Wyglądając przez okno, Nico O'Neilly pomyślała, że to piękny dzień na podbój świata.
Było wpół do ósmej we wtorkowy poranek, a ona guzdrała się nad jajkiem na miękko, chcąc zapamiętać dokładnie, jak wyglądał ten dzień, a zwłaszcza, jak czuła się rano. Tego ranka miała się spotkać z Victorem Matrickiem i przekazać mu pewną informację o Mike'u Harnessie. Bardzo interesującą informację, która z pewnością miała wykończyć Mike'a. Raz na zawsze.
Położyła jajko na boku i schludnie obcięła koniuszek. Dokładnie to samo zamierzała zrobić z głową Mike'a. To będzie czyste cięcie, Mike pocierpi zaledwie przez parę sekund. Raz, dwa, pomyślała, sypiąc sól na odsłonięte jajko. Podniosła grzankę, grubości dokładnie półtora centymetra, i zanurzyła ją w żółtku. Przeżuwała z namysłem i przyjemnością. Jak zwykle jajko (gotowane przez cztery i pół minuty) i grzanka były idealne, przyrządzone jej własną ręką. Nico codziennie jadała takie samo śniadanie – jajo na miękko, pół grzanki i herbata z cukrem i cytryną. A ponieważ trzeba było to przygotować precyzyjnie (na przykład woda na herbatę musiała się gotować równo przez pół minuty), zawsze sama się tym zajmowała. Pewne rzeczy w życiu zwyczajnie łatwiej zrobić osobiście.
Znowu wyjrzała przez oszklone drzwi na mały ogródek z tyłu domu. Wiosna przyszła na dobre, na wiśniach (specjalny hodowlany gatunek kwitnących wiśni, rosnących tylko w Waszyngtonie, które Seymour kupił od żony senatora) pojawiły się już puszyste pączki. Za parę dni zakwitną kwiaty. Za kilka tygodni Nico i Seymour otworzą dom w East Hampton, i będzie bosko. Wykorzystywali dom w maju, czerwcu i lipcu, zostawiając sierpień tłumom, ale najwspanialej mieszkało się tam w maju, kiedy morskie powietrze było ciepłe i senne, a trawa tak zielona jak okruchy szkła. Zawsze powtarzała sobie, że zajmie się ogrodem, i nigdy się nie zajęła, ale może w tym roku zdoła zasadzić kwiatek albo dwa…
– Widziałaś? – spytał Seymour, wchodząc do pokoju śniadaniowego z „New York Timesem" w ręce. Seymour ubrał się jak student, w dżinsy i jakieś kosztowne tenisówki, a dość długie włosy zaczesał za uszy. Miał przenikliwy wzrok, jak zwykle. Nico uśmiechnęła się na myśl, że Seymour zapewne wyszedł z łona matki z takim spojrzeniem i przeraził wszystkich na porodówce.
– Co, skarbie? – zapytała.
– Tę historię w dziale miejskim. O Trencie Coulerze. Projektancie mody, który właśnie odszedł z branży. Mam nadzieję, że Victory to przeczyta. – Pochylił się nad nią.
– Dlaczego? – Nico upiła łyk herbaty.
– Bo lepiej się poczuje w kwestii tej oferty – odparł. – Będzie bezpieczna.
– Nie jestem pewna, czy Victory zależy na bezpieczeństwie – powiedziała Nico.
– Każdemu zależy – oświadczył Seymour. – Będzie mogła się wycofać.
Nico uśmiechnęła się do siebie i ugryzła grzankę. Seymour podchodził do sprawy w typowo męski sposób. Co za ironia, że kiedy zajrzało się pod powierzchnię, okazywało się, że większość ludzi sukcesu pracuje tylko dla jednego – żeby się wycofać, im wcześniej, tym lepiej. Kobiety postępowały zupełnie inaczej. Nigdy nie słyszała, żeby jakaś przedstawicielka jej płci mówiła, że pracuje po to, aby wynieść się na bezludną wyspę albo zamieszkać na łodzi. Pewnie dlatego, że większość kobiet w swoim mniemaniu nie zasługiwała na nicnierobienie.
– Może zaproszę Victory na lunch – powiedział Seymour, wychodząc z pokoju.
Nico pokiwała głową i popatrzyła za nim. Victory była pewnie zbyt zajęta, żeby iść z jej mężem na lunch, ale to nie miało znaczenia. Nic dziwnego, że Seymour nic nie rozumie, pomyślała. Dzięki niej, w pewnym sensie, on też się wycofał, jego jedynym obowiązkiem były zajęcia raz w tygodniu na Columbii.
Ale pięknie sobie radził w wolnym czasie, pomyślała natychmiast. Ona z pewnością nie potrafiłaby tak się zająć sobą jak on. Znowu dopadło ją poczucie winy.
– Jak możesz zdradzać Seymoura? – zapytała ją kiedyś Victory.
– Nie jestem taką bryłą lodu, jak wszyscy myślą – odparła Nico. – Mam pragnienia. Powinnam je tłumić przez resztę życia?
Victory miała takie sztywne zasady.
