ROZDZIAŁ PIĄTY

– Poczekaj na mnie, Jonathanie. – Wysiadając z samochodu, Frannie LeBourdais James przytrzymała się ręki, którą podał jej kierowca. Odgarnąwszy z twarzy krótkie, idealnie przystrzyżone jasne włosy uśmiechnęła się, po czym włożyła na nos drogie okulary słoneczne z najnowszej kolekcji jednego ze słynnych projektantów mody. – Postaram się wszystko załatwić jak najszybciej.

W ogóle nie musiałaby się tu fatygować, gdyby Parker wykazał odrobinę zdrowego rozsądku. Co mu odbiło? Jest jego żoną od dziesięciu lat, a jemu nagle zachciewa się rozwodu? Dlaczego?' Musi istnieć jakiś powód, była tego pewna.

Spojrzała na cienki, wysadiany brylancikami złoty zegarek, który zdobił przegub jej lewej ręki, następnie wygładziła szare, doskonale podkreślające figurę spodnie. Starannie wybrała dzisiejszy strój. Elegancka bluzka z granatowego jedwabiu nie tylko zmysłowo opina biust, lecz także sprawia, że niebieskie oczy wyglądają jak tafla morza w porannym blasku. słońca. Czubkiem języka Frannie oblizała pociągnięte jasnoróżową szminką wargi, aby ponętnie lśniły.

To jest ważne spotkanie, wiele sobie po nim obiecywała. Dlatego zależało jej, by wywrzeć na Parkerze jak najlepsze wrażenie: olśnić go swą urodą, wdziękiem, seksapilem. Wiedziała, że istnieje tylko jeden sposób na zdobycie mężczyzny: sprawić, aby umierał z pożądania. A potem nie pozwolić mu się do siebie zbliżyć.

Ileż to czasu minęło, odkąd dzieliła z Parkerem łóżko! Skrzywiła się na wspomnienie pierwszych dwóch lat małżeństwa, kiedy sypiała z mężem. Aż się wzdrygnęła. z niesmakiem.

Nie o to chodzi, że Parker jest nieatrakcyjny. Przeciwnie, jest niezwykle przystojny. Ona, Frannie, nigdy w życiu nie wyszłaby za paskudę czy brzydala, nawet gdyby miał potężne konto bankowe. Po prostu Parker jej nie pociągał. Nie pragnęła go. Ale nie widziała najmniejszego powodu, dlaczego miałby przestać być jej mężem.

Jej rodzice, na przykład, żawarli między sobą dogodne porozumienie, w którym trwają od ponad czterdziestu lat. Każde z nich żyje po swojemu, robi, co chce, ale oboje zachowują się w sposób bardzo dyskretny, nie przynosząc ujmy lub wstydu partnerowi.

Oczywiście, pomyślała, czekając na zielone światło, na samym początku małżeństwa popełniła błąd. Powinna była zajść w ciążę. Wtedy miałaby więcej do powiedzenia, a Parker więcej do stracenia. Pomysł rozwodu pewnie nie przyszedłby mu do głowy. Gdyby miał dziecko, zwłaszcza płci męskiej, które kontynuowałoby linię rodu, byłby szczęśliwy i nie myślałby o rozwiązaniu małżeństwa.

– Idiotka! – mruknęła pod nosem.

To takie proste! Dlaczego wcześniej na to nie wpadła?


Nigdy nie rozumiała kobiet, które z własnej nieprzymuszonej woli zgadzają się na to, aby przez kilka miesięcy mieć ohydne, zniekształcone ciało, a potem, przez diabli wiedzą jak długo, być uwiązaną do wiecznie marudzącego bachora. Ale gotowa była poświęcić się i urodzić dziecko, gdyby dzięki temu zdołała utrzymać męża i nie stracić udziału w rodzinnej fortunie Jamesów.


Jeszcze nie jest za późno. Uwiedzie Parkera – nie powinna mieć z tym najmniej szych problemów, mężczyznami tak łatwo daje się manipulować. Tak, zaciągnie Parkera do łóżka, popieści go, pomruczy mu zmysłowo do ucha i pozwoli się zapłodnić. To ją połączy z Jamesami na zawsze.

A nigdzie nie jest powiedziane, że sama musi zająć się wychowaniem dziecka, prawda?

W końcu od czego są nianie? Od czego szkoły z internatem?


