Otwarcie Groty okazało się wielkim sukcesem, większym niż Parker mógł sobie wymarzyć.
Stał pod ścianą'ńa końcu sali, leniwie prześlizgując się wzrokiem po gościach. Kelnerzy uwijali się między stolikami, roznosząc duże, beżowe kubki z naj różniej przyrządzoną kawą. Latte, mocha, cappuccino, kawa mrożona, kawa z lodami, z bitą śmietaną, z syropem karmelowym i długimi las- karni cynamonu do mieszania.
Ci, którzy woleli coś odrobinę mocniejszego, mogli wybierać pośród najlepszych krajowych win białych oraz czerwonych.
Unoszący się w powietrzu intensywny zapach kawy mieszał się z aromatem świeżo pieczonego chleba, bułek i przyrządzanych na ciepło kanapek. W sali panował romantyczny półmrok. Na stolikach paliły się świeczki, jasno oświetlona była tylko scena, na której występowało Trio Hansonów. Ludzie dwukrotnie podrywali się na nogi, żeby nagrodzić muzyków rzęsistymi brawami.
Kiedy owacyjnie żegnany zespół zaczął zbierać swoje instrumenty, Parker ponownie powiódł spojrzeniem po sali. Miał wrażenie, że na otwarciu pojawili się inni ludzie niż ci, którzy zwykle odwiedzają bary w Dzielnicy Francuskiej. Owszem, było trochę turystów, ale większość klienteli stanowili tubylcy, którzy potrafią docenić dobry Jazz.
Właśnie na to liczył. Wprawdzie turyści zostawiają więcej pieniędzy, ale żeby klub cieszył się powodzeniem, musi zyskać uznanie wśród nowoorleańczyków. Ludzie potrzebują miejsca z dala od awanturujących się pijaków, miejsca, w którym można spotkać się z przyjaciółmi, posłuchać dobrej muzyki, pośmiać się, napić doskonałej kawy.
Poczuł, jak rozpiera go duma.
Praca w rodzinnej firmie nigdy nie sprawiała mu tak olbrzymiej satysfakcji. Wiedział dlaczego: po prostu klub był jego dzieckiem, pomysłem, który udało mu się zrealizować, spełnionym marzeniem. Zrozumiał, że nie mot e płużej zwlekać; musi porozmawiać z ojcem, wyjaśnić mu, że tu jest jego miejsce. Na samą myśl o gabinecie z widokiem na port, o dzwoniących telefonach i rozbrzmiewającym wkoło klikaniu w komputer zrobiło mu się niedobrze.
To jest świat jego ojca. On, Parker, już do niego nie pasuje. Zresztą może nigdy nie pasował.
Resztę życia chce spędzić tu. W swym królestwie.
– Wspaniale się wszyscy bawią.
Obrócił się twarzą do Holly. Oczy jej lśniły, a na ustach gościł ciepły, radosny uśmiech.
Jak dobrze móc dzielić tę chwilę z kimś bliskim, pomyślał Parker. Z kimś, kto dobrze mu życzy. Z kimś, kto wie, ile ten klub dla niego znaczy.
– Tak, jest lepiej, niż myślałem.
Podobnie jak on, Holly rozejrzała się po sali i pokiwała z uznaniem głową. Cieszyła się, że zespół wzbudził tak duży aplauż.
– Jaka szkoda, że nie mogłam przyjechać wcześniej. Chętnie bym posłuchała, jak chłopaki grają.
Uwielbiam ich…
– Może jutro ci się uda. W niedzielę nie pracujesz u Marchandów?
Pokręciła głową. Chłonęła atmosferę wszystkimi zmysłami.
Przez duże wychodzące na ulicę okna Parker widział spacerujących na zewnątrz ludzi. Niemal wszyscy przystawali i z zaciekawieniem zaglądali do środka. W pewnym momencie któryś ze spacerowiczów nie wytrzymał; pchnął drzwi i wszedł do klubu.
– Zdaje się, że masz kolejnego gościa – powiedziała Holly.
– Cały wieczór tak się dzieje. To miejsce wsysa przechodniów. A wessie ich jeszczę więcej, kiedy zobaczą na scenie ciebie.
– Poczęstowałbyś mnie najpierw filiżanką kawy?
– Myślę, że to się da załatwić – odparł z uśmiechem. – Przy okazji moglibyśmy pogadać o tym, czy zgodziłabyś się na regularne występy w Grocie. Dobrze płacę – dodał dla zachęty.
~ Mam wolne niedziele, poniedziałki i wtorki – oznajmiła. – A dodatkowe pieniądze bardzo by mi się przydały.
– Co, lubisz drogie zakupy?
– Można tak powiedzieć.
Najwyraźniej nie zamierzała mu zdradzić, na co potrzebuje pieniędzy. Poczuł się lekko urażony. Sekrety nie prowadzą do niczego dobrego. Jednego się nauczył podczas lat spędzonych z Frannie: kobiecie mającej tajemnice przed partnerem nie wolno ufać. Może przesadnie zareagował na skrytość Holly. W końcu dlaczego miałaby mu cokolwiek o sobie mówić? Niewiele ponad tydzień temu po raz pierwszy zamienili z sobą słowo. Ale… po prostu była mu dziwnie bliska.
Psiakość, miał wrażenie, jakby się znali całe. życie.
Chciał wiedzieć o niej absohitriie wszystko. To go przerażało, a jednocześnie zdumiewało i intrygowało.
– To co? Zafundujesz mi kawę?
– Oczywiście.
Poprowadził ją w stronę baru z ekspresem, po czym skinął głową na jednego z kelnerów.
Frannie krążyła na zewnątrz, od czasu do czasu zaglądając do środka. Pilnowała się, aby przypadkiem Parker jej nie dostrzegł.
Rozwścieczona wyrazem radości, jaki na widok rudej dziwki zagościł na twarzy,Parkera, w ostatniej chwili zauważyła kałużę na chodniku, ale było już za późno. Zimna woda – w której na pewno pływały jakieś paskudne zarazki! – wlała się do jej pantofla z krokodylej skóry. Frannie wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
– Chryste Panie! – Przytrzymując się ściany budynku, wytrząsnęła z buta wodę. – Do czego to doszło? Żebym ja, Frannie LeBourdais, podglądała własnego męża? Tó'poniżające!
W ciąż czuła się upokorzona po ostatniej wizycie, jaką mu złożyła w domu. Parker bezczelnie ją odtrącił, w sposób jednoznaczny dał do zrozumienia, że próba uwiedzenia go na pewno się jej nie uda. Powinna była się obrazić, nie zawracać sobie nim głowy, ale… po prostu chciała zobaczyć na własne oczy tę nową inwestycję Parkera.
Klub jazzowy! Doprawdy, Parker upadł na głowę! Tak jakby Nowy Orlean cierpiał na brak miejsc, gdzie można posłuchać jazzu. Jakby w mieście było za mało lokali, w których można napić się dobrej kawy…
Zirytowana, ponownie przysunęła nos do szyby i zerknęła do środka. Ludzie siedzieli przy małych stolikach w półmroku łagodnie rozświetlonym blaskiem świec.
Miała ochotę na nich nakrzyczeć, zwymyślać ich od palantów, zetrzeć kretyńskie uśmiechy z ich rozpromienionych gąb!
Gdyby ludzie nie stawili się tak tłumnie na otwarcie Groty, gdyby nie zamawiali kawy, nie pili wina, nie chcieli słuchać muzyki, może Parker zrezygnowałby ze swojego durnego pomysłu. Może zrozumiałby, że popełnił błąd. Że popełnił wiele błędów, i to nie tylko w sprawach zawodowych.
Może wtedy poświęciłby więcej czasu swojej żonie, może pomyślałby o tym, czego ona pragnie.
Ale on koniecznie chciał spróbować czegoś nowego. Pocieszała się, że gościom znudzi się Grota. Przyszli, bo ciekawi byli nowego klubu. Lecz wkrótce pójdą do innego. Tak to już jest. Na razie jednak to jej humoru nie poprawiło.
Postanowiła zastosować się do rady, jakiej udzieliła jej Justine: zdobyć jak najwięcej informacj i o rudej.
A potem pokazać Parkerowi, że żaden facet nie ma prawa porzucać Frannie LeBourdais.·
Holly uśmiechnęła się ciepło do pianisty. Parker miał rację: facet może nie był tak utalentowany jak Tommy, ale niewiele od niego odstawał. Doskonale się z nim pracowało; gładko, bez zgrzytów. Po prostu dobrze się rozumieli.
Ściskając w prawej dłoni mikrofon, chodziła po niedużej scenie. Muzyka przenikała ją na wskroś. Zawsze gdy rozlegały się. dźwięki pianina, klarnetu, saksofonu, miała wrażenie, że ożywa. W blasku reflektorów rozkwitała niczym kwiat, na który pada światło słoneczne.
Tu, w nowoorleańskich klubach i barach, była u siebie. Lubiła patrzeć ze sceny na zadowolone twarze gości, którzy doceniali jej talent.
O tym, że ma znakomity głos, przekonała się w bardzo młodym wieku. Codziennie dziękowała Bogu za ten dar. Uwielbiała zatracać się w muzyce, w słowach piosenki, w emocjach, jakie ją zalewały. To była istna magia; inaczej nie sposób określić tego, co się dzieje z człowiekiem, kiedy słucha jazzu. Muzyka trafia prosto do serca, do serca słuchacza i wykonawcy.
Nucąc starą bluesową pieśń, Holly wbiła wzrok w mężczyznę stojącego z tyłu sali. W Parkera Jamesa. Tkwił bez ruchu, poważny, skupiony, jakby usiłował zajrzeć w głąb jej duszy.
Zadumała się: a gdyby to było możliwe? Gdyby zdołał przedrzeć się przez warstwy ochronne? Co by zobaczył? Jej przeszłość? A może plany na przyszłość?
Nie przerywając śpiewu, zaczęła rozmyślać o przyszłości. O swoich marzeniach. O domu, który chciała zapełnić dziećmi adoptowanymi lub wziętymi na wychowanie. Takim dzieciakom, samotnym i zagubionym jak ona kiedyś, pragnęła dać szansę na lepsze życie.
Tego by jednak Parker nie zrozumiał. Raczej zobaczyłby co innego: że bardzo się od siebie różnią. Że jedyne, co ich łączy, to wzajemne pożądanie.
Z drugiej strony, czy to coś złego?
. Po zamknięciu klubu Parker odwiózł ją do domu.
Wmawiał w siebie, że tego wymaga zwykła uprzejmość. Że w ten sposób pragnie Holly podziękować za to, że zgodziła się wystąpić u niego na otwarciu. Ale to nie była prawda.
I oboje mieli tego świadomość.
Parkera rozpierało pożądanie, i to od chwili, gdy stojąc na drugim końcu zatłoczonej sali, napotkał spojrzenie swej nowej wokalistki. Wydawało mu się, że śpiewa wyłącznie dla niego. Powietrze było naelektryzowane. Patrząc na Holly, nie zdziwiłby śię, gdyby nagle zaczęły strzelać błyskawice.
Teraz, w drodze do domu, mięśnie miał napięte, głowę pustą, a serce waliło mu jak nastolatkowi, który marzy o tym, aby pieścić się·z dz.iewczyną na tylnym siedzeniu ojcowskiego samochodu.
Głos Holly przerwał ciszę.
– Spędziłam cudowny wieczór.
– Byłaś fantastyczna – powiedział, na moment odrywając wzrok od jezdni, by spojrzeć na nieruchomy profil swojej pasażerki.
– Dziękuję. Lubię śpiewać.
– Słuchaj… – Od wielu godzin chciał ją o to spytać, ale nie potrafił się zdobyć na rozmowę o interesach. Dopiero teraz się przemógł. – W spomniałaś, że czasem występujesz również w innych miejscach…
– Owszem. – Zamrugała powiekami.
Skręcił w lewo, w wąską uliczkę, na której stały stare latarnie rzucające dość słabe światło. Okna w domach były ciemne; mieszkańcy najwyraźniej już spali.
– Chciałbym, żebyś śpiewała w Grocie. Na stałe.
– Parker, ja…
– Przemyśl sobie moją propozycję. – Zatrzymawszy samochód przed jej domem, zgasił światła, przekręcił kluczyk w stacyjce i zaciągnął hamulec. Po czym odpiął pas, tak by mieć swobodę ruchu. – Cztery wieczory w tygodniu pracujesz w Marchandzie. A to znaczy, że pozostałe trzy masz wolne.
– Tak, ale…
– Powiedziałaś, że przyjmujesz różne zlecenia, jakie ci się trafiają. Że potrzebujesz dodatkowych pieniędzy.
– To prawda…
– Więc te trzy pozostałe wieczory śpiewaj w Grocie.
Holly również odpięła pas i obróciła się twarzą do Parkera. W samochodzie było tak ciemno, że nic nie potrafił wyczytać z jej spojrzenia.
– Dlaczego?
– Słucham?
– To proste pytanie, Parker. Dlaczego chcesż mnie zatrudnić?
– Bo masz olbrzymi talent.
– I…?
– I będziesz przyciągać tłumy. Dziś ludzie walili oknami i drzwiami, żeby cię posłuchać.
– I…?
Przeczesał ręką włosy. Słyszał oddech Holly, szybki, urywany. Poczuł, jak serce mu wali. Ciasne wnętrze samochodu wypełniał zapach perfum, lekki, kwiatowy, z nutą korzenną. Parker pochylił się w stronę Holly; zalała go fala ciepła.
– Co chcesz, żebym powiedział?
– Prawdę. A prawda jest taka, że bardziej niż na moich występach w Grocie zależy ci na przespaniu SIę ze mną.
– W cale nie – zaprotestował.
– Tak się składa – kontynuowała, jakby nie słyszała jego protestu – że mnie też całkiem podoba się pomysł przespania się z tobą. Więc nie musisz mnie urabiać komplementami ani, kusić ofertą pracy. Pragnę cię.
Zacisnąwszy ręce na jej ramionach, przyciągnął ją do siebie. Odchyliła do tyłu głowę· i napotkała jego roziskrzony wzrok.
– Nie urabiam – oznajmił cicho. – Naprawdę chcę, żebyś śpiewała w klubie. Każdego wieczoru,. kiedy tylko będziesz mogła. Chcę słuchać twojego głosu, patrzeć, jak się ruszasz, czuć na sobie twoje spojrzenie, twój uśmiech.
– Parker…
– Ale jedno nie wyklucza drugiego. Bardzo też chciałbym się z tobą kochać.
Nawet w półmroku była olśniewająco piękna. Zacisnął mocniej ręce na jej ramionach. Gładząc jej gołą skórę, czuł, jak rozpiera go pożądanie. Był niczym tygrys w klatce szykujący się do skoku.
Zadrżała; koniuszkiem języka zwilżyła wargę.
– Ja z tobą też.
– Dobrze, że to sobie wyjaśniliśmy. – Rozluźnił nieco uścisk, ale nie zabrał rąk. Nie potrafił; pragnął jej dotykać, pieścić ją… - To co? Będziesz śpiewać w Grocie czy nie?
lJśmiechnęła się.
– A ty? Pocałujesz mnie w końcu, czy nie?
Przywarł ustami do jej ust. Wzdychając z ulgą, objęła go za szyję. Rozpoczął się taniec erotyczny: ich języki spotykały się, odpychały, dotykały.
Parker przyciągnął Holly do siebie i aż jęknął, gdy spoczęła na jego udach. Miał wrażenie, że cały płonie. Że trawi go ogień. Boże, jak dawno nie było mu tak dobrze!
Pragnął jej do bólu. Była wszystkim, czego potrzebował dp szczęścia i do życia. Wszystkim, czego chciał.
Zatracony w zmysłowych doznaniach, o niczym innym nie myślał. Żył chwilą. Błądził rękami po ciele Holly. Stanik, mimo że cieniutki, stanowił zbędną barierę. Nie przerywając pocałunku, Parker odnalazł zapięcie i jednym ruchem pozbył się przeszkody. Holly westchnęła z błogością, gdy zakrył dłońmi jej piersi. Odrzuciwszy w tył głowę, powtarzała szeptem jego imię. Jej szept jeszcze bardziej go podniecał.
– Muszę cię jakoś przemycić do domu – powiedziała.
– Nie puszczę cię. – Przycisnął rękę do jej brzucha.
– Parker… – Oblizała wargi. Po chwili uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. – Jeśli natychmiast nie wejdziemy do środka, możemy zostać aresztowani za uprawianie seksu w samochodzie.
– To kuszące. – Uśmiechnął się, widząc głód wyzierający z jej oczu.
– Masz rację, bardzo kuszące. – Uniosła lekko biodra i potarła się o niego niczym kocica złakniona pieszczot. – Ale przyjemność będzie znacznie większa, jeśli całkiem pozbędziemy się ubrań.
– Słusznie.
Zabrała ręce z szyi Parkera i zapięła stanik, po czym pochyliła się i pocałowała Parkera w usta.
– Chodźmy..
Zsunęła się zjegokolan. Jęknął niezadowolony. Nie podobało mu się to puste miejsce. Psiakrew, naprawdę jej pragnął. Jak nigdy nikogo dotąd.
Myślał o niej bez przerwy.
Kiedy spał, pojawiała się w jego snach.
Kiedy pracował, nagle stawała mu przed oczami.
Holly otworzyła drzwi, wysiadła i chwyciwszy z podłogi torebkę, obejrzała się przez ramię.
– Idziesz?
– No pewnie.
Truchtem pokonała wąską kamienną ścieżkę i przekręciła klucz z zamku, zanim jeszcze Parker wszedł na ganek. Po chwili byli w środku. Zasunęła zasuwę i pobiegła na piętro.
Kolejne drzwi.
Parker przestępował nerwowo z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać, kiedy będzie mógł wziąć Holly w ramiona. Wreszcie. Wpadli do mieszkania, które przypominało letni ogród: seledynowe ściany, ogromne kanapy obite kwiecistą tkaniną. Ciepło i przytulnie. I bardzo kobieco. Parker wciągnął w nozdrza powietrze. Tak, wewnątrz unosi się zapach Holly. Kwiatowy i korzenny.
Rzuciła torebkę na stojący pod ścianą stół, obok położyła klucze, po czym obróciła się twarzą do Parkera. Obejmując go za szyję, przyciągnęła go do siebie i pocałowała z taką żarliwością, jakby od tego zależało jej życie.
Zakręciło mu się w głowie. Niewiele się namyślając, przerwał pocałunek, następnie ściągnął, Holly bluzkę przez głowę i ponownie rozpiął stanik.
– Boże, ale jesteś piękna – szepnął, gładząc jej piersi.
– Mmm, jak im dobrze – zamruczała. – Ale ty masz na sobie zdecydowanie za dużo.
– Zdecydowanie. – przyznał.
Rozpięła Parkerowi koszulę, zsunęła mują z ramion, po czym delikatnie przejechała palcami po jego nagim torsie. Płonął z pożądania. Chciał kochać się z Holly do nieprzytomności, ale na razie wystarczył mu jej dotyk oraz świadomość tego, że ona również go pragnie.
– Potrzebuję cię – szepnęła. – Teraz… już… Pociągnęła go za rękę w stronę ciemnego korytarzyka, na którego końcu znajdowały się przymknięte drzwi. Pchnęła je i nacisnęła kontakt. Stojąca na stoliku lampa z amarantowym kloszem oświetliła pokój. Wzrok Parkera padł na duże metalowe łóżko zarzucone kolorowymi poduszkami.
Holly pozbyła się sandałków, następnie ściągnęła spodnie. Rzuciła je na fotel. Parkerowi zaschło w gardle. Miała na sobie tylko czarny koronkowy trójkącik przytrzymywany na biodrach dwiema cieniutkimi gumkami.
– Zaraz dostanę przez ciebie zawału – mruknął.
– Błagam, nie rób mi tego – powiedziała ze śmiechem, po czym skierowała się do komody stojącej po lewej stronie łóżka.
Może coś jeszcze powiedziała, ale jej nie słuchał. Stał jak urzeczony, podziwiając wspaniały widok jej pleców i bioder. Dodatkową podnietę stanowiła naturalność Holly, to, że się nie wstydzi własnego ciała, że nie nalega na półmrok. Ucieszył się, bo chciał na nią patrzeć.
W sunęła rękę do górnej szuflady, a po chwili uniosła ją, pokazując mu, co trzyma w dłoni: garść jaskrawo opakowanych prezerwatyw.
– Dobrze, że przynajmniej jedno z nas jest przygotowane – oznajmił pogodnie Parker.
Ostatni raz nosił prezerwatywy w portfelu, kiedy miał osiemnaście lat i gorąco liczył na to, że mu się wreszcie poszczęści.
Ruszyła z powrotem. Szła wolno, zmysłowo kołysząc biodrami. Świadomość tego, że Parker pożerają wzrokiem, sprawiała jej przyjemność. Zatrzymawszy się przednim, uśmiechnęła się i odgarnęła włosy do tyłu.
– W ciąż masz za duzo na sobie, Parker.
– Za minutę czy dwie też będę goły.
– Za minutę? A po co ta zwłoka? – zażartowała.
– Tak bardzo ci się spieszy?
Ponownie zakrył dłońmi jej piersi. Opuszkami palców gładził ciepłą, jedwabistą skórę. Bardzo pragnął się z Holly kochać, ale pragnął również nacieszyć się jej bliskością, łagodnym dotykiem, zapachem.
– Mmm, jakie to miłe.
Położywszy prezerwatywy na szafce nocnej, Holly pochyliła się nad łóżkiem i odrzuciła na bok kilka poduszek. N a widok ponętnie wypiętej pupy Parker nie wytrzymał.
– Zostaw te poduszki – jęknął, obejmując ją w pasie.
– Poduszki? – zapytała szeptem, rozchylając uda. – Jakie poduszki?