Noce były jeszcze chłodne, ale wyczuwało się, że już wkrótce nadejdą tak typowe dla Nowego Orleanu upały. Przez.wiele godzin po odjeździe Parkera RoBy siedziała na balkonie, z nogami skrzyżowanymi w kostkach i opartymi na żelaznej balustradzie.
Popijając wyjęte z lodówki białe wino, wpatrywała się w niebo. Tuż obok domu rosło duże drzewo. Ciszę wypełniał szelest poruszanych lekkim wiaterkiem liści. Trochę przypominało to szum deszczu. Na sąsiedniej ulicy zaszczekał niemrawo pies; po chwili przestał.
Miała wrażenie, że wszyscy wokół śpią. Że jest sama jedna na świecie. Na ogół lubiła to uczucie. Była nocnym markiem; budziła się do życia wtedy, gdy inni kończyli pracę i udawali się do domu na odpoczynek. Uwielbiała siadywać wieczorami na swoim malutkim balkonie, wsłuchiwać się w ciszę, w szelest liści, patrzeć na niewyraźne cienie przesuwające się po znajomej ulicy, wystawiać twarz na pieszczoty wiatru.
Zawsze o tej porze panował cudowny spokój, a ona potrzebowała przed snem wyciszenia. Tu na balkonie relaksowała się, czekała, aż emocje z niej opadną. Ale dziś była za bardzo nabuzowana. Dziesiątki myśli kołatały jej po głowie, a większość z nich dotyczyła Parkera Jamesa.
Zastanawiała się, czy słusznie postąpiła, nie zapraszając go do środka. Rozsądek mówił jej, że tak. Że to była mądra decyzja. Boże, nienawidziła rozsądku! Nie chciała być mądra; chciała być szczęśliwa, czuć się spełniona. Zamiast w piękną księżycową noc siedzieć samotnie na balkonie i wpatrywać się w niebo, znacznie bardziej wolałaby całować się z Parkerem.
Westchnąwszy cicho, przeczesała ręką włosy.
– Och, ty niemądra babo… – szepnęła, uświadomiwszy sobie, że żadnego mężczyzny tak nie pragnęła od czasu… – No widzisz? Właśnie dlatego go tu nie ma. Dlatego nie zaprosiłaś go na górę. – Pociągnęła łyk wina. – Jeśli musisz· popełniać błędy, przynajmniej popełniaj nowe..
Mężczyzna, przez którego cierpiała w przeszłości, Jeffrey St. Pierre, pochodził z takiej samej rodziny i takiego samego środowiska jak Parker. Jego przodkowie osiedlili się w Nowym Orleanie ze sto pięćdziesiąt lat temu, jeśli nie dawniej. Kolejne pokolenia pomnażały rodzinną fortunę. Ojciec z matką, a także wujowie i kuzyni, nie byliby zadowoleni, gdyby odkryli, że potomek rodu zadaje się z wokalistką jazzową.
Jeff oszukiwał ją od samego początku ich znajomości. Dziś wstydziła się własnej naiwności; nie mieściło się jej. w głowie, że mogła być aż tak łatwowierna. Idiotka! Sądziła, że" mu na niej autentycznie zależy, że nie chodzi mu tylko o sprawy łóżkowe. Była przekonana, że czeka ich wspaniała przyszłość. Opowiedziała Jeffowi o swoim smutnym dzieciństwie, a także zwierzyła mu się z marzeń oraz planów. Poza Shaną i Tommym nigdy nikomu o nich nie mówiła, a nawet Hayesowie znali jej plany jedynie w bardzo ogólnym zarysie.
Otworzyła przed nim serce. Zaufała mu. Dlatego tak bardzo bolało, kiedy się nią znudził. Ilekroć o tym myślała, czuła ostry, przenikliwy ból. Rozstanie zawsze boli, złamane serce zawsze krwawi. Ale cierpienie jest nieporównywalnie większe, kiedy człowiek niczego złego się nie spodziewa.
