9

Niesiona na ramionach Maddie drżała o swoje życie. Od mężczyzn bił odór whisky i nie mytych ciał. To nie to samo, co wtedy, gdy Rosjanie wyprzęgli jej konie. Ci ludzie byli tak pijani, że zupełnie przypadkowo mogli ją upuścić i zadeptać. Byli tak pijani, że gdyby ją upuścili, zapewne zauważyliby to dopiero po godzinie. Bala się także, czy niektórzy z nich nie wezmą na serio jej występu i nie uznają jej za rzeczywistą Carmen.

Z prawdziwą ulgą dostrzegła, że kapitan Montgomery przedziera się do niej przez tłum. Górował co najmniej o głowę nad pozostałymi mężczyznami, a poza tym zmierzając do celu chyba nadmiernie wykorzystywał swą silę fizyczna. Maddie, która, by utrzymać się w pozycji siedzącej, chwyciła właśnie jakiegoś mężczyznę za włosy, pomyślała, że nie obraziłaby się, gdyby kapitan Montgomery w wędrówce do niej skorzystał z armaty.

Kiedy się do niej zbliżył, dostrzegła na jego twarzy gniew, ale nie waham się, gdy wyciągnął ku niej ręce. Puściła włosy mężczyzny, który ja niósł, i rzuciła się w ramiona kapitana Montgomery'ego. Ukryła twarz w jego wełnianej kurtce i mocno się w niego wtuliła. Bicie jego serca zagłuszało gniewne okrzyki tłumu. Dobiegły ją także inne okrzyki i nie oglądając się wiedziała, że Toby i Saro też gdzieś tam muszą być. Kapitan zaniósł ją do namiotu, który Sam w czasie jej występu przeniósł do lasu, z dala od obozu poszukiwaczy złota, i bez szczególnej delikatności upuścił na leżankę. Potem nalał whisky i podał jej szklankę.

Nie może być naprawdę wściekły, skoro daje mi picie -pomyślała Maddie.

Ledwo wychyliła łyk, a Ring wyrwał jej szklankę z ręki i sam wypił resztę.

– Nie zasługuje pani na nic do picia, a ja nie ufam pani whisky – stwierdził, patrząc na nią ponuro. – Niezłe przedstawienie pani z siebie zrobiła. Czy madame Branchini panią tego nauczyła?

– Nie, polegałam wyłącznie na własnym instynkcie. -Uśmiechnęła się do mego. – Podobało się panu?

– Cieszę się, że tamci nie rozumieli słów. Cygańska miłość, też mi coś!

Odwrócił się, żeby napełnić szklankę.

Oparła się na łokciu. Bluzka nadal była rozpięta, wyglądał zza niej gorset Edith i Maddie zupełnie przypadkowo odkryła, że kiedy ma odchylone ramiona tak jak teraz, jej biust wyłania się z niego całkiem interesująco.

– Nigdy przedtem czegoś takiego nie zrobiłam. Moim zdaniem całkiem nieźle sobie poradziłam, jak pan sądzi?

Obejrzał się, ze szklanki wylało mu się trochę whisky.

– Nie radzę igrać z ogniem, bo to się złe skończy. Uśmiechnęła się do niego niewinnie.

– Czyżby? A kto doleje oliwy do tego ognia?

– Nie ja, jeśli o to pani chodzi. To ją ostudziło. Usiadła.

– Powinnam była wiedzieć, że od pana nie doczekam się komplementu.

– Czy tego pani oczekuje? Pani śpiew był wspaniały. Nigdy nie słyszałem nic podobnego. Każda nuta była niczym bezcenny klejnot spadający na ziemię.

Mrugnęła kilkakrotnie, słysząc w jego głosie szczerość.

– A moja gra?

– Gra? – prychnął. – To nie była gra. Pani była prawdziwą Carmen. – Zmierzył ją wzrokiem. – Ale teraz już może pani przestać.

Ściągnęła poły bluzki i wstała z łóżka:

– Ogromnie: dziękuję za ocalenie z rąk poszukiwaczy złota, kapitanie, ale teraz chciałabym się położyć, więc może zechce pan mnie już opuścić.

– Nigdzie się nic ruszam. Nie spuszczę z pata oka.

– Nie może pan ze mną spędzić nocy,

– Nie, me spędzę z panią nocy, a przynajmniej nie w ten sposób, jaki zwykle się przez to rozumie. Postaram się nie dopuścić tutaj mężczyzn, których pani tak gorliwie do siebie zapraszała w czasie występu. Sam, Frank i Toby będą spali przed namiotem.

Maddie poczuła się ogromnie pożądaną kobietą.

– I niech pani przestanie być taka z siebie zadowolona. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stanie.

– Ja tez. I na pewno nikomu nic się nie stanie, skoro pan będzie mnie strzegł. – Uśmiechnęła się do niego. – Spodobałam im się, prawda?

Zaczęta nucić Habanerę i unosząc spódnicę, tanecznym krokiem kręciła się po namiocie.

Przyglądał jej się ze zmarszczką na czole.

– Czy na takim uznaniu pani zależy? Na podziwie takich mężczyzn jak oni?

– Nic pan nie rozumie.

– To niech mi pani wytłumaczy,

Wyjęla mu z ręki pustą szklankę, nalała sobie whisky i wypiła.

– Ludzie mają takie dziwne sądy na temat śpiewaczek operowych. Nie traktują nas jak istoty z tam i kościi, raczej sądzą, że jesteśmy jakimiś niebiańskimi stworzeniami. Tak jak pan uważają, że urodziłyśmy się z darem śpiewania i że to wszystko przychodzi nam bez trudu. Nie widzą, że jesteśmy takie same jak wszyscy, że chcemy tego, czego pragnie każda kobieta.

Chwycił ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie. – A czego ty chcesz, Maddie? Zostać szansonistką z baru z biustem na wierzchu?

– Nie, chcę tego, co mam, ale dziś wieczorem… Nie wiem, po prostu przyjemnie było wzbudzać podziw kobiecymi wdziękami, a nie tylko śpiewem.

– Ale przecież twój głos…

Wyrwała mu się.

– Wiem doskonale, że mój głos jest cudowny. Chciałam się przekonać, czy mężczyźni jak mój… Chciałam się przekonać, czy spodobam im się jako kobieta. I już wiem.

– Jak w ogóle mogłaś w to wątpić? – spytał cicho.

Odwróciła się i spojrzała na mego. Na chwilę znowu stała się Carmen, namiętną dziewczyną z fabryki cygar, która wie, że ma nad mężczyznami władzę. Pragnęła, by Ring wziął ją w ramiona, całował, może nawet kochał się z nią?

– Zachowaj te swoje uwodzicielskie miny dla poszukiwaczy złota – powiedział i odwrócił się od niej.

Maddie poczuła się, jakby ktoś ją uderzył w brzuch, dopiero po chwili odzyskała oddech. Podeszła do łóżka.

– Nie życzę sobie, żeby pan był tu dziś w nocy, kapitanie. Jeśli pańskim zdaniem nie jestem bezpieczna, proszę przysłać Toby'ego albo Franka czy Sama, żeby mnie pilnował.

– Po twoim dzisiejszym występie nie zostawiłbym cię sam na sam nawet z moim ojcem. Nawet moim dziadkiem.

– Ale z panem jestem zupełnie bezpieczna, prawda, kapitanie?

Ku swemu przerażeniu Maddie poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Kiedy jeszcze niedawno śpiewała o oficerze, którego kocha Carmen, wiedziała, że śpiewa to dla tego wojskowego, który coraz częściej gościł w jej myślach.

– Poświęciłbym dla ciebie życie, ale musisz mi zaufać.

– Powierzyłabym panu własne życie, ale… – Urwała. Za dużo miała przeżyć na jeden wieczór. – Proszę, niech: mnie pan na chwilę zostawi.

Podszedł do niej, obrócił do siebie i wziął w ramiona. Szarpała się próbując wyrwać. Nawet jej nie dotknął, kiedy go pragnęła, ale gdy nie mogła na niego patrzeć – tulił do siebie.

– Nienawidzę cię.

– Nieprawda. – Gładził ją po włosach. – Sama nie wieść, co do mnie czujesz.

– Ale ty oczywiście wiesz? – spytała ze złością.

– Myślę, że wiem lepiej od ciebie. Odepchnęła go od siebie.


– Mówiłeś, ze jestem próżna, ale twoje zarozumialstwo nie zna granic. Pewnie sądzisz, że mu na tobie zależy. A więc nic, nic mnie nie obchodzisz,

– Pewnie, kiedy przedzierałem się do ciebie przez tłum tych dzikusów, rzeczywiście było po tobie widać, ze nic cię nie obchodzę. Nigdy jeszcze nie widziałem w niczyich oczach takiej radości, a kiedy wyciągnąłem ramiona, schroniłaś się w nich bez namysłu, z ufnością.

– Powitałabym tak każdego, kto by mi przyszedł z pomocą. Ci ludzie mogli mnie w każdej chwili upuścić.

– Czyżby? Od samego początku Sam stał niecałe pół metra od ciebie. Czemu jego nie dostrzegłaś? Przecież jest nieco wyższy ode mnie. Mogłaś się uciec do niego.

– Widziałam go doskonale – skłamała. – Po prostu wołałam wybrać kogoś innego na mego wybawcę.-Widząc jego uśmieszek, wykręciła się do niego plecami.

– Jak sądzisz, moglibyśmy na chwilę przerwać tę kłótnię? Tylko na krótko, żebyś zdążyła mi opatrzyć ranę. Krwawię.

W ułamku sekundy stuła twarzą, do niego, chwyciła go w pasie i obróciła. -Gdzie?

Na plecach miał dużą plamę krwi, koszula na górze była rozcięta.

– Ring, ty głupcze, to wygląda poważnie. Dlaczegoś od razu nie powiedział? Ktoś cię zaatakował nożem? – Zerknęła w górę i dostrzegła uśmiech na jego twarzy. – Oczywiście nic mnie to nie obchodzi, nic a nic Czuję się odpowiedziała za najętych przeze mnie ludzi i pomogłabym każdemu nawet gdybym go nie lubiła. Och, przestańże się tak uśmiechać i ściągaj tę koszulę. W kufrze mam bandaże.

– Zrobisz wszystko, byle mnie rozebrać, co?

– To prawda. Znacznie bardziej wolę na ciebie patrzeć niż cię słuchać.

Maddie zauważyła, że się skrzywił, kiedy zdejmował koszulę.

– Siadaj – rozkazała, a on usłuchał.

Nie pierwszy raz bandażowała mężczyznę i znała się nieco na ranach. Ta nie była głęboka, tak że nie wymagała szycia, ale za to bardzo zabrudzona.

– Cos ty robił? Tarzałeś się błocie, po tym jak cię zranili?

– Mniej więcej. Ktoś mi podciął kolana i upadłem, po czym przemaszerowało po mnie jakichś trzydziestu, czterdziestu mężczyzn.


– Widziałam, jak upadasz, ale nic nie mogłam pomóc.

– A ja słyszałem, jak mnie wzywasz. Przepraszam, że do ciebie nie dotarłem – powiedział cicho.

Spojrzała na niego, ale on wzrok utkwił w tej części jej ciała, która wychylała się zza opiętego gorsetu.

Teraz to na mnie patrzy – pomyślała gniewnie i zalała ranę whisky.

Wyprostował się, gwałtownie chwytając powietrze. – Mogłabyś trochę delikatniej, dobrze?

– Opatruję cię z taką delikatnością, na jaką zasłużyłeś.

– W takim razie zasłużyłem na największą delikatność, na jaką cię stać. Gdyby nie ja, teraz byłabyś pewnie w jakimś namiocie, wydana na pastwę tamtych mężczyzn.

Odsunęła się od niego.

– Oni przynajmniej zauważyliby we mnie kobietę. Nie podglądaliby mnie, kiedy wydawałoby im się, że nie widzę.

Uniósł dłoń do jej twarzy, zanurzył palce w jej włosach, kciukiem dotknął kącika jej warg.

– Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Nigdy dotąd nie spotkałem kobiety równie godnej pożądania. Twoje ciało, a do tego jeszcze ten głos sprawiają… Nieważne, co sprawiają, grunt, że nie chcą cię, kiedy ty pragniesz pierwszego lepszego mężczyzny. Chcę cię tylko wtedy, kiedy pragniesz mnie jako mnie. Mnie – Ringa. Nie kapitana Montgomery'ego, nie człowieka, któremu nie ufasz, którego uważasz za wroga. Jesteś dla mnie zbyt ważna, zasługujesz na najlepsze.

Za bardzo był rozebrany, za mało ona miała na sobie ubrania, do tego stali tak blisko! Cofnęła się o krok.

– Chcesz ze mnie wyciągnąć informacje.

– Chcę od ciebie o wiele więcej.

– Żebym dla ciebie zaśpiewała? – szepnęła. Westchnął i odwrócił się plecami.

– Jak sądzisz, trzeba będzie tę ranę zaszyć?

– Nic.

Nie wiedziała, co myśleć, nie rozumiała jego słów. Nie tylko to. Im więcej z nim przebywała, tym mniej go rozumiała. Miała już dość rozmowy na te tematy, czegokolwiek by one właściwie dotyczyły.

– Kim był ten mężczyzna, który ze mną śpiewał? – spytała, biorąc się do bandażowania rany na plecach, owijając czyste lniane opaski wokół ramienia, pod pachą, przez plecy. Starała się nie zwracać uwagi, jak jej prawie całkiem odsłonięte piersi ocierają się przy tym o jego gołe plecy i tors.

– Nie miałem wiele czasu, a poza tym, mówiąc szczerze, nie mogłem oderwać wzroku od widowiska, jakie z siebie robiłaś, ale z tego, co zrozumiałem, to największy pijak w tym mieście pijaków. Pochodzi z miejscowości zwanej Desperate.

– Niezły głos. Ciekawe, skąd znał muzykę do Carmen. Nie sądziłam, że już dotarła na zachód. Dobrze, to powinno starczyć.

Ring chwycił ją. za rękę.

– Dziękuję.

Spojrzał na jej dłoń, potem obrócił ją wnętrzem do góry ucałował, przytrzymując chwilę przy ustach. Maddie zanurzyła dłoń w jego gęstych, ciemnych włosach, Kiedy podniósł na nią wzrok, poczuła, że miękną jej nogi w kolanach.

– Byłaś dziś wspaniała. Przypuszczam, że kilka osób zmieniło swoje zdanie na temat opery.

Teraz na myśl o dzisiejszym przedstawieniu ogarniał ją wstyd. Tak samo zresztą jak na wspomnienie jej zachowania na początku ich rozmowy.

– Obawiam się, że trochę przesadziłam w drugą stronę. Nie wiem, czy ich nowe sądy o operze nie będą równie nieprawdziwe jak te wcześniejsze.

– A już na pewno zaczną inaczej myśleć o śpiewaczkach operowych.

Spojrzał z ukosa na jej biust, zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Maddie gwałtownie odsunęła się od niego i zakryła piersi bluzką.

– Nie wiem, co mnie naszło.

– To wina Carmen – stwierdził Ring, potem przeciągnął się, ramionami dotykając brezentu. – Ale cieszę się, że już wróciłaś do siebie. Nie wybrałbym kobiety takiej jak ona. A w ogóle, jak się kończy ta opera?

– Don Jose zabija Carmen.

– Tak też przypuszczałem. Gotowa do łóżka? Ty pewnie mogłabyś nie spać i całą noc, ale ja potrzebuję snu.

Wpatrywała się w niego. Co miał na myśli, mówiąc, że nie wybrałby kobiety takiej jak Carmen?

– Masz zamiar się w tym kłaść?

To przebudziło ją z transu.

– Nie spodziewasz się chyba, że się przy tobie rozbiorę? – Ja na twoim miejscu raczej bym coś jeszcze na siebie włożył. Pomóc ci rozwiązać sznurówki gorsetu?

– Spróbuj tylko tknąć mnie albo mojej bielizny, a dźgnę cię tak, że twoja rana przy tym będzie drobnostką.

– Może warto by spróbować… Zastanowię się nad tym.

– Wynoś się i zawołaj moją pokojówkę- Świetnie sobie radzę z gorsetami.

– Precz!

– Dobrze, ale kiedy się przebierzesz, wrócę. Zrozumiano? 1 nie czekając na jej odpowiedź, wyszedł z namiotu. Maddie usiadła na łóżku. Nie pojmowała lego człowieka.

Kiedy ona niemal rzucała się na niego, odpychał ją, żeby parę minut później proponować, że ją rozbierze. Minęła dłuższa chwila, nim sobie uświadomiła, że obok niej stoi Edith i coś szepcze.

– Mam to.

– Co? -spytała Maddie.

– Owoce, o które prosiłaś – Ale słono musiałam za nie zapłacić.

Maddie nadal wpatrywała się w Edith zdumionym wzrokiem.

– Znowu przez niego zapomniałaś o swojej siostrzyczce? To prawda, przez takiego mężczyznę można zapomnieć o całym świecie, ale zdaje się że jego kobiety nie interesują.

– Bo nie zwraca na ciebie uwagi?

– O, zazdrosna? Nie widziałam, żebyś ty obudziła się radosna po nocy z nim. A może dziś ma być pierwszy raz? Tym razem zrobiłaś z siebie widowisko, że ha.

– Pomóż mi się rozebrać. I nie robiłam z siebie żadnego widowiska. Po prostu śpiewałam i grałam rolę Carmen, tak żeby widzowie mogli zrozumieć, o co w niej chodzi. Carmen to…

– Nie- musisz tłumaczyć mnie, ani nikomu innemu. Ślepy by zrozumiał, o czym śpiewałaś. Wystarczyło spojrzeć, jak się ocierasz o ten słup i patrzysz aa kapitana Montgomery'ego. Mniam-mniam-mniam… Muszę to kiedyś wypróbować.

Maddie czuła, że policzki jej czerwienieją. Cieszyła się, że akurat wkłada koszulę, która to zasłoniła.

– Chcesz te owoce czy nie?

Dopiero po chwili Maddie pojęła, o czym mówiła Edith. Wczesnym rankiem ma opuście obóz i pojechać daleko w góry, żeby spotkać się z tamtym człowiekiem i wymienić listy. A jeśli zrobi wszystko, co on jej każe, i jeśli będzie z niej zadowolony, zobaczy Laurel. – Weźmiesz te owoce, czy poprosisz go, żeby cię puścił?

Wczoraj Maddie uznała, że jedynym sposobem wyrwania się spod opieki kapitana Montgomery'ego będzie zrobienie czegoś, żeby nie mógł przeszkodzić jej w wyjeździe. Wiedziała, że jej argumenty go nie przekonają. Postanowił jej pilnować i za nic nie spuści z niej wzroku. Długo myślała nad tym w czasie podróży i nie wpadła na mc oryginalniejszego, niż ponowne skorzystanie z opium. W ten sposób kapitan na dłuższy czas zostałby unieruchomiony, dzięki czemu Maddie zyskałaby nad nim wystarczającą przewagę. Edith zaś, jak się wydawało, miała nieograniczony dostęp do opium. Maddie wymyśliła sposób, żeby namówić kapitana do zjedzenia suszonych owoców, nafaszerowanych opium.

– Tak – powiedziała cicho. – Nadal ich potrzebuję.

Natychmiast ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Nie czuła ich, kiedy kapitan pił whisky z opium, a przecież dziś jeszcze bardziej niż wtedy był niewygodny i stanowił przeszkodę w jej planach. Ale wtedy jeszcze nie ocalił jej z rąk mężczyzn, którzy porwali ją, by słuchać jej śpiewu. A dziś uzbrojony po zęby, gotów był w każdy sposób – pistoletem, szablą czy pięścią – bronić jej bezpieczeństwa. Potem zaś przyszedł jej z pomocą, kiedy mężczyźni unieśli ją na ramionach. I choć nie chciała się do tego przed sobą przyznać, gdyby nie świadomość, że Ring stoi na sali i ją ogląda, nie potrafiłaby w ten w sposób wystawić Carmen. Nie odważyłaby się zachowywać tak wyzywająco, gdyby mieli jej bronić wyłącz-[nie Frank i Sam. Oczywiście, skoro już była ze sobą szczera, musiała przyznać, że zapewne nie chciałaby wcielać się w Carmen i ocierać o słup, gdyby nie było tam kapitana Montgomery'ego, gdyby się temu nie przyglądał

– Przynieś je rano, gdzieś o piątej. To powinno wystarać, żeby przespał większość dnia. Znalazłaś konia?

– Tak jak kazałaś. Będzie na ciebie czekał. -Edith przez chwilę przyglądała się Maddie. – Naprawdę pojedziesz w te góry samiuteńka? Nie boisz się?

– Tam jestem bezpieczniejsza niż w tym mieście. Nie boję się puszczy, ale kiedy kapitan Montgomery się obudzi, będzie wściekły.

– To pewne!. Możliwe, że na jutro znajdę sobie jakieś zajęcie w drugiej części miasta. Nie chcę, żeby się dowiedział, że maczałam w tym palce.

– Całkiem rozsądna decyzja.

Kiedy Ring wrócił do namiotu, Maddie leżała schowana pod kołdrą na swojej twardej leżance, przysłuchiwała się jednak, jak kapitan się rozbiera i rozkłada koce na brezencie. Zastanawiała się, co ma, a właściwie czego nie ma na sobie. Zgasił lampę i wsunął się miedzy szorstkie, wełniane koce wojskowe.

– Dobranoc – powiedział cicho.

Maddie nie odpowiedziała, czekała, zastanawiając się, czy Ring powie coś jeszcze. Przypomniała sobie słowa Toby'ego, że kapitana kobiety nie interesują. Kobiety jako takie, czy tylko ona?

– Naprawdę byłam dobra dziś wieczorem, czy tylko tak mówiłeś?

– Byłaś więcej niż dobra.

Milczała przez chwilę.

– Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłam. To znaczy; nigdy w ten sposób nie odgrywałam roli. W moim życiu nie było wielu mężczyzn. Tak naprawdę…

Nie potrafiła dokończyć.

– Wiem.

Jego spokojne stwierdzenie, że wie wszystko, oczywiście ja rozgniewało.

– Dlaczego zachowujesz się, jakbyś wiedział o mnie niemal wszystko, podczas gdy ja wiem o tobie tak mało?

– Jeśli człowieka coś interesuje, łatwo się uczy.

– Co to ma znaczyć?

Milczał i Maddie wiedziała, ze jej nie odpowie. Przypomniała sobie, jak ją uratował tego wieczoru, i pomyślała, co zamierza zrobić rano.

– King – wyszeptała.

Nie odpowiedział, ale wiedziała, ze słucha. – Czasem człowiek musi postąpić źle albo przynajmniej tak się wydaje, że źle. Jednak po pewnym czasie okazuje się, że trzeba było to zrobić, czy się chciało czy nie. Rozumiesz?

– Ani w ząb.

Westchnęła. Może to i lepiej, że nie rozumiał.

– Dobranoc – powiedziała, przekręciła się na bok i próbowała zasnąć.

Rankiem, o piątej, do namiotu weszła zaspana Edith, niosąc drewnianą skrzynkę

– …dobry, kapitanie – powiedziała.

Maddie odwróciła się i zobaczyła, że kapitan – już ubrany w swoją brudną, zakrwawioną koszulę i spodnie – siedzi na stołku, pijąc kawę.

– Dawno wstałeś? – spytała.

– Jakiś czas temu. Co pani tam ma, panno Edith?

– Suszone owoce. Przysłał je jakiś człowiek – wyjaśniła, pokazując na Maddie – w podziękowaniu za wczorajszy występ. Nazywają się chyba figi. Sama nigdym ich nie jadła, zresztą nie wyglądają smacznie, ale jedna z dziewcząt mówiła, że to bardzo drogie.

Ring wziął od niej skrzynkę i zajrzał.

– Rzeczywiście, to figi. – Podał Maddie pudełko. – Spróbujesz?

Usiadła na łóżku, demonstracyjnie przecierając oczy.

– Nie. dziękuję, ale poczęstuj się.

Starała się nie przyglądać zbyt natarczywie, kiedy wkładał rękę do skrzynki, a potem się zawahał.

– Nie, chyba zaczekam. Podniósł się ze stołka.

– Poczekam na zewnątrz, aż się ubierzesz, a potem odprowadzę cię w ustronne miejsce. Nie opuszczę cię dziś ani na krok.

– I co teraz zrobisz? – spytała Edith, ledwie Ring wyszedł z namiotu.

– Nie mam pojęcia. Lepiej pomóż mi się ubrać, wtedy się zastanowię.

Kapitan Montgomery, tak jak obiecał, czekał na zewnątrz, aż Maddie się ubierze. Podał jej ramie, ale je odepchnęła.

– Potrafię iść o własnych siłach.

– Jak sobie życzysz.

Nie chciała rozmawiać z Ringiem, bo musiała się zastanowić, w jaki sposób się go pozbędzie, jeśli nie będzie chciał zjeść fig. Zapewniła go, że trafi sama do ustępu, i ruszyła, przodem. Ledwie jednak znalazła się w środku, z zewnątrz dobiegły ją syknięcia.

– To my, psze pani. Pamięta nas pani?

Rozejrzała się. Czy w budce są dziury po sękach, i szybko doliczyła się aż pięćdziesięciu- Westchnęła.

– Czego chcecie?

Byli to ci sami czterej mężczyźni, którzy porwali ją, żeby dla nich zaśpiewała. Oczywiście, postąpili źle, ale nie potrafiła znienawidzić nikogo, kto równie gorąco jak Oni pragnął słuchać jej śpiewu. Porwali ją przecież, żeby jej glos usłyszeli również ich towarzysze. Teraz przyjechali, żeby poprosić, by pożyczyła im pieniędzy, za które mogliby kupić sprzęt, W zamian obiecywali jej prawo do połowy zysków z ich trzech działek.

Czemu, nie – pomyślała, równocześnie zdając sobie sprawę, ze kapitan Montgomery byłby oburzony. Ale z drugiej strony, to jego wina, że w ogóle wzięła to pod uwagę. Kto jeśli nie on przypomniał, że kiedyś się zestarzeje i nie będzie mogła Śpiewać? Przez niego zaczęła się martwić o pieniądze. Bo co właściwie zrobił John z zarobionymi przez nią pieniędzmi? Zawsze pokrywał wszystkie rachunki i Maddie nigdy nie przyszło na myśl spytać, co się dzieje z resztą pieniędzy.

Zgoda – postanowiła. – Pójdźcie do Franka i powiedzcie, że kazałam wam dać po sto dolarów.

– Dziękujemy pani – odparli chórom. – Dziękujemy. Zrobimy z pani bogatą kobietę, obiecujemy.

Odetchnęła z ulgą kiedy wreszcie sobie poszli i miała chwilę samotności. Kapitan Montgomery stal na straży przed niewielką wygódką.

Czuję się jak więzień – pomyślała. Nie wiem dlaczego odebrano mi wolność.

Kiedy z powrotem znaleźli się w namiocie, kapitan Montgomery podał jej pudełko z figami.

– Spróbujesz?

– Nie, dziękuję, nie przepadam za figami. Ale jeśli chcesz, możesz sobie zjeść.

– Z przyjemnością. – Przyglądała się, jak wziął dwa owoce i szybko połknął. – Są naprawdę smaczne. Zjedz trochę.

– Nie, nie mam ochoty.

Z uśmiechem przypatrywała się, jak zjadł jeszcze jedną figę, ale zmarszczyła się, kiedy pochłonął czwartą. Nie miała pojęcia, ile opium Edith dodała do owoców, ani ile można zjeść, żeby nie zasnąć na wieki. Kiedy podniósł do ust piątą, rzuciła się na niego.

– Nie!

Wywróciła pudełko na ziemię i wyrwała mu figę z ręki. Patrzył na nią zdumiony, wreszcie zrozumiał.

– Coś ty zrobiła, Maddie?

– Nie zrobiłabym tego, gdybym nie musiała. Proszę, spróbuj zrozumieć.

– Zrozumieć, że mi nie ufasz? Że uważasz mnie za niedołęgę, który nie potrafi ci w niczym pomóc?

– Poprosiłabym cię o pomoc, gdybym tylko mogła, ale nie mogę. Musisz co zrozumieć. – Niczego nie rozumiem.

Przyłożył dłoń do czoła i zachwiał się na nogach. Maddie podeszła do niego, objęta go ramieniem i poprowadziła do łóżka. Opadł na nie, pociągając dziewczynę za sobą. Próbowała się odepchnąć, wyrwać, ale mocno ja przytrzymał, tak że potową ciała leżała na nim. Po chwili' się odprężyła, wiedząc, że już wkrótce nie będzie miał sił, by ją zatrzymać.

– Dokąd jedziesz? Z kim masz się spotkać? Co jest dla ciebie takie ważne, że ryzykujesz dla tego życie?

Przytrzymywał ją za kark, unieruchamiając Maddie w tej pozycji.

– Nie mogę ci powiedzieć. Wierz mi, powiedziałabym, gdybym mogła. Chciałabym, żeby ktoś mógł mi pomóc.

Przymknął oczy, ale po chwili zmusił się, żeby uchylić powieki.

– To ten sam mężczyzna, co wtedy?

– Kiedy? Aaa – powiedziała, przypominając sobie pierwszy raz, kiedy ją śledził – nic wiem. Muszę iść. Przede mną jeszcze długa droga.

Próbowała się z niego zsunąć, ale był na tyle przytomny, że nie wypuszczał jej z objęć.

– Dokąd?

– Nie powiem ci, bo pojedziesz za mną, kiedy tylko będziesz mógł. Niech cię licho porwie! Dlaczego musiałeś się zjawić w moim życiu i wszystko pomieszać? Dopóki cię nie poznałam, wszystko było dobrze. Byłam wolna. Nikt nie uważał się za mojego stróża., a teraz…

Szarpnęła się gwałtownie i wyrwała z jego ramion. Próbował za nią wstać, ale ogarniała go coraz większa senność i opadł na leżankę. Podeszła do kufra, wyjęła zeń mapę i włożyła za bluzkę. Wróciła do Ringa, pochyliła się nad nim i musnęła jego włosy. Z trudem uchyliła powieki.

– Boję się, że coś ci się stanie – wyszeptał – Że się zgubisz.

Nie, nic mi nie będzie, będę się trzymała obrzeży miasta. Nikt mnie nie zobaczy. Wrócę jutro przed wieczorem. Czekaj na mnie. I… – uśmiechnęła się. – Nie gniewaj się na mnie, zbytnio. – Pojadę za tobą.

Ledwo go słyszała. Już prawie spał, Nachyliła się bliżej jego ust

– Czekaj na mnie – powtórzyła, – Będę uważać.

Nie odpowiedział. Leżał nieruchomo i Maddie pomyślała, że prawdopodobnie zasnął. Przyglądając mu się, poczuła ogromny żal. Bała się porywaczy, którzy przetrzymywali Laurel bała się niektórych mieszkańców gór, poszukiwaczy złota, którzy przebywali z dala od domów, z dala od cywilizacji i rządzących nią praw. Odgarnęła kosmyk włosów z czoła Ringa, Z nim byłaby o wiele bezpieczniejsza. A gdyby zaczął się z nią, przekomarzać, jak to miał w zwyczaju, pewnie na chwile zapomniałaby o swoim lęku o Laurel.

– Przepraszam, Ring – wyszeptała do śpiącego mężczyzny. – Nie zrobiłabym tego, gdybym nie musiała.

Zaczęła się od niego odsuwać, ale nagle, pod wpływem impulsu, dotknęła wargami jego ust. Sądziła, że jest głęboko uśpiony, ale natychmiast odzyskał siły. Prawą ręką objął ramiona Maddie, zanurzając dłoń w jej włosach, lewą zacisnął wokół jej talii. Przechylił głowę, tak by jej wargi spoczywały na jego ustach, i pocałował.

Maddie całowała się, już z kilkoma mężczyznami ale tamte pocałunki nie robiły na niej szczególnego wrażenia. A te i owszem. Miała wrażenie, że tonie, a jego usta wysysają z niej duszę. Otoczyła jego szyję ramionami i przyciągnęła mężczyznę bliżej – o ile to w ogóle było możliwe. Potem jej stopy same oderwały się od podłogi i wyciągnęła się przy nim na leżance. Ponieważ jednak nie mieścili się razem na wąskim łóżku, położyła się cała na Ringu.

Gwałtownie, niespodziewanie jego ręce opadły, uwalniając ją z uścisku, tak że Maddie musiała się przytrzymać jego ramion, żeby nie spaść na podłogę. Uniosła głowę i przyjrzała się mężczyźnie. Wreszcie zasnął. Powoli zsunęła się niego, ale kiedy próbowała stanąć, poczuła, że uginają się pod nią kolana, i opadła na podłogę. W uszach jej dudniło, była osłabiona, cała drżała. Siedziała przez dłuższą chwilę, szybko oddychając, szeroko otwartymi oczami przyglądając się nieruchomej sylwetce kapitana Montgomery’ego. Grzbietem dłoni otarła czoło. Na ręce został ślad potu.

– Mon Dieu – wyszeptała i dopiero po chwili przypomniała sobie, kim jest i gdzie się znajduje. Podparła się dłońmi o podłogę i wstała.

– Wrócę – obiecała śpiącemu mężczyźnie, wodząc wzrokiem po jego nieruchomej sylwetce. – Możesz być tego pewien. Wrócę.

Ruszyła do wyjścia z namiotu, obejrzała się przez ramię, ostatni raz spojrzała na kapitana i wyszła na dwór, gdzie czekał na nią osiodłany wierzchowiec

Загрузка...