6

W czasie drugiego koncertu Maddie nie musiała uciekać się do efektownych pokazów, żeby przyciągać uwagę widzów. Po okolicy rozeszła się już wieść o jej pierwszym występie i poszukiwacze złota, ściągali ze wszystkich stron, żeby jej posłuchać.

Oświadczyła kapitanowi, że będzie śpiewała na dworze. Początkowo się nie zgadzał, ale ustąpiła widząc, jak jej na tym zależy. Mężczyźni wybudowali prowizoryczną scenę, na której zmieściła się ona wraz z frankiem, który tym razem akompaniował na flecie. Kapitan Montgomery stanął na końcu z jednej strony. Toby z drugiej.

Śpiewając Maddie zerkała na kapitana. Oparł się o drzewo i z przymkniętymi oczyma przysłuchiwał się muzyce. Niezależnie od wszystkiego, co mogła na jego temat powiedzieć, wydawało się, że naprawdę polubił jej śpiew. Pod koniec występu uświadomiła sobie, że śpiewa wyłącznie dla niego, kątem oka obserwując, jak Ring uśmiecha się coraz łagodniej, kiedy ona to przeciągała jedną nutę, to zamieniała ją w tryl.

Kiedy po czterech godzinach sprowadził ją ze sceny, mocno przytrzymał jej ramię, zaciskając palce na jej dłoni.

– Miała pani rację – powiedział. – Pani głosu nie sposób przecenić.

Pomyślała, że to chyba najszczerszy komplement, jaki kiedykolwiek słyszała. Komplement był taki szczery, a księżyc taki jasny, że nie zaprosiła kapitana na kieliszek portwajnu. Siedząc samotnie w namiocie, wyjęła zdjęcie Laurel i pracz dłuższą chwilę mu się przyglądała. Niezależnie od tego, co ją czeka, nikomu nie może zaufać. A na pewno nikomu, kto mógłby pokrzyżować jej plany. Wyobraziła sobie kapitana Montgomery'ego, jak ze wzniesioną szablą rusza na szczyt, żeby zabić tego strasznego człowieka od listów. A ci ludzie w odwecie mogliby skrzywdzić Laurel.

Kładąc się do łóżka, myślała wyłącznie o siostrze.

W Pikes Peak nie istniało coś takiego jak „Bar czynny od… do…" Ponieważ picie było drugim po poszukiwaniu złota zajęciem tamtejszych mieszkańców, alkohol lał się strumieniami i płynął szeroką strugą, niczym górskie potoki.

Na stoliku w jednym z wielu namiotów stały dwie opróżnione butelki whisky. Stolik zapewne by obłaził z farby, gdyby nic pokrywająca go gruba warstwa tłuszczu. Wokół niego siedziało czterech mężczyzn, którzy właśnie rozpracowywali trzecią butelkę.

– W życiu nie słyszałem czegoś takiego jak ona – stwierdził jeden z biesiadników.

– Anioł nie śpiewałby piękniej.

– Pamiętacie, jak Sully gadał, że na pewno ona nie umie śpiewać?

– Szkoda, że chłopaki nie mogli jej słyszeć.

– Możemy poprosić, żeby zaśpiewała w Bug Creek.

– Trzeba by jechać cały dzień, a dla pięćdziesięciu chłopa by jej się nie opłaciło ruszać z miejsca. Nie zgodzi się.

Zażądali czwartej butelki i wypili połowę.

– Powinna dla nas zaśpiewać. Sully'emu na pewno by się spodobała, nawet jeśli mu się wydaje, że nie. A przecież nie może się ruszyć z miejsca. Zaraz by mu podebrali działkę.

W milczeniu dokończyli butelkę, a kiedy zażyczyli sobie piątej, ich odwaga sięgnęła zenitu.

– Ona powinna dla nas zaśpiewać.

– Taaa – przyznali pozostali trzej. – Taaa…

Ring usłyszał mężczyzn koło namiotu Maddie i natychmiast się ocknął. Nie mógł twierdzić z całą pewnością, ale wydawało mu się, że było ich trzech. Cicho wysunął się spod koca i z pistoletem w ręku ruszył w stronę drzew. Jeszcze na dobre nie wstał, kiedy dostrzegł cień mężczyzny przy drzewie.

Ring wepchnął mu pistolet pod żebro. Mężczyzna od-wrócił się i szeroko uśmiechnął w blasku księżyca. Jego oddech mógłby zwalić z nóg.

– …wieczór – odezwał się.

Była to ostatnia rzecz, jaką Ring usłyszał, nim dostał kolba w głowę i osunął się na ziemię.