Wypiła kolejny łyk wina. Lepiej nie wracać myślami do przeszłości. Od rozstania z Jeffem minęły trzy lata. Dużo się w tym czasie nauczyła, między innymi, że nie potrzebuje mężczyzny u boku, aby być szczęśliwa. Sama potrafi zadbać o swoje dobre samopoczucie.
Nie zamierzała żyć w świecie marzeń, które nie mają szansy się spełnić.
Jeden raz jej wystarczy.
– Ale pocałunki Parkera… – szepnęła, zaciskając mocniej palce na nóżce kryształowego kieliszka. – Boże, jakie on ma cudowne usta!
Zamknęła oczy. Przez moment niemal czuła na wargach smak ust Parkera, czuła jego oddech na policzku, słyszała bicie jego serca. Krew zaczęła szybciej krążyć jej w żyłach, ucisk w żołądku się nasilił. Psiakość! Ona chce Parkera! Chce, by jego dłonie pieściły jej ciało, a usta ją całowały. Chciała, by rzucił ją na łóżko i się z nią połączył. Chciała, aby jej ciałem wstrząsnął orgazm.
Czy byłoby to mądre? Rozsądne? Raczej nie. Ale, tłumaczyła sobie, póki nie jest zaangażowana emocjonalnie, żadna krzywda jej nie spotka. Może pójść z Parkerem do łóżka, przeżyć kilka przyjemnych chwil. W końcu w seksie nie ma nic złego.
Uśmiechając się pod nosem, opróżniła kieliszek, po czym do melodii, którą nuciła w myślach, zaczęła wystukiwać palcami rytm.
Nazajutrz po południu Parker otworzył drzwi i zdusił w ustach przekleństwo.
– Co się stało, kochanie? – Frannie wspięła się na palce i cmoknęła męża w polic~ek. – Nie cieszysz się z mojej wizyty?
Minąwszy Parkera, weszła do środka i skierowała się prosto do salonu. Przejechała dłonią po długim niskim stole, sprawdzając, czy nie osiadł na nim kurz. Kurzu nie znalazła, mimo to spojrzała na swoją rękę z niesmakiem, jakby była czarna od brudu.
– Ładnie tu – powiedziała, choć jej ton sugerował, że wystrój wnętrza wcale jej się nie podoba.
Parkera ogarnęła irytacja, kiedy podążał za żoną do salonu. Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie otrzyma rozwód. Bez słowa patrzył, jak Frannie, ubrana w jedwabną sukienkę oblepiającą ciało kończącą się wysoko nad kolanem, dokładnie się wszystkiemu przygląda.
Kiedy wyprowadził się z domu, który wspólnie zajmowali, i zamieszkał sam, urządził swoje nowe królestwo według własnego gustu. Kupił duże, obite brązową skórą kanapy oraz półtorametrowej wysokości półki na książki, które ustawił wzdłuż ścian. Z dywanów zrezygnował. Jasne sosnowe deski na podłodze błyśzczały złociście w promieniach słońca.
Tu mieszka. Tu jest jego dom. Frannie nie ma tutaj nic do gadania.
– Czego chcesz? – spytał ostro.
– Czego chcę? Ależ, kochanie, jestem twoją żoną. – Usiadła na jednej z dwóch kanap i założyła nogę na nogę.
– Byłą żoną·
– W ciąż aktualną. – Oparłszy się wygodnie, przejechała ręką po miękkim skórzanym obiciu. – Hm, nie przepadam za skórą. Latem klei się do ciała.
Parker zmierzył ją gniewnym spojrzeniem. – Na szczęście to nie twoje zmartwienie.
– Ależ kochanie… – Uśmiechając się kokieteryjnie, wstała z kanapy i ruszyła w jego stronę. – Nie ma powodu, żebyś tak wrogo mnie traktował. Tyle nas przecież łączy.
