ROZDZIAŁ VII

Byłam ogromnie rozżalona, że przed opuszczeniem szpitala nie znalazłam okazji, by pożegnać się z Torem. W duchu liczyłam, że mój wybranek zaproponuje mi spotkanie, ale, niestety, tak się nie stało. Przez cały następny dzień chodziłam podenerwowana i zastanawiałam się, czy wypada do niego zadzwonić. Długo ze sobą walczyłam, ale w końcu nie wytrzymałam i wykręciłam jego numer.

Ledwie zdążył powiedzieć „halo”, a ja już trajkotałam jak katarynka. Zrelacjonowałam szczegółowo ostatnie wydarzenia, opowiedziałam o listach i alraunie, którą kościelny znalazł na grobie kapitana Moe. Nie omieszkałam wspomnieć, że lensmann odkrył pewne nieścisłości w moich relacjach.

Tor przysłuchiwał się w milczeniu. W zasadzie nie dałam mu nawet szansy na dojście do głosu.

– Tor, może wpadłbyś dziś do nas na chwilę? – zapytałam, kończąc długą relację.

W słuchawce zapadła cisza.

– Niestety, jestem zajęty – rzekł po chwili. – Ale opowiedz mi jeszcze o waszej liście. Mieliście podobno wyrafinowane pomysły, prawda?

– No wiesz, to było tak dawno. Nie pamiętam szczegółów. Nie lubiliśmy macochy Erika. Wymyślaliśmy najprzeróżniejsze sposoby, aby się jej pozbyć. Wiesz, takie dziecięce żarty. Przypominam sobie, że Arnstein zaproponował truciznę, która wywołuje długie męczarnie. Inger wpadła na pomysł, żeby odbić jej kapitana Moe, a Terje chciał podrzucić pannie Bakkelund alraunę, która miałaby sprowadzić na nią nieszczęście. Grim, któremu Lilly wiecznie wytykała szpetotę, życzył, aby i ona cierpiała z tego samego powodu. Chciał, by słońce tak spiekło jej twarz, aby nikt jej nie rozpoznał. Ja strasznie bym się uśmiała, gdyby na przykład na oczach mieszkańców naszego miasteczka zgubiła spódnicę. To by dopiero była heca! Erik zakopałby swoją przyszłą macochę po szyję w piachu. To chyba wszystko. No, i jeszcze pomysł Grethe. Miała wtedy wszystkiego dość i chciała po prostu gdzieś zniknąć, zapaść się pod ziemię, co też właściwie jej się udało. Nadal nie daje znaku życia.

– Wielkie nieba! Tego się nie spodziewałem. Nie chciałbym być w skórze pani Moe!

– Najgorsze jest to, że i dziś zaczynają się tu dziać jakieś koszmary – dodałam.

Tor spoważniał.

– No właśnie. Bardzo się o ciebie niepokoję. Dopóki leżałaś w szpitalu, miałem cię pod opieką, ale teraz wszystko się może zdarzyć. Powinniśmy porozmawiać, opowiedziałabyś mi bliżej o tym zniknięciu. Niestety, dzisiaj nie mam zupełnie czasu, by cię odwiedzić.

Poczułam się zawiedziona.

– A ja tak czekałam, że przyjdziesz!

– Bardzo mi przykro. Ale jutro będę wolny, może więc wtedy nadrobimy zaległości?

Od razu przystałam na tę propozycję.

– Zatem wybierzemy się na spacer i jeszcze raz omówimy wszystkie szczegóły. Najlepiej będzie, jak do tej pory pozostaniesz w domu. Z nikim nie rozmawiaj, zgoda?

– Zgoda. Zaszyję się w najdalszy kąt i będę szczękać zębami ze strachu.

A w duchu dodałam: „Dla ciebie zdobędę się na wszystko”.

