Torebkę z krokodylej skóry oraz duży brązowy skoroszyt rzuciła na niski stolik, na którym leżały stosy kolorowych pism, po czym rozejrzała się z zaciekawieniem. Duża kanapa obita tkaniną w kwiecisty wzór, mnóstwo tandetnych bibelotów, okno z widokiem na zaniedbanyogród…
To niezbyt imponujące wnętrze ogromnie poprawiło Frannie humor.
– Co pani tu robi? – zapytała Bony.
– Ależ Bony… Nie obrazisz się, że będę do ciebie mówić po imieniu, prawda?: – Żona Parkera usiadła na skraju kanapy. – Bądź co bądź znamy się od dawna.
Bony, lekko utykając, przeszła na środek pokoju.
– Słucham?
Frannie machnęła lekceważąco ręką.
– Proponuję, żebyśmy były z sobą szczere i niczego nie owijały w bawełnę. W końcu sprawa dotyczy nas obu. – Na moment zamilkła. – Doskonale cię pamiętam. Śpiewałaś na moim weselu.
– Owszem.
– Widziałyśmy się również w dzień poprzedzający wesele…
Frannie wszystko sobie przypomniała, kiedy otrzymała raport sporządzony przez prywatnego detektywa. Na samo wspomnienie tamtego incydentu ogarnęła ją niepohamowana wściekłość. Kochały się z Justine w ogrodzie,. kiedy nagle zza kępy krzaków wyłoniła się ta nikomu nieznana, żałosna piosenkareczka. Frannie poderwała się jak oparzona. Przestraszyła się, że ta dziwka wszystko wygada Parkerowi, i małżeństwo, na którym tak bardzo jej zależało, nie dojdzie do skutku..
No i proszę, dziesięć lat później spotyka tę samą zdzirę! Zagrożenie wraca. Bo jeżeli Bolly Carlyle wyjawi Parkerowi, na czym kiedyś przyłapała jego żonę, Frannie na sto procent nie zdoła uratować małżeństwa.
Dość tego! Nie zamierza dłużej żyć w strachu i niepewności. Pozbędzie się tej zdziry i odzyska Parkera.
– To było bardzo dawno temu – rzekła Bolly.
– Istotnie. – Frannie podniosła się z kanapy. Nie podobało jej się, że musi zadzierać głowę.
– I znów się spotykamy.
– Właśnie tego nie rozumiem. Czego ode mnie chcesz?
– Już mówię. – Wysunąwszy skoroszyt spod swojej torebki, Frannie przyglądała się rywalce spod oka. – Otóż przychodzę z wiadomością od Parkera.
– Od Parkera?
– Tak, od mojego męża. – Zamilkła. Nawet nie przypuszczała, że tak dobrze będzie się bawić. Uśmiechając się ironicznie, po chwili dodała: – Pamiętasz go? To ten facet, z którym sypiasz.
Holly poczuła bolesny ucisk w piersi. Nie odezwała się.
– Parker nie chce się z tobą więcej widzieć.
– On cię tu przysłał?
– Oczywiście – skłamała Frannie. – Chyba nie sądzisz, że sam zawracałby sobie głowę takimi duperelami?
– Nie wierzę ci.
– A mnie się wydaje, że wierzysz. – Podała rywalce skoroszyt, podeszła do okna, po czym obróciła się do niej twarzą. – W głębi duszy wiesz, że Parker nie traktował poważnie waszej znajomości. Że byłaś dla niego… maskotką, zabawką. Widzisz, Parker i ja… mamy z sobą pewien układ. Nasze małżeństwo.różni się od innych. Każdemu z nas wolno zawieraĆ znajomości, przyjaźnie, wolno romansować na boku, ale nigdy nie zapominamy o tym, z kim braliśmy ślub.
– Hm, to dziwne. – Holly zacisnęła rękę na skoroszycie, ale nie zajrzała do środka. Zachwiała się lekko, jakby zakręciło się jej w głowie. – Jeśli wasze małżeństwo jest tak trwałe, jak mówisz, to dlaczego prasa rozpisuje się o waszym zbliżającym się rozwodzie?