Prychnął pogardliwie.
– Łączy? Kogo próbujesz oszukać, Frannie? Jedyna rzecz, jaka nas łączy, to nazwisko.
Lekko naburmuszona, popatrzyła na męża spod półprzymkniętych powiek.
– Misiu, każde małżeństwo przeżywa wzloty i upadki, lepsze i gorsze chwile.
W nozdrza wdzierał mu się zapach jej perfum, cierpki, drażniący jak ona sama. Parker stał niewzruszony, odporny zarówno na jego działanie, jak i na kłamstwa żony. Zastanawiał się, co ona knuje.
– Lepsze i gorsze chwile? – powtórzył z niedowierzaniem. – Zapomniałaś, Frannie? My od lat żyjemy w separacji.
– Wiem, kochanie. Ale nadal jesteśmy małżeństwem.
Uniosła lewą rękę i poruszyła palcami. Promienie słońca padły na trzykaratowy brylant; migoczące iskierki rozświetliły pokój.
Uwielbiała biżuterię. Im większa· broszka czy pierścionek, im bardziej błyszczała i rzucała się w oczy, tym Frannie była szczęśliwsza.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – rzekł Parker. – Chciałbym wiedzieć; co cię tu sprowadza. – Cofnął się, by odetchnąć powietrzem Illlliej przesiąkniętym zapachem perfum. – Mamy się spotkać za godzinę w kancelarii prawnej.
Machając lekceważąco dłonią, Frannie podeszła do barku, w którym stały kryształowe karafki z wódką, koniakiem i whisky. Podniosła karafkę z wódką, nalała sobie pół kieliszka i wypiła mały łyk.
– Odwołałam spotkanie.
– Po kiego…?
Uśmiechnęła się przymilnie.
– Misiu, naprawdę nie ma potrzeby, żebyśmy się spotykali w obecności prawników. Możemy sami rozwiązać nasze problemy.
– Tak sądzisz?
Stojąc z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrzył, jak kobieta, którą poślubił przed dziesięcioma laty, kieruje się z kieliszkiem w stronę kanapy. Coś wyraźnie knuje. Tylko co?
– Oczywiście. Nie ma ich znów tak wiele.
To prawda. Wszystko już było gotowe; tragiczna farsa, w którą przekształciło się' ich małżeństwo, byłaby bliska zakończenia, gdyby nagle Frannie nie uznała, że powinna otrzymać znacznie hojniejsze odszkodowanie niż to, na jakie opiewała umowa przedmałżeńska.
– Jest tylko jeden. Twoja zachłanność. Wydęła wargi w sposób, który wydawał się jej niezwykle zmysłowy. Pewnie zresztą taki był. Dziesięć lat temu Parker nabrał się tę sztuczkę. Ale dziś już wiedział, że za kuszącym uśmiechem i ponętnym szeptem kryje się koszmarna wiedźma. Barakuda.
– Ale Parker, kochanie, chyba musisz przyznać, że umowa, którą podpisaliśmy przed laty, jest dziś po prostu śmieszna. – Oparła się wygodnie o kanapę. – Cło, które przyjdzie mi zapłacić, jest astronomiczne.
– Nie moja wina, że wprowadzono nowe przepisy. Dostaniesz taki udział w firmie, na jaki się zgodziłaś. I to wszystko, Frannie. Na nic więcej nie licz. – Usiadł na drugiej kanapie. – Jestem spłukany.
Była zaniepokojona, nawet zdenerwowana. Parker wydawał się dziwnie obojętny, nieobecny myślami. Dawniej, nawet w naj gorszym okresie, potrafiła go udobruchać; wystarczyło parę uśmiechów, czasem parę łez. A teraz ku swemu przerażeniu zobaczyła, że jest całkowicie odporny na jej czary i wdzięki. Cholera jasna! Nie może pozwolić, żeby się jej wymknął. Żeby pozbawił ją swoich pieniędzy i nazwiska. Sama też pochodziła ze starej i szanowanej rodziny, ale fortuna LeBourdaisów mocno skurczyła się w ciągU; ostatniego półwiecza. Kiedy więc Frannie poślubiła Parkera, z dnia na dzień poprawił się poziom jej życia.
