– O rany! – zawołała Holly. – Wygląda fantastycznie!
Przytknąwszy nos do szyby, na której widniał duży złoty napis Grota Parkera, usiłowała zajrzeć do środka.
– Nie musisz brudzić sobie nosa – powiedział ze śmiechem Parker. Ujmując ją za łokieć, pociągnął w stronę drzwi.
– To dobrze. Od dawna marzę o tym, żeby zobaczyć, jak jest w środku.
Minęła próg i przystanęła, z zaciekawieniem rozglądając się dookoła. Wzrok przykuwały oryginalnie oprawione zdjęcia i grafiki przedstawiające Nowy Orlean sprzed kilku dziesięcioleci. Pod ochronną warstwą folii lśniła piękna drewniana podłoga. Nad głową, na srebrnych łańcuchach, wisiały wykonane ze starych kół od powozów żyrandole i połyskiwały w blasku wpadających przez okno promieni słonecznych.
Uśmiechając się szeroko, Holly ruszyła w głąb sali. Po chwili, lawirując między stolikami, doszła do podwyższenia służącego za scenę. Ciekawa była, jak.będzie prezentować się sala z miejsca, na którym występują muzycy. Powiodła wokół spojrzeniem, usiłując sobie wyobrazić tłumy goś9i przy stolikach.
– Wspaniale. – Westchnęła cicho.
– Dziękuję. Jesteśmy już prawie gotowi do otwarcia.
Na twarzy Parkera dojrzała wyraz głębokiej satysfakcji.
– Odniesiesz wielki sukces.
Nagle gdzieś zajej plecami ktoś zaklął siarczyście, a chwilę później rozległ się potężny łoskot. Na ziemię upadło coś ciężkiego.
– Wszystko w porządku, Joe? – zawołał Parker.
– Tak! – odrzekł zdegustowanym tonem schowany za ścianą człowiek. – Tylko te cholerne miedziane rury ciągle się staczają…
Holly roześmiała się wesoło. Jej głos był świeży, rześki niczym poranny wietrzyk. Parker zacisnął dłonie w pięści. Chciał do niej podejść, objąć ją, przytulić. Powstrzymał się najwyższym wysiłkiem woli.
Nie, nigdy więcej nie da się oczarować pięknej kobiecie. Nawet takiej jak Holly, która sprawia wrażenie szczerej, niewinnej, prostodusznej.
– Więc mówisz, że jesteście już gotowi do otwarcia?
Powtarzając w myślach, że musi być silny, że dla własnego zdrowia psychicznego nie może ulec kobiecym wdziękom, dołączył do Holly.
– Joe ma najlepszą ekipę remontową w mieście. Na pewno ze wszystkim zdąży.
– Zdąży? To znaczy? – spytała, ponownie omiatając wzrokiem wnętrze.
– Do soboty – odparł.
– Planujesz huczne przyjęcie?
Wetknął ręce do kieszeni dżinsów.
– I tak, i nie. – Kąciki ust mu zadrgały. – Nie zależy mi na głośnych nazwiskach. Wolę, żeby na otwarciu zagrali miejscowi muzycy.
Skinęła ze zrozumieniem głową. Zadowolony Parker mówił dalej:
– Mamy w Nowym Orleanie doskonałychjazzmanów. Większość z nich nigdy nie uzyska światowej sławy. Grają na urodzinach i weselach, występują na placach i rogach ulic. Zasługują na to, żeby choć raz w życiu zagrać w lokalu, dla prawdziwej publiczności.
– Masz rację, zasługują – poparła go Holly.
Zeskoczyła ze sceny i usiadła na jej krawędzi. Opierając łokcie o kolana, wbiła oczy w Parkera. – Bardzo mi się podoba twoje podejście.
– Serio? – Usiadł przy niej.
– Serio. – Przechyliła się w bok, trącając go przyjaźnie ramieniem. – Pamiętam swoje pierwsze występy… Boże, ile bym dała, żeby móc wystąpić w takim lokalu!
– Od dawna śpiewasz?
– Mam wrażenie, że od urodzenia. – Podniosła głowę i popatrzyła za zawieszone nad sceną światła. – Ale mój oficjalny debiut? Hm, chyba miałam szesnaście lat, kiedy zaczęłam w ten sposób zarabiać na życie.
– Szesnaście?