– Jesteś gotowa zrujnować sobie życie dla odrobiny seksu? Przecież właśnie tak postępują mężczyźni – oświadczyła.
Była przerażona, ale ludzie, którzy nigdy nie żyli w małżeństwie, mają niezwykle idealistyczne podejście to tej instytucji. Tylko osoba zamężna rozumie, że małżeństwo nie jest doskonałe i że trzeba jakoś sobie radzić mimo tych niedoskonałości.
– Kocham Seymoura. Nigdy go nie opuszczę – zapewniła ją Nico. – Ale nie uprawialiśmy porządnego seksu od…
– Wiem – przerwała jej Victory. – Ale jak do tego doszło?
– Po prostu tak się złożyło – odparła Nico. – Człowiek jest zbyt zajęty i zmęczony. A potem przywyka do braku seksu. To wygodne. Jest tyle ważniejszych rzeczy…
– No to po co to robisz? Z Kirbym? – zapytała Victory.
Położyła rękę na ramieniu Nico. Szły po West Broadway, miały odwiedzić Wendy w jej nowym domu, apartamencie w hotelu Mercer. To była dopiero katastrofa, w porównaniu z nią sytuacja Nico wydawała się trywialna.
– Czy do końca życia mam się obywać bez dobrego seksu? – spytała Nico.
Nie potrafiła wyjaśnić, jak się czuje dzięki Kirby'emu, czy też może jak się czuła, na początku. Nigdy nie uprawiała takiego seksu. To przypominało nową zabawkę, wreszcie zrozumiała, o co tyle hałasu. Dzięki seksowi czuła się trochę bardziej podobna do innych ludzi.
– Niektórzy twierdzą, że kiedy przestajesz uprawiać seks z mężem, to kres małżeństwa – oznajmiła Victory.
– Niektórzy zawsze oceniają cudze związki. A niektórzy nie wiedzą, jak to jest po kilkunastu latach małżeństwa. Poza tym Seymour nie ma o niczym pojęcia…
– Tego nie możesz być pewna – znowu przerwała jej Victory. – Może wie i nic mu to nie robi. A może masz rację, i nie wie o niczym. To bez znaczenia, nawet jeśli nie wie. – Victory zacisnęła usta. – Jeśli masz zamiar ciągnąć ten romans, powinnaś mu powiedzieć. Przynajmniej Seymour miałby jakiś wybór. To bardzo niesprawiedliwe, nie dajesz szansy drugiej stronie. Naturalnie tak właśnie postępują mężczyźni, ale my musimy być od nich lepsze. Bo jest w tym coś tak strasznie nieuczciwego…
– Wiem… Wiem. – Nico pokiwała głową. – To mnie przeraża. Ale nie mogę…
– Dobrze jest robić rzeczy, dzięki którym odkrywasz w sobie nowe cechy. Wszyscy popełniamy błędy, ale uważam, że powinnaś już przestać, zanim zniszczysz swoją rodzinę – powiedziała z uporem Victory.
– Nawet gdybyśmy… się rozwiedli, wiem, że wszystko by się ułożyło. – Nico też nie chciała ustąpić.
– Ale po ci to? – wykrzyknęła Victory. – Niewielu jest takich mężczyzn jak Seymour. Wiem, że czasem bywa szorstki, ale jest uczciwy. Seymour ma charakter. O wielu mężczyznach nie da się tego powiedzieć. Popatrz na Shane'a. Za grosz charakteru, od samego początku. – Urwała i zapatrzyła się w przestrzeń. – Na dłuższą metę nie da się stworzyć dobrego związku z mężczyzną, któremu brak charakteru. Zawsze skończy się katastrofą. Ale ty mądrze wybrałaś. Twoje małżeństwo dobrze funkcjonuje. Chyba nie chcesz, żeby pieprzenie – skrzywiła się, rzadko używała tego słowa w tym kontekście – zrujnowało coś, co jest dla ciebie dobre.
Nico westchnęła i wyskrobała resztki białka ze skorupki. Victory naturalnie miała rację. Nico przyszło na myśl, że zwierzyła się jej z romansu, bo podświadomie chciała, żeby Victory wybiła go jej z głowy. Wiedziała, że źle postępuje i że musi przestać, ale wyplątanie się z tego nie było wcale proste.
Wzięła talerz i filiżankę i zaniosła je do kuchni, po czym wymyła kropelki zakrzepłego żółtka pod strumieniem gorącej wody. Wstawiła talerz do zmywarki i ułożyła resztę naczyń w taki sposób, by leżały w lepszym porządku, zarówno pod względem przestrzennym, jak i ekonomicznym. Kuchnia była przestronna, jak w restauracji, z profesjonalnymi kuchenkami i piecykami, i ogólnie schludna, ale rozglądając się wokół, Nico odkryła długą nitkę na krawędzi jednego z palników, pewnie ze ścierki służącej. Chciała ją tam zostawić, to była tylko jedna niteczka, ale wiedziała, że jeśli cholerstwo tam będzie, nie przestanie o nim myśleć przez następne dwie godziny. Problem nitki nabierze nieproporcjonalnie wielkiego znaczenia, zrówna się ze wszystkim, z czym Nico miała do czynienia. Nitka i… Mike Harness: loteria. To nie było zdrowe, ta obsesja na punkcie nitki, ale nic nie mogła na to poradzić. Złapała ją i wrzuciła do kosza, a kiedy nitka spoczęła na pobrudzonym papierowym ręczniku, Nico od razu poczuła się lepiej.
