13

Rankiem, po zjedzeniu kolejnego królika, ruszyli do doliny. Maddie śmiałą się z Ringa, kiedy wyrzekał na królicze mięso.

– I pomyśleć, że mówi to ten sam człowiek, który wolał wojskowy suchy prowiant od moich jarzyn i świeżego chleba? – pokpiwała Maddie.- Mój ojciec potrafił żywić się wyłącznie królikami i na pewno się nie skarżył.

– Twój ojciec – mruknął. – Ten starzec?

– Starzec? Jak śmiesz tak mówić? Ty…

Popędziła za nim, a on uciekał, trzymając się blisko niej, a równocześnie najdalej, jak na to pozwalał łańcuch, chwytając ją, kiedy się potykała. Maddie nie przypominała sobie, by kiedykolwiek spędziła równie beztroski dzień. Dziś nie dopuści, by troski przyćmiły jej radość! Idąc śmiali się i przekomarzali. Maddie szybko zdała sobie sprawę, że ma nad Ringiem taką samą władzę, jak on nad nią, Kiedy upadała, a on się zbliżał, żeby ją chwycić, dotykała go w najdziwniejsze miejsca, na przykład wewnętrznej strony uda, czasem jej biust zderzał się z jego klatką piersiową.

Śmiał się, chwytał ją w ramiona i kręcił wokół siebie. W pewnym momencie upadli na ziemię i potoczyli się w dół zbocza. Silne ciało Ringa osłaniało Maddie przed cierniami i ostrymi kamieniami.

– Mój pompatyczny kapitan – powiedziała, śmiejąc się i turlając razem z nim w dół.

Nagle usłyszała rżenie konia, ale ponieważ Ring właśnie całował ją w szyję, nie zwróciła na to uwagi.

– Ciii – odezwał się, unosząc głowę i nasłuchując

– Co to jest?

– Mój koń.

– Mhmm – mruknęła Maddie bez zainteresowania. -Wiesz, tu chyba nikt nie powinien nam przeszkodzić.

Dopiero po chwili dotarł do niej sens jego słów. Odsunęła Ringa, żeby mu się przyjrzeć.

Jak to twój koń? Trzymał rękę pod jej bluzką.

– Kary-

Potrzebowała jeszcze chwili, żeby wrócić do siebie. Kiedy Ring jej dotykał i całował, nie potrafiła myśleć zbyt jasno.

– Ring, posłuchaj. Jeśli to twój koń, to znaczy, że złodziej jest gdzieś w pobliżu. Jesteś pewien, że rozpoznajesz rżenie swojego konia?

– Nie zapominaj, że mam słuch absolutny – stwierdził i znowu zajął się całowaniem jej szyi.

Musiała go trzy razy szturchnąć, zanim się odsunął, a potem kopnąć, żeby zrobić na nim jakiekolwiek wrażenie.

– Ring, słuchaj. Musimy coś zrobić.

– Właśnie zamierzam coś zrobić. Odzyskam mojego konia. Muszę wyrównać- rachunki z tym rabusiem.

Oczy Maddie rozszerzyły się t przerażenia.

– Nie, musimy stąd uciekać. Koń się nic liczy. Wróćmy do miasteczka. Kupię ci innego albo… Ach, ty jesteś bogaty, możesz sam sobie kupić konia.

Sprawiał wrażenie, że poważnie się nad czymś zastanawia.

– Nie, ja muszę to zrobić.

Ring, poczekaj chwilę. Wiem, że bardzo poważnie traktujesz swój honor, ale nie pora o tym myśleć. Nie masz broni, jesteśmy do siebie przykuci. Sam nie możesz zaatakować uzbrojonego mężczyzny. Wróćmy do obozu, weźmiesz Franka i Sama do pomocy.

– Nie ufam im. Nie, sądzę, te to najlepszy moment. Przypuszczam, że ten mężczyzna może mnie oczekiwać i właśnie dlatego przybył.

Oparła mu dłonie na piersi.

– Nie rób tego. Ring – powiedziała. – Proszę cię, nie rób tego. Nie pozwolę ci na to.

Usiadła na zwalonym pniu drzewa i założyła ręce. Popatrzył na nią z rozbawieniem.

