W pierwszej chwili byłam przekonana, że to żart. Ja miałabym wraz z Erikiem przejąć gospodarstwo pana Moe? Przecież nie miałam z kapitanem nic wspólnego!
– Co mu strzeliło do głowy? – spytałam oszołomiona.
Grim strzepnął z czubka buta zasuszony kawałek gliny.
– Mówi, że nadszedł wreszcie czas zemsty.
– A z jakiej racji mnie miesza do swoich gierek?
– Erik ma nadzieję, że zostaniesz jego żoną…
Poirytowana, że za moimi plecami ktoś snuje tak dalekosiężne plany, uderzyłam pięścią w maskę koparki. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Grim także milczał.
Przecież to niedorzeczność! Dlaczego Erik miałby się ze mną żenić, skoro nigdy nie miał takich zamiarów? Czyżbym stała się narzędziem w jego rozgrywkach? Bardzo mnie to wzburzyło.
– Grim, to jakiś koszmar. Boję się.
– Wcale ci się nie dziwię.
Pokręciłam głową.
– Nie o siebie. Boję się o Erika. Wydaje mi się, że trudno przewidzieć jego reakcję.
– Masz rację. Dzieje się z nim coś niedobrego.
– Powiedz, dlaczego chcesz uczestniczyć w odczytaniu testamentu?
– Kapitan Moe życzył sobie tego przed śmiercią. Ale, wierz mi, to dla mnie wyjątkowo krępujący obowiązek.
Grim przyglądał się źdźbłu trawy, które trzymał w dłoni. Podeszłam bliżej, żeby zobaczyć, co pochłonęło jego uwagę.
Nagle poczułam, że robi mi się słabo i oblewają mniej siódme poty. Przez chwilę wydawało mi się, że zemdleję.
– Grim – wykrzyknęłam. – Puść to!
Pociemniało mi przed oczami. Patrzyłam na zdumioną twarz Grima, która zaczęła tracić kontury, jakby za chwilę miała się całkiem rozpłynąć. Widziałam jedynie jego roziskrzone oczy. Chwyciłam się stojącego obok traktora.
– Błagam cię, Grim – wołałam. – Puść to!
Teraz grunt pod nogami zaczął się powoli kołysać, tak jakbym nagle znalazła się na wzburzonym morzu. Chciałam wzywać pomocy, ale już nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.
Grim coś do mnie mówił, ale ja z trudem rozróżniałam jego słowa.
– Kari, przecież to tylko mrówka. Zwyczajna leśna mrówka. Nic jej nie robię.
– Puść ją natychmiast! Puść! – krzyczałam bliska histerii.
Chłopak delikatnie odłożył na ziemię źdźbło wraz z wędrującym po nim maleńkim owadem.
– Ależ, Kari, co się stało? Dlaczego tak okropnie zbladłaś?
– Nic nie rozumiem. Nagle zrobiło mi się niedobrze. Przeraziłam się.
– Małej mrówki? – zapytał zdziwiony.
– Nie wiem, może… – odparłam bezbarwnie. – Proszę cię, zaprowadź mnie jak najszybciej do domu.
– Oczywiście, idziemy.
Jakby w obawie, że jeszcze raz mogę zasłabnąć, Grim ostrożnie ujął moją dłoń, po czym ruszyliśmy w stronę domu.
Ni stąd, ni zowąd zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy trzymamy się za ręce. Zwykle unikaliśmy bliskości. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, ale nigdy parą. Tymczasem jego silna, zdecydowana dłoń dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że Grim też o tym myśli i że krępuje go ta sytuacja, mimo to nie puścił mojej dłoni
Teraz przypomniałam sobie moment, gdy Grim gładził mnie czule po policzku. Miało to miejsce kilka dni wcześniej, w szpitalu. Ale wówczas tak szybko usnęłam, że nawet nie miałam czasu nacieszyć się jego bliskością.
Grim przerwał moje rozmyślania.
– Czy przedtem też bałaś się mrówek?
– Skądże znowu. Tylko że w szpitalu miałam jakiś nieprzyjemny sen i podobno plotłam jakieś brednie na temat mrówek. Gdy Tor mi o tym opowiadał, o mało nie pękłam ze śmiechu.
