ROZDZIAŁ V

Przez całą noc nie mogłam zasnąć i aż do rana przewracałam się z boku na bok. Dopiero około szóstej udało mi się zdrzemnąć. Ale nie na długo. Przed południem w pokoju pojawił się Bråthen.

– No, jak się pani dzisiaj czuje?

Było mi tak smutno, że rutynowe pytanie, które zwykle każdy lekarz zadaje swoim pacjentom, odczytałam jako wyraz szczególnego zainteresowania moją osobą.

– Dziękuję, nie najgorzej – odparłam zła na siebie, że w obecności tego przystojnego mężczyzny nie potrafię zachować się naturalnie.

– Doskonale. Mogę zatem zapowiedzieć gościa. Nie będzie to jednak wizyta towarzyska – powiedział. – Pan lensmann chce z panią porozmawiać. Muszę dopilnować, żeby zbytnio pani nie zmęczył, chciałbym, jeśli pani pozwoli, zostać w pokoju. Będę miał wtedy na panią oko.

Wpatrywałam się w mój ideał z zachwytem.

– Bardzo się cieszę… – wydukałam z trudem.

Ku mojemu zaskoczeniu na twarzy młodego lekarza pojawił się szeroki uśmiech.

– To dobrze, że nie ma pani nic przeciwko temu, panno Land. Wkrótce się tu zjawię.

Tym razem serce zabiło mi jeszcze żywiej.

Lensmann Magnussen przyszedł w niecałą godzinę potem. Był to mężczyzna słusznej postury, toteż nie zdziwiło mnie, że krzesło, na którym przysiadł, skrzypnęło złowieszczo. Po chwili lensmann wyjął z dużej skórzanej teczki notes i długopis.

– Terje przesyła ci pozdrowienia, Kari – zaczął. – Nie mógł się doczekać dnia, kiedy wreszcie zabiorę się do tej sprawy. Mam nadzieję, że jej rozwikłanie nie zajmie nam zbyt dużo czasu.

Słuchałam w roztargnieniu, bo całą moją uwagę przykuwał Bråthen. Usiadł na taborecie w najdalszym kącie i przysłuchiwał się w milczeniu naszej rozmowie.

– Mam nadzieję, Kari, że dowiem się wreszcie, w co ty się najlepszego wplątałaś… – surowy ton lensmanna nie pozostawiał wielkich nadziei na to, że uda mi się cokolwiek przemilczeć.

– Dobrze panu mówić. Ja sama nic z tego nie rozumiem.

– Zacznijmy od początku, czyli od pogrzebu kapitana – rzekł pan Magnussen. – Tego dnia chciałaś pilnie mnie widzieć.

– Tak, ale to chyba nic ważnego.

Lensmann uniósł gęste brwi i zmroził mnie wzrokiem.

– Pozwól, że to ja zdecyduję, co jest ważne, a co nie. Zamieniam się w słuch.

Ukradkiem zauważyłam, że Bråthen zmarszczył czoło i uśmiechnął się pod nosem. To dodało mi odwagi.

– Jest mi bardzo głupio… Tamtego dnia zamierzałam spotkać się z panem i żądać obdukcji ciała kapitana Moe.

Lensmann kiwnął kilkakrotnie głową.

– Tak, tak właśnie myślałem. Czy zdajesz sobie sprawę, że tym samym rzuciłaś na kogoś bardzo poważne oskarżenie?

Zaczęłam się nerwowo wiercić. Ogarniał mnie coraz większy wstyd. Zerknęłam w stronę Bråthena w nadziei, że u niego znajdę oparcie, ale tym razem twarz lekarza nawet nie drgnęła.

– Panie lensmannie, wtedy w ogóle o tym nie myślałam – odparłam zakłopotana. – Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło.

– W tej sytuacji twoje zeznania i tak nie mają większego znaczenia – ciągnął nieubłaganie groźny urzędnik. – Swym zachowaniem dałaś jedynie początek fali paskudnych plotek. Przypomnij sobie, co wtedy zrobiłaś: słychać cię było w całej okolicy. Gdybyś zdobyła się na dyskrecję, przyszła do mnie i zasięgnęła porady…

Zapragnęłam zapaść się jak najgłębiej pod ziemię.

