ROZDZIAŁ IX

Z trudem udało mi się zebrać siły. Metr po metrze zbliżaliśmy się do mokradeł, lecz im dalej się posuwaliśmy, tym większy odczuwałam strach. Moje dłonie zrobiły się lepkie od potu, co kilka sekund przełykałam niespokojnie ślinę. Szersza droga nagle się urwała i rozwidliła w kilka mniejszych ścieżek.

Nie wiedziałam, którą mam wybrać, przeszłam więc kilka kroków pierwszą z nich. Nic. Potem spróbowałam iść drugą. Również i ta nie wywołała żadnych nieprzyjemnych skojarzeń. Dopiero gdy stanęłam na trzeciej dróżce, wiedziałam, że jestem na tej właściwej.

Wokół roztaczały się bagniska.

Nagle krzyknęłam i błyskawicznie obróciłam na pięcie, próbując zawrócić. Zanim Tor i lensmann zorientowali się, co się dzieje, przemknęłam obok nich i, jak zwykle w momencie zagrożenia, skryłam się w objęciach Grima.

Na środku dróżki, którą się posuwaliśmy, znajdowało się mrowisko, pokryte tysiącami wędrujących w szaleńczym tempie mrówek.

– Mrówki, mrówki! Na pomoc! Grim, zabierz mnie stąd jak najprędzej, błagam, zabierz – krzyczałam zdesperowana. – Jest mi niedobrze, zaraz dostanę torsji! Nie chcę! Nie tu, Grim!

– No, już dobrze. Nie ma się czego wstydzić – uspokajał Grim, głaszcząc mnie delikatnie po głowie.

Wczepiłam się z całych sił w jego ramiona:

– Grim, nie odchodź ode mnie, nie zostawiaj mnie tu samej, tak się boję! – szeptałam rozdygotana.

– Będę cały czas szedł tuż za tobą. No jak, lepiej? Wydaje mi się, że powoli nabierasz kolorów.

– Najgorsze chyba minęło – potwierdziłam i z wyraźną niechęcią puściłam dłoń Grima. – Panie lensmannie, chyba mogę iść dalej.

Z minuty na minutę byłam bardziej przekonana, że zbliżamy się wreszcie do celu. Niestety, nudności powróciły. Pot perlił mi się na czole i spływał po plecach. Zbliżaliśmy się do naszej dziecięcej kryjówki, która teraz przypominała bezładnie narzuconą stertę zmurszałych gałęzi.

Nagle ze zdwojoną siłą odżyły we mnie wspomnienia sprzed siedmiu lat, jednak jakiś wewnętrzny głos protestował przeciwko ich odgrzebywaniu Zatrzymałam się na moment.

– Czuję, że Erik nie powinien uczestniczyć w tej wyprawie. Niech wraca do domu – powiedziałam.

– Kari, dlaczego tak mówisz? – zapytał chłopak wyraźnie zaskoczony. – Nie chcesz, żebym wam towarzyszył?

– Nie. Nie pytaj teraz, dlaczego, bo nie wiem, jak to wyjaśnić. Nie możesz iść i już.

– Poczekaj w samochodzie – polecił pan Magnussen. – Myślę, że Kari ma powód, by tak mówić.

Erik odszedł wyraźnie obrażony. Tymczasem ja otarłam pot z czoła i spytałam:

– Panie lensmannie, czy naprawdę muszę kontynuować ten eksperyment?

– Musisz, Kari.

– Chyba nie jestem w stanie. Wiem, że odkryję coś odrażającego, choć jednocześnie nie mam pojęcia, co to takiego.

Tym razem nastrój w niczym nie przypominał nastroju romantycznego spaceru i uroczych chwil spędzonych niedawno z Torem. Teraz czułam tylko zgniliznę, odór zatęchłej stojącej wody i zmurszałych korzeni. W głębokim dole leżały bezładnie zwalone, gnijące konary. Wszystkie kolory straciły swój blask i świeżość.

– Czy przypominasz sobie, dlaczego znalazłaś się tu poprzednio? Czy przyszłaś tu sama?

– Tak. Szłam za jakimś śladem. Za czymś, co się rozsypało po ziemi.

Inger zapytała ostrożnie:

– Może kartki z notesu?