Obudziło go gwałtowne szarpanie. Powoli uchylił powieki ale było tak ciemno, że z trudem dostrzegł nad sobą zarys ciemnej twarzy. Poza tym potwornie bolała go głowa. Dopiero po chwili przypomniał sobie, co się stało. Chciał zerwać się na nogi, ale udało mu się tylko chwiejnie stanąć. Uchwycił się potężnego ramienia mężczyzny.

– Sam – wyszeptał.

– Nie ma jej – odezwał się Sam zaskakująco cichym jak na tak wielkiego mężczyznę głosem.

– Nie ma?

Ring nie za bardzo rozumiał, o co chodzi, zwłaszcza że w głowie mu huczało. Mrugnął kilka razy, żeby się pozbyć mgły sprzed oczu potem znowu spojrzał na Sama.

– Nie ma? Maddie nie ma? Gdzie jest? Z kim tym razem się spotyka?

– Porwano ją. Czterej mężczyźni.

Ring przez chwilę stał nieruchomo, przetrawiając tę informację.

– Kto?

– Nie wiem.

– To gdzieżeś ty, u licha, był? - ryknął Ring i chwycił się za głowę. Kiedy wreszcie mózg przestał mu wirować w czaszce, zdał sobie sprawę, że nieważne kto i dlaczego, ważne gdzie.

Zeszli w dół niewielkiego wzniesienia do jej namiotu. W środku zastali Edith, która przeszukiwała ubrania Maddie.

– Powiedz mi wszystko, co wiesz – zażądał Ring. Edith stała pod światło. Blask lampy raził go w oczy, ale przymrużył powieki i przyglądał się kobiecie.

– Było ich czterech. Weszli do namiotu i ją zabrali. Chyba byli pijani.

Głowa tak go bolała, że z trudem myślał.

– A ty gdzieś się podziewała? I Frank? I ty? – zwrócił się do Sama.

– Spałam na zewnątrz i nic nie zrobiłam ani nic nie powiedziałam. Jeszcze mi życie miłe. – Edith patrzyła na niego prowokująco. – Franka nie ma, nie wiem, gdzie jest, a Sama chyba uderzyli.

Ring odwrócił się, żeby popatrzeć na niego. Na ciemnej skórze nie od razu dostrzegało się krew, płynącą po szyi. Ring wiedział, że głowa musi boleć Sama podobnie jak jego, ale olbrzym w żaden sposób tego nie okazywał. Ring nabrał o nim nieco wyższego mniemania. Popatrzył na Edith, starając się na nią nie warknąć.

– W którą stronę pojechali?

– Przez miasto.

– Na zachód – mruknął, odwrócił się i wyszedł z namiotu.

Siodłając konia, obudził Toby ego i szybko, lapidarnie odpowiadał mi jego pytania.

– Chyba nie pojedziesz sam? – spytał Toby

Wiedział, że musi jechać sam. Toby nie był najlepszym jeźdźcem, poza tym starzał się, a przede wszystkim Ring nie chciał go wystawiać na niebezpieczeństwo. Tylko jemu ufał. – Zostań i spróbuj się dowiedzieć, co tu się naprawdę dzieje. Gdzie był Frank i…

– Grał – To hazardzista. Ring odwrócił się do towarzysza.

– A tchórzliwa panna Edith?

– Przyjmuje klientów, kiedy wszyscy śpią, Zdumiewające, że można znać kogoś tak długo jak on Toby'ego, a mimo to ciągle odkrywać w nim nowe cechy. Nawet nie podejrzewał, że Toby jest taki spostrzegawczy.

– A Sam?

– Tego naprawdę trudno rozgryźć. Ring wsiadł na konia.

– Przekonaj się, ile wiedzą. Po czyjej są stronie i… – przerwał. – Dowiedz się, kto ich zatrudnił. Wrócę, kiedy ją znajdę – dodał ruszając.

Przejechał przez obóz, całą uwagę skupiając na ignorowaniu bólu głowy i rozsadzającej go złości. Winił się za porwanie Maddie, za to, że nie dość bacznie obserwował i za mało widział.

Nie sposób było wytropić ją w ciemnościach, w osadzie, po której kilka setek mężczyzn kręciło się w najdziwniejszych porach dnia i nocy. Mógł tylko pytać. Po godzinie natknął się na paru mężczyzn, którzy potwierdzili, że rzeczywiście widzieli czterech jeźdźców zdążających na zachód. Jeden z nich trzymał przed sobą śpiewaczkę.

– Jak wyglądała? Nic jej nie było?

