ROZDZIAŁ II

Tego dnia nic mi się nie układało, choć miał to być dzień naprawdę szczęśliwy. Najpierw najadłam się wstydu na stacji, a potem Grim tak niegrzecznie mnie potraktował.

Postanowiłam jednak otrząsnąć się z przygnębienia. Poprawiłam włosy, rozejrzałam się dookoła i z lubością wciągnęłam rześkie kwietniowe powietrze. Ze wszystkich miejsc na ziemi najbardziej kochałam moje rodzinne miasteczko, Åsmoen. Wokół rozpościerał się malowniczy krajobraz, którego widok zwykle dodawał mi sił.

Po gorącym przyjęciu, jakie zgotowali mi w domu rodzice, zapomniałam o troskach. Wkrótce w pokoju gościnnym mama nakryła do stołu. Promienie słoneczne jakby mimochodem zaglądały do okien, rzucając na obrus błękitnoróżowe cienie. Rodzice, choć nie byli zachwyceni tym, że przerwałam studia, nie robili mi z tego powodu wyrzutów. Mama ubolewała, że schudłam, ale chwaliła mnie za elegancki ubiór. Tata był po prostu w siódmym niebie, cieszył się, że wreszcie jestem w domu.

Wypytywali mnie o najdrobniejsze szczegóły, a ja chętnie o wszystkim opowiadałam. Na koniec zapytałam:

– Czy to prawda, co mówił Grim, że kapitan Moe nie żyje?

Mama spuściła ze smutkiem wzrok.

– Więc i ty już wiesz. Pan Moe zmarł w poniedziałek. Nie chciałam cię denerwować.

– Opowiedz, co się stało?

Mama zwlekała z odpowiedzią.

– Właściwie nie bardzo jest co opowiadać. Rodzina znalazła go martwego nad ranem w łóżku. Lekarz potwierdził, że to zawał. Chociaż…

– Chociaż co? – spytałam zaciekawiona.

– No, nie wiem. Stało się to tak nagle i akurat w takim momencie…

– Anno! – ostrzegł żonę pan Land.

Reakcja rodziców zaskoczyła mnie, ale ponieważ nic więcej nie chcieli mi na ten temat powiedzieć, dałam za wygraną.

– Czy Erik bardzo przeżywa śmierć ojca?

Tata westchnął.

– Tak mi się wydaje – rzekł, po czym zaraz dodał: – Szkoda mi chłopca, będzie się teraz sam z nimi męczył.

– A więc Olsenowie nadal u nich mieszkają?

– A i owszem – odparł ojciec z goryczą. – Mieszkają, mieszkają i wcale nie mają zamiaru się wyprowadzać.

– A pan Olsen gdzieś pracuje?

– Hm – tata podrapał się po głowie. – Mówią, że jest dyrektorem zakładu, należącego do kapitana Moe. Produkują tam części do maszyn i urządzeń. Ale jaki tam z niego dyrektor! Nic, tylko krzyczy i wydaje dyspozycje. Mam wrażenie, że Moe nie mógł wybrać sobie gorszego zastępcy. Olsenowi przewróciło się w głowie, tyle zarabia w tym zakładzie.

– A Oskar?

– Z niego też niezły gagatek – westchnął ojciec.

Mogłam się tego spodziewać. Oskar zawsze robił na mnie wrażenie spryciarza i lawiranta, dlatego nigdy go nie lubiłam.

– Terje także zjawił się w domu – powiedziała mama. – Odbywa teraz praktykę w biurze prokuratora pod bacznym okiem swojego wuja.

– Studiuje prawo. Właśnie przyucza się do zawodu – roześmiał się ojciec. – Ostatnio widziałem, jak wywija szczotką, zamiatając podłogę, poza tym od czasu do czasu biega do sklepu po zakupy.

– A Arnstein?

– Arnstein to już zupełnie dorosły mężczyzna. Od jesieni ma rozpocząć pracę w szkole. Będzie uczył matematyki i chyba jest bardzo przejęty swoją nową rolą. Podobno studia ukończył z bardzo dobrymi wynikami.

– Wygląda więc, że tym razem wszyscy są w domu! Powiedzcie mi jeszcze, co u Inger. Czy nadal pracuje w sklepie?

– No, nie… Chyba po prostu pomaga mamie – odparła z wahaniem matka, po czym szybko zmieniła temat: – Kari, może jeszcze kawy?

