Dłonie mordercy były coraz bliżej i bliżej, a ja wiedziałam, że nie ma dla mnie ratunku.
Gdy długie palce musnęły moją brodę, oprzytomniałam, wrzasnęłam na całe gardło i zatopiłam zęby w jego kciuku. Zawył z bólu i na moment przyciągnął do siebie okaleczoną dłoń. Ten krótki ułamek sekundy wystarczył, żebym znalazła się przy oknie. W mgnieniu oka otworzyłam je na oścież, napastnik jednak dopadł mnie i chwycił wpół. Zaczęłam mu się wyrywać z całych sił, a przy tym gryzłam, kopałam, drapałam, szarpałam za włosy. Wyswobodziłam jedną nogę i jakimś cudem podstawiłam mu ją tak, że przewrócił się, uderzając tyłem głowy w regał z książkami. Po chwili jednak zdołał się podnieść i zrobił kilka kroków w moją stronę. Zobaczyłam, ile w jego oczach było nienawiści. Nie namyślając się dłużej, wyskoczyłam przez okno.
Wylądowałam na grządkach Lilly Moe i zaraz poczułam piekący ból w kostce, ale na szczęście nic poważniejszego mi się nie stało. Z krzykiem puściłam się pędem przed siebie. Najpierw pobiegłam kamiennymi schodkami w dół, potem musiałam przebiec przez pole. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do ruchliwej części miasteczka i ta droga wydawała mi się najkrótsza. Wiedziałam, że to jedyna szansa, by ujść z życiem.
Usłyszałam głuche uderzenie; znak, że na grządce wdowy wylądował również mój prześladowca.
Pod stopami miałam nierówne, porośnięte kępkami trawy stopnie, ułożone z nieregularnych kamiennych głazów. Musiałam bardzo uważać, żeby nie skręcić nogi. Wiedziałam, że mój napastnik ma podobne kłopoty.
Przecisnęłam się przez gęsty, kłujący żywopłot, który otaczał przydomowy ogród państwa Moe, i znalazłam się na otwartej przestrzeni. Tu nie miałam się już gdzie skryć, pozostawała mi jedynie ucieczka. Kątem oka dostrzegłam stojący niedaleko traktor Grima.
Z minuty na minutę opuszczały mnie siły. W płucach zaczynało mi brakować powietrza, w głowie huczało, a serce waliło jak młot. Mimo to wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać nawet na moment, bo wtedy nie będę w stanie biec dalej.
Obejrzałam się za siebie i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nikogo nie zauważyłam. Czyżby mój prześladowca dał za wygraną?
Nagle oblał mnie zimny pot, za plecami usłyszałam turkot silnika.
Traktor!
Boże, Boże, co ze mną będzie? Dlaczego byłam taka głupia i wybrałam ucieczkę przez pole? Powinnam była raczej kierować się w stronę osiedla drogą, choć to było trochę dalej. Na szosie może szybciej ktoś by mi pomógł. Ale teraz było już za późno. Powoli zaczynałam wpadać w panikę i traciłam resztki zimnej krwi.
A gdyby tak… Nagle zdałam sobie sprawę, że traktor z doczepioną koparką nie osiągnie zbyt dużej prędkości, a więc moja szansa na ratunek rośnie. Może mi się uda, może sobie poradzę?
Mimo to wciąż miałam wrażenie, że huk silnika dochodzi z niewielkiej odległości. Odwróciłam się w biegu i wówczas serce podskoczyło mi do gardła.
Koparka nie była podłączona, stała spokojnie niedaleko zagrody Grima. W moim kierunku nieubłagalnie sunął sam traktor. Chociaż nie sam – mniej więcej na wysokości mojej talii miał zamontowaną szeroką, tępo zakończoną szuflę.
Dzieliło mnie od niej najwyżej dziesięć metrów.
Nie wiedziałam, co robić. Na pewno nie zdążę dobiec do lasu. Nie mogłam rzucić się w głąb piaskowni, gdyż wtedy skazałabym się na śmierć pod zwałami piachu.
Nagle odkryłam jeszcze jedno rozwiązanie. Nie namyślając się, błyskawicznie zawróciłam, minęłam warczącą maszynę, po czym popędziłam z powrotem w stronę domu kapitana Moe.
Usłyszałam, że traktor zatrzymał się, a następnie prawdopodobnie także nawrócił. W tej samej chwili spostrzegłam też, że w moją stronę ktoś biegnie.
– Nie, nie idź tam! On cię zabije! To szaleniec! – wrzasnęłam.
Z tej odległości nie mógł mnie usłyszeć. Zorientowałam się natomiast, że woła do mnie i coś mi pokazuje.
