ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Spoglądał na nagą postać wyciągniętą na miękkiej, staroświeckiej narzucie. Uczucie radości i spełnienia, które przepełniało go jeszcze przed chwilą, znikło. Pozostała po nim pustka.

Boże, ależ jest idiotą! Czy to możliwe, że aż tak dał się oszukać?

– Nie wytrzymała? Jak to?

– Zwyczajnie.

Obróciwszy się na pięcie, pomaszerował do łazienki. Zapalił światło, zużytą prezerwatywę wrzucił do sedesu, po czym stanął w otwa~ch drzwiach, z ręką zaciśniętą na drewnianej framudze…

U siłował opanować chaos w głowie, zatrzymać gonitwę myśli, zastanowić się spokojnie nad tym, co się przed chwilą wydarzyło. Wbrew temu, co mu się wydawało i na co liczył, RoBy okazała taka sama jak Frannie. Obie dążą do upatrzonego celu i nie przejmują się tym, kogo po drodze zniszczą lub zadepczą.

Utkwił spojrzenie w kobiecie leżącej na łóżku. W ustach mu zaschło. Nie był pewien, co czuje. Wściekłość? Pożądanie?

Usiadła na brzegu materaca, ciągnąc za narzutę, którą najwyraźniej chciała się przykryć.

– Pękła? O Jezu…

– No właśnie: o Jezu.

Potrząsnęła głową. Potargane włosy wpadły jej do oczu. Zirytowana, odgarnęła je za uszy.

– Cholera jasna! Jak to możliwe? Termin ważności prezerwatyw zwykle bywa długi.

– Od dawna je masz? – spytał Parker. Skrzywiła się.

– Od jak dawna? – Nie dawał za wygraną.

– Prawie trzy lata.

– Trzy lata?

– Mówisz takim tonem, jakby to było sto lat – mruknęła gniewnie. – Naprawdę nie miałam powodu co miesiąc zaopatrywać się w nowe prezerwatywy.

Sprawiała wrażenie równie przejętej i zdenerwowanej jak on. Po chwili poderwała się z łóżka i owinęła narzutą. Drżącą ręką ponownie odgarnęła z twarzy włosy.

– Te, które leżą w szafce, zostawił mój niedoszły narzeczony. Jakoś nigdy ich nie wyrzuciłam, bo… – Urwała. – Dlaczego się tłumaczę? Dlaczego cię przepraszam?

– Dziwne – warknął. – Ale przeprosin nie słyszałem.

– I nie usłyszysz – odwarknęła.

– Wspaniale.

– Jeszcze parę minut temu byłeś zadowolony. Nie narzekałeś – wytknęła mu.

To prawda. Nie narzekał. I nie myślał. Teraz zaczął. A myśli, które snuły mu się po głowie, wprawiały go w podły nastrój.


– To było wtedy – stwierdził. – Sytuacja się zmieniła.

Wypuściła z sykiem powietrze.


– Chryste! Powiedz mi, że to się nie dzieje naprawdę·

– Niestety, dzieje.


Z niesmakiem potrząsnął głową, po czym podszedł do łóżka i chwycił leżące na podłodze spodnie. Ale ze mnie dureń, powtarzał w duchu. Powinien być mądrzejszy i przewidzieć konsekwencje. Dlaczego dał się omotać? Drogo przyjdzie mu zapłacić za chwilę słabości. Wszystko z powodu niej, Holly Carlyle.


Nie, nieprawda, poprawił się w myślach. To jest wyłącznie jego wina. Popełnił błąd; pozwolił, by rządziły nim hormony. Nagle coś go tknęło. Holly nie wyglądała na przerażoną. Dlaczego?

– Jesteś niesamowita.

– Rozumiem, że nie mówisz tego jako komplement?

– Dobrze rozumiesz.

– Nie pojmuję, dlaczego się tak wściekasz. – Kopnęła jeden z jego butów, który leżał na jej drodze. – To ja powinnam być przerażona.


– To samo przyszło mi do głowy. Ale nie jesteś, prawda? – Wciągnął spodnie, zgarnął z podłogi skarpetki. Ubierał się, nie przerywając mówienia. – Masz rację. Powinnaś być przerażona, a nie widzę cienia strachu na twojej twarzy. – Przyjrzał się jej uważnie. – Nawet nie widzę wyrazu zdziwienia. Ciekawe dlaczego?