– A któż to jest ten Tor?
– Nowy lekarz na praktyce – odparłam, czerwieniąc się po korzonki włosów. – A wracając do snu… Wiem, że kojarzył mi się z czymś wyjątkowo nieprzyjemnym. Ale nic konkretnego, niestety, nie pamiętam.
Na schodach pojawił się mój tata, który wyszedł nam naprzeciw.
– Kari! Telefon do ciebie – krzyknął, wymachując ramionami.
– Dobrze, już lecę – odpowiedziałam i przyspieszyłam kroku.
A może to Bråthen? pomyślałam w nadzieją.
– Halo? – rzuciłam w słuchawkę, z trudem łapiąc powietrze. Po drugiej stronie odezwała się Inger. Była mocno podekscytowana.
– Cześć, Kari. Słyszałam, że wypisali cię ze szpitala. Witaj w domu. Czy dostałaś już list?
– Nie, to znaczy tak. Ale nie od ciebie.
– Nie chodzi o list ode mnie – rzuciła zniecierpliwiona. – Czy dostałaś anonim, raczej nieprzyjemny w treści?
– Nie.
– A ja tak. I Arnstein, i Terje także. Możesz do nas wpaść? I zabierz Grima. Jesteśmy u chłopaków. Mamy tu także Erika. Czekamy na ciebie!
Ton Inger nie dopuszczał sprzeciwu.
– Ale, Inger…
– Zapytaj Grima, czy on otrzymał jakiś podejrzany list – przerwała mi w pół słowa i stanowczo dokończyła: – I bądźcie tu zaraz.
Nie miałam wyboru. Mimo zmęczenia zapewniłam, że zaraz przyjdziemy.
Powiedziałam rodzicom, dokąd się wybieram. Zawołałam Grima, który już zmierzał na pole. Zawrócił, wnosząc na butach kilogramy gliny i błota. Zmartwiony przyglądał się pobrudzonej podłodze. Mimo zaproszenia mamy, która bardzo go lubiła, chłopak nie dał się namówić na wizytę.
– Wpadnę do domu się przebrać. Pojedziemy moim samochodem – dodał.
– W takim razie czekaj na mnie. Inger pytała, czy dostałeś jakiś dziwny list?
– List? Nie.
– Kari, znowu cię gdzieś niesie? – zdziwiła się zatroskana matka. – No, ale skoro Grim jest przy tobie, to jesteś bezpieczna. Pilnuj jej, proszę, Grim. Wiesz, jaka z niej specjalistka… Wciąż tylko same kłopoty. Doprawdy nie wiem, jak ona sobie dała radę w stolicy.
– Tam było trochę spokojniej, mamo – zażartowałam.
Grim spojrzał na mnie lekko rozbawiony i zapewnił:
– Proszę się nie obawiać, pani Land. Będę jej strzegł jak oka w głowie.
Terje i Arnstein mieszkali w drewnianym, przestronnym domu. Dom zdobiła wyjątkowo oryginalna weranda, którą wykonali znakomici cieśle. Tam właśnie zastaliśmy zatopionych w rozmowie przyjaciół, Terjego, Arnsteina, Erika i Inger. Dziewczyna była wyraźnie speszona, Erik nieustannie przygryzał sobie dolną wargę, natomiast w kącie rozsiadł się sam lensmann.
– Co u was tak gwarno? – spytałam z zaciekawieniem.
– Na stole leżą listy zaadresowane do Arnsteina, Erika i Inger. Przeczytaj je, Kari – oznajmił tubalnym głosem lensmann. – Mój niezastąpiony asystent Terje postarał się, żeby każdy najmniejszy odcisk palca został dokładnie zatarty.
Terje zaczerwienił się ze wstydu.
Zbliżyliśmy się do stołu. Nasze poczynania śledziło z napięciem pięć par oczu. W pokoju zaległa taka cisza, że słychać było tylko ciężki, świszczący oddech pana Magnussena.