– Och, nie żartuj! Kto by tam wierzył tym gryzipiórkom? – Frannie sprawdziła czy z paznokci nie odpryskuje jej lakier. – Przyznaję, że po naszej ostatniej sprzeczce Parker trochę się zdenerwował i poleciał do prawnika, ale lada dzień wyjaśnimy sobie te nasze nieporozumienia.
– Rozumiem.
– A jeśli chodzi o moje preferencje seksualne, to Parker doskonale wie, że wolę kobiety – dodała Frannie, zadowolona ze swojego kłamstwa. Po pierwsze, skąd Holly miałaby wiedzieć, że to nieprawda? Po drugie, jeżeli będzie myślała, że Parker zna prawdę, uzna, że nie ma sensu opowiadać mu o incydencie, który widziała przed dziesięcioma laty. – W każdym razie kazał ci przekazać, żebyś dała mu święty spokój i nie próbowała na siłę ciągnąć waszego romansu.
– A dlaczego Parker się tobą wyręcza?
– Och, Holly, Holly… – Frannie pokiwała z politowaniem głową. – Jaki mężczyzna chciałby wysłuchiwać pretensji rozżalonej kochanki?
Holly przyznała jej w duchu rację. Pewnie żaden. Przypomniała sobie napięcie malujące się na twarzy Parkera, kiedy powiedziała mu, że go kocha. Wyglądał tak, jakby miał ochotę zapaść się pód ziemię, a przynajmniej znaleźć się jak naj dalej od niej, Holly. Na samą myśl o tym przeniknął ją dojmujący ból.
Zastanawiała się, jak by zareagował, gdyby usłyszał o dziecku? Czy byłby wystraszony? Smutny? A może by się ucieszył? Niestety, ona tego nigdy się nie dowie.
– A to… co to jest? – spytała, unosząc skoroszyt. Na szczęście ręka jej nie drżała.
– Zobacz.
Przerzucając wsunięte do środka strony, Hollypoczuła, jak przenika ją straszliwy chłód. Ktoś zadał sobie wiele trudu, aby dokładnie prześledzić jej przeszłość, a wszystkie błędy i grzechy, jakie miała na sumieniu, przedstawić do oceny Frannie LeBourdais.
Czy tylko do oceny Frannie? A może Parker też czytał ten szczegółowy raport? Może siedzieli obok siebie na kanapie, śmiejąc się do rozpuku, że ktoś taki jak HollyCarlyle wyznaje Parkerowi miłość?
Bolesny ucisk w sercu sprawił, że ledwo oddychała. Czy to była odpowiedź Parkera na jej słowa o miłości? Czy wrócił do domu, chwilę podumał nad tym, co usłyszał, a następnie przysłał do niej żonę, by ta ją przegoniła na cztery wiatry? Czy tak nisko ją, Holly, cenił? Czy nic dla niego nie znaczyła ich wspólna noc?
– Czy Parker to zlecił? Czy to on kazał sporządzić ten raport?
– Nie, to mój pomysł – odparła Frannie.
– Twój?
– Oczywiście. – Frannie wygładziła elegancką bluzkę i roześmiawszy się ironicznie, podniosła ze stolika torebkę. – Powinnaś wiedzieć, że uczynię wszystko, żeby chronić swoje małżeństwo. Żeby zatrzymać przy sobie faceta, który należy do mnie. Na razie Parker wciąż myśli o tobie z sympatią, ale to się zmieni. Widzisz, on jeszcze nie czytał tych papierów.
Na Hollyspłynęła ulga. Przynajmniej Parker jest niewinny. Nie poniżył się do tego, by gmerać w jej przeszłości – w przeszłości, która jego przecież nie dotyczy.
– Jeżeli jednak podejmiesz najmniejszą próbę zbliżenia się' do mojego' męża – kontynuowała Frannie – możesz być pewna, że dostanie ode mnie kopię raportu.
– Zaraz, zaraz… Skoro, jak twierdzisz, Parker nie chce mieć ze mną więcej do czynienia, to czym się martwisz?