Uniosła dumnie brodę.

– Mylisz się. Jestem bardzo zdziwiona wieloma rzeczami. A najbardziej tym, jak szybko facet może się przeobrazić z czułego kochanka w durnego palanta.

Postąpiła krok do przodu niechcący przydeptując narzutę. Przeklinając pod nosem, wyswobodziła nogę.

– Jeśli próbujesz mnie rozzłościć, znakomicie ci to wychodzi.

Ale świetna z niej aktorka, pomyślał. Miał nadzieję, że okaże się inna. Że znalazł piękną, zdolną, godną zaufania i bezinteresowną kobietę. Taką, która będzie podzielać jego zamiłowania muzyczne i której mógłby zwierzyć się ze swoich najskrytszych pragnień.

Psiakość! Dlaczego tak szybko zapomniał o nauczce, jaką dała mu Frannie?

– Właśnie w tym tkwi problem, Holly. Powinnaś być równie wściekła jak ja. Równie przerażona. A nie jesteś.

Wsunął stopy w buty, włożył koszulę. Nie zapinając jej, podszedł do Holly i wbił palce w jej ramiona. Utkwiła swoje szare oczy w jego twarzy. Nie odzywała się.


– Może dlatego nie jesteś, bo wiedziałaś, co się stanie. Że prezerwatywa pęknie. Może na to liczyłaś. Może specjalnie wszystko tak zaaranżowałaś.

Wytrzeszczyła oczy. – Oszalałeś? Prychnął pogardliwie.


– Nie, nie oszalałem. Po prostu jestem wściekły jak cholera.


Wyszarpnęła mu się. Jej szare oczy przypominały dwie burzowe chmury grożące piorunami.


– Chcialeś mnie rozzłościć? No to rozzłościłeś, draniu! – Cofnęła się o krok; w ostatniej chwili złapała równowagę. Włosy znów wpadały jej do oczu. Odgarnęła je z furią. – Po co miałabym niszczyć prezerwatywę? I narażać się na jakieś choroby?


– Po co? – Patrzył na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Może rzeczywiście tak było; może wcześniej nie dostrzegał ukrytej pod maską kobiety. – Podejrzewam, że odr.obiłaś lekcje i wiesz, że jestem zdrowy. Postanowiłaś zajść w ciążę i uznałaś, że idealnie nadaję się na ojca.

– Co?

Pokręcił głową.


– Powinnaś lepiej nad tym popracować. Twoje święte oburzenie wciąż pozostawia dużo do życzema.

– Drań! – burknęła pod nosem.

Zaczęło go gryźć sumienie, ale zignorował je. Miał w sobie zbyt wiele gniewu.


– No, pierwsze oznaki złości… Efektowne, chociaż trochę spóźnione.

– Jak możesz tak mówić?


Unikał patrzenia Holly w oczy, ponieważ bał się, że dojrzy w nich ból. Ból, który on jej zadał. Wiedział, że wtedy ogarnie go wstyd i zapomni o tym, dlaczego się na nią wścieka. Nie mógł sobie na to pozwolić; nie zamierzał znów cierpieć z powodu czyjegoś sprytu i zachłanności.


– Nieźle to sobie wykombinowałaś – oznajmił, zdeterminowany podtrżymać gniew, jaki w nim płonął. W sunął ręce do kieszeni. Nie znalazłszy klucz)', rozejrzał się nerwowo po pokoju. Zobaczył je na podłodze przy nodze łóżka. Zgarnął je, po czym zlustrował Holly hardym wzrokiem. – Naprawdę doskonała z ciebie aktorka. Mało brakowało, a bym uwierzył, że…


– Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo mnie obrażasz? – spytała spokojnym głosem, choć widać było, że trzęsie się ze zdenerwowania i z trudem powściąga emocje.

– Zdaję sobie sprawę z bardzo wielu rzeczy.

– Chyba jednak nie. – Uniosła brzeg kołdry, by się o nią nie potknąć, i postąpiła krok do przodu. Wyglądała jak rozczochrana bogini, która za moment ciśnie w grzesznika gromem. – Chybajednak nie – powtórzyła. – Nie wiem, czy wiesz, ale żadna z metod antykoncepcji nie jest w stu procentach skuteczna.


