2

Maddie wyciągnęła z kuferka zdjęcie siostry i przyglądała mu się w zadumie. Tak była pogrążona w myślach, że nie usłyszała, kiedy Edith weszła do namiotu.

– Chyba nie zaczniesz beczeć? – powiedziała, rozkładając prześcieradło na twardej leżance, która służyła Maddie za łóżko.

– Jasne, że me – odparła ostro Maddie, – Ugotowałaś już coś? Umieram z głodu.

Edith odgarnęła z oczu pasmo popielatoblond włosów. Ani włosy, ani suknia nie grzeszyły szczególną czystością.

– I nie wycofasz się?

– Nie. Jeśli coś muszę robić, po prostu tę zrobię. Skoro w celu uratowania siostry mam śpiewać dla bandy brudnych, niepiśmiennych złodziei, to będę śpiewać. – Maddie przyjrzała się kobiecie, która była jej pokojówką, towarzyszką i prawdziwym utrapieniem. – Chyba nie zaczynasz tchórzyć, co?

– To nie moją siostrę chcą zabić, a nawet gdyby moją, niewiele by mnie to wzruszyło. Ja zamierzam złapać dzianego poszukiwacza złota, zmusić go do ożenku i dobrze się ustawić.

Maddie po raz kolejny spojrzała na fotografię i odłożyła ją na miejsce.

– Ja chcę tylko jak najszybciej z tym Skończyć i odzyskać siostrę. Sześć osad. To wszystko, co mam zrobić, wtedy mi ją oddadzą.

– Taaa, nadzieję zawsze można mieć. Nie wiem, czemu aż tak im ufasz.

– Generał Yovington obiecał, że mi pomoże. Jemu ufam. Kiedy to wszystko się skończy, pomoże mi ukarać porywaczy.

– Masz znacznie większą wiarę w mężczyzn niż ja -stwierdziła Edith strzepując koce. -Gotowa jesteś… – Umilkła widząc u wejścia do namiotu sylwetkę wysokiego mężczyzny. – On znowu tu jest.

Maddie uniosła wzrok, potem wysunęła się z namiotu. Wróciła po chwili.

– Mogą być jakieś kłopoty – ostrzegła służącą. – Dziś w nocy bardzo uważaj.

Kiedy godzinę później kończyła posiłek, ujrzała nadjeżdżających w jej stronę dwóch żołnierzy. A właściwie półtora żołnierza – pomyślała, bo jeden z nich, dosiadający rumaka czystej krwi, był odziany we wspaniale skrojony i świetnie dopasowany mundur, ale za to ten drugi, o połowę mniejszy od swego towarzysza, miał na sobie bluzę z ponaszywanymi i wypchanymi do granic możliwości kieszeniami.

– Witam – odezwała się z uśmiechem. – Przyjechaliście panowie w samą porę, żeby dotrzymać mi towarzystwa przy herbacie. A może skusicie się też na kawałek szarlotki?

Wyższy i, jak Maddie szybko zauważyła, bardzo przystojny mężczyzna tylko zmarszczył gęste brwi. Spod szerokiego ronda kapelusza wymykały się ciemne, kręcone włosy, j ciemne oczy spoglądały na nią ponuro.

– Prawdziwa herbata? – upewnił się drobniejszy mężczyzna. Miał pomarszczoną, brunatną twarz. – Prawdziwa szarlotka? Z prawdziwych jabłek?

– Ależ oczywiście! Proszę, zechciejcie się panowie poczęstować.

W ułamku sekundy, nim Maddie zdążyła nalać herbaty, len mniejszy zeskoczył z konia i wziął filiżankę w drżącą z niecierpliwości rękę. Maddie nalała drugą filiżankę i podała jego towarzyszowi.

– Proszę, panie kapitanie – zwróciła się do młodszego z gości, zauważając na jego ramionach, dwa srebrne pagony.

Nie reagując na zaproszenie, podjechał bliżej stołu. Maddie zadarła głowę, żeby przyjrzeć się potężnemu rumakowi i jeźdźcowi.

Razem mają chyba ze trzy i pół metra – pomyślała, czując strzyknięcie w karku.

– Pani jest tą La Reiną?

Głos miał przyjemny, ale ton wcale nie był miły.

– Tak – uśmiechnęła się najwdzięczniej jak potrafiła, starając się nie zwracać uwagi na ból szyi. – La Reina to mój pseudonim. Naprawdę nazywam się…

Nie udało jej się dokończyć, bo koń nagle się odsunął i musiała ratować zastawę.

– Spokój, Diabeł – powiedział mężczyzna, osadzając konia.

Drugi mężczyzna zakrztusił się herbatą.

– Nic panu nie jest?

– Nie – uśmiechnął się szeroko. – Diabeł, co? – roześmiał się w głos.

Maddie hojną ręką ukroiła mu szarlotki, położyła na talerzyku i podała.

– Zechce pan spocząć?

– Dziękuję pani, stąd będę miał lepszy punkt obserwacyjny.