Victory ma rację, pomyślała. Jestem neurotyczką, i szczęściara ze mnie, że Seymour ze mną wytrzymuje. Rzadko się uskarżał. Gdyby teraz był z nią w kuchni i widział walkę z nitką, tylko by się roześmiał, i to bez złośliwości. Z jakiegoś powodu Nico i Seymour naprawdę się lubili, i czy w końcu nie jest to o wiele ważniejsze od seksu?
Naturalnie. No i kiedy doszła do tego satysfakcjonującego wniosku, ruszyła na górę pożegnać się z córką.
Pokój Katriny był jej oazą, miała nawet własną łazienkę, luksus, o jakim dziecko mogłoby tylko pomarzyć, gdy Nico była mała. Dziwne, że w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych cała pięcioosobowa rodzina korzystała z jednej łazienki. Nico nawet nie miała własnego pokoju. Musiała dzielić go z o dwa lata młodszą siostrą, która była bardzo szczęśliwa, kiedy Nico wyjechała do college'u i mogła mieć pokój tylko dla siebie. Może i się kochały w dzieciństwie, ale wciąż ze sobą walczyły. Naturalnie wszyscy znani jej rówieśnicy dorastali z jakimś obciążeniem: ojciec za dużo pił, matka się frustrowała, codziennie zdarzały się przykrości, rodzeństwo czuło się nieszczęśliwe. Normą było, że ojciec wracał z pracy i tłukł dziecko pasem za przewinienia. Wtedy nie rozczulano się nad dziećmi, na pewno nie tak jak obecnie, a weekendy mijały na wykonywaniu niekończących się obowiązków. Nico musiała kosić trawnik i chodzić po prasę, a kiedy trochę podrosła, została pierwszą roznosicielką gazet w okolicy, co zdecydowanie wolała od pilnowania dzieci. To nie było złe dzieciństwo, a jednak niemal żaden rodzic w jej wieku nie chciałby takiego dla swoich dzieci. Wszyscy pragnęli, by ich los był lepszy, żeby czuły się bardziej kochane, chciane i cenione niż oni sami. Kiedy wracała myślami do własnego dzieciństwa, najlepiej pamiętała nieustającą litanię narzekań rodziców na temat tego, jak złe są ich dzieci i że nigdy niczego nie osiągną. W rezultacie z takich dzieci wyrastały dorosłe osoby bez poczucia własnej wartości, takie jak siostra Nico, która mieszkała w małym miasteczku, była nawróconą chrześcijanką i pracowała jako kelnerka w miejscowej pizzerii (miała też trzeciego męża, malarza pokojowego), albo chorobliwie ambitni dorośli, tacy jak sama Nico. Zdeterminowani, by dzięki swoim osiągnięciom uniknąć nieszczęścia. Może i nie było to idealne rozwiązanie, zwłaszcza jeśli nie odniosło się sukcesów. Jednak przy odpowiednio ciężkiej pracy zwykle się je odnosiło, w i pewnym momencie człowiek uświadamiał sobie, że nie ma rozwiązań idealnych, że najważniejsze to robić coś użytecznego ze swoim czasem, coś, co sprawia przyjemność.
Kiedy jednak szła krótkim korytarzem do pokoju Katriny, nagle obleciał ją strach. A jeśli dostanie stanowisko Mike'a i nie będzie to miało znaczenia?
A jeśli nic już nie ma znaczenia?
Na tym polegała zagadka, prawda? Bo tak naprawdę nie ma. Jeśli patrzeć przez prymat szczęścia, nie było najważniejsze, czy Nico zdobędzie stanowisko Mike'a, czy nie. Uszczęśliwi ją to tylko na chwilę. A więc po co to wszystko? Po co tyle zachodu? Nie musiała tego robić. Wiedziała jednak, że i tak to zrobi, a kiedy już dostanie tę posadę, będzie wypruwała sobie flaki, żeby pracować jak najlepiej. Czasem tylko o to chodziło, naprawdę, o codziennie pragnienie, by zrobić coś lepiej, coś naprawić, nie liczyło się nic więcej, i już.
Zapukała i weszła do pokoju córki.
Katrina miała na sobie szkolny mundurek i oglądała na komputerze japońską anime.
– Cześć, mamo. – Nawet nie uniosła wzroku. – Wychodzisz?
– Za chwilkę – odparła Nico.
Chciała powiedzieć coś córce, coś inspirującego albo ważnego, tylko co?