Wtorek minął bez większych sensacji. Po otwarciu grobu ciało kapitana Moe zostało poddane obdukcji. Lensmann Magnussen pokazał nam znalezioną wśród wieńców alraunę. Naturalnie nie była to prawdziwa roślinka, a jedynie jej imitacja, nieudolnie wyrzeźbiona w kawałku drewna. Magnussen zapewnił nas, że sprawdzi, z jakiego rodzaju drzewa wycięto korzonek.

Poinformował mnie też, że znalazł ślad, który prawdopodobnie pomoże mu odpowiedzieć na pytanie, co działo się ze mną między piętnastą a piętnastą trzydzieści. Raz jeszcze pojechał na miejsce zdarzenia i dokładnie przebadał całą okolicę. Nakazał nam kupić jutrzejszą gazetę i śledzić rubrykę ogłoszeń.

Następnego dnia parę minut po piętnastej mały opel Tora zaparkował przed naszym domem. Drzwi otworzyła mu moja mama, na której widok niespodziewany gość odrobinę się spłoszył. Mnie przez to wydał się jeszcze bardziej pociągający. Od razu też spodobał się mamie. Siedzący w fotelu ojciec mruknął coś na powitanie spoza gazety, którą właśnie czytał.

Zrobiło mi się bardzo miło, gdy Tor pochwalił mój wygląd. W tej chwili naprawdę niewiele brakowało mi do szczęścia.

Pół godziny później spacerowaliśmy nieopodal miejsca, w którym zostałam potrącona przez samochód. Nagle o czymś sobie przypomniałam.

– Tor! Musimy kupić dzisiejszą gazetę!

– A od kiedy to czytujesz lokalną prasę? No dobrze, niedaleko jest kiosk. Wiesz, to twoje zniknięcie nie daje mi spokoju – powiedział w chwili, gdy przechodziliśmy obok miejsca wypadku. – Długo się nad tym zastanawiałem. Czy to możliwe, że wałęsałaś się w kółko, nie wiedząc, co ze sobą począć? Może dopiero potem zemdlałaś?

Nie wydawało mi się to prawdopodobne.

– A rower? Pastor znalazł mnie przecież leżącą obok roweru. Ciekawa jestem, jakie to ogłoszenie zamieścił lensmann.

– Wydaje mi się, że musimy wszystko jeszcze raz dokładnie przeanalizować – powiedział stanowczo Tor. – Najlepiej będzie, jak zaczniesz od szczegółowej charakterystyki każdego z podejrzanych. Odnoszę wrażenie, że krąg osób związanych z tą sprawą jest wyjątkowo duży. Opowiedz mi najpierw o waszym najzacieklejszym wrogu, pani Moe.

– No dobrze. Czy ty miałeś już okazję ją spotkać?

– Dotychczas nie.

– Pani Moe, jak na swoje lata, a najpewniej skończyła już czterdzieści, wygląda świetnie. Jest szczupła, filigranowa i ma wyjątkowo gładką cerę. Na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie osoby życzliwej i miłej. Ale pod płaszczykiem uprzejmości ukrywa prawdziwie tygrysie pazury. Doskonale gra i niejednego już zwiodła, jest osobą przebiegłą i wyrachowaną. Nie znosi dzieci.

– To się zdarza. Znam kilka kobiet o podobnych cechach. Uważasz, że pani Lilly zyskałaby na śmierci swojego męża?

– Na pewno.

– Ale przecież to raczej nie ona cię potrąciła?

– Rzeczywiście. Ale z powodzeniem mogła mi podłożyć truciznę.

– No tak, tylko że mógł zrobić to każdy z pozostałych gości. A o kim teraz mi opowiesz?

– O Molly Olsen. Długa i chuda jak tyczka. Podobno nieźle maluje, ale ja widziałam tylko jakieś koszmarne bohomazy o wściekłych, gryzących kolorach.

– No, no!

– Gdybyś je zobaczył! Coś przeokropnego. Pewnie ktoś jej wmówił, że ma talent. Poza tym nic o niej nie wiem. Czasem odnoszę wrażenie, że nie jest taka gapowata, na jaką wygląda, tylko wciąż pozostaje pod wpływem siostry. Gdybym miała wybierać sąsiedztwo jednej z nich, bez wahania wybrałabym Molly.