Szansa na ratunek malała z sekundy na sekundę. Od zabudowań wciąż dzieliła mnie odległość kilkuset metrów. Traciłam resztki sił, nic już nie widziałam, biegłam prawie po omacku, oczy zalewał mi pot i łzy.
Traktor był tuż za mną, gdy wreszcie posłyszałam wołanie:
– Kari, uskok! Słyszysz? Biegnij w prawo!
Ledwie dysząc, na nogach jak z waty, skręciłam na prawo. Traktor zahamował i znowu ruszył za mną. Najpierw nie miałam pojęcia, dlaczego znalazłam się w tym miejscu, przestałam już zupełnie myśleć, czułam tylko straszliwe dudnienie w skroniach. Po chwili jednak zorientowałam się, że znajduję się na stromym zboczu. Przebiegłam kilkadziesiąt metrów, po czym przystanęłam na moment, by złapać oddech.
Maszyna wciąż ciężko toczyła się za mną, ale na wąskich stromych ścieżkach wcale nie było to łatwe. Jeszcze trudniej przychodziło pokonywać jej ostre zakręty. W pewnej chwili ciężki pojazd przechylił się na bok i potoczył w dół, kilkakrotnie dachując. Silnik jeszcze nie zgasł, koła kręciły się w powietrzu, a okolicę wypełnił przeraźliwy łoskot. Traktor zatrzymał się z hukiem na potężnym dębie tuż przy strumyku.
Opadłam bez sił na kolana. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Z trudem łapałam powietrze, z moich zbolałych płuc wydobywał się okropny świst. Mimo że wokół zapanowała cisza, wciąż miałam w uszach nieopisany szum.
Ból w piersiach, zamiast ustępować, wzmagał się z minuty na minutę. W oczach zrobiło mi się zupełnie ciemno, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Nawet nie zauważyłam, że z miejsca, w którym traktor zderzył się z drzewem, podniósł się mężczyzna. Był już prawie na wyciągnięcie ręki, gdy, jęcząc z przerażenia, odczołgałam się kilka metrów.
Ledwo żyłam. Skuliłam się w oczekiwaniu na najgorsze, na ostateczny cios.
Tymczasem wokół mnie zapanował nieopisany chaos. Nagle wydało mi się, że słyszę krzyki wielu mężczyzn. Wciąż nic nie widziałam, bo oczy zaszły mi mgłą.
Po jakimś czasie zorientowałam się, że tuż przy mnie z jednej strony klęczy Arnstein, z drugiej zaś Inger. Nie miałam na nic siły i prosiłam, żeby zostawili mnie w spokoju. Zaraz też w odległości zaledwie kilku metrów ode mnie zobaczyłam dwu walczących zaciekle mężczyzn. Byli to Tor i Grim. Od strony zabudowań nadbiegali policjanci. Musiałam chyba widzieć podwójnie, bo nagle zobaczyłam mnóstwo ludzi. Molly krzyczała przeraźliwie, podniecony Terje skakał wokół walczących, kibicując jednemu z nich. Grim siedział okrakiem na Torze i z całych sił zaciskał mu ręce na krtani. Ktoś kogoś przekrzykiwał, po czym, jak nożem uciął, zapadła cisza.
Gdy po jakimś czasie oprzytomniałam, czterech policjantów trzymało w żelaznym uścisku wyrywającego się Grima. Był rozwścieczony do ostatnich granic. Obok Magnussen pomagał Torowi podnieść się z ziemi.
Położyłam głowę na ramieniu Arnsteina i szepnęłam:
– Arnstein, powiedz, że to nieprawda. Że to tylko zły sen, który zaraz minie…
Arnstein pogładził mnie łagodnie po głowie.
– Już po wszystkim, już dobrze, Kari. Teraz jesteś bezpieczna – zapewnił ciepło. – Już go mają. Nikomu nie zrobi więcej krzywdy.
Po kwadransie odwieziono mnie do domu. Nie minęła godzina, a ja leżałam w wygodnym fotelu taty.
Niewiele mówiliśmy. Czekaliśmy w napięciu, aż zjawi się pan Magnussen i zda relację z pierwszego przesłuchania.
Morderca! Teraz, gdy już wiedzieliśmy, kto nim jest, słowo to nabrało dla nas jeszcze bardziej przerażającego brzmienia. Nikt z nas nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
Wreszcie zjawił się lensmann. Wyglądał na wyjątkowo zmęczonego, ale w jego oczach płonął jasny ogień. Sprawa nareszcie się wyjaśniła i lensmann mógł po raz pierwszy od wielu dni odetchnąć z ulgą.