– Nie, mamo, dziękuję. Opowiem wam teraz, co mi się dzisiaj przytrafiło na dworcu. Wyobraźcie sobie, że wpadł mi w oko pewien młody, wyjątkowo przystojny mężczyzna. Pierwszy raz go tu widzę, może wy wiecie, kto to taki?

– Kari, dziecinko! Myślisz, że znamy każdego, kto się kręci w miasteczku? – spytał ojciec, uśmiechając się pod nosem. – To pewnie jakiś turysta.

– Raczej nie sądzę. Jest wysoki, ma miedzianobrązowe kręcone włosy i ciemne oczy – odparłam z rozmarzeniem.

– Miedzianobrązowe włosy? – mama zastanawiała się chwilę. – Nie, chyba nikogo takiego tutaj nie spotkałam. Nic innego nie zwróciło twojej uwagi?

– Owszem, odbierał z poczty potężną stertę korespondencji.

W tym momencie twarz mamy rozjaśniła się w uśmiechu:

– A, jeśli tak, to pewnie ktoś ze szpitala. Tam ciągle przyjmują do pracy nowych ludzi. Może jakiś lekarz.

Lekarz? Całkiem możliwe. I już zaczęłam wyobrażać sobie nieznajomego w białym kitlu. Usiłowałam sobie przypomnieć, czy coś mi czasem nie dolega, ale jak na złość byłam zdrowa jak ryba. Pobyt w szpitalu z pewnością mi nie groził.

– No trudno. Niech sobie będzie, kim chce. Wiecie, jak to jest ze mną: nowa twarz zawsze wpadnie mi w oko.

– Właśnie, córeczko – powiedział ojciec. – Naprawdę masz świetny wzrok – dodał nieco ironicznie.

Pogroziłam mu palcem. Ojciec zawsze lubił żartować i dlatego u nas w domu zwykle panował wesoły nastrój. Ojciec budził zaufanie ludzi; od razu było po nim widać, że to pogodny i życzliwy mężczyzna. Mama, skryta, cichutka i skromna, stanowiła jego całkowite przeciwieństwo. Była drobną, lecz pełną uroku kobietą o regularnych rysach. Do dziś zachowała urodę, choć dawno przekroczyła czterdziestkę. Tata twierdził, że przed laty o względy mamy ubiegali się niemal wszyscy chłopcy z okolicznych miasteczek. Zawsze łudziłam się, że odziedziczę po niej delikatne rysy. Niestety, choć moi przyjaciele często chwalili mnie za różne zdolności, to nigdy nie usłyszałam, że jestem ładna. Taki już, widać, mój los.

Po popołudniu zadzwoniłam do Erika. Bardzo ucieszył się na wieść, że już jestem w domu.

– Kari, jak to dobrze, że przyjechałaś!

Gdy złożyłam mu kondolencje z powodu śmierci ojca, usłyszałam, że zaczął mu drżeć głos.

– Jesteś nareszcie! Brakowało mi ciebie. Potrzebuję kogoś, kto się wreszcie za mną ujmie! Kari, chyba mogę na ciebie liczyć? Już dłużej nie zniosę tej atmosfery. Dotąd myślałem, że wszystko jest na dobrej drodze, że się jakoś ułoży, a tu nagle takie nieszczęście! Zostałem zupełnie sam, Kari! Co ja mam…

Nagle przerwał, po czym radykalnie zmienił ton głosu, teraz mówił zupełnie normalnie. Domyśliłam się, że ktoś niespodziewanie wszedł do pokoju, z którego telefonował.

– Ach, tak? Kari, to świetnie. Czy zostaniesz tym razem na dłużej?

– Zostaję na stałe. Chciałabym się dowiedzieć, czy udało się wam odszukać Grethe?

– Nie. Pytaliśmy wszędzie, ale ona jakby zapadła się pod ziemię. Wczoraj nadaliśmy nawet komunikat w radiu, więc może gdzieś go usłyszy. Kari, przyjdziesz jutro na pogrzeb?

– Tak, naturalnie. Na pewno się spotkamy.

– No to do zobaczenia. Fajnie, że zadzwoniłaś.

I na tym rozmowa się skończyła.

Erik wyraźnie ukrywał przed kimś swoje problemy. W jego głosie wyczuwało się niepokój. Wprawdzie nie raz popadał w zły nastrój, często miewał chandrę, ale teraz naprawdę sprawiał wrażenie bardzo przygnębionego.

Po południu wybrałam się na spacer. Powiedziałam rodzicom, że muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, ale swoje kroki od razu skierowałam w stronę szpitala. Szło się do niego stromo pod górę, gdyż położony był w najwyższym w okolicy miejscu.