– I nie patrz tak na mnie – wysyczała. – Nie jestem głupią kobietką i nie życzę sobie, byś mnie w cen sposób traktował.

– Przecież ja nic nie powiedziałem.

Usta wykrzywił mu złośliwy uśmieszek.

Nie ma nic bardziej denerwującego niż uśmiechający się z wyższością mężczyzna. Maddie postanowiła się me odzywać. Wzrok utkwiła w świerku.

– Nie pozwolisz mi się ruszyć, co?

Nadal milczała wpatrzona w drzewo.

Parsknął śmiechem, tym charakterystycznym śmiechem mężczyzny triumfującego nad kobietą, schylił się i wziął ją pod pachę, trzymając jej nogi przed sobą.

– Co za interesująca poza. Moglibyśmy razem gonić rabusia.

Wolną ręką tłukła go po udach.

– Nie możesz próbować go złapać. Nie możesz ryzykować życia dla konia.

Obrócił ją i postawił przed sobą.

– Boisz się o mnie?- popatrzyła na niego z odrazą.

– Sama nie pojmuję czemu. Pewnie dlatego, że się lękam o własną skórę. Gdybyśmy byli skuci, a ty znalazłbyś się… znalazłbyś się pod ostrzałem, mogłoby mi się coś stać.

Popatrzył na nią, uśmiechnął się i odgarnął jej włosy z oczu.

– Cieszę się, że się boisz tylko o siebie.

– Proszę, nie ryzykuj swojego życia. Ani mojego.

Nie przestawał się uśmiechać.

W takim razie nie będę ryzykował twojego, świat wiele by stracił, gdyby zabrakło ciebie i tego twojego niebiańskiego głosu.

Wypuściła wstrzymywane w płucach powietrze, ciesząc się że Ring dał się przekonać i nie będzie próbował odgrywać bohatera, i nie ruszy za tam tym człowiekiem. Uśmiechała się, kiedy sięgnął do kieszeni i wyciągnął klucz. Uśmiechała się, kiedy uniósł jej skutą prawą rękę i ucałował wnętrze jej dłoni. Uśmiechała się nawet wtedy, gdy włożył kluczyk do zamka.

– Dziękuję – powiedziała słodko, kiedy ją uwolnił.

Dopiero gdy otworzył zamek na swojej ręce, zdała sobie sprawę, co się dzieje. Potarła opuchnięty nadgarstek. Oczy miała olbrzymie, jej glos zabrzmiał cicho.

– Cały czas miałeś klucz.

– Oczywiście. A teraz, kochanie, zostań tutaj i czekaj na mnie. Chwycę Karego i wrócę. Postaraj się nie ruszać stąd.

– Miałeś klucz.

– Jasne, Chyba mnie słyszałaś? Przypuszczam, że ten twój przyjaciel Indian będzie cię pilnował, ale niczego nie można być pewnym, wiec proszę, żebyś się nie ruszała.

– Miałeś klucz.

Ring spojrzał na nią i zobaczył przed sobą kobietę, która za chwilę będzie bardzo, bardzo zła.

– Chyba nie sądzisz, że pozwoliłbym temu mężczyźnie ujść z jedynym kluczem? Zdajesz sobie sprawę, co by się stało, gdybyśmy naprawdę znaleźli się w niebezpieczeństwie, złączeni razem niczym dwa serdelki? Chyba musiało ci to przejść przez myśl, prawda?

– Cały czas miałeś kluczyk. Oszukałeś mnie.

– Ty, moja śliczna, jesteś królem i królową wszystkich łgarzy- Nie złość się, kochanie, co to, nie masz poczucia humoru?

Wyrzucała z siebie pojedyncze sylaby setek słów, które kłębiły jej się w głowie. Pocałował ją. – Choć bardzo bym chciał tu zostać i kłócić się z tobą mam pewne sprawy do załatwienia. Wrócę do ciebie, kiedy tylko będę mógł.

I nim Maddie zdążyła odzyskać równowagę, wsunął się między drzewa i zniknął. Siadła na zwalonym pniu drzewa i ukryła twarz w dłoniach. Myślała o ostatnich trzech dniach: zupełnym odarciu z prywatności, wspólnym poruszaniu się, spaniu, niemożności oddalenia się od siebie więcej niż o metr.