Zadowolona z siebie, uśmiechnęła się w duchu i staranie wypielęgnowanym palcem podrapała po brodzie. Tak, musi wkraść się z powrotem w łaski Parkera… To powinno być dziecinnie proste.


Akurat w tym momencie światło zmieniło się z czerwonego na zielone. To dobry.znak, uznała, schodząc z krawężnika.

Skierowała spojrzenie na dużą szybę ze złotym napisem Grota Parkera i nagle, zaskoczona, zamarła w pół kroku. Zamrugała kilka razy, by upewnić się, czy wzrok jej nie płata figla.

Oj, chyba nie.

Z lokalu – w ogóle co za kretyński pomysł, żeby zakładać klub jazzowy! – wyłonił się Parker w towarzystwie niewysokiej, ponętnie zaokrąglonej kobiety o ogniście rudych włosach. Zmrużywszy oczy, Frannie dokładnie przyjrzała się tej parze. Zajęci sobą, nawet jej nie zauważyli.

Rudowłosą kobietę chyba już gdzieś widziała.

Ale gdzie? Nie potrafiła sobie przypomnieć. Kobieta pochyliła się w stronę Parkera, a on się uśmiechnął. Psiakrew! W tak czarujący, tęskny sposób uśmiechał się do niej w pierwszym roku ich mał-. żeństwa!

Nie spuszczała oczu z męża. Niemal czuła napięcie erotyczne pomiędzy nim a towarzyszącą mu kobietą·

Ogarnięta wściekłością, miała wielką ochotę przebiec przez ulicę i odciągnąć tę dziwkę od swojego męża. Z trudem się powstrzymała. Zaciskając usta, cofnęła się na chodnik i wmieszała w tłum.

Nie chciała, by para przed klubem ją dostrzegła, ale sama nie mogła się pohamować, aby im się ponownie nie przyjrzeć. Ruda spoglądała na Parkera tak, jakby chciała go żywcem zjeść. Chryste! Frannie aż korciło, żeby spoliczkować ich oboje. Jakim prawem ta dziwka podrywa jej męża? A Parker? Co on wyprawia? Myśli, że wolno mu flirtować na środku ulicy z kobietą, która nie jest jego żoną?

Co z tego, że od wielu lat żyją w separacji?

Nadal są przecież małżeństwem. Ona, Frannie, nie pozwoli na to, żeby Parker ją upokarzał.

Oddech miała płytki, urywany. Czuła w żołądku bolesny ucisk. Dziesiątki myśli przelatywały jej przez głowę. Czyżby z powodu tej rudej zdziry Parker w końcu zdecydował się wystąpić o rozwód? Czy ta rudowłosa szmata zamierza pozbawić ją, Frannie, należnych jej pieniędzy?


Do diabła! Co to za jedna? Kim ona jest? Od jak dawna spotyka się z Parkerem?

Co ich łączy? Jak daleko posunął się ich romans? Wreszcie Parker z rudą odeszli, a Frannie wypuściła z sykiem powietrze. Co za dureń! Czy on sądzi, że tak łatwo się jej pozbędzie? Że ~dola wywrócić życie swojej żony do góry nogami tylko dlatego, że nagle zachciało mu się jakiejś innej baby?

No to się zdziwi! Czeka go duża niespodzianka.

Ona, Frannie, nie da sobą pomiatać. Wciąż gotując się w środku, ruszyła z powrotem do stojącego nieopodal l~niącego czarnego samochodu. Jonathan natychmiast otworzył drzwi. Zatrzasnął je, kiedy zajęła miejsce na tylnym siedzeniu, po czym bez słowa usiadł za kierownicą.

– Do Caf6 du Monde -poleciła Frannie.

– Dobrze, proszę pani. – Po chwili samochód włączył się w ruch.

Ignorując obecność szofera, Frannie wyciągnęła telefon komórkowy i wcisnęła pojedynczy przycisk. Po kilku sekundach' na drugim końcu linii odezwał się znajomy głos.

– Justine, to ja, Frannie – oznajmiła do słuchawki. – Nie uwierzysz, co dziś widziałam!

Justine zaczęła zgadywać, Frannie jednak przerwała jej w pół słowa.

– Opowiem ci, jak się zobaczymy. Przyjedź za kwadrans do Caf6 du Monde.


Nie czekając na odpowiedź przyjaciółki, która czasem była również jej kochanką, rozłączyła się. Oparta wygodnie o miękkie skórzane siedzenie, patrzyła z wściekłością na migające za oknem domy i skwery.


