ROZDZIAŁ XI

W czwartek pogoda się popsuła. Niebo przykryły chmury i wiał silny wiatr. Gałęzie bzu ciężko uderzały o kuchenny parapet, a płatki kwiatów jabłoni pokryły trawę białą pierzynką. Około południa zjawił się Tor ubrany w ciepły sweter i wojskowe spodnie. Ucieszyłam się, że przyszedł, zwłaszcza że przynosił wiadomości od samego lensmanna. Obdukcja ciała kapitana Moe rozpoczęła się dzień wcześniej. Wprawdzie nie przeprowadzono jeszcze wszystkich analiz, ale w części przebadanych próbek wykryto znaczne ilości środka usypiającego. Wszystko wskazywało na to, że kapitan Moe został otruty.

– To chyba jakieś nieporozumienie? – spytałam zaszokowana.

– Rzeczywiście, aż trudno w to uwierzyć. Ale podobno pan Magnussen zdążył już przepytać wdowę. Okazało się, że kapitan często używał tabletek nasennych. Stały na półce, w łazience, więc każdy z domowników miał do nich swobodny dostęp. Mogę cię też pocieszyć: lensmann sprawdził, że w dniu, w którym zmarł kapitan, byłaś na wykładzie na uczelni. Potwierdzili to twoi koledzy i koleżanki ze studiów. Lensmann wyraźnie odetchnął z ulgą, gdy się o tym dowiedział.

– Ach, tak, więc jestem wolna od podejrzeń? – zawołałam uszczęśliwiona. – Tak się cieszę!

Chciałam rzucić się Torowi na szyję, ale w ostatniej chwili się opanowałam. Najgorsze było chyba za mną: to niesprawiedliwe oskarżenie ogromnie mnie przygnębiało.

– Ale dlaczego w liście od Grethe pojawiło się moje imię?

– Tego nadal nie potrafimy wyjaśnić. Może Grethe miała jakieś powody, żeby cię podejrzewać?

Próbowałam sobie przypomnieć nasze rozmowy i spotkania sprzed lat.

– Nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Chyba że wyimaginowała sobie, iż taki powód istnieje…

Tor wyraźnie się ożywił:

– Tak właśnie powiedziałem Magnussenowi. Zawsze twierdziliście, że Grethe to dziwna osoba. Być może obawiała się, że ty i Erik zechcecie się pobrać, a tym samym pozbyć się jej i przejąć cały majątek.

– Przecież to absurd! Nigdy, przenigdy nie miałam zamiaru wychodzić za mąż za Erika!

– No dobrze, ale czy Grethe o tym wiedziała?

– Z całą pewnością nie. Nie kontaktowałyśmy się już od kilku lat.

– Pamiętaj jednak, że Erik dość długo do niej pisał. Kto wie, może w korespondencji wspominał coś o swoich planach małżeńskich?

– W tym czasie Erik nie był we mnie wcale zakochany.

– Erik w ogóle nie jest w tobie zakochany – oznajmił bez ogródek Tor. – Lgnie do ciebie dlatego, że jesteś dla niego miła, serdeczna. Podejrzewam, że podświadomie chce się tobą posłużyć, by raz na zawsze pozbyć się z domu Olsenów. Na swoje nieszczęście Erik nie mógł trafić gorzej; spośród znanych mi osób najmniej nadajesz się do realizacji jego planów. Nie umiesz samodzielnie podejmować decyzji, przypominasz raczej małą bezbronną dziewczynkę, która sama szuka oparcia w silnym, zdecydowanym mężczyźnie.

– Kogo masz na myśli?

– Naturalnie Grima. Przecież widzę, jakim on jest dla ciebie autorytetem. Wystarczy, że w czymś go skrytykuję, a ty od razu czerwienisz się i mobilizujesz wszystkie siły, stając w jego obronie.

– Proszę cię, nie mieszaj go do tych spraw. Nie mam ochoty teraz o nim myśleć.

– No, dobrze, już nie będę.

Tor przyciągnął mnie lekko do siebie i czule pocałował. Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, już mnie puścił.

– Nasza rozmowa zboczyła na inne tory – powiedział z uśmiechem. – Wróćmy do Olsenów. Czy Molly to skrót od imienia?