– Ślicznie – odparł jeden z mężczyzn. – Powiedziałem, że naprawdę pięknie śpiewa, lekko się do mnie skłoniła. Ale się nie uśmiechnęła.

– Domyślacie się, gdzie mogli ją zabrać?

– Nie pytałem, ale przy tej drodze jest najwyżej pięć obozów. Co prawda nie byłem tam od kilku tygodni, teraz może być i więcej.

Ring podziękował mężczyznom i ruszył stromym, wyboistym duktem. Na pniach drzew po obu stronach drogi zostało niewiele kory, bo poszukiwacze złota za pomocą bloków i krążków przeciągali swoje ładunki.

Wzeszło już słońce, a Ring nadal jechał, wypatrując na ziemi jakichś śladów, które powiedziałyby mu gdzie zabrano Maddie. Może znała się na tropieniu, przynajmniej na tyle, żeby zostawić jakiś znak, dzięki któremu łatwiej by ją odnaleźć. Słońce stało wysoko na niebie, a Ring nie dostrzegł niczego, co naprowadziłoby go na ślad. Koło jedenastej dotarł na rozstaje dróg. Zatrzymał konia, wyjął bukłak, wypił.

Szansa, że wybierze właściwą trasę, wynosiła pięćdziesiąt procent. Zniechęcony ruszył w prawo. Nie ujechał piętnastu metrów, gdy koło ucha świsnęła mu strzała. Utkwiła w pniu drzewa z lewej strony. Ring na chwilę znieruchomiał. To była strzała Indianina Kri, dokładnie taka sama, jak ta ostatnia.

Wolno zbliżył się do drzewa i wyjął strzałę z pnia. Czy to kolejne ostrzeżenie? Wpatrywał się w ostrze i nagle go olśniło: strzała zagrodziła mu drogę. Wybrał złą trasę. A wiec Kri musiał wiedzieć, gdzie zabrano dziewczynę. Wiedział, ale nie ruszy! jej na pomoc. Dlaczego?

Ring popatrzył na szczyt góry, jednak nikogo nie dostrzegł.

Bo nie jest w niebezpieczeństwie – pomyślał. Porwano ją, ale nic jej nie grozi.

Ring zawrócił, potem ruszył drugą ścieżką. Teraz czuł się pewnie. Po kilkunastu kilometrach dotarł do następnego rozwidlenia, a kiedy ruszył w prawo, nie pojawiła się kolejna strzała. Jechał dalej, wreszcie o zachodzie słońca zobaczył niewielką osadę, gdzie w szałasach, namiotach i pod skałami mieszkało nie więcej niż pięćdziesięciu mężczyzn.

Maddie nie trudno było znaleźć. Siedziała na pieńku. Otaczali ją smutni mieszkańcy.

– Chociaż jedną pieśń?

– Proszę pani…

– zapłacimy pani.

– Ofiarujemy pani złotonośną działkę.

– Prosimy.

Ring omal się nie uśmiechnął na widok tej sceny. Choć w zakurzonej sukni, potargana, z rozpuszczonymi włosami, Maddie wyglądała dostojnie niczym prawdziwa księżna.

– Dajcie sobie spokój, chłopcy – odezwał się Ring, stając za mężczyznami. – To najbardziej uparta kobieta na świecie. Nie sposób zmusić ją do zrobienia czegoś, na co nie ma ochoty.

Uśmiechnął się do niej nad ich głowami, a ona odpowiedziała lekkim uśmiechem, który mówił: wiedziałam, że przyjedziesz, ale dlaczego to tak długo trwało?

Przepchnął się przez tłumek, depcząc kilku wielbicieli| Maddie rozciągniętych na ziemi. Kiedy do niej dotarł, wyciągnął rękę. Ujęła ją i wstała, potem razem przeszli wśród mężczyzn. Poszukiwacze złota jęczeli, kilku ponawiało prośby, żeby dla nich zaśpiewała, nikt jednak nie przedsięwziął bardziej zdecydowanych kroków.

Ring powoli doprowadził Maddie do konia, posadził na siodło, a sam wskoczył za nią.

– Może pan odetchnąć, nie będą za nami jechać.

– Łajdacy – warknął pod nosem, – Kiedy będziemy trochę dalej, wrócę i…

Położyła dłoń na jego ręce zaciśniętej na cuglach.

– Proszę, nie. Nie chcieli zrobić nic złego.

– Nic złego! Ja się czuję, jakby mi ktoś wozem przejechał po czaszce. Sama zranili w głowę, a pani mówi, że nie chcieli zrobić nic złego.