Resztę dnia Parker spędził w biurze.


Nie był z tego powodu naj szczęśliwszy. O wiele bardziej wolałby być w klubie. Albo z Holly Carlyle. Prawdę mówiąc, wolałby być gdziekolwiek indziej niż w rodzinnej firmie.


Siedząc przy biurku, zastanawiał się, kiedy po raz pierwszy zaczął odczuwać niezadowolenie ze swojego życia. Właściwie od dziecka wiedział, że. któregoś dnia przejmie rodzinny interes. Do firmy przyszedł jako nastolatek. Jego praca polegała na sprzątaniu. Dobrze pamiętał, jak chodził z miotłą, ścierką i szufelką. Jego ojciec głęboko wierzył, że tylko ktoś, kto przeszedł przez wszystkie szczeble od najniższego do najwyższego, jest w stanie dobrze poprowadzić firmę.

Jako młody chłopak Parker nie oburzał się, że musi wykonywać pracę fizyczną. Kiedy po latach przydzielono mu własny gabinet, poczuł satysfakcję. Awansował nie dlatego, że był synem szefa, ale dlatego, że uczciwie na ten awans zasłużył.

Popatrzył z niechęcią na stos papierów leżących na biurku, po czym obrócił się w fotelu obitym lśniącą skórą w kolorze bordo i wyjrzał przez okno na port.

Dokerzy kręcili się po nabrzeżu, rozładowując ze statków worki z kawą przeznaczone dla Jamesów.

Nagle Parker uświadomił sobie, jak brzmi odpowiedź na pytanie, które nie dawało mu spokoju. Otóż pierwsze oznaki niezadowolenia z pracy i życia pojawiły się wraz z nowym gabinetem. Wtedy, gdy po raz pierwszy wyjrzał przez okno na port. Było to dziesięć lat temu, tuż przed ślubem z Frannie. Ojciec mianował go wiceprezeseD;l firmy i przydzielił mu ten wspaniały, narożny pokój.

Parker wszystko dokładnie pamiętał, zupełnie jakby to się wydarzyło wczoraj.


– Jestem z ciebie dumny, chłopcze - oznajmił qjciec, odrzucając na bok poły marynarki, by wsunąć ręce do kieszeni spodni. - Spisałeś się znakomicie. Swoją pracą i oddaniemjirmie zasłużyłeś na to stanowisko.

– Dzięki, tato.

Parker rozejrzał się z zaciekawieniem po swoim nowym gabinecie. Pod ścianą na prawo od drzwi stał dobrze zaopatrzony barek, pod ścianą na lewo niski stolik do kawy oraz dwie skórzane kanapy. Na wprost, pod oknem, z którego rozciągał się widok na zatokę, stało ogromne biurko. Lśniąca w słońcu tafla wody sięgała aż po horyzont; gdzieniegdzie przecinały ją leniwie płynące statki.

– Twoja matka chciała tu wszystko pozmieniać – rzekł ojciec - ale uznałem, że urządzanie twojego gabinetu zostawimy Frannie. Na pewno sprawi jej to przyjemność.

Roześmiawszy się cicho, Parker przytknął czoło do chłodnej szyby.

– Obawiam się, że dekoracja wnętrz nieszczególnie ją pociąga. Ale oczywiście spytam, czyby chciała.

– Synu, wiem, że żenisz się dla dobra rodziny. Mama i ja doceniamy twoje poświęcenie.

– W porządku, tato.

– Ale wiem również… - ojciec zamilkł, czekając, aż Parker obróci się do niego tWarzą - że Frannie cię kocha. Kiedy jesteście razem, ledwo może utrzymać ręce przy sobie. Wiele par pobiera się z rozsądku, a potem tworzy naprawdę udane związki.

– Nie przejmuj się, tato. - Parker wzruszył ramionami. - Jestem pewien, że Frannie i ja będziemy szczęśliwi.

– Nie mam co do tego wątpliwości. Twoja matka i ja też pobraliśmy się z rozsądku. - Starszy mężczyzna usiadł w przeznaczonym dla gości fotelu. - Nasi ojcowie wszystko zaaranżowali. Uznali, że warto połączyć interes kawowy z firmą żeglugową. I jak widzisz, odnieśliśmy sukces zarówno na polu zawodowym, jak i osobistym.

– Tak, wiem.


