Maddie bez większych problemów objechała osadę. Po swoim występie doskonale wiedziała, że każdy mężczyzna, który ją spotka, będzie miał o niej zgoła fałszywe mniemanie. A co by powiedziała madame Branchini o Maddie interpretacji Carmen?
Im dalej Maddie zapuszczała się w góry, tym bardziej wzrastał jej niepokój o Laurel. A jeśli porywacz się nie pojawi? Jeśli ten straszny człowiek, który był chyba wysłannikiem porywaczy, znowu ją zaatakuje? Zrobiła, jak jej ostatnio nakazał i tym razem wzięła „coś błyszczącego'", ale co będzie, jeśli to mu nie wystarczy? Przecież nie powie mu, żeby poczekał chwilkę, a ona skoczy do obozu i przywiezie mu cala biżuterię. Nie przypuszczała też, żeby kapitan Montgomery pozwolił jej po raz trzeci wyjechać samotnie w góry. Maddie starała się myśleć o wszystkim z wyjątkiem Ringa. Mimo że nie życzyła sobie jego obecności, okazał się przydatny. Generał Yovragton najął troje ludzi, którzy mieli jej bronić, ale kiedy potrzebowała pomocy, nigdy nie było ich w pobliżu. A Ring był. Spytał ją, gdzie się podziewał jej agent, kiedy porwali ją rosyjscy studenci, i musiała przyznać, że John pozostawił ją własnemu losowi. Maddie wiedziała, że Ring nigdy by tak nie zrobił. Broniłby jej, oddał za nią życie, tak jak mówił Toby.
Mijały godziny, a ona ciągle pięła się pod górę. Nie zsiadając z konia zjadła mięso z chlebem, wypiła wodę z bukłaka. Koń parował, więc zwolniła tempo, nic pozwalając jednak biednemu zwierzęciu na odpoczynek. Musiała przed końcem dnia dotrzeć do wysłannika porywaczy. Obiecał Maddie, że jeśli przyjedzie przed zachodem słońca, zobaczy się z Laurel.
Zrobiło się późno, kiedy z niepokojem zaczęła zerkać na niebo. Słońce, zachodziło dla niej w przyspieszonym tempie.
– Chciałabym, żeby tu był ojciec – powiedziała głośno do konia. – Chciałabym, żeby tu był Dobre Ucho. I Bailey, i Link, i Thomas. – Westchnęła. – Chciałabym, żeby był ze mną Ring.
Pogładziła, konia między uszami.
– Może mógłby ze mną przyjechać. Może gdybym mu pokazała trasę, znalazłby inny sposób dotarcia do Laurel. Może wymyślilibyśmy plan odbicia Laurel i cały ten koszmar wreszcie by się skończył. Wtedy zabrałabym Laurel do domu, wróciła na wschód i śpiewała dla ludzi, którzy potrafią tonie docenić- Choćbym była zapięła po szyję.
Ale nawet wypowiadając te słowa, wiedziała, że to nieprawda. A gdyby w zamieszaniu, które by pewnie nastąpiło, padły strzały i Laurel byłaby ranna? Wyobraziła sobie siostrę. Nie widziała jej od lat, ale oprócz fotografii dostawała robione przez matkę szkice, akwarele j rysunki dziewczynki, taki że Maddie rozpoznała by Laurel na końcu świata.
Nie, nie mogła ryzykować. Popędziła wierzchowca. Tak będzie lepiej: pojedzie sama i da temu mężczyźnie. – albo mężczyznom – co będzie chciał. Wymienią listy, da mu biżuterię i wszystko, czego zażąda. A jeśli ją pocałuje, uśmiechnie się do niego. Nie wiedziała czemu, ale to właśnie wydawało jej się najtrudniejsze. Wolałaby oddać całą biżuterię, niż choć raz pocałować człowieka, którym się brzydziła.
Była tak pogrążona w myślach, że dostrzegła mężczyznę dopiero wtedy, kiedy wyskoczył zza drzew. Próbując uspokoić spłoszonego konia, myślała, że ojciec byłby ogromnie rozczarowany, gdyby zobaczył, że tak łatwo dala się zaskoczyć.