Maddie popatrzyła, jak odchodzi na bok, potem całą uwagę skupiła na wierzchowcu, który wymachiwał ogonem niebezpiecznie blisko jej porcelany,

– Czym mogę panu służyć, kapitanie?

Odsunęła filiżankę dalej od końskiego ogona.

Mężczyzna sięgnął do kieszeni granatowej kurtki, wyjął złożoną kartkę papieru i podał kobiecie.

– Otrzymałem rozkaz od generała Yovingtona, żeby eskortować panią w czasie jej podróży. Maddie z uśmiechem otworzyła list. Jak to miło ze strony generała, że zapewnił jej dodatkową opiekę!

– Awansował pan – stwierdziła, przeczytawszy. – Moje gratulacje, kapitanie Sumy,

– Porucznik Surrey zmarł tydzień temu i mnie powierzono wypełnienie jego misji. Generał Yovington nie wio o jego śmierci i nie został jeszcze powiadomiony, że przejąłem zadanie porucznika.

Maddie na moment odebrało mowę. Była przekonana, że generał wybrał kogoś, kto będzie wiedział, jaki jest cel jej podróży. Sadziła, że generał udzieli temu człowiekowi odpowiednich instrukcji. Ale w tej sytuacji? Co ma począć? Jak zrobi to, czego się od niej oczekuje, jeśli będzie miała na karku dwóch żołnierzy? Musi po prostu musi się ich pozbyć.

– Ogromnie miło z pańskiej strony – odezwała się, składając list. – I ogromnie miło ze strony generała Yovingtona. Ja jednak nie potrzebuję eskorty.

– Tak samo jak wojsko nie ma na zbyciu oficerów, żeby towarzyszyli wędrownym śpiewaczkom – odparł kapitan, patrząc na nią z góry.

Maddie zamrugała powiekami. Z pewnością nie chciała, żeby to zabrzmiało aż tak nieuprzejmie.

– Proszę, panie kapitanie, może pan jednak napije się herbaty? Robi się chłodno. A poza tym pański ogier niszczy mój wóz.

Ruchem głowy wskazała konia, który ocierał się o jaskrawoczerwoną farbę. Mężczyzna kolanem zmusił zwierzę, żeby się odsunęło, po czym zeskoczył z konia, zostawiając cugle luzem.

Dobrze ułożony – pomyślała Maddie i przyjrzała się podchodzącemu ku niej mężczyźnie. Wzrostem dorównywał chyba swojemu rumakowi, musiała się wyprostować, żeby mu spojrzeć w oczy.

– Zechce pan spocząć, kapitanie.

Zamiast usiąść, kopniakiem przewrócił stołek, postawił na nim stopę i opierając się na kolanie, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki długie, cienkie cygaro.

Maddie przyglądała mu się, wcale nierozbawiona jego bezczelnością i brakiem dobrego wychowania.

– Chyba nie zdaje sobie pani sprawy, na co się pani naraża.

– A czegóż mam się bać? Poszukiwaczy złota? Gór?

– Trudu – odparł, spoglądając na nią z góry.

– Tak, wiem, że będzie trudno, ale…

– Ale nie ma pani najmniejszego pojęcia, co ją czeka. Jest pani…- zmierzył wzrokiem stół z porcelanową zastawą.

– Nie uświadamia sobie pani, co to naprawdę znaczy trud.

Zresztą, skąd pani, która do tej pory wiodła luksusowe życie śpiewaczki operowej, miałaby mieć pojecie o niewygodzie?

Oczywiście nie znał jej, inaczej miałby się na baczności, widząc, jak ciemnieją jej zielone oczy.

– Czy mam przez to rozumieć, że jest pan znawcą i miłośnikiem opery, kapitanie? I spędził pan mnóstwo czasu w tym środowisku? Czyżby pan także śpiewał? Tenor?

– Moja znajomość lub nieznajomość opery nie ma tu nic do rzeczy. Otrzymałem rozkaz eskortowania pani i moim zdaniem, gdyby zdawała sobie pani sprawę z tego, co ją czeka, zarzuciłaby pani szaleńczy pomysł wjeżdżania na złotonośne tereny.

Zdjął nogę ze stołka i odwrócił się od niej.

– Oczywiście, jestem pewien – podjął ojcowskim tonem.- że przyświecają pani najszlachetniejsze intencje. Chce pani przynieść tym biednym ludziom trochę kultury. – Obejrzał się przez ramię i prawie uśmiechnął. – Cenię pani szczytne idee, ale ci mężczyźni me docenią dobrej muzyki.

– Czyżby? – odparła cicho. – A jaką muzykę oni lubią?

– Hałaśliwą, wulgarną – odparł szybko. – Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że te osady to nie najlepsze miejsca dla damy.

Tu Maddie poczuła – i dostrzegła – wzrok, jakim zmierzył ją od stóp do głów. A w spojrzeniu tym nie kryło się nic pochlebnego. Miała wrażenie, że mężczyzna chce dodać: o ile w ogóle jest pani damą.

– Złe miejsca? – spytała. Mówiła cicho, ale dzięki wieloletniemu treningowi jej głos niósł się daleko.

