ROZDZIAŁ DWUNASTY

Krążąc za Holly po pokojach na parterze, Parker słuchał jej podnieconego głosu. Z przejęciem opowiadała o swoich planach stworzenia prawdziwego domu dzieciom, dla których byłaby przybraną matką·

– Dzieciaki powinny mieszkać w ciepłym, przytulnym domu, a nie w sierocińcu – oznajmiła, wodząc tęsknie wzrokiem po brudnych ścianach, porysowanych podłogach, wybitych szybach.

Wiedział, że Holly nie widzi brzydoty i zaniedbań, lecz to, jak dom będzie wyglądał po remoncie.

– Większość czasu spędziłam w sierocińcu… – kontynuowała po chwili neutralnym tonem, ale z jej oczu wyzierał ból, którego nie potrafiła ukryć. – Nigdy nie czułam, że ktoś mnie kocha, że komuś na mnie zależy. To była taka poczekalnia, miejsce, w którym się mieszka do osiągnięcia pewnego wieku. Jak tylko go osiągnęłam, natychmiast stamtąd zwiałam. Uznałam, że zarobię na swoje utrzymanie, a potem wyjdę za mąż, założę rodzinę.

– Holly… Potrząsnęła głową.

– Nie, Parker. Nie szukam litości. Jestem dorosła i już dawno wyleczyłam się z tamtych ponurych doświadczeń.

Chciał się sprzeciwić, lecz na szczęście ugryzł się w język.

– Ale w sierocińcach nadal żyją dzieci. Czekają, marzą, mają nadzieję, że ktoś je zechce, pokocha, że w końcu staną się dla kogoś ważne.

Mówiła cicho, lecz w jej głosie pobrzmiewała taka stanowczość, takie 'zdecydowanie, że Parker nie miał cienia wątpliwości, iż prędzej czy później Holly znajdzie sposób, by odmienić los choćby paru sierot.

Zwiedzając dom, tylko jednym uchem słuchał paplaniny Holly. Zamiast tego rozmyślał o tym, co mu zdradziła o swoim dzieciństwie. Odkąd skończyła szesnaście lat, radziła sobie sama. Na pewno nie było jej łatwo, ale nie załamywała się, nie poddawała przeciwnościom losu. Zbudowała dla siebie życie, z którego mogJa być dumna. Teraz chciała podzielić się nim z tymi, którym brakuje jej siły i uporu. Podziwiał ją za to. Podziwiał za wszystko.

Przypomniawszy sobie, co jej nagadał tamtego wieczoru, znów poczuł się jak skończony idiota. Jak mógł insynuować, że Holly chce go złapać na dziecko, żeby zapewnić sobie lekkie i przyjemne życie?

Usta Holly się nie zamykały. Nie zważając na kroki, które dudniły głośno po pustym domu, opowiadała o swoich planach i marzeniach, opowiadała z takim entuzjazmem, że powoli dom zaczął się zmieniać, zaludniać. I nagle Parker ujrzał go w nowym świetle.

Zobaczył to, co ona. W powietrzu unosił się zapach świeżej farby, a promienie słońca lśniły na czystej, wypastowanej posadzce. Kiedy skierował wzrok na okna, nie widział lepiących się od brudu szyb, lecz zadbany, starannie przystrzyżony trawnik oraz zawieszoną na gałęzi drzewa dziecięcą huśtawkę.

Holly ma rację: gruntowny remont mógłby zamienić ohydną ruderę w wygodną, przytulną chałupę·

Holly ruszyła na górę, czule gładząc ręką lepką od brudu poręcz.

– Boże, to miejsce jest idealne. A raczej będzie idealne, jak się je odnowi – oznajmiła stanowczym tonem, jakby chciała przekonać o tym zarówno siebie, jak i Parkera. – W tak dużym domu bez trudu zmieści się sześcioro dzieciaków. Może nawet więcej.

– Pracujesz do późna. Kto się będzie nimi wieczorami zajmował?

. – Zatrudnię opiekunkę. Może jakąś miłą staruszkę, która nie ma własnego kąta.

– Ten dom wymaga naprawdę solidnego remontu.

– Wiem. – Zmarszczyła czoło. – Mimo to uważam, że miejsce jest…

– Idealne? – dokończył za nią.

Jej promienny uśmiech zaparł mu dech.

– Szybko się uczysz – powiedziała i nagle krzyknęła przerażona, bo zmurszały drewniany stopień pękł pod jej ciężarem.