W pewnym momencie gniew zaczął ustępować, a jego miejsce zajęło rozbawienie. Trzeba przyznać, że Ring odpłacił jej za wszystkie sztuczki i oszustwa.

Siedziała na ziemi, oplótłszy rękoma podwinięte kolana i dumając nad tym, co zrobił, kiedy uświadomiła sobie, dokąd teraz poszedł. Był na tyle głupi, żeby odnaleźć tamtego rabusia i zażądać, by oddał mu konta – za co tamten się odwdzięczy kulką w samo serce.

Maddie, jeśli było trzeba, umiała poruszać się po lesie cicho jak wąż. Teraz bezszelestnie przemykała się między drzewami. Zbliżywszy się do obozowiska rabusia na odległość głosu, przystanęła. Ring, miał nadzwyczajny słuch, a nie chciała, żeby ją usłyszał.

A jednak musiał ją usłyszeć, bo gdy tylko mogła dostrzec mężczyzn, odgłosy rozmowy zastąpiły odgłosy bójki. Nim zdążyła się zastanowić, co robi, ruszyła w ich stronę. Może uda jej się zabrać złodziejowi pistolet, a wtedy…

Tu ciąg jej myśli przerwała strzała, wysłana przez Dobre Ucho. Maddie wzięła ją do ręki, zaciskając usta w wąską linię- Nie chciał się jej pokazać, kiedy go wołała, ale kręcił się w pobliżu, szpiegując ją, kiedy była z ukochanym.

Pokaż się – syknęła, ale odpowiedział jej jedynie szum wiatru w drzewach.

Kusiło ją, by zlekceważyć jego ostrzeżenie i pójść do Ringa, ale nie była na tyle głupia. Nawet jeśli nie podobały jej się metody postępowania Dobrego Ucha, wiedziała, że jego rad warto usłuchać.

Dlatego Maddie osiadła i czekała. Miała wrażenie, że upłynęła cała wieczność. Słońce stanęło w zenicie, ranek przeszedł w popołudnie, a ona czekała na Ringa. Napięta do granic wytrzymałości, w każdej chwili spodziewała się odgłosu strzału. Kiedy trzasnęła za nią gałązka, odwróciła się i zobaczyła Ringa wynurzającego się zza drzew. Podbiegła do niego i objęła.

– Bardzo jesteś poraniony? Oparł się na niej całym ciężarem.

– Mówiłem ci, żebyś się trzymała z daleka.

– Myślałam, że mogę ci się przydać.

– Przecież mówiłem, że nie chcę żadnej pomocy. Kazałem… Co ty wyczyniasz?

Zaczęła wodzić po nim dłońmi, szukając ran.

– Chcę sprawdzić, czy nic ci się nie stało.

W uśmiechem spojrzał w dół na klęczącą Maddie, która dotykała łydek, przesunęła ręce wyżej, do pasa, wreszcie sprawdziła żebra.

– Maddie, zostańmy tu na noc.

– Nie.

Przeciągnęła dłońmi po jego barkach i ramionach.

– Wygląda na to, że nigdzie nie krwawisz. Co więcej, nie masz nawet siniaków na twarzy, a przecież słyszałam odgłosy walki. Co się stało?

– Nic takiego. Po prostu przemówiłem mu do rozsądku, to wszystko.

– Trzymałeś go na muszce, tak?

– Mniej więcej. A wracając do tego nocowania…

– Nie, to zbyt niebezpieczne. Nie ufam temu rabusiowi. Wróćmy do obozu. Jutro wieczorem muszę śpiewać, a poza tym mam się spotkać z tamtym łącznikiem i wymienić listy.

– Jednak chciałbym…

Położyła mu rękę na ustach, nie pozwalając dokończyć.

– Porozmawiamy o tym jutro. Czy to twój koń tak hałasuje? Co on może tam jeść?

– Prawdopodobnie kaktusy. Przepada za nimi. A potem muszę mu wyciągać ciernie z pyska.

– Jest taki sam jak jego pan.

Uśmiechnął się do niej, wziął ją za rękę, poprowadził do konia i usiadł za nią. Przez całą drogę powrotną pieścił różne części ciała Maddie i powtarzał, że się nie może doczekać nocy i tych kilku chwil sam na sam…

– W wojsku, ze względu na, powiedzmy, brak odpowiednich kandydatek, musiałem korzystać z wyobraźni. Wymyśliłem kilka rzeczy, które chciałbym wypróbować.

– O? – stwierdziła Maddie i głos jej się załamał. Odchrząknęła. – A co to za rzeczy?

Przysunął wargi do jej ucha i zaczął szeptać o sprawach, od których zrobiło jej się tak słabo, że kiedy dojechali do obozu, nie mogła ustać na nogach i Ring musiał ją podtrzymać.

Toby przypędził do nich natychmiast.

– Co wyście robili?!

Próbował nadać głosowi ostre brzmienie, a jego pomarszczona twarz z niepokoju postarzała się o jakieś dwadzieścia lat. Ring jednym ramieniem obejmował Maddie, drugim otoczył barki Toby'ego.

– Głównie rozmawialiśmy.

Toby jęknął.

– I niewykluczone, że to prawda. Bo gdybym ja został sam na sam z tą śliczniutką damą…

Maddie me słuchała ich utarczek. Wysunęła się z objęć Ringa i poszła do Edith, każąc jej nastawić wodę i przygotować kąpiel. Edith wyrzekała na późną porę, mówiąc, że już prawie noc i czas iść do łóżka.

– Właśnie o to chodzi – odparła Maddie tak, że tamta wreszcie zrozumiała.

Poszła mamrocząc pod nosem, ze to istny Dzień Sądu, skoro jej królewska mość postanowiła wreszcie spędzić noc z mężczyzną, ale nastawiła wodę. Maddie wykapała się za zasłoną z koców i wreszcie czysta wróciła do namiotu.

W środku panował mrok, wiec musiała zapalić lampę, żeby cokolwiek zobaczyć. Ring leżał na jej wąskim łóżku. Ramiona miał szersze niż leżanka, był dłuższy niż ona, więc stopy wisiały mu w powietrzu. Zaczął rozpinać brudną podartą koszulę, ale zasnął z ręką na trzecim guziku. Od czterech dni się nie golił, więc jego brodę pokrywała szorstka czarna szczecina. Maddie podeszła i pocałowała śpiącego mężczyznę w usta. Uśmiechnął się lekko, ale spał dalej. – Ring – szepnęła, ale nawet nie drgnął. Żegnajcie wymyślone przez Ringa rzeczy – westchnęła w duchu. Nie zapowiadało się, by cokolwiek mogło go teraz przebudzić. Westchnęła głośno i niechętnie spojrzała na zwinięte koce, które leżały w rogu namiotu. Znowu będzie musiała spać na ziemi; ale tym razem nie obejmą jej mocne ramiona Ringa. Była pewna, że nie potrafi zmrużyć oka, ale położyła się na derce i natychmiast zasnęła.

Obudziła się późnym rankiem i natychmiast wiedziała, że coś się nie zgadza. Choć zaspana, czuła, że coś jest nie w porządku. Kiedy nieco oprzytomniała, uświadomiła sobie, że leży na łóżku, a nie na podłodze. W którymś momencie Ring musiał ją przenieść na leżankę, ale sam nie spał na ziemi… W ogóle nie było go w namiocie.

Owinęła koc wokół koszuli nocnej i wyszła na dwór. Edith pochylała się nad ogniskiem, mieszając coś w garnku. Toby zaś siedział na ziemi, pijąc kawę.

– Gdzie on jest? – spytała Maddie tonem, który świadczył wyraźnie, że nie przyjmie żadnych kłamstw.

– Zostawił list do pani – powiedział Toby i z jednej z licznych kieszeni swej wojskowej bluzy wyciągnął kartkę.

Maddie nie chciała go czytać, ale wiedziała, że musi. Drżącymi dłońmi rozwinęła kartkę.

Nie śpiewaj dziś wieczorem. Czekaj na mnie. CHM.

Spojrzała na Toby'ego. Ponieważ list był tylko złożony, nie wątpiła, że i Toby, i Edith go przeczytali.

– To wszystko? To wszystko, co mi zostawił? Ile mam na niego czekać? Dzień? Tydzień? Rok? Czy był łaskaw powiedzieć któremuś z was, dokąd jedzie? Albo kiedy zamierza wrócić?