– Nie umiem powiedzieć, ale można to sprawdzić. Wybiorę się jutro do urzędu i poszperam w dziale ewidencji ludności. A może to ona naprawdę nazywa się Kari?

– Wiesz co? Chciałbym przyjrzeć się bliżej tym Olsenom. Co powiesz na krótką wizytę u Erika? Chyba się nie pogniewa?

– Sądzę, że raczej powinien się ucieszyć. To dobry pomysł. Chodźmy,

Pogoda była coraz gorsza, wiatr wzmagał się z godziny na godzinę. Szliśmy szybkim krokiem w kierunku domu Erika. Tymczasem ja, zamiast zadręczać się morderstwem w Åsmoen, wolałam wrócić myślami do zdarzenia sprzed kilku minut. Przez tyle dni marzyłam o tym, żeby Tor mnie pocałował, a tymczasem kiedy to już się stało, właściwie nic szczególnego nie odczułam! Przed oczami zamiast jego twarzy wciąż widziałam wesołą, szczerą twarz Grima. Dlaczego na wspomnienie o nim wszystko traci dla mnie znaczenie?

Nieoczekiwanie kilkadziesiąt metrów przed nami dostrzegliśmy postawnego mężczyznę, który kierował się w tę samą stronę co my.

– Czy to nie Grim? – spytałam.

– A jakżeby inaczej? Twój wierny przyjaciel. Pewnie spieszy się do swoich krówek.

– Jak to? Przecież on mieszka zupełnie gdzie indziej. Pewnie też wybiera się do Erika. Chodź, dogonimy go.

Tor zagwizdał na palcach. Grim przystanął i wyraźnie ucieszył się ze spotkania. Bardzo lubiłam, gdy się uśmiecha, jego oczy nabierały wówczas niezwykłego blasku.

– Cześć, Grim! – zawołałam. – Idziesz do Erika?

– Tak. Pomyślałem, że go odwiedzę. Ciągle sam i sam…

– No właśnie, i my tak pomyśleliśmy. Poza tym Tor chciałby przyjrzeć się bliżej Olsenom.

Okazało się, że tego wieczoru Erik nie mógł narzekać na samotność. W salonie wokół okrągłego stolika zgromadziła się grupka najbliższych przyjaciół. Nawet Oskar nie pogardził naszym towarzystwem i przysiadł nieopodal nad krzyżówką. Od czasu do czasu rzucał w naszym kierunku jakieś pytanie o hasło, a wtedy dokuczaliśmy mu, wyśmiewając jego niewiedzę.

Duszą towarzystwa niewątpliwie był Tor. Pełna podziwu obserwowałam, jak potrafi nas rozbawić. W końcu jednak temat morderstwa powrócił niby bumerang. Gdy pokojówka wniosła kawę, Tor rozpoczął coś na kształt przesłuchania.

– Jak myślicie, kto mógł podać kapitanowi tabletki nasenne?

Pierwszy odezwał się Erik:

– Ojciec przechowywał swoje lekarstwa w łazience. Dla nikogo nie było to tajemnicą. Bywało, że prosił kogoś z domowników o tabletki, zwłaszcza te na serce. Każdy z nas miał teoretycznie możliwość, by podać mu środki nasenne.

– No dobrze. Ale jakim cudem połknął ich tak dużo naraz?

Znów odpowiedział Erik:

– Wieczorem ojciec zawsze zabierał do sypialni szklankę soku pomarańczowego na wypadek, gdyby w nocy zachciało mu się pić lub gdyby musiał popijać swoje lekarstwa. Służąca zostawiała tacę z napojem na komodzie w salonie, więc…

– A czy tamtego wieczoru byliście w salonie?

– Tak, koło ósmej piliśmy herbatę, domownicy, Inger, Arnstein, Terje, Grim.

– A kto wiedział, że szklanka z sokiem już czeka na twojego ojca?

– Wszyscy. Nawet sam zażartowałem, że ojciec popadł w nałóg i uzależnił się od soku.

Tor spojrzał spod oka na Inger.

– A czy Inger miała wtedy możliwość, żeby podrzucić kapitanowi środki nasenne?

