8

Następnego ranka Maddie obudziła się ze świadomością, że coś nie jest w porządku. Przez chwilę nie wiedziała co, ale wtedy wrócił wstyd na wspomnienie kapitana Montgomery'ego.

Edith przyniosła jej wodę do obmycia.

– Coś długo wam się gawędziło wczoraj wieczorom.

I wróciłaś w takim pośpiechu. Czyżby próbował czegoś, na co nie miałaś ochoty?

Maddie aż nazbyt dobrze pamiętała, że zachowania kapitana Montgomery'ego w żaden sposób nie można nazwać nieprzyzwoitym, podczas gdy ona wyszła na idiotkę. W uszach ciągle jej brzmiało jego „nie", kiedy jej ręce za daleko zawędrowały.

Odwróciła się do Edith.

– Absolutnie nic się nie stało. Kapitan Montgomery cały czas zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen.

– A wiec dlatego jesteś taka wściekła.

– Wcale nie jestem wściekła – ucięła ze złością. – Nie powinnaś się aby zająć szykowaniem śniadania?

– Chcesz, żebym go jeszcze karmiła?

– Jeśli masz na myśli kapitana Montgomery'ego, będziesz musiała go spytać, czy zechce z nami zjeść. Bo mnie to nic nie obchodzi.

Edith chichocząc wyszła z namiotu.

Myjąc się i wkładając strój podróżny z solidnego materiału, Maddie powtarzała sobie, że się nie gniewa, a Edith j to głupie babsko pozbawione moralności i rozumu. Jednak im dłużej nad tym myślała, tym mocniej zaciskała szczeki. Jak śmiał potraktować ją jak byle dziewkę? Wyjmowała mu z pleców ciernie, a ten sobie wyobraził, ze robi mu jakieś awanse. Co za bezczelność! Wcale jej nie obchodzi. Jeśli zwróciłaby uwagę na jakiegoś mężczyznę, wybrałaby kogoś kogoś bardziej romantycznego. Kogoś, kto darzyłby ją komplementami, a z pewnością czymś lepszym niż: przyjemnie na panią spojrzeć.

– Kiedy się ubrała i wychodziła z namiotu, nie była już zawstydzona, ale po staremu rozzłoszczona na kapitana Montgomery'ego, który ją wykorzystał i opacznie zrozumiał jej intencje. Na dworze Edith smażyła jajka i szynkę. Dorzuciła też do tłuszczu kawałki chleba. Frank, Sam, Toby oraz kapitan Montgomery siedzieli na ziemi i ochoczo zajadali.

Pierwszą osobą, z którą spotkała się wzrokiem, był kapitan Montgomery. Maddie wydawało się, ze posłał jej spojrzenie pełne wyższości

A więc – pomyślała – uważa mnie za jedną ze swych kobiet? Sądzi, że tak jak inne kręcę się za byle przystojnym mężczyzną, posyłając mu uśmiechy i starając się zwrócić na siebie uwagę?

Dumnie uniosła podbródek i odwróciła od niego wzrok, uśmiechając się do pozostałych trzech biesiadników.

– Dzień dobry – oświadczyła pogodnie. – Mam nadzieję, że dobrze się wam spało. Bo mnie świetnie. Żadnych zmartwień.

Usiadła przy stole i zerknęła na talerz z tłustym jedzeniem, który postawiła przed nią Edith. Nagle zupełnie straciła apetyt – Przez chwilę grzebała w jedzeniu, wreszcie popatrzyła na Franka.

– Przejrzałeś nuty, które ci dałam?

– No – odparł bez szczególnego zainteresowania.

– Podobało ci się?

– Może być.

Znowu spojrzała na jedzenie. Konwersację z Frankiem można uznać za zakończoną. Zwróciła się do Sama.

– Jak konie znoszą drogę?