– Jest mi strasznie przykro z tego powodu – jęknęłam, wystawiając spod kołdry jedynie czubek nosa.

– No trudno – stwierdził w końcu lensmann. – Co się stało, to się nie odstanie. Ale teraz byłbym ci wdzięczny, gdybyś mi wyznała, na czym oparłaś swoje podejrzenia?

Gdyby tylko nie był taki srogi! Nie mogłam opanować lęku, dostałam nerwowego tiku i z trudem powstrzymywałam łzy.

Pan Magnussen najwyraźniej nie przejął się moim stanem, gdyż powtórzył pytanie:

– No, co powiesz, Kari?

Zaczęłam mówić o tym, że kapitan planował ślub z Inger, co na pewno rozsierdziło panią Moe i mogło skłonić ją do zabójstwa. Wspomniałam również, że nad grobem kapitana doskonale odgrywała rolę zrozpaczonej wdowy. Powtórzyłam treść przypadkowo przeze mnie zasłyszanej rozmowy pani Moe ze szwagrem Andreasem.

Gdy skończyłam, lensmann popatrzył na mnie wyrażającym pożałowanie wzrokiem. Zdałam sobie sprawę, że nie miałam dostatecznych dowodów, by formułować tak poważne oskarżenie.

– Naprawdę nie wiem, jak mogłam doprowadzić do takiej awantury – dodałam załamana.

– Ani ja – odparł lensmann. – Znam cię tyle lat i dotąd uważałem cię za mądrą dziewczynę. Nigdy nie mieszałaś się w żadne afery. Nie przypuszczałem, że coś podobnego może przyjść ci do głowy. Może ta niespodziewana reakcja była wynikiem skrywanej wiele lat niechęci do pani Lilly. Pewnie myślisz, że o niczym nie wiem, ale ja dobrze znam wasze tajemnice. Wiem, że darzycie ją bezwzględną nienawiścią. Prawdę mówiąc, wcale się temu nie dziwię…

Spojrzałam na lensmanna z iskierką nadziei.

– A więc wierzy mi pan? Wierzy pan, że te podejrzenia mogą być choć w części słuszne?

– O, nie, tego nie powiedziałem – odparł szybko i odsunął się trochę, jakby pożałował swoich ostatnich słów. – Komu mówiłaś o swoim zamiarze?

– Hm, na pewno pani Moe. O ile dobrze pamiętam, tuż za nią stał pan Olsen, a w chwilę potem na schodach pojawiła się jego żona i syn. Prawdopodobnie także wszystko słyszeli. Na dole natknęłam się najpierw na Erika, potem na Terjego i Arnsteina. Wreszcie na podwórzu przy samochodzie spotkałam Inger. Im wszystkim powiedziałam, dokąd się udaję.

– To by się zgadzało. Tak właśnie zeznali. Bo musisz wiedzieć, że już z nimi rozmawiałem. Czy byli ostatnimi gośćmi?

– W domu pozostał jeszcze pastor, ale on na pewno nic nie słyszał, gdyż znajdował się na drugim końcu budynku, w kuchni. Zaraz, zaraz, spotkałam też Grima! Od razu zauważył, że jestem czymś bardzo wzburzona. Gdy mu powiedziałam, że idę do pana, próbował mnie zatrzymać, ale zdołałam uciec.

– A potem wsiadłaś na rower i pojechałaś w stronę mojego domu?

– Tak. Tak właśnie było.

Lensmann zwilżył palec i przekartkował swój notatnik.

– I co dalej?

– Pedałowałam z całych sił. Wkrótce zorientowałam się, że jedzie za mną jakiś samochód. Po chwili zostałam przez niego potrącona.

– Hm, no właśnie tego nie jesteśmy pewni. Na początku sądziliśmy, że przewróciłaś się i wpadłaś do rowu. Nic nie wskazywało na inne okoliczności. Zwłaszcza że tamtego popołudnia nie zauważono w pobliżu żadnego samochodu, nie zgłosił się też żaden kierowca z meldunkiem o kolizji. Ale twoje wczorajsze wyjaśnienia rzuciły na całą sprawę inne światło. Jak wyglądał tamten samochód?

– Nie mam najmniejszego pojęcia. Byłam tak skoncentrowana na utrzymaniu równowagi, że nie myślałam o jadącym za mną aucie. Starałam się jedynie zjechać jak najbardziej na pobocze, aby mógł mnie bezpiecznie wyprzedzić.

– A ostatnie zdarzenie przed samym upadkiem?

– Poczułam, że samochód siedzi mi na tylnym kole, po czym zupełnie straciłam równowagę. To wszystko.

Magnussen przyglądał mi się badawczo.

– Czy sądzisz, że ktoś mógł cię rozmyślnie potrącić?

– Nie chciałam dopuścić do siebie takiej myśli, panie lensmannie, ale przyszło mi to do głowy – przyznałam. – Może komuś zależało na tym, żebym do pana nie dotarła? Nigdy jednak nie uwierzę, że któryś z moich przyjaciół mógł posunąć się do takiego kroku!

Lensmann spuścił wzrok.

– Rozglądałem się już trochę i dyskretnie podpytywałem Olsenów. Jednak oni mają alibi nie do podważenia.

– Jakoś mocno w to wątpię – powiedziałam po krótkim namyśle.

– Pastor też jest raczej niewinny – dodał pan Magnussen, nie zważając na mój komentarz.

– Pozostaje więc tylko jedna możliwość: jakiś przypadkowy kierowca nie zachował ostrożności, potrącił mnie i po prostu zbiegł z miejsca wypadku – podsumowałam.

Magnussen podrapał się po głowie.

– A co z kapsułką?

Westchnęłam bezsilnie.

Lensmann nie dawał za wygraną.

– Wiemy, że każdy z twoich przyjaciół miał tamtego popołudnia dostęp do samochodu i wszyscy wkrótce opuścili dom Erika. Arnstein i Inger mieli własne wozy. Ja sam obiecałem Terjemu pożyczyć moje auto, więc zostawiłem je na podwórzu.

Nie byłam zachwycona spekulacjami na temat, który z moich przyjaciół byłby zdolny do zbrodni. Po chwili zapytałam:

– Czy z przyjęcia wszyscy wyszli równocześnie?

– Nie. Najpierw wyszła Inger, chwilę po niej Arnstein, a na końcu Terje. Ale żadne z nich nie potrafi określić, o której godzinie ty opuściłaś towarzystwo. Muszę porozmawiać z Grimem, może uda się nam metr po metrze odtworzyć twoją trasę i ustalić, ile czasu potrzebowałaś, by dobiec do domu oraz by dojechać rowerem do skrzyżowania. Być może kogoś w ten sposób wyeliminujemy z kręgu podejrzanych.

Rozmowa zaczynała mnie już męczyć.

– Panie lensmannie, dlaczego zadaje mi pan tyle dziwnych pytań? Skoro Lilly Moe i Olsenowie mają niepodważalne alibi, któż inny czyhałby na życie kapitana?

Magnussen miał niezadowoloną minę.

– Niestety, to nie jest takie jednoznaczne. Na dzień przed śmiercią ojca Erik zaprosił do siebie wszystkich chłopców, korzystając z okazji, że Olsenowie wyszli. Arnstein, Grim i Terje spotkali kapitana Moe w salonie i rozmawiali z nim jakiś czas. Następnie pan Moe zaprosił Grima do swojego gabinetu na rozmowę w cztery oczy. Trwała ona blisko godzinę. Gdy wyszli, Grim wydawał się zdenerwowany, tak przynajmniej twierdzi Terje. Znasz Grima i wiesz, że to wyjątkowo opanowany chłopak. Kapitanowi natomiast oczy płonęły jak w gorączce, a na twarzy pojawiły się czerwone plamy. Porozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym kapitan opuścił dom i wyjechał samochodem do miasta, aby spotkać się z Inger. Teoretycznie każdy z chłopców mógł mieć coś wspólnego z jego śmiercią.

– Ale… ale przecież… – zaczęłam nerwowo wymachiwać rękoma.

– Panno Land – upomniał mnie siedzący dotąd cicho Bråthen.

– Dlaczego ktoś miałby pragnąć śmierci kapitana? – nie mogłam zrozumieć. – Przecież podejrzany musiał mieć jakiś motyw?

– Hm, o to raczej nietrudno. Erik dziedziczy wszystko i po ojcu, Grim natomiast odbył tajemniczą rozmowę z panem Moe. Na razie nie potrafię znaleźć żadnego powodu, dla którego Inger, Arnstein albo Terje mieliby popełnić morderstwo, ale i nad tym muszę się zastanowić.

Magnussen pogrążył się w zadumie. W tym momencie uświadomiłam sobie, że Arnsteina i Inger niewątpliwie coś łączy. Odkąd bowiem zjawiłam się w miasteczku, widziałam ich wielokrotnie razem. Czyżby więc…

Napotkałam zatroskany wzrok lensmanna. Prawdopodobnie i jego dręczyły te same pytania.

Po długiej chwili uciążliwego milczenia Magnussen odezwał się ponownie:

– Ewentualne wydarzenia, które wiążą się z zabójstwem kapitana, jeśli w ogóle wchodzi ono w rachubę, są jedynie hipotezą. Raczej wolałbym porozmawiać z tobą o epizodzie z kapsułką. Wydaje mi się, że to równie poważna sprawa.

W tym momencie siedzący w kącie Bråthen podniósł się ze swego miejsca i podszedł do mojego łóżka.

– Widzę, że to przesłuchanie potrwa jeszcze jakiś czas. Nie wiem, jak znosi to nasza pacjentka. Czy mógłby pan ograniczyć swoje pytania do tych najważniejszych?

– No, Kari, co ty na to? – zapytał Magnussen. – Czy czujesz się zmęczona?

– Właściwie nie – odparłam. – Wszystko w porządku, panie lensmannie.

– No, jeśli tak – uśmiechnął się lekarz – to proszę kontynuować.

Odszedł jak niepyszny, jakby z poczuciem winy, iż przerwał ważne przesłuchanie. Tymczasem ja uznałam, że z tą zdradzającą zakłopotanie miną stał się jeszcze bardziej pociągający. Po chwili, niemal się usprawiedliwiając, rzekł:

– Ta sprawa wyjątkowo mnie zainteresowała. Panna Land to jakby moja pacjentka. Przyjmowałem ją na oddział w dniu wypadku i byłem przy niej, kiedy odzyskała przytomność. Gdybym mógł być w czymś pomocny, jestem do dyspozycji.

– Sądzę, że pan się tu nam przyda – zgodził się lensmann. – Proszę opowiedzieć, jakie obrażenia stwierdził pan u pacjentki po przyjęciu jej do szpitala?

– Przede wszystkim była okropnie posiniaczona. Mocno ucierpiały jej ręce i nogi od kolan w dół. Najgorzej jednak było z głową. Nad lewą skronią dostrzegliśmy ogromnego guza, a nad prawym uchem spore skaleczenie. No i naturalnie wstrząs mózgu.

– Nieźle – skomentował Magnussen, kręcąc głową ze zdumienia. – Dziwne… No, dobrze. Niewykluczone, że będę chciał jeszcze zamienić z panem kilka słów. A teraz wróćmy do tej nieszczęsnej kapsułki. Tutaj nie będziemy mieć aż tyle niejasności Chodzi z pewnością o usiłowanie morderstwa.

Lensmann sięgnął do kieszeni po papierosy, ale siedzący w kącie młody lekarz zmierzył go takim wzrokiem, że zrezygnowany Magnussen był zmuszony je na powrót schować.

– A więc to Inger przeliczyła tabletki w naczynku, tak? – zapytał. – Mogła też zrobić to celowo dla odwrócenia uwagi: najpierw policzyć do sześciu, a potem niepostrzeżenie włożyć tam coś jeszcze. Ale nie wiem, czy to ma sens. Okazję mieli również Terje i Arnstein, ale raczej nikt wcześniej. Czy przypominasz sobie, Kari, w jakiej kolejności wchodzili do ciebie odwiedzający?

– Tak. Najpierw przyszli rodzice. A potem Inger z chłopcami.

Nikt nie podejrzewał rodziców, ale moich przyjaciół nie można było na razie wykluczyć z kręgu podejrzanych.

– Spróbujmy jeszcze inaczej, Kari – przerwał lensmann. – Kto mógłby włożyć truciznę do naczynka? Kto stał blisko stolika?

Długo odtwarzałam szczegóły wszystkich wizyt, zanim odpowiedziałam na to pytanie. Magnussen czekał cierpliwie, zaś Bråthen przyglądał mi się z zaciekawieniem ze swojego kąta.

– Inger i chłopcy wędrowali po całym pokoju, więc każde z nich mogło podrzucić kapsułkę. Potem zjawili się Olsenowie. Lilly Moe znajdowała się najbliżej stolika, miała więc bezpośredni dostęp do naczynka. Oskar stanął tuż obok. Za to pani Molly i jej mąż Andreas zostali po drugiej stronie łóżka. Zaraz, zaraz! Pani Olsen w pewnej chwili podeszła do mnie od strony stolika, by się pożegnać. Najdalej stał niewątpliwie Andreas i on na pewno nie miał możliwości podłożenia trucizny.

Lensmann mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Ja tymczasem kontynuowałam:

– Oskar pozostał jeszcze kilka minut, gdy wyszli już Olsenowie. Po Oskarze zjawił się u mnie Erik – powiedziałam, czerwieniąc się jak burak. – Był… był trochę egzaltowany. Pamiętam, że przysiadł na brzegu łóżka i już się stamtąd nie ruszał. Więcej naprawdę sobie nie przypominam, bo byłam bardzo wyczerpana. Wydaje mi się, że Erik siedział daleko od stolika.

– Rozumiem. A co z Grimem?

– Grim pozostał, aż usnęłam, co zresztą nastąpiło bardzo szybko.

Lensmann Magnussen spojrzał na zegarek i rzucił jakby od niechcenia:

– Wygląda na to, że Inger, Lilly i Grim mieli największe szanse.

– Ale chyba nie tak łatwo sporządzić truciznę w domu? – przerwałam szybko. – Przecież potencjalny morderca musiał wejść w posiadanie tej… rtęci.

Magnussen uśmiechnął się tajemniczo.

– To już zostaw mnie. Ale jeśli jesteś ciekawa, zapytaj pana doktora, w jaki sposób można zdobyć rtęć. I nic się nie martw, do wszystkiego powoli dojdziemy.

Uspokoiłam się po tych słowach.

– Nawet nie miałam kiedy się zdenerwować. Nie mogę tego w ogóle pojąć. Może nie całkiem zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji.

– Wszystko w porządku. Nie ma podstaw do obaw. Jeśli pan doktor nadal będzie się tobą tak troskliwie opiekował, z pewnością nic ci nie grozi – powiedział lensmann i mrugnął porozumiewawczo do Bråthena. – Wrócę tu jeszcze, jeśli pojawią się kolejne wątpliwości.

Podszedł do drzwi.

– Panie Magnussen! Nigdy nie uwierzę, żeby któryś z moich przyjaciół miał coś wspólnego z tą okropną sprawą! – wykrzyknęłam.

Lensmann odwrócił się i spytał:

– Kari, czy myślisz, że mnie łatwo prowadzić to dochodzenie? Pamiętaj, że wśród podejrzanych są moi najbliżsi. A jednak państwo Olsenowie mają niepodważalne alibi. Na wszelki wypadek chyba jeszcze raz przepytam pastora.

– A potem?

– Zamierzam wprowadzić w życie twój szalony pomysł: chcę dokonać obdukcji zwłok kapitana Moe – odparł z powagą i wyszedł, trzasnąwszy za sobą drzwiami.

Nie wiem, czy to ze względu na moją osobę, czy też w związku z próbą pozbawienia mnie życia, Bråthen każdego dnia na kilkanaście minut pojawiał się u mnie. Najwyraźniej nie były tym zachwycone pielęgniarki z oddziału. Zawsze, gdy Bråthen wpadał na krótką pogawędkę, któraś z sióstr pod byle pretekstem zjawiała się przy moim łóżku. Bråthen odgrażał się, że sam wpadnie na trop potencjalnego zabójcy, który podrzucił mi truciznę, a mnie z kolei udzielił się jego zapał. Nasze rozmowy jednak nie przybliżyły rozwiązania zagadki, niemniej obecność Bråthena sprawiała mi niezwykłą przyjemność. Chwilami nawet zapominałam, że cała ta ponura sprawa dotyczy właśnie mnie samej. Dzięki Bråthenowi traktowałam to wszystko jak pasjonujący kryminał. Zwracał się do mnie po imieniu, więc i ja w końcu odważyłam się na to samo. Ostrożnie podpytywałam go o rtęć, którą umieszczono w przeznaczonej dla mnie kapsułce, i o to, czy każdy może wejść w jej posiadanie.

Okazało się, że nie jest to wcale trudne. Po prostu wykorzystano kapsułkę po innym leku, wprowadzając do niej rtęć ze zwykłego termometru.

Byłam zaszokowana. Nie mogłam uwierzyć, że tak niewielka dawka rtęci może być niebezpieczna. Okazało się jednak, że wszystko zależy od reakcji organizmu, który zazwyczaj broni się i wydala truciznę. Gdy jest słaby i wyczerpany, zażycie takiej kapsułki pociąga za sobą fatalne skutki. Rtęć wywiera szczególnie negatywny wpływ na nerki, a to niełatwo wykryć.

Na szczęście ordynator był skrupulatny, w przeciwnym razie źle by się to wszystko dla mnie skończyło.

Tor miał wyjątkowe poczucie humoru i zawsze potrafił mnie rozbawić. Zdarzało się jednak, że siedział skupiony, z wyrazem zmęczenia, a może nawet troski na twarzy. Gdy go na tym przyłapywałam, uśmiechał się i znowu zaczynał żartować. Zastanawiałam się, co go gnębi. Nie śmiałam myśleć, że może to ja jestem powodem jego wewnętrznych rozterek.

Nadszedł dzień, gdy w moim pokoju zjawił się ordynator i oznajmił, że mogę wracać do domu. Spakowałam się szybko, mimo że ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu zorientowałam się, iż w czasie pobytu w szpitalu zgromadziłam mnóstwo przeróżnych przedmiotów. Objuczona niczym wielbłąd, czekałam na ojca, który miał mnie zabrać do domu.

Myślami wciąż wracałam do miłych chwil spędzonych w towarzystwie nowego przyjaciela, Bråthena. Tego dnia nie miał dyżuru, więc nie mogłam się z nim pożegnać. A jeśli nigdy go już nie zobaczę? Najpierw trochę się zmartwiłam, z drugiej strony jednak byłam zadowolona, że opuszczam szpital. Rodzice wprost nie mogli się doczekać mojego powrotu. Poza tym nie musiałam się już nikogo obawiać, bo lensmann obiecał, że roztoczy nade mną opiekę, a przecież wiedział o wszystkim, co mogło mieć znaczenie dla mojego bezpieczeństwa.

Pocieszałam się, że sytuacja się unormuje. Wierzyłam, że to, co złe, już się nie powtórzy. Ale miało być zupełnie inaczej. Dotychczasowe wydarzenia miały okazać się jedynie prologiem do pełnego grozy kryminału…

Ojciec przyjechał taksówką. Kiedy ruszyliśmy szeroką leśną drogą w stronę domu, mruknął:

– Jak to dobrze, że wracasz do nas, dziecinko. Teraz nigdzie cię już nie wypuścimy.

Skinęłam głową i uśmiechnęłam się pod nosem.

– Tato, czy jest coś nowego w sprawie zabójstwa?

– No, może i tak – powiedział tajemniczo, po czym pokręcił się na swoim miejscu i odsunął w najdalszy kąt. Nie chciał, aby jego słowa usłyszał taksówkarz. Na koniec rzekł przyciszonym głosem: – Lilly i Erik zgodzili się na otwarcie grobu kapitana Moe. Nastąpi to jutro.

– O mój Boże! I pomyśleć, że to wszystko moja wina!

Ojciec nie skomentował tej wypowiedzi.

– Natomiast w piątek notariusz ma oficjalnie otworzyć testament, który zostawił po sobie pan Moe. Zdaje się, że wdowa Lilly liczy na niemały spadek – tu nastąpiła krótka pauza, po czym ojciec dokończył: – Grim też ma przy tym być.

– Grim? A z jakiej racji?

– Tego nikt nie wie. Nawet on sam.