Inger zrobiła zdziwioną minę, ale szybko uznała insynuację Tora za niedorzeczną i zbyła ją milczeniem.

Znowu odezwał się Erik:

– Niewykluczone. Gdyby jednak chciała to zrobić, musiałaby podać je ojcu dużo wcześniej. Z nami spędziła kilka godzin. Przepraszam cię, Inger, to tylko teoretyczne rozważania.

– Mam taką nadzieję – skomentowała sucho dziewczyna.

Tor nie poddawał się, wciąż starał się wyjaśnić okoliczności zagadkowej śmierci kapitana.

– Wydaje mi się, że Inger możemy wykluczyć. Środek, który zażył kapitan Moe, działa bardzo szybko i równie szybko jest z organizmu usuwany. Musiał zostać podany na krótko przed śmiercią.

– Jesteś wyjątkowo wspaniałomyślny, Tor – rzekła Inger z ironią w głosie.

– A co z pozostałymi członkami rodziny? Każda z tych czterech osób mogła podać kapitanowi sporą dawkę środka usypiającego.

– No tak, bez wątpienia – przyznał Erik.

– W towarzystwie nie ma tajemnic! – krzyknął ze swojego kąta Oskar. – Mówcie trochę głośniej, bo nic nie słyszę!

– Słyszysz, słyszysz – odburknęła Inger. – Już ja znam twoje możliwości…

– Syn Fjørnjota na cztery litery, druga „o” – ciągnął nie speszony Oskar.

– A co ty nas tak ciągle wypytujesz? Kto tu rozwiązuje krzyżówkę, ty czy my? – odezwał się zirytowany Terje.

– No, jeśli nie znacie odpowiedzi, sam sobie poszperam w encyklopedii.

Tymczasem z pomocą przyszedł Oskarowi Tor.

– Czy „Logi” pasuje?

Oskar obrzucił Tora podejrzliwym spojrzeniem.

– O, tak łatwo mnie nie nabierzesz. Dopiero co chciałeś mi wmówić, że Jokasta to córka Zeusa. Pół krzyżówki się nie zgodziło, a teraz mam ci uwierzyć?

Oskar podniósł się z kanapy i zniknął za drzwiami biblioteki.

– Co za ulga – odetchnął Arnstein. – Wreszcie możemy swobodnie porozmawiać. Nie mogę zrozumieć, dlaczego na ścieżce, którą szła Grethe, Kari znalazła tak dużo papierków po cukierkach?

– Hm, może Grethe podejrzewała, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo, i chciała zostawić za sobą ślad.

– Słyszeliście, że Grethe wplątała się podobno w jakąś nieciekawą historię na krótko przed swoim wyjazdem z Åsmoen? Co to było?

– To nie ma nic wspólnego ze sprawą – odparł Erik.

– A może jednak? – wtrącił się Tor. – Czy wiesz, o co wtedy chodziło?

Oczy wszystkich zwróciły się na Erika. Chłopak przygryzł wargi i zaczął się jąkać.

– Ludzie zawsze nagadają, Bóg wie co. To… właściwie… Grethe zwierzyła mi się wówczas, że odkryła coś strasznego, przerażającego. Nic więcej nie udało mi się z niej wyciągnąć. Wyjechała tego samego dnia, a w listach nigdy o tym nie wspominała.

W tej chwili w pokoju znowu pojawił się Oskar. Rozmowa urwała się momentalnie. Po dłuższym milczeniu odezwała się Inger:

– Tak sobie myślę o tej naszej nieszczęsnej liście… Dotychczas można ją było traktować jako trochę makabryczny żart, ale teraz, gdy nasze pomysły zaczynają się urzeczywistniać, to naprawdę przestaje być zabawne.

– Inaczej „szantaż” na dziesięć liter; pierwsza „w”? – zapytał z nadzieją na podpowiedź Oskar.

– Daj nam wreszcie spokój? – odburknął Erik. – Jakbyś uważał na lekcjach, to teraz nie potrzebowałbyś naszej pomocy!