Koło lampki nocnej leżały trzy otwarte koperty. Sięgnęłam po pierwszą z nich i przytrzymałam tak, byśmy oboje z Grimem widzieli jej treść. Była zaadresowana do Inger Nilsen, a wysłano ją z tutejszej poczty. Adres i nazwisko nadawca napisał dużymi drukowanymi literami. Gdy zajrzałam do koperty, w pierwszej chwili wydała mi się pusta. Dopiero Grim wyciągnął leżący na jej dnie paseczek.
Tekst na cieniutkim skrawku kartki tym razem pisany był odręcznie. Drobne, niezdarne pismo przywodziło na myśl dziecięcą dłoń. Papier pożółkł i wygniótł się. Z trudem odczytałam zdanie widniejące na karteczce:
4. Poderwać kapitana Moe (Inger).
Grim powiódł zdumionym wzrokiem po obecnych.
– To chyba jakiś niesmaczny żart?
W tym momencie do rozmowy wtrąciła się Inger:
– Poznajesz, Grim?
Chłopak wziął ode mnie stłamszony paseczek i przyjrzał mu się uważnie.
– Czy to przypadkiem nie twój charakter pisma? – spytałam, zwracając się do Arnsteina.
– No właśnie – potwierdził ponuro starszy z braci.
Spojrzałam ze zdziwieniem na Inger, ale ona milczała. Myślałam, że wie, kto przysłał jej ten list.
– To jeszcze nie wszystko! – zakomunikowała, wręczając mi kolejną kopertę.
Adresatem był tym razem Terje. Również i w tej kopercie na samym dnie leżał cieniutki, zniszczony paseczek Niespodziewanie ogarnęło mnie wzruszenie, gdy z trudem odczytywałam wypisane ręką piętnastolatka kulfoniaste litery.
5. Alrauna (Terje. Kompletny idiotyzm!).
Rozejrzałam się wokół rozbawiona.
– Kto z was wpadł na ten genialny pomysł? Doprawdy, mnie nie przyszłoby do głowy wygrzebywać te prastare karteluszki z cuchnącego szałasu i w dodatku wysyłać je pocztą!
– Przeczytaj kolejną. Może wtedy przestaniesz się śmiać – odezwał się poważnym głosem Terje, któremu żart tajemniczego nadawcy wyraźnie nie przypadł do gustu.
Następny fragment należał do Arnsteina.
3. Podać truciznę, która wywołuje długie cierpienie (Arnstein.)
Oprócz tego na karteczce widniała dopisana innym tuszem cyfra dwieście siedem.
– Dwieście siedem? – zapytał zdumiony Grim. – Przecież to numer pokoju, w którym leżała Kari w czasie pobytu w szpitalu!
– To mnie właśnie zastanowiło – wtrącił lensmann i podniósł się ciężko ze swojego miejsca. – Sami chyba widzicie, że te wasze głupie żarty nabierają naprawdę nieprzyjemnego sensu.
Zaniemówiłam. Grim, który otrząsnął się pierwszy, zapytał:
– List do Arnsteina wyraźnie nawiązuje do próby zamordowania Kari, z kolei karteczka do Inger zdradza jej związek z kapitanem Moe. Jaką rolę odgrywa w całej tej sprawie paseczek przysłany Terjemu? Cóż on może zrobić z alrauną? Przecież to tylko zabobony. Nic z tego nie rozumiem.
– Rzeczywiście. Zastanawialiśmy się nad tym kilka ładnych godzin, ale nic sensownego nie przyszło nam do głowy.
– A co z pozostałą czwórką? My też mieliśmy niezłe pomysły – powiedział Erik, usiłując obrócić wszystko w żart. – Dlaczego my nic nie dostaliśmy?
– To się nie trzyma kupy – dodał Arnstein. – Skąd się w ogóle wzięła ta lista?
– Prawdopodobnie aż do dziś leżała w szałasie – wtrącił Magnussen. – W tej sytuacji muszę się dowiedzieć, kto wiedział o kryjówce i o samej liście.
– Cała nasza szóstka – odparła bez namysłu Inger. – No i naturalnie Grethe.
– Na pewno nikt z was nie opowiadał o niej komuś obcemu?