– Zgadza się, ale nigdy dotąd nie zdarzyło mi się widzieć pękniętej prezerwatywy.

Jej usta wydęły się w pogardliwym grymasie.

– I doszedłeś do wniosku, że ja to zaaranżowałam? Brawo, brawo. Co za inteligencja! Odkryłeś moje podstępne zamiary. – Zbliżyła palec do brody. Gdyby miała wąsy, pewnie by je zakręciła. – Obmyślałam to całymi latami. Odkąd poprzedni skurwiel złamał mi serce. Zostały mi po nim te gumki; zamiast je wyrzucić, czekałam na odpowiedni moment. Na taką okazję jak dziś, aby je umiejętnie wykorzystać.

– Przestań, Holly. To nie jest śmieszne…

– Słusznie. To bardzo poważna sprawa. Nie sądzisz, że należą mi się oklaski? Słowa uznania? Wiesz, ile się namęczyłam, żeby mój plan zakończył się sukcesem? Codziennie każde opakowanie wsadzałam do kuchenki mikrofalowej na dwadzieścia sekund. – Podniosła rękę, by jej nie przerywał. – Nie dłużej, boby się stopiło. Dwadzieścia sekund wystarcza, aby zmieniła się struktura cząsteczkowa gumy. To są drobne zmiany, ale codziennie po kawałeczku, i dochodzi się do stanu idealnego. I wtedy o pęknięcie nietrudno.

Otworzył usta, zamierzając coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mu zabrać głosu.

– Nie, poczekaj, zaraz dojdę do końca. No więc miesiącami knułam, czekałam, modliłam się. Mogłam wcześniej zastawić sidła. Ale nie chciałam złapać byle jakiego bogacza. To musiałeś być ty. Nikt inny, tylko ty.

Znów usiłował jej przerwać. Bezskutecznie.

– No i cię uwiodłam. Codziennie wpadałam do twojego biura, siadałam i gapiłam się w ciebie… – Nagle urwała. – Nie, nie, zaraz. To nie ja wpadałam do ciebie, tylko ty do mnie. I nie ja się gapiłam, ale ty.

Zmarszczył czoło. Faktycznie jest tak, jak mówiła. Czuł się coraz bardziej niezręcznie.

– Holly…

Ale ona jeszcze nie skończyła.

– Kiedy wreszcie nadszedł ten długo wyczekiwany moment, postarałam się, żebyś wybrał najcieńszą prezerwatywę. Nie mogłam zdać się na los, bo co by było, gdybyś wybrał inną, która by nie pękła? Potem należało cię tylko zmusić do,seksu. Gdybyś nie chciał się ze mną kochać, gotowa byłam przyłożyć ci broń dó skroni. No ale na szczęście obyło się bez tego. Wpadłeś prosto w moje sidła.

– Bardzo śmieszne – warknął Parker.

– No co? Twoja wersja jest lepsza? – spytała gniewnie. – Bardziej logiczna? A niby dlaczego?

Bronił się przed wyrzutami sumienia. Nie chciał się usprawiedliwiać ani analizować, które z nich ma rację. Wolał, by wszystko zostało tak jak jest. Żeby mógł dalej sobie wmawiać, że kolejna kobieta go oszukała, zawiodła jego zaufanie. Wiedział, że musi wyjść, zostać sam ze swoimi myślami, nie patrzeć na te ziejące furią piękne oczy…

– Mam tego dosyć. Wychodzę.

– Właśnie zamierzałam cię o to poprosić.

Unosząc narzutę, minęła go i energicznym krokiem skierowała się korytarzykiem do salonu. Parker ruszył za nią.


– Jeszcze jedno. Jeśli dzisiejszy incydent zakończy się ciążą, możesz być pewien, Parker, że niczego od ciebie nie będę się domagała.

– Akurat.

Obróciła się na pięcie i popatrzyła mu w oczy. Dygotała z wściekłości, a jednocześnie przepełniał ją ogromny żal. Tak cudownie się wszystko zaczęło. Nie rozumiała, co się stało, dlaczego teraz z sobą walczą.


Tego wieczoru miała wrażenie, że łączy ich coś więcej niż seks. Że są sobie bliscy psychicznie, emocjonalnie. Cóż, znów się pomyliła.