– Źle mnie zrozumiałaś. W cale się nie martwię. – Frannie wykrzywiła wargi w uśmiechu. – Te papiery to… to moje zabezpieczenie na przyszłość. Na wypadek gdyby Parkerowi się odmieniło. Jeśli dowiem się, że się widujecie, nie omieszkam przekazać mu tych informacji. Przypilnuję, żeby się dowiedział, kim naprawdę jesteś: żałosną, pazerną oportunistką, która za wszelką cenę pragnie zdobyć dla siebie lepszą pozycję społeczną.
~ Parker ci nie uwierzy.
– Myślę, że uwierzy. – Frannie ponownie obdzieliła ją cierpkim uśmiechem. – Ale to nie wszystko. Jeżeli nie będziesz się trzymać z daleka od mojego męża, przekażę te dokumenty odpowiednim instytucjom.
Holly wciągnęła gwałtownie powietrze.
– Widzę, że się rozumiemy – ciągnęła Frannie. – Władze stanu Luizjana na pewno nie dopuszczą, żeby kobieta o tak podejrzanej reputacji została matką zastępczą.
– Informacje na temat wykroczeń popełnianych przez osoby nieletnie są tajne – powiedziała cicho Holly. – Jak… – Nagle urwała. – Skąd wiesz o moich planach?
– Wynajęłam świetnego detektywa. Bardzo skrupulatnego. A on odkrył, że uczęszczałaś na specjalne kursy dla rodziców. No i złożyłaś już dokumenty… – Na moment Frannie zamilkła. – Mogę sprawić, aby twoje marzenia nigdy się nie ziściły.
Faktycznie, Frannie mogłaby to zrobić. Gdyby spełniła groźbę i w odpowiednim urzędzie przedstawiła dokumenty opisujące młodzieńcze wybryki Holly…
– Szantażujesz mnie?
– Szantaż to takie brzydkie słowo. – Frannie skrzywiła się z niesmakiem. – Brzydkie, ale precyzyjnie oddające moje intencje:
– Dlaczego to robisz? – spytała Holly, nienawidząc nuty desperacji, którą słyszała w swoim głosie.
– Naprawdę jesteś aż tak nieinteligentna? – Żona Parkera pokręciła zdegustowana głową. Mniejsza o to. Wydawało mi się, że dość jasno wyraziłam swoje stanowisko, ale dla pewności powtórzę, co mówiłam. Otóż jesteś dla mnie zerem. Mniej niż zerem. Jeżeli jednak zaczniesz mi się stawiać, podejmę odpowiednie kroki, żeby cię zniszczyć.
– Strasznie się przejmujesz kimś, kogo uważasz za mniej niż zero.
Frannie zmierzyła ją ironicznym spojrzeniem.
– Jestem, pewna, że Parker chętnie zapozna się z tym raportem. To fascynująca lektura. Kradzieże, pobyt w zakładzie dla riieletnich, że nie wspomnę o aresztowaniu za obnażanie się w miejscu publicznym… Z takim życiorysem nie bardzo cię widzę w roli matki zastępczej.
Holly poczuła, jak smutek i rozgoryczenie ustępują miejsca złości. Nie zamierzała pozwolić, by ktoś taki jak Frannie bezkarnie wywlekał różne zdarzenia z jej przeszłości i obrażał ją w jej własnym domu. Dotąd milczała, bo była za bardzo· wszystkim oszołomiona, ale teraz basta! Dłużej nie będzie tego tolerować.
– Byłam dzieckiem – oznajmiła gniewnie. Nie miałam co do ust włożyć. I ukradłam bochenek chleba.
– Ojej, obrazek jak z powieści Dickensa.
– A co do obnażania się… – Holly uderzyła dłonią w skoroszyt. – Podczas parady w Mardi Gras podniosłam bluzkę i pokazałam piersi. Tego dnia w Nowym Orleanie robi to tysiące kobiet. To niewinna zabawa.
– Ty naprawdę w to wierzysz? Że to niewinna zabawa? No to ci współczuję. – Frannie westchnęła, po czym wsunęła swój egzemplarz raportu pod pachę. – Przystępujesz do walki całkiem nieuzbrojona. Masz nieciekawą przeszłość. A teraźniejszość… hm, też można by się do niej przyczepić. Kim jesteś? Piosenkarką o wątpliwych standardach moralnych, która sypiając z cudzym mężem, próbuje wspiąć się na szczyt drabiny społecznej. Jakoś nie sądzę, żeby zwykłej dziwce udało się wkraść w łaski rodziny Jamesów.