Prawa noga wpadła w dziurę aż po kolano. Holly straciła równowagę; zaczęła wymachiwać rękami, bezskutecznie usiłując się czegoś przytrzymać. Parker błyskawicznie pokonał dwa stopnie, jakie ich dzieliły, i złapał ją wpół, zanim zdążyła wyrządzić sobie krzywdę.

Z całej siły tulił ją do piersi. Serce biło mu niespokojnie.

– Jezu, nic ci nie jest?

– Trochę boli. -przyznała, próbując się uwolnić.

– Poczekaj, nie szarp – polecił.

W sunął rękę w otwór i obmacał nogę, delikatnie sprawdzając, czy nie jest złamana.

– Chyba wszystko w porządku, ale wyjmuj ją bardzo powoli.

– Dobrze.

Posłuchała go. Wyciągnęła nogę i nagle jęknęła.

– Co? Aż tak boli?

– Nie, ale zobacz… – odparła płaczliwym tonem i wskazując na gołą stopę, poruszyła palcami. – To były nowe buty, w dodatku kosztowały majątek…

– Na miłość boską – mruknął Parker, starając się nie okazać strachu, jaki przeżył.

Nie puszczając Holly, schylił się i ponownie wsunął rękę do otworu. Po chwili wydobył składający się z dwóch lub trzech cienkich paseczków sandałek na wysokim obcasie.

– Dziękuję.

Przytrzymując się Parkera, Holly włożyła but, po czym oparła nogę o podłogę. Syknąwszy z bólu, natychmiast ją z powrotem uniosła.

– A jednak boli?

– Niestety.

– Dzięki Bogu, że sobie karku nie skręciłaś.

– Urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą.

Otoczył ją ramieniem. Kiedy próbowała się oswobodzić, przytulił ją mocniej.

– Nie wyrywaj się. Nie puszczę cię samej na dół.

– Na dół? Ale wcale nie mam zamiaru iść na dół. – Podjęła kolejną bezskuteczną próbę oswobodzenia się. – Chcę zobaczyć resztę domu.

– To zbyt ryzykowne – zaprotestował Parker, kierując się w stronę frontowych drzwi. – Co będzie, jak ta reszta zwali ci się na głowę?

– Nie wygłupiaj się.

– Nic z tego, Holly.

Na samą myśl o tym, co by się mogło wydarzyć, gdyby przyjechała tu taksówką i sama udała się na zwiedzanie rudery, zrobiło mu się słabo. Mogłaby godzinami tkwić uwięziona na tych zmurszałych schodach. Mogłoby minąć kilka dni, zanim ktoś by ją odnalazł. Objął ją tak mocno, że aż zapiszczała.

– Przepraszam. – Rozluźnił, nieco uścisk. – Ale dziś już niczego nie będziesz zwiedzać.

– A odkąd to za mnie decydujesz?

– Od dziś. Od tej chwili. Po prostu pogódź się z tym.

– Może się zdziwisz, Parker, ale nigdy nie lubiłam facetów w typie Tarzana.

– Zapamiętam. – Nacisnął klamkę i wyprowadził Holly na taras. – Masz klucz?

Zamknęła drzwi, mamrocząc coś gniewnie pod nosem. Parker, który wolał nie słuchać jej przeklinania, odszedł kilka kroków na bok. Kiedy schowała klucz z powrotem do torebki, wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu.

– Dzwonię po taksówkę. Tak się umawialiśmy, pamiętasz?

– Jedziesz ze mną.

– W porządku. Odwieź mnie do domu.

– Zamierzam. Do mojego domu.


Nie posiadając się z oburzenia, przez całą drogę wpatrywała się gniewnie w Parkera. Nie chciała jego pomocy. No dobrze, tak się akurat złożyło, że dziś jej potrzebuje. Ale w duchu buntowała się przeciwko niej. Oczywiście rozmowa z Parkerem niczego by nie dała. Równie dobrze można by prosić drzewo, aby łaskawie przesunęło się z jednego końca trawnika na drugi.

Zamiast się więc spierać, zrezygnowana zacisnęła usta.

Nie odezwała się nawet wtedy, gdy Parker zatrzymał samochód przed ładnym, niedużym domem otoczonym sporym, zadbanym ogrodem. Ktoś mógłby powiedzieć, że zachowuje się jak obrażone dziecko. Może. Ale milczenie stanowiło jej jedyną broń.