– Nie, psze pani – odparł Toby, patrząc w ziemię. -Ale on nigdy nikomu nic nie mówi, już taki jest

– Tylko wydaje rozkazy, to miałeś na myśli – stwierdziła Maddie, odwracając się i idąc do namiotu.

W środku usiadła na łóżku i spojrzała na list:

CHM – pomyślała. Tylko inicjały, jakby była kimś obcym, jakby była podwładnym. Jakby…

Nie potrafiła powstrzymać gniewu. Doskonale wiedziała, dokąd pojechał: odnaleźć ludzi, którzy porwali Laurel. Od początku czuła, że tak się stanie, jeśli tylko powie mu. dlaczego śpiewa na zachodzie. Już od pierwszej chwili domyślała się, że Ring jest człowiekiem, który bierze na siebie odpowiedzialność. Uważał, że wszystko go dotyczy i że musi rozwiązywać wszelkie problemy.

Zaczęła się ubierać, ale palce lak jej drżały, że musiała zawołać Edith, żeby jej pomogła zapiąć guziki.

– I co zarobisz? – spytała Edith.

Maddie wiedziała, co tamta ma na myśli.

– Oczywiście, że wystąpię. Nie dopuszczę, żeby kapitan Montgomery rządził moim życiem. Zamierzam… – Umilkła i zaczerpnęła tchu. – Nie będę dziś śpiewała. Będę na niego czekać. Zrobię to, czego chce.

– Ludzie się wściekną. Przywlekli tu fortepian, specjalnie dla ciebie, i od rana ściągają ze wszystkich stron, żeby cię usłyszeć.

– I co z tego! Nie zaśpiewam – podniosła głos Maddie. – Jeśli on może ryzykować życie, ja mogę.,. – Urwała. Pierwej się zapadnie pod ziemię, niż pozwoli Edith dostrzec jej łzy. – Zostaw mnie samą. Powiedz ludziom, że zachorowałam.

Edith burknęła z niezadowoleniem i wyszła z namiotu.

Maddie przez dłuższy czas siedziała na łóżku, z twarzą w dłoniach. Nie płakała. Za bardzo się bała, by płakać. Dlaczego jej to zrobił? Czy me dość, że musi drżeć o życie Laurel? Musiał jeszcze ryzykować i swoje życie?

Słysząc, że ktoś wchodzi do namiotu, pomyślała, że to wraca Edith. Nie podniosła wzroku.

– Wynoś się.

– Przyniosłem jedzenie – powiedział cicho Toby.

– Nie chcę jeść.

– Znam doskonale to uczucie. Człowiek jest na niego taki wściekły, że nie chce się ani jeść, ani pić.

– Pojechał szukać mojej siostry. Ruszył sam przeciwko nie wiem ilu mężczyznom. Zabiją, jego i moją siostrę też. Maddie ukryła twarz w dłoniach.

– Może tak, może nie. A swoją drogą to aż zabawne, że w końcu tak pani przypadł do serca. Nigdym go nie widział tak wściekłego, jak wtedy, gdy pułkownik kazał mu eskortować jakąś śpiewaczkę. Odgrażał się, że panią porządnie wystraszy, żeby odechciało się pani podróży. Ale widać mu się nie udało.

– Za to teraz mu się udało.

– Taa, ale wtedy pani nie myślała, że jej zrobi krzywdę, co? Mogłaby pani potrzymać ten kubek? Parzy mnie w rękę.

Maddie wzięła kubeczek i automatycznie zaczęła popijać kawę.

– Dlaczego ktoś miałby się go bać?

– Bo ja wiem? Ale pułkownik z Fort Breck go nienawidzi.

– Nienawidzi Ringa? Jak można go nienawidzić?

Toby wykrzywił twarz w uśmiechu.

– Mogłaby pani przytrzymać tę kanapkę? Ręka zaczyna mi się pocić. Wie pani… Mogę usiąść? – Toby wziął składane krzesło i rozstawił je. – Bo musi pani wiedzieć, że pułkownik Harrison nie chce mieć pod sobą prawdziwego bohatera z krwi i kości, czuje, że brak mu odpowiednich…

– Kwalifikacji?

– O właśnie, tego samego słowa używa chłopiec- I inni. pułkownik nie zna się na niczym i boi się, że chłopak szybko awansuje i lada chwila to on będzie musiał pierwszy oddawać mu honory.