– Byli pijani, ale nie pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji.

– Rozumiem, nieustannie panią ktoś porywa. Czy właśnie tego chciał ten człowiek ubiegłej nocy? Żeby pani dla niego zaśpiewała?

Nie zamierzała odpowiadać na to pytanie.

– Ci tutaj – powiedziała z naciskiem – chcieli mnie słuchać, a w życiu wybitnej śpiewaczki porwania nie należą do rzadkości. W Rosji, po moim występie dla cara, studenci wyprzęgli konie z mego powozu i zaciągnęli do jakiejś koszmarnej, nędznej stancji. Nie stać ich było na najtańsze bilety, ale ogromnie pragnęli usłyszeć mój śpiew.

– I zaśpiewała pani dla nich?

– Nie. Chciałam, bo pochlebiał mi ich podziw, ale bałam się, czyby nie zaczęto mówić, że jak ptak w klatce śpiewam i w niewoli. A wtedy ktoś mógłby na stałe zamknąć mnie w klatce.

Ring odezwał się dopiero po chwili.

– Niech się pani o mnie oprze – burknął.

Zawahała się, ale była tak zmęczona, że nie mogła się powstrzymać. Jej głowa wchodziła dokładnie pod jego brodę.

– Kto pani towarzyszył przez te wszystkie tata podróżowania? – W jego głosie nadal brzmiał gniew.

– John. John Fairlie, mój agent.

Na plecach czuła dotyk torsu Ringa, czuła miotający nim ciągle gniew.

– I gdzie są wszystkie zarobione przez panią pieniądze? A tak przy okazji, kto teraz pilnuje wpływów z koncertów?

– Nie wiem – odpowiedziała sennie. – John zajmował się kwestiami finansowymi, teraz może robi to Frank, może Sam. Nie sądzę, żeby powierzono to Edith.

– Co pani wie o tej trójce?

– Proszę, czy mógłby pan przestać wypytywać?

Nie odpowiedział, jego milczenie pozwoliło jej odetchnąć. Zamknęła oczy i odprężyła się, opierając o jego tors. Nie minęło parę chwil, a usnęła w jego ramionach. Wyprostowała się jednak gwałtownie, kiedy tylko się zatrzymał.

– Co się stało?

– Nic, ale koń się zmęczył, pani jest wyczerpana, a mnie też przydałaby się krótka drzemka.

Była bardziej zmęczona, niż się głośno przyznawała, więc bez szemrania zsunęła się w jego wyciągnięte ramiona. Przez chwilę siał tuż przy niej, potem wyjął jej z włosów liść.

– Potrafiłaby pani świętego wyprowadzić z równowagi, wie pani o tym?

Nie miała siły się kłócić.

– Wiedziałam, że pan mnie znajdzie. Jest pan najbardziej upartym człowiekiem, jakiego znam.

– Przypuszczam, że przyzwyczaiła się pani, że mężczyźni przez panią nie sypiają po nocach. Zapewne pani agent odszukał panią, kiedy porwali ją rosyjscy studenci?

– Nie. Zjadł kolację w miłym towarzystwie, później położył się spać. John zawsze uważał, że potrafię sobie sama poradzić. I miał rację. I tak by mnie niedługo odwieźli.

– Może tak, może nie – warknął, – Kto wie, co mogło się wydarzyć?

Poczuła, że się ku niemu nachyla. Może to przez ten księżyc?

– Nie odpowiada pan za ranie.

– Właśnie, że tak. Otrzymałem rozkaz.

Podtrzymując dziewczynę, objął ją ramieniem i poprowadził na niewielką polanę. Kiedy kazał jej usiąść i nic nie mówić, nie chciało jej się protestować. Oparła się o drzewo, zaplotła ramiona i przymknęła oczy.

Za nic by mu się nie przyznała, ale porwanie przez poszukiwaczy złota ją przeraziło. Dopiero jakiś czas po tym, jak wdarli się do namiotu, zrozumiała, że chcieli tylko, by im zaśpiewała. Gdyby wcześniej, uświadomiła sobie, że to zwykli pijacy, którzy szukają kogoś, kto by im zapewnił rozrywkę, wzywałaby pomocy, bała się jednak, że to wysłannicy porywaczy Laurel

A kiedy zdała sobie sprawę, że chcą jedynie, by im zaśpiewała, ogarnęła ją wściekłość. Usiadła i czekała, aż odnajdzie ją kapitan Montgomery.

Wyprostowała się gwałtownie, gdy dotknął jej ramienia i podał kubek kawy.