– Wiedz, że sprawiłeś mi ogromny ból- oznajmiła chłodno. – Tym większy, że w twoich słowach nie ma źdźbła prawdy. Któregoś dnia to zrozumiesz. Zrozumiesz też, jakim byłeś dupkiem. Wtedy będziesz chciał mnie przeprosić,.ale… – otworzyła szeroko drzwi – na przeprosiny będzie za późno.


Milczał. Wydawało się jej, że zamierza coś powiedzieć, lecz najwyraźniej zmienił zdanie, bo po chwili odwrócił się i opuścił jej mieszkanie. Stojąc w progu, słyszała stukot kroków na schodach, a potem trzask zamykanych drzwi.


Wzdychając ciężko, cofnęła się w głąb mieszkania, przekręciła klucz w zamku i oparła się plecami o solidne drewniane drzwi. Łzy napłynęły jej do -oczu. Zacisnęła powIeki. Zastanawiała się, jak ona to robi. Dlaczego zawsze wybiera mężczyzn, przez których płacze? Którzy ranią ją do bólu? Dlaczego się przed tym nie broni? Dlaczego raz po raz powtarza stare błędy?


Przyłożyła rękę do brzucha. Po plecach przebiegł jej dreszcz. Nagle otworzyła oczy i wbiła je w sufit. Pęknięta prezerwatywa… Chyba nie zaszła w ciążę?

Nie, na pewno nie.

Nie może tak być, żeby wszystko się przeciw niej sprzysięgło.


– Opuścił znajdujący się w Garden District dom panny Carlyle o godzinie… – prywatny detektyw zajrzał do notatek – trzeciej czterdzieści trzy nad ranem i pojechał prosto do siebie. Kilka godzin później udał się do swojego biura w firmie Jamesów.


Frannie odchyliła się na fotelu w stylu Ludwika XIV i zmrużywszy oczy, przyjrzała się siedzącemu naprzeciw niej starszemu mężczyźnie. Antoine Martin pracował niegdyś w policji nowo orle ańskiej. Cztery lata temu, po przejściu na emeryturę, założył prywatne biuro detektywistyczne, które polecili Frannie jej przyjaciółka Justine, a także kilka innych osób. Facet cieszył się opinią człowieka dyskretnego, dokładnego, który szybko osiąga wyniki.


Oczywiście wiadomości, które dla niej zdobył, nie wprawiły Frannie w wyśmienity humor. Ale i tak była mu wdzięczna. Potrzebuje jak najwięcej informacji o swoim mężu, jeśli zamierza pozostać jego żoną.

Uznała, że rozwód jest wykluczony.

– Doskonale. – Uśmiechnęła się do detektywa, który nie spuszczał z niej swoich niebieskich oczu. – Chciałabym, żeby pan śledził teraz rudą.

– To znaczy pannę Cadyle?

– Tak. – Machnęła lekceważąco ręką, jakby nie interesowało jej nazwisko kobiety, u której Parker spędził noc. – Proszę ją obserwować, a potem zdać mi relację, dokąd chodzi, z kim się spotyka, co porabia, kiedy nie występuje. Chciałabym wiedzieć o niej wszystko, poznać jej przeszłość, teraźniejszość i plany na przyszłość.

– Rozumiem. – Mężczyzna wstał, schował telefon do kieszeni marynarki i skierował się do drzwi. – Za kilka dni otrzyma pani dokładny raport.

– Bardzo dobrze. – Skinąwszy na pożegnanie głową, podniosła do ust filiżankę z porcelany miśnieńskiej i wypiła maleńki łyczek herbaty.


– Trzeba było trzymać się od niego z daleka oznajmiła Shana, przyglądając się uważnie swojej młodej przyjaciółce.

– Trzeba było. Wiem. – Holly sięgnęła po świeżo usmażony gorący placek kukurydziany, ugryzła kawałek i wzniosła oczy do nieba. – Pycha! Shano, jesteś najlepszą kucharką pod słońcem.

– Mówisz tak za każdym razem, kiedy chcesz zmienić temat.

– To prawda. – Holly zajęła swoje stałe miejsce przy stole w kuchni Rayesów. – Czy ty musisz być aż tak spostrzegawcza?