Wpatrując się w swoją opanowaną, elegancką rywalkę, Holly poczerwieniała z oburzenia. Nic dziwnego, że Parker wzdraga się na sarn dźwięk słowa "miłość". Ona, Holly, miała ochotę wyrzucić Frannie z domu po zaledwie dziesięciu minutach, a Parker męczy się z nią od dziesięciu lat. Co za wredna baba! Po trupach dąży do celu. Gotowa jest zniszczyć wszystko, by postawić na swoim.
Przez nią Holly nie tylko straci Parkera, ale nie zdoła również zrealizować swoich marzeń o rodzinie zastępczej.
Zaciskając ręce na skoroszycie, napotkała lodowate spojrzenie Frannie. Wiedziała, że nic nie jest w stanie poruszyć tej kobiety, żadne groźby, żadne prośby. Nic.
Mimo to postanowiła oddać cios.
– Sądzisz, że w wyższych sferach ludzie wolą lesbijki od dziwek?
Frannie zamrugała nerwowo, po chwili jednak ponownie przybrała kamienny wyraz twarzy.
– Połamiesz sobie pazurki, a i tak nic nie wskórasz.
Holly zazgrzytała zębami.
– Wyjdź – rzekła chłodno. – Przekazałaś wszystko, co miałaś do przekazania. A teraz wyjdź.
– Chwileczkę. Jest jeszcze coś, co musimy sobie wyjaśnić.
– My? Wyjaśnić sobie? Nie wiem, o czym móWISZ.
– O twoich marzeniach. – Głos Frannie przyjął podejrzanie kojące brzmienie.
Holly natychmiast wzmogła czujność.
– Nie rozumiem.
– Wiem, czego pragniesz, Holly. Chcesz kupić tę ohydną ruderę na Annunciation i urządzić w niej dom dla bandy upośledzonych społecznie bachorów.
– Co cię to obchodzi?
– Mogłabym ci pomóc.
– Oczekując w zamian…?
– Drobnej przysługi.
– Jakiej? – spytała Holly, zła na siebie.
Po jaką cholerę w ogóle prowadzi tę rozmowę? Co nią kieruje? Chorobliwa ciekawość? Pomyślała sobie, że pewnie tak się czuje człowiek paktujący z diabłem.
– Trzymaj się z dala od Parkera. Nawet jeśli będzie cię błagał, żebyś do niego wróciła. Pomóż mi odzyskać uczucia męża. Jeżeli to zrobisz, kupię ten don i w prezencie ci go ofiaruję.
Holly nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Była pew.na, że śni. W jednej sekundzie Frannie LeBourdais grozi, że ją zniszczy, a w następnej usiłuje ją przekupić.
W tym momencie zrozumiała, jak ogromna desperacja kryje się pod chłodnym opanowaniem Frannie. Może Frannie mówiła prawdę oParkerze, a może nie. Nie ma to jednak większego znaczenia. Po prostu jej wizyta uzmysłowiła Hollyjedną ważną rzecz, a mianowicie, że dzieli ją od Parkera przepaść. Że równie dobrze mogliby mieszkać. na dwóch różnych planetach.
Parker pozwolił, by Frannie przekreśliła jego szanse na związek z inną kobietą, która darzyłaby go autentyczną miłością. W przeciwieństwie do niego ona, Holly, nie zamierza pozwolić odebrać sobie marzeń.
W stąpiła w nią nowa siła, siła i odwaga, by wygarnąć Frannie, co myśli o jej ofercie.
– Wynoś się stąd! Zabieraj te swoje papiery i wynoś się z mojego domu i mojego życia. Nie dam się przekupić. I nie dam się zastraszyć. Możesz robić, co chcesz z "informacjami", jakie o mnie zebrałaś. Nie wstydzę się tego, kim byłam, ani tego, kim jestem. I guzik mnie obchodzi, co komu powiesz na mój temat.
– Naprawdę jesteś głupia, wiesz?