Od ślubu minęło dziesięć lat. Przyzwyczaiła się do bogactwa, a także do prestiżu, jaki wiązał się z nazwiskiem Jamesów. Dzięki pieniądzom męża nie musiała niczego sobie odmawiać, mogła żyć tak, jak chciała. Była niesłychanie dyskretna. Pilnowała, aby nie plotkowano o jej romansach i żeby nikt nie dowiedział się o jej preferencjach seksualnych. Gdyby usłyszał o tym jej bogobojny ojciec, na pewno by ją wydziedziczył. Tak, uznałby ją za grzesznicę i bezlitośnie wyrzuciłby na bruk, nie pozostawiając jej w spadku ani grosza. Separacja z mężem nie miała najmniejSzego wpływu na jej życie. Ale rozwód… hm, z powodu rozwodu niechybnie straciłaby swoją uprzywilejowaną pozycję w nowoorleańskiej socjecie. A z tym nie potrafiłaby się pogodzić.
Psiakrew! Co Parkerowi odbiło? Dlaczego nagie chce oficjalnie rozwiązać małżeństwo? DotIychczas był zadowolony? separacji. Co sprawiło, że ni stąd, ni zowąd zmienił zdanie? Dlaczego postanowił walczyć o swoją wolność? Czy za jego decyzją stoi ta ruda wywłoka?
Wszystko jedno. Ona, Frannie, nie zamierza poddać się bez walki. Ba, nie zamierza przegrać.
Parker należy do niej. Dziesięć lat temu jakoś zdołała go oszukać. Wmówiła. mu, że go kocha. Skoro wtedy się jej udało, to uda się ponownie. Prawda?
Pociągnęła łyk z kieliszka, oblizała górną wargę, po czym pochyliła się do przodu, tak by Parker zobaczył różowy koronkowy stanik, który dziś włożyła.
– Jak byś zareagował, gdybym ci powiedziała, że nie interesuje mnie wyciągnięcie od ciebie większej sumy pieniędzy?
Skrzywił się.
– Zacząłbym się zastanawiać, co knujesz. Uśmiechnęła się mimo obelgi i odstawiwszy kieliszek, podniosła się z kanapy. Obeszła stół i usiadła koło Parkera. Opuszkami palców przejechała w górę i w dół jego ramienia.
– Wiesz, kochanie… im bliższy jest termin rozwodu, tym częściej myślę… o nas.
– Frannie…
– Nie, daj mi dokończyć. Nic nie mów, dobrze? Po prostu słuchaj.
Jej palce cały czas były w ruchu; wędrowały po ramieniu Parkera, po jego karku, po klatce piersiowej. Wsunęła je pod kołnierzyk koszuli i wolno zaczęła gładzić męża po gołej skórze.
Parker poruszył się niespokojnie.
Uśmiechnęła się w duchu. Faceci! Jak łatwo jest nimi manipulować.
– Uważam, skarbie, że powinniśmy jeszcze raz spróbować. Dać sobie jeszcze jedną szansę. Co ty na to? Hm?
Parsknął śmiechem i chwycił ją za rękę.
– Szansę, Frannie? Jeszcze jedną szansę? Pobraliśmy się dziesięć lat temu. Chyba było dość czasu na próby i szanse, nie sądzisz?
Wydęła wargi. Ileż to razy, pomyślał Parker, patrząc obojętnie na jej naburmuszoną minę, stosowała tę sztuczkę, by coś na: nim wymóc. Żeby owinąć go sobie wokół palca. Tym razem się jej. nie udało.
– Och, nie bądź taki uparty… – Przysunęła się bliżej.