– Spóźniłaś się – odezwał się mężczyzna, chwytając konia za uzdę.
Uśmiechnął się do niej i przeciągnął dłonią po jej nodze. Ukradkiem dźgnęła konia obcasem w drugi bok, tak że wierzchowiec odskoczył od porywacza.
– Gdzie ona jest?
– Kto?
Maddie starała się omijać go wzrokiem.
– Obiecał pan, że po trzecim przedstawieniu zobaczę siostrę. Wczoraj w nocy śpiewałam po raz trzeci, więc gdzie ona jest?
– Niedaleko. Masz coś dla mnie?
Kule. Truciznę. Batogi. Oddział egzekucyjny.
– Przywiozłam naszyjnik z pereł. Jest dość cenny. Ofiarował mi go król Szwecji.
Wyciągnęła klejnot z torby przy siodle i spojrzała nań po raz ostatni,, zanim oddała go mężczyźnie. Powiedziała Ringowi, że nie obchodzą jej pieniądze, i rzeczywiście tak było. Pieniądze jako takie nie miały dla mej znaczenia, ale kochała piękne przedmioty, a ten sznur pereł, w którym wszystkie kamienie idealnie dobrano pod względem wielkości i koloru, był wyjątkowo piękny. Mężczyzna wziął go w brudne ręce.
– Nie najgorsze. Coś jeszcze?
– Ten naszyjnik ma ogromną wartość. Nie tylko materialną, ale i historyczną.
Spojrzał na nią tępo.
– Jest wyjątkowy, bo kiedyś należał do króla, a ten podarował go mnie, La Reinie. Może go pan pokazywać swoim wnukom.
Wydał z siebie rechot, który miał udawać śmiech.
– Taa, jasne, moim wnukom. Masz list?.
– Chcę zobaczyć moją siostrę.
– Zobaczysz ją, kiedy ja zechce. A teraz, panno mądralińska, zeskakuj z tego konia i chodź do mnie.
Maddie serce podeszło do gardła. Waliło jej jak młotem. Nieważne, czego będzie chciał ten człowiek. Będzie musiała zgodzić się na wszystko. Nie może ryzykować, że Laurel się coś stanie. Z jego spojrzenia domyśliła się, że mężczyzna wie, o czym ona myśli. I wyglądało na to, że jej odraza rnu nie przeszkadza, a nawet mu się podoba.
– Chodź tutaj. Pocałuj mnie.
Było to chyba najdłuższe lulka kroków w jej życiu, kiedy podchodziła, przygotowując się na dotkniecie tego człowieka. I wtedy tuż obok głowy mężczyzny świsnęła strzała. Minęła cel zaledwie o kilka centymetrów i utkwiła w drzewie obok. Maddie z satysfakcją stwierdziła, że mężczyzna wolno reaguje. Ona już dawno leżała na ziemi, podczas gdy on, stał i głupio gapił się w strzałę. Maddie podniosła głowę i spojrzała na nią. Była to strzała Kri. Łzy radości napłynęły dziewczynie do oczu.
– Padnij – powiedziała do mężczyzny. – Indianie.
Widząc na jego twarzy nie skrywane przerażenie, domyśliła się, że, jak większość obecnych mieszkańców zachodu, pochodzi ze wschodu. Jego wiedza na temat Indian ograniczała się do historii, których wysłuchiwał wieczorami przy ognisku, a które równały się opowieściom o duchach i mniej więcej tyle samo miały wspólnego z prawdą.
Co się stało? – wyszeptał z przerażeniem.
– Mam nadzieję, że nas nie zaatakuje. Jak pan znosi tortury!
Odwrócił się i spojrzał na Maddie szeroko otwartymi oczami.
– Tortury?
– Słyszałam, że tutejsi Indianie poprzysięgli śmierć każdemu samotnemu białemu, którego napotkają na drodze.
Ich nienawiść do białych wzrosła, od kiedy biali zaczęli zbierać ich święty żółty kamień.