Spojrzała na monitor. Katrina i jej przyjaciółki miały bzika na punkcie japońskiej anime. Kiedy patrzyła na przerysowaną bohaterkę, uderzyło ją, że Japończycy zrobili mniej więcej jednocentymetrowy postęp w swoim podejściu do kobiet, które można było podsumować jako obsesję na punkcie ich transformacji w niegroźne, całkowicie podległe seksualnie stworzenia. Idealna kobieta była albo gejszą, albo, jak w komiksie, klaunowatą laleczką, która nie miała do zaoferowania nic poza wyglądem. Nico nienawidziła tego przesłania, a jednak podświadomie rozumiała jego urok. Znacznie łatwiej ukryć się za wyglądem, a dla małej dziewczynki mogło się to okazać pokusą nie do odparcia.
– Wiesz, że istnieją inne sposoby na sukces – powiedziała Nico i stanęła za córką.
Katrina spojrzała na matkę.
– To tylko film rysunkowy, mamo. Nie ma żadnego znaczenia.
Znowu to słowo: znaczenie.
– A jednak coś znaczy – oznajmiła Nico.
I zaczęła się zastanawiać, dlaczego, niezależnie od tego, jak daleko zaszły kobiety, w następnym pokoleniu było tak, jakby nie wykonały nawet jednego kroku. Raz jeszcze zerknęła na film i uświadomiła sobie, że w kwestii mężczyzn i pracy jej córka będzie musiała walczyć z tym samym, z czym zmagała się ona sama. A kiedy osiągnie wiek Nico, czy kobiety zajdą dalej niż obecnie? Czy też ulegną regresowi i przyjdzie im żyć w świecie, w którym ludzie znów zaczną się upierać, że miejsce kobiety jest w domu?
Wyczuwając dezaprobatę matki, Katrina wyłączyła komputer.
– Co dziś robisz? Coś szczególnego? – Wstała i zaczęła zbierać rzeczy.
– Dziś zamierzam kogoś zwolnić – powiedziała Nico. Katrina spojrzała na nią z niepokojem.
– Och, mamo. Czy to przyjemne? – zapytała.
Jak miała to wyjaśnić? Należało przynajmniej spróbować. Zawsze wierzyła, że nie powinna ukrywać przed Katrina realiów swojej kariery. Czuła, że w przyszłości to może pomóc jej córce.
– To nie jest przyjemne, ale konieczne. – Wygładziła fałdkę na łóżku Katriny. – Ten człowiek nie zrobił nic, żeby poprawić zyski działu wydawniczego, panuje tam zastój. – Czy ona cokolwiek rozumie, zastanawiała się Nico, patrząc na córkę.
– Poza tym jest szowinistą. Jeśli ja go nie zwolnię, prawdopodobnie on zwolni mnie. W interesach nie można być przez cały czas miłym. Dorosły musi zaakceptować pewne rzeczy, jeśli pragnie odnieść sukces. Każdy, kto w tym siedzi, rozumie. Gramy w tę samą grę. Człowiek stara się postępować/az'r…
Umilkła bezradnie. Katrina patrzyła na nią z cierpliwym znudzeniem, pewnie już myślała o czymś zupełnie innym.
– Tak, mamo. – Nie wydawała się całkiem przekonana.
– Bo widzisz… – Nico postanowiła spróbować raz jeszcze.
– Nikt nie wie dokładnie, jak się zachowa, dopóki nie zetknie się z wyzwaniem. Zresztą to w życiu jest wspaniałe: trzeba stawiać sobie nowe wyzwania i nie bać się ich. Dzięki temu życie jest interesujące i człowiek stara się być jak najlepszy. – To twoja lekcja na dziś, pomyślała, wszystko jedno, ile są warte takie nauki. – Czy to ma jakiś sens?
– Chyba tak. – Katrina wzruszyła ramionami. Podniosła dużą torbę z lśniącej różowej skóry, ozdobionej błyskawicami i kotką z niebieskim cieniem na powiekach. – Powodzenia, mamo. – Uścisnęła ją przelotnie.
Kiedy Kat wyszła z pokoju, Nico uświadomiła sobie, że to nie córkę usiłowała przekonać, tylko samą siebie.
Kirby zadzwonił do niej, jak tylko weszła do gabinetu.
– Cześć, piękna damo – powiedział jak zawsze, a Nico aż skręciło. Nie powinien do niej w ogóle dzwonić, było już jednak za późno. Kiedyś na to pozwoliła, a skończyło się tym, że teraz rozmawiali przynajmniej raz dziennie, czasem dwa, trzy albo i cztery razy, a to dlatego, że była znacznie bardziej zaangażowana w ten związek, niż chciała przyznać, nawet przed Victory.
– Nie mogę teraz rozmawiać – powiedziała do aparatu. Jedna z jej asystentek uniosła wzrok i pokiwała głową. Przez ostatnie miesiące pewnie się zastanawiali, do kogo Nico tak się odzywa. Musiała z tym skończyć…
– Zobaczymy się później? – spytał Kirby.
– Nie mogę. Mam przed sobą bardzo trudny dzień.
Weszła do swojego gabinetu i przymknęła drzwi, zostawiając małą szparę, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Zamknięte drzwi niepokoiły, prowokowały spekulacje na temat tego, co się za nimi dzieje. Odkąd w „Post" ukazała się wzmianka o tym, że być może Nico zastąpi Mike'a Harnessa, była wyjątkowo ostrożna. Mike wysłał jej e-mail, skopiowany również do paru innych szefów, w którym napisał: „Dobrze wiedzieć, że zabierasz mi stanowisko". „Chciałbyś", odpisała zręcznie. Co miało oznaczać, że ona nie traktuje tego poważnie i on również nie powinien.