Parker obszedł samochód, otworzył drzwi od strony pasażera i zgarnął ją w ramiona, zanim zdążyła wysiąść.

– Potrafię chodzić o własnych siłach.

– Nadwerężyłaś nogę. Oczyścimy ją i dokładnie obejrzymy. Może trzeba będzie pojechać na ostry dyżur.


– Do szpitala? – Przycisnąwszy rękę do szerokiej klatki piersiowej Parkera, starała się od niego odsunąć jak najdalej. W głębi duszy jednak marzyła o tym, by się w niego wtulić. Zachowywał się władczo i apodyktycznie. Ku swemu przerażeniu – i wbrew temu, co mówiła o Tarzanie – odkryła, że bardzo jej się tó podoba. W jego silnych ramionach czuła się mała, krucha i bezpieczna. – Zwariowałeś? Nie potrzebuję żadnego szpitala.

– Może nie. Zaraz się przekonamy.


Ścieżką, wzdłuż której rosły barwne kwiaty, doszedł do schodków, wszedł po nich na taras i po chwili otworzył drzwi. Wniósł Holly do środka. Przez moment poczuła się jak panna młoda, która w ramionach męża przekracza próg domu. Przestań, zganiła się w duchu. W nocy nie miała wpływu na swoje myśli, ale w ciągu dnia mogła się sprzeciwiać, gdy podążały w niewłaściwym kierunku.

– Ładnie tu – powiedziała, rozglądając się po holu.


Kątem oka dojrzała kawałek salonu i po chwili znalazła się w przestronnej łazience dla gości. Dom, przynajmniej ta część, którą zdołała zobaczyć, urządzony był w surowym męskim stylu. Beżowe ściany, brązowe kanapy i fotele, gdzieniegdzie obraz lub grafika… Najwyraźniej Parker nie lubił nadmiaru mebli ani dekoracji.


– Dziękuję. – Posadziwszy Holly na zielonym granitowym blacie, pochylił się i delikatnie ujął ranną stopę.


Po plecach przebiegł jej dreszcz. Starała się nie myśleć o dłoniach Parkera, o jego palcach ostrożnie uciskających kostkę. Nie było to wcale łatwe.

– I co, panie doktorze? – spytała, siląc się na lekki, żartobliwy ton. – Będę żyła?


– Na kostce, po zewnętrznej stronie, pojawia się wielki siniak – oznajmił cicho, przesuwając palcami po jej skórze. – Możesz ruszać nogą?

– Oczywiście, że tak… Auu!

Przyjrzał się Holly badawczo.

– Na szczęście jej nie złamałaś. Chyba jedynie zwichnęłaś.


– Wspaniale. Tylko tego mi potrzeba. Pięknie będę wyglądała na scenie: z laską i nogą owiniętą jakimś gustownym bandażem.


– Owszem, pięknie. – Opuszkąmi palców przeciągnął po jej łydce, dotarł do kolana, potem wrócił na dół.

Dotyk był delikatny niczym leciutkie tchnienie wiatru. Miała wrażenie, że każda komórka jej ciała wyje, błagając o więcej. O to, by nie zabierał ręki. Tak bardzo chciała go czuć. Wzięła głęboki oddech, jeden, drugi, po czym z trudem przełknęła ślinę· Bała się, że głos ją zdradzi, że będzie drżał…

– Parker…

– Hollychciałbym, żebyś wiedziała, jak wiele dla mnie znaczysz…

Każde słowo wypowiadał z ogromnym wysiłkiem, jakby bał się jej reakcji.

Poczuła potworny ucisk w sercu i niemal jęknęła z bólu. Wiele dla niego znaczy? A więc darzy ją sympatią·

Też coś! – pomyślała. Sympatią można darzyć ciocię, wujka, przyjaciela. Sympatia nic nie kosztuje. Człowiek niczym nie ryzykuje.

Może ktoś inny ucieszyłby się, słysząc' "wiele dla mnie znaczysz", ale nie Holly. Już raz to przeżyła; była w związku, w którym uczucia i oczekiwania obu stron za bardzo się różniły. Nie chciała powtórki tego doświadczenia.

. Jeffowi też na niej zależało, dopóki mu nie wyjawiła, że pragnie czegoś więcej. A teraz Parker spoglądajej w oczy i mówi mniej więcej to samo. Że wiele dla niego znaczy. Dostała jedną nauczkę od życia. Nie zamierzała patrzeć, jak kolejny facet odchodzi i zostawia ją na lodzie.