– Wyjdź, proszę. Nie interesują mnie twoje gierki.
Oczy Frannie pociemniały ze złości.
– Nie zdołasz mnie skrzywdzić – oświadczyła Holly, Podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko. – Z materiałem zdobytym przez swojego detektywa możesz zrobić, co ci się żywnie spodoba. Jeśli o mnie chodzi, po prostu nie istniejesz. A teraz żegnam, nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
Patrząc na stojącą przy kanapie kobietę, widziała, jak kipi w niej krew. Więc jednak chłodna, opanowana Frannie LeBourdais nie jest tak niewzruszona, za jaką próbuje uchodzić.
Energicznym krokiem Frannie skierowała się ku drzwiom. Zanim wyszła na zewnątrz, pogardliwym wzrokiem zmierzyła Hollyod stóp do głów.
– Byłaś nikim, pyłkiem kurzu, teraz nawet tym nie jesteś. Chciałam ci pomóc, ale niektórzy ludzie po prostu nie potrafią docenić czyjegoś dobrego serca.
Holly zacisnęła palce mocniej na drzwiach.
– Żegnam.
Fukając gniewnie, Frannie opuściła mieszkanie.
Hollynie zatrzasnęła drzwi – zamknęła je cicho, przekręciła zamek, po czym oparła się o nie plecami i powoli osunęła się na podłogę· Podciągnąwszy kolana pod brodę, otoczyła je ramionami, przytknęła do nich czoło i rozpłakała się·
Z żalu nad Parkerem. Z żalu nad sobą.
Z żalu nad dzieckiem, które będzie wychowywało się bez ojca.
Parkera dręczyły sny.
Mimo że oczy miał zamknięte, widział nad sobą Hollyktóra leciutko przesuwała palce po jego nagim torsie. Wyglądała identycznie jak tamtej nocy. Włosy miała rozpuszczone, oczy lśniące, usta rozchylone w uśmiechu, który był zarówno zmysłowy, jak i niewinny.
Rozpaczliwie jej pragnął. I chociaż wiedział, że śni, z całej siły starał się pozostać w tym błogim półśnie, by trzymać Hollyw ramionach.
– Holly… – Wypowiedziane szeptem imię zabrzmiało niczym błagalne westchnienie.
Usta, które przywierały do jego ust, były miękkie, żarliwe. Wciągnął w nozdrza jej zapach… nie, Hollypachnie inaczej. Nie tak ihte~sywnie; ten zapach niemal go odurzał.
Parker zamrugał powiekami. Ku swemu zdumieniu ujrzał nad sobą Frannie. Siedziała na nim okrakiem, naga, z rękami na jego ramionach, z zadowolonym uśmieszkiem na twarzy.
Zamrugał kilka razy," próbując się skupić, oprzytomnieć. Jeszcze przez chwilę walczył ze snem, usiłując wydostać się z bajkowego świata i wrócić do prawdziwego. Kiedy mu się to udało, zepchnął z siebie Frannie i jak oparzony wyskoczył z pościeli.
– Co ty, do diabła, wyprawiasz? – Patrzył na nią tak, jakby po raz pierwszy w życiu widział ją na oczy. – Jak się tu dostałaś? Po co przyszłaś?
– Jesteś człowiekiem o niezmiennych przyzwyczajeniach, mój drogi – odparła jego żona. – W ciąż trzymasz zapasowy klucz w donicy z kwiatami po prawej stronie tarasu. – Lekko naburmuszona, wyciągnęła się w ponętnej pozie na łóżku i zaczęła gładzić dłońmi swoje zgrabne, jędrne ciało. – Poza tym myślałam, że ucieszy cię mój widok.
– Czego chcesz, Frannie? – spytał gniewnym tonem.
Włożył leżący na skraju łóżka szlafrok, a następnie chwycił róg cienkiej kołdry i zakrył nią swą żonę·
Dawniej na widok jej zmysłowej nagości zalałaby go fala pożądania. Dziś czuł jedynie złość, niesmak, obrzydzenie. O niczym bardziej nie marzył, niż żeby wziąć prysznic, zmyć z siebie jej dotyk. Najpierw jednak musi pozbyć się jej ze swojego domu..