Zmarszczył czoło, usiłując sobie przypomnieć, co sam robił w wieku szesnastu lat. Na pewno nie musiał troszczyć się o zarabianie pieniędzy, bo pochodził z bogatego domu. A w wieku szesnastu lat… tak, uczęszczał do szkoły z internatem. W Anglii. Okropnie tęsknił za domem, ale w rodzinie Jamesów od wielu pokoleń wszyscy synowie kształcili się w Anglii. Nikt nie próbował złamać tej tradycji…
Nigdy nie zastanawiał się nad przywilejami, jakimi cieszył się z racji wysokiej pozycji społecznej swoich rodziców. Teraz, gdy o tym pomyślał, ogarnęły go wyrzuty sumienia.
– Ja w wieku szesnastu lat grywałem w krykieta na boisku ekskluzywnej szkoły pod Londynem – oznajmił.
Holly uśmiechnęła się szeroko.
– Pod Londynem? Chciałabym tam kiedyś pojechać. – Na moment zamilkła. – Wiesz, swoją pierwszą pracę dostałam u Frenchy' ego na Bourbon Street.
– U Frenchy'ego? – Parker przeciągle gwizdnął. Trudno mu było wyobrazić sobie młodą, niewinnie wyglądającą dziewczynę pracującą w takiej spelunie. – Chryste! Znam dorosłych facetów, którzy boją się wejść do tego lokalu.
– Z początku też się bałam. Ale w sumie nie było tak źle. Frenchy pilnował, aby nikt mi nie wyrządził krzywdy. Poza tym pozwolił mi zamieszkać nad barem.
– Mieszkałaś sama? W tej dzielnicy?
Wzruszyła ramionami.
– Co za różnica, sama czy nie sama? Zresztą wszędzie byłabym sama. A mieszkanie na pięterku było tanie. Zresztą znałam już wtedy Tommy'ego i Shanę. Sporo czasu spędzałam u nich.
– Jesteś niesamowita.
– To miłe, co mówisz – rzekła, siląc się na lekki ton. – Ale przesadzasz. Poza wszystkim lepiej mieszkać samemu niż w sierocińcu.
– Przepraszam. Nie wiedziałem…
– To stare dzieje. – Machnęła lekceważąco ręką. – Liczy się teraźniejszość.
– Ile miałaś lat, kiedy trafiłaś do…
– Dwa. – Potarła dłońmi kolana. – Nie mam pojęcia, kim są moi biologiczni rodzice, ale kiedy byłam mała, wymyślałam sobie o nich niestworzone historie.
– Na przykład?
– Na przykład, że zginęli, ratując mnie z pożaru. Albo że rozbił się samolot, którym lecieli. Albo…
– Biedne dziecko.
Zerknęła na niego spod oka.
– Błagam cię, nie roztkliwiaj się nade mną. Wyszłam na ludzi. Całkiem nieźle mi się powodzi. Lubię swoje życie i naprawdę niczego bym w nim nie zmieniła. Nie chcę litości.
– W porządku.
Był pod wrażeniem jej słów.,Wiele osób mających za sobą tak trudne dzieciństwo zachowywałoby się zupełnie odwrotnie i raczej próbowało wzbudzić współczucie.
Chociaż prosiła, by się nad nią nie roztkliwiać, nie potrafił usunąć sprzed oczu obrazu małej porzuconej dziewczynki.
Bolly wstała, wyciągnęła w bok ręce i uśmiechając się radośnie, obróciła się w koło.
– Powiedz, Parker; skąd ci przyszło do głowy, żeby mieć własny klub? Dlaczego to miejsce tak wiele dla ciebie znaczy?
Parker również podniósł się ze sceny.
– Pamiętasz, o czym wcześniej rozmawialiśmy? Że człowiek chce coś po sobie zostawić? Że pragnie, żeby o nim pamiętano?
– No?
– No więc może chcę być zapamiętany nie tylko jako ten, który sprowadzał do Stanów doskonałą kawę·
– Świetnie cię rozumiem.
– Tak? – Uniósł pytająco brwi. – Czy to przypadkiem nie ty twierdziłaś, że nie powinienem rezygnować z rodzinnego interesu? Że powinienem zaprzeć się i wytrwać? Że nie wolno się poddawać?
– Owszem, ja – przyznała. – Ale wtedy nie wiedziałam o tym klubie. Nie wiedziałam, że masz marzenia i inny pomysł na życie. Nie obraź się, po prostu sądziłam, że… że tak zwyczajnie chcesz skapitulować.