– Nie mam wiele jedzenia. Wyruszałem w niejakim pośpiechu.

Obserwowała, jak dogląda ognia i konia, a potem pozkłada na ziemi derki. Dał jej kilka obrzydliwych wojskowych sucharów, a kiedy się z nimi uporała, wziął ją za rękę i poprowadził w stronę kocy.

– Gdzie pan będzie spał?

– Niech się pani o mnie nie niepokoi. To nie ja co chwila wpadam w tarapaty.

– Nie byłam w żadnych tarapatach! Absolutnie nic mi nie groziło, poza…

– Ale myśmy o tym nie wiedzieli. Sam miał krew na szyi. Szkoda, że pani nie widziała guza na mojej głowie. Zresztą do tej pory boli mnie tak, że ledwo patrzę na oczy, a pani twierdzi, że nic jej nie groziło. Jak…

– To niech pan pokaże – przerwała.

Wszystko, byle przestał gadać. Usiadła na kocu i skinęła, żeby się pochylił. Zanurzyła ręce w jego gęstych, ciemnych włosach i natychmiast poczuła ogromnego guza. Ogarnęło ją poczucie winy. Nie chciała, aby komukolwiek stała się krzywda z jej powodu. Pod wpływem impulsu nachyliła się i pocałowała zranione miejsce.

– I jak, trochę lepiej?

– Niewiele – odparł, a kiedy na niego spojrzała, dostrzegła, że nadal się marszczy.

– Doprawdy, kapitanie, czy pan nie ma za grosz poczucia humoru? Przepraszam, że sprawiłam tyle kłopotu, ale pozwoli pan sobie przypomnieć, że jeszcze ani razu nie poprosiłam pana o pomoc ani podejmowanie jakichkolwiek działań. Nie chciałam wojskowej eskorty i nie uważałam jej za konieczną. Może pan w każdej chwili wrócić do swego oddziału.

Siedział tuż obok posłania. Odwrócił się do ognia.

– A kto będzie pani strzegł? – spytał cicho.

– Sam i…

– Hal Pani sama potrafi się lepiej o siebie zatroszczyć.

– Czy to komplement? Jeśli tak, muszę to zapisać w pamiętniku.

– To nie pierwszy mój komplement. Już powiedziałem, te podoba mi się pani śpiew.

Zapatrzyła się w ogień.

– Tb prawda, podoba się panu mój śpiew, ale o mnie jako takiej mówił pan wyłącznie straszne rzeczy. Zarzucał mi pan, że kłamię…

– Jak na razie większość tego, co mi pani powiedziała, to kłamstwa.

– Nie rozumie pan, że bywają sytuacja kiedy człowiek musi kłamać? Czy też pańskie życie było zawsze takie proste, że nie musiał się pan uciekać do kłamstwa? Czy jest pan doskonały, kapitanie Montgomery, idealny?

Milczał tak długo, że odwróciła się, by na niego spojrzeć. Po wyrazie jego twarzy domyśliła się, że poruszyła w nim jakąś strunę.

– Nie, nie jestem doskonały – przemówił, – Mnie też zdarza się bać, tak jak każdemu.

– Na przykład czego? – wyszeptała.

W tej chwili nie byli żołnierzem i jego branką, ale dwojgiem ludzi, którzy siedzą sami nocą przy ogniu.

– Czego się pan boi?

Już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale się powstrzymał.

– Kiedy pani dojrzeje do tego, żeby mi zdradzić swoje sekrety, ja zdradzę pani swoje. A na razie, niech zostanie tak jak jest. Teraz zaś, panno jak ją tam naprawdę zwał, niech pani wchodzi pod ten koc i śpi.

Wstał i zniknął w mroku, zostawiając ją samą, żeby mogła się przygotować do snu. Kiedy porywacze wtargnęli do jej namiotu, poprosiła o chwilę czasu, żeby zmienić koszulę nocną na suknię. Przebrała się w pośpiechu, nie zawracając sobie głowy gorsetem. Bez niego jednak nie mogła dopiąć spódnicy, ale na całe szczęście żakiet miał dłuższy tył, który to zasłaniał.

Kocą w górach było zimno, wsunęła się więc pod koc ubrana, położyła głowę na skórzanej torbie kapitana Montgomery'ego i zasnęła. Jako dziecko często tak spędzała noce: pod gołym niebem przy trzasku ognia.

W nocy obudził ją glos, zaskoczona siadła na posłaniu. Kapitan Montgomery podszedł do niej i z powrotem ułożył na kocu.

– To tylko sen – powiedziała niewyraźnie. – Śniło mi się, że jestem z ojcem.

