. Odwróciła się.

– Jak myślisz, kiedy wróci?

– Za jakąś godzinę.

– I co wtedy?

– Będziemy musieli zrobić plan.

– Ja mam plan, który zrealizuję w najbliższy wtorek.

– Istnieje duża szansa, że Sanborne nie zrezygnuje z po-zbycia się ciebie, i nie doczekasz najbliższego wtorku.

Miał rację. Też o tym myślała, chociaż nie chciała się przed sobą przyznać, że tak właśnie mogłoby być.

– Zobaczymy.

– Nie sądzę, żeby Royd był tak cierpliwy. Musisz pogodzić się z tym, że w tym wszystkim pojawił się nowy element.

– Z niczym nie muszę się godzić – burknęła. – Odejdź Jock. Z każdą minutą robi się coraz groźniej. Pozwól mi, że sama się tym zajmę.

– Napijesz się czegoś? – Zajął miejsce na krześle naprzeciw niej. – Może się okazać, że będziemy długo czekać.

– Czasami myślę, że wieczność. – Usiadła wygodniej i zam¬knęła oczy. Cały czas miała przed oczami widok tych dwóch stryczków, które Royd rzucił na stół. Jeden dla niej, drugi dla Michaela. Zawsze martwiła się, co się stanie z Michaelem, gdyby zabiła Sanborne'a, ale nigdy nie przypuszczała, że życie syna może być zagrożone. Zawsze myślała, że ona byłaby jedynym celem. Dlaczego komukolwiek miałoby zależeć na śmierci dziecka? To prawda, że jej ojciec usiłował zabić Michaela, ale tam chodziło o to, żeby wszyscy uwierzyli, że zwariował. Teraz pojawiło się kolejne zagrożenie. Cholerny Sanborne.

– Nie chcę nic do picia. Chcę, żeby ta noc się skończyła.


– Caprio już się zameldował? – spytał Boch, kiedy Sanborne podniósł słuchawkę. – Jeszcze nie.

Boch mruknął jakieś przekleństwo.

– Mówiłem ci, że musisz na niego uważać. Zanim go zwer¬bowaliśmy, pracował jako płatny morderca, a eksperymenty z REM-4 nie sprawiły, że jest mądrzejszy.

– Ale jest wobec mnie lojalny. Powiedziałem mu dokładnie, co ma zrobić, i wiem, że to zrobi. Eksperymenty pokazały, że inteligencja czasami przeszkadza w ubezwłasnowolnieniu. Spójrz na Royda.

– Royd był najlepszy ze wszystkich.

– Dopóki pewnego dnia nie zignorował treningu.

– Nie było mu łatwo. Ale nie mówmy o Roydzie. Chcę wiedzieć, dlaczego Caprio się nie zameldował. Poślij jeszcze kogoś do domu Sophie Dunston.

– Żeby zaryzykować, że ktoś go zobaczy, zanim odkryją ciała? Nie mam mowy. Poczekamy.

– Jak chcesz, to czekaj. Ja nie jestem taki cierpliwy. Mam swoich ludzi, którzy, w przeciwieństwie do twoich, mają trochę rozumu. Daję ci dwie godziny, a potem wkraczam.

– Czemu się tak denerwujesz? Ona nawet nie wie o twoim istnieniu. Jej chodzi o mnie.

– Skąd wiedziała, że REM-4 jest tutaj? Skoro wiedziała, mogła równie dobrze dowiedzieć się o naszych kontaktach. Powinieneś był ją zlikwidować, kiedy pojawiła się w okolicy.

– Istniała możliwość, że mogła nam pomóc. REM-4 nie jest doskonały.

– Nic nie jest doskonałe. Nie była nam potrzebna. To, co mamy, jest wystarczająco dobre.

– Twoi klienci mogą być innego zdania. Trzech na dziesięciu umiera lub wariuje.

– To jest wciąż do zaakceptowania. Nie mogę pozwolić na to, żeby tu węszyła. Za trzy miesiące odchodzę na emeryturę, i jeśli chcę utrzymać wszystkie znajomości, muszę być czysty.