Tor pokiwał w zamyśleniu głową.

– Pani Molly ma, zdaje się, męża?

– O, tak. Ale to nieciekawy człowiek. Nazywa się Andreas Olsen i jest dyrektorem w zakładach Moe. Nie bardzo wiadomo, co tak naprawdę tu robi. Uważa się za mędrca, a to zwyczajny prostak, który leci na każde skinienie żony lub szwagierki. On jednak nie mógł podłożyć mi trucizny.

– Tak, wspominałaś o tym. A ich syn?

Westchnęłam udręczona.

– Ojej, ależ mnie dzisiaj męczysz. Opowiadanie o ludziach, których się nie lubi, nie należy do przyjemności. Oskar bardzo się ostatnio zmienił. Stał się wobec mnie niezwykle uprzejmy, jestem tym mocno zaskoczona. Słabo go znam i nie potrafię nic bliższego o nim powiedzieć. Nie rozumiem, dlaczego nagle tak mnie adoruje.

– A ja chyba rozumiem – odparł Tor z szelmowskim uśmiechem, wprawiając mnie w zakłopotanie.

– Mówił, że poznał kiedyś twojego brata.

– Co ty powiesz? Kiedy?

– Byli razem na jakimś obozie. Twierdził, że masz jeszcze dwóch braci i podobno jesteście trojaczkami. Rodzice nadali też wam rzadkie imiona bogów trzech żywiołów: ognia, morza i burzy. Zanim poznałam cię bliżej, byłam przekonana, że jesteś ogniem.

Tor zaśmiał się głośno.

– No, nie. Ja zostałem ochrzczony na cześć burzy, a raczej pioruna. Czy to do mnie nie pasuje?

– Ale gdzie tam. Pasuje wyśmienicie.

Zwłaszcza że burzę wywołałeś w moim sercu, pomyślałam, ale nie miałam odwagi powiedzieć tego głośno.

– Olsenów mamy za sobą, teraz zabieramy się za was. Skoro mówiłaś o domu kapitana, zacznij od Erika – zaproponował Tor. – Wspominałaś, że chłopak ma kłopoty z nerwami? Od dawna?

– Zawsze był humorzasty. Raz pełen euforii, innym razem zrozpaczony. Wcześnie stracił matkę, ale potem w domu nastała wspaniała opiekunka, którą Erik kochał nad życie. Gdy na horyzoncie pojawiła się Lilly Bakkelund, opiekunkę zwolniono. Erik się załamał, a Grethe była przekonana, że stało się to za sprawą przyszłej macochy. Również i on zaczął się ostatnio szczególnie mną interesować. Złości mnie, gdy nazywa mnie swoją dziewczyną, choć przecież nic poza dawną przyjaźnią nas nie łączy. W każdym razie ja nic podobnego do niego nie czuję.

Tor uścisnął delikatnie moją dłoń.

Pogrążyłam się w zadumie. Dlaczego Erik tak mi się narzuca? Dlaczego na wszystkie strony opowiada, że zamierzamy się pobrać?

Trzech zalotników naraz, czy to nie za dużo dobrego? Czyżbym z dnia na dzień stała się aż tak atrakcyjna? Nie chce mi się w to wierzyć.

– Erik próbował się już leczyć?

– Chyba nie. Swoją drogą, przy takiej macosze każdy straciłby zdrowie. Nie znasz jej, to wcielony diabeł. Jeśli upatrzy sobie jakąś ofiarę, to ją gnębi dopóty, dopóki nie zniszczy.

– Wiesz co? Czasami chyba przesadzasz – powiedział zdziwiony Tor. – Czy Erik mógłby zaplanować i wprowadzić w życie plan zabójstwa?

– Nie umiem powiedzieć. Mam pustkę w głowie. Rzeczywiście, zniknął mi z oczu, gdy tamtego kwietniowego dnia opuszczałam dom jego zmarłego ojca. Inger z pozostałymi kolegami zostali w hallu i prawdopodobnie rozprawiali na mój temat. Czekali na Erika, ale on się nie zjawiał.