– Nie ma go tutaj, może pani spać dalej. Chciał odejść, ale Maddie chwyciła go za rękę.

– Worth – wyszeptała.

– Nie rozumiem.

– Nazywam się Worth. Maddelyn Worth.

– A, rzeczywiście. M…W. na bagażach. Ziewnęła i przekręciła się na drugi bok.

– Dziękuję, kapitanie, że przyszedł mi pan z pomocą, choć jej nie potrzebowałam.

– Pozostaje mi żywić nadzieję, że nie będę musiał tego znowu robić.

– Mnie też – wymruczała i zasnęła.

Ring wrócił na swoje stanowisko pod drzewem. Było mu zimno, a ponieważ dał Maddie resztę swojego prowiantu, czuł głód. Dlatego spał bardzo lekko. Większość nocy spędził przyglądając się dziewczynie i próbując dopasować, ułożyć w jakaś całość to, co o niej wiedział.

Rankiem nadal bolała go głowa i plecy, humor mu się pogorszył.

– Niech pani wstaje – warknął. – To nie opera paryska, żeby się pani wysypiała.

Przeciągnęła się i ziewnęła.

– Widzę, że wstał pan z łóżka lewą nogą.

– Nie miałem z czego wstawać.

Oczywiście nie wiedział – bo i skąd? – że Maddie znaczną część życia spędziła w otoczeniu mężczyzn i szybko poznawała ich zły nastrój.

– Co się stało, kapitanie? Złości się pan, bo jakaś kobieta nie robi tego, co pan jej każe?

Uniósł brew i popatrzył na Maddie znad dzbanka z kawą.

– Przypuszczam, że nie ma pan najmniejszych kłopotów z kobietami, prawda? Jestem przekonana, że dzięki swe] wyjątkowej urodzie potrafił pan zyskać od nich, cokolwiek pan zechciał. Poruszył się, słysząc o swojej „wyjątkowej urodzie".

– Już to sobie wyobrażam. – Wzniosła oczy ku niebu i uśmiechnęła się afektowanie. – Och, Ring – powiedziała słodko, trzepocząc rzęsami, – Wspaniale pan tańczy. Cóż za rozkosz móc się wesprzeć na tak silnym ramieniu

Podoba się panu moja suknia? – Zerknęła na niego i ciągnęła: – Och, kapitanie, strasznie tu gorąco. Może byśmy wyszli na zewnątrz odetchnąć świeżym powietrzem? Tylko we dwoje. W świetle księżyca. – Spojrzała na niego i szeroko się uśmiechnęła. – Czy tak wyglądało pańskie życie?

Musiał przygryźć wargi, żeby głośno się nie roześmiać, bo scenka, którą przedstawiła, była bardzo bliska prawdy. W forcie Toby musiał ostrzegać Ringa, kiedy nadchodziła córka pułkownika czy jego żona, inaczej kapitan spędziłby większość czasu nosząc im koszyki albo wyrażając swoje zdanie na temat koloru szarfy czy po prostu robiąc uwagi na temat upału, zimna, kurzu czy świata w ogólności.

– Wcale a wcale – odparł, podając jej kubek z kawą.

– No i kto tu kłamie? Nie nadaje się pan na kłamcę. Pod tą męską opalenizną widać zaczerwienione policzki.

Roześmiała się, kiedy policzki jeszcze bardziej pociemniały. Przesiał się dąsać i uśmiechnął do Maddie.

– Właściwie to moje kłopoty z kobietami polegały na czymś zupełnie innym i właśnie dlatego mój ojciec zatrudnił Toby'ego. Gotowa do drogi? Musimy zaraz ruszać, jeśli chce pani…

– Sądziłam, że Toby wraz z panem służy w wojsku.

– Tak. Zaciągnął się, bo ja się zaciągnąłem. – Popatrzył na nią z wyrzutem. – Sam to przecież pani powiedział. Cieszę się, że jestem lepszym detektywem niż pani. Niech pani zapnie spódnicę – A może ostatnio się przytyło?

– Nie przytyłam. Zostawiłam gorset… – Urwała zła, że sprowokował ją do mówienia o bieliźnie. – Niech mi pan opowie o Tobym.

– Potrafi pani umyć dzbanek, czy też zna się pani jedynie na śpiewaniu?

– Znam się na wielu więcej sprawach, niżby mógł pan przypuszczać. Co ze śniadaniem?

– Musi poczekać. Zjadła pani cały prowiant, a nie mamy czasu na polowanie.

– Mogłabym zastawić wnyki na królika. Zastrzelić zresztą też.

Spojrzał jej w oczy.

– Czyżby? A gdzież to się pani tego nauczyła?

– Od ojca – odparła, biorąc dzbanek nad strumień i szorując go piaskiem.

Kiedy wróciła, ogień był zgaszony, posłanie zwinięte i przywiązane do siodła. Maddie pogładziła delikatne chrapy konia.

– Czemu pański ojciec najął Toby'ego?

Nie chciała go o nic pytać, ale zżerała ją ciekawość. Kiedy go poznała, stwierdziła, że wie o nim wszystko. Przekonała się na własnej skórze, że wszyscy ci wysocy, przystojni mężczyźni są właściwie tacy sami. Rzadko spotykali się z odmową i zawsze oczekiwali, że dostaną jeszcze więcej. Jednak kapitan Montgomery od początku ją zaskakiwał. A właśnie, gdzie się nauczył chodzić w skórzanej przepasce na biodrach i bezszelestnie wślizgiwać do namiotu?

Pomógł jej wsiąść na konia, potem wskoczył za nią.

– Jak pani sądzi, po co jakiś ojciec najmowałby dla swojego syna kogoś takiego jak Toby?

Uśmiechnęła się.

– To proste. Żeby trzymać go z dala od kłopotów. Bo mimo swego gderania. Toby opiekuje się panem jak matka. Martwi się o pana. Pewnie nieraz musiał pana bronić, jeśli ojciec jakiejś dziewczyny gonił za panem ze strzelbą. Czy wstąpił pan do wojska, żeby uniknąć małżeństwa z jakąś biedną, niewinną dziewczyną?

Obróciła się, żeby zerknąć na jego minę, przekonana, że zgadła, ale on się uśmiechał.

– Skąd to niskie mniemanie o mnie? Czy kiedykolwiek powiedziałem coś albo zachowywałem się wobec pani w niegodny sposób?

– Z wyjątkiem sytuacji, kiedy pan zażądał, żebym poszła z nim do łóżka w zamian za danie mi wolności, która i tak mi się należy?

– Tak, z wyjątkiem tego. – Jego oczy błyszczały.

– Nie, ale pan i tak mnie nie lubi.

– Zdaje się, że lubienie niewiele ma wspólnego z… hmm… tym, o czym rozmawiamy, prawda? Mogę pani nie lubić, ale to nie zmienia faktu, że przyjemnie na panią spojrzeć.

– Dziękuję – odparła cicho.

Co za dziwaczna rozmowa, zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę, że siedzi tak blisko niego i są zupełnie sami w górach!

– Wiec dlaczego najęto Toby'ego?

– Żebym się znalazł w tarapatach.

Odwróciła się i popatrzyła na niego zdziwiona.

– Ojca niepokoiło, że obowiązek stawiam nade wszystko. – Uśmiechnął się. – Bał się też, czy nie brak mi poczucia humoru. Dlatego, kiedy miałem szesnaście lat, najął Toby'ego, żeby mnie zapoznał z… hmm… życiem.

– Życiem?

– Dziewczętami.

– Nie lubił, nie lubi pan dziewcząt?

– Sądziłem, że chciała się pani dowiedzieć czegoś więcej o Tobym.

Sama właściwie nie była pewna, czego naprawdę chce się dowiedzieć.

– I zrobił to? Poznał pana z dziewczętami?

Mniej więcej,

Usiłowała zrozumieć, co to może oznaczać. Nigdy nie słyszałam, żeby jakiś ojciec najmował kogoś, kto wprowadzi syna w… życie.

– Po prostu niepokoiło go, że zbyt wiele czasu poświęcam na zajmowanie się rodzinną firmą. Dlatego wybrał człowieka, który znał życie lepiej niż ktokolwiek inny.

– Toby'ego?

– Toby'ego.

Przez chwilę milczała.

– I przypuszczam, że chyba mu się udało. Nie sądzę, żeby z pańską urodą i… – Nie sprawi mu tej przyjemności i nie doda: sylwetką. – Myślę, że był pan zdolnym uczniem.

– Robiłem to, czego ode mnie oczekiwano.

Co to, u licha, może znaczyć – dumała Maddie.

– Ale w wieku osiemnastu lat zaciągnąłem się do wojska. I to wszystko.

– Zapomniał pan o szeregach pogrążonych w żałobie kobiet – dodała ze śmiechem.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł.

– Ale przecież…

– Dość już o mnie. Porozmawiajmy o pani. Ona jednak nie chciała mówić o sobie.

– Kapitanie, nic z tego nie rozumiem.

– Tak jak ja nie rozumiem nic z tego, co wiem o pani. Przez ten krótki okres, kiedy go znała, głównie był wobec niej uprzejmy. Z wyjątkiem tych kilku chwil, kiedy sądziła, że zmusi ją, by z nim spała, nie czuła się zagrożona. Teraz jednak wydawało się dziwne, że nigdy nawet nie pocałował ją w rękę, a nawet, choć siedzieli tak blisko, jego ręka ani razu nie zabłądziła gdzie nie trzeba. – Pański ojciec musiał nająć kogoś, żeby poznał pana z dziewczętami, bo ma pan skłonności w innym kierunku?

– Mój ojciec nie musiał najmować Toby'ego.

– Niech będzie, postanowił nająć Toby'ego. Nie w tym rzecz. Chodzi o to, czy interesują pana kobiety, czy nie.

– Komu chodzi o to?

– Mnie! – warknęła. – A więc tak czy nie?

– Co nie?

– Czy interesują pana kobiety, głupcze! – Interesują kobiety albo kto?

Chciała coś odpowiedzieć, ale zmieniła zdanie.

– Nie odpowie mi pan, tak?

– Kim był ten człowiek w pani namiocie, wtedy po występie? Kto zatrudnił Sama, Franka i rozkoszną pannę Słodką Edith?

– Czyżby była w pana typie?

– Czy mężczyźni w pani typie palą cygara i chowają się po namiotach? Dlaczego tak gwałtownie protestuje pani przeciw wojskowej eskorcie? Dlaczego podaje się pani za księżniczkę? Co się stało z pani broszką? Gdzie mieszka pani rodzina? Kto…?

– Dobrze – roześmiała się? – Wygrał pan. A może pouczyłabym pana śpiewu?

– Chciałbym, żeby pani dla mnie zaśpiewała – powiedział cicho.

– Nie, nie zaśpiewam, mogę pana nauczyć. Niech pan słucha. – Zaśpiewała jedną nutę. – To B z bemolem. C Fis.

– To, którego Patii nie umie śpiewać?

– To denerwujące, jaką świetna ma pan pamięć. A teras niech pan posłucha., zaśpiewam je razem. Ciekawe, czy usłyszy pan różnicę.

– C fis, B z bemolem – wyrecytował.

– Bardzo dobrze, bardzo. Dodam inne tony.

Śpiewała różne nuty, łącząc je i za każdym razem prawidłowo je odgadywał.

– Ma pan słuch absolutny – stwierdziła. – Potrafi pan bezbłędnie rozpoznawać nuty. Wiedział pan o tym?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nikt w mojej rodzinie nie zajmuje się muzykę.

– Niech mi pan coś zaśpiewa – zażądała Maddie. -Nie zgładziła pani smoków w mojej obronie,

– Wątpię, żeby pański niewyszkolony głos wart był choćby najmniejszego smoczka. Niech pan śpiewa albo będę dalej pytać o Toby'ego.

Zaśpiewał popularną piosenkę. Maddie odczekała do końca, wreszcie przemówiła:

– Zdumiewające, kapitanie, doprawdy zdumiewające.

– Nieźle, co?

– Zdumiewające, że ktoś obdarzony tak miłym głosem i uchem tak wrażliwym, że słyszy najmniejsze różnice w tonach, może…

– Może co?

– Może tak źle śpiewać.

– Uwaga! – zawołał i zepchnął ją z konia, łapiąc ją jednak, nim upadła.

Zarzuciła mu ramiona na szyję, żeby nie upaść, i spojrzała na niego, śmiejąc się głośno. On też się śmiał i nagle zapragnęła, żeby ją pocałował. Może to przez tę rozmowę o dziewczętach i o tym, że „robił to, czego od niego oczekiwano".

Przysunęła twarz do jego oblicza. Dostrzegła, że Ring się ku niej nachyla. Zamknęła oczy, ale nic się nie wydarzyło. Kiedy otworzyła powieki, zobaczyła, że mężczyzna przygląda jej się z miną, której nie potrafiła zrozumieć. Zawstydzona cofnęła ręce z jego karku, wyprostowała się i odwróciła tyłem.

– Ile jeszcze zostało do obozu?

– Sądzę, że wie pani równie dobrze jak ja.

Rzeczywiście, wiedziała. Nic innego nie przychodziło jej na myśl. Ich dobry nastrój prysnął. Nie miała pojęcia, czemu tak się stało, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Usadowiła się wygodniej i rozkoszowała jazdą przez góry.

Загрузка...