Mama wniosła dzbanek ze świeżo zaparzoną aromatyczną kawą. Po pokoju rozszedł się kuszący zapach. Przy stole, wokół którego zasiedliśmy, zrobiło się ciasno, gdyż na wyjaśnienia lensmanna czekali z niecierpliwością także moi przyjaciele.
W końcu, jak zwykle, pierwsza odezwała się Inger.
– Im więcej się dzieje, tym mniej pojmuję – wyznała. – Jak doszło do tej napaści? Dlaczego zaryzykował, skoro dom był przecież pełen policji?
– Po pierwsze, wcale nie wiedział, że w domu nadal są funkcjonariusze – odparł Magnussen – a poza tym nie spodziewał się, że wrócę do domu państwa Moe. Wy także nie mogliście się doczekać Kari i postanowiliście jej poszukać. Napastnika najbardziej zirytował fakt, że nie udało mu się unieszkodliwić dziewczyny. Kari odkryła jego tajemnicę, więc musiała zginąć. Myślę, że całkiem stracił panowanie nad sobą, bo uganianie się za dziewczyną traktorem na otwartej przestrzeni to naprawdę idiotyczny pomysł. Później wam dokładnie opowiem, jak doszło do tego wszystkiego. Teraz nie mogę zostawać tu zbyt długo, mam pilną sprawę w mieście.
Moja mama zapytała nieśmiało:
– Czy to o niego chodzi?
– Tak – odparł lensmann.
– Mów, Kari, jak było? – ponaglał Arnstein.
Wciąż czułam, że jestem słaba i wycieńczona. Gdy podniosłam filiżankę z kawą do ust, ręce wciąż mi drżały.
– Przypominacie sobie, że rozmawialiśmy o szantażu. Wydawało nam się, że właśnie wtedy Oskar tak dziwnie zareagował. Ja miałam jednak wrażenie, że tajemnica tkwi w czymś innym. Gdy opuściliście dom, zostałam na chwilę sama i zaczęłam dokładnie analizować, co się działo ostatniego wieczoru z Oskarem. Przypomniałam sobie, że w pewnej chwili wyszedł do biblioteki, aby sprawdzić, kim jest Fjørnjot. Więc i ja postanowiłam zrobić to samo.
– Naturalnie poszłaś sama, bez żadnej opieki! – wtrącił lensmann.
– No tak. Nie sądziłam, że sprawdzanie haseł w encyklopedii może nieść ze sobą jakieś ryzyko. Odnalazłam to słowo; ów Fjørnjot był postacią z mitologii nordyckiej. Miał trzech synów: Jogi to bóg ognia, Hler był patronem morza, a trzeci z nich, patron pioruna, miał na imię Kári. Dziś nazwalibyśmy go Kåre.
Młodzi przysłuchiwali mi się z wyraźnym zdumieniem.
– Ja nadal niewiele z tego rozumiem – rzekła Inger.
– Tylko my dwoje, ja i Oskar, wiedzieliśmy, że Tor i jego bracia noszą imiona po mitologicznych postaciach. Ale żadne z nas nie miało pojęcia, jak ci bogowie się nazywali. Dopiero Oskar przypadkiem odkrył, że Tor naprawdę ma na imię Kári.
Inger rozłożyła ramiona.
– Ale dlaczego?
Lensmann Magnussen nagle jakby zapomniał o pośpiechu. Rozparł się wygodnie w fotelu i zaczął mówić.
– Bråthen złożył przed godziną wyczerpujące zeznanie. Można powiedzieć, że największym zagrożeniem dla mordercy i jego planów okazała się właśnie nasza wszędobylska panna Land. Najpierw przypadkiem podsłuchała rozmowę Grethe i Bråthena. Potem natknęła się na zwłoki zamordowanej dziewczyny, których sprawca jeszcze nie zdążył ukryć. Nie przyjmowała lekarstw tak, jak inni posłuszni pacjenci, tylko odkładała je na później, aż w końcu odkrył je ordynator. To ona wydzwaniała do Bråthena o każdej możliwej porze i nie dawała mu spokoju. Rad nierad, musiał robić dobrą minę do złej gry. W końcu jednak miarka się przebrała i nie wytrzymał. No, Kari, teraz już pewnie się domyślasz, czemu doszło do wszystkich tych tragicznych wydarzeń? Pamiętasz, że Bråthen opowiadał ci kiedyś swoją historię?
– Chodzi o jego byłą żonę i pewnie ten tajemniczy Archangielsk? – zapytałam na wszelki wypadek.