– Chyba nie udałoby mu się wymknąć z domu niepostrzeżenie, zwłaszcza że musiałby wziąć samochód?

– No wiesz, garaż leży w pewnej odległości od domu.

– Czy z domu widać drogę?

– Tylko bardzo krótki odcinek. Poza tym ogród obsadzony jest starymi, rozłożystymi dębami, które zasłaniają prawie cały widok.

– Czy Erik miałby jakiś powód, żeby usunąć swojego ojca?

– Jedynie spadek, ale nie sądzę, żeby bardzo mu na nim zależało.

Tor się nie poddawał.

– A może dążył do tego, by macocha i jej rodzina wyprowadzili się z domu?

– Sądzę, że wtedy właśnie ją raczej pozbawiłby życia.

Tor skinął głową.

– Może masz rację. Wszystko to jest jednak dość zawiłe. Dlaczego pani Moe, której wszyscy tak nienawidzili, ma się dobrze? Pomyśl choćby o liście i anonimach albo o alraunie.

– Ciekawa jestem, co ona sobie teraz myśli? – zapytałam, nie oczekując odpowiedzi.

– No a Inger?

– Muszę przyznać, że nie bardzo ją rozumiem. Zrobiła się wyjątkowo tajemnicza i dość chłodna. Odnoszę wrażenie, że jest zagubiona. Mimo to lubię Inger. To dobra i uczciwa dziewczyna. Potrafi stawić czoło trudnościom. Tylko że tym razem nie spodziewała się, iż sprawy zajdą aż tak daleko.

Tor pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Bardzo możliwe. Skoro wydarzenia potoczyły się nie po jej myśli…

– No właśnie.

– A bracia Magnussen?

– Hm. Arnstein jest spokojny i zrównoważony. Nigdy nie podejmuje decyzji w pośpiechu. Musi je gruntownie przemyśleć. Odnoszę wrażenie, że mógłby okazać się groźnym przeciwnikiem dla ewentualnego wroga, ale stosować truciznę? Nie, to do niego niepodobne. Jego brat, Terje, jest całkiem inny. To żywy, wciąż uśmiechnięty chłopak. Wszystko obraca w żart, zawsze pełen entuzjazmu. Dobry kolega i oczko w głowie lensmanna.

Dotarliśmy do kiosku leżącego na peryferiach Åsmoen i kupiliśmy gazetę. Jak zwykle część ogłoszeniowa była dość pokaźna, więc odszukanie właściwego anonsu zajęło mi kilka dobrych minut. Znalazłam go w części „Różne”.

Kierowca, który w piątek ósmego kwietnia bieżącego roku potrącił młodą rowerzystkę na odcinku między centrum a szpitalem w Åsmoen, proszony jest o pilne zgłoszenie się do lensmanna. Zapewniamy dyskrecję i niewyciąganie konsekwencji.

Poniżej telefon kontaktowy z lensmannem.

Patrzyłam na Tora z ogromnym zdumieniem.

– Nic z tego nie rozumiem.

Tor także nie pojmował celu ogłoszenia.

– Obawiam się, że to strzał kulą w płot.

– Magnussen uważa, że zrobił to ktoś obcy. Ale jak wytłumaczy fakt, że znaleziono mnie w rowie ponad pół godziny później? A co z trucizną?

Zdecydowaliśmy, że czas wracać.

– Tym razem lensmann jest chyba na fałszywym tropie – stwierdził Tor. – Ale to nie nasza sprawa. Możemy jedynie do niego zadzwonić. Dowiemy się pewnie czegoś bliższego. Masz jeszcze kogoś?

– Nie opowiadałam ci o Grimie.

– Dziękuję bardzo, o nim nie musisz nic mówić – przerwał mi w pół zdania Tor. – Jemu zdążyłem się aż za dobrze przyjrzeć. Potrafi wstrzymać sznur samochodów, żeby nie rozjechały wędrującej drogą wiewiórki, a poza tym wielkim łukiem obchodzi dzieciaki w obawie, że znowu będą mu dokuczać. Potężny jak tur, małomówny i ogólnie nieciekawy.