Jej ciepły oddech łaskotał go w szyję. Po chwili przycisnęła usta do jego policzka.
Czul… Nie, nic nie czuł. Nie czuł absolutnie nic.
– Moglibyśmy zacząć wszystko od początku. Zapomnieć o przeszłości. Byłabym dobrą żoną…
– Może byś była. – Przekręcił głowę, tak by popatrzeć Frannie prosto w oczy. I dojrzał w nich prawdę. Że go nie kocha, nie pragnie, nie potrzebuje. – Ale nie moją.
– Kochanie, zachowujesz się bardzo nierozsądnie. – Wygładziła na udach sukienkę, po czym podciągnęła ją odTobinę wyżej.
– Frannie, już pół roku po ślubie zaczęliśmy sypiać w oddzielnych łóżkach.
– Teraz byśmy spali w jednym.
– Dlaczego? Co się zmieniło?
– Ja się zmieniłam.
– Nie zauważyłem.
– Dlaczego mnie obrażasz?
– Nie obrażam. – Zmęczyła go ta bezcelowa dyskusja. – Po prostu mówię ci, że naszego małżeństwa nie da się już.uratować. To koniec. Musimy sobie odpuścić.
– Nie chcę. Nie mogę.
Przyłożyła dłoń do policzka męża, obróciła go do siebie, po czym przywarła ustami do jego ust. Powinien był wstać, odejść, ale zaskoczony przez moment się nie ruszał. Odruchowo zaczął porównywać ten pocałunek z kilkoma pocałunkami, jakie wymienił z Holly. Całując się z Holly, czuł, jak przebiega przez niego przyjemny dreszcz. Całując się z Frannie, czuł niechęć i irytację.
Po chwili się odsunął.
– Przestań, Frannie. Nie rób tego. Po co masz się później wstydzić?
Zdumiona wytrzeszczyła oczy.
– Wstydzić? Ja? – Wstała i oparła ręce na biodrach. – To ty powinieneś się wstydzić, Parker. Twoja żona, której przysięgałeś miłość, wierność i uczciwość małżeńską, pragnie ci się oddać, a ty siedzisz niewzruszony, zimny jak sopel lodu. Straciłeś zainteresowanie seksem, kobietami? Czy wprost przeciwnie, oszalałeś na punkcie swojej rudej przyjaciółki i najzwyczajniej w świecie przestałeś zwracać uwagę na żonę?
Zmrużył powieki. Kiedy Frannie wpada w złość, nie bawi się w podchody; po prostu wygarnia prawdę.
– O czym ty, do diabła, mówisz?
– Widziałam was wczoraj! – Potrząsnęła głową, po czym niedbałym ruchem poprawiła fryzurę. – Przed tym twoim nowym klubem.
Miał wrażenie, że krew przestaje mu krążyć w żyłach.
– Co tam robiłaś?
– Ależ, kochanie, jesteś moim mężem – przypomniała mu chłodnym tonem. – Dlaczego miałabym nie obejrzeć miejsca, w którym będziesz spędzał większość wolnego czasu? – Na moment zamilkła. – A przy okazji obejrzałam sobie twoją przyjaciółkę. Myślałam, Parker, że masz lepszy gust. Naprawdę mogłeś znaleźć kogoś z klasą.
– Nie mieszaj do tego Holly – warknął.
– Holly? – Roześmiała się ironicznie. – Co za głupie imię.
Parker zacisnął zęby; nie zamierzał dać SIę wciągnąć w gierki tej kobiety.
Posłała mu zniecierpliwione spojrzenie.
– A twój nowy biznes… Chryste, Parker! Klub jazzowy? Czyś ty zwariował? Wyobrażam sobie, jaki szczęśliwy musi być twój ojciec!
Wstał z kanapy i popałrzył jej w twarz.
– Odpuść sobie, Frannie. To naprawdę nie twoja sprawa, czym się będę w przyszłości zajmował.
– Mylisz się, kochany. Właśnie żemoja. – Długim, starannie pomalowanym paznokciem dźgnęła go w pierś. – Bo nie chcę rozwodu i uczynię wszystko, abyś go nie otrzymał.
– Nie jesteś w stanie temu zapobiec.
– Tak sądzisz?
Miał dość. Zawsze starał się postępować uczciwie i sprawiedliwie, ale Frannie nie wierzyła w sprawiedliwość. Uważała, że wszystko musi dziać się po jej myśli. Jak mógł tyle lat pozostawać w związku małżeńskim z kobietą, która jest taką egoistką? No co liczył? Gdzie miał rozum?
Powinien był wystąpić z pozwem rozwodowym zaraz po pierwszych sześciu miesiącach wspólnego życia. Nie wystąpił, bo po prostu łatwiej było nic nie robić. Co nim powodowało? Po części lenistwo, po części wstyd: nie chciał się przyznać do błędu, który popełnił. Nie był jednak mnichem, a tym bardziej świętym. Więc od czasu do czasu, kiedy nadarzała się okazja, korzystał z uroków niezobo",iązującego seksu. Wolałby nie zdradzać żony, ale ponieważ ona nie wykazywała nim jako mężczyzną żadnego zainteresowania, nie czuł wyrzutów sumienia, które w innej sytuacji na pewno by go dręczyły.
Małżeństwo z Frannie od początku skazane było na niepowodzenie. Sam był sobie winien. Nie należało się na nie godzić.
– Frannie, wyświadcz nam obojgu przysługę i wracaj do siebie – powiedział znużonym tonem.
– Żebyś nie pożałował swojej decyzji!
Mimo zmęczenia Parker wybuchnął śmiechem.
– Cała ty! Lepiej znasz się na groźbach, Frannie, niż na uwodzeniu.
Zasznurowała gniewnie usta.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nic.
Ujął ją za łokieć i ruszył przez salon do holu. Chciał się jej pozbyć ze swojego domu, ze swojego życia. Najchętniej wysłałby ją na drugi koniec świata.
– Przestań! Puść mnie! – wołała, bezskutecznie próbując się oswobodzić. – Parker…!
Nie słuchał. Doszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł na zewnątrz, ciągnąc ją za sobą. Dopiero tam rozluźnił uścisk.
Wyszarpnąwszy się, z wściekłością popatrzyła mu w twarz.
– Pożałujesz, Parker. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
– Do widzenia, Frannie.
Skrzyżował ręce na piersi. Widział furię w oczach żony, ale nic sobie z tego nie robił. Zamknął ten rozdział swojego życia.
– Nie zamierzam zostać z tobą ani minuty dłużej – dodał. – I nie myśl, że pozwolę ci się ograbić. Dostaniesz tylko tyle, ile ei się należy. Ani grosza więcej.
Kilka kolejnych dni minęło błyskawicznie. Parker spędzał w klubie każdą wolną chwilę. Był perfekcjonistą i chciał, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Gdyby od niego zależało, tkwiłby w Grocie od rana do wieczora, ale miał też obowiązki w rodzinnej firmie. Wiedział, że wkrótce musi odbyć poważną rozmowę z ojcem.
. Na razie myślał tylko o jednym: żeby otwarcie się udało. Żeby muzyka i atmosfera pozostawiły na gościach niezatarte wrażenie. Żeby lokal odniósł sukces. Chciał udowodnić sobie oraz swoim bliskim, że prowadzenie klubu traktuje poważnie, że nie jest to jakieś widzimisię.
Harował więc bez wytchnienia, doglądając wszystkiego i w firmie, i w klubie. A po południu zostawiał pracę i na godzinę wyrywał się do Hotelu Marchand. Jakaś potężna siła ciągnęła go do Holly. Musiał choć chwilę z nią pobyć, popatrzeć na nią, posłuchać jej.
Po nieoczekiwanej wizycie, jaką przed paroma dniami złożyła mu Frannie, tym bardziej doceniał szczerość i bezpretensjonalność Holly. Jej promienny uśmiech, otwartość i serdeczność działały na niego kojąco; były jak balsam na jego zbolałą duszę·
Uświadomił sobie, że Holly jest mu coraz bardziej potrzebna do życia. Trochę to go niepokoiło; ale nie potrafił odmówić sobie przyjemności zoba-
…
czema SIę z mą.
– Stajesz się naszym regularnym bywalcem – powiedziała, dosiadając się do niego po próbie.
– Na to wygląda. – Pokiwał z uśmiechem głową. – Kiedy dziś przyszedłem, Leo nawet nie czekał na zamówienie. Sam przyniósł moje ulubione piwo.
Podniosła do ust butelkę i upiła łyk.
– Nie tylko Leo zauważa twoje przyjście.
– Całe szczęście. Może on uchodzi za przystojniaka, ale nie bardzo jest w moim guście.
– Tak? A kto jest?
– Znasz odpowiedź.
– Może znam. Ale i tak chdałabymją usłyszeć.
– No dobrze. Więc przepadam za wysokimi brunetkami, które pięknie fałszują.
Kąciki jej ust zadrgały.
– Rozumiem.
– Oczywiście rude ślicznotki o szarych oczach i niskich, zmysłowych głosach też mają swój urok.
– Dzięki Bogu.
Leo postawił na stoliku szklankę herbaty, po czym odszedł do swoich zajęć przy barze.
– Podobno dogadałeś się z Robertem LeSoeurem w sprawie kawy?
– Tak. – Parker oparł się wygodnie. – Trwało to tydzień, ale w końcu doszliśmy do porozumienia. Interes powinien być opłacalny i dla firmy Jamesów, i dla Hotelu Marchand.
Szef kuchni mocno się targował, Parkerowijednak udało się doprowadzić do umowy satysfakcjonującej obie strony. Powinien bardziej cieszyć się z osiągniętego sukcesu i pewnie tak by było, gdyby nie stracił serca do tej roboty. No ale zawsze milej opuszczać firmę po sukcesie niż po porażce.
– Jak tam twój klub? – spytała Holly.
O klubie mógł rozmawiać bez końca. To było jego marzenie, jego pasja.
– Wszystko gotowe. Przynajmniej taką mam nadzieję. Jutro wielkie otwarcie.
– Bardzo się denerwujesz?
– Trochę – przyznał. – Zamówiłem miejscowy zespół. Będzie grał przez pierwsze dwie godziny. Powinien przyciągnąć ludzi.
– Miejscowy zespół? – spytała zaciekawiona. – Kogo?
– Trio Hansonów.
– Dobry wybór. – Holly zamieszała słomką mrożoną herbatę. – Są znani i bardzo lubiani.
– Wiem. – Przyglądając się jej uważnie, po chwili kontynuował: – Potem, kiedy oni skończą, marzy mi się solówka. Występ osoby z klasą, która swoim głosem zdoła wszystkich oczarować.
Przechyliła na bok głowę. Włosy opadły jej na oczy, zasłaniając pół twar:zy.
– Masz kogoś upatrzonego?
– Właściwie to…
– Znam tę osobę?
Rozciągnął usta w uśmiechu. Tak łatwo się z nią rozmawiało, bez aluzji, bez gierek. Tak łatwo obcowało.
– To jak, Holly? Zgodzisz się?
Pociągnąwszy łyk herbaty, zmarszczyła czoło.
– Tommy nie będzie mógł mi akompaniować.
Obiecał swojej żonie, że wyjadą razem na weekend.
– Zapewnię ci dobrego pianistę. Może nie tak doskonałego jak Tommy, ale…
– W porządku..
Zacisnął rękę na jej dłoni.
– Zgadzasz się? Zaśpiewasz?
– Z największą przyjemnością.