Zapadło głębokie milczenie.
– Jeśli tak, to któreś z was nieźle się zabawia kosztem pozostałych – powiedział lensmann z przyganą w głosie.
Nastrój wesołości dawno mnie opuścił. Miny kolegów zdradzały, że również im wcale nie jest do śmiechu. Terje wpatrywał się w czubek swojego buta, którym zataczał po dywanie niewielkie kręgi. Inger marszczyła w zdenerwowaniu czoło, Arnstein utkwił wzrok w kominku, jakby stamtąd spodziewał się wybawienia. Za plecami słyszałam wyraźnie niespokojny oddech Grima.
Wreszcie Erik przerwał milczenie.
– Słuchajcie! Przecież o naszej liście wiedział Oskar! – wypalił. – Przypomnijcie sobie, że ostatniego wieczoru skradał się koło szałasu i podsłuchiwał, o czym rozmawiamy. To Grim przyłapał go na gorącym uczynku. Potem Oskar usiłował jeszcze wyrwać Arnsteinowi listę.
– To prawda – odparła z wyraźną ulgą Inger. – Uratował nas Terje, który bez namysłu połknął całą kartkę.
Terje nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
– Potem, gdy już przepędziliśmy Oskara, Arnstein przepisał listę jeszcze raz.
– No dobrze, ale to dowodzi, że Oskar nie mógł jednak wiedzieć o drugiej liście – zauważyłam.
Jakoś nie wyobrażałam sobie Oskara w roli przestępcy, Polubiłam go. Przysyłał mi ciepłe kartki z życzeniami powrotu do zdrowia, zapraszał na wycieczkę samochodem.
– Ależ, Kari – wtrąciła się Inger. – Czy uważasz go za idiotę? Na pewno nie odmówił sobie szczegółowego przeszukania szałasu po naszym wyjściu. Jestem pewna, że potem zdradził wszystko całej swojej rodzince. Dam sobie rękę uciąć, że Olsenowie i Lilly wiedzieli o naszych makabrycznych pomysłach.
Odetchnęliśmy z ulgą.
W tej chwili odezwał się lensmann.
– Dobrze się składa, Kari, że tu przyszłaś – rzekł, zwracając się do mnie. – Pojawiło się kilka nowych faktów związanych z twoją osobą, chciałbym je z tobą omówić. Może uda się nam znaleźć w tym domu jakiś dyskretny kącik? Arnstein, chętnie skorzystamy z twojego pokoju, co ty na to? Zajmie nam to najwyżej pół godziny. O ile znam Terjego, w jego królestwie panuje niewyobrażalny bałagan.
Od razu dało się zauważyć, że Arnstein mieszka w swoim pokoju od wielu lat. Półki uginały się pod ciężarem książek, w większości były to powieści o Dzikim Zachodzie. Na ścianach wisiały plakaty z samochodami, transatlantykami i samolotami. Wysłużona szafa na ubranie wielokrotnie zastępowała tarczę w grze w lotki.
Terje, któremu wuj pozwolił uczestniczyć w rozmowie zagadnął mnie żartobliwie:
– Kari, z ciebie to twarda sztuka. Niełatwo cię sprzątnąć. Następnym razem chyba użyję siekiery. No, co robisz taką zdziwioną minę? Dobrze wiem, że mnie podejrzewasz. Bo kogóż by, jak nie bratanka lensmanna i do tego jego prawą rękę? W kryminałach takie osoby, są głównymi podejrzanymi…
– Terje, to nie jest temat do żartów – powiedział karcącym tonem Magnussen. – Nie zapominaj, że mamy tutaj do spełnienia poważne zadanie.
– Ma się rozumieć, wuju – odparł Terje, po czym puścił do mnie porozumiewawczo oko.
– A tak na marginesie, to wcale nie jesteś moją prawą ręką. Nie przyrównałbym cię nawet do najmniejszego palca u nogi. Już bardziej przypominasz mi odcisk na tym palcu. No, dosyć tych jałowych dyskusji. Kari, drogie dziecko, to wszystko przestaje mi się podobać.