Za całą odpowiedź musiało jej wystarczyć skinięcie głową, wiec spojrzawszy na kapitana Montgomery'ego jak na powietrze, uśmiechnęła się do Toby'ego.

– Smakuje śniadanie?

– Wojskowy wikt się nie umywa. Skosztowała odrobinę jajka.

– Toby, opowiedz mi coś o sobie.

– a o czym ta mówić? Urodziłem się i jeszczem nie skonał. Reszta to nic nadzwyczajnego.

Z wielkim staraniem ominęła wzrokiem kapitana Montgomery’ego i znowu wpatrzyła sic w talerz. Za nic nie zacznie z nim rozmowy. Od tej chwili da mu do zrozumienia, że wcale jej nie obchodzi. Wcale. Nic a nic.

Po śniadaniu, kiedy Edith zmywała i wkładała porcelanową zastawę Maddie do specjalnego kufra, a mężczyźni zwijali namiot, Edith zagadnęła:

– Sądziłam, że będziesz się starała być dla niego na prawdę miła, żeby puścił cię następnym razem, kiedy będziesz jechała na spotkanie z tym człowiekiem od twojej siostrzyczki.

– Nie muszę nikogo prosić o pozwolenie, żeby gdzieś pojechać. Ani kapitan Montgomery, ani całe wojsko nie będą mi dyktować, co mogę, a czego nie mogę robić.

– Ale on, uważam, że ma do tego prawo. Z własnego doświadczenia wiem, że mężczyźni biorą, co chcą, i robią, co chcą. A jeśli kobieta stanie im na drodze, traktują ją jak brzęczącą, uciążliwą muchę.

– Kapitan Montgomery nie jest taki. To wykształcony człowiek, toasty, Wytłumaczę mu, że muszę pojechać w pewne miejsce i muszę się tam udać sama.

W odpowiedzi Edith odwróciła się, wybuchając gromkim śmiechem.

– A jeśli rozsądne argumenty nie trafią mu do przekonania, zawsze mamy jeszcze trochę opium – powiedziała cicho.

W linii prostej od miasteczka, w którym miała śpiewać Maddie, nie dzieliło ich wiecej niż jakieś dwadzieścia kilometrów, ale droga była bardzo ciężka. W powozie trudno było jechać, Maddie raz po raz zarzucało, głową uderzała o drzwi, piecami o twarde oparcie siedzenia, kolanami zaś o boczne ścianki. Kapitan spytał, czy nie zechciałaby jechać z nim na jego koniu, ale odmówiła wyniośle. Edith po godzinie jazdy w środku stwierdziła, że pieszo będzie się jej lepiej podróżowało, tak ze Maddie została sama. Nie chciała iść na piechotę, bo była przekonana, że kapitan Montgomery jadąc obok niej będzie się z niej wyśmiewać. Umierała też ze strachu, żeby nie wspomniał nic o jej wczorajszym zachowaniu. W myślach przygotowywała liczne odpowiedzi, gdyby zrobił jakąś uwagę na ten temat. Każda wystarczyłaby, żeby mu poszło w pięty, tak jak na to zasłużył. Wielokrotnie zdążyła pożałować, że w ogóle wyciągnęła mu te ciernie. Ale dwukrotnie przypomniała sobie, jak dotykała jego nóg.

Wczesnym popołudniem dotarli nad bród jednego z dopływów Kolorado. Frank podszedł do powozu i poradził Maddie, żeby na wszelki wypadek wysiadła; wóz mógłby się wywrócić na kamieniach. Przy pomocy Franka zgrabniej zstąpiła z wysokiego stopnia i ruszyła wyboistą ścieżką, która służyła za drogę.

Stojąc nad brzegiem rzeki, odwróciła się i patrzyła, jak mężczyźni usiłują przeciągnąć wóz przez kamienie i wodę. Kiedy utknął miedzy kamieniami, kapitan Montgomery zeskoczył z konia i zdjął koszulę, wrzucił ją do środka i pomógł Samowi obrócić duże koło.