Te jego cenne kontakty, pomyślał niecierpliwie Sanborne.

Chociaż mogą się przydać im obu. Ten drań znał każdego człowieka w wojsku, poza tym miał kontakty za granicą, które mogą się okazać bezcenne, gdy REM-4 będzie gotowy. Dlatego teraz starał się ukryć irytację w głosie.

– Utrzymasz swoje znajomości. Na miłość boską, przecież Caprio spóźnia się dopiero godzinę. Nie denerwuj się!

Przez chwilę Boch milczał.

– Dzwonił do mnie mój informator z wiadomością, że Royd opuścił Kolumbię.

– Co?

– Może to nic nie znaczy. Może po prostu dostał następne zlecenie. Jego usługi są w cenie.

– Mówiłeś, że wyślesz kogoś, żeby go załatwił.

– I wysłałem. Trzy razy. On jest zbyt dobry. Zrobiliśmy z niego zawodowca. – Jesteś głupcem.

– Uważaj! Nie mów do mnie w ten sposób.

Uraziłem jego wybujałe ego, pomyślał sarkastycznie Sanborne.

– Miałeś taką okazję, żeby pozbyć się go, kiedy był za granicą.

– Miałem go na oku.

– I pozwoliłeś mu się wymknąć. Boże, pamiętam go w Garwood. Mówisz, że był dobry? Był cholernym ekspertem. Nikt nie był lepszy.

– Znajdę go – zapewnił Boch. – I nigdy więcej nie waż się mówić do mnie w ten sposób.

Sanborne zawahał się. Cholera! Powinienem go kiedyś spa¬cyfikować, powiedział sobie w duchu.

– Przepraszam.

– I dbaj o swoje interesy. Może Sophie Dunston jest tylko kobietą, ale trzeba ją zlikwidować. Chcę być czysty, zanim osiądę na wyspie.

Odłożył słuchawkę.

Czy Boch naprawdę uważał, że on tego nie wiedział? Sophie Dunston stała się niewygodna, kiedy okazało się, że kontynuuje eksperymenty przeprowadzone w Amsterdamie. Blokował ją, ale ta kobieta się nigdy nie poddaje. Szukała i błagała, żeby ktoś ją wysłuchał.

Ale teraz już po wszystkim.

Jeśli Caprio zrobił, co do niego należało.


– Zająłeś się nim? – zapytał Jock Royda, kiedy ten wszedł do domu półtorej godziny później.

Royd skinął głową.

– Ruch na drodze był większy, niż się spodziewałem. – Spoj¬rzał na Sophie. – Wyglądasz ohydnie. Połóż się spać. Poroz¬mawiamy później.

Pokręciła głową.

– Nikt cię nie widział?

– Nie – powiedział i zwrócił się do Jocka: – Możesz już iść.

Zostanę tu i będę pilnował, żeby nic jej się nie stało. – To moja sprawa.

– Och, na miłość boską, dam sobie radę! – wybuchnęła Sophie. – Obaj możecie…

Michael.

– Dobrze. Jeden z was zostaje. Rzućcie monetą. – Odwróciła się na pięcie. – Będę w pokoju gościnnym na końcu korytarza – rzuciła w drzwiach. – Nie mam jeszcze odwagi wrócić do sypialni.

– Nastawię monitor, a ty idź po prysznic – zaproponował Jock. – Będę czuwał, dopóki nie wyjdziesz z łazienki.

– Dzięki.

Kiedy przechodziła koło sypialni, przeszedł ją dreszcz. Jej bezpieczna przystań stała się sceną przemocy. Może już nigdy nie będzie mogła wejść do tego pokoju bez lęku.

Nie myśl o tym, nakazała sobie. Idź spać. Gdy się obudzisz, będzie lepiej.

Przez następną godzinę nie mogła usnąć. Leżała w łóżku i obmyślała plan. W pokoju obok panowała cisza. Może poszli obaj. Nie, Jock by jej nie zostawił.

Загрузка...