– Muszę. – Shana postawiła na stole kopiasty półmisek placków i usiadła naprzeciwko Holly. – Wystarczy, że na ciebie spojrzę, i już wiem, że coś jest nie tak.

Holly wbiła wzrok w blat stołu. Chcąc opóźnić rozmowę na temat Parkera, chwyciła kolejny placek i zaczęła go skubać. W cale nie kłamała. Placuszki kukurydziane w wykonaniu Shany były rewelacyjne.

– Czasami masz zbyt dobrą intuicję, wiesz?

– No cóż…: – Starsza kobieta skrzyżowała ręce na piersi.

Posiadała wprost bezbrzeżną cierpliwość. W ciągu ostatnich kilku lat Holly miała niejedną okazję, by się o tym przekonać. Shana potrafiła przeczekać każdego. Prędzej czy później nawet największy mruk czy introwertyk zaczynał opowiadać jej o swoim życiu.

Po prostu minęła się z powołaniem. Powinna była zostać policjantką; nierozwiązane zagadki kryminalne przestałyby istnieć. Swoją cierpliwością i świdrującym spojrzeniem umiałaby zmusić do zeznań najbardziej zatwardziałych przestępców.

– Spałaś z nim?

– Tak, chociaż samego spania było raczej niewiele – przyznała smętnie Holly.

– A dziś uważasz, że popełniłaś błąd.

– I to jaki! – Odchyliwszy się na krześle; wsadziła do ust resztkę placka.

– Nie jesteś pierwszą kobietą, która popełnia błąd, idąc do łóżka z przystojnym mężczyzną.

– Wiem.

– Ale pamiętaj, Parker to nie Jeffrey.

Mimo że znały się tyle lat, przenikliwość starszej kobiety ciągle Holly zdumiewała.

– Shano, twoja intuicja czasem mnie poraża. Żona Tommy'ego odrzuciła do tyłu głowę i roześmiała się wesoło, swoim niskim gardłowym śmiechem otulając Holly niczym ciepłym kocem. Holly poczuła, jak spływa na nią spokój. Z kuchnią, w której siedziały, wiązało się tyle wspomnień. Było to miejsce rodzinnych spotkań. Tu się śmiała do rozpuku i tu wylewała wiadra łez…


Zawsze w tych spotkaniach uczestniczyła Shana; ona była najważniejszym świadkiem zarówno chwil radosnych, jak i smutnych.


– Nie ma się czemu dziwić, skarbie. Matka zwykle wie, kiedy jej dziecko cierpi. Albo kiedy ktoŚ wyrządza mu przykrość.

Mimo tego, co się wczoraj wydarzyło, Holly poczuła się lepiej.

– Wiem, że Parker to nie Jeff – rzekła cicho. – Ale strasznie się wczoraj pokłóciljśmy… to znaczy, już po wszystkim. Stało się coś, czego żadne z nas nie przewidziało. No i Parker się na mnie zezłościł. Kiedy zaczął krzyczeć, ja się na niego wściekłam. A potem wyszedł.

– Rozumiem. Więc myślisz, że to kolejny palant, taki jak Jeff? Że cię uwiódł, wykorzystał i porzucił?

– Nie! – Holly zadumała się. – Przyznaję, tak myślałam wczoraj. Ale dziś już wiem, że to nieprawda.

– To dobrze. Instynkt na ogół nas nie zawodzi. Warto się nim kierować.

– Mój jest diabła wart. Do samego końca wierzyłam, że Jeff mnie kocha.

– Bo miałaś na oczach klapki. Marzyłaś o miłości, czekałaś na księcia z bajki…

– A teraz?

– Teraz nie szukałaś miłości, a jednak ją znalazłaś.

Holly wytrzeszczyła oczy. – O czym ty mówisz?

– O miłości. Że się zakochałaś.

– Nonsens!


Poderwała się z krzesła jak oparzona. Serce waliło jej jak młotem, krew pulsowała w żyłach. Przyłożyła rękę do brzucha, jakby chciała uspokoić rozedrgane nerwy.


Oczywiście ręka na brzuchu wcale jej nie uspokoiła. Przeciwnie, skojarzyła się Holly z inną ręką, która gładziła ją tam wczorajszej nocy.