Parker spoczął przy biurku, w fotelu, w którym miał spędzić resztę życia. Nagle te dwa słowa zaczęły mu dźwięczeć w głowie. Resztę życia, resztę. życia. Podczas gdy ojciec snuł wspomnienia, on {rozmyślał o tym, co go czeka: że właśnie tu spędzi 1"1 resztę życia.

W tym gabinecie. Przy tym biurku.


Będzie częścią rodzinnej jirmy. Przejmie pałecz kę. Będzie zajmował się tym, czym wcześniej zajmował się jego ojciec. Będzie przyjeżdżał do tego budynku i zasiadał przy tym biurku, póki starczy mu sil. Do samej śmierci. Będzie codziennie spoglądał przez okno na zatokę. Będzie patrzył, jak statki przypływają do portu i wypływają w morze.

Dzień po dniu. Bez końca.

Poczuł się tak, jakby wokół piersi zacisnęła mu się zimna żelazna obręcz.

– W przyszłym roku twoja siostra przejmie dział marketingu, więc przyszłość jirmy jest zabezpieczona.

– Na to wygląda - rzekł ochrypłym głosem Parker i poluzował krawat, który nagle zaczął go dusić.

I kiedy starszy James z rozmarzeniem w głosie snuł plany na przyszłość, młodszy starał się oddychać normalnie i nie ulec panice.


Przytknął czoło do szyby. W dole na nabrzeżu praca wrzała jak zwykle. Tyle że on już nie czuł tej satysfakcji co dawniej.

Zmienił się, stał się innym człowiekiem. Swoje odsłużył. Starał się. Naprawdę sumiennie wykonywał to, co niego należało. Nawet ożenił się z kobietą, którą rodzice dla niego wybrali. Ale jego małżeństwo okazało się niewypałem.

Dłużej już tak nie mógł. Nie potrafił. Chciał się zająć czymś innym. O klubie jazzowym marzył od naj młodszych lat. Wiedział, że dla własnego dobra, dla zdrowia psychicznego, musi zejść z drogi, którą obrali i którą podążali jego przodkowie.

Podjął decyzję. Teraz pozostało mu jedynie powiadomić o niej ojca.


O dziesiątej wieczorem wszystkie wolne miejsca w hotelowym barze były zajęte. Zgromadzona w sali publiczność żywo reagowała na płynącą ze sceny muzykę. Holly czuła bijącą od ludzi energię. Palce Tommy'ego śmigały po klawiaturze, nakontrabasie akompaniowała mu córka Tommie.

Trzymając w ręce bezprzewodowy mikrofon, Holly zeszła ze sceny i zaczęła krążyć między stolikami. Od czasu do czasu przystawała, pochylała się nad gościem i patrząc mu w oczy, śpiewała tylko dla niego. Potem uśmiechając się zalotnie, odchodziła, by po minucie czy dwóch znów przystanąć i znów zanucić komuś do ucha.

Muzyka omywała ją niczym fala, każda nuta była jak czuły dotyk kochanka. W sali panował łagodny półmrok, tylko Holly znajdowała sięw świetle reflektora; jego ciepły blask wydawał się jej niemal bardziej naturalny niż ciepło promieni słonecznych.

Napotkała wzrok barmana; Leo mrugnął do niej przyjaźnie. Wędrowała dalej. Po chwili zatrzymała się przy parze siedemdziesięciokilkulatków, którzy obchodzili pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Przytulili się do siebie, wdzięczni za skierowane do nich słowa piosenki o miłości.

Jedna melodia płynnie przechodziła w drugą. Tę część wieczoru, kiedy mogła zejść ze sceny i wmieszać się w tłum, Holly lubiła najbardziej. Kołysząc się w rytm muzyki, krążyła wśród gości, skinieniem głowy pozdrawiała bywalców, uśmiechem witała nieznajomych..

Słychać było ściszone rozmowy, brzęk s:zklanek i kieliszków. Tak, tu był jej dom. Tu czuła się w swoim żywiole. Ludzie ją kochali, a ona potrafiła wprawić ich w doskonały humor. Swoją osobowością i śpiewem tworzyła taką atmosferę, że nikt nie chciał wychodzić i każdy bawił się znakomicie.

Mimo tylu wpatrzonych w nią twarzy bezbłędnie, i to ze sporej odległości, rozpoznała tę jedną, której nie spodziewała się dziś ujrzeć. Parker James siedział z tyłu sali, przy tym samym stoliku co zawsze.

I wodził za nią spojrzeniem.

Kiedy go spostrzegła, serce zabiło jej mocniej, ale głos nawet nie zadrżał. Ruszyła w jego stronę.

Zmysłowo kołysząc biodrami, przesuwała leniwie rękę po talii, po udzie, jakby wygładzała materiał obcisłej czerwonej sukienki, którą miała na sobie. Cały czas towarzyszył jej blask reflektorów, ale ona nie zwracała na niego uwagi. Przeciskała się między stolikami, świadoma jedynie świdrujących ją oczu Parkera.


Chociaż dwa razy obserwował Holly podczas prób, dziś po raz pierwszy widział ją na żywo przed publicznością. Wrażenie było niesamowite.

Sukienka, w której występowała, wyglądała tak, jakby była namalowana bezpośrednio na jej ciele. Głęboki dekolt podkreślał piękny kształt piersi. Parker nie mógł oderwać od niej oczu. Siedział jak zahipnotyzowany. Nie słyszał muzyki, która wypełniała salę; słyszał jedynie głos Holly, ciepły, powabny, przyprawiający o dreszcze.

Stanąwszy przy jego stoliku, uśmiechnęła się zalotnie. Parker nie zareagował. Serce waliło mu jak młotem. Urzeczony jej spojrzeniem, barwą głosu i kołysaniem bioder, miał ochotę złapać ją za rękę i nie puścić.

Jakby czytając w jego myślach, Holly leciutko oblizała wargi i pomalowanym na czerwono paznokciem delikatnie przesunęła po jego policzku. Parker miał wrażenie, że czas się zatrzymał, że powietrze stało się naelektryzowane, że oddech pali mu trzewia. Po jego ciele rozszedł się żar.

Ona też to czuła, tę niesamowitą siłę przyciągania. Widział to po zdumieniu, jakie odmalowało się na jej twarzy. Po chwili Holly skierowała się z powrotem ku scenie. Odprowadzając ją wzrokiem, musiał przyznać, że z tyłu wyglądała równie kusząco co z przodu.

Nie potrafił przestać o niej myśleć. W ciągu zaledwie kilku dni Holly Carlyle zburzyła mur ochronny, który tak mozolnie wznosił od dziesięciu lat.

Przestraszył się. Nie był masochistą, nie chciał przeżywać kolejnych tortur, zawodów i rozczarowań. Poczuł, jak ogień, który w nim płonie, na moment przygasa. Dobrze mu było w pojedynkę. Nie szukał miłości. A jednak nie mógł się oprzeć pokusie, by nie wpaść dziś do hotelowego baru. Po prostu musiał ją znów zobaczyć.

Zobaczyć, jak śpiewa..

Teraz wiedział, że jej obraz na;z;awsze z nim zostanie. Uśmiechem przywoływała go do siebie. Głosem przemawiała do jego serca i duszy.

Pragnął jej, zarówno jako mężczyzna, jak i właściciel klubu: pragnął, by śpiewała w jego nowym lokalu.

Był świetnym biznesmenem i miał nosa do interesów. Uświadomił sobie, że osoba z talentem i osobowością Holly z łatwością przyciągnie klientów, sprawi, że klub szybko zdobędzie popularność. Jej głos będzie wabił przechodniów niczym syreni śpiew. A zatem… zatem musi przekonać Holly, by przyjęła jego propozycję.

Pochylił się do przodu, oparł łokcie o blat stołu i zamówiwszy u kelnerki szklankę piwa, uzbroił się w cierpliwość. Poczeka, aż Holly zakończy występ, potem z nią porozmawia. Zresztą nie potrafiłby wstać i wyjść, nawet gdyby od tego zależało jego życie.


– Naprawdę nie musisz mnie odwozić – powiedziała, chyba po raz piętnasty w ciągu ostatnich dziesięciu minut.

Siedział ze wzrokiem utkwionym w jezdnię i dłońmi zaciśniętymi na kierownicy. Czarny kabriolet mknął w stronę Garden District. W powietrzu unosiły się dźwięki i zapachy Nowego Orleanu.

Z otwartych okien i drzwi mijanych po drodze klubów wydobywało się na zewnątrz brzmienie trąbki lub saksofonu. Światła neonów zlewały się, tworząc długą j askrawą tęczę. W oddali nad zatoką słychać było huk piorunów.

– Żaden kłopot. Zresztą to blisko – rzekł, wciąż patrząc przed siebie.