– Nie. To było coś błyszczącego, lśniącego… Papier? Mrówki nie żywią się papierem… To było… O Boże, nie!

Nagle jakby raził mnie piorun. W jednej chwili przed oczami stanął mi obraz sprzed kilku tygodni…

Zgięłam się wpół. W tej samej chwili Grim porwał mnie na ręce i błyskawicznie ukrył za najbliższym krzakiem. Podtrzymując mi głowę, mówił do mnie łagodnym głosem:

– Cichutko, jestem przy tobie. Nic się nie bój.

Ta przykra dla mnie sytuacja zdawała się wcale nie robić na nim wrażenia. Gdy było po wszystkim, Grim otarł pot z mojej twarzy i sięgnął do kieszeni po pastylki miętowe.

– Weź dwie, one doskonale zabijają nieprzyjemny smak w ustach.

– Grim, tak mi wstyd! I do tego Tor wszystko widział!

– No to co? Dla niego to przecież nic nowego – głos Grima zabrzmiał ostro, ze złością.

Kiedy wróciliśmy do grupy, odezwałam się matowym głosem:

– Panie lensmannie, przypomniało mi się, co wtedy odkryłam. Wiem też, dlaczego chciałam odesłać stąd Erika. Ale proszę mnie więcej o nic nie pytać, bo znowu dostanę torsji. Teraz na pewno dacie sobie radę beze mnie.

– No dobrze, ale co mamy robić?

Ukryłam twarz w dłoniach i rzuciłam się do ucieczki.

– Szukać! – krzyknęłam przez ramię. – Ruszcie trochę głowami!

Nie powinnam odzywać się do nikogo w taki sposób, tym bardziej do lensmanna. Byłam jednak na skraju załamania. Zapomniane obrazy powróciły, a świadomość tego, co się wydarzyło na polanie, przyprawiała mnie znowu o mdłości. Tak jak wówczas pragnęłam uciec w popłochu i możliwie najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.

Jednak po dłuższej chwili opamiętałam się i zawróciłam.

– Przepraszam – wydukałam zawstydzona.

Lensmann zwrócił się do swojego bratanka z pytaniem:

– Terje, czy to tu znajdował się wasz szałas?

Terje podszedł bliżej do nadgniłych gałęzi i powiedział:

– Tak, to właśnie jego resztki. Spójrz, wuju, jakie mrówki urządziły sobie tutaj królestwo. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. A to chyba nasze stare koce? Fuj, ale paskudztwo!

Terje uniósł dwoma palcami kawałek grubego płótna, który oblepiony był przez tysiące mrówek. Na ten widok nogi się pode mną ugięły.

– Kari, poczekaj! – tonem nie tolerującym sprzeciwu nakazał lensmann. – Jesteś nam potrzebna. Nadal nie wiemy, czego szukać. Musisz nam pomóc.

– Odgarnijcie gałęzie – odparłam z trudem, po czym przysiadłam na pniu nieopodal, odwrócona plecami. Nie miałam odwagi dłużej przyglądać się tej scenie. Spodziewałam się okrzyków przerażenia, wiedziałam, że muszą nastąpić.

– Cholera! – rzekł z obrzydzeniem Terje. – Wszystko tu pogniło, nie można się do niczego dotknąć.

– Faktycznie. Czy to możliwe, że przesiadywaliście tu całymi godzinami?

– Wuju, wtedy szałas wyglądał zupełnie inaczej – zaprotestował Terje.

Czekałam przerażona, co odkryją. Ale nic się nie działo. Kiedy wreszcie odwróciłam głowę, na ziemi, przed kupką gałęzi, leżało całe znalezisko: zgniłe koce i kilka pogiętych puszek. Byłam zdumiona, ale jednocześnie kamień spadł mi z serca. Przyjaciele powoli zaczynali powątpiewać, że trafią na kolejny ślad.

Lensmann zabrał głos.

– A co z listą? Czy to nie tu właśnie ją ukryliście?

Terje, nie czekając na wyjaśnienia pozostałych kolegów, zajrzał w jedyny jako tako zachowany kąt i uniósł kamień, pod którym kiedyś ukryliśmy kartkę z makabrycznymi pomysłami.

Jednak nic tam nie znalazł. Ani śladu świeczek, zapałek, notesu.