Miała nadzieję, że Dobre Ucho stoi na tyle blisko, by to słyszeć. Jeśli tak świetnie się teraz bawi. Każdy Indianin, który miał choć odrobinę rozsądku, wiedział, że dobry koń i strzelba są warte o wiele więcej niż całe złoto świata.
– Ja się stąd wynoszę – stwierdził mężczyzna, wstając Chwyciła go za nogawkę.
– Chwileczkę! Chcę zobaczyć moją siostrę!
– A więc jesteś większą idiotką, niż przypuszczałem.
Sądziłaś, że naprawdę przywlokę tu takiego dzieciaka?
Maddie poczuła narastającą panikę. To bez znaczenia, że przyjaciel jej ojca. Dobre Ucho, jest w pobliżu, skoro mężczyzna nie przywiózł Laurel. Chwyciła go za koszulę.
– Gdzie jest moja siostra?
– A skąd, u diabła, mam wiedzieć? Jestem tylko łącznikiem.
Wyrwał się jej, ale znowu go chwyciła.
– Gdzie ona jest? Kto wie, gdzie ona jest? Kto ją przetrzymuje?
– Nie wiem i mc mnie to nie obchodzi.
Pchnął ją tak, że upadła na ziemię, i zaczął biec w górę zbocza. Maddie biegła tuż za nim.
– Powiedziałeś, że przywieziesz tu moją siostrę.
Wsiadł na konia i spojrzał na nią.
– Powinnaś się cieszyć, że jej tu nie przywiozłem. Jeszcze by jej coś zrobili ci Indianie.
Przytrzymała jego konia za cugle.
– Nic masz jej, prawda? Tylko ze mnie kpiłeś. Laurel jest bezpieczna w innym miejscu, ale mi o tym nie powiedziano.
Mężczyzna wyjął coś z kieszeni płóciennych spodni.
– Trzymaj – powiedział i rzucił węzełek na ziemię, potem wyrwał Maddie cugle z rąk. – Do następnego spotkania. Przywieź ze sobą coś innego. Przywieź złoto.
– Już miał ruszyć, ale nerwowo rozejrzał się po okolicy, potem spojrzał na Maddie. – To nie moja sprawa, ty też niewiele mnie obchodzisz, ale coś ci poradzę, panienko; nie podoba im się, że ten twój wojskowy tak węszy. Wcale im się to nie podoba i jeśli nie przestanie wtrącać nosa w cudze sprawy, dziewczynka zginie. Z nimi lepiej nie igrać.
Maddie znowu chwyciła cugle.
– Zrobili jej krzywdę?
– Jeszcze nie, ale przecież jak na razie ich słuchałaś, nie?
To powiedziawszy, ruszył na zachód, jadąc po nierównym terenie najszybciej jak zdołał. Maddie zdumiona stała przez chwilę nieruchomo, potem padła na ziemię, szukając węzełka, który rzucił mężczyzna. Bez trudu go znalazła. Była to brudna lniana chusteczka, zawiązana na supeł. Maddie usiadła i rozwiązała ją, drżącymi palcami. Kiedy ją rozwinęła, gwałtownie wciągnęła powietrze. Oto na lnianej szmatce leżał złoty pierścionek z szafirem, który rok temu posłała siostrzyczce z Włoch. Matka napisała, że Laurel była z niego tak dumna, że nigdy go nie zdejmowała. Maddie ostrożnie zawinęła pierścionek z powrotem w chusteczkę i zacisnęła w dłoni. Nie będzie płakała. Nie pozwoli sobie na jakiekolwiek uczucia. Ci ludzie rzeczywiście mieli Laurel, Rozejrzała się, wyglądając kogoś w zapadającym zmroku.
– Dobre Ucho? – zawołała cicho, ale nikt nie odpowiedział. W tej chwili pragnęła za wszelką cenę zobaczyć jakąś znajomą twarz, móc porozmawiać.