Chociaż się przebrała – obcisłą czerwoną sukienkę zamieniła na spodnie w kolorze khaki i prostą bluzkę koszulową – nadal wyglądała niezwykle pięknie. Rude loki fruwały jej wokół twarzy. Wzdychając głośno, zgarnęła je w węzeł i przytrzymała na karku.

– Zdziwiłeś mnie, pojawiając się w barze.

Wzruszył ramionami..

– Chciałem zobaczyć twój występ.

– I co? Podobało ci się?

– Ogromnie. – Wciąż na nią nie patrzył. – Jesteś fantastyczna.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się nieśmiało. Dopiero gdy stanęli na czerwonym świetle l Parker obrócił się do niej twarzą.

– Taki talent jak twój zdarza się raz na piętnaście, dwadzieścia lat. Mogłabyś zrobić dużą karierę. Serio. Powiedz, dlaczego nie wyjechałaś? Co cię trzyma w tych klubach?

Nie najlepiej widział, bo było ciemno, ale głowę by dał, że Holly zaczerwieniła się po uszy. Coraz bardziej mu się podobała, jako kobieta, jako piosenkarka.

– Pochlebiasz mi.

– Nie, mówię prawdę.

Uśmiech rozjaśnił jej oczy.

– Tak? No to się cieszę. A co do twojego pytania… – Rozejrzała się wkoło, chłonąc zmysłami barwy, zapachy i dźwięki miasta. – Kocham Nowy Orlean. Kocham jego mieszkańców. Tu jest mój dom. Nie sądzę, abym gdziekolwiek indziej była szczęśliwa.

– Ale mieszkając tu, też mogłabyś nagrać płytę. – Po co? To mi do niczego nie jest potrzebne.

– Nie rozumiem. Mogłabyś być sławna.

Pokręciła głową.

– Nie interesuje mnie sława.

– Ani pieniądze?

Wybuchnęła śmiechem.

– Całkiem nieźle sobie radzę. Już prawie mam wystarczającą sumę na…

– Na co?

Zacisnęła wargi.

– Ja też mam plany i marzenia. Ale na razie nie chcę o nich mówić. – W skazała przed siebie ręką. – Zielone.

– Faktycznie. – Parker. wcisnął pedał gazu.

Słuchając instrukcji udzielanych przez Holly, skręcał to w prawo, to w lewo. Przez cały czas jednak zastanawiał się nad tym, co powiedziała, kiedy stali na światłach. O czym ona marzy? Jakie ma plany? Co by chciała w życiu osiągnąć?

W porównaniu z hałaśliwą, pełną zgiełku Dzielnicą Francuską elegancka Garden District tchnęła powagą i spokojem. W oknach nie paliły się światła; tu mieszkańcy grzecznie spali.

Przez rozłożyste gałęzie drzew z· trudem przedzierał się blask księżyca.

Panującą dookoła ciszę przerwało szczekanie psa oraz brzęk otwieranej w pobliżu bramy. Powietrze wypełniał słodki, intensywny zapach kwitnących nocą kwiatów.

Parker zgasił silnik. Obszedłszy samochód, otworzył drzwi od strony pasażera i podał Holly rękę, żeby pomóc jej wysiąść. Wysiadając, niechcący się o niego otarła. Objął ją w pasie, jakby nie chciał, by. mu znikła:

– Tu mieszkam.

Uwalniając się zjego objęć, wskazała stojący na rogu ponadstuletni piętrowy dom pomalowany na jasnobrzoskwiniowy. kolor. Żelazne, finezyjnie wygięte pręty przy balkonach nadawały całości nieco staromodny charakter.

– Ładna chałupa – powiedział Parker, chowając ręce do kieszeni, ponieważ korciło go, by ponownie objąć RoBy. – Wygląda na to, że nie ucierpiała podczas huraganu.

– Nie, zbytnio nie ucierpiała. A ponieważ zajmuję piętro, to miałam jeszcze mniej problemów niż inni. – Ruszyła w stronę czarnej metalowej bramy. – Zaprosiłabym cię, ale…

Pokiwał głową.

– Ale to nie najlepszy pomysł?

– No właśnie.

– Poczekam, aż wejdziesz do środka. – Oparł się odach samochodu…

– Nic mi nie grozi, Parker. Od lat sama się siebie troszczę.

– Nie szkodzi. Poczekam. Przyjrzała mu się badawczo. – Ciekawe, jak długo?

Oboje wiedzieli, że jej pytanie nie jest jednoznaczne.

– To się okaże, prawda?

Загрузка...