– Co pan ma na myśli, panie Magnussen?
– Twoje relacje z miejsca kolizji są nieścisłe.
Nadal nie mogłam pojąć, do czego zmierza lensmann.
– Jak to?
Magnussen pochylił się w moim kierunku i zaczaj spokojnie wyjaśniać:
– Posłuchaj uważnie. Na samym początku dowiedziałem się od bratanka, że koniecznie chcesz mnie widzieć i żądać obdukcji zwłok kapitana. Pomyślałem: „Głupie, rozhisteryzowane dziewczynisko”. Następnie znalazłaś się w szpitalu z poważnymi obrażeniami ciała. Wtedy rozzłościłem się na dobre. Skoro dziewczyna nie umie jeździć na rowerze, nie powinna na niego wsiadać. Gdy odzyskałaś przytomność, zeznałaś, że potrącił cię samochód. W tej sytuacji moim obowiązkiem było odszukanie sprawcy. Niestety, dotąd mi się to nie udało, więc sprawa prawdopodobnie zostanie umorzona. Choć leży mi na sercu twoje dobro, nie mogę raczej nic więcej zrobić. Chyba że znalazłby się ów winowajca, który cię potrącił. Ale wciąż pewne fakty nie zgadzają się w czasie. W dodatku ktoś usiłuje cię otruć, a dzisiaj jeszcze te trzy anonimy…
– Nadal nie wiem, o co panu chodzi – powiedziałam spokojnie.
– Jak wiesz, diabeł tkwi w szczegółach – stwierdził Magnussen. – Chciałbym jeszcze raz prześledzić wydarzenia tamtego kwietniowego popołudnia. Po pierwsze: czy jesteś całkowicie pewna, że od państwa Moe pobiegłaś prosto do domu, a zaraz potem wsiadłaś na rower i wyruszyłaś do mnie?
– Oczywiście, chociaż po drodze rozmawiałam jeszcze z Grimem, ale nie zajęło mi to więcej niż pół minuty.
– Dobrze. Idźmy zatem dalej. Zapisałem godzinę, o której zdenerwowana wybiegłaś z domu państwa Moe. Zaraz, gdzie ja mam tę kartkę… – Lensmann zaczął metodycznie przeszukiwać kieszenie. – Jest. Miało to miejsce dokładnie o czternastej czterdzieści. Tak przynajmniej mówiła Molly Olsen, która niemal w tej samej chwili zerknęła na zegar. Godzinę potwierdziła Inger, która właśnie śpieszyła się na umówiony obiad, kiedy ją mijałaś. Nie ma wątpliwości co do pory, o której opuściłaś towarzystwo. Terje przeprowadził próbę, dzięki której ustalił, ile czasu zajęło ci pokonanie drogi do domu. Sądzimy, że nie trwało to dłużej niż cztery minuty i dodatkowa minuta na wyprowadzenie roweru z garażu. Pół minuty zajęła ci trasa do miejsca, w którym spotkałaś Grima, i tyle samo rozmowa z nim. Gdy ruszyłaś w dalszą drogę, mogła być czternasta czterdzieści sześć. Czy to się zgadza?
– Nie miałam wtedy zegarka, ale to brzmi bardzo prawdopodobnie.
– Teraz dochodzimy do punktu spornego. Od spotkania z Grimem do miejsca, gdzie zgodnie z twoją relacją potrącił cię samochód, jazda rowerem zabiera około sześciu minut. Powinnaś się tam znaleźć mniej więcej o czternastej pięćdziesiąt dwie. Jednak o tej porze nie widziała cię tam ani Inger, która wyjechała od państwa Moe wkrótce po tym, jak ty stamtąd wybiegłaś, ani Arnstein, przejeżdżający tamtędy dziesięć minut po Inger. Nie natknął się na ciebie również Terje, który jako trzeci znalazł się przy skrzyżowaniu w chwilę po swoim bracie, a więc już po piętnastej. Grim chciał za tobą jechać, ale jego półciężarówka odmówiła posłuszeństwa. W tym samym czasie pastor zakończył rozmowę z panią Lilly Moe i Olsenami. Ponieważ jest bardzo punktualny, a śpieszył się na kolejne spotkanie, przed wyjściem sprawdził swój zegarek z zegarem u państwa Moe. Była dokładnie piętnasta dwadzieścia pięć. Po kilku minutach znalazł się przy skrzyżowaniu betonówki z drogą główną i od razu zauważył, że leżysz cała we krwi w rowie, pod przewróconym rowerem. W pierwszej chwili nie wiedział, co robić. Zdążył jedynie odsunął rower lub raczej to, co z niego zostało. Wówczas zjawił się Grim. To on przeniósł cię do samochodu i zawiózł do szpitala.