– Skąd to wszystko wiesz?

Tor przyjął minę zawstydzonego uczniaka.

– Znam się trochę na ludziach, nic więcej.

– Prawie wszystko się zgadza z wyjątkiem tego, że jest nieciekawy. Grim ma duże poczucie humoru, a poza tym ma nadzwyczajne oczy!

– Aż tak bardzo mu się nie przyglądałem. Pytanie, czy jest na tyle bystry, żeby zaplanować tak wyrafinowane morderstwo…

– No wiesz! Jeśli uważasz go za mało inteligentnego, grubo się mylisz. To, że nie jest rozmowny, o niczym nie świadczy. Możesz być pewien, że to najmądrzejszy chłopak pod słońcem!

– Dobrze, dobrze – zgodził się potulnie Tor, robiąc do mnie oko. – Zanotuję sobie, że Grim to pierwszorzędny materiał na mordercę.

– Tor, jak możesz! Przecież nic takiego nie powiedziałam!

Tor nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

– Jest jeszcze jedna osoba, o której nic nie wiem.

– Masz na myśli Grethe?

– Nie. Grethe od dawna tu nie ma. Myślę o kapitanie. Ciekaw jestem, co to był za człowiek?

– Nie mam pojęcia, jaki był kapitan Moe, nie widziałam go od dłuższego czasu. Wiem, że przypadł mu w spadku majątek ziemski, sporo lasów i fabryka, którą z czasem unowocześnił. Wiem, iż poszedł w ślady swojego ojca i wybrał karierę wojskowego. Podobno nie czuł się najlepiej w mundurze, ale widać czymś się wykazał, skoro awansował do stopnia kapitana. Zawsze bardzo poprawny, szarmancki. Pochodził z rodziny o surowych zasadach, toteż nie pozwoliłby sobie na romans. Jeśli coś łączyło go z panią Lilly, to związek ten musiał zakończyć się małżeństwem.

– A więc Lilly po prostu zawróciła mu w głowie, oczarowała i zawiodła przed ołtarz. Dopiero potem pokazała, co potrafi.

– To oczywiste. Kiedy kapitan przejrzał na oczy, było już za późno. Początkowo rozwodu nie brał pod uwagę. Dżentelmenowi nie wolno w taki sposób kompromitować damy.

– No właśnie. I wtedy pewnie pojawiła się Inger.

– Tak. Kapitan zakochał się w niej, ale to jeszcze bardziej go przygnębiło. Zdawał sobie sprawę, że musi wybrać. W końcu postanowił odejść od Lilly, która prawdopodobnie nigdy go nie kochała.

– Postanowił się rozwieść? A co z dziećmi? Chyba rozumiał, że to dla nich wielkie przeżycie?

– Może i tak, ale dzieci, zresztą już duże, przecież cierpiały z powodu nieudanego małżeństwa, tym bardziej że Lilly okazała się złą macochą. Kiedy pan Moe to pojął, było już za późno. Podobno wielokrotnie namawiał Grethe do powrotu do domu, ale córka odmawiała. Najpierw pisała do Erika. Potem korespondencja zupełnie się urwała.

Tor nie wykazywał żadnego zainteresowania osobą Grethe.

– Ile lat miał kapitan Moe?

– Był mężczyzną w sile wieku. Myślę, że nie miał więcej niż czterdzieści pięć lat. Ale doskonale się trzymał. Wciąż podobał się kobietom. Nawet nie dziwię się Inger, że się nim zainteresowała.

Przystanęliśmy na mostku nad niewielkim strumykiem, Przyglądaliśmy się tańczącym falom, mieniącym się wszystkimi kolorami tęczy. Zatęskniłam za dziecięcymi zabawami. Przypomniałam sobie, jak wrzucaliśmy gałązkę po jednej stronie balustrady i sprawdzaliśmy, czy pojawi się po przeciwnej. Tor spoglądał zamyślonym wzrokiem na wznoszące się ponad wierzchołkami brzózek hałdy piasku.