– Przecież aż tak szybko się chyba nie awansuję? Z pewnością nim Ring zdobędzie wyższą szarżę, pułkownik dawno już będzie na emeryturze.

– Nie, jeśli chłopak będzie awansował w tym tempie, co teraz. Jeszcze kilka lat temu był prostym szeregowcem.

Maddie ugryzła spory kęs kanapki z bekonem.

– Rzeczywiście, wspominał o tym, a wtedy jakoś nie pomyślałam, jak to się stało, że z szeregowca doszedł do kapitana.

Toby powoli wstawał.

– Któregoś dnia może pani opowiem tę historię, ale teraz jest pani zajęta- Musi się pani martwić. Lepiej zostawię panią samą.

– Nie, zostań, proszę. Może w ten sposób na chwilę zapomnę o Ringu… i Laurel.

– No, dobrze – powiedział Toby i opadł na krzesło. – Było to jakieś cztery lata temu, służyliśmy już w Fort Breck. Czasem człowiek ma wrażenie, jakby tam spędził całe życie. Nieważne, Wyruszyliśmy, jak to się określa, na rekonesans, ale naprawdę chodziło o to, żeby przynieść trochę chrustu. W wojsku ciągle wynajduja takie roboty. Można skisnąć z nudów i dlatego tylu mężczyzn… nieważne, i tak pani się domyśla, o co mi chodzi.

Maddie potaknęła. Dezercja.

– Tak więc wyjechaliśmy za forty prowadził nas kapitan Jackson. Było nas z piętnastu chłopa, sporo, bo Czejeni dawali nam się we znaki. Zdaje się, że mieli dość białych osadników, którzy budowali się na ich ziemiach i zabijali ich dla zabawy. A osadnicy – na Boga, trudno o gorszą bandę drani!. – uważali, że dobry Indianiec to rasowy Indianiec, i traktowali tubylców jak tarczę strzelniczą. Czejeni nie najlepiej to znosili.

Maddie aż za dobrze wiedziała, co biali robili z Indianami

– A ponieważ wojsko miało chronić białych osadników…

– Którzy mieli broń.

– Święta racja. W każdym razie Czejeni uznali wojsko za swego wroga i tamtego dnia postanowili zabić kilku białych żołnierzy. – Umilkł na chwile. – Wyskoczyli jak spod ziemi Zdaje się, ze ćwiczyliśmy wtedy te mówioną melodię…

– Kadencje.

– O, to to, i niczego nie słyszeliśmy. I wtedy Czejeni wypadli na nas i zaczęli strzelać. Kapitan Jackson padł pierwszy, pewnie Indiańcom spodobał się jego szykowny mundur.

Maddie pomyślała, że może być w tym nieco racji. Toby zniżył głos.

– Ja dostałem jako jeden z pierwszych: jedną kulę w ramie, drugą w nogę. – Zaczerpnął tchu. – Wszyscy równo spanikowali. Nic dziwnego, byli z nich tacy sami żołnierze, jak ze mnie. Zwykli farmerzy albo wyjęci spod prawa czy inni; zaciągnęli się, żeby napełnić brzuchy. Rzadko który potrafił się utrzymać na koniu, a o strzelaniu |nie mieli pojęcia. Kiedy Indianie zaatakowali, polowa pospadała z koni

– Wtedy Ring przejął komendę – powiedziała Maddie.

– I to jak – uśmiechnął się Toby. – Trzeba go widzieć w walce. Słowo daję, człowiek ma wrażenie, jakby chłopak robił się jeszcze większy. Zaczął krzyczeć, rozkazywać na lewo i prawo, a ponieważ tamci nie wiedzieli, co robić, robili, co im kazał.

– A ty?

Maddie nie była pewna, ale wydawało jej się, że dostrzegła łzy w oczach starca.

– Przewiesił mnie sobie przez ramię i trzymał. Mówiłem mu, że nie warto, że i tak już po mnie, ale on nie słuchał. Nie, trzymał mnie i dalej się wydzierał. – Toby hałaśliwie wytarł nos. -Tak czy owak, ustawił wszystkich w kole na ziemi. Nie było osłony, ale znaleźliśmy tę jakby dziurę, coś takiego…

– Depresje?