Tu lensmann uznał, że najwyższy czas na przerwę na papierosa. I on, i Terje sięgnęli do swoich paczek, a ja miałam okazję zebrać myśli.
– Zupełnie nie rozumiem, co się stało. Może ktoś się tu pomylił?
– Coś się z pewnością nie zgadza – powiedział, kiwając się na krześle, Magnussen. Mebel jęknął ostrzegawczo.
Próbowałam jeszcze raz przeanalizować wydarzenia. A jeśli to Inger mnie potrąciła? Nie, to raczej niemożliwe. Wówczas znalazłby mnie Arnstein. A jeśli dojechałam do miejsca wypadku po Inger i to Arnstein jest winny? Ale po nim zjawił się z kolei Terje. Nadal nie zgadzał się czas; można się było pomylić o jedną, dwie minuty, ale nie więcej.
A może cała trójka jest w zmowie i kryją się nawzajem? Nie, to nonsens.
– Musieliście mnie nie zauważyć – stwierdziłam.
– Kari, chyba sama w to nie wierzysz – przekonywał Terje. – Rów zaczyna się prawie od samego skrzyżowania i widać go tam jak na dłoni. Nie można by przeoczyć dużej torby, a co dopiero człowieka.
Przygładziłam włosy dłonią, psując fryzurę.
– Nie potrafię tego wyjaśnić. To jakieś czary.
– Sądzę, że to raczej ty się pomyliłaś – do rozmowy ponownie wtrącił się lensmann, strzepując popiół z papierosa prosto do doniczki z begonią. – Może po drodze zatrzymałaś się gdzieś na chwilę?
– Na pewno nie. Mogę przysiąc.
Magnussen, wyraźnie zrezygnowany, westchnął.
– Przyznajesz jednak, że coś się tu nie zgadza?
– Tak, ale nie potrafię tego wyjaśnić.
Lensmann klepnął się energicznie po udzie.
– No, cóż. Spróbujemy to jeszcze raz sprawdzić. Prędzej czy później znajdziemy pomyłkę.
W tym momencie coś sobie przypomniałam.
– Panie Magnussen, proszę chwileczkę zaczekać. Dzisiaj zadziwił mnie pewien szczegół, o którym wspomniał mój ojciec…
– Co takiego? – Magnussen przestał się bujać na krześle, a Terje nadstawił pilnie uszu.
– Ojciec twierdzi, że znaleźliście mnie przed skrzyżowaniem, ja natomiast dam sobie rękę uciąć, że upadłam kilkadziesiąt metrów dalej, gdy skręciłam w prawo w stronę szpitala.
– Co takiego? – wykrzyknęli jednocześnie. – Jesteś pewna?
– Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Pamiętam, że wjechałam na ten wyboisty skrót, z którego potem mogę zboczyć ku stacji. Musiałam mocno naciskać pedały, bo droga wiedzie dość stromo pod górę. Dopiero wtedy usłyszałam warkot silnika.
Terje błyskawicznie rzucił się do drzwi.
– Grim! – krzyknął. – Chodź tu natychmiast!
Chłopak stanął w drzwiach, niezdecydowany, czy wejść czy też zostać na miejscu. Z każdym dniem wydawał mi się przystojniejszy. Nieustannie przywodził mi na myśl nordyckiego bojownika. Wprawdzie był niższy niż Tor, mój niedościgniony ideał, ale miał silne, szerokie ramiona i był bardzo postawny.