– Parker…

– Brakowało mi ciebie – rzekł, nie dopuszczając jej do słowa. – Brakowało mi twoich oczu, twojego uśmiechu. Bez przerwy o tobie myślę. Nie tylko myślę, śnię o tobie. Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle. – Niecierpliwym gestem przeczesał ręką włosy. – Po prostu chciałem, żebyś to wiedziała.

– Co? Że darzysz mnie sympatią?

– Tak.

– Boże, Parker…

Dlaczego znów musiało się jej to przydarzyć? Dlaczego nie była bardziej ostrożna? Trzy lata temu została skrzywdzona przez mężczyznę i przypłaciła to nerwowym załamaniem. Czy niczego się nie nauczyła? Czy musiała wpakować się w identyczne kłopoty?

Najgorsze w tym wszystkim było to, że opuściła gardę. Że zakochała się. Osoba boleśnie doświadczona powinna stale mieć się na baczności. Czy nie mogła ograniczyć się do.zwykłego pożądania? Do seksu? Dlaczego pozwoliła, by zafascynowanie erotyczne przerodziło się w uczucie, w miłość?

Żal ściskał ją za serce. Parker darzy ją sympatią, zależy mu na niej, chociaż… Przyznał, że śni o niej, ale mówiąc to, wcale nie wyglądał na szczęśliwego.

Potrząsając głową, powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do niego:

– Nie mogę. Dłużej tego nie zniosę.

– Czego? – spytał, puszczając jej nogę.

– Tego. – Wykonała ręką nieokreślony ruch. Patrzyła Parkerowi prosto w oczy. Wiedziała, że przez wiele lat będzie widziała ich błękit w swoich snach. Miały kolor i głębię górskiego stawu.


Kiedy tak siedziała na granitowym blacie, wpatrzona w poważną twarz mężczyzny, o którym nie przestawała myśleć, ponownie uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha. I zrozumiała, ze każdy dzień bez niego będzie dla niej torturą.


– Nie mogę, Parker. Widzieć cię, pragnąć cię i walczyć ze sobą. Po prostu nie mogę, nie dam rady. To za bardzo boli. – Przyłożyła rękę do serca. -:- Jeśli zostanę, to mnie zniszczy.

Postąpił krok do tyłu. Tak mocno zaciskał zęby, że aż mu szczęka drgała.

– Holly, przysięgam, nie chcę sprawić ci bólu.

Po prostu staram się być szczery. Nie chcę cię oszukiwać.

– Wiem. Naprawdę.


Zsunęła się z szafki i oparła ciężar ciała na zdrowej nodze. Pewnie łatwiej byłoby jej prowadzić rozmowę na siedząco, ale chciała czuć grunt pod nogami.

Parker odruchowo wyciągnął rękę, by ją przytrzymać, lecz dała mu znak, aby się nie zbliżał. Bała się, że jeśli teraz jej dotknie, to mu ulegnie. – Nie, proszę, nie ruszaj mnie. Bo nie będę' w stanie jasno myśleć. Gorzej: bo nie chciała myśleć.

– Holly…

– Pozwól mi mówić. Dobrze?

Schował ręce do kieszeni spodni, po czym skinął głową. Czekał.

Sprawiał wrażenie zagubionego. I zatroskanego.


Hollywzięła głęboki oddech. W powietrzu unosił się sosnowy zapach płynu do podłóg. Wiedziała, że odtąd zapach sosny zawsze będzie jej się kojarzył z tą rozmową. Szkoda, pomyślała. Wolałaby, żeby kojarzył się z czymś weselszym.

Otworzyła usta. Miała nadzieję, że zdoła przełożyć na słowa swoje myśli i uczucia.

– Twierdzisz, że wiele dla ciebie znaczę… – zaczęła.

– Bo znaczysz.

– To za mało, Parker. To mi nie wystarczy.

Ciemny kosmyk opadł mu na czoło. Korciło ją, by wyciągnąć rękę i odgarnąć go na miejsce.


– Nie wiem, czy potrafię ofiarować ci cokolwiek więcej – oznajmił cicho, wpatrując się w nią intensywnie.


Z jego oczu wyzierał smutek, żal. Miała ochotę się rozpłakać. Parker nie próbuje jej zwodzić; uczciwie przyznał, że nie może jej dać tego, czego ona pragnie. Jeżeli dalej będzie się z nim spotykać, licząc na to, że mu się odmieni, że kiedyś ją pokocha, sarna sobie wyrządzi krzywdę. Będzie cierpieć bardziej niż po rozstalliu z Jeffem.


Trzy lata ternu wydawało jej się, że nie istnieje większy ból od tego, który ją wtedy trawił. Ale mylila się. Dzisiejszy ból był bez porównania silniejszy… może dlatego, że uczucie, jakim darzyła Parkera, jest bez porównania silniejsze.

Poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. Jakby nagle przejrzała na oczy. Dłużej nie zamierzała chować głowy w piasek.

– Nie wiesz, czy potrafisz ofiarować mi cokolwiek więcej, a ja wiem, że to, co jest, mnie nie zadowala – rzekła, wzruszając lekko ramionami. – Widzisz, Parker, ty też dla mnie wiele znaczysz. Ale ja nie tylko darzę cię sympatią, ja cię kocham.

Zaczął się cofać, jeden krok, drugi, aż doszedł do ściany. Obserwując go, Hollypomyślała sobie, że gdyby znajdowali się w pokoju, a nie w łazience, pewnie odwróciłby się i rzucił pędem ku drzwiom.

Poczuła dojmujący ból w sercu, ale- zacisnęła usta. Postanowiła, że nie pokaże, jak bliska jest łez.

– Ja…

– Nie musisz nic mówić. – Przylepiła sobie do twarzy uśmiech. Wymuszony, trochę żałosny. I nie pozwoliła mu zgasnąć. – Nie mów, że ci przykro. Że szkoda, że nie może być inaczej. Słowa niczego

..,

me zmIemą.

– Psiakość, Holly- rzekł z napięciem. – Nie planowałem tego. Nie chciałem, żeby tak się sprawy potoczyły.

– Ja też nie, Parker. Ale trudno, stało się. To mój problem, nie twój, i sama sobie z nim poradzę. Nie musisz mnie trzymać za rączkę i pocieszać. I nie musisz się o mnie troszczyć. Naprawdę.

Boże, daj mi siły, pomyślała. Spraw, żeby ten koszmarny ból z każdym dniem stawał się coraz mniejszy. Spraw, żebym odzyskała równowagę psychiczną i była taka jak niecały miesiąc temu, zanim Parker pojawił się w moim życiu.

– A teraz zamówię taksówkę i pojadę do domu. Zniknę ci z oczu. Tak będzie najlepiej: oboje wrócimy do swoich spraw i zapomnimy o sobie.

– Ja o tobie nigdy nie zapomnę – rzekł zmienionym głosem. – Nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie.

Wykrzywiła wargi w uśmiechu.

– No widzisz? I po co mówisz takie rzeczy? One i tak niczego nie zmienią.

– Holly…

– Proszę cię – przerwała mu, chcąc zachować tę resztkę godności, jaka jej jeszcze pozostała, i jak najszybciej opuścić dom Parkera. – Jeżeli faktycznie darzysz mnie sympatią,· to pozwól mi wezwać taksówkę i wrócić do siebie.

Wpatrywał się w nią tak badawczo, jakby usiłował przeniknąć jej myśli i duszę. Wciąż wyzierał z nich smutek. Hollyporuszyła się niespokojnie. Wiedziała, że musi jak naj prędzej znaleźć się we własnych czterech ścianach, bo inaczej wybuchnie płaczem i obojgu im narobi wstydu.

– Odwiozę cię.

– Lepiej nie.

– Odwiozę – powtórzył, nie zdradzając swoich uczuć.

Zrozumiała, że nie ma sensu się sprzeciwiać, bo i tak nie zdoła pokonać oślego uporu Parkera. Zresztą czy to' ważne, jakim środkiem lokomocji dotrze do domu?

– Dobrze – oznajmiła.

Może chciał zachować się jak dżentelmen? Może jest mu to do czegoś potrzebne? W porządku, ona nie zamierza walczyć. Po prostu chce uciec z tego domu, uciec od niebieskich oczu, które tak wiele zdawały się obiecywać.

Przez kilka następnych dni Parker trzymał się z daleka od Hotelu Marchand. Całymi dniami przesiadywał w swoim gabinecie na zapleczu klubu i pochłonięty pracą starał się zapomnieć o Holly.

"Kocham cię"…

Cisnął długopis na spis inwentarza, ódchylił się w fotelu i wbił wzrok w sufit.