A jednak Terje wypatrzył malutki skrawek papieru. Wziął go ostrożnie do ręki, rozwinął i wręczył wujowi. Magnussen odczytał na głos:

– Numer siedem: Dać sobie spokój i zapaść się pod ziemię (Grethe).

W tym momencie straciłam przytomność. Potem usłyszałam głos Tora:

– Uspokójcie się. Chyba wraca do siebie.

– Nie budźcie mnie. Miałam nadzieję, że zostawicie mnie w spokoju!

– Sama się obudziłaś – odpowiedział Tor, który przyklęknął obok.

– Jak długo byłam nieprzytomna?

– Nie dłużej niż pół minuty.

– Pewnie robiłam jakieś głupie miny? A zresztą, co mi tam. Posuń się, chcę wstać. Chyba leżę na szyszkach, bo rozbolały mnie plecy.

Podniosłam się i usiadłam obok Tora. Przede mną kucnął lensmann Magnussen i poważnym tonem zapytał:

– Kari, co się stało? Dlaczego zemdlałaś?

Pytanie wydało mi się całkiem nie na miejscu.

– Z powodu treści kartki.

– Czy to takie nadzwyczajne? Przecież Grethe, jakby to powiedzieć, „zapadła się pod ziemię” przed sześcioma laty.

Patrzyłam to na jednego, to na drugiego z najwyższym zdumieniem. Czyżby jeszcze się nie domyślili?

– Czy wtedy też znalazłaś taką karteczkę? To ona cię tak wystraszyła?

– Nie, wcale nie! Czemu niczego nie kojarzycie? Znalazłam się tu, idąc po śladach papierków po toffi. Wypatrzyłam je już przy drogowskazie i aż tu mnie zawiodły.

Tor złapał się za głowę:

– No tak! Przecież w szpitalu coś bredziła na temat toffi!

– No to dobrze, że się wreszcie o tym dowiedzieliśmy – skomentował tę nowinę lensmann. – Lepiej późno niż wcale.

– Toffi? Chyba nie chcesz przez to powiedzieć… – Terje był wyraźnie zaskoczony.

Tym razem jednak uprzedził go Grim.

– Kari, czy tu właśnie spotkałaś Grethe?

– Może Grethe usiłowała cię skrzywdzić? – wtrącił zbity z tropu Magnussen.

Przymknęłam oczy i pokręciłam przecząco głową.

– Nie. Grethe rzeczywiście mnie wystraszyła, ale nie miała takiego zamiaru. – Czułam, że do oczu napływają mi łzy. – Do chatki przywiodły mnie ślady po jej ulubionych cukierkach – powiedziałam ściszonym głosem. – Wszystkie papierki były oblepione przez mrówki. W szałasie natknęłam się na… ciało Grethe, Była przykryta tymi ohydnymi kocami. Ktoś ją zamordował – wykrztusiłam z trudem.

Grim przykucnął obok, a ja podświadomie wtuliłam się w jego ramiona. Był zawsze przy mnie, gdy potrzebowałam go najbardziej. Pachniał świeżo wypraną i wyprasowaną koszulą i tytoniem.

– Co takiego? – zapytała po długiej chwili milczenia Inger.

– Taa…taa…tak – chlipałam. Grim wciąż gładził mnie delikatnie po głowie. Czułam, jak mocno łomocze mu serce.

Magnussen nic nie mówił. Tymczasem znów odezwała się Inger:

– Pytanie, co się z nią stało?

– Skoro Grethe miała zapaść się pod ziemię, to pewnie już została zakopana – zauważył Terje.

Teraz lensmann poderwał się z miejsca i począł szczegółowo badać wnętrze szałasu.

– Podłogi nikt nie rozkopywał od lat, więc tu jej na pewno nie ma – stwierdził stanowczo. – Wcale mi się nie uśmiecha przekopywać mokradeł – westchnął. – Ale chyba nie będę miał innego wyjścia.

– Przecież to wszystko wydarzyło się w kwietniu. Wtedy ziemia była zmrożona, jak więc udałoby się w niej cokolwiek zakopać? – zauważyła rezolutnie Inger.

– Masz rację. To mało prawdopodobne – westchnął lensmann.

Podniosłam wzrok na Grima. Jego twarz z bliska nie prezentowała się zbyt efektownie: miejscami skóra nadal była twarda i nierówna.