– Karlsen, powiedz, w którym miejscu obaj z pastorem znaleźliście Kari? – zapytał surowym tonem lensmann.
Zwracał się do Grima inaczej niż do nas, po nazwisku, okazując mu tym samym więcej szacunku. Grim nigdy nie należał do grupy wyrostków pałętających się koło biura lensmanna. Wprowadził się do Åsmoen już jako niemal dorosły mężczyzna.
– Leżała przy drodze – odparł Grim, zdziwiony, że zadaje się mu to pytanie po raz setny.
– To wiemy, ale chodzi nam o jeszcze dokładniejsze umiejscowienie. Czy było to już na betonowej drodze, bliżej szpitala, czy też przy szosie, przed rozjazdem?
– Zdecydowanie w rowie przy szosie, jeszcze od strony centrum.
– To znaczy, że Kari nie zdążyła przejechać skrzyżowania?
– Nie.
– A jednak Kari mówi coś zupełnie innego. Twierdzi uparcie, że minęła skrzyżowanie i kierowała się skrótem w kierunku szpitala.
Grim spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Potwierdziłam słowa lensmanna skinieniem głowy. Grim był wyraźnie zaskoczony.
– Po której stronie leżała? – pytał dalej Magnussen.
– Jeśli stanie się prawym bokiem do szpitala, to po lewej, parę metrów od budki telefonicznej.
– A jak było ułożone jej ciało?
Grim musiał się chwilę zastanowić.
– Prawdopodobnie wywinęła fikołka. Leżała na brzuchu, z głową zwróconą w kierunku centrum.
W tym momencie wtrąciłam się do rozmowy.
– Może ktoś potrącił mnie wcześniej i aby zyskać alibi, ukrył mnie w samochodzie, a dopiero potem wyrzucił na drogę, tylko w niewłaściwym miejscu.
– Nie przypuszczam – powiedział trzeźwo urzędnik. – A co zrobiłby z rowerem?
– Hm, może go schował?
– Niełatwo ukryć duży rower w niewysokich, mokrych kępkach mchu. A poza tym krwawiłaś tak okropnie, że mogłabyś grać główną rolę w najbardziej makabrycznym kryminale. Myślę, że było inaczej. Wciąż mam jednak poważne zastrzeżenia co do pory, o jakiej cię znaleziono. Gdzie mogłaś się znajdować między godziną czternastą pięćdziesiąt dwie a piętnastą dwadzieścia pięć? Terje przejeżdżał tamtędy o piętnastej jedenaście. Jest jeszcze jeden szczegół, który mnie zastanawia, ale może odłożę to na później.
– Długo jeszcze będziecie debatować? – krzyknęła z drugiego pokoju zniecierpliwiona Inger.
– Rzeczywiście, czas na nas – zreflektował się pan Magnussen i podniósł się z miejsca. Poszliśmy za jego przykładem. – Kari, przypominam ci o odczytaniu testamentu u państwa Moe w piątek o jedenastej. Chciałbym, żebyś się tam stawiła.
– Ja? Ale po co?
– To się okaże. Również Terje, Arnstein i Inger przyjdą. No i naturalnie Grim Karlsen.
Nie byłam zachwycona tą perspektywą.
– Jeśli to nie jest konieczne, wolałabym…
Poczułam dłoń Grima na swojej.
– Nic się nie martw, będę cię pilnie strzegł.
Był to niewątpliwie znak, że Grim darzy mnie odrobiną sympatii. Nie miałam również nic przeciwko temu, żeby trzymał mnie za rękę, więc jej nie zabrałam.
– Ciekawa jestem, co my tam będziemy robić? – spytałam zaciekawiona.
– No właśnie – zawtórował Terje. – Wuju, ty też tam będziesz?
Magnussen skinął głową.
– To mój obowiązek.
Był to ulubiony zwrot pana Magnussena, niezwykle dumnego ze swojego stanowiska.