– Przynajmniej nikt mnie nie uczył szantażowania. Wy to co innego – powiedział kąśliwie. – A może tym razem ja się od was czegoś nauczę? A nuż się przyda? Najpierw morderstwo, potem mały szantażyk…

Do sprzeczki wtrącił się Tor:

– Dajcie spokój. Nie czas, żebyście się teraz spierali o takie głupstwa. Poza tym myślę, że już czas na nas, prawda, Kari?

Powoli zaczęliśmy się rozchodzić.

Tor był tak miły i odprowadził mnie pod sam dom.

– Bądź czujna, Kari – rzucił na pożegnanie i wrócił do szpitala.

Czułam się zagubiona i bezradna. Nie miałam najmniejszej ochoty siedzieć bezczynnie w domu. Postanowiłam więc przespacerować się kawałek i zajrzeć do działu ewidencji ludności oraz dowiedzieć się czegoś o Olsenach. Budynek, w którym mieścił się urząd gminny, nie odznaczał się szczególnie ciekawą architekturą. Z trudem otworzyłam ciężkie, rzeźbione drzwi i znalazłam się w udekorowanym potężnymi donicami wnętrzu. W recepcji skierowano mnie na pierwsze piętro, prowadziły tam szerokie, ażurowe schody. Po chwili znalazłam się w długim, słabo oświetlonym korytarzu z kilkoma parami drzwi po obu stronach. Dotarłam do właściwych i weszłam do środka.

Przywitały mnie dwie lekko znudzone młode urzędniczki. Zapytałam, czy mogę rozejrzeć się sama w poszukiwaniu interesujących mnie danych.

– Jak myślisz, czy to zgodne z procedurą? – spytała jedna.

Jej koleżanka tylko wzruszyła ramionami, wskazała najbliższy regał i powiedziała: – Proszę bardzo. – Potem zupełnie zapomniała o moim istnieniu.

Szybko odnalazłam półkę z nazwiskiem Olsen, ale osób, które noszą to nazwisko, było bardzo wiele. Wreszcie natrafiłam na dane Andreasa Olsena, natomiast nigdzie nie figurowała Molly Olsen.

Przejrzałam wszystkich Olsenów, ale ku swemu zdumieniu nie znalazłam Oskara. Przecież on także musi znajdować się w tym rejestrze. Jak to możliwe, że nie ma po nim śladu, skoro jest jedynym synem Andreasa? A może nie? A może pani Emilia…

Na wszelki wypadek zajrzałam pod „B”. Oczywiście! Jest Emilia Bakkelund, czyli Molly. Dalej Liliana Weronika – Lilly. Ale zaraz… Oskar Bakkelund – Olsen? Czyżby Oskar miał innego ojca? Mógł urodzić się przed ślubem Emilii z Andreasem. Tę tajemnicę państwo Olsenowie znakomicie ukryli. Chyba że sam Oskar uznał nazwisko ojca za zbyt popularne i dołączył do niego panieńskie nazwisko swojej matki Emilii. Ale wówczas używałby go z dumą, a tego nie robi.

Postanowiłam sprawdzić także dane Inger. Moja przyjaciółka otrzymała na chrzcie tylko jedno imię.

Pierwszą osobą, którą spotkałam po wyjściu z urzędu, był Terje. Tego dnia wyglądał na zdenerwowanego, szedł szybkim krokiem, nie patrząc na boki.

– Terje! – zawołałam. – Dokąd to?

Terje wyraźnie ucieszył się na mój widok. Ku zaskoczeniu żądnych sensacji przechodniów rozłożył ramiona i zawołał:

– Kari, jesteś nareszcie! Już myślałem, że zapadłaś się pod ziemię. Dopiero co byłem u ciebie. Chodź, usiądziemy gdzieś na uboczu, bo tu trochę za tłoczno. Droga jakaś dziwna, nierówna…

– Terje, co ty, piłeś? Czy to jakaś szczególna okazja? Nigdy przedtem cię takiego nie widziałam!

Nieoczekiwanie trafiła mi się sposobność, by dowiedzieć! się czegoś od samego asystenta pana lensmanna. W tym stanie Terje z pewnością niejedno gotów był wyśpiewać.