Raz po raz mijałam ogromne wyrwy, z których wielkie koparki wydobyły wcześniej piasek. W oddali widziałam wznoszące się ku niebu dźwigi, które wyglądały jak zapałki na tle żółtawych ścian piaskowni. Zatrzymałam się na chwilę na skraju lasku, skąd dochodziło nastrojowe, melancholijne szemranie liści w koronach drzew. Z daleka usłyszałam gwizd oddalającego się pociągu. Powoli nad okolicą zapadał zmrok. Przysiadłam na powalonym przez wiosenną wichurę pniu i poczułam ogarniający mnie błogi spokój.

Gdybym zachorowała na jakąś poważną chorobę, na przykład na zapalenie płuc, być może miałabym okazję spotkać mężczyznę o miedzianych włosach. Szybko jednak porzuciłam tę myśl. Przesiadywanie na zimnym, gdzieniegdzie pokrytym lodem drzewie prędzej zapędzi mnie z katarem do łóżka niż do szpitala.

Zrobiło się późno i czas było wracać do domu. Nie czułam się zbyt pewnie w ogarniętych ciemnościami odludnych miejscach. Postanowiłam, że następnego dnia przyjdę tu wcześniej i rozejrzę się po okolicy. Może mój ideał mieszka gdzieś w pobliżu? A może odwiedzę w szpitalu kogoś znajomego?

Nagle do moich uszu doleciały urywki czyjejś rozmowy.

Nieopodal, kilkanaście metrów od miejsca, gdzie przysiadłam, szło dwoje ludzi. Było już prawie ciemno, więc dostrzegłam jedynie zarysy ich sylwetek. Jeden z głosów należał do kobiety, która mówiła szybko i z wyraźnym zaangażowaniem. Nie wiedziałam, czy druga osoba to mężczyzna czy kobieta. Chciałam powrócić do moich romantycznych rojeń, gdy nieoczekiwanie usłyszałam znajome nazwisko – „Moe”, a w chwilę później moje własne imię. Nadstawiłam uszu.

Co do pierwszego słowa, być może przesłyszałam się, ale nie miałam wątpliwości, że mówiono o jakiejś Kari. Może tych dwoje zauważyło mnie w mroku. Właśnie zamierzałam się podnieść i wyjść im naprzeciw, kiedy naraz skręcili w drugą stronę.

Usiłowałam wychwycić sens rozmowy. Nie było to jednak proste, gdyż oboje rozmawiali półgłosem. Jednak po chwili usłyszałam wyraźnie jedno z wypowiadanych przez kobietę zdań:

– Ależ ja byłam głupia! Jak mogłam podejrzewać cię o coś takiego? Czy możesz mi to wybaczyć?

Druga osoba odrzekła coś niewyraźnie. Pomyślałam, że to pewnie para narzeczonych, którzy pokłócili się ze sobą, a teraz chcą się pogodzić.

Naraz kobieta jeszcze bardziej zniżyła głos, a ja usłyszałam jedynie kilka nie związanych ze sobą słów. Najpierw chyba „korytarz”, potem… o ile mnie słuch nie zawiódł – „gospodarstwo”. Po raz drugi w rozmowie pojawiło się też imię Kari.

Ciekawiło mnie, czy to o mnie samą chodzi, choć wydawało mi się to mało prawdopodobne. Przecież wiele kobiet nosi to imię. Poza tym miałam wrażenie, że głos kobiety jest mi skądś znany.

Para kontynuowała konwersację. Drugi rozmówca sprawiał wrażenie obcokrajowca, gdyż mówił wyraźnie z obcym akcentem. Ton jego głosu był nieprzyjemny, jakby opryskliwy. Na koniec usłyszałam jeszcze kilka urwanych zdań i nazwę jakiegoś rosyjskiego miasta. Wreszcie para całkiem się oddaliła.

Przypadkiem podsłuchana rozmowa rozbudziła moją ciekawość. Miałam ochotę pobiec za nimi i zapytać, czy to o mnie mówili.

Dopiero teraz poczułam przejmujące zimno i zdecydowałam, że czas najwyższy na powrót do domu.

Grim nie mógł się mnie widocznie doczekać, bo gdy zjawiłam się w domu, już siedział rozparty w fotelu i żywo dyskutował z moim tatą. I tym razem uderzył mnie jego nienaganny wygląd: umyte i starannie przyczesane włosy, elegancka koszula i idealnie wyprasowane spodnie. Nigdy przedtem nie widziałam go tak zadbanego. Tym razem zrobił na mnie ogromne wrażenie.