– Właśnie. Kari wspominała o mężczyźnie, który mówił z obcym akcentem. Uważaliśmy, że to może być fiński. Kari zapamiętała wtedy zaledwie dwa, trzy pojedyncze słowa. Swoje własne imię, Kari, bo pod tym właśnie imieniem poznała go Grethe w szpitalu. Sam wspominał, że nazywano go tam panem piorunów, czyli Kári. Drugim słowem była, według relacji naszej pannicy, nazwa miejscowości, lecz nie chodziło o Archangielsk, tylko Arkanger. Wiemy, że żona Bråthena zmarła w Arkanger i tam została pochowana. Początkowo uważano nawet, że zmarła śmiercią naturalną. Bråthen kłamał, kiedy twierdził, że jego żona podejmowała próby samobójcze. Rzeczywiście, cierpiała z powodu silnych stanów maniakalno – depresyjnych i podobno kilkakrotnie straszyła męża, że targnie się na życie, ale nigdy naprawdę tego nie próbowała. Była poważnie chora, często wracała do szpitala i nigdy w pełni nie powróciłaby do zdrowia. Stała na drodze do jego wolności. Należał wszak do mężczyzn, którzy nie zamierzają rezygnować z życiowych uciech, i wkrótce wdał się w romans z młodą salową. Ich związek szybko rozkwitł, a nowa ukochana nieraz się żaliła, że Bråthen jest nie dla niej, gdyż pozostaje związany przysięgą małżeńską. Tak się złożyło, że owa kobieta dysponowała sporym majątkiem, a Torowi pieniądze były potrzebne.
– Zaraz, zaraz, powiedział pan, że to salowa… – wtrącił zdumiony Arnstein.
– No właśnie. Domyślasz się już pewnie, o kogo chodzi?
– Grethe?
– Tak. Przez jakiś czas rzeczywiście pracowała w szpitalu. Była do szaleństwa zakochana w Bråthenie. Zresztą nie tylko jej Tor się podobał. Prawdą jest, że ordynator zalecił Torowi urlop. Bråthen jednak potajemnie wrócił do Arkanger, nocą niepostrzeżenie dostał się na teren szpitala, gdzie znał niemal każdy kąt, i zamordował swoją żonę, pozorując samobójstwo. Nikt tego nie podważał, bo, jak już wspomniałem, pani Bråthen wielokrotnie mówiła, że nie chce żyć, że dla najbliższych jest tylko ciężarem.
– Wujku, a nie sądzisz czasem, że Bråthen w pewnym stopniu przyczynił się do choroby swojej żony? Sam wiesz, że nawet zwierzę tak by nie postępowało jak on.
– Rozumiem, co masz na myśli. To niewykluczone. Bråthen to drań jakich mało. Ale o czym to ja mówiłem? Aha, pech chciał, że kiedy Bråthen skradał się do sali, w której leżała jego żona, zauważyła go Grethe. Poszła jego śladem i natknęła się na niego na korytarzu w chwili, gdy wychodził od żony.
– Korytarz… – przerwałam zamyślona. – A więc o tym wówczas rozmawiali…
– Najprawdopodobniej. Dla Tora była to katastrofa. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że on tej nocy był w szpitalu. Przecenił też siłę uczucia, jakim darzyła go Grethe. Naiwnie wierzył, że dziewczyna i tak przy nim zostanie. Zabronił jej wspominać komukolwiek o ich spotkaniu.
Lensmann przerwał na chwilę, by złapać oddech, po czym podjął swą opowieść:
– Grethe przeraziła się wówczas nie na żarty. Nie chciała uwierzyć, że Bråthen mógł się posunąć do morderstwa, ale wpadła w panikę i po prostu uciekła przed nim. Znalazła się w Sztokholmie, zmieniła nazwisko i wówczas przestała korespondować z Erikiem i z Kari. Przypominasz sobie jej ostatni list do ciebie? Pisała, że prześladuje ją pech. Wprawdzie Bråthen nie mógł jej w żaden sposób odnaleźć, ale nie zaprzestał poszukiwań. Grethe stanowiła dla niego śmiertelne zagrożenie. Przypuszczał, że wyrzuty sumienia skłonią ją w końcu do złożenia obciążających go zeznań. Nie mógł do tego dopuścić. Postanowił przenieść się do Åsmoen. Wierzył, że Grethe wróci kiedyś do swojego rodzinnego miasteczka. No i, jak łatwo się domyślić, jedno morderstwo pociągnęło za sobą kolejne. Tor nie potrafił znaleźć Grethe, za to ona doskonale wiedziała o każdym jego kroku. Zdawała sobie sprawę, że jej śmiertelny wróg zamieszkał teraz w Åsmoen. Dlatego trzymała się z dala od rodziny. Kiedy jednak usłyszała w radio o śmierci ojca, zdecydowała się przyjechać. Do jednego z przyjaciół, który wędrował gdzieś po Europie, napisała list. Jak dotąd, nie udało się nam skontaktować z tym mężczyzną. W korespondencji wskazała na Kári jako potencjalnego sprawcę. Zapomniała jednak o akcencie nad „a”, bo tak poprawnie pisze się to imię. Stąd całe zamieszanie.