Zaczęła chodzić. Obcasy stukały rytmicznie o kuchenne linoleum, kiedy energicznym krokiem maszerowała do zlewu, wykonywała obrót, wracała do stołu. Chodzenie pomagało. Z walącym sercem, z głową nabitą myślami, krążyła tam i z powrotem, jak zwierzę w klatce. Shana obserwowała ją w milczeniu. Czekała, aż Holly uporządkuje myśli i sarna znajdzie odpowiedzi na trapiące ją pytania.

Wreszcie Holly stanęła. Oparła się ciężko o blat, jakby nie miała siły utrzymać ciała w piome.

– Nie chcę go kochać – powiedziała w końcu płaskim, bezbarwnym głosem.

– Rozumiem.

– Mówię poważnie, Shano. Jest bogaty i potwornie irytujący. Wczoraj wściekł się na mnie z powodu czegoś, co nie było moją_winą. Żadne argumenty do niego nie trafiały. Powiedział kilka bardzo nieprzyjemnych rzeczy.

– A ty się nie broniłaś, po prostu stałaś jak niemowa, przyjmując na siebie ciosy?

– No nie. – Holly uśmiechnęła się pod nosem. – Też się wściekłam. Ale, Shano, oskarżenia, które rzucał… to było takie nielogiczne. Twierdził, że próbuję zastawić na niego pułapkę… – Skrzywiła się· – Zupełnie jakby był obiektem pożądania wszystkich kobiet w Nowym Orleanie.

– A próbowałaś? To znaczy, zastawić pułapkę?

– Oczywiście, że nie!

– Więc dlaczego słowa, które wypowiedział w złości, tak bardzo bierzesz sobie do serca? Dlaczego pozwalasz, żeby one przyćmiły ci prawdziwy obraz człowieka?

– Bo ten człowiek zachował się jak idiota! – Dudniła palcami o kuchenny blat.

– Zgadza się. Ale jeśli szukasz kogoś, kto nigdy nie popełnia błędów, to obawiam się, że długo będziesz samotna.

– Może wolę być samotna.

– Sarna w to nie wierzysz – stwierdziła Shana.

– Byłoby mi łatwiej. – Na moment Holly zamilkła. – Boże, myślałam, że on jest inny.

Skrzyżowała ręce na piersi, jakby usiłowała osłonić się przed bólem. W ciąż widziała Parkera patrzącego na nią z oskarżeniem w oczach. Wciąż słyszała jego zagniewany głos i pełne jadu słowa, jakie kierował pod jej adresem.

Skrzywdził ją. Chociaż nie chciała się do tego przyznać, swoim zachowaniem sprawił jej potworny ból.

– Myślałaś, że jest inny, ale gdzieś z tyłu głowy porównywałaś go do mężczyzn, z którymi się wcześniej spotykałaś.

– Chyba tak.

– Może on robił to sarno.

– Nie sądzę, żeby spotykał się z mężczyznami.

– Dowcipy się ciebie trzymają…

Holly utkwiła spojrzenie w ciemnych oczach przyjaciółki.

– Jesteś po jego stronie.

– Nieprawda. – Shana wstała od stołu, podeszła do młodszej kobiety i przytuliła ją mocno. – Jestem po twojej. Jak zawsze. Po prostu chcę ci uzmysłowić, że twoje uczucia są bardziej skomplikowane, niż sądzisz. Złość, która cię dławi, wypływa również z dawnych doświadczeń. Z krzywdy, jaką Jeff ci wyrządził.

– Jeff to przeszłość.

– Niezupełnie. – Shana zacisnęła dłonie na policzkach Holly. – Owszem, znikł z twojego życia, już go nie kochasz, ale odcisnął na tobie bolesne piętno. Sprawił, że w siebie zwątpiłaś. Że do wszystkich zaczęłaś odnosić się podejrzliwie, doszukiwać się w ich zachowaniu ukrytych pobudek.

– Może faktycznie…

– Jeśli innych mężczyzn będziesz porównywać z Jeffem, to znaczy, że się od niego nie uwolniłaś. Że pozwalasz, aby ci dyktował, jak masz żyć i co czuć..


Wzdychając ciężko, Holly oparła głowę na ramieniu przyjaciółki.

– Nienawidzę, kiedy masz rację.

Загрузка...