– Długo czekałeś? – zapytałam.

– Nie, przyszedłem dosłownie przed paroma minutami.

Do pokoju wkroczyła mama z tacą pełną ciasteczek oraz herbatą. Gdy wypiliśmy herbatę, Grim zapytał:

– Masz ochotę obejrzeć zwierzęta?

– Pewnie.

Od czasu gdy rozpoczęłam studia w stolicy, tradycją stały się odwiedziny u Grima w czasie moich krótkich pobytów w domu. Za każdym razem dokonywałam „inspekcji” jego gospodarstwa, a zwłaszcza zwierząt.

Włożyłam płaszcz i oboje wyszliśmy.

W drodze zapytałam Grima ostrożnie:

– Możesz mi powiedzieć, co takiego dzieje się u rodziny Moe?

– Co masz na myśli? – Grim był wyraźnie zaskoczony.

– Ani ojciec, ani mama nie chcą mi nic powiedzieć, podejrzewam, że coś przede mną ukrywają. Powiedz, o co chodzi? Nie chcesz chyba, żebym słuchała tutejszych plotek?

Grim nie odzywał się przez dłuższą chwilę, tak jakby zastanawiał się, o czym powinien mi opowiedzieć. Byliśmy już przy jego oborze, gdy więc otworzył szerokie wrota, uderzyło nas gorące, duszne powietrze. Skrzypnięcie zawiasów w starych drzwiach wzruszyło mnie, gdyż wywołało mnóstwo ciepłych wspomnień. Żarówki nie miały kloszy i świeciły jaskrawym światłem prosto w oczy.

Wreszcie Grim odezwał się:

– Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie w szałasie? Od tamtej pory minęło już chyba z sześć, siedem lat.

– Owszem. Układaliśmy wtedy plan zemsty na pannie Lilly.

– Zgadza się. Przypominasz sobie, jaki był pomysł Inger?

– Jasne. Chciała uwieść kapitana Moe.

– No właśnie. I to jej się udało.

– Co? Co ty mówisz, to niemożliwe!

– A jednak. Kapitan Moe postanowił rozwieść się z żoną i ożenić z Inger Nilsen.

Byłam zaszokowana tą wiadomością.

– Ale… przecież on jest… był chyba ze dwa razy starszy od niej? Jak ona sobie to wyobrażała?

Grim spojrzał na mnie takim wzrokiem, że ciarki przeszły mi po plecach. Teraz rzeczywiście przypominał nieprzyjaznego trolla.

– Nie wiem, Kari. Ale myślę, że nie traktowała tego związku zbyt poważnie. Chciała przede wszystkim odegrać się na Lilly, która nigdy nie kryła niechęci do Inger. Często była dla niej nieprzyjemna, przygadywała jej, wytykała lekkomyślność i zły charakter.

– No tak, ale… Czy to znaczy, że dwoje z nas potraktowało te dziecinne pomysły poważnie? Najpierw Grethe, która zapadła się pod ziemię, a teraz znowu Inger. Wiesz, dopiero teraz rozumiem, co miała na myśli moja mama – dodałam cicho.

Grim spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, więc wyjaśniłam:

– Mamę zdziwiła tak niespodziewana śmierć kapitana Moe. A tymczasem jest ona właściwie na rękę domownikom.

– Masz rację. To dziwny zbieg okoliczności – powiedział, a w jego ciemnoszarych oczach pojawił się ponury cień.

Co za zimnica! W taką pogodę w ogóle nie ma po co wychodzić z domu, pomyślałam i otuliłam się szczelniej płaszczem. Przenikliwy kwietniowy wiatr dokuczliwie rozwiewał poły mojego okrycia i z minuty na minutę coraz bardziej dawał mi się we znaki.

Mimo tej niesprzyjającej pogody dostrzegałam całe piękno moich rodzinnych stron. Śnieg wciąż częściowo zalegał na rozległych polach, tworząc białe plamy. Strzeliste topole i równie smukła wieża miejscowego kościółka rysowały się wyraźnie na tle granatowofioletowego nieba. Również wiecznie zielone, porastające zbocza świerki i sosny pięknie komponowały się z przeróżnymi odcieniami błękitu i granatu. Przytulone do muru cmentarnego korony dębów szeleściły łagodnie wiosenną kołysankę.

Tuż na przeciwko mnie, nad grobem kapitana Moe, w ciasnej grupce zebrała się najbliższa rodzina zmarłego. Wdowa, wsparta na ramieniu swojego szwagra Andreasa, szczelnie ukryła twarz za czarną woalką. Obok stała koścista Molly Olsen, którą troskliwie obejmował Oskar. Chłopak jak zwykle prezentował się doskonale, choć na jego twarzy malowała się powaga. Na końcu, zupełnie osamotniony i przygnębiony, stał Erik. Brakowało jedynie siostry Erika, Grethe.

Uroczystość pogrzebową zaplanowano z najdrobniejszymi szczegółami. W ostatniej drodze kapitanowi towarzyszyło bardzo wielu ludzi. Wśród zgromadzonych dostrzegłam wielu oficerów w eleganckich mundurach, była też delegacja pracowników z zakładu kapitana Moe oraz kilku bogatych gospodarzy.

Orkiestra wojskowa właśnie zakończyła kolejną pieśń i pastor rozpoczął mowę pogrzebową. Szukałam wzrokiem znajomych twarzy.

Wkrótce zauważyłam dyrektora ze szkoły wraz z żoną – rodziców Arnsteina i Terjego. Obok nich… czyżby? Czy ten młody mężczyzna to naprawdę Arnstein? Tak! To on, ale jaki zmieniony! W pamięci pozostał mi wysoki chudzielec o dużych stopach i w małych okularkach, a tymczasem miałam przed sobą postawnego, pełnego powagi mężczyznę! Dawna niepewność zniknęła zupełnie z jego twarzy, ustępując miejsca pełnemu zdecydowania spojrzeniu.

Stojący obok Terje dużo bardziej przypominał siebie sprzed kilku lat. Był średniego wzrostu, ale sprawiał wrażenie wysportowanego. Wprost biła od niego energia i radość życia, choć uroczystość, w której uczestniczył, do tego nie nastrajała.

Po lewej ręce Arnsteina stała wyjątkowo poważna Inger, która dziś przywdziała czarny strój. W tej samej chwili również i ona mnie dostrzegła i skinęła głową na przywitanie. Dalej stała jej matka uczesana w kunsztowny kok. Inger odziedziczyła wspaniale włosy właśnie po mamie i ku jej wielkiej radości nie miała ochoty ich ścinać, choć poza tym wszystko zawsze robiła na opak.

Ze zdumieniem zauważyłam, że zmienił się też Erik, on jednak zdecydowanie na gorsze. Trzęsły mu się ręce i broda. Zrozumiałam, że jest pogrążony w głębokim smutku po stracie ojca. Podeszłam do niego i stanęłam u jego boku. Na mój widok uśmiechnął się ciepło.

W czasie gdy pastor kończył swoją mowę, rozległo się płaczliwe zawodzenie wdowy po zmarłym.

Po chwili glos zabrał bliski współpracownik kapitana, zarządca jego majątku i radca prawny. Był wyraźnie stremowany swoją rolą.

– Dla większości z nas śmierć jest nieprzyjacielem. Dla ludzi starych i głęboko wierzących śmierć jest wybawieniem. Dla ciebie, Wernerze, okazała się ona właśnie tym drugim.

Spojrzałam z przerażeniem na spowitą w woal twarz pani Moe. Co on mówi, czyżby postradał zmysły?

– Co to znaczy? – wyszeptałam zaszokowana do Erika.

– Ojciec miał bardzo poważne kłopoty z sercem przez cały ostatni rok – odpowiedział cicho.

– Ach, tak. A ja myślałam…

– Cicho! – skarcił nas Grim.

Pani Moe sprawiała wrażenie załamanej. Nie żywiłam do niej przyjaznych uczuć, a jednak zrobiło mi się jej żal.

Głos zabrało jeszcze kilka kolejnych osób. Gdy zagrała orkiestra, zebrani zgodnie zaintonowali żałobną pieśń. Na koniec pastor w imieniu rodziny zaprosił wszystkich na stypę u państwa Moe, po czym większość z obecnych powoli ruszyła w kierunku bramy cmentarza.

Przystanęłam nieopodal wraz z Grimem i Erikiem. Co chwila do Erika podchodzili znajomi, składając kondolencje.

– Grim, chyba już czas na nas? – zwróciłam się do przyjaciela.

– Jasne – odparł Grim i zaczął się wycofywać.

W tym momencie Erik mocno złapał mnie za ramię.