– Co za różnica, zwyczajnie czy niezwyczajnie?
– Ogromna. Człowiek powinien spełniać swoje marzenia.
– Czyli uważasz, że można się poddać, zrezygnować z tego, co się robiło, jeżeli ma się w życiu inny cel?
– Tak. Bo wówczas rezygnacja nie oznacza słabości. Jest początkiem czegoś nowego. Zmianą kierunku, a nie ucieczką.
Parker uśmiechnął się smutno.
– Nie wiem, czy moi rodzice podzielają ten pogląd.
– Nie popierają twoich planów?
– Nie bardzo. Liczą na to, że pomysł klubu wywietrzeje mi z głowy i skupię się ponownie na prawdziwej pracy…
– Spełnisz ich oczekiwania?
– Nie. – Wziął głęboki oddech, po czym wolno wypuścił z płuc powietrze. – Zbyt długo marzyłem o własnym lokalu, zbyt długo się do niego przymierzałem, aby w przededniu otwarcia rezygnować. – Powiódł wzrokiem po ogromnych oknach, po stojących pod ścianą staroświeckich ekspresach do kawy, po scenie. – Właśnie to chcę robić. Prowadzić klub. Może czasem przyłączyć się do muzyków na scenie.
– Śpiewasz? – spytała zdumiona.
– A skądże! – zawołał ze śmiechem. -. Ale grywam na saksofonie.
– Chętnie bym cię kiedyś posłuchała.
– Myślę, że to się da załatwić.
– Podoba mi się błysk w twoich oczach, kiedy mówisz o tym miejscu.
– A mnie w twoich – rzekł, napotykając jej spojrzenie.
Przez kilka sekund stali bez ruchu, bacznie się sobie przypatrując. Mieli wrażenie, jakby wszystko wkoło znikło; rozpłynęło się. Parker widział jedynie oczy Holly, szare jak mgła rozpościerająca się nad oceanem, marzycielskie, a zarazem przenikliwe. Oczy, które kuszą, obiecUją…
Wiedział, że to niebezpieczne. Nierozsądne i niebezpieczne. Powinien przerwać to patrzenie w oczy Holly, odsunąć się; zacząć rozmowę na inny temat.
Ale od Holly trudno było odwrócić wzrok.
Nie oddychała. Stała nieruchorno. Czuła, że coś się wydarzyło, że coś między nimi zaiskrzyło. Bała się, że jeśli odetchnie albo wykona krok, czar pryśnie.
Z tyłu głowy słyszała brzęczenie dzwonka znamionujące niebezpieczeństwo. Zignorowała je.
Parker uniósł dłoń i pogładził ją po policzku. Po jej ciele rozeszło się ciepło. Powoli wciągnęła w płuca powietrze. Miała nadzieję, że to ją uspokoi. Tak jednak się nie stało..
Zza ściany docierały przytłumione hałasy, ale ekipa remontowa równie dobrze mogłaby pracować na Marsie. Holly czuła się tak, jakby ona i Parker byli jedynymi ludźmi na Ziemi. Zadrżała. Nogi miała jak z waty, serce jej dudniło.
Wiedziała, czego potrzebuje: kąpieli w lodowatej wodzie, by ugasić ogień, który trawi ją od wewnątrz! Musi się bronić. Nie może ulec pragnieniom. Już raz dostała nauczkę: zaufała, uległa, a potem gorzko tego żałowała. Musi okazać siłę, niezłomność…
Powtarzała to w myślach. Rozum mówił jedno, a serce… Nie potrafiła się opanować. Wpatrywała się intensywnie w wargi Parkera, zastanawiając się, jaki mają dotyk i smak.
Zaschło jej w gardle.
– Czy… – Oblizała spierzchnięte usta. – Parker, czy masz zamiar mnie pocałować? – spytała ochrypłym głosem, przeciągając słowa w typowy dla mieszkańców Południa spośób.
Po twarzy Parkera przemknął cień uśmiechu. – Rozważam to. Jak myślisz? Powinienem? Czy powinien? Miała wrażenie, jakby w jej żyłach płynęła rozgrzana do czerwoności lawa. Nigdy w życiu nie czuła takiego napięcia, takiego podniecenia.