Przyciskając kołdrę do piersi, Frannie usiadła na łóżku i odgarnęła z twarzy włosy.
. – Był taki czas, kiedy wcale niespieszno ci było opuścić łóżko.
– Moja pamięć nie sięga tak daleko wstecz. Co knujesz, Frannie? Co cię, do licha, tu przywiodło?
– W porządku! – zirytowała się.
Odrzuciła na bok kołdrę i wstała, po czym wolnym krokiem podeszła do stojącego w rogu pokoju krzesła, na którym zostawiła swoje ubranie.
Koniecznie muszę zmienić zamki, przemknęło Parkerowi przez myśl.
– Czyli jedyną kobietą, której obecnie pragniesz, jest ta ruda zdzira, tak?
Ruda zdzira? Wezbrała w nim złość.
– Co ty o niej wiesz, Frannie? – spytał, stając w obronie Holly. – Ona…
Roześmiała się, nie dając mu dokończyć. Był to zimny, złośliwy śmiech.
– Co ja o niej wiem? Założę się, że znacznie więcej niż ty.
– Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to mów i do widzenia.
Zapinając guziki jedwabnej bluzki, obróciła się na pięcie.
– Och, mam ci wiele do powiedz·enia·. – Wciągnęła spódnicę. – Chcesz się ze mną rozwieść? Rzucić mnie dla tej nędznej wywłoki? Proszę bardzo! Tylko najpierw, mój drogi, zamień się w słuch.
Mówiła, wypluwając z siebie fakty, daty, miejsca. Usta jej się nie zamykały. Z lubością opowiadała o wszystkim, co wynajęty przez nią detektyw zdołał znaleźć na temat Holly Carlyle. Parker słuchał.
Czy miał pretensje do Holly? Czy gniewał się, że tak wiele przed nim ukryła? Nie, bo przecież prawie wcale nie rozmawiali o przeszłości, ani jej, ani jego. Znał zaledwie garść szczegółów z jej dzieciństwa, ale to mu wystarczyło, by zrozumieć jedno: że jako dziecko Holly nieustannie toczyła walkę o przetrwanie.
Jednakże nogi się pod nim ugięły, kiedy pod koniec wywodu Frannie oddała decydujący strzał.
– A wiesz, co w tym wszystkim jest naj śmieszniejsze, Parker? – Chwyciwszy. torebkę, ruszyła w stronę drzwi. – Pragnęłam cię odzyskać. Chciałam ratować nasze małżeństwo, więc zaproponowałam rudej pieniądze, żeby zostawiła cię w spokoju. Obiecałam, że jeśli się od ciebie odczepi, to kupię jej tę paskudną ruderę, na której tak bardzo jej zależy. – Frabnie posłała mężowi triumfalny uśmiech. – I wyobraź sobie, kochanie, że ta zdzira się zgodziła.
Parker miał wrażenie, jakby cały jego świat zatrząsł się w posadach.
– Tak, tak. – Frannie pokiwała głową, nie kryjąc satysfakcji. – Twoja przyjaciółeczka dała się przekupić. Długo się nie wahała; rzuciła się na czek, zanim jeszcze skończyłam mówić. – Na moment się zamyśliła. – Więc jeśli chciałeś rozwieść się ze mną, żeby z nią ułożyć sobie życie, to masz pecha, misiu. Ona dokonała wyboru. Zamiast cie.bie wybrała tę ohydną starą ruderę, którą planuje zapełnić gromadą jakichś bachorów. No i jak się z tym czujesz, co?
Parker odprowadził Frannie wzrokiem do drzwi, ale właściwie to nic nie widział. Stał jak otępiały. Miał pustkę w głowie. Na niczym nie mógł się skupić.
Czuł jedynie obezwładniający strach – strach przed tym, że to, czego się najbardziej obawiał, może okazać się prawdą. Psiakrew!
Powoli do strachu dołączyła wściekłość i rozpacz. Był bliski załamania. Ratowało go tylko jedno: świadomość, że Frannie uwielbia kłamać. Musiał jednak zadać sobie bolesne pytanie i uzyskać na nie odpowiedź: czy Hollykocha jego samego, czy jego pieniądze.