– Dobre Ucho – odezwała się głośniej. Znowu cisza,
Stuliła wargi i zaświstała jak górski skowronek, ale nieusłyszała odzewu. Kiedy próbowała wstać, okazało się, że nogi jej drżą. Niepewnym, krokiem, ruszyła, w strone drzewa, w którym utkwiła strzała. Wyciągnęła ją i obejrzała uważnie. Na strzale znalazła dwa maleńkie znaczki, wizytówkę Dobrego Ucha.
– Gdzie jesteś? – krzyknęła, ale las był cichy.
Dlaczego nie chce mi się pokazać? – zastanawiała się, próbując się na tym skoncentrować. Wszystko, byle nie myśleć o Laurel.
Pobiegła w stronę, skąd wyleciała strzała, ale nie zobaczyła Dobrego Ucha. Gdy zabrakło jej tchu, przystanęła. Jeśli Dobre Ucho nie chce, by go widziano, to nikt, nawet jej ojciec, go nie znajdzie.
Ale dlaczego? – Nękało ją. Dlaczego jej pilnuje, ale nie chce się pokazać?
I natychmiast znalazła odpowiedź: bo w pobliżu jest ktoś inny i Indianin nie chciał, by go widziano. I z tą świadomością zbiegła w dół zbocza, zwalniając tylko na chwilę, by chwycić konia za uzdę. Skoro Dobre ucho kręci się w podlizuj, może jest tu gdzieś i jej ojciec? Pędziła w dół, potykając się o korzenie, przedzierając przez krzaki, kalecząc sobie dłonie o skały. Była zmęczona i kiedy dotarła do strumienia, zapadła już noc. Dała się napić koniowi, sama napełniła wodą manierkę. Rozglądała się po lesie, ale nikogo nie dostrzegała. Było już zbyt ciemno, a księżyc w nowiu nie rozjaśniał nocy. Ojciec nauczył ją jak podróżować nocą, słyszała opowieści o ludziach, którzy przez wiele dni podróżowali tylko pod osłoną mroku.
– Ruszaj, chłopcze – powiedziała do wałacha i chwyciła cugle. Chyba po raz tysięczny zaświstała, naśladując śpiew górskiego skowronka, ale nie usłyszała odpowiedzi.
Ze względu na ciemności musiała jechać o wiele wolniej niż w tę stronę, a z każdym krokiem nastrój jej się pogarszał. Z napięciem i gniewem myślała o porwaniu Laurel, miała żal do swojego przyjaciela, Dobrego Ucha, którego przecież znała całe życie, że był tak blisko, a jednak jej się nie pokazał. Od jak dawna za nią jechał? Przypomniała sobie, jak kapitan Montgomery wspomniał, że śledzi ją wielu mężczyzn. Czyli już wcześniej musiał dostrzec ślady Dobrego Ucha.
Potknęła się o kamień i upadła twarzą w ciernisty krzak. Wstała klnąc. W tym momencie przeklinała cały rodzaj męski. Nienawidziła mężczyzn i ich głupich wojen: nienawidziła mężczyzn, którzy porywają dziecko, wykorzystując je jako broń w wojnie, którą zamierzają wszcząć: nienawidziła, poszukiwaczy złota, którzy z równą ochotą zaglądali jej w dekolt, jak słuchali śpiewu. A najbardziej nienawidziła Ringa Montgomery'ego, ponieważ…
Właściwie nie wiedziała czemu, ale była pewna, że go nienawidzi. Coś w niej nienawidziło także jej ojca, bo byli sobie tacy bliscy, a jednak nie przychodził jej z pomocą. Dlaczego Dobre Ucho nie pojedzie, żeby ściągnąć ojca i pozostałych? Dlaczego…?
Szła tak pogrążona w myślach, że była zupełnie nie przygotowana, kiedy niespodziewanie z ciemności wynurzyło się męskie ramie, otoczyło ją w pasie, a potem czyjaś ręka zasłoniła jej usta. Atak wywołał u niej natychmiastową. reakcję, była jak beczka z prochem, do której przytknięto zapalony lont. Nagle odzyskała siły, zaczęła kopać, drapać, walczyć. Udało jej się wbić zęby w dłoń. która zasłaniała jej usta.