– Ależ Kari, nie możesz mi tego zrobić! Chodź ze mną, tak cię proszę! Potrzebuję kogoś, kto…

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, zerknęłam na Grima, oczekując wsparcia. Grim mrugnął porozumiewawczo.

– No, dobrze, pójdziemy z tobą, jeśli tak nalegasz.

– Dziękuję, Kari! Jesteś wspaniała!

Zdziwiła mnie jego niespodziewana radość i ulga, z jaką to powiedział. Nie spodobał mi się natomiast fakt, że tak ostentacyjnie pominął Grima. Ale Grim przyjął to całkiem spokojnie i zupełnie się tym nie przejął.

W tym samym momencie podeszli do nas Arnstein, Terje i Inger.

– Was także zapraszam – zwrócił się do nich Erik. – Musicie mi pomóc w zmaganiach z tymi potworami.

– Możesz na mnie polegać – odrzekła Inger takim tonem, jakby była zdecydowana na wszystko. – Jestem z tobą. Niech sobie nie myśli, że się mnie tak łatwo pozbędzie!

Wielkie nieba! Ta dziewczyna ma i tupet, i nerwy ze stali. Ja nigdy nie zdobyłabym się na to, by jako zażyła przyjaciółka męża zjawić się w domu wdowy, i to w dniu pogrzebu. Niezmiernie dziwił mnie też stosunek Erika do Inger. Wyglądało na to, że między nimi wszystko układa się jak najlepiej.

Przez chwilę gawędziliśmy o tym i owym, po czym Inger zwróciła się do mnie:

– Nareszcie zjawił się siódmy członek „Mścicieli”?

Przez moment nie wiedziałam, co ma na myśli.

– Ach – uśmiechnęłam się. – Niezła była z nas paczka!

– Rzeczywiście – wtrącił Arnstein. – A jakie mieliśmy pomysły! Na samą myśl skóra mi cierpnie.

– Teraz znowu jesteśmy razem. Po siedmiu latach – dodała Inger.

– Wszyscy oprócz Grethe – poprawiłam. – Pamiętacie, jak Grethe uwielbiała toffi? W mieście z pewnością nie ma problemu z ich zakupem.

– Tak – dodali inni.

– Zabawne, zauważcie, że ja mam teraz mniej więcej tyle lat, co wtedy Grim. Ale za skarby nie zgodziłbym się dzisiaj przesiadywać w starym, walącym się szałasie w towarzystwie głupich szczeniaków. Dziwny z ciebie chłopak, Grim – powiedział Terje.

– No, no – Inger poklepała dorosłego kolegę po ramieniu. – Wiemy coś o tym, prawda?

Skrępowany Grim spuścił wzrok, ale zaraz Arnstein wziął go w obronę:

– Inger, nie bądź głupia. Daj mu spokój!

Dziewczyna momentalnie umilkła po tej reprymendzie. Wciąż jednak wydawało mi się, że jej buńczuczna postawa to tylko poza. Inger najwyraźniej zmagała się z jakimiś problemem, ale za nic nie chciała się z tym zdradzić.

Erik milczał. Tymczasem obok przeszedł Oskar i jego matka Molly, która nie powstrzymała się od kąśliwej uwagi skierowanej w naszą stronę:

– To niesłychane, żeby nieproszeni goście mieli czelność pchać się aż pod sam grób!

Inger nie pozostała jednak dłużna:

– Jeśli ma pani na myśli Kari i Grima, są dużo bliżsi zmarłemu niż niektóre żerujące wokół pasożyty!

– Hm – Molly zdobyła się jedynie na wzruszenie ramionami i czym prędzej się oddaliła.

– Szkoda strzępić język – skomentował Arnstein z niesmakiem. – Pewnie nawet nie wie, co to jest pasożyt.

– Nic nie szkodzi – odparła Inger. – Z pewnością zorientuje się, że to nie komplement. Niech to sobie tłumaczy, jak chce. No co, idziemy, chłopaki?

W tej chwili obok nas przeszła pani Moe, podtrzymywana przez Andreasa Olsena. Koledzy już także odeszli, tylko ja nadal stałam w tym samym miejscu.

Silniejszy powiew wiatru uniósł lekko woalkę wdowy tak, że na krótką chwilę odsłonił jej twarz. Jej spojrzenie skierowane było na Inger, ale to ja zauważyłam na jej ustach jadowity i triumfujący uśmiech. Teraz odkryłam coś jeszcze: w ciągu ostatnich dni ta kobieta z pewnością nie uroniła ani jednej łzy…

Загрузка...