– Gorsze, niż może pani sobie wyobrazić. Zdarzają się tam takie… Nie, nie będę pani straszył okropieństwami. Prawo dzierży straż obywatelska, ale gdzież jej tam do miana prawdziwej straży! Stryczek jest ciągle w użyciu, a śmierć przez powieszenie to najszlachetniejszy zgon, jaki tam może człowieka spotkać. Szerzy się złodziejstwo. – Oparł rękę na stole i nachylił się ku kobiecie. – Trafiają się też mężczyźni, którzy wykorzystują kobiety.

– Ojej. Co też pan opowiada! – wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. – I pańskim zdaniem nie powinnam się tam wybierać?

– Z całą pewnością nie.

Odsunął się od stołu i po raz drugi omal się nie uśmiechnął.

– Mam nadzieję, że rozsądne argumenty panią przekonają.

– O, tak, potrafię wysłuchać rozsądnych argumentów. Niech mi pan powie, kapitanie…?

– Montgomery.

– Aha, kapitanie Montgomery, co pan zamierza później, po wypełnieniu swojej misji, jaką jest eskortowanie mnie po tych terenach?

Zmarszczył się nieco, wyraźnie nie podobały mu się wszelkie pytania na jego temat.

– Wrócę do Fort Breck i do swoich obowiązków.

– Ważnych obowiązków?

– Oczywiście! – odrzekł ostro- – Wszystkie żołnierskie obowiązki są ważne.

– W tym sprzątanie latryny – wtrącił jego towarzysz, podchodząc do stołu, w wyciągniętej ręce trzymając pusty talerzyk. – Tam zajmuje cały dzień bardzo ważne rąbanie drwa na opał, wyciąganie wody, budowanie kolejnych baraków i… – Toby! – warknął kapitan Montgomery.

Toby zamilkł, kiedy Maddie nałożyła mu kolejny kawałek ciasta.

– Przepraszam za mego podwładnego – powiedział kapitan Montgomery. – Czasem trudno mu przychodzi zrozumienie, o co naprawdę chodzi w wojsku.

– A pan to pojmuje bez trudu? – spytała dziewczyna słodko.

Ukroiła kawałek ciasta, położyła na delikatnym talerzyku i podała kapitanowi wraz z ciężkim srebrnym widelczykiem.

– Tak, proszę pani. Wojsko ma chronić. Bronimy białych osadników przed Indianami i…

– Indian przed białymi osadnikami?

Toby parsknął śmiechem, ale kapitan Montgomery uciszył go wzrokiem. Równocześnie z przerażeniem, jakby sobie uświadamiając, że właśnie sprzedał się wrogowi, spostrzegł swój na wpół opróżniony talerzyk z szarlotką. Odstawił go i wyprostował się.

– Chodzi mi o to, że nie może pani jechać na te tereny.

– Rozumiem. Bo jeśli nie pojadę, będzie pan wolny i nie musi pan dłużej eskortować tej… jak to pan określił, wędrownej śpiewaczki, tak?

– Czy będę wolny, czy nie, to nie ma nic do rzeczy. Ważne jest to, że pani nic będzie tam bezpieczna. Nawet mnie może się nie udać ustrzec pani przed niebezpieczeństwem.

– Nawet panu, kapitanie?

Zamilkł i przyjrzał się jej. Cała ta rozmowa układała się nie tak, jak chciał.

– Panno La Reina, dla pani to może wszystko żarty, ale zapewniam, że nie miejsce tu na nie. Tutaj jest pani samotną, bezbronną kobietą, która nie zdaje sobie sprawy, co ją może czekać. – Uniósł brew. – Może się mylę, przypuszczając, że chce pani wyłącznie śpiewać. Może panią także ogarnęła gorączka złota. Może chce pani za pomocą swego… Może chce pani wyciągnąć od jakiegoś naiwnego poszukiwacza zdobyte z trudem złoto. – Dość tego – przerwała Maddie, wstając i nachylając się ku niemu. – W jednym się pan nie mylił: mówiąc, że może pan się myli. Nie zna mnie pan, nic pan o mnie nie wie, ale mogę pana zapewnić o jednym: pojadę tam i ani pan, ani cała ta pańska armia mnie nie powstrzyma.

Słysząc to uniósł brew i błyskawicznym ruchem położy jej dłoń na ramieniu. Nie wiedział jeszcze, co zrobi, ale chciał ją zmusić, żeby go usłuchała.

W tej samej chwili jak spod ziemi wyrośli dwaj mężczyźni: jeden niski i krępy, o twarzy, która wyglądała, jakby od lat miała częsty i bliski kontakt z cudzą pięścią. Drugi był najpotężniejszym, najciemniejszym Murzynem, jakiego Ring kiedykolwiek widział. Rzadko się zdarzało, żeby Ring spotkał kogoś wyższego od siebie, jednak ten mężczyzna przerastał go o kilka dobrych centymetrów.

– Zechce mnie pan puścić? – spytała spokojnie Maddie.

– Frank i Sam nie lubią, kiedy dzieje mi się krzywda.

Ring niechętnie puścił jej ramię i cofnął się.

Maddie obeszła stół, obaj mężczyźni nie odstępowali jej na krok. Niższy, choć wzrostem niewiele ją przewyższał, mógł ważyć prawie sto kilo, ale na tę wagę składały się same mięśnie. Jeśli zaś chodzi o drugiego jej towarzysza, nikt – a przynajmniej nikt o zdrowych zmysłach – nie wdawałby się z nim w awantury.

– Kapitanie – odezwała się Maddie z lekkim uśmieszkiem

– Tak pana pochłaniało robienie uwag na temat rzeczy, z których, pańskim zdaniem, nie zdaję sobie sprawy, że nawet pan nie zapytał, jakie podjęłam środki bezpieczeństwa. Pozwoli pan, że mu przedstawię moich obrońców.

– Zwróciła się w stronę niższego mężczyzny. – To jest Frank. Jak pan widzi, ma za sobą sporo walk na pięści. Trafia do każdego celu. A poza tym gra na fortepianie i flecie.

To jest Sam – dodała, wskazując Murzyna. – Przypuszczam, że nie muszę panu tłumaczyć, co potrafi zrobić. Kiedyś gołymi rękami zadusił buhaja. Widzi pan tę bliznę na jego szyi? Próbowano go kiedyś powiesić, ale sznur pęki. Gd tamtej pory nikt już nie podejmował takich prób. Spojrzała na kapitana Montgomery'ego, którego ciemne oczy błyszczały.

– Za panem stoi Edith. Edith ma słabość do noży. – Uśmiechnęła się. – Z fletem poprzecznym też nieźle sobie radzi.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Co za rozkoszne uczucie, przytrzeć nosa temu zarozumiałemu, przemądrzałemu człowiekowi. Jej zdaniem nie wyglądał na kogoś przyzwyczajonego do porażek.

– Ma pan moje pozwolenie na powrót do fortu. Może pan tam powiedzieć, że nie potrzebuję eskorty i sam się pan przekonał, te jestem w dobrych rękach. Niech się pan nie trapi: napiszę do generała Yovingtona i wyjaśnię mu, że wiem o zgonie porucznika Surreya i choć doceniam jego, generała, troskę, nie potrzebuję żadnej dodatkowej eskorty.

Na tym chciała zakończyć, ale nie potrafiła sobie odmówić przyjemności ostatecznego pognębienia kapitana,

– A już na pewno nie potrzebuję nikogo równie niezdarnego jak pan. Frank już dwa dni temu wiedziała, że pan nas szuka. Nie można powiedzieć, żeby wykazał się pan szczególną dyskrecją i cały czas, kiedy pan obserwował nas ze wzgórza.

Sam obserwował pana. A kiedy pan zbliżał się do obozu… wielkie nieba, kapitanie, w porównaniu z panem, chór w Traviacie jest cichy jak myszka. Nie pojmuję, jak wojsko mogło komuś takiemu jak pan powierzyć zadanie ochrony.

Zdawała sobie sprawę, że powinna przestać, ale słowa same płynęły jej z ust. Sposób, w jaki określił ją mianem wędrownej śpiewaczki, sprawił, że zniknęły wszelkie hamulce.

– Można by sądzić, że gdyby wojsku zależało na ochronieniu mnie przed Indianami, wysialiby człowieka, który umiałby się poruszać nieco ciszej i z większą ostrożnością. Niech mi pan powie, kapitanie, czy ma pan, jakiekolwiek pojęcie o Dzikim Zachodzie? Czy w ogóle widział pan na oczy Indianina? Czy potrafiłby pan odróżnić Indianina z plemienia Utah od Kri albo od Czejena? A może rzeczą, którą pan najlepiej potrafi, jest zastraszanie kobiet? Albo jedyną, którą pan w ogóle potrafi?

Posłała mu słodki uśmiech. Wysłuchał jej przemowy stojąc nieruchomo z kamienną twarzą, w której jedynym znakiem życia byty płonące oczy.

– Może pan wrócić do swego fortu, kapitanie – oświadczyła. – Ja nie życzę sobie mieć już z panem do czynienia.

Ring popatrzył na jednego mężczyznę, potem na drugiego, wreszcie zatrzymał wzrok na Maddie i przytknął palce do kapelusza.

– Dobranoc pani – powiedział, po czym odwrócił się, minął Edith i podszedł do konia.

Za nim jak cień postąpił Toby, który z lekkim niepokojem przyjrzał się Samowi, potem, siadając na konia, mrugnął do Maddie.

Nie odjechali daleko, kiedy dobiegł ich śmiech Maddie. Frank też zachichotał, nawet Sam się uśmiechnął, jedynie Edith nie okazywała wesołości!.

– Nie spodobało mu się to, co powiedziałaś – odezwała się ostro.

– A mnie się nie spodobało to, co on powiedział!

– Taa, ale taki los kobiet, że muszą przyjmować, co mężczyzna powie. Oni nie są tego zwyczajni.

– W takim razie jako pierwsza wprowadzę zwyczaj, że kobiety nie będą przyjmować pokornie tego, co mówią mężczyźni – odparowała Maddie, potem się uspokoiła.

– A zresztą to nieważne, i tak widzieliśmy go po raz ostatni.

Sam ruchem głowy wskazał wzgórze, z którego wcześniej obserwowali ich Ring i Toby.

Tak – odparła Maddie. – Myślę, że dziś w nocy warto jeszcze ich popilnować.

Odwróciła się. Frank zapalał lampy. Pomyślała, że chyba powinna się wcześniej położyć, żeby jutro mogli wyruszyć z samego rana. Znowu się uśmiechnęła.

– I w ten sposób rozwiązaliśmy kwestię eskorty – pomyślała.

– Przestraszyć ją, co? – mówił Toby, kiedy siedzieli przy ognisku, jedząc suchy prowiant. – Zdaje się, że tej damy nic nie przestraszy! – Zachichotał z podziwem. – Nawet żem nie zauważył, kiedy ci dwaj wyrośli przy niej. Wcalem ich nie widział. Jak sądzisz, gdzie się kryli? Ten duży, czarny mógł wyskoczyć prosto z piekła, ale ten drugi…

– Nie możesz chwilę posiedzieć w milczeniu? – warknął

Ring. Toby nie zamierzał ani przez chwilę siedzieć- w milczeniu.

– Ale trzeba przyznać, ze było na co popatrzeć- Myślisz, że taka ślicznotka potrafi dobrze śpiewać!

Ring wyrzucił fusy z kawy.

– Nie. Jeśli ona jest śpiewaczką, to możesz mnie nazwać kłamcą.

– Którym wcale nie jesteś, co? – W oczach Tob’ego tańczyły iskierki rozbawienia. – Powiedziałeś jej samą prawdę: że na niczym się nie zna. Nawet nie spytałeś, czy ma jakichś drabów do obrony, tylko wygłosiłeś jej kazanie. Chyba jej się to nie spodobało, co? Powiedziała, że w porównaniu z tobą coś tam… Co to było?

– Opera – odezwał się głośno Ring. – To był tytuł opery, Słuchaj no, nie masz ciekawszych zajęć, tylko wiecznie kłapać jadaczką?

– Ojojoj! Bo się przestraszę. Oby nie aż tak jak tamtą dama w obozie. Gdzie się wybierasz?

Ring wsiadał na konia.

– Wrócę rano. Toby się zmarszczył.

– Mam nadzieje, że nie zrobisz nic głupiego. Ten duży mógłby cię zdławić jak muchę.

– Wbrew pozorom nie przyszłoby mu to tak łatwo.

Ring skierował wierzchowca w las. Kiedy już oddalił się nieco od Toby'ego i od obozowiska śpiewaczki, zeskoczył z konia, odczepił od siodła worki i wyciągnął ich zawartość. Na samym dnie znalazł skórę, w którą była zawinięta okrągła metalowa puszka. Już od paru miesięcy nie brał tych przedmiotów do ręki, ale teraz wiedział, że będą mu potrzebne.

Rozbierając się, przebiegł w pamięci wydarzenia tego wieczoru. Nie chodziło o samo upokorzenie, ani o fakt, że został upokorzony przez kobietę, gnębiło go, że nie pozwoliła mu wypełnić rozkazu. Otrzymał rozkaz i choćby wszystko w nim się przeciw temu buntowało, wypełni go – niezależnie od okoliczności.

A więc wydaje jej się, że jest bezpieczna? Uważa, że skoro jest pilnowana przez dwóch ludzi, to nic jej nie grozi? To prawda, nie zauważył dwóch mężczyzn kryjących się w mroku przy powozie – owo niedopatrzenie było tylko i wyłącznie jego winą – ale kiedy się pojawili, wcale go nie zastraszyli. Lewe oko niższego mężczyzny, Franka, było zasnute mgłą i jeśli nawet nie był na nie ślepy, to z pewnością niedowidział. Jeśli zaś chodzi o Murzyna, choć skórę miał jędrną i trudno było określić jego prawdziwy wiek, Ring dostrzegł, że Sam poruszał się nieco sztywno i stał zwykle na prawej nodze. Kapitan podejrzewał, że mężczyzna jest starszy, niż na to wygląda, że W lewej nodze dokucza mu jakiś ból. Kobiecie z nożami Ring praktycznie nie poświęcił uwagi. Wpatrywała się w niego z takim pożądaniem, że prawdopodobnie wystarczyło, by się uśmiechnął, a natychmiast zapomniałaby o swojej broni,

Najtrudniej było rozgryźć śpiewaczkę, tę całą La Reinę, Kiedy ją zobaczył, sądził, że wie już o niej wszystko. Taka się wydawała miękka, te szeroko otwarte oczy. Z nabożeństwem słuchała każdego jego słowa. Zachowywała się jak prawdziwa dama: najlepiej świadczył o tym fakt, że poczęstowała Toby'ego herbatą. Żadna z żon oficerów nie zaszczyciłaby szeregowca, i to jeszcze takiego jak Toby, niczym poza przelotnym uśmiechem. A jednak ta śpiewaczka podała mu herbatę, i to w swojej wykwintnej filiżance.

Nie skończył się jeszcze rozbierać, a już wiedział, że ta kobieta rzeczywiście potrzebuje eskorty. Może generał Yovington zdawał sobie z tego sprawę i dlatego wyznaczył do tej misji wojskowego? Co prawda jego pierwotny wybór nieco Ringa dziwił: porucznik Surrey był cichym, zamkniętym w sobie człowiekiem. Niewiele więcej można było o nim powiedzieć, z wyjątkiem tego, że kiedyś został oskarżony o oszustwo. Widać generał miał jakieś powody, skoro powierzył tę misję właśnie jemu.

Niezależnie od tego, kogo generał wyznaczył, był na tyle przenikliwy, żeby uświadamiać sobie, że śpiewaczka naprawdę potrzebuje kogoś do obrony, Może generał znał ją i wiedział, że choć miękka jak wosk, uważa się za twardą i niezwyciężoną. Sprawiała wrażenie, jakby sądziła, że, mimo jej urody, w tych dzikich okolicach nic jej nie grozi, a Ring od lat nie widział równej ślicznotki.

Rozebrawszy się do naga, obwiązał wokół lędźwi przepaskę, włożył długie, miękkie mokasyny, przypiął do pasa nóż i otworzył puszkę z cynobrem.

Jej uroda stanowiła prawdziwe zagrożenie, Może udałoby mu się ochronić ją przed poszukiwaczami złota, ale jak ochroniłby poszukiwaczy przed nią? Może generał właśnie, dlatego wyznaczył eskortę, żeby La Reina pozostała czysta i nieskażona i nie kusiła się o schadzki z innymi mężczyznami?

Zanurzył palce w sproszkowanym cynobrze i wzruszył ramionami. Jest żołnierzem, To nie jego rzecz zastanawiać się nad rozkazami. On ma je po prostu wykonywać.

Maddie spała głęboko. Śniło jej się, że śpiewała w La Scali z Adeliną Patti. Publiczność przywitała występ rywalki tupaniem i gwizdami, a potem zaczęła krzyczeć: „La Reina! La Reina!"

Uśmiechała się przez sen, kiedy obudził ją blask zapałki przykładanej do lampy. Zacisnęła powieki, nie chcąc otwierać oczu.

– Edith, zgaś tę lampę – mruknęła i chciała się przekręcić na drugi bok, ale coś przytrzymywało jej ramię nad głową. Przez sen szarpnęła ręką, a potem budząc się, jeszcze raz- mocniej. Ramię pozostawało uwięzione. Przerażona próbowała gwałtownie usiąść, ale wyglądało na to, że obie jej tece i nogi są przywiązane do łóżka. Otworzyła usta, żeby wołać o pomoc.

– Proszę bardzo, niech pani krzyczy do woli. Zapewniam, że nikt nie przyjdzie pani z pomocą.

Zamknęła usta. Na środku podłogi siedział kapitan Montgomery i spokojnie palił cygaro. Był jednak tak odmieniony, że w pierwszej chwili go nie rozpoznała. Na biodrach miał skórzaną przepaskę, która odsłaniała długie, mocne nogi i znaczną część umięśnionych pośladków. Nagi tors porastały włosy, na ramieniu dostrzegła trzy smugi cynobru. Na policzku miał namalowane trzy jaskrawoczerwone paski.

Zapewne powinna być przerażona, ale nigdy w życiu nikogo nie bała się mniej, niż jego. Doskonale wiedziała, o co mu chodzi: zraniła jego dumę i teraz się na niej odgrywa – zupełnie jak mały chłopczyk.

– Jak to miło z pańskiej strony, kapitanie, że zechciał pan do mnie wpaść. I cóż za oryginalny strój. Radziłabym jednak panu mnie uwolnić, zanim Sam tu przyjdzie. Obawiam się, że jemu ta sytuacja może się wydać mniej zabawna niż mnie.

Zaciągnął się cygarem.

– Nim tu przyszedłem, zająłem się oboma pani stróżami i pokojówką.

Szarpnęła się w więzach,

– Jeśli zrobił pan krzywdę któremuś z moich ludzi, dopilnuję, żeby pana zawiesili.

– Powiesili.

– Słucham?

– Chciała pani powiedzieć: powiesili, nie zawiesili. Od zawieszenia się nie umiera, zaś o powieszeniu mówimy, kiedy człowiek zakłada bliźniemu stryczek na szyję.

– Nie umiera się? Nie mam pojęcia, o co panu chodzi.

Czyżby? Sadziłem, że zna się pani na tym doskonałe. Przecież tyle czasu przebywała pani w towarzystwie generała… Dopiero w tej chwili do Maddie dotarło, o co mu chodzi. Te przebieranki i przywiązanie do łóżka, żeby postawić na swoim, nie zdenerwowały jej, ale insynuacje, jakoby coś było między nią a generałem…

– Jak pan śmie! – wydusiła. – Powiadomię o wszystkim pańskiego zwierzchnika. I jeśli natychmiast mnie pan nie uwolni, dopilnuję, żeby pana zawieszono… powieszono, nieważne; poćwiartowano.