– To ja – usłyszała Maddie glos kapitana Montgomery' ego. – To tylko ja.
Jeśli sądził, że to ją uspokoi, był w błędzie. Kiedy go ugryzła, cofnął rękę, a wtedy zaczęła się na niego wydzierać.
– Nie chcę ciebie! Nienawidzę cie! Wynoś się! Idź precz ode mnie!
Dalej się szarpała, kopiąc go, uderzając głową o jego klatkę piersiową. Mocniej ją przytrzymał, krzyżując jej ramiona na piersi, co skutecznie uniemożliwiło jej drapanie i gryzienie, ale nic przeszkadzało kopać, wiec położył ją na ziemi, przygniatając udem jej nogi.
– Cicho – uspokajał, gładząc jej spoconą twarz. – Już dobrze. Jesteś bezpieczna.
– Bezpieczna? – wydarła mu się w ucho, – Byłabym bezpieczniejsza w towarzystwie kuguara! Dlaczego nie śpisz? Bałam się, że za dużo zjadłeś łych Fig, że się otrujesz.
Nie, zjadłem za mało. Cii, daj już spokój – powiedział, kiedy znowu próbowała go ugryźć. Przytulił swój nie ogolony policzek do jej gładkiej twarzy. – Jestem przy tobie i nic ci już nic grozi. Maddie przestała się szarpać tylko dlatego, że musiała, przygniótł ją tak mocno, że nie mogła się ruszyć. Jednak jej gniew nie wygasł.
– Złaź ze mnie! Wynoś się i zostaw mnie w spokoju! Nie potrzebuję cię.
Nawet nie drgnął, dalej ją mocno trzymał.
– O tak, potrzebujesz mnie. Powiedz, co się stało.
Powiedz, co robiłaś, gdzie byłaś.
Wiedziała, że nie może mu się przyznać. Nikomu nie mogła wyznać prawdy. Nawet gdyby Dobre Ucho się pojawił, też by nie mogła.
– Nie mogę ci powiedzieć – zaczęła wściekle, ale ku jej przerażeniu głos jej się załamał. -Nie mogłabym powiedzieć nawet ojcu.
Przekręcił głowę, żeby na nią spojrzeć.
– Ale mnie możesz – szepnął.
I wtedy zaczęła płakać. Chciała powstrzymać łzy, lecz na próżno. Próbowała na nowo wzbudzić w sobie gniew, ale nie mogła. Szczerze mówiąc, cieszyła sie, że znowu widzi jakąś istotę ludzką. Zmęczyła ją samotność.
– Nie mogę nikomu powiedzieć. Nikomu.
Łzy ostatecznie zwyciężyły, popłynęły strugą po jej policzkach. Ring zsunął się z niej i wziął ją w ramiona. Tuląc Maddie, oparł się o drzewo i kołysał ją jak małe dziecko.
– Płacz, kochanie, płacz. Masz do tego prawo.
Od kiedy porwano Laurel, Maddie nie pozwalała sobie na łzy. Była bardzo dzielna i mocna, powtarzała sobie, że musi robić, co jej każą. Ale może ta odwaga brała się z nadziei, że oddadzą jej Laurel i że wszystko dobrze się skończy. Jednak dzisiejszej nocy nadzieja prawie się wyczerpała.
Ring gładził Maddie po włosach i mocno trzymał w ramionach. Powiedział, że już jej nic nie grozi, i rzeczywiście poczuła się znacznie bezpieczniej. A kiedy znowu zaczęła myśleć rozsądnie, była wdzięczna, że nie wydarł się na nią za kolejne nakarmienie go opium. Próbowała mu się wyrwać, ale tym razem dlatago, że ogarnął ją przemożny wstyd. Siadła prosto.
– Ogromnie przepraszam, kapitanie, to mi się rzadko zdarza.