– Uff! – odetchnęłam z ulgą. – Nareszcie się wyjaśniło.
– Bråthen także słyszał ogłoszenie nadane przez radio i uznał, ze to szansa dla niego. Swoją drogą, lekarz raczej nie jest wysyłany na pocztę po korespondencję. Na ogół przynosi ją na miejsce listonosz. Chyba o tym zapomniałaś, Kari?
– Ojej, nawet mi to nie przyszło do głowy!
– A widzisz. Bråthen kontrolował po prostu każdy z przyjeżdżających pociągów i wciąż szukał okazji, by o określonej godzinie wpaść na dworzec.
– Ach, teraz już rozumiem, dlaczego zwrócił uwagę na mnie, gdy z ust pracownika biura rzeczy znalezionych padło imię Kari. Przecież on też tak samo się nazywał!
– Zgadza się – rzekł Magnussen. – Grethe przyjechała jednak następnym pociągiem. Bråthen wyszedł jej na spotkanie. Dziewczyna musiała się okropnie przerazić, ale on jakoś ją uspokoił. Wmówił jej, że bardzo za nią tęsknił. Przekonywał, że wcale nie zamordował żony, tylko wrócił do niej, bo tak strasznie się o nią niepokoił. Ale wówczas żona już nie żyła. Według jego słów śmierć żony nadeszła tak nagle, że w szoku kazał Grethe milczeć. Gdy Grethe stanęła oko w oko z Torem, jego osobisty urok i jej dawne uczucie znów dały o sobie znać. Tymczasem Bråthen dyskretnie kierował się w stronę lasu. Grethe, już uspokojona, wypowiedziała wówczas zdanie, które posłyszała ukryta niedaleko Kari: „Jaka ja byłam głupia! Jak mogłam cię podejrzewać o coś tak strasznego!”. Czuła się znowu szczęśliwa. Młodzi rozmawiali jakiś czas, wspominali dawne dzieje, a potem Grethe opowiedziała Bråthenowi o waszych spotkaniach na bagniskach. Ostatnie słowa, jakie dotarły do uszu Kari, to: „Opowiem ci wszystko od początku”. I opowiedziała o nienawiści, jaką przed laty żywiliście do pani Lilly i rodziny Olsenów. Gdy oboje dotarli do szałasu, Grethe wyciągnęła z ukrycia waszą listę. Bråthen zaszedł ją od tyłu, uniósł z ziemi duży kamień i zadał śmiertelny cios w głowę. Grethe nie zdążyła nawet zareagować. Tymczasem on postanowił na razie ukryć zwłoki pod starymi kocami. Nie pomyślał jednak o tym, że dziewczyna już od drogowskazu na rozdrożu cały czas podjadała swoje ulubione toffi i beztrosko rzucała papierki na ziemię. Zadowolony wrócił na dworzec, wsiadł do samochodu i odjechał w stronę szpitala.
Lensmann przerwał na moment i dzięki temu mogłam wtrącić się do rozmowy:
– A jednak ten głos, który wtedy słyszałam, nie przypominał głosu Tora!
Lensmann spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
– Jesteś tego pewna?
– Raczej tak. Chociaż zaraz… Bråthen rzeczywiście wspominał w szpitalu, że ma za sobą kilkutygodniowe przeziębienie, które porządnie dało mu się we znaki!
– No właśnie. Taka przypadłość często powoduje, że trudno chorego poznać po głosie. A jednak to był on.
– Mimo to nie rozumiem, dlaczego postanowił zabić Grethe. Przecież mu uwierzyła? – zapytała Inger.
– Owszem, ale jak długo by to trwało? – odparł lensmann. – Grethe już podczas tamtej rozmowy wspominała o ewentualnym ślubie. Tymczasem Bråthen od dawna pocieszał się w ramionach innej dziewczyny. Po śmierci żony i przejęciu po niej majątku miał się nie najgorzej. Ani mu w głowie było wiązać się z Grethe na stałe. A przecież kilka minut wcześniej wyznawał jej wielką miłość. Gdyby nagle zaczął się wycofywać, Grethe z pewnością nabrałaby podejrzeń. Tor Bråthen wiedział, że musi się jej pozbyć.