– Grim wspominał niedawno, że wiosną kładł dreny na polu, prawda?

Teraz Grim zaglądał mi głęboko w oczy. Nagle oblała mnie fala gorąca. Poczułam rozkoszny dreszcz, który przypominał mi dziewczęce marzenia i fantazje o wielkiej, romantycznej miłości.

– Tak. Zaraz, kiedy to było…?

Nagle Grim się ożywił.

– Przypominam sobie pewien dzień, gdy wcześnie rano zjawiłem się przy pracy – rzekł, zwracając się do lensmanna. – Niespodziewanie odniosłem wrażenie, że coś się nie zgadza. Wydawało mi się, że poprzednim razem skończyłem układanie drenów kilka metrów wcześniej, a tymczasem ten fragment rur był już zakopany.

– Duży? – zapytała Inger.

– Hm, chyba na odcinku około trzech metrów.

Teraz do głosu doszedł lensmann.

– Powiedz nam, kiedy to było?

– Muszę się zastanowić. Poprzedniego dnia skończyłem pracę nieco wcześniej. Zostawiłem wykopany dół i nie ułożone dreny. Zwykle kończę zasypaniem wykopu, bo w nocy wszystko mogłoby się zawalić. Było to w dniu, gdy Kari opuszczała szpital. Obiecałem jej, że spotkamy się o siódmej, i dlatego musiałem się pośpieszyć. Wróciłem do domu, obrządziłem zwierzęta. Następnego dnia, w sobotę, odbył się pogrzeb, więc w ogóle nic tutaj nie robiłem. Przyszedłem dopiero w poniedziałek rano i wówczas zdziwiłem się, że rów jest zasypany.

– Dwa dni po tym, jak Kari natknęła się na zwłoki Grethe przy szałasie – skonstatował lensmann. – Czy to daleko stąd?

– Właśnie nie. Dreny przebiegają tuż, tuż, jakieś dwadzieścia, może dwadzieścia pięć metrów stąd.

– Grim, chodźmy. Pokażesz mi dokładnie, gdzie to było. A ty, Terje, zmykaj do auta i odwieź Erika do domu. Nic mu nie mów, dopóki jej nie znajdziemy. I przywieź nam kilka szpadli. Prędko!

Terje zniknął w mgnieniu oka, a my podążyliśmy za Grimem wzdłuż ciemnobrunatnego bagniska.

– Kari, może chcesz jechać do domu?

– Nie, już nie trzeba Pozbyłam się całego strachu. Wiem jeszcze jedno: znajdę mordercę Grethe, choćby i on zapadł się pod ziemią. Nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką uczynię.

– Nie będziesz na pewno osamotniona – dodał zduszonym głosem Tor.

Uścisnęłam jego dłoń.

– Tor, tak się cieszę, że jesteśmy przyjaciółmi – powiedziałam. – Jestem naprawdę szczęśliwa.

Tor zaśmiał się z nutką powątpiewania w głosie.

– Naprawdę? Powiedziałbym raczej, że od kogo innego szukasz pocieszenia.

– Masz na myśli Grima? Nie, to zupełnie nie to. Grima traktuję jak starszego brata, zawsze tak było.

– Czy to znaczy, że ja nie jestem starszym bratem?

– Nie, no skądże! – wypaliłam i zaraz poczerwieniałam.

Tor uśmiechnął się, ale za moment wyraźnie spoważniał. Szliśmy wolniej niż inni, pozostając nieco w tyle. W pewnej chwili Tor przystanął.

– Kari, wydaje mi się, że powinnaś być ostrożniejsza w kontakcie z tym twoim starszym bratem.

– Co masz na myśli?

– Mówisz z przekonaniem, że jest twoim przyjacielem, ale ja nie byłbym tego taki pewny.

Zrobiło mi się zimno, a po plecach przeszedł dreszcz.

– Nadal nie bardzo rozumiem. O co ci chodzi?

Tor nie od razu odpowiedział.