– To pewnie o tym miejscu myślał Erik, proponując swój sposób pozbycia się Lilly, żeby ją całkiem zasypać. Faktycznie, piachu miałby pod dostatkiem.

Postanowiłam zadać Torowi pytanie, które od dawna cisnęło mi się na usta:

– Oskar mówił, że jesteś żonaty. Czy to prawda?

Tor odwrócił do mnie twarz i wtedy dostrzegłam w niej głęboki smutek.

– Już nie. Byłem żonaty, ale moja żona zmarła dwa lata temu. I to, niestety, z mojej winy.

– Och, Tor! Najmocniej cię przepraszam, nie wiedziałam – tłumaczyłam się zaskoczona i okropnie zawstydzona. – Może chciałbyś mi o tym opowiedzieć?

– Wspomnienia sprawiają mi ból.

– Rozumiem. Jeszcze raz cię przepraszam.

– Masz prawo usłyszeć tę historię. Jesteś pierwszą dziewczyną od śmierci żony, która jest mi tak bliska. Wciąż mam w pamięci tamte przeżycia i dlatego tak się o ciebie boję.

Gdy opowiadał, głos mu drżał.

– Wkrótce po naszym ślubie okazało się, że żona cierpi na chorobę psychiczną. Chciałem jej jakoś pomóc, ale choroba szybko postępowała. Znalazła się w szpitalu, więc ja wystarałem się właśnie w nim o posadę, by być blisko niej. Cierpiała na głęboką depresję, która sprawiała, że ze stanu euforii popadała w skrajne załamanie, które dwa razy kończyło się próbą samobójczą. Przez pół roku mieszkałem w przyszpitalnym hoteliku i pilnowałem jej. Brałem dyżury wyłącznie na jej oddziale, rozmawiałem z nią w nieskończoność – Tor zaśmiał się z goryczą. – Ten oddział nazywano „burzą”, gdyż leżeli tam najciężej chorzy pacjenci. Z czasem nawet zyskałem sobie przydomek „pogromca burzy”. Byłem wykończony pracą. W końcu ordynator wręcz nakazał mi wziąć kilka dni urlopu. Zdecydowałem się wyjechać, ale już po trzech dniach otrzymałem telegram. Moja żona odebrała sobie życie. Gdybym został…

Milczał chwilę, po czym wyrzucił do wody dopalający się papieros.

Nie wiedziałam, co powiedzieć.

– No, ale na tym koniec. Więcej nie będziemy o tym rozmawiać, dobrze?

Po dłuższej chwili zapytałam:

– Tor, możesz mi coś jeszcze wyjaśnić? Pewnie powinnam to wiedzieć, ale tak się składa, że wcześniej nie słyszałam o alraunie. Podobno to jakaś magiczna roślinka?

– Tak. Często używa się też innej nazwy: mandragora. Ta bylina występuje w rejonie Morza Śródziemnego. Jej korzeń kształtem do złudzenia przypomina postać człowieka i pewnie dlatego od wielu setek lat uważano, że ma magiczną moc. Wedle tradycji alrauna wyrasta tylko pod szubienicą. Wierzenia mówią, że zapewnia powodzenie i bogactwo, ale również może spowodować nagłą śmierć właściciela. Noszono ją też jako amulet szczęścia.

– Co miałby oznaczać ten korzonek na grobie kapitana Moe?

– Nie mam pojęcia. Pewnie nic szczególnego, ale któż to wie? – rzekł Tor i nieoczekiwanie zawołał: – Popatrz, Kari! Czy to nie sam lensmann tak pędzi?

W naszym kierunku zbliżały się dwa auta. Pierwsze i nich prowadził Magnussen, który z uporem naciskał klakson. Po chwili samochody zatrzymały się niedaleko nas z piskiem opon.

– Coś się musiało wydarzyć.

Загрузка...