Lensmann znowu na chwilę przerwał. Wykorzystali to wszyscy palacze, sięgając po papierosy. Pokój spowiły kłęby szarego dymu.
– Następnego dnia do szpitala przywieziono poturbowaną pacjentkę, w której Bråthen rozpoznał Kari. Tego samego dnia wieczorem udał się na bagniska, by ukryć zwłoki Grethe w rowie, który, jak na ironię, już wcześniej wykopał Grim. Tor zasypał ciało dziewczyny i był przekonany, że zatarł wszelkie ślady. Grethe nikt by nie szukał, bo nikt nie wiedział, że wróciła. – Magnussen spojrzał na nas spod oka i kontynuował: – Możecie sobie wyobrazić minę Tora, gdy jego pacjentka zaczęła majaczyć o porozrzucanych papierkach, oklejonych przez tysiące mrówek! Sądził, że Kari została umyślnie potrącona przez samochód. Przecież głośno mówiła o tym, że kapitan Moe został zamordowany. Bråthen uznał, że można to wykorzystać. Przygotował też kapsułkę z trucizną i podrzucił ją Kari. Sądził, że jeśli ktoś by to odkrył, podejrzenie padnie niewątpliwie na któreś z przyjaciół.
– I tak też się stało – zauważył Terje.
– Istotnie. Bråthen nie mógł ryzykować kolejnej próby zgładzenia Kari, dopóki dziewczyna przebywała w szpitalu. Gdy Kari wróciła do domu, Tor wysłał trzy kolejne fragmenty starej listy. W ten sposób udało mu się odsunąć od siebie wszelkie podejrzenia. Czwarty z nich zostawił na miejscu. Tymczasem dowiedział się od Kari wszystkiego o przyjaciołach z dawnej paczki. Korzystając z nadarzającej się okazji, wyciął z drewna alraunę i podrzucił ją niepostrzeżenie na grób kapitana. Wszyscy daliśmy się nabrać na tę sztuczkę; Bråthen wyjątkowo sprytnie kierował naszą uwagę na osobę Wernera Moe.
– Panie Magnussen, a jak w końcu wyjaśniono śmierć Wernera? – zapytała nagle Inger.
Nikt z nas nie spodziewał się tego pytania, a najmniej lensmann. Toteż otworzył ze zdziwienia usta i zaniemówił. Szybko jednak z pomocą przyszedł mu Grim.
– Kapitan Moe popełnił samobójstwo – odparł spokojnym, łagodnym głosem. – Bardzo źle się czuł i wiedział, że zostało mu niewiele czasu. Nie chciał się dłużej męczyć.
Inger z przerażeniem wpatrywała się w poważną twarz Grima.
– Jesteś… jesteś pewien, że to… dlatego?
Dopiero teraz lensmann się opanował.
– To prawda. Czytałem list, który pozostawił.
Inger wyraźnie uspokoiła się po tym wyjaśnieniu.
– O czym to ja mówiłem? – po raz kolejny zastanawiał się lensmann. – Już wiem. Bråthen zabrał nieświadomą Kari na wycieczkę w okolicę piaskowni i tam chciał się z nią rozprawić. Nieoczekiwanie jednak udało nam się odnaleźć państwa Gressvik. Tym samym zdążyliśmy zapobiec tragedii.
– Szkoda, że jestem taka gapowata. Już wtedy mogłam go zdemaskować – powiedziałam pewnie. – Bråthen popełnił błąd. Pamiętam bowiem, że parę minut wcześniej opowiadałam mu o nieszczęsnej liście, ale wspomniałam tylko, że Erik proponował zasypać panią Moe. Gdy doszliśmy do piaskowni, Tor rzekł: „…a więc to tu Erik zamierzał powolutku zasypywać macochę aż po sam czubek głowy”? Oprócz nas tylko morderca mógł znać takie szczegóły!
– Bråthen sam przyznał, że najgorsze, co go spotkało, to odkopywanie własnymi rękami ciała Grethe – powiedział Magnussen.
Na wspomnienie tej ponurej sceny po plecach przeszły nam ciarki.
– Gdy zabójstwo Grethe wyszło na jaw, Bråthena nadal nikt nie podejrzewał. Kari nie stanowiła już dla niego zagrożenia. Wyglądało na to, że wszystko się jakoś ułoży. Ale wtedy odnaleźliśmy list, którego Grethe nie zdążyła wysłać przed śmiercią. Bråthen miał przy tym nieprawdopodobne szczęście: nagle okazało się, że istnieje inna Kari, na którą spadły podejrzenia. Grethe nie mogła się przyzwyczaić do tego, że imię jej ukochanego jest niemal identyczne z norweskim imieniem żeńskim i wciąż wymawiała je ze złym akcentem. Bråthen zaś ciągle ją poprawiał.