– Tak, właśnie. Kazał wszystkim paść na ziemię i nie pozwoli! panikować. Powiedział, że pomoc zaraz nadejdzie i że zaraz stamtąd wyjdziemy.

– I rzeczywiście nadeszła pomoc?

– Za czorta, nie! O, przepraszam panią. Żołnierze w forcie sądzili, że jesteśmy w puszczy, nikt by nam nie pomógł.

– A ty wtedy zdawałeś sobie z tego sprawę?

– Ja tak, chłopak też, ale farmerzy nie. Przypuszczam, że po prosta chcieli mu wierzyć i dlatego uwierzyli. Chłopak powiedział, żeby nie strzelali, jeśli nie będą pewni, że trafią. – Znowu się uśmiechnął. – Szkoda, że go pani wtedy nie widziała. Zimny jak lód, spokojnie uczył tamtych strzelać, w koło kręciły się ze dwie setki Czejenów, a można by pomyśleć, że jesteśmy na strzelnicy. Tamci też się nie spieszyli. Chyba ich to bawiło.

– Tak samo jak osadników bawiło wybijanie Czejenów? – spytała Maddie,

– Pewnikiem tak. Siedzieliśmy tam cały dzień i noc. Kończyła się nam woda i ludzie zaczęli się o nią bić,

– Co zrobił Ring?

– Wziął całą wodę i wydzielał każdemu, po łyku. Nie wiedzieliśmy, czy umrzemy z pragnienia czy wytłuką nas Indiańcy.

– Dlaczego nie posłał nikogo po odsiecz?

– A kogo miał posłać? Ja byłem za ciężko ranny, a gdyby zostawił tamtych, poszaleliby. Zresztą oni za bardzo się strachali i byli za tępi, żeby przemknąć się między Indianami. Mogliśmy tylko czekać i się modlić.

– Więc jak wami się udało przeżyć?

– W wojsku można liczyć na jedno -roześmiał się Toby.

– Rozprzężenie. Portem dowodził wtedy stary opój, ludzie mieli go już dość – nachodziło ich. to zwykle raz na sześć tygodni – więc postanowili zdezerterować. Oczywiście, zaopatrzywszy się uprzednio w kilka baryłek whisky.

– Przymknął oczy, wspominając. – My tu leżymy w dole, umierając z pragnienia i walczymy o życie, a tam leci banda pijanych dezerterów. Podejrzewam, że Indiańcy w pierwszej chwili nie zorientowali się, co się dzieje, i na jakieś dziesięć sekund przerwali ogień. Wtedy chłopiec zrobił swój ruch.

– Co takiego?

Ja byłem zamroczony, więc nie wiem na pewno, ale zdaje się, że poderwał naszych ludzi, popędził ich, żeby Wskoczyli na konie. Wszyscy zaczęli się drzeć, dźgać biedne szkapy i wynieśli się stamtąd w diabły.

– A ty?

Toby na moment odwrócił wzrok.

– Niósł mnie przez całą drogę. Mówiłem mu, żeby dał spokój; ale on jest uparty jak osioł.

– To prawda. Nie sposób mu przemówić do rozsądku.

– Nie sposób.

– I tak wszyscy wróciliście bezpiecznie do fortu.

– Kilku się nie udało, ale niewielu. – Toby zachichotał. – Chłopak powiedział szarży, że dezerterzy zaniepokoili się, czemu nie wracamy z drzewem, i pojechali nas szukać. Dowódca był zbyt pijany, żeby zauważyć naszą nieobecność, wiec nie mógł zarzucić mu kłamstwa. Zresztą był na tyle sprytny, żeby zobaczyć z tego korzyści dla siebie. Zrobił z chłopca oficera, choć mały się bronił, dał mu medal, a reszcie kawałki papieru.

– Pisemną pochwalę?

– Tak, tak to się nazywało. Wszyscy dostaliśmy świstki papieru, na których pisało, że jesteśmy bohaterami, podczas gdy byliśmy tylko bandą pijanych drwali.

Maddie uśmiechnęła się do siego. Cała ta histeria była dokładnie w stylu Ringa, jakiego ostatnio odkrywała. Toby podniósł się z krzesła.

– Powinienem już chyba iść, psze pani – powiedział, ruszając do wyjścia z namiotu, a Maddie przytaknęła.

Загрузка...