– Trzeba przyznać, że jest całkiem przystojny – odezwała się zza jej pleców Edith. Maddie wpatrywała się w szerokie, opalone plecy mężczyzny. – Człowiek aż się pali, nie?

– Nie masz nic lepszego do roboty? – spytała gniewnie Maddie. Edith przyjrzała jej się uważnie i odeszła.

Maddie postanowiła, że korzystając z okazji trochę się rozrusza, tymczasem stała w miejscu i śledziła każdy ruch kapitana Montgomery'ego. Przypatrywała się grze mięśni prężących się pod skórą, gdy napierał na koło, drgających kiedy je pchał. W pewnej chwili przerwał i spojrzał prosto na Maddie, jakby wiedział, że go obserwuje. Szybko odwróciła wzrok, ale zdążył to zobaczyć.

Kiedy wóz znalazł się na drugim brzegu rzeki, kapitan Montgomery obrócił się i ruchem ręki przywołał ją na dół. Popatrzyła w innym kierunku, jakby go nie widziała, i ruszyła w stronę lasu.

Po kilku minutach był przy niej, na koniu, nadal bez koszuli.

– Przyjechałem, żeby cię przewieźć przez rzekę.

Tak ją pochłaniało przyglądanie się Ringowi, że nic pomyślała, jak przedostanie się na drugi brzeg.

– Nie, dziękuję, przejdę sama.

– Nie możesz przejść przez tę rzekę. Jest za głęboka, ma za śliskie dno. Poza tym woda jest za zimna.

– Chłód zdaje się panu nie przeszkadzać – stwierdziła, zerkając na niego kątem oka.

Jechał przy niej. – Co cię ugryzło? Wczoraj nie mogłaś się powstrzymać, żeby mnie nie dotknąć, dziś nie chcesz się nawet do mnie zbliżyć.

Odwróciła się i spojrzała na niego z takim gniewem, że koń odsunął się o kilka kroków.

Ring próbował obrócić to w żart.

– Nie płosz mi konia. – A kiedy nie zareagowała, westchnął. -Nie wiem, co tym razem źle zrobiłem, Maddie, ale przepraszam. Nie chciałem…

– Wolałabym, żeby mnie pan nazywał panną Worth. Nigdy nic pozwalałam panu zwracać się do mnie po imieniu.

Och, niech to licho – mruknął, pochylił się, chwycił ją pod pachami i podniósł do góry. – Wszyscy na parną czekają.

– Niech mnie pan postawi! To bólu Wrócę na piechotę.

– Nie może pani przejść przez tę rzekę i nie mamy czasu, żaby pani mi udowadniała, że tak nie jest. Zresztą, podgrzewam, że może pani próbować zniknąć w lesie. Albo przy wszystkich przeniosę panią przez rzekę pod pachą, albo pani usiądzie ze mną na koniu.

– Kapitanie Montgomery, nie lubię pana- Wcale – stwierdziła, nie broniąc się, gdy ją sadowił przed sobą w siodle. Przez bawełnianą bluzkę czuła jego ciepłą, gołą skórę.

– Dziwne – powiedział jej do ucha. – Wczoraj odniosłem wrażenie, że pani mnie lubi. I to ogromnie.

Maddie cala poczerwieniała ze wstydu i robiła, co w jej mocy, żeby się wyprostować i nie opierać o Ringa, było to jednak niemożliwe przy przekraczaniu rzeki. Maddie przysięgłaby, że Ring wprowadzał konia w każdy dołek, byleby musiała się o niego oprzeć.

W pewnej chwili koń się poślizgnął. Ring zacisnął ramię wokół jej żeber.

– Nie obchodzi mnie, jak bardzo się pani na mnie gniewa – warknął. – Niechże się pani o mnie oprze i nie ryzykuje upadku z konia,

– Miała dość zdrowego rozsądku, żeby usłuchać. Odchyliła się i przekonała, że idealnie się w niego wpasowuję, jakby jego ciało było dla niej stworzone,

Kiedy znaleźli się po drugiej strome rzeki, zeskoczyła i konia, nie patrząc na Ringa.

– Dziękuję – mruknęła i szybko schroniła się w wozie.

Koszula Ringa leżała na siedzeniu, więc odsunęła się od niej jak najdalej. Ledwie ruszyli, drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka wszedł kapitan Montgomery.

– Ten wóz to najcięższa rzecz, jaką w życiu pchałem. Co pani ma w tych kutrach? Ołów?

– Nie życzę sobie towarzystwa – oświadczyła, wyglądając przez okno.

– A ja tak. Ani Frank, ani Sam nie są szczególnie rozmownymi kompanami. Toby głównie wyrzeka, a pani służąca to…

Popatrzyła na niego i natychmiast tego pożałowała, bo nadal był bez koszuli.

– Co się panu nie podoba w Edith?

– Ciągle mi się narzuca, to wszystko. Obiecuje, że dla mnie- będzie za darmo.

Zmierzyła go gniewnym wzrokiem.

– A my wiemy, że jest pan zbyt święty, żeby skorzystać z tej okazji, prawda?

Roztarł ramiona i rozejrzał się za koszulą, na której uprzednio usiadł. Wyciągnął ją spod siebie i zaczął wkładać.

– Nie wiem, od kiedy zaczęła mnie pani uważać za świętoszka, ale gwoli informacji wyjaśnię, że nim nie jestem.

Nie spojrzała na niego, ale prychnęła.

– Czy powinienem się rzucić na jakąś kobietę, żeby to udowodnić?

– Nie wiem, na jakiej podstawie sądzi pan, że obchodzi mnie, co pan robi. Chciałabym jedynie, żeby jechał pan z dala ode mnie. Nie zapraszałam pana do środka, nie zapraszałam pana, żeby ze mną wyruszył w tę podróż. Naprawdę, cieszyłabym się, gdyby pan zniknął.

Przez chwilę milczał. Był tak cicho, że Maddie odwróciła się do niego. Przyglądał jej się z napięciem.

– Czyżbym sobie ubrudziła twarz, kapitanie?

– Nie – odparł powoli. – Nie ubrudziła pani.

Nie powiedział już ani słowa, tylko otworzył drzwi, uchwycił ramę na zewnątrz powozu i wysunął się na dach., gdzie jechali Sam i Frank.

Maddie przez najbliższą godzinę wyrzucała sobie, że zachowuje się jak idiotka. Robi z siebie przedstawienie i wszyscy to widzą. Poprzysięgła sobie, że od tej pory przestanie okazywać swoje uczucia. Kapitan Montgomery nie znaczy dla niej absolutnie nic. Nie obchodzi jej w żaden sposób, w żadnym sensie i postaci, a im szybciej to zrozumie, tym lepiej. Od tej pory będzie wobec niego Uprzejma i nic więcej. Jesli chodzi o nią, kapitan Montgomery nie różni się niczym od Franka i obchodzi ją tyle co Frank.

Nie może pani wystąpić – oświadczył cicho Ring. – Mówię poważnie, nic może pani. Ci ludzie są pijani. Piją już od wielu dni i robią się niebezpieczni.

Rozmawiali w jej namiocie rozbitym przed jedynym budynkiem w niewielkiej mieścinie zwanej Pifcherville. Kiedy kilka godzin temu przyjechali do zapuszczonego obozowiska, wszyscy mężczyźni i usługujące im kobiety wylegli, żeby zobaczyć śpiewającą księżniczkę. Wieść o bliskiej wizycie La Reiny dotarła do nich dzień wcześniej i wszyscy korzystając z okazji wyrwania się z monotonii poszukiwania złota zaczęli pić w oczekiwaniu na koncert śpiewaczki. Sześciu mężczyzn wybrało się nawet do Denver City po fortepian. Przyciągnęli go stromą górską ścieżką, upuszczając trzykrotnie; teraz Frank usiłował go naprawić.

– Oczywiście, że mogę dla nich śpiewać – odparła

Maddie, odwracając się od Ringa i próbując nadać swemu głosowi pewność. Słyszała jednak okrzyki i wystrzały.

Chwycił ją za ramię i zmusił, żeby na niego spojrzała.

– Co się z panią dzieje? Dlaczego pani się tak na mnie wścieka?

– Nie rozumiem, o czym pan mówi. Traktuję pana tak samo jak zawsze. Nic się nie zmieniło.

– Właśnie, ze się zmieniło. Wtedy przez chwilę wydawało mi się, że możemy zostać przyjaciółmi. A nasze rozmowy sprawiały mi ogromną przyjemność.

– Rozmowy? Czyżby tak pan określał sytuacje, kiedy mówi, co mi wolno, a czego nie wolno robić? Kiedy wypytuje o moje życie?

Cofnął się o krok.

– Proszę o wybaczenie. Zdaje się, że wcześniej opacznie panią zrozumiałem. – Zaczerpnął tchu. – Zapomnijmy jednak o dzielących nas różnicach. Ci ludzie robią się niebezpieczni i boję się o panią.

– Czemu? Boi się pan, że jeśli dostanie pan w głowę butelką whisky, będzie to źle wyglądało w pańskich referencjach i zniszczy pański wzorowy wizerunek?

Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.

– Nie spodobałoby mi się, gdyby pani stała się krzywda. Znowu odwróciła wzrok.

– Nie powstrzyma mnie pan. Idę. Chwycił ją za ramiona i odwrócił do siebie.

– Maddie, nie rób tego tylko po to, żeby postawić na swoim. Bądź rozsądna. Nie zapanuję nad takim tłumem, i to tak podgorączkowanym tłumem. A tym razem nie usłyszą ani jednej twojej nuty.

Wiedziała, że mówi prawdę, i gdyby to od niej zależało, wyjechałaby natychmiast, pod osłoną nocy, i wróciła do Denver City. Kazano jej jednak wystąpić w sześciu miastach i wystąpi w sześciu miastach.

– Muszę – wyszeptała.

Odsuną] ją od siebie i przez chwilę patrzył jej w oczy.

– Naprawdę szkoda, że nie chcesz mi powiedzieć, dla czego w ogóle zdecydowałaś się na tę podróż. I twoje, i moje życie stałoby się znacznie prostsze, gdybyś zechciała mi zaufać.

Gdybym ci zaufała – pomyślała – może twoje i moje życie stałoby się prostsze, ale za to pewna dziewczynka mogłaby stracić swoje.

– Nie rozumiem, o czym pan mówi. – Wysunęła się z jego uścisku. – Chcę ofiarować tym biedakom trochę kultury i…

Umilkła, bo zagłuszyła ją seria wystrzałów z pistoletów.

– Zrobię, co w mojej mocy – odezwał się w końcu Ring i wyszedł w namiotu.

Maddie przez chwilę stała nieruchomo i patrzyła za Ringiem. Nie była aż tak głupia, jak mu się wydawało. Co innego zrobić swoim głosem wrażenie na samotnych i w większości trzeźwych, mężczyznach, ale widziała już zbyt wielu pijanych, żeby nic wiedzieć, że pod wpływem alkoholu mili, traktujący ją z szacunkiem mężczyźni często stawali się groźni.

Zahuczało kilkanaście wystrzałów. Podskoczyła ze strachu, a kiedy serce przestało jej łomotać, wróciła pamięcią do innych swoich występów. Przypomniała sobie róże, które rzucano jej do stóp we Florencji. W Wenecji płynęła gondolą i wraz z tenorem -jak on się nazywał?- zdumiewające, jak łatwo zapomina się nazwiska, współwykonawców – śpiewali duety. Pozostałe gondole przystanęły, a mieszkańcy pootwierali okna, żeby słuchać ich śpiewu. Kiedy skończyli, brawa odbijały się echem wzdłuż kanału. A teraz musi przekonać tłum brudnych, pijanych poszukiwaczy złota, żeby ją polubili,

– Wyglądasz, jakbyś się miała rozpłakać – odezwała się Edith, wchodząc do namiotu.

– Oczywiście, że nie. – Maddie pudrowała sobie twarz.

– Też bym się bala, gdybym miała stanąć przed tymi mężczyznami i im śpiewać, a wyglądałabym tak jak ty.

– O co ci chodzi? „Wyglądała tak jak ja?"

– To jedno z miast Harry. To ta ruda. Właściwie nie jest zupełnie ruda, ale prawie. Słyszała o twoim przyjeździe i wcale jej się to nie podoba. Uważa tych mężczyzn za swoją własność i nie chce się nimi dzielić.

– Mogę cię, i ją też, zapewnić, że nie chcę żadnego z, nich. Chcę jedynie, że się tak wyrażę, na chwilę ich pożyczyć.

– Jak zwał, tak zwał, grunt że nie jest z tego zadowolona. Gadała na ciebie, że jesteś snobka i dama, że będziesz zadzierała nosa, podpuściła ich na ciebie. Mówiła, że z ciebie kawałek lodu, a opera jest dla ludzi, którzy w żyłach mają. zimną wodę nic krew,

– Bzdury! Wszystkie opery opowiadają o namiętnościach. i miłości.

– Ale są w obcych językach, których nikt nie rozumie.

A kiedy je śpiewasz, stajesz tak: – Edith wyprostowała się, złożyła dłonie na podołku, przybrała wyniosły, dumny wyraz twarzy i zacisnęła wargi. – Wcale nie wyglądasz, jakbyś śpiewała o miłości.-Popatrzyła na Maddie złośliwie. – I nie sądzę, żeby kapitan Montgomery myśląc o tobie, równocześnie myślał o miłości. To przeważyło szalę. Maddie odrzuciła puszek.

– Edith, pożycz mi twój czerwono-czarny gorset, wiesz, ten najbardziej krzykliwy.

– Co?

– Słyszałaś. Przynieś mi go. Natychmiast

– Będzie za mały w biuście.

– Doskonale. W takim razie będę musiała dopuścić, by znaczna cześć biustu z niego wystawała.

Edith przyglądała jej się szeroko otwartymi oczami.

– Tak, proszę pani – powiedziała i wymknęła się z namiotu.

Maddie zaczęła zdejmować swoją śliczną, prostą, jedwabną suknię.

Trzy kwadranse później kapitan Montgomery wszedł do namiotu, żeby zaprowadzić Maddie na zbudowaną przez Sama scenę. Chciał jeszcze raz przemówić jej do rozsądku, ale wystarczyło jedno spojrzenie na wysuniętą brodę. Nic nie powiedział. Szedł przed Maddie, która zastanawiała się, jak on w ogóle może się poruszać, tak był obwieszony bronią. Za nią kroczył poważnie zatroskany Toby.

Maddie starała się za wszelką cenę ukryć niepokój, który ogarniał ją na myśl o czekającej widowni i na myśl o tym, co zamierzała zrobić. Nie była pewna, czy ma na to dość tupetu.

Weszła na scenę, hałas zmienił się w pomruk. Nie zamierzali jej owacyjnie witać, chcieli, żeby dowiodła, na co ją stać.

Po ich oczach poznała, że myślą o mej dokładnie to, co im powiedziała owa Harry. Ale może jej głos przekona ich, że jest inaczej.

Przyjęła postawę której nauczyła jej madame Branchini, postawę, której oczekiwano od śpiewaczki operowej, i zaczęła śpiewać piękną arie z Don Giovanniego.

Nie minęło pięć minut, a widownia zaczęła gwizdać, rozległo się kilka strzałów, niektórzy mężczyźni głośno mruczeli. Maddie zerknęła, na kapitana Montgomery'ego. Wzrokiem przeszukiwał tłum, jedną rękę zacisnął na pistolecie, drugą na szabli, gotowy użyć ich w razie potrzeby. Przerwała arię. 0dwróciła się i podeszła do Franka.

– Masz nuty tej nowej opery?

– Carmen?

Potaknęła.

– Zagraj uwerturę, potem Habanerę. Graj trzy razy.

Graj, jakby twoje życie od tego zależało.

Niepewnym wzrokiem powiódł po tłumie.

– Tutaj może i zależeć.

Próbowała zwrócić uwagę mężczyzn, opowiadając im historię Carmen i streszczając pieśń, którą miała zaśpiewać, ale nikt jej me słuchał. Spojrzała na kapitana Montgomery'ego i dostrzegła na jego twarzy niepokój.

Ja im pokażę – pomyślała. Stanę się Carmen, namiętną dziewczyną, która pracuje w fabryce cygar.

Frank zaczął grać fragmenty uwertury, a Maddie powoli rozpinała bluzkę. Gdzie zawiódł jej śpiew, wygrała delikatna skóra. Mężczyźni w pierwszym rzędzie zaczęli się jej przygadać. A kiedy rozpuściła włosy, zdobyła uwagę kilku następnych rzędów.

Rola Carmen wymagała mezzosopranu, głosowi Maddie brakowało ciemnej barwy, jednak nie brakowało uczuć. Słowa Habanery brzmiały: „Bo miłość to cygańskie dziecię ani jej nie ufaj ani wierz, gdy gardzisz, kocha cię nad życie, lecz gdy pokochasz, to się strzeż".

Śpiewając, że miłość to cygańskie dziecię, starała się to przedstawić. Uniosła spódnicę, pokazując kostki obleczone w czarne jedwabne pończochy. A kiedy doszła do słowa 1'amour, zaśpiewała je najbardziej uwodzicielsko, jak po-trafiła.

Nigdy jeszcze tak się nie zachowywała, ale powtarzając pieśń po raz drugi, żałowała, że wcześniej nie zaczęła tego robić. Czuła na sobie wzrok kapitana. Wczoraj odsłoniła się przed nim, a on powiedział „nie", ale szeroko otwarte oczy mężczyzn na widowni mówiły, że żaden z nich by jej nie odrzucił.

Zeszła ze sceny, do mężczyzn. Bluzka była rozpięta do pasa i tak jak przewidywała Edith, znaczna cześć biustu wychylała się zza jaskrawego, wyzywającego czerwonego gorsetu. Opierając się o mężczyzn, Maddie śpiewała o miłości „Bo choć ci mówi, że cię kocha, lecz jak wielu zwiedzie cię i też'' i wysuwała się z rąk, które chciały się na niej zacisnąć.

Przy trzeciej powtórce Habanery prześlizgiwała się po sali, krążąc od stolika do stolika. Wcieliła się w bujną, nieuchwytną Carmen, która potrafiła zdobyć każdego mężczyznę – ale oni nie mogli jej mieć.

Kiedy skończyła śpiewać, Maddie spojrzała na Franka. Próbował nie okazywać zdumienia, ale niezbyt mu to Wychodziło. Kapitan Montgomery patrzył na nią ponuro. Uśmiechnęła się do niego i przeszła do następnej pieśni z „Carmen", tej, w której mówiła Don Josemu, że jej serce nie należy do nikogo.