Tymczasem do pokoju wjechał stolik na kółkach z przygotowaną przez Inger kolacją. Terje wygrzebał z barku butelkę wytrawnego wina, której widok wprawił wszystkich w dobry nastrój. W niespełna kwadrans rozgadaliśmy się na dobre, zaczęliśmy opowiadać sobie kawały i zabawne historie z przeszłości. Nikt już nie pamiętał, że sprowadziły nas tu ponure wydarzenia. W tym towarzystwie brakowało mi jedynie Tora, który z pewnością polubiłby moich przyjaciół. A jak zazdrościłaby mi Inger!
Jednak nie wszystkim dopisywał humor. Erik siedział smętny w kącie i do nikogo się nie odzywał.
– Kari, pogadaj z nim trochę – poprosił Terje.
Podeszłam do Erika i przysiadłam się do niego.
– Ach, więc wreszcie mnie dostrzegłaś? – stwierdził kąśliwie. – Jesteś taka sama jak wszyscy. Myślisz wyłącznie o sobie, nawet minuty nie poświęcisz komuś, kto potrzebuje pomocy i serdeczności. Sądziłem, że lubisz mnie choć trochę, ale ty ani razu dziś na mnie nie spojrzałaś. Nie masz pojęcia, jak ja na ciebie czekałem.
– Ależ, Eriku, nie mów tak. Kiedy miałam z tobą porozmawiać? Najpierw listy, potem przesłuchanie.
Erik nieco się stropił.
– Może i masz rację. A mnie jest tak ciężko! Otaczają mnie sami wrogowie. Kari, jesteś taka kochana, będziesz moją dziewczyną, prawda? Powiedz, Kari? Powiedz, bo inaczej chyba się zabiję!
– Erik, wiesz, że zawsze byłam i pozostanę twoją przyjaciółką. Wszyscy jesteśmy twoimi przyjaciółmi.
Zacisnął mocno wargi i pokręcił przecząco głową.
– Zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Ale uważam, że powinieneś zwrócić się o poradę do lekarza – dodałam.
Erik natychmiast czujnie nastawił uszu.
– Do lekarza? Dlaczego tak uważasz?
Starałam się mówić spokojnym głosem:
– Wiele przeszedłeś. Śmierć ojca wyprowadziła cię z równowagi. Lekarz przepisałby ci coś na uspokojenie.
Wiedziałam, że moje słowa brzmią nienaturalnie, ale bardzo chciałam go pocieszyć. Erik tylko na to czekał.
– Jest mi naprawdę ciężko – westchnął. – Nikt z was nie ma pojęcia, ile wycierpiałem.
– Wiem…
– Nic nie wiesz – przerwał mi od razu. – Tobie to dopiero dobrze!
Zdenerwowała mnie taka postawa. Zrozumiałam, że chłopak chce, żeby się nad nim użalać. Pławił się we współczuciu, które zewsząd mu okazywano. W końcu miałam już tego dość.
– Słuchaj, Erik, to twoje marudzenie przestaje być zabawne. Nie wiem, czego oczekujesz, ale nie psuj mi tego wieczoru!
Erik nieco się zreflektował.
– Kari, czy jesteś na mnie zła?
– Jeszcze nie, ale niewiele brakuje. Weź się wreszcie w garść, bo nikt, mimo największej przyjaźni, nie zniesie długo twoich humorów. Zrób to dla własnego dobra.
Erika wyraźnie zaskoczyła moja zdecydowana reakcja. Pokiwał tylko głową i uśmiechnął się do pozostałych.
– Na zdrowie! – zawołał już weselej. – Panie lensmannie! Inger, Arnstein, na zdrowie!
W pokoju z minuty na minutę robiło się coraz głośniej. Przestaliśmy wreszcie roztrząsać poważne problemy, Terje wyciągnął gitarę i nawet Erik rozluźnił się na tyle, że zaintonował wesołą piosenkę harcerską. Towarzyszyły mu tubalne głosy lensmanna Magnussena oraz Grima.
Tego wieczoru w domu Terjego i Arnsteina zapanował wyborny nastrój.
Ale następnego ranka ten dobry nastrój prysł. Gdy kościelny porządkował wieńce na grobie Wernera Moe, wśród barwnych, pachnących kwiatów znalazł mały poskręcany korzonek.
Magnussen w jednej chwili domyślił się, że to alrauna.