– Ale myślałaś o tym, prawda? – spytał Kirby.
– O czym? – Doskonale wiedziała, co miał na myśli.
– O seksie – odparł.
Jeszcze miesiąc temu to słowo w jego ustach natychmiast by ją podnieciło, ale teraz czuła wyłącznie irytację. Co się z nią dzieje? Czy to możliwe, że nic już nie jest w stanie jej usatysfakcjonować?
– Potem zadzwonię – powiedziała stanowczo i się rozłączyła.
Usiadła przed komputerem. Było wpół do dziewiątej, miała jeszcze godzinę do spotkania z Victorem Matrickiem. Przeczytała e-maile, głównie korespondencję z różnych działów (wszyscy robili kopie dla wszystkich innych, na rozmaite przyziemne tematy, żeby udowodnić, że trzymają rękę na pulsie i że nikt nie został wykluczony z kręgu współpracowników. W ten sposób potencjalnie każdy mógł być odpowiedzialny za cokolwiek, co mogło pójść nie tak), a także załączniki w postaci projektów graficznych, artykułów i planów wydawniczych. Poprosiła asystentkę o wydruk dwóch tekstów, po czym zadzwoniła do Richarda, dyrektora artystycznego, i poprosiła, żeby zmienił jedną z okładek. Zrobił straszny raban, i pofatygował się osobiście do jej gabinetu, żeby się o to wykłócać. Dała Richardowi dwie minuty na wyłuszczenie racji, po czym zimno powtórzyła swoje obiekcje i kazała mu zmienić okładkę i dostarczyć nową przed lunchem. Pośpiesznie wypadł z jej gabinetu, a Nico z irytacją pokręciła głową. Richarda uważano za asa w tej branży, ale reagował bardzo emocjonalnie i brał sobie do serca każdą krytykę, a do wykonywanej pracy przywiązywał się tak, jakby właśnie ukończył fresk w Kaplicy Sykstyńskiej. Nico wiedziała, że za plecami nazywa ją SzkodNico, i parę razy już była bliska wylania go. Robiła to już w przeszłości, pozbywała się pracowników, którzy ją przesadnie obgadywali. Wychodziła z założenia, że skoro te plotki do niej docierają, muszą zdarzać się naprawdę często, a skoro mieli z nią taki problem, z całą pewnością będą się lepiej czuli gdzie indziej.
Wzięła do ręki jeden z artykułów i zaczęła czytać, ale po paru sekundach go odłożyła. Nie mogła się skoncentrować. Wstała i podeszła do okna, skąd rozciągał się widok na fragment Central Parku. Z gabinetu Mike'a, który znajdował się dwa piętra wyżej i od frontu budynku, widać było cały Central Park, podobnie zresztą jak i z gabinetu Wendy. Naczelni nie stali tak wysoko w hierarchii firmy jak szefowie działów, i to, że Victor Matrick w ogóle widział ją na stanowisku Mike'a, było niezwykłe. Zazwyczaj naczelni nie awansowali, na tym stanowisku można się było jedynie przesuwać w poziomie, czyli stanąć na czele innego czasopisma. Nic ją jednak nie obchodziło, że byłby to precedens. Jeśli ktoś mówił, że czegoś nie da się zrobić, natychmiast uznawała to za godne zainteresowania. Poza tym była bystra. Dlaczego miałaby tkwić w pracy bez perspektyw?
Proszę, proszę, pomyślała z uśmiechem. Bez perspektyw. Idiotyzm. Przecież miała pracę, za którą inni oddaliby wszystko. Kobiety zawsze powtarzały sobie, że są szczęśliwe z tym, co mają, że najbardziej liczą się drobiazgi. A ona była szczęśliwa i doceniała to, co zdobyła, co nie oznaczało, że w świecie zabrakło celów, ku którym należy podążać. Podniecenie, determinacja, sukces – te sprawy też napędzają kobietę. Przydają jej powagi, znaczenia w świecie. Jak mogłaby być naprawdę zadowolona, gdyby nie czuła, że wykorzystuje swój potencjał, a przynajmniej się stara?
Odwróciła się i spojrzała na zegar na biurku. Trzydzieści minut do spotkania z Victorem. Podeszła do drzwi i wystawiła głowę.
– Przez parę minut będę nieosiągalna – powiedziała do asystentek. – Możecie mnie nie łączyć?
– Jasne – odparły.
To były miłe dziewczyny, zgodne i pracowite. Nico zawsze pamiętała, żeby raz w miesiącu zabierać je na lunch. Jeśli ona awansuje, one również. Zabierze je ze sobą…
Teraz naprawdę zamknęła drzwi. Musiała pomyśleć. Usiadła na fotelu przykrytym narzutą z jagnięcej skóry, pomysł Victory. Victory pomogła jej przed laty urządzić gabinet, nawet znalazła miejsce, gdzie wykonano te meble, biurko i dwa fotele. A teraz znowu powinna podziękować jej za informację od Glynnis Rourke, niezbędną do zadania ciosu. Na tym to polegało. Nico wiele lat wcześniej pomogła Victory, pożyczyła jej pieniądze na rozkręcenie interesu. Teraz Victory pomogła jej, umówiła ją na tajne spotkanie z Glynnis, w swojej firmie…
Ale czy to w porządku, zaczęła się zastanawiać. W tym, co zamierzała zrobić, było coś bardzo małostkowego i niedojrzałego. Może po prostu dręczyło ją sumienie. Ostatnio w gazetach pełno było informacji o polityku, który musiał zrezygnować z posady w rządzie z powodu tego, co początkowo ludzie uważali za romans z nianią, ale okazało się romansem z bardzo wpływową panią adwokat z kancelarii prawniczej. Nico nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ta kobieta – miała na imię Marianna – wdała się w romans z Samem, politykiem. Sam był stary, łysy i pomarszczony. Marianna, po pięćdziesiątce, prezentowała sobą stary model „wpływowej" kobiety, która odniosła sukces, ponieważ uwielbiała być jedyną osobą płci żeńskiej w pokoju pełnym wpływowych mężczyzn. Nie lubiła innych kobiet ani im nie ufaia. Wierzyła, że kobieta może odnieść sukces, tylko jeśli jest suką. Nico pomyślała, że Wendy, Victory czy ona sama reprezentują nowy model wpływowej kobiety. Nie były sukami i nie były rozmiłowane w tym staroświeckim przekonaniu, że tylko obracanie się w towarzystwie wpływowych mężczyzn przydaje im ważności. Nowa wpływowa babka łaknęła towarzystwa innych wpływowych kobiet. Chciała, żeby to one rządziły światem, nie mężczyźni.
Nico z roztargnieniem potarła futro owcy między kciukiem a palcem wskazującym. Sukces w życiu sprowadzał się do dwóch rzeczy: odwagi, by twardo wierzyć w swoje przekonania, i zdolności do poświęceń. Była przekonana, że kobiety powinny trafiać na sam szczyt, i poświęciła się, żeby tam trafić. Sztuczka polegała jednak na tym, jak to rozegrać. Jako odważna osoba musiała spytać siebie raz jeszcze, czy zrobi to jak należy.
Strategia była prosta i Nico opracowała ją pośpiesznie tego popołudnia, kiedy Seymour wygrał pierwszą nagrodę na pokazie psów. Chodził dookoła areny w marynarce z granatowego aksamitu, a Tunie popisywała się u jego boku, gdy do Nico przyszedł esemes: „Ważne. Praca. Dzwon". Seymour odebrał wstęgę, a Nico mu pogratulowała i wymknęła się do łazienki, żeby zadzwonić do Victory. W skrócie sytuacja wyglądała tak, że Glynnis Rourke, która podpisała zgodę na współpracę z Mikiem Harnessem i powiązanie jej programu z jego magazynem, zamierzała pozwać Mike'a Harnessa i Splatch-Verner za naruszenie warunków umowy. Nico wiedziała coś o projekcie, ale pierwszy numer wciąż się opóźniał, a Mike nie puszczał pary z ust.
– Seksistowski dupek! – wykrzyknęła Glynnis podczas pierwszego spotkania z Nico. – Nie da się z nim normalnie rozmawiać. Mówiłam mu, że jego pomysły są gówno warte, a ten zaraz się obraził i wyszedł. Przykro mi, ale czy mnie się coś pomyliło? Robimy razem interesy. Na piśmie jest moje nazwisko, nie jego. Dlaczego miałabym łechtać ego tego gościa? Co jest grane? Nie zdążył dorosnąć?
– Raczej nie – mruknęła Nico.
Chodziło o to, że choć Mike był zobowiązany do konsultowania z Glynnis wszystkich decyzji dotyczących zawartości czasopisma, nie robił tego. Nie odbierał jej telefonów i nie chciał się z nią spotkać, krył się za e-mailami. Glynnis raz za razem prosiła go, żeby wycofał się z projektu, ale on odmawiał, zadowolony, że mają jej nazwisko i mogą z nim zrobić, co im się żywnie podoba. Trwało to dwa miesiące i teraz zamierzała pozwać go na pięćdziesiąt milionów („nigdy tyle nie dostanę, ale trzeba przywalić z grubej rury, żeby wystraszyć tych idiotów", wyjaśniła). Lada chwila zamierzała wystosować pozew. Korporacje takie jak Splatch-Verner przez cały czas pozywano do sądu, Nico wiedziała jednak, że teraz sytuacja wygląda inaczej: Glynnis była osobą publiczną i do tego bardzo wygadaną. Wszystko trafi do gazet.
A Victorowi Matrickowi wcale się to nie spodoba.
Wstała, znów podeszła do okna i zabębniła palcami o kaloryfer. Victor reprezentował inne pokolenie. Uznałby za niestosowne, gdyby ważny dyrektor z jego firmy był zamieszany w publiczną awanturę z gwiazdą. Parę lat wcześniej, kiedy Selden Rose ożenił się z tą modelką od bielizny Victoria's Secret, Janey Wilcox, a ona zaplątała się w skandal z pierwszych stron gazet, Victor Matrick kazał Seldenowi pozbyć się żony albo odejść z korporacji. Victory Ford dowiedziała się tego od Lyne'a Bennetta, który z kolei wyciągnął tę historię od George'a Paxtona, jednego z najlepszych przyjaciół Seldena. Selden był zamieszany w ten skandal wyłącznie jako mąż osoby bezpośrednio zaangażowanej, więc Nico mogła sobie wyobrazić, jak Victor zareaguje na informację o problemie Mike'a. Z drugiej strony przychodzenie z tym do Victora przypominało skarżenie. To dobre w podstawówce, pomyślała z niesmakiem.
Zmrużyła oczy i skrzyżowała ręce na piersi. W sumie to nie były plotki, tylko informacja. Pomyślała, że mężczyzna na jej miejscu z pewnością by się nie zawahał, nie miałby skrupułów ani wątpliwości, czy wrobić konkurenta za pomocą tajnej informacji. Nikt nie lubił polityki biurowej, ale nie dało się jej uniknąć, jeśli człowiek chciał wspiąć się na szczyt. Musiała to zrobić. Mike poważnie namieszał, a Victor kazał jej coś na niego znaleźć.
Weszła do prywatnej łazienki i otworzyła apteczkę. Wyjęła z niej szminkę i puder. Lekko malując usta, uznała, że teraz zostanie jedną z przybocznych Victora. Pewnie zawsze będzie musiała odpowiadać przed jakimś mężczyzną, aż przyjdzie dzień, w którym to ona zdobędzie najważniejsze stanowisko. I wtedy, właśnie wtedy, będzie już odpowiadała tylko przed samą sobą…
Powoli. Po kolei. Zamknęła szminkę i ruszyła na górę.
Tego ranka biurko Victora Matricka zastawione było damskimi torebkami.
– Patrz, Nico! – wykrzyknął z dumą, kiedy weszła. – Kupiłem te wszystkie torby na ulicy, za niespełna trzysta dolców. To dopiero interes.
Nico uśmiechnęła się i usiadła na obitym perkalem fotelu pod drugiej stronie biurka. A zatem Victor najwyraźniej znowu spacerował ulicami. Zwykle jeździł po mieście kombi z drewnianymi elementami karoserii i z kryształową figurką w kształcie głowy gryfa na masce, ale od czasu do czasu wysiadał i spacerował, po czym wracał z jakąś nową okazją odkrytą na ulicach.
– Maureen twierdzi, że to podróbki – oświadczył. – Ale kto zauważy różnicę? Zauważysz?
Nico się zawahała. Albo to było szczere pytanie, albo jakiś tajemniczy test. Victor uwielbiał prezentować się jako słaby, łagodny staruszek, ale gdyby faktycznie byl słaby i łagodny, nie przetrwałby u progu lat osiemdziesiątych na stanowisku prezesa zarządu koncernu. Oczywiście z jednej strony człowieka kusiło, żeby schlebiać Victorowi, zgadzać się z jego niekiedy idiotycznymi założeniami i udawać zainteresowanie tym, co interesowało Dziadka, czyli przede wszystkim „zwykłym człowiekiem". Co było niepokojąco ironiczne, zważywszy, że Victor dysponował dwoma prywatnymi samolotami i kilkoma domami, w tym wartym trzydzieści milionów ranczem w Greenwich w Connecticut. Przez lata miał obsesję na punkcie programu Jerry'ego Springera, dopóki ten nie zszedł z anteny; teraz pasjonował się doktorem Philem i reality show. Nieraz dyrektorzy umawiali się na spotkanie z Victorem i nawet nie udawało się im porozmawiać o problemie, bo Victor przez całą godzinę streszczał odcinek Ślepej randki - bez cenzury. Wychodzili z zebrania, twierdząc, że Dziadek jest na skraju szaleństwa, ale Nico dobrze wiedziała, że nie należy lekceważyć Victora. Zawsze wiedział, co się dzieje, i wdawał się w te dziwaczne dyskusje, żeby stłamsić podwładnych i przy okazji wytrącić ich z równowagi. Nico miała nadzieję, że tym razem nie o to chodzi, ale zważywszy na torebki na blacie, istniała spora możliwość, że Victor pokieruje spotkaniem po swojemu.
Uznała w końcu, że szczerość będzie najlepszym wyjściem.
– Tak, Victorze, odróżniłabym.
– Naprawdę? – Podniósł podróbkę torebki Louisa Vuittona. – Myślałem, że podaruję je w prezencie gwiazdkowym. – Nico uniosła brwi. – Zonom chłopaków.
– Ja bym tego nie robiła – oświadczyła. – Domyśla się, że kupiłeś je na ulicy, a potem wszyscy będą gadać. Powiedzą, że jesteś tandeciarzem.
Zamknęła usta. Mógłby mnie za to wylać, ale tego nie zrobi, pomyślała.
– Ho, ho, ho – mruknął Victor. Miał żółtawo-siwe włosy, barwy jasnego moczu, które wyrastały z jego czaszki niczym wyleniała lwia grzywa. Na dorocznym przyjęciu gwiazdkowym, które zawsze odbywało się w jakimś znanym miejscu i na które przychodziło niemal dwa tysiące pracowników, Victor przebierał się za Świętego Mikołaja. – Czyli twoim zdaniem to nie jest dobry pomysł?
Oparł się o biurko i wcisnął przycisk interkomu.
– Maureen – powiedział nad samym głośnikiem, jakby nie dowierzał urządzeniu. – Nico O'Neilly twierdzi, że te torebki to szmelc. Mogłabyś tu przyjść i je zabrać?
Nico niecierpliwie zakołysała nogą. Zastanawiała się, czy Victor w ogóle wykonuje tu jakąś pracę. To samo pytanie jego ludzie zadawali sobie od lat.
– Mike będzie pozwany – powiedziała nagle.
– Czyżby? Jak myślisz, co mam zrobić z torebkami?
– Oddaj je biednym. Do Armii Zbawienia.
Maureen, kobieta w nieokreślonym wieku, weszła do gabinetu. Od zawsze była sekretarką Victora; ludzie szeptali, że kiedyś miała z nim romans.
– A więc uznałeś, że jednak ich nie chcesz – powiedziała niemal z przyganą.
– Nico uznała. Dziś Nico o wszystkim decyduje – oznajmił Victor.
Nico uśmiechnęła się uprzejmie. Czy Victor wygłupiałby się tak z torebkami, gdyby była mężczyzną? Szczerze w to wątpiła.
– A Mike wie, że będzie pozwany? – zapytał Victor, kiedy Maureen zabrała torebki i wyszła z pokoju.
– Jeszcze nie.
– Hm. – Potarł brodę. – A dlaczego ja nic nie wiem?
– Bo jeszcze nie wypełniono dokumentów.
– A zostaną wypełnione?
– O tak – odparła ponuro.
– Przez kogo?
– Glynnis Rourke – powiedziała. – Zamierza pozwać Mike'a i Splatch-Verner. Za naruszenie warunków umowy.
– A tak. – Victor pokiwał głową. – Glynnis Rourke. Ameryka ją kocha, prawda?
– Owszem, kocha – przytaknęła. – Glynnis pewnie dostanie Oscara za najlepszą rolę drugoplanową w Prosięciu w sosie, nowym filmie Wendy Healy.
– Wendy Healy – zadumał się Victor. – Podobno się rozwodzi.
Nico lekko zesztywniała. To był właśnie problem z Victorem – człowiek nigdy nie wiedział, jak daleko się posunie.
– Ja też to słyszałam – odparła, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
– Słyszałaś? – Ton Victora stał się lekko napastliwy. – Można by pomyśleć, że powinnaś to wiedzieć.
– W zasadzie nie jest to informacja publiczna – powiedziała ostrożnie Nico.
– A będzie? – zapytał Victor. Podniósł szklany przycisk do papieru, błahostkę dla turystów, z miniaturową panoramą Nowego Jorku, i nim potrząsnął, a brokat opadł na srebrne budynki.
– Nie sądzę – odparła Nico. Musiała skupić uwagę Victora na Mike'u, ale gdyby zrobiła to niedelikatnie, Victor zamknąłby jej usta.
– Czego chce mąż? – spytał Victor.
Odłożył przycisk, pochylił się i zapatrzył na twarz Nico. Białka jego oczu były lekko żółtawe ze starości, jak wiekowy papier. Jednak tęczówki był ciemne, ciemnogranatowe, niemal czarne.
– Mąż nie pracuje, prawda? Będzie chciał forsy. Mnóstwa forsy.
– Naprawdę nie wiem, Victorze – wymamrotała i nagle zaczęła się zastanawiać, czy nie popełniła błędu.
– Nie wiesz – powtórzył Victor z zadumą i usiadł wygodnie na fotelu. Nie spuszczał z niej wzroku. Nico czuła się tak, jakby trafiła do jednej klatki z lwem. Dotychczas nigdy nie poznała Victora od tej strony. Zawsze całkiem znienacka i dziwacznie zmieniał temat, ale nie wyczuwała w tym brutalności. Choć, naturalnie, to miało sens.
Też na niego patrzyła, bez słowa, szeroko otwartymi oczyma.
Większość ludzi nie była w stanie znieść tego spojrzenia, Victor Matrick nie stanowił wyjątku. Zaczął mówić.
– Jeśli naprawdę chcesz się przebić na szczyt w tej firmie, lepiej, żebyś wiedziała wszystko o wszystkim.
– W takim razie wiem – odparła jak najbardziej wypranym z emocji głosem. – Tylko wolałabym o tym nie mówić.
– Wolisz naskarżyć na Mike'a.
Czuła, jak jej twarz czerwienieje. A jednak, pomyślała. Obrała zły kierunek, i z Wendy, i z Mikiem, i teraz wyleci. Może powinna była powiedzieć mu o Wendy, o tym, że Shane domaga się mieszkania i opieki nad dziećmi. Ale nie wolno jej było zrