ROZDZIAŁ IV

Przez dłuższą chwilę nie mogłam wyjść z szoku. Jakim sposobem i dlaczego spędziłam w szpitalu ponad cztery tygodnie? A w dodatku kompletnie nic nie pamiętam!

– Niech się pani nie martwi – odparł Bråthen. – Nie ma zupełnie czego żałować. To był najchłodniejszy, najbardziej deszczowy kwiecień od blisko pięćdziesięciu lat. Prawie wszyscy się poprzeziębiali.

– Pan także?

– Ja także – zaśmiał się Bråthen. – Choroba dała mi się porządnie we znaki, byłem unieruchomiony blisko tydzień.

Usiłowałam wyobrazić sobie mojego rozmówcę z czerwonym nosem i przekrwionymi oczami, ale bez powodzenia.

– Panno Land, wypada pani jedynie pozazdrościć. Na dworze jest zimno i wietrznie. Pani zaś leży w ciepłym pokoju pod stałą opieką lekarską.

– Naprawdę się cieszę – odparłam.

Dopiero teraz spostrzegłam trzy bukiety stojące na nocnym stoliku koło mojego łóżka.

– Czy mógłby mi pan wyświadczyć przysługę i przeczytać, od kogo są te kwiaty?

– Oczywiście, z przyjemnością – odpowiedział, po czym sięgnął po leżące obok bukietów liściki. – Najlepsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. Mama i tata. Na kolejnej jest napisane: Kari, wracaj do nas szybko! Inger, Arnstein i Terje.

– Och, jak miło – mruknęłam zadowolona. – A ostatnia?

– Ostatnia, hm. Może powinna ją pani sama przejrzeć? Jest bardziej osobista.

– Nic nie szkodzi, nie mam żadnych tajemnic. Proszę czytać.

– No dobrze – Bråthen zdecydował się na odczytanie liściku. – Kochana Kari. Wracaj do mnie jak najprędzej. Bardzo za Tobą tęsknię. Twój Erik.

Bråthen był nieco zmieszany, toteż aby to ukryć, zaczął starannie wkładać kartkę do koperty.

– A to dopiero! – krzyknęłam i zaraz się zaczerwieniłam. – Tego… tego się nie spodziewałam.

Co za kłopotliwa sytuacja! Znowu wygłupiłam się w jego obecności.

– Dziękuję za pomoc – zdołałam z siebie wydusić. – Właściwie to nie rozumiem, dlaczego przysyła się kwiaty osobie nieprzytomnej.

Bråthen przysiadł ponownie na brzegu łóżka, tym razem na mojej prawej nodze, którą nieznacznie wysunęłam spod kołdry. Nie dałam jednak po sobie poznać, że sprawia mi to ból. Siła uczucia do młodego lekarza pozwoliła mi pokonać tę niedogodność.

– Spodziewaliśmy się pani przebudzenia, gdyż w ciągu ostatnich trzech dni następowała szybka poprawa.

– W jaki sposób można przewidzieć, że pacjent odzyska przytomność? – spytałam zaciekawiona, jednocześnie usiłując dyskretnie wydostać przygniecioną stopę.

– W niektórych przypadkach nie jest to wcale takie trudne. A zwłaszcza u pani – Bråthen zaśmiał się wesoło.

– Dlaczego akurat w moim? Czy zachowywałam się nietypowo? – spytałam pełna niepokoju.

– Nietypowo? Chyba raczej przeciwnie: paplała pani jak najęta. A czasem nawet głośno wydawała pani jakieś komendy!

– No nie, teraz pan chyba ze mnie żartuje – odparłam z niedowierzaniem.

– Nie było tak źle – rzekł i nagle spoważniał. – Mówiła pani coś do siebie od czasu do czasu. Chciałbym się dowiedzieć czegoś dokładniej, panno Land…

Ujął moje dłonie i spojrzał prosto w oczy.

– Czasami sprawiała pani wrażenie bardzo wystraszonej. Rzucała się pani, patrzyła na nas przerażonymi oczami. Kilka razy zdarzyło się pani pojękiwać, a nawet płakać. Czy przypomina sobie pani, co się pani śniło?

– Nie, zupełnie nic nie pamiętam – powiedziałam zgodnie z prawdą. Wreszcie udało mi się wyzwolić uwięzioną stopę.

– Dziś rano też pani mówiła przez sen. W takim stanie pacjenci na ogół wygadują niestworzone historie, ale pani pobiła wszelkie rekordy.

– A co powiedziałam?

– Niezbyt dużo, ale za to wyjątkowo oryginalnie. Najpierw krzyknęła pani: „O Boże, mrówki! Idźcie sobie ode mnie! Zmykajcie z powrotem! Zbierajcie lepiej igły na zimę!”

– Naprawdę wygadywałam takie rzeczy? Ciekawe. Tego dnia rzeczywiście zatrzymałam się w lesie koło mrowiska i z zaciekawieniem przyglądałam mrówkom, uwijającym się w pocie czoła. I to wszystko?

Bråthen wyglądał na szczerze rozbawionego.

– Niezupełnie. Po mrówkach przyszła kolej na cukierki. W kółko powtarzała pani słowo „toffi”. Czy i to potrafi pani wyjaśnić?

– Hm. Razem z moimi przyjaciółmi rozmawialiśmy o różnych sprawach. Pamiętam, że wspominaliśmy naszą koleżankę, która przepadała za toffi.

Chyba istotnie nie odzyskałam jeszcze do końca sił. Nagle poczułam zmęczenie i zawrót głowy. Mimo że przeszłam wstrząs mózgu, miałam nieodparte wrażenie, że tym razem nie wypadek był powodem złego samopoczucia.

– Na koniec krzyknęła pani jedno słowo. Zaraz potem się pani ocknęła, ale w pani oczach widziałem paniczny strach.

– Ojej, a co to za słowo?

– Wydaje mi się, że było to imię. Chyba Grim. Zabrzmiało jakoś złowieszczo. Myślę, że tuż przed przebudzeniem miała pani koszmarny sen.

– Dziwne, ale ja naprawdę nic sobie nie przypominam. Pamiętam tylko, że spadłam z roweru. Potem usłyszałam dopiero pana głos. Może… – dodałam niepewnie. – Może miałam jakiś sen albo coś podobnego…

– Tak? Proszę spróbować sobie przypomnieć.

– Nie, nie, to raczej nic ważnego.

– No dobrze. Widzę, że powoli wraca pani do sił. Wypadałoby więc zawiadomić tę armię gości, która nie może doczekać się spotkania z panią.

– Armia? Jest ich aż tak dużo?

Bråthen miał ujmujący uśmiech. Nigdy przedtem nie spotkałam tak miłego lekarza. Był wyjątkowo przystojny, a przy tym niezwykle serdeczny.

– Całe mnóstwo. Widzę, że jest tu pani bardzo popularną osobą. No jak, przyjmie ich pani?

Właściwie byłam wyczerpana i wolałabym przełożyć wizyty na następny dzień. Ale skoro mój opiekun tak usilnie nalegał, nie mogłam odmówić. Udałam więc, że czuję się znakomicie.

– Chciałabym bardzo porozmawiać z rodzicami – odparłam po namyśle. – I może z kilkoma przyjaciółmi…

– Ma pani bardzo życzliwych znajomych – powiedział – Zwłaszcza jednego. Przychodzi tu dzień w dzień. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Zauważyłem, że woli przesiadywać w lekkim półmroku.

– Ach, to Grim – wyjaśniłam. – Może zwrócił pan uwagę na jego oczy? Są takie niesamowite!

Bråthen uśmiechnął się pod nosem:

– Rzeczywiście, z naukowego punktu widzenia są dość nietypowe. Kolor oczu ma ścisły związek z karnacją skóry. Gdzieniegdzie zaburzenia w produkcji pigmentu…

– Och, pan jest taki ścisły, panie doktorze… – rzekłam z dezaprobatą. – Podczas gdy ja uważam, że oczy Grima są takie romantyczne i przypominają oczy trolla, pan nazywa to zaburzeniem w produkcji pigmentu!

Bråthen podniósł się i rzekł rozbawiony:

– Ma pani rację, nauka jest brutalna. Ale na razie chyba dość tych rozmów. Proszę spróbować się przespać. Potem zbada panią ordynator i wtedy pomyślimy o gościach.

– Nie sądzi pan, że wyczerpałam limit snu na kolejne pół roku?

Uśmiechnął się do mnie serdecznie, po czym opuścił pokój. Nagle zrobiło się cicho i smutno. A więc nazywał się Bråthen. Bråthen…

Nie mogłam pojąć, jak można spędzić we śnie cały miesiąc! A mimo to usnęłam natychmiast.

Ordynator, który zjawił się na oddziale po szesnastej, przypominał toczącą się kulę. Po zapoznaniu się z historią mojej choroby orzekł, że mam końskie zdrowie. Wprawiło mnie to w wielką dumę, a samo określenie dopisałam do podobnych charakteryzujących moją osobę. Pocieszałam się nim w chwilach rezygnacji i zwątpienia. Pozwolono mi wreszcie przyjąć gości pod warunkiem, że żadna z wizyt nie będzie trwać dłużej niż pięć minut. Sama nie czułam się najlepiej, ale może za bardzo się nad sobą użalam.

Pielęgniarka pomogła mi uczesać włosy, które w czasie pobytu w szpitalu podrosły o blisko dwa centymetry. Spoglądając w lustro, odnosiłam wrażenie, że niewiele różnię się od mieszkańców Nowej Gwinei. Przygotowana i pełna napięcia, oczekiwałam na pierwszych gości.

Sale szpitalne, w których leżeli chorzy, były bardzo przytulne: ich ściany pomalowano na delikatny, błękitny kolor, sufity zaś na biało. W oknach zawieszono żółte jak słoneczniki zasłony. Wystrój wnętrz dodawał otuchy nawet tym pacjentom, których zmogła długotrwała choroba.

Po kilku minutach w drzwiach pojawili się rodzice. Pytali, czy nic mnie nie boli, czy mam apetyt, czy mam ochotę na czekoladę lub owoce. Cały czas zamartwiali się o mnie. Jak mogłam być taka nieostrożna? Dlaczego wybrałam się na przejażdżkę rowerem w taką paskudną pogodę? Narzekali, że okropnie schudłam, a troski z mojego powodu wprawiły ich w głębokie zasmucenie. Po kwadransie wszyscy troje mieliśmy łzy w oczach.

Minęło zaledwie dziesięć minut od wyjścia mamy i taty, gdy zjawili się bracia Magnussen wraz z Inger. Po serdecznym przywitaniu Terje rzekł:

– Wujek Erling chce z tobą porozmawiać, ale na początek poprosił mnie o wstępne informacje na temat wypadku. Muszę przyznać, że to moje pierwsze poważne zadanie, odkąd u niego praktykuję.

– Tylko nie to! – zawołałam. – Nic ci nie powiem. Zachowałam się jak ostatnia idiotka!

– Nie mów tak. Wujek chciałby poznać szczegóły. Dotąd nie natrafiliśmy na ślad kierowcy – pirata.

– Ależ Terje! Ja wam nic nie pomogę! Ktoś najechał na mnie od tyłu. Nie zdążyłam nawet się odwrócić i zobaczyć, kto to taki. Ciekawa jestem, kto mnie znalazł na drodze?

– Ksiądz proboszcz – powiedział Arnstein. – Był tak przerażony, że stanął nad tobą i zaczął się żegnać. Na szczęście w chwilę potem zjawił się Grim i to on odwiózł cię do szpitala.

– Wszyscy myśleli, że nie przeżyjesz – dodała Inger. – W pierwszych dniach twój stan był krytyczny. – Inger przysunęła się do stolika i nachyliła nad stojącym tam spodeczkiem z lekarstwami. – Rany boskie, Kari! Tyle pigułek? Raz, dwa… sześć! No, no. Ale oni cię tu szpikują. Czy wiesz chociaż, co ci dają?

– Nie mam zielonego pojęcia. Po prostu łykam wszystko, co popadnie. Jestem zdyscyplinowaną pacjentką.

Arnstein i Terje rozmawiali cicho między sobą.

– Powiedzieć jej? – zapytał brata Arnstein.

– Nie wiem, czy możemy – odparł Terje. – Chyba raczej zaczekamy.

Nie było lepszego sposobu, aby rozbudzić moją ciekawość.

– Co takiego ukrywacie przede mną? Nie wygłupiajcie się, mówcie zaraz!

Chłopcy spojrzeli po sobie.

– Arnstein, ty powiedz – przekomarzał się młodszy z braci.

Arnstein nadal się wahał. W końcu jednak zakomunikował:

– Wiesz, Kari, gdy wypadłaś zdenerwowana z domu państwa Moe, w pogoń za tobą rzucił się Oskar. Tak to przynajmniej wyglądało. Wtedy Andreas krzyknął za wami: „Zatrzymaj ją, zatrzymaj! Nikt nie może się o niczym dowiedzieć, bo wybuchnie awantura!”. W tej samej chwili odezwała się wdowa Lilly. Gdybyś tylko słyszała jej lodowaty i pełen wyrzutów głos: „Andreas! Oskar! Chyba powariowaliście! Przecież nie wszyscy jeszcze sobie poszli!”. I co ty na to?

Zmarszczyłam czoło i mruknęłam w zadumie:

– To mi się nie podoba. Można by przypuszczać, że…

Moi trzej goście pokiwali przytakująco głowami.

Kolejna wizyta nie była dla mnie przyjemna. W drzwiach pojawili się państwo Olsenowie oraz Lilly Moe. Wszyscy patrzyli na mnie z wyraźnym zakłopotaniem, przywdziewając nieszczere uśmiechy. Ustawili się wokół mojego łóżka, a Andreas, który skrył się za wielkim bukietem goździków, przemówił drżącym głosem:

– Przyszliśmy do ciebie Kari… – po czym, wyraźnie stremowany, przerwał. Zaraz jednak zebrał się w sobie i zaczął od nowa. – Bardzo się cieszymy, że wracasz do zdrowia. My…

Nadal głos mu się łamał.

– Dziękuję – wybąkałam pod nosem.

Najdalej stojąca pani Moe wskazała szwagrowi gestem, aby włożył kwiaty do wazonu. Andreas nie zrozumiał, o co chodziło wdowie, zakasłał i znowu zaczął:

– Tak więc… Chcemy powiedzieć, że… hm…

W tym momencie przerwał mu zniecierpliwiony Oskar:

– Nie żywimy do ciebie żalu z powodu oskarżenia. Chcemy zapomnieć o tym niefortunnym zdarzeniu. Tamtego popołudnia wszyscy byliśmy bardzo zdenerwowani, ale przecież trudno się spodziewać czego innego po tak tragicznym ciosie. Proponuję, żebyśmy zawarli pokój. Zostańmy znów przyjaciółmi.

Nigdy nimi nie byliśmy, pomyślałam w duchu, ale niech tam. Już i tak przeciągająca się obecność Olsenów była dla mnie dostatecznie wyczerpująca.

Oskar odwrócił się do ojca i wziął od niego kolorowy bukiet.

– Chciałbym zamienić z Kari kilka słów. Poczekajcie na mnie na zewnątrz. Zaraz przyjdę.

Wielkie nieba, Oskar chce ze mną rozmawiać! Ucieszyłam się jednak, gdy pani Moe, Andreas i Molly Olsenowie skinęli głowami na pożegnanie i zniknęli za drzwiami.

Oskar przyglądał mi się wyczekująco. Musiałam przyznać, że wyrósł na przystojnego mężczyznę, choć drażnił mnie ironiczny uśmiech, który nigdy nie znikał z jego twarzy. Mina ta miała prawdopodobnie wywierać wrażenie na kobietach. Oskar był nienagannie ubrany: garnitur bez jednej zmarszczki, krawat idealnie zawiązany, jasne włosy równiutko zaczesane do tyłu. Właściwie trudno było znaleźć u niego jakąkolwiek niedoskonałość, może z wyjątkiem niekształtnej głowy, z tyłu stanowczo zbyt płaskiej. Oskar uśmiechnął się do mnie czarująco. Wiedział aż za dobrze, jak uwodzić płeć przeciwną.

– Z takim okazałym bukietem w dłoni wyglądam pewnie jak zalotnik. Położę je tu, na stoliku, dobrze?

– Proszę. Bukiet jest rzeczywiście wyjątkowo piękny.

– To zasługa matki. Ona wybrała kwiaty i sama je ułożyła. Zawsze to potrafiła robić. – Oskar spoważniał. – Kari, postaraj się nas zrozumieć! Nasza rodzina naprawdę nie jest taka zła, jak się wam wszystkim wydaje. Uważasz na pewno, że należę do „wrogiego obozu”, ale wierz mi, że marnie się czułem, gdy nie dopuszczaliście mnie do swojej paczki Poza wami nikogo tu nie znałem.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nigdy przedtem w ten sposób o nim nie myślałam. A dziś siedzi przede mną zupełnie inny, odmieniony Oskar, chłopak, którego dotąd nie znałam. Zrobiło mi się wstyd.

– Wiesz, Oskar. Chyba nie jest aż tak źle. Nie żywimy do was niechęci, ale między nami pozostały niedomówienia sprzed lat. Jeśli jest ci z tego powodu przykro, proszę, żebyś się dłużej nie gniewał. No i ja także cię przepraszam.

Oskar przybrał tak rozanieloną minę, że teraz byłam gotowa uściskać nawet jego matkę.

– Doskonale, wiedziałem, że jesteś rozsądną dziewczyną – Oskar ujął moją dłoń. – Zawsze uważałem, że właśnie my powinniśmy być dobrymi przyjaciółmi. Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego nie dajesz mi żadnych szans. Ale jest w tym trochę mojej winy. Przecież mogliśmy wcześniej porozmawiać. Jaki ja byłem głupi! Zyskałbym choć jedną bratnią duszę, a tak przez lata włóczyłem się samotnie.

Ku mojemu zdumieniu nagle otworzyły się drzwi i pojawił się w nich Bråthen. W jednej chwili straciłam humor i miałam ochotę wysłać Oskara tam, gdzie pieprz rośnie. Żeby tylko Bråthen nie pomyślał, że…

Tymczasem Bråthen szybkim krokiem podszedł do okna, gdzie wcześniej pozostawił swój notatnik. Wychodząc, uśmiechnął się do mnie, po czym zagadał ciepło:

– Zostawiłem go tu dzisiaj. Człowiek się starzeje. Czy u pani wszystko w porządku?

– Tak, naturalnie – odparłam zakłopotana.

– No to dobrze – lekarz mrugnął do mnie porozumiewawczo i zniknął za drzwiami.

– Coś takiego? – zdziwił się Oskar. – Skąd on się tu wziął?

– Jak to, znasz go? Opowiadaj natychmiast! – zapaliłam się w jednej chwili.

– No, no! Ale się poderwałaś. Właściwie jego nie znam, ale byłem kiedyś z jego bratem na obozie wędrownym. Zdaje się, że to dosyć zabawna rodzina. Zwłaszcza ich ojciec to oryginał. Profesor czy docent, nie pamiętam. W każdym razie zajmuje się mitologią nordycką. Swoich synów, a wyobraź sobie, że to trojaczki, nazwał imionami bogów morza, pioruna i ognia.

– Trojaczki? I on jest jednym z nich?

– Tak, tylko że oni wcale nie są tak bardzo do siebie podobni. Na pewno ich wspólną cechą są rudobrązowe włosy. Całkiem do rzeczy chłopaki. Mają spore osiągnięcia w sporcie. Ten tutaj ma chyba na imię Tor.

Oczami wyobraźni ujrzałam siebie otoczoną tłumem rudowłosych wielbicieli, z których każdy nazywał się Tor. Poczułam się nieswojo.

– O ile się nie mylę, jest żonaty.

O, nie! To niemożliwe! pomyślałam przerażona. Oskar pozostawił mi jednak nadzieję.

– Nie jestem pewien, czy o niego chodzi – dodał. – W końcu jest ich aż trzech.

Potem podniósł się z krzesła, strzepnął niewidzialne pyłki ze spodni i powiedział:

– Moje pięć minut dawno już upłynęło. Rad nierad, muszę się zbierać. Żegnaj, moja nowa przyjaciółko. Czy będę mógł cię jeszcze odwiedzić?

– No pewnie – odpowiedziałam lekko zakłopotana. – Możesz przyjść, kiedy chcesz.

Po zakończeniu tej niespodziewanej wizyty czułam się naprawdę wyczerpana. Najchętniej zapadłabym w głęboki sen. Ale właśnie wtedy zjawiła się siostra Hilda i oznajmiła, że bardzo chciałby ze mną rozmawiać Erik Moe. Nie mogłam go odprawić, bo na pewno by się na mnie obraził.

Spotkanie nie rozpoczęło się najszczęśliwiej. Erik złapał moją dłoń i przytulił do swojego policzka.

– Och, Kari! Dlaczego mi to zrobiłaś? Wszystkie moje plany…

Zmieszana, delikatnie przyciągnęłam dłoń z powrotem.

– Jak się miewasz, Erik?

Tym pytaniem wyzwoliłam nie kończącą się tyradę.

– Och, Kari! Nie masz pojęcia, jak mi ciężko! Oni wciąż coś knują! Od czasu śmierci ojca ona prawie w ogóle się do mnie nie odzywa. Kari, najdroższa, ja tego nie wytrzymam! Gdybym miał tyle odwagi co Grethe, już dawno bym się stąd wyrwał Pomóż mi, proszę. Sam nic nie jestem w stanie zdziałać, a ty jesteś taka mądra. Pomóż mi!

Po takich zwierzeniach poczułam się wyjątkowo nieswojo. W tej samej chwili Erik chyba zorientował się, że przesadził, bo powiedział:

– Nie powinienem cię tak zamęczać. Jestem egoistą, myślę wyłącznie o sobie i swoich problemach. Nie gniewaj się na mnie. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak się cieszę, że mogę z tobą szczerze porozmawiać. Przyjdę jutro, gdy będziesz już bardziej wypoczęta. Chciałbym prosić cię o radę, dobrze?

Uśmiechnęłam się do Erika i pokiwałam głową.

Zrobiło mi się żal Erika, ale właśnie teraz zupełnie nie byłam usposobiona, aby oprócz swoich rozwiązywać jeszcze jego problemy. Odczuwałam ogromne zmęczenie, tak że aż dudniło mi w uszach. Odwiedziny okazały się zbyt wyczerpujące.

Był jeszcze inny powód mojego niezadowolenia: Grim, mój najwierniejszy kompan, dotąd się nie pokazał. Rozmowy z sympatycznym lekarzem, zaskakująca postawa Oskara Olsena i całej jego rodziny oraz niespodziewane wyznania Erika tak bardzo mnie rozstroiły, że ukoić mógł mnie jedynie zawsze opanowany Grim. Miałam mu tak wiele do opowiedzenia.

Przymknęłam powieki. Obawiałam się, że z czasem nasze drogi zupełnie się rozejdą. Grim zachowywał się dziwnie. Wyglądało na to, że nie ucieszył się z mojego powrotu, ale gdy trafiłam do szpitala, wypytywał o mój stan dzień w dzień. Dzisiaj, gdy wreszcie doszłam do siebie, wcale się nie pojawił. Przypomniałam sobie, że Grim w ostatnich dniach nie raz zachowywał się bardzo dziwnie, tak jakby coś go we mnie irytowało.

Ale co miały znaczyć tajemnicze uwagi Erika? I dlaczego Grim mnie nie odwiedził?

W końcu uznałam, że mogą być tylko dwa rozwiązania: jeśli Grim nie pojawi się dzisiaj u mnie, to znaczy, że mnie nie lubi, jeżeli zaś przyjdzie, to najwyraźniej zależy mu na naszej przyjaźni.

Mimo to moje samopoczucie ani trochę się nie poprawiło. W miarę upływu czasu stawałam się coraz bardziej rozdrażniona. Wiedziałam, że przyczyną jest nieobecność Grima, Gdy już całkiem straciłam nadzieję na jego przyjście, niespodziewanie stanął w drzwiach.

Na stoliku nocnym ułożył pakunek.

– To ciasto od mamy – powiedział. – Mam nadzieję, ze możesz jeść domowe wypieki?

Ulga, jaką wywołała jego obecność, o mało nie doprowadziła mnie do płaczu.

– Mogę. Podziękuj mamie bardzo serdecznie.

– Widzę, że jesteś zmęczona. Leż sobie spokojnie, nie będę ci przeszkadzał. Chciałem cię tylko zobaczyć i już uciekam.

– Nie, proszę! Nie idź jeszcze. Tak się cieszę, że przyszedłeś. Twoja obecność działa na mnie kojąco, zwłaszcza po pełnym wrażeń dniu.

Wyciągnęłam do niego rękę i poprosiłam, żeby usiadł. Przymknęłam na chwilę powieki.

– Grim, tak bardzo się bałam, że nie przyjdziesz – wyszeptałam niewyraźnie.

Poczułam, że delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Na wpół uśpiona, przechyliłam lekko głowę, przytulając się do jego ciepłej dłoni. Drżała odrobinę, jak zazwyczaj u osób wykonujących na co dzień ciężką fizyczną pracę. Poczułam wielką ochotę, by opowiedzieć Grimowi o przystojnym lekarzu, który rozpalił płomień w moim sercu. Chciałam podzielić się swoją radością z kimś bliskim.

– Jestem taka szczęśliwa – szepnęłam.

Dłoń Grima znieruchomiała.

– Dlaczego, Kari? Dlaczego jesteś szczęśliwa? – zapytał cicho.

Ale na to pytanie Grim nie otrzymał tego dnia odpowiedzi Zapadłam w głęboki sen.

Ordynator nosił niezwykle zabawną, krótko przystrzyżoną bródkę. Przypominała do złudzenia kozią brodę. Mimo to wyglądał sympatycznie.

– Co za mocny sen, panno Land. Śpi pani jak niedźwiedź zimą. Jak się pani teraz czuje?

– Dziękuję, zupełnie dobrze. Czy mogę wreszcie wrócić do domu?

– Już pani dom w głowie? O, nie, to jeszcze za wcześnie. Musi pani najpierw dobrze wypocząć i odzyskać siły. Czy tak bardzo pani tęskni do rodziny?

Potem zwrócił się do towarzyszącej mu pielęgniarki.

– Siostro, proszę mi przypomnieć, jakie leki dostaje panna Kari. Jakoś nie pamiętam, co zaordynowaliśmy.

Pielęgniarka zaczęła nerwowo przeglądać kartę choroby, tymczasem lekarz podszedł do stolika i sięgnął po naczynko z tabletkami.

– Co my tu mamy… magnez, witaminy i… Siostro, a cóż to jest?

Z wąskiego naczynka z trudem wyłuskał niewielką, gładką kapsułkę. Siostra podeszła bliżej, by się przyjrzeć.

– To… to jest… Zaraz, to chyba niemożliwe… Czy pani wkładała tu jakieś dodatkowe leki, panno Land?

– Ależ skąd, nic nie ruszałam. Tylko rano połknęłam dwie z nich – odrzekłam.

Ordynator mruknął coś pod nosem.

– To mi się nie zgadza. Nie znam tego rodzaju leków. Musiała ją tu siostra włożyć omyłkowo.

Na szyi pielęgniarki pojawiły się duże czerwone plamy.

– Panie doktorze, wydaje mi się to niemożliwe – rzekła niepewnie. – Jestem więcej niż pewna, że panna Kari dostała dokładnie osiem przewidzianych dla niej tabletek.

Ordynatora to jednak nie przekonało.

– Ale tu mamy siedem, razem z tą nową. Pacjentka twierdzi, że wcześniej połknęła tylko dwie.

Pielęgniarka nie miała odwagi odezwać się po raz kolejny.

W tym momencie przypomniał mi się szczegół z wizyty przyjaciół.

– Gdy odwiedzali mnie dziś moi znajomi, w naczyniu było tylko sześć tabletek. Dobrze to pamiętam, gdyż Inger, jedna z koleżanek, je liczyła.

– Czy jest pani tego pewna?

– Ależ tak. Wprawdzie sama tam nie zaglądałam, ale Inger liczyła je na głos. Była zdumiona, że tak mnie tu faszerują medykamentami. Podejrzewam, że któryś z przyjaciół wrzucił jakąś cukierkową witaminkę. Oni często miewają takie pomysły.

Ordynator przyglądał się uważnie kapsułce, która w świetle żarówki mieniła się srebrzystym blaskiem.

– W takim razie przepraszam siostrę – rzekł lekarz.

Pielęgniarka ożywiła się w jednej chwili:

– Ależ nic się nie stało, panie doktorze.

– Proszę mi tylko przypomnieć, żebym oddał ją do laboratorium do zbadania – dodał ordynator i zdecydowanym krokiem opuścił pokój.

Tyle hałasu o nic, pomyślałam, gdy zostałam sama. Po chwili zupełnie zapomniałam o tym incydencie.

Późnym wieczorem weszła do mnie siostra Hilda, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Wydało mi się, że tym razem jest jakaś zmieniona. Skrzętnie zarekwirowała wszystkie smakowitości, które dzisiejszego dnia przynieśli mi rodzice i przyjaciele.

– Panno Land, lekarz powiedział, że nie powinna pani jeść zbyt dużo pierwszego dnia. Przepraszam, ale muszę to wszystko zabrać – wyjaśniła zakłopotana.

– A jeśli jutro ktoś zjawi się z poczęstunkiem, co mam zrobić, siostro?

Pielęgniarka wyraźnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przystanęła, nerwowo przebierając palcami wokół łańcuszka, który miała zawieszony na szyi.

– Nie wiem, panno Land… – odparła z wahaniem.

Zaciekawiłam się.

– Siostro, jest siostra wyjątkowo tajemnicza. Podejrzewam jakiś spisek.

Coraz bardziej podenerwowana pielęgniarka rozejrzała się dookoła, jakby w obawie, że ktoś ją obserwuje.

– Ja… ja naprawdę nic więcej nie mogę powiedzieć.

– O, nie, teraz to już siostry nie wypuszczę. Musi mi siostra zdradzić tajemnicę. W przeciwnym wypadku nie zmrużę oka. Będę podejrzewać, że coś mi naprawdę dolega. Rozchoruję się z samej zgryzoty.

Siostra Hilda powoli się poddawała.

– Dobrze, proszę chwilę zaczekać – rzekła i wyszła.

Po chwili w pokoju zjawił się miedzianowłosy Bråthen. Z radości omal nie wyskoczyłam z łóżka.

– Słyszałem, że coś panią niepokoi, panno Land – powiedział wesoło i uśmiechnął się ciepło. – Czym wystraszyła panią siostra Hilda?

– Och, problem w tym, że siostra coś przede mną ukrywa. To mnie jeszcze bardziej zdenerwowało.

– A co konkretnie?

– Właśnie nie wiem. Patrzyła na mnie tak, jakbym była poważnie chora, a ona nie chciała się z tym zdradzić. Czy to prawda?

– Nie, Kari. Wręcz przeciwnie. Jesteśmy zaskoczeni faktem, że wyjątkowo szybko dochodzi pani do sił.

– To dlaczego siostra nie chciała powiedzieć, czy mogę przyjmować prezenty od przyjaciół? Pomyślałam, że coś jest nie tak z moim żołądkiem i może niektóre produkty mi szkodzą?

Bråthen przysiadł na krawędzi łóżka i przez chwilę przyglądał się swoim dłoniom. Nie odwracając wzroku w moją stronę, odezwał się:

– Nie o to chodzi. Problem w tym, że jutro nikt do pani nie przyjdzie.

– Skąd pan to wie?

Lekarz dopiero teraz podniósł wzrok. Jego spojrzenie wyrażało żal i współczucie.

– Ani jutro, ani później. Musi się pani pożegnać z wizytami aż do końca swojego pobytu w szpitalu.

Zacisnęłam nerwowo dłonie. Mój głos się rwał, gdy mówiłam:

– Panie doktorze, pan mnie przeraża. Dlaczego?

– Może pani być zupełnie spokojna, zadbamy o panią. Wie pani, ta tabletka… ta mała kapsułka zawierała… truciznę. Zbadaliśmy ją w laboratorium. Zawierała trującą rtęć…

W jednej chwili zrobiło mi się zimno.

– Trucizna…? – usłyszałam swój głos. – To niemożliwe! Przecież nikt nie mógłby się tak pomylić! Takie rzeczy trzymacie chyba w jakimś bezpiecznym, niedostępnym miejscu?

– Ta kapsułka została wyprodukowana metodą domową – wyjaśnił Bråthen. – Panno Land, ktoś z pani przyjaciół najwyraźniej chciał pozbawić panią życia.

Загрузка...