Założył pasemko Jej włosów za ucho i podał czystą chusteczkę. Maddie cieszyła się, że w ciemnościach nie widać jej zaczerwienionej twarzy. Przód jego koszuli i znacz-na część kurtki były mokre. Maddie wydmuchać nos i ten niegodny prawdziwej damy odgłos dodatkowo ją zawstydził.
– Zwykle bardziej nad sobą panuję. Ale…
Urwała, nie wiedząc, co powiedzieć. Chciała zejść mu z kolan, ale chwycił ją mocniej i przyciągnął jej głowę do piersi. Naprawdę próbowała się odsunąć, choć bez przekonaniu. Kapitan nie musiał się wysilić, żeby ją przytrzymać. Dobrze jej się siedziało, słuchając bicia jego serca. Oparłszy się o niego, modliła się, żeby nie zaczaj znowu wypytywać, gdzie była-
– Przypuszczam, że niewiele kobiet płakało w pańskiej obecności, kapitanie? Podejrzewam, że większość starała się pokazywać panu z najlepszej strony. Przystojny kapitan Montgomery musi widzieć damę wyłacznie w doskonalej formie.
Zamierzała powiedzieć to nieco kąśliwie, może dzięki tętnu nie czułaby się taka zawstydzona, ale kapitan tak długo nie odpowiadał, że ogarnęły ją wyrzuty sumienia ta tę złośliwość. Siedziała nieruchomo, wsłuchując się w bicie jego serca i za wszelką cenę próbując nie myśleć o Laurel.
– Prawdę mówiąc – odezwał się z namysłem – tuliłem moją siostrę, Ardis, kiedy umarł Davy. Płakała wtedy.
Milczała, dając mu czas na opowiedzenie tej historii, jeśli będzie miał ochotę. Nie chciała wysuwać się z jego ramion, ani od niego uciec, a myślenie o czymś innym odwróci jej uwagę od Laurel.
– Kim był Davy?
– Davy był synem naszej pracownicy. Jej mąż zginął przed narodzeniem Davy'ego, wiec zastąpiliśmy jej rodzinę a przy tak licznej jak nasza zawsze było mnóstwo roboty. Moja siostra Ardis urodziła się dwa dni wcześniej niż Davy, wydawało się wiec naturalne, że zawsze są razem. Razem się bawili, razem spali, wspólnie postawili pierwsze kroki, nawzajem się podtrzymując. – Z uśmiechem zapatrzył się w mrok. – Przypuszczam, że mogło się wydać dziwne, że tak wiele czasu spędzali razem, ale wtedy moja matka co rok rodziła kolejne dziecko i podejrzewam, że wszyscy z ulgą przyjęli, że przynajmniej ta dwójka sama się sobą zajmuje. Za mną, jako najstarszym, zawsze ciągnął sznur dzieciaków, wiec cieszyłem się, że o dwoje mniej zawraca mi głowę.
Odetchnął, zanurzył dłoń we włosach Maddie i zaczął je gładzić.
– Trzy lata temu, kiedy Ardis skończyła siedemnaście lat, dostałem od niej list. Pytała, czy mogę przyjechać na jej ślub z Davym. W przypadku tych dwojga ślub nie był żadną niespodzianką. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziano ich osobno. – Znowu się uśmiechnął. – Żałuj, żeś tego nie widziała. Byli dla siebie całym światem. Nieustannie ze sobą rozmawiali, a kiedy ktoś próbował do nich zagadać, nie mieli nic do powiedzenia. Bardzo się ucieszyłem, kiedy Ardis zaprosiła mnie na ślub, bo, szczerze mówiąc podejrzewałem, że nie widzi nikogo poza Davym.
– I pojechałeś?