– Powinnaś mieć się na baczności. Wtedy, gdy opowiadałaś, jak bardzo przeraziły cię mrówki i przytuliłaś się do Grima, widziałem jego twarz. Wiem, że bardzo go lubisz i wcale nie chcę oczerniać, ale naprawdę boję się o ciebie. Ten wzrok! Nigdy przedtem nie widziałem tak zaciekłego wyrazu twarzy. Obejmował cię w taki sposób, jakby dotykał zadżumionego. Kari, moja dziewczynko, miej się na baczności!

Nieprzyjemne obrazy z bagniska niespodziewanie powróciły. Poczułam się tak, jakby coś mnie przygniatało. W końcu zdołałam wyjąkać:

– Nie, nie! Powiedz, że to nieprawda! Przecież przy szałasie był taki dobry i opiekuńczy. Musiałeś się pomylić!

Tor zaprzeczył ruchem głowy.

– Nie pamiętasz, że podobne wrażenie odniosłaś w dniu, gdy po twoim powrocie ze stolicy spotkaliście się pierwszy raz? Sama mówiłaś. A poza tym i Erik przestrzegał cię przed nim.

– No tak, ale…

– Nie martw się, ale uważaj na siebie. Wiesz dobrze, jak bardzo się o ciebie boję.

Wiedziałam. Chociaż nie mogłam porównywać się z jego żoną, Tor niewątpliwie darzył mnie sympatią, a może głębszą przyjaźnią? Nie miałam nadziei na nic więcej. Ale bywa przecież, że nawet najbardziej nierealne marzenia niekiedy się spełniają…

Obiecałam Torowi, że zachowam ostrożność, po czym dołączyłam do grupy.

– No jak, czy to tu? – zapytał Tor.

– Tak mi się wydaje.

– Czy stał tu również szpadel? – lensmann chciał poznać wszystkie szczegóły.

– Na pewno – potwierdził spokojnie Grim. – Nigdy nie zabieram narzędzi do domu.

Nietrudno było zauważyć, którędy poprowadzono dreny. Ślady ciągle jeszcze były wyraźne.

Tymczasem wciąż zastanawiałam się nad swoimi reakcjami.

– Tor, nadal nie rozumiem, dlaczego nie tolerowałam widoku mrówek, a papierki po toffi wywoływały u mnie mdłości? Nic podobnego nie działo się na wspomnienie o Grethe. Dlaczego?

– Faktycznie – zaczął ożywiony Tor. – To dowód, że cierpiałaś na czasową utratę pamięci. Wstrząs mózgu spowodował częściowe zamazanie obrazów z przeszłości. Podświadomie kojarzyłaś mrówki i cukierki z czymś bardzo nieprzyjemnym. Kiedy wreszcie znalazłaś Grethe, doznałaś tak wielkiego szoku, że twoja świadomość nie zaakceptowała widoku i wymazała go z pamięci. Rozumiesz?

– Chyba tak.

– Wy, lekarze, na wszystko znajdziecie wytłumaczenie – wtrącił lensmann.

Wkrótce potem na miejscu zjawił się Terje wraz z bratem, Oskarem, a także z Erikiem.

– Wuju, to naprawdę nie moja wina. Nie byłem w stanie go zatrzymać.

– Coś mi się zdaje, że to tylko pół prawdy.

Tymczasem Erik w jednej chwili był przy mnie.

– Kari, to niemożliwe, co mówisz! – krzyczał wystraszony. – Nie mogłaś jej poznać po tylu latach! To był na pewno ktoś inny! – Erik ukrył twarz w dłoniach. – Dlaczego te wszystkie okropności spotykają właśnie mnie? Kari, teraz tylko ty mi pozostałaś! – wołał załamany. – Nie zostawiaj mnie, proszę!

W podobny sposób sama niedawno mówiłam do Grima.

Mężczyźni zaczęli kopać. Odrzucali na bok ciemny torf, robili to niezwykle ostrożnie. Od czasu do czasu miałam wrażenie, że to koszmarny sen. Ale wszystko działo się naprawdę.

– Powoli się ściemnia – zauważył Magnussen, ocierając pot z czoła.

Rzeczywiście, słońce chyliło się za horyzont. Okolica stała się jeszcze bardziej ponura i pełna grozy. Jakiś ptak podśpiewywał wśród sosen, lecz jego rzewny śpiew wprawiał nas w przygnębienie. Zrozumiałam, że tym razem to nie przelewki: mieliśmy do czynienia z prawdziwym morderstwem!

Загрузка...