– Wiecie co? – przerwał tym razem Arnstein. – Miałem podejrzenia, że istnieje ktoś inny o tym samym imieniu. Przepraszam cię, Grim, ale sądziłem, że może ty masz coś wspólnego z zabójstwem. Przecież „Kari” to, zdaje się, właśnie fińskie imię męskie?
– Zgadza się – odparł z uśmiechem Grim. – Ale ja się tak nie nazywam – dodał.
– Tak, wiem. Nawet to sprawdziłem – odpowiedział Arnstein, czerwieniejąc ze wstydu.
– Zupełnie nie mam o to do ciebie żalu, Arnstein. Szczerze mówiąc, wszyscy podejrzewaliśmy się nawzajem.
– O mój Boże! – wykrzyknęłam nagle. – Arnstein, teraz ty mnie chyba zamordujesz!
– Dlaczego, Kari? Co się stało?
Patrzyłam mu prosto w oczy, ale nie potrafiłam zachować powagi.
– Ukradłam ostatnio z twojej półki książkę Juliusza Verne. Wiesz, tę z Archangielskiem w tytule. Myślałam, że może znajdę w niej jakąś podpowiedź. Krótko mówiąc, ciebie też podejrzewałam…
Przez chwilę Arnstein stał zaskoczony, po czym roześmiał się serdecznie.
– Ach, masz na myśli ostatnią wizytę! A ja zachodziłem w głowę, czemu się tak kurczowo trzymasz za brzuch!
– Może pozwolicie mi wreszcie skończyć? – wtrącił się do rozmowy lensmann. – Wracajmy do Bråthena. Zaniepokoił się trochę, gdy okazało się, że Oskar zetknął się z jego braćmi. Nie wiem, czy wiecie, że oni byli trojaczkami. Oskar wspominał, że wszyscy trzej noszą imiona po bohaterach nordyckiej mitologii. Dopóki jednak nie znał tych imion, nie stanowił zagrożenia. Gdy jednak Oskar, poszukując hasła do krzyżówki, odkrył owe mitologiczne imiona, wszystko stało się dla niego jasne. Postanowił zaszantażować Bråthena. Ale trafił na kogoś groźniejszego od siebie. Jakiś czas potem do pokoju Bråthena w szpitalu zapukał rozdygotany Erik. To od niego Tor się dowiedział, że Oskar jest sam w domu. Wystarczyło pojechać i rozprawić się z szantażystą. O mały włos Tor nie natknąłby się na Inger i Kari. W tym czasie jego auto ze zwłokami Oskara znajdowało się o kilkadziesiąt metrów od domu państwa Moe, na terenie piaskowni. Bråthen ukrył je dość prowizorycznie pod cienką warstwą piasku, po czym szybko wrócił do szpitala.
Grim chciał coś wtrącić, ale lensmann go uprzedził:
– Nie, Grim. On ciebie nie widział, bo leżałeś pod samochodem. Wprawdzie zauważył, że jakiś samochód parkuje na poboczu, ale nie zauważył nikogo w środku. Nie przyszło mu do głowy, by zaglądać pod auto. Był pewien, że samochód jest zamknięty. Późno w nocy postanowił jeszcze raz wrócić na teren piaskowni i zaaranżować katastrofę. Miał pecha, usłyszała to Kari i znowu pokrzyżowała mu szyki. Oskar został znaleziony zbyt wcześnie. Co się działo dalej, już wiecie.
Lensmann skończył, a my wszyscy milczeliśmy.
– Pewnie sądzicie, że wszystko, o czym wam mówiłem, wyjaśniło się przypadkiem? Cóż, Kari rzeczywiście odkryła, kim jest prawdziwy morderca. Ale wiedzcie, że policja cały czas prowadziła śledztwo. Kiedy odstawiłem Andreasa na komisariat, wróciłem do domu państwa Moe, by zaaresztować Bråthena. Policja nie jest taka powolna, jak wam się zdaje. W tym czasie otrzymaliśmy bowiem telefonicznie potwierdzenie, że jest winien śmierci swojej żony. Ale tymczasem to niemożliwe dziewczynisko, Kari, musiało koniecznie zabawić się w detektywa.
Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Pan Magnussen jak zwykle miał rację…
W pokoju został tylko Grim. Reszta powoli się rozeszła. Zdążyłam jeszcze zapytać Arnsteina, czemu ostatnio był w stosunku do mnie taki oschły.