Coraz bardziej zbliżaliśmy się do miejsca, gdzie wydarzył się wypadek. Minęliśmy piaszczystą polankę otoczoną smukłymi sosnami, po czym droga zaczęła opadać stromo w dół w kierunku głównego traktu. Kierowca wybrał szosę mniej wygodną, ale prowadzącą na skróty, którą przed laty wyłożono na tym odcinku betonowymi płytami. Droga ta krzyżowała się w dole z główną szosą przelotową. Tu z kolei można było skręcić w lewo do centrum Åsmoen, w prawo na stację, a także do szpitala, choć trzeba było nadłożyć około dwóch kilometrów, bo szpital znajdował się po przeciwnej stronie wzgórza.

Mijając skrzyżowanie betonowej drogi z główną szosą, wróciłam myślami do nieszczęsnego kwietniowego popołudnia. W tym miejscu straciłam przytomność. Teraz skręciliśmy w lewo, przejechaliśmy kilkadziesiąt kolejnych metrów ulicą prowadzącą do centrum i dojechaliśmy do budki telefonicznej.

– Tu cię właśnie znaleziono – - powiedział nagle ojciec i wskazał na pobliski rów.

– Tutaj? Co ty, tato! Przejechaliśmy już to miejsce! Przewróciłam się przed skrzyżowaniem!

– Pastor twierdzi, że znalazł cię właśnie tutaj – upierał się ojciec.

– Niemożliwe! – odparłam równie zdecydowanie. – Pamiętam, że znajdowałam się na betonówce, gdy z tyłu usłyszałam nadjeżdżające auto.

Ojciec przyglądał mi się z zakłopotaniem.

– Może rzeczywiście coś pokręciłem. Dajmy już temu spokój.

Po smacznym obiedzie i nie kończących się relacjach z pobytu w szpitalu zapragnęłam wyjść na spacer. Z okna widziałam, że Grim pracuje na polu, chciałam się więc z nim przywitać. Zarzuciłam na siebie ulubiony czerwony płaszcz przeciwdeszczowy i ruszyłam w jego kierunku.

Na dworze było ponuro i zanosiło się na solidną ulewę. Mimo niesprzyjającej pogody Grim układał dreny na swoim polu.

Siedział wysoko w kabinie potężnej, żółtej koparki, która do złudzenia przypominała dinozaura. Maszyna wgryzała się łapczywie w twarde podłoże, po czym odrzucała głowę na bok, wypluwając z gardzieli zwały brunatnej ziemi. Grim, choć przemarznięty, okazał się naprawdę sprawnym operatorem skomplikowanej maszyny.

– Grim! – wrzasnęłam z całych sił, starając się przekrzyczeć warczący silnik.

Odwrócił się, natychmiast zatrzymał koparkę i zeskoczył na ziemię. Jego jasne oczy lśniły szczególnym blaskiem, który przyprawiał mnie o gęsią skórkę, a jednocześnie fascynował. Uśmiech dodał mu tyle uroku, że uznałam go za naprawdę atrakcyjnego mężczyznę.

– Kari! Ty już tutaj? Fantastycznie!

– Co robisz?

– Muszę gdzieś odprowadzić ten nadmiar wody, grunt jest tu wyjątkowo wilgotny. Od wczesnej wiosny układam dreny. Zacząłem na szczycie, w rejonie bagien, i powoli posuwam się w dół. Już mi niewiele zostało.

– Wolałbyś inną pracę?

– Tyle godzin sam na sam ze sobą! Mam tak nieprzyzwoicie dużo czasu na rozmyślania, że aż mnie ciarki przechodzą.

– Nie lubisz rozmyślać?

Nie odpowiedział, tylko odwrócił się w drugą stronę. Jego twarz wyglądała dziś korzystniej niż ostatnim razem, gdy widziałam go w szpitalu. Po dawnych pęcherzach pozostało jedynie kilka ledwie dostrzegalnych blizn, które sprawiały, że wyglądał bardziej męsko. Grim wydał mi się dzisiaj wyjątkowo przystojny.

Nagle spojrzał na mnie pełnym wyrzutu wzrokiem.

– Erik okropnie się niecierpliwił. Nie mógł się doczekać twojego powrotu ze szpitala. Powiedział, że…

Poczułam, że się czerwienię.

– Co takiego powiedział?

– Oświadczył, że teraz oboje przejmiecie gospodarstwo jego ojca…

Загрузка...