– Tak, oczywiście. Przyjechałem do Warbrooke trzy dni przed ślubem. Matka była roztrzęsiona, bo Ardis jako pierwsza z jej dzieci wychodziła za mąż. Ardis była najspokojniejsza w tym towarzystwie. Niepokój okazała wyłącznie wtedy, gdy matka powiedziała, że dzień przed ślubem nie będzie się mogła zobaczyć z Davym. Zdaje się, że do tej pory osobno spędzili najwyżej godzinę i nie podobało się jej, że zostaną rozłączeni. Myślę, że gdyby to od niej zależało, odwołałaby ślub, byle nie rozdzielano jej z Davym na cały dzień. – Umilkł. – Davy'emu też nie spodobał się ten pomysł, ale nic nie powiedział – on w ogóle rzadko się odzywał. Przypuszczamy jednak, że właśnie dlatego pognał na Wyspę Duchów.
– Wyspę Duchów?
– Warbrooke leży na półwyspie i niedaleko jest kilka wysepek. Na Wyspie Duchów straszą ponoć duchy dwóch mężczyzn, jeden z nich w czarnej masce. Chłopcy często nabierają tam dziewczęta, żeby je nastraszyć.
– Ty też?
– Nie.
Milczał, siedział bez, słowa, tuląc ja i gładząc po włosach.
– Co się stało z Davym?
– Nie wiemy. Nie wrócił. Kiedy nie pojawił się na ślubie, wiedzieliśmy,, że coś musiało się stać. Davy nie porzuciłby Adris na ślubnym kobiercu. Wszyscy zaczęli go szukać. Mój brat. Jamie, znalazł łódkę Davy'ego. Wpadła na mieliznę niedaleko Wyspy Duchów. Po Davym jednak nie było ani śladu,
– Jak Ardis to przyjęta?
– Bardzo, bardzo spokojnie. Wszyscy się miotali, nie spaliśmy, chwytaliśmy tylko w przelocie kęs jedzenia i szukaliśmy dalej, ale Ardis siedziała spokojnie, nic nie mówiąc. Na trzeci dzień po planowanym terminie ślubu, morze wyrzuciło na brzeg ciało Davy'ego.
– Co mu się stało?
– Nigdy się nie dowiemy. Po trzech dniach w wodzie ciało było zniekształcone, ryby…
– Rozumiem. A co z Ardis? Czy wtedy płakała?
– Nie, wtedy nic. Matka poszła jej powiedzieć, Ardis przyjęła to bardzo spokojnie. Wszyscy odetchnęli z ulgą, aż do następnego dnia, kiedy przy śniadaniu Ardis ciągle wyglądała przez okno. Ktoś spytał, na kogo tak czeka, na co ona odparta, ze zastanawia się, czemu Davy'ego ciągle jeszcze nie ma.
– To straszne.
– Takt, to było straszne. Nie wiedzieliśmy, co zrobić, Owa dni chodziliśmy na paluszkach, bojąc się, czy Ardis nie postradała zmysłów. Wiem, że wszyscy chcieli jak najlepiej, obchodząc ją tak, aleja spędziłem trochę czasu w Wojsku i niejedno widziałem.
– Na przykład?
– Sprawy, o których nie chce pamiętać, a już na pewno mówić. Spotkałem jednak kobiety i mężczyzn, którzy widzieli straszne rzeczy, które przydarzyły się ich najbliższym. Oni też za wszelką cenę usiłowali udawać, że nic się nie stało.
– I co zrobiłeś? – spytała, czując, że to on pomógł Ardis.
– Pokazałem jej ciało Davy'ego. Odsunęła się, żeby na niego spojrzeć.
– To ciało poszarpane przez ryby i…
– Tak. Sądziłem, że dzięki temu szokowi będzie mogła stawić czoło rzeczywistości.
– I tak się stało?
– Nie. Spojrzała na ciało, ale go nie widziała. Stwierdziła, że musi wracać do domu, żeby czekać na powrót Davy'ego z Wyspy Duchów. – Zaczerpnął tchu. – Kiedy wróciłem, wszyscy byli na mnie wściekli. Uważali, że Ardis powinna leżeć w łóżku. Doszło do strasznej awantury, wszyscy byli po strome Ardis. Można by sądzić, że jestem potworem, który chce skrzywdzić własną siostrę. – W jego głosie nadal brzmiała uraza. – W końcu moja matka spytała, co zamierzam zrobić z Ardis. Odpowiedziałem, że chcę z nią popłynąć na Wyspę Duchów, Matka przyszykowała dla nas jedzenie i koce i mimo protestów reszty rodziny wyruszyłem z Ardis na wyspę.
– Co jej powiedziałeś?
Początkowo nie wiedziałem, co jej powiedzieć, ale ile razy wspomniała Davy'ego, mówiłem, że Davy nie żyje. Nie zwracała na mnie uwagi. Zachowywała się normalnie, ale w jej oczach pojawiła się jakaś dzikość, której przedtem ni widziałem. Trzeciego dnia nie mogłem już tego dłużej znieść. Wspomniała coś o Davym, a ja chwyciłem ją za ramiona i wydarłem się, że Davy nie żyje i że już nigdy nie wróci. Przyciągnął mocniej Maddie.
– Ardis zaczęła mi się wyszarpywać, walczyła ze wszystkich sił. Chciała się wyrwać. Nie wiedziałem, co zrobi, jeśli jej się uda, i nie ryzykowałem wypuszczenia jej, żeby się przekonać. Starałem się tylko chronić twarz przed jej paznokciami, a kiedy mnie kopała, usiadłem jej na nogach i zdjąłem buty.
Maddie uniosła głowę, ale Ring przycisnął ją sobie z powrotem do piersi.
– Nie wiem, jak długo się broniła, ale trwało to jakiś czas. Godzinę, może dłużej. Sądziłem, że się zmęczyła, i rozluźniłem uścisk. Wyślizgnęła mi się w jednej chwili. Biegłem za nią, ale nie mogłem jej znaleźć. Przypuszczam, że byłem oszołomiony albo coś takiego, bo zakradła się od tyłu i uderzyła mnie w głowę. Na kilka minut straciłem przytomność.
– Co wtedy zrobiła?
Serce Maddie przepełniało współczucie dla biednej dziewczyny.
– Przypuszczam, że chciała się utopić, bo płynęła w stronę lądu. Dopiero po jakimś czasie ją odnalazłem, ale była lak daleko, że nic wiedziałem, czy to jej głowa, czy sieci. Ruszyłem w tamtą stronę. Ardis pływa szybko i dobrze, batem się, że jej nie dogonię.
– Ale dogoniłeś.
– Tak. A kiedy zaczęła ze mną walczyć, wyciągnąłem ją nad wodę, uderzyłem w szczękę tok mocno, że straciła przytomność, potem przyciągnąłem na ląd. Oboje byliśmy przemarznięci na kość, ale wiedziałem, że nie ma czasu na rozpalenie ognia, więc rozebrałem ją i siebie do naga, wziąłem ją na kolana, owinąłem, nas w cztery koce i próbowałem rozgrzać.
– I właśnie wtedy zaczęła płakać – powiedziała cicho
Przez chwilę milczał.
– Kiedy się obudziła, mówiła tak cicho, że z trudem słyszałem. Opowiadała, że ona i Davy postanowili, że z rozpoczęciem współżycia poczekają do ślubu. Uznali, że tak dobrze sie znają, że zachowają tę jedną sprawę na później. Mówiła, że zawsze wiedziała, że jeśli kiedykolwiek będzie siedziała naga w ramionach mężczyzny, będą to ramiona Davy'ego, nie ramiona jej brata, a już na pewno nie tego najbrzydszego.
Maddie nie spojrzała na niego, bo wiedziała, że nie tylko w jego głosie, ale i w oczach drżą łzy.
– I wtedy Ardis zapłakała. Przepłakała cały dzień i większość nocy. Rozpaliłem ognisko, wysuszyłem nasze ubrania, ubraliśmy się, a ona ciągle płakała. Zmusiłem ją, żeby zjadła małego homara. Więcej nie chciała. Potem…
Urwał i Maddie wiedziała, że nie może więcej o tym mówić. Uniosła rękę, otoczyła jego kark i przyciągnęła do siebie jego głowę, tak że oparł ją na jej szyi.
– Tak ci Współczuję, tak bardzo ci współczuję.