– Tylko dlatego, że jesteś ślepa. Nie dostrzegałaś, jak bardzo potrzebuje cię Grim.
Po tych słowach Arnstein pożegnał się i wyszedł wraz z innymi.
To prawda. Uświadomiłam sobie, jak dalece byłam zauroczona Torem, zachwycona komplementami Oskara i rozdrażniona zachowaniem Erika. Trzej podrywacze, jeden lepszy od drugiego! Co za wstyd!
Nagle do oczu napłynęły mi łzy.
– Och, Grim! Ja tak strasznie się bałam, że może masz coś wspólnego z tymi morderstwami!
Grim objął mnie serdecznie, a ja mogłam wreszcie wyrzucić z siebie wszystko, co dotąd nie dawało mi spokoju. Opowiedziałam mu o tym, jak Tor i Erik ostrzegali mnie przed nim, o podobieństwie głosu mordercy do jego głosu, o strachu przed utratą jego zaufania.
– Biedne dziecko – pogładził mnie po głowie. – Zaraz ci wszystko wytłumaczę, od samego początku. Po pierwsze, od dawna wiem, że tylko ciebie kocham. I ty również mnie kochasz. W szufladzie wciąż przechowuję twoje listy, które są na to dowodem. Zebrałem ich aż dziewięćdziesiąt osiem!
– Co ty mówisz? Czy ja naprawdę tak dużo ich napisałam?
– Owszem. Z ich treści jasno wynika, że nigdy nie byłem ci obojętny. Ale być może wtedy nie zdawałaś sobie jeszcze z tego sprawy. Kiedyś wspomniałem Erikowi, że wybieram się do Oslo po ciebie, że być może wkrótce się pobierzemy, jeśli, oczywiście, i ty się na to zgodzisz…
– Więc dlaczego nie przyjechałeś? Jestem pewna, że wróciłabym z tobą bez wahania!
Grim uśmiechnął się pod nosem, po czym spoważniał.
– To właśnie Erik mnie powstrzymał, może przez zazdrość, a może z innych powodów. Nagle bardzo się zmienił. Wiedział, że w każdym liście nakłaniam cię do powrotu, ale to nie skutkuje. Erik postanowił, że tym razem on cię poprosi, a jemu nie odmówisz. A kiedy wróciłaś, zaczął w koło rozpowiadać, że zamierzacie się pobrać. Tego już nie mogłem znieść.
– Erik był bardzo nieszczęśliwy i samotny. Bał się, że kiedy weźmiemy ślub, zupełnie się od niego odsuniemy.
– Wiem, nawet ostatnio z nim rozmawiałem. Tym razem sprawiał wrażenie dużo spokojniejszego. Przepraszał mnie za wszystko, zresztą ja wcale się nie gniewam. Jeśli człowiek ma tyle problemów co on, czasem traci rozeznanie.
– W swoim liście prosił tylko o wsparcie i mój przyjazd.
– Ale ja nic o tym nie wiedziałem. Mówił mi, że wróciłaś na jego prośbę. Wówczas byłem bliski załamania. Najpierw starałem się udawać twardziela, ale nie przychodziło mi to łatwo. Potem chciałem wyjechać na zawsze. Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy na bagniskach? Uważałaś, że zachowuję się dziwnie, tak jakbym cię nienawidził. Ja starałem się trzymać w ryzach, bo najchętniej w ogóle nie wypuściłbym cię z ramion. Przychodziłem do ciebie do szpitala, przesiadywałem godzinami i trzymałem za rękę. Wierzyłem, że moja miłość doda ci sił i pomoże przetrwać kryzys. Widzisz, jaki ze mnie romantyk? I co, nie jesteś zadowolona?
– Nie masz pojęcia, jak bardzo, Grim. Szczerze mówiąc, nie wierzyłam, że możesz być mordercą. Ale byłam przekonana, że rozmawiałeś z Grethe na bagniskach, że to twój głos słyszałam. Nie wiedziałam, jak to pogodzić, i myślałam, że mnie oszukałeś.
– To już przeszłość. Nie wracajmy do tych wydarzeń. Mam dla ciebie inną propozycję. Przed laty obiecywałaś, że pojedziesz ze mną na północ, do Finmarku?
– Uhm.
– Co byś powiedziała, gdybyśmy teraz się tam wybrali? Przydałby się nam odpoczynek, co?
– Grim, uważam, że to wspaniały pomysł!
Przytuliłam się do niego. Już nigdy nie zostanę sama, nigdzie nie wyjadę stąd bez Grima. Nigdy więcej się nie rozstaniemy. Byłam taka szczęśliwa!