– Ostrożnie! W porównaniu z panią chór z… Z czego to było? Tra… coś tam?

– Traviaty, ty nudny, zacofany, prymitywny ośle! Uwolnij mnie natychmiast!

Wstał powoli i przeciągnął się szeroko.

– Gdybym był Indianinem, już dawno zdążyłbym panią oskalpować. Inny biały zaś zdążyłby zrobić wszystko, na co przyszłaby mu ochota.

– Jeśli chce mnie pan przestraszyć, to się nie udało. Dlaczego jakiś Indianin dla mojego skalpu miałby ryzykować wszczęcie wojny?

Przysiadł na krawędzi łóżka i przyjrzał się kobiecie.

– Nie słyszała pani, że Indianie atakują białe kobiety ani jak bardzo ich pożądają?

– Czyżby czytał pan wyłącznie nędzne powieścidła?

Odwrócił wzrok i zaciągnął się cygarem.

– Wygląda na to, że pani zna się świetnie na Indianach.

A skąd księżniczka z Lanconii mogłaby posiąść tak gruntowną wiedzę?

Maddie już chciała wyjaśnić, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Za nic się nie przyzna. Jeśli uda jej się wydostać z tej kabały, nie powie temu człowiekowi nawet która godzina.

– Cóż za przenikliwość, kapitanie – powiedziała, a raczej prychnęła jak kotka. – Prawda jest taką, że w Lanconii mieszkał u nas pewien starzec, który połowę życia spędził polując na zwierzęta na zachodzie. Jako dziecko godzinami przesiadywałam na jego kolanach i słuchałam cudownych opowieści – prawdziwych, opowieści – o Dzikim Zachodzie.

– I teraz przyjechała pani obejrzeć ziemie, o których opowiadał.

– Tak. I żeby śpiewać. Trzeba przyznać, że śpiewam całkiem dobrze.

Odsunął się, stał odwrócony plecami. Maddie korzystając z okazji zaczęła się szarpać, więzy jednak okazały się silne i dobrze zaciśnięte. Nagle spojrzał przez ramię, ale była szybsza: leżała spokojnie, uśmiechając się do niego.

– Ostrzegałem, że nie powinna pani zapuszczać się głębiej na te tereny. Ludzie tutaj są niebezpieczni, więc żywię o panią obawy.

Obawiasz się, że będziesz musiał za mną chodzić- pomyślała, ale nadal była uśmiechnięta.

– Nic mi się nie stanie, a pan może wrócić do swego oddziału. Obiecuję, że napiszę o panu do generała najpochlebniej jak potrafię. To przemiły człowiek.

– Byłem przekonany, że kto jak kto, ale pani dobrze o tym wie.

Zacisnęła zęby.

– Zapewniam pana, kapitanie, że zainteresowanie generała moją osobą ma charakter wyłącznie artystyczny.

– Artystyczny?

Tak, ty półnagi ptaku dodo – pomyślała. – Artystyczny. – Mimo to ponownie się uśmiechnęła.

– Chodzi o mój śpiew. Generałowi podoba się mój śpiew. Gdyby zechciał pan być tak uprzejmy i rozwiązać te sznury, to zaśpiewam i dla pana.

– Arię? Nie, dziękuję.

Posłał jej pełen wyższości uśmieszek, który sprawił, że gniew rozgorzał w niej na nowo. Prawie kipiała. Westchnęła ze znużeniem.

– Dobrze, kapitanie, do rzeczy; skończmy z tą zabawą. Udało się panu przechytrzyć moich ludzi, moją pokojówkę i mnie. Wygrał pan. Czego pan teraz chce?

Otrzymałem rozkaz towarzyszenia pani i to właśnie zamierzam zrobić. O ile nie okaże się przedtem, że ma pani dość rozumu, żeby wysłuchać rozsądnych argumentów.

– Czyli robić, co się panu podoba, tak? Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć. – Zaczerpnęła tchu. – Kapitanie, może pan należeć do owej nielicznej garstki ludzi, którzy nie mają ochoty słuchać wykonawczyni mojej klasy, jednak zapewniam pana, ze miliony ludzi na całym świecie, nie tak… – Chciała powiedzieć: ograniczonych, upartych, głupich, ale się powstrzymała. -…nieuświadomionych, wiele by dało, żebym dla nich zaśpiewała.

– Świetny pomysł. Oczywiście, nie mam nic przeciw muzyce, uważam…

– Jakże miło z pańskiej strony.

Zignorował jej uwagę.

– Uważam jednak, że powinna pani wrócić do bardziej cywilizowanych stanów, odczekać kilka lat, dopóki te ziemie nie zostaną zasiedlone, i wtedy przyjechać tu z występami.