Prawdopodobnie większość mężczyzn nie rozumiała francuskiego tekstu, ale Maddie wiedziała, że kapitan Montgomery rozumie. Śpiewała z prawdziwym uczuciem, dając z siebie wszystko, kiedy mówiła, że weźmie kochanka ze sobą, żeby się nie nudzić. W chwili gdy Carmen przypomina sobie, że właśnie nie ma nikogo, Maddie oparła się o słup i ocierała się o niego, uginając i lekko rozchylając kolana, jakby pytała, kto chce ją kochać. Kto pragnie jej serca? Mężczyźni mogli nie rozumieć słów, ale jej ton i za- chowanie wystarczyło, żeby pięciu rzuciło się w stronę Maddie. Wysunęła się z ich uścisku i zaśpiewała, że idąc do gospody Lillas Pastia, żeby pić manzanillę.

Pod koniec partii chóru Maddie przeżyła największą niespodziankę swego życia, bo oto z tłumu wynurzył się zaniedbany, brudny mężczyzna, który podszedł do niej i po francusku, całkiem niezłym tenorem zaśpiewał, żeby umilkła.

Maddie otrząsnęła się z zaskoczenia i odśpiewała, że będzie śpiewać do woli, że myśli o pewnym oficerze, którego mogłaby pokochać. Wzrokiem zawadziła o kapitana Montgomery'ego, który wpatrywał się w nią jak sęp w upatrzoną ofiarę.

– Carmen! – zaśpiewał siwowłosy mężczyzna.

Maddie odśpiewała, że jest Cyganką i kocha innego, że tamten zapewni jej byt. Nic potrzebuje żołnierza takiego jak Don Jose.

Mężczyzna, śpiewając partię Don Josego, spytał, czy mogłaby go pokochać, a Maddie odparła, że tak.

Widzowie szturchali się i robili miny, przyglądając się jak stary Sleb śpiewa z tą piękną kobietą. Wpatrywali siej w Maddie, która jako Carmen prowokowała go, wyrazem twarzy, całym ciałem okazując, że może go pokochać albo nie, zależnie od humoru. Biedny Sleb wyglądał jak wszyscy mężczyźni na sali i czuł to samo co oni: że oddałby duszę diabłu, byłe ją mieć, a jeśli jej nie zdobędzie, może odebrać sobie życie.

Sleb wyśpiewywał swoją, udrękę, podczas gdy Maddie odgrywała rolę kobiety, która jest panią sytuacji. Swoim silnym głosem dominowałai nad widownią, tak że każdą nuta przebijała się nad hałasy mężczyzn.

Wiwatowali, kiedy Sleb udawał, że rozwiązuje więzy, które krępowały dłonie Maddie, a potem przyglądali się, gdy znowu śpiewała, że idzie do gospody pić i tańczyć, biedny Sleb zaś patrzył za nią z pożądaniem 1 tęsknotą.

Wiwatowali jeszcze głośniej, kiedy ich dwa głosy połączyły się W krótkim duecie. Śpiewając końcowy fragment, Maddie wróciła na scenę, Bluzkę miała rozpiętą do pasa, wyszła jej ze spódnicy. Strzepnęła spódnicę i ostatni raz zaśpiewała, że idzie do tawerny, kończąc wspaniałym tralalala.

Kiedy brawa mężczyzn wstrząsnęły budynkiem, Maddie poczuła satysfakcję. Spojrzała na kapitana Montgomery'ego i z przyjemnością stwierdziła, że przypatruje jej się spod zmarszczonych brwi. Skłoniła się widowni i wyciągnęła rękę do mężczyzny, który tak nieoczekiwanie zaśpiewał partię Don Josego.

Jednak poszukiwacze złota nie pozwolili jej normalnie zakończyć występu. Gwałtownie niczym fala wtargnęli na scenę. Maddie widziała, jak Ring rzuca się w jej stronę, ale zniknął jej z oczu, kiedy mężczyźni chwycili ją i unieśli.

– Ring! – krzyknęła kilka razy rozpaczliwie, ale jej głos zniknął w hałasie i zamieszaniu.

Загрузка...