"Kocham cię".

Słowa Holly dźwięczały mu w uszach. Przypomniał sobie jej szare oczy, które pociemniały z bólu, kiedy on, Parker, nie potrafił powiedzieć tego, co ona tak bardzo pragnęła usłyszeć.

"Kocham cię".

– O Chryste! – jęknął.

Chciał wierzyć, że miłość, prawdziwa miłość, może zdarzyć się w tak krótkim czasie. Chciał wierzyć, że Holly mówi prawdę. Że go nie okłamuje. Że widzi w nim mężczyznę, o jakim marzyła całe życie, mężczyznę, z którym mogłaby się ze$tarzeć.

Ale czy mógł w to uwierzyć? Po tym, co przeżył z Frannie?

– Nie – powiedział na głos, bo nie potrafił wytrzymać tej przeraźliwej ciszy, jaka go otaczała. – Nie mogę. Boję się. Nie chcę ryzykować.

Wzdychając ciężko, wyprostował się na fotelu i ponownie sięgnął po długópis. Musi maksymalnie skupić się na pracy. Może w końcu uda mu się nie myśleć o Holly.


Skorzystała z faktu, że ma zwichniętą nogę, i wzięła kilka dni wolnego. Tommy o nic nie pytał; zaakceptował to, co mu powiedziała przez telefon. Ale ona znała prawdę: może występować ze zwichniętą nogą, tylko po prostu nie chce. Wolała się ukryć, nie ryzykować spotkania z Parkerem. Przynajmniej przez jakiś czas.

Zwłaszcza teraz.

– Bóg ma dziwne poczucie humoru – szepnęła, spoglądając na plastikowy patyczek, który trzymała w palcach.

Znak plusa był wyraźnie widoczny.

Położyła patyczek na krawędzi umywalki, obok trzech innych wskazujących identyczny wynik.

– No i jestem w ciąży…

Na miłość boską, co ma teraz począć? Czy powinna zawiadomić Parkera? Chyba ma prawo wiedzieć, że zostanie ojcem? A może informacja o dziecku jeszcze bardziej wszystko pogmatwa? Przecież dał jej jasno do zrozumienia, że nigdy nie będą razem. Skoro nie chce jej w swoim życiu, po co miałby chcieć jej dziecko?

Miała wrażenie, że bicie serca wypełnia całą łazienkę· Dziecko.

Za dziewięć miesięcy urodzi córkę lub syna. Będzie miała własną rodzinę. Kogoś, kogo pokocha bez pamięci. I kto odwzajemni jej miłość.

Razem będą snuć plany na przyszłość. Będą mieszkać w cudownym starym domu. Będą przyjmować pod swój dach inne dzieci. Będą wieść szczęśliwe życie, o jakim zawsze marzyła.

Wpatrując się w lustro, zobaczyła w swoich oczach radość i niepokój. To śmieszne, ale tyle czasu modliła się o to, by nie być w ciąży, że nie pomyślała o tym, jak bardzo informacJa o ciąży może ją ucieszyć.

Przytknęła dłonie do brzucha. Przez chwilę trzymała je tam, jakby chciała chronić kruszynę, którą wraz z Parkerem powołała do życia. Będzie dobrze, powtarzała w myślach. Damy sobie radę. Zobaczysz, moje maleństwo, poradzimy sobie.

Wciągnęła głęboko powietrze. Powoli na jej ustach wykwitł uśmiech. Może ojciec dziecka się nie ucieszy, może nie będzie chciał mieć z nią nic wspólnego, ale to nie szkodzi. Ona, Holly, będzie najlepszą matką na świecie.

Z zadumy wyrwał ją ostry dzwonek do drzwi.

Ku własnemu zdumieniu poczuła iskierkę nadziei. Może to Parker? Może poszedł po rozum do głowy, może zrozumiał, że jej miłość jest cudownym darem, a nie pułapką?

Wrzuciwszy testy ciążowe do kosza na śmieci, spojrzała w lustro, przeczesała ręką włosy, po czym ruszyła pośpiesznie do drzwi.

Na widok stojącej w progu osoby dosłownie zaniemówiła…


– No proszę. Kogo widzę? – zamruczała cicho Frannie LeBourdais.


Minęła zaskoczoną Hollyi jakby nigdy nic, skierowała się do salonu.

– Najwyższy czas, żebyśmy porozmawiały.

Загрузка...