– Nigdy przedtem nie piłem, więc nie myśl o mnie źle – zaczął się tłumaczyć. – Wszystko przez to morderstwo. Nie bez racji uważacie mnie za postrzeleńca, ale ja też czuję i czasem mam własne problemy, z którymi nie mogę sobie poradzić. Nigdy nie życzyłem źle kapitanowi Moe, uważałem go za dobrego człowieka. Lubiłem też Grethe, choć tak naprawdę niewiele pamiętam z tamtych czasów. Dobrze wiem, jak wuj dręczy się tym wszystkim, a tu nad ranem zjawia się policyjna grupa dochodzeniowa, która ma przejąć całą sprawę. Mnie podziękowano – rzekł z goryczą. – Jestem do niczego, do niczego, rozumiesz?

– Terje, nie mów tak – starałam się go pocieszyć. – Ja czuję się podobnie. Od jakiegoś czasu paraliżuje mnie strach.

Terje wyprostował się i rzekł:

– Wiem, boisz się, że zrobił to któryś z twoich przyjaciół, mam rację?

– Może, sama nie wiem. Najchętniej uciekłabym gdzie pieprz rośnie.

– Kari, to tak jak ja. Teraz, kiedy mam możliwość spokojnie z tobą porozmawiać, czegoś się dowiedzieć, wszystko mi się miesza. Bo, widzisz, jest coś, nad czym długo myślałem, tylko zupełnie nie mogę sobie przypomnieć, co to takiego. Wszystko przez ten alkohol…

Zastanawiałam się, gdzie Terje tak się upił. W Åsmoen wprawdzie jest kilka barów, ale nie ma tam zwyczaju, żeby serwować napoje wyskokowe w środku dnia.

– Piłem, to prawda. Erik prosił mnie, żebym posiedział u niego dłużej, bo czuł się bardzo samotny. Wyciągnął butelkę wina, kieliszki, pogadaliśmy przez chwilę, po czym kazał mi czekać i zniknął. Nie powinien był mnie tak zostawiać – przyznał skruszony chłopak. – Czekaj, coś mi się przypomina. Już wiem! Chciałem cię spytać o nazwę rosyjskiego miasta, które nieznajomy mężczyzna wymieniał tamtego popołudnia!

– Nie przypuszczam, żeby to miało pomóc w czymkolwiek. Zresztą zapomniałam, jak się nazywało. Czekaj, na pewno nie chodziło o Moskwę ani o Petersburg. Leżało chyba na północ, bo cały czas kojarzy mi się z chłodem.

– Może Omsk albo Murmańsk…

– Raczej nie…

– Archangielsk?

– Tak, Archangielsk! – pełna euforii krzyknęłam tak głośno, aż zwróciło to uwagę przechodniów.

W tej samej chwili zdałam sobie sprawę, że Archangielsk leży nad Morzem Północnym, niedaleko Kirkenes, skąd przecież pochodzi Grim. Przypomniało mi się jednak, że oba miasta dzieli rozległy półwysep Kola. Jak to dobrze!

– Nie, Terje. To miasto na pewno nie ma ze sprawą nic wspólnego.

– Może i nie – chłopak wzruszył ramionami. – Chyba czas na mnie, Kari. Na szczęście nie mam daleko do domu, bo chyba zasnąłbym po drodze. Żebym tylko mógł przestać myśleć o Grethe, a to nie takie proste. Swoją drogą, człowiek to dziwne stworzenie, raz chce zapamiętać, ile się da, innym razem pragnie wszystko zapomnieć…

Zrozumiałam, że Terje popadł w głęboko filozoficzny nastrój, wobec czego szybko się z nim pożegnałam i ruszyłam w swoją stronę.

Mimo to nadal nie mogłam przestać myśleć o Archangielsku. Wydawało mi się, że słyszałam lub widziałam tę nazwę w zupełnie innych okolicznościach, ale gdzie, kiedy?

Podróż do Archangielska… Nie. Wyprawa z… Nie. Ucieczka… Tak! Ucieczka z Archangielska! To przecież tytuł książki Juliusza Verne. Książki, która stoi na półce u Arnsteina…!

Czy to zwyczajny zbieg okoliczności?

Znowu nabrałam ochoty, by podjąć poszukiwania. Muszę za wszelką cenę zdobyć tę książkę!

Загрузка...