Po raz kolejny zaczerpnęła tchu, żeby się uspokoić. Kiedy się odezwała, przemawiała jak do nierozgarniętego dziecka.

– Kapitanie Montgomery, może obito się panu o uszy, że głos śpiewaczek operowych nie jest wieczny. To bardzo przykra prawda, ale nie zawsze będę mogła śpiewać. Teraz mam dwadzieścia pięć lat i jeszcze nie osiągnęłam pełni swych możliwości, ale muszę śpiewać, dopóki mogę, i chcę śpiewać dla tych biednych samotnych mężczyzn. Co więcej, ja będę dla nich śpiewać.

Popatrzył na nią.

– Potrafi pani być uparta.

– Ja? Ja uparta? To panu na wszelkie możliwe sposoby powiedziano, że nie jest pan. mile widziany ani potrzebny, a oto siedzi pan tu w środku nocy bawiąc się w Indianina i przywiązując biedną, bezbronną kobietę do łóżka.

Prawie się uśmiechnął, ale rzeczywiście usiadł na łóżku i pochylił się, żeby rozwiązać jej ręce. Od jego opalonej skóry biło ciepło i Maddie pomyślała, że, aby tak się opalić, wiele czasu musiał spędzić w tej przepasce na biodrach jako swym jedynym ubraniu.

Kiedy uwolnił już jej ręce, usiadła rozcierając nadgarstki i przyglądała się, jak rozwiązuje więzy u kostek. Poczuwszy ze sznury opadły, pchnęła go i zerwała się z łóżka, Nim zdążyła dobiec do płachty, chwycił ją w pasie i rzucił na łóżko, potem pochylił się nad nią, gniewnie się jej przyglądając.

– Ma pani whisky? – spytał wreszcie po dłuższej chwili. – Chyba potrzebuję wzmocnienia.

– Podawanie Indianom wody ognistej jest zakazane.

– Niech pani nie przeciąga struny. Już i tak jest naprężona do ostateczności.

– W kuferku znajdzie pan butelkę.

Podszedł do kufra, odwrócił się do niej plecami, ale wystarczyło, żeby poruszyła nogą, a natychmiast na nią spojrzał. Uśmiechnęła się niewinnie;

Oprócz butelki wydostał i szklankę, nalał sobie solidną porcję, wychylił jednym haustem, po czym wlał kolejną.

– Z tego, co widzę, ma pani dwa rozwiązania: albo pani da sobie spokój z tymi występami, albo ja będę panią eskortował.

– To tak jakby mi pan dawał prawo wyboru rodzaju śmierci

Uniósł brew.

– Zapewniam panią, że do tej pory nie uskarżano się mu moje towarzystwo.

– Proszę mi darować listę pańskich romantycznych podbojów. Niezbyt mnie one obchodzą.

Whisky widocznie zaczynała już działać, poczuł, że się odpręża.

– A co panią obchodzi?

– Śpiew, śpiew i jeszcze raz śpiew. I moja rodzina. To chyba wszystko.

– Na tyle się odprężył, że uznał, że chyba może usiąść. Rozsiadł się więc na ziemi, opierając się o kufer. Pani rodzina. Książątka i księżniczki. Czy oni też śpiewają?

– Niewiele, ale świetnie sobie radzą ze strzelbami.

– Aha, rozumiem, polują. – Powieki mu ciążyły. – Jeśli musi pani jechać z tymi występami, pojadę z panią, żeby jej bronić.

– Kapitanie Montgomery, pan zdaje się nie rozumieć, że nie chcę, by pan mi towarzyszył. Nie prosiłam o wojskową eskortę, nie chciałam jej. A już szczególnie nie życzyłam sobie kogoś takiego jak pan W żadnym razie nie zgodzę się, żeby pan ze mną pojechał.

– Rozkaz – wymamrotał – mam rozkaz.

– To pański rozkaz, nie mój. Przetarł oczy i spojrzał na butelkę whisky.

– Co w tym jest?

– Opium – oświadczyła pogodnie. – To pomysł Edith. Jeśli któryś z jej… klientów przestawał się jej podobać, oferowała mu darmowego drinka. Kiedy się budzili, opowiadała im, jakimi wspaniałymi byli kochankami. Nie zdarzyło się, żeby któryś nie uwierzył.

Z trudem opanowywał senność.

– Napoiła mnie pani środkiem odurzającym?

– To pan zażądał whisky. Ja tylko skorzystałam z okazji.

– Wstała z łóżka, podeszła do niego i poklepała po głowie.

– Niech się pan nie martwi, kapitanie, za kilka godzin się pan obudzi. A wtedy zechce pan poszukać sobie innej ofiary, dobrze? Mam swoje życie, a w nim brak miejsca dla pompatycznego, nieznośnego, przemądrzałego kapitana, który nazywa mnie wędrowną śpiewaczką.

Podeszła do płachty u wejścia. Ruszył się, jakby chciał za nią pójść, ale senność była silniejsza.

– Dobranoc, kapitanie – powiedziała słodko Maddie. – Miłych snów.

Opuściła namiot.

Загрузка...