Nie odrywała oczu od twarzy Parkera. Tak, z całej siły pragnęła, by ją pocałował. I robił rzeczy, jakich jeszcze z nikim nie robiła. Żeby kochał się z nią nieprzytomnie i namiętnie…
Z trudem przełknęła ślinę, po czym wolno uniosła obie ręce i przycisnęła je do klatki piersiowej Parkera. Cholera jasna, wiedziała, że źle robi. Że nie powinna. Ale nie umiała się powstrzymać.
– Myślę – powiedziała cicho – że zamiast się zastanawiać, powinieneś natychmiast przystąpić do działania.
Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu. Dostrzegła dołeczki w jego policzkach.
– Tata mi zawsze powtarza, że nieładnie jest odmawiać kobiecie.
Zbliżyła się do niego i westchnęła błogo, kiedy objął ją w pasie.
– Twój tata to bardzo mądry człowiek.
– Gaduła z ciebie…
– Nie wiesz, jak mnie uciszyć?
– Wiem.
Zacisnął wargi na jej ustach. Zakręciło się jej w głowie. Była pewna, że świat zadrżał w posadach. A może faktycznie tak się stało? Parker również to poczuł, bo przytulił ją do siebie mocniej. Z jego gardła wydobył się niski pomruk zadowolenia.
Bolly zamknęła oczy. Oszołomiona, ledwo zachowując równowagę, z żarem odwzajemniała pocałunki. Nigdy w życiu się tak nie całowała, z taką pasją i namiętnością. Nigdy nie była tak bliska omdlenia. Nigdy nie miała tak wielkiej ochoty po prostu wtopić się w mężczyznę, połączyć z nim fizycznie, emocjonalnie. Nawet nie przypuszczała, że jest zdolna do tak silnych odczuć.
Jego dłonie gładziły ją po plecach, palce uciskały talię, biodra. Objęła go mocno za szyję, namiętnie reagując na każdy dotyk, pieszczotę, pocałunek. Była głodna i spragniona, jak piechur, który po wielu tygodniach, może miesiącach męczącej wędrówki wreszcie dotarł do celu. Chciała więcej czuć, więcej brać i dawać. Chciała, aby zdarł z niej ubranie i się z nią połączył. Chciała wyć z rozkoszy, chciała…
Za dużo chce!
Kiedy to sobie uświadomiła, odskoczyła jak oparzona. Parker patrzył na nią zdumiony. Dzieliło ich pół metra. W ciąż czuła na języku smak jego ust, wciąż wciągała w nozdrza j ego zapach. I dygotała na całym ciele.
– Dlaczego? – spytał, odruchowo wyciągając do niej rękę. Jego oczy płonęły namiętnością.
– Nie mogę – wyszeptała, z trudem łapiąc oddech. Była przekonana, że za moment serce jej eksploduje. – To dla mnie za szybkie tempo. Zbyt intensywne. Nie potrafię tak…
Pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym nabrał w płuca powietrza. Po chwili je wypuścił. Nie pomogło. Przez kilkanaście sekund oboje ciężko dyszeli. Wreszcie przeczesał ręką włosy.
– W porządku, tempo faktycznie było szybkie – oznajmił, wzrokiem nakazując jej, by milczała. – Ale nie ma w tym nic złego. Nie trzeba się buntować czy sprzeciwiać.
– Ja… ja tak nie potrafię – rzekła Holly, marząc o tym, aby znów znaleźć się w jego ramionach.
Ależ jej było w nich dobrze!
Do Parkera ciągnęła ją jakaś magnetyczna siła. Ale już raz to przeżyła, a potem cierpiała. Wprawdzie tamto nie było tak intensywne, ale też straciła głowę i dała się ponieść fali. Bała się kolejnej porażki, ponownego bólu.
– Intuicja każe ci się wycofać? Roześmiała się cicho.
– Wprost przeciwnie. Intuicja mówi mi: wracaj! Ciesz się życiem!
– A więc…? – Uniósł pytająco brwi. Wzięła głęboki oddech.
– Jeśli chodzi o uczucia, jestem dziś znacznie bardziej ostrożna niż dawniej – oznajmiła, zastanawiając się, dlaczego mu o tym mówi. – Widzisz, kilka lat temu byłam zakochana. Przynajmniej tak mi się wydawało. On… był podobny do ciebie.
Parker zmrużył oczy.
– Podobny do mnie? To znaczy?
– To znaczy, że pochodził z wyższych sfer. Należał do elity Nowego Orleanu. Jego rodzina pewnie była równie bogata jak twoja. Mieliśmy z sobą tyle samo wspólnego, co ja z dworem królowej angielskiej.
– Holly, na miłość bos…
– Poczekaj, daj mi dokończyć. – Uniosła rękę, prosząc, by jej nie przerywał, i wzięła kolejny głęboki oddech. Po chwili kontynuowała: – Byłam święcie przekonana, że go kocham. Czułam dreszcze, sam jego widok przyprawiał mnie o zawrót głowy. Rozkwitałam, kiedy się pojawiał, i więdłam, kiedy odchodził. Wierzyłam, że on mnie również kocha. Okazało się jednak, że po prostu się nudził, że umilał sobie czas.
Parker postąpił krok w jej stronę. Holly się cofnęła.
– Nie, nie podchodź – poprosiła. – Opowiadam ci o tym, żebyś wiedział, dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej. Dlaczego nie ufam mężczyznom.
– Dobrze. Słucham.
– Właściwie niewiele już zostało do opowiedzenia.
Na samo wspomnienie przeszłości poczuła ukłucie bólu. Na szczęście ból zdążył już nieco stępieć.
– Tego dnia, kiedy się przed nim otworzyłam, kiedy wyznałam mu miłość, mój ukochany wsiadł w samolot i uciekł z Nowego Orleanu. Uciekł daleko, żebym przypadkiem go nie odnalazła. Do Europy. Podobno wciąż mieszka w Paryżu.
– Co za kretyn.
– Owszem, kretyn – zgodziła się Holly.
Zacisnęła powieki. Nie można bezkarnie bujać w obłokach, pomyślała. Wtedy, przed laty, była zaślepiona. Nie chciała widzieć prawdy. Gdyby otworzyła oczy, nie przeżyłaby później takiego zawodu. Oznaki, że Jeffjej nie kocha, że traktuje ją jak zabawkę, były widoczne od samego początku.
Ani razu nie zaprosił jej do domu, nie przedstawił rodzicom, przyjaciołom. Zawsze spotykali się u niej w mieszkaniu. Kolacje jadali w małych knajpkach w Dzielnicy Francuskiej, dokąd raczej nie zapuszczali się ludzie zjego środowiska. Ryzyko, że wpadną na jego znajomych, którzy zaczną się zastanawiać, co łączy go z jakąś młodą piosenkarką jazzową, było znikome.
Tłumaczyła sobie, że Jeffpragnie ją inieć wyłącznie dla siebie, że z nikim nie chce się nią dzielić. Głęboko w to wierzyła. Chciała wreszcie do kogoś należeć. Być dla tej osoby kimś ważnym. Za długo była sierotą, przybłędą.
Więc kto tak naprawdę był kretynem? Jeff? Czy może jednak ona?
– Częściowo ja też ponoszę za to winę – dodała po chwili. – Może nawet większą niż on. Nie zwracałam uwagi na dzielące nas różnice. Totalnie ignorowałam fakt, że nasze światy do siebie nie przystają. Ja nie pasowałam do świata elit, który jest i twoim światem. Źle oceniłam sytuację; wzięłam namiętność za miłość. Pieszczoty traktowałam jako dowód uczucia. Drugi raz nie popełnię tego błędu. Nie mogę i nie chcę.
Znów postąpił krok w jej stronę, a ona znów się cofnęła. Lecz tym razem Parker się nie zatrzymał. Przysunąwszy się bliżej, zacisnął ręce na jej ramionach.
– Żadne z nas nie mówi o miłości, Holly. A ja niczego od ciebie nie żądam.
– Nie twierdzę, że żądasz. – Uniosła brodę i popatrzyła mu dumnie w twarz. Musi udowodnić, jeśli nie jemu, to przynajmniej sobie, że jest silna i potrafi powiedzieć: nie. – Po prostu chcę, abyś wiedział, że nie zamierzam ulegać pożądaniu. Nie pozwolę, aby rządziła mną namiętność. Nie interesuje mnie romans, o którym od początku wiem, że do niczego nie doprowadzi.
– Innymi słowy, boisz się być ze mną sam na sam? Nie ufasz sobie?
– Co takiego? – zapytała oburzona. I nagle dojrzała błysk wesołości w jego oczach. – Proszę bardzo. Jak chcesz, możesz się ze mnie wyśmiewać. W filmach to ładnie wygląda: bogaty chłopiec z dobrego domu spotyka biedną dziewczynę. W życiu jednak ten scenariusz się nie sprawdza. W każdym razie mnie on nie interesuje. Nie chcę być czyjąś wstydliwą tajemnicą, urozmaiceniem życia lub rozrywką, ktÓrej mężczyzna się oddaje, kiedy nie ma nic ciekawszego do roboty.
– Uważasz, że tak cię traktuję? Jak wstydliwą tajemnicę, urozmaicenie lub rozrywkę? – Przyciągnął ją do siebie bliżej. – Jesteś inteligentną kobietą, Holly, ale marnym sędzią ludzkich charakterów.
– Tak?
– Tak. – Zmiażdżył jej usta w pocałunku, po czym cofnął ręce. – Przeszkadza ci bogactwo mojej rodziny? Więc to ty zadzierasz nosa, nie ja.
Parsknęła śmiechem.
– Ja? Chyba zwariowałeś! Mam za mało forsy, żeby zadzierać nosa.
– A kto przerwał pocałunek, żeby porównać stan naszych kont?
– W cale nie porównywałam stanu naszych kont – zaprot,estowała z oburzeniem.
Zrobiło się jej przykro. Przecież nie miała nic, złego na myśli; po prostii chciała, by od początku wszystko było jasne, żeby nie było żadnych niedomówień. To, że Parker jej się podoba i wzbudza jej pożądanie, nie znaczy, że gotowa jest stracić dla niego głowę.
– Porównywałaś – powiedział, wsuwając ręce do kieszeni spodni. – O mnie w ogóle nie myślałaś..
Ze zdziwienia otworzyła usta. Nie myślała o nim? A o kim?
– Coś ci się chyba pomyliło.
– Nie sądzę. Wrzuciłaś mnie do jednego worka z tym durniem, który uciekł do Francji. Patrząc na mnie, nie widzisz Parkera Jamesa, lecz…
– Widzę cię, widzę – przerwała mu. – W tym tkwi problem.
– Nie, widzisz moją rodzinę, klan Jamesów, a nie mnie, nie pojedynczego człowieka. Nie wypieram się swojego nazwiska, jestem częścią tamtego świata, do którego masz tyle zastrzeżeń. Ale jestem również sobą. Parkerem.
– Dlaczego wszystko tak bardzo komplikujesz?
– Nie ja zacząłem.
– Wiem. Chciałam tylko, żebyś wiedział, na czym stoisz. Że ja nie…
– Może nie warto tyle mówić? Może lepiej poczekać i zobaczyć, czy…
– Nic z tego nie będzie, Parker.
– Nie będzie? Moim zdaniem już jest. Dlatego się wystraszyłaś.
– Na miłość boską, niczego się nie wystraszyłam. – A zatem szczerość nie zawsze popłaca, pomyślała kwaśno. Oddychając głęboko, policzyła do pięciu, żeby spowolnić bicie serca. – Prawie się nie znamy, Parker. Starałam się jedynie być z tobą szczera. Ostrzec cię, że ja…
– W porządku. Czuję się ostrzeżony.
. – Nie chciałam się kłócić. – To tak niechcący wyszło?
Wzruszyła ramionami.
– Widać mam dar do wzniecania sprzeczek.
– Niełatwo cię rozgryźć, Holly.
– Podobno.
Pokręcił znużony głową. Wyciągnąwszy ręce z kieszeni, skierował się do drzwi. Otworzył je, po czym obejrzał się za siebie.
– Zróbmy tak. Odprowadzę cię z powrotem do hotelu, a ty się zastanowisz, które z nas zadziera nosa: bogaty chłopiec czy biedna dziewczyna. I któremu z nas tak naprawdę przeszkadza pozycja społeczna drugiej strony.
Uświadomiwszy sobie, że może Parker ma rację, zacisnęła gniewnie usta i energicznym krokiem opuściła Grotę·
Na zewnątrz przystanęła i łypnęła okiem na swego towarzysza.
– Wiesz, Parker, stanowisz dla mnie zagadkę.
– Nie mniejszą, niż ty dla mnie.
– Może. – Uśmiechnęła się łobuzersko. – Ale coś ci zdradzę. Warto znaleźć do mnie klucz.
Złość, która w nim kipiała, znikła jak ręką odjął.
– Kto wie, może mi się uda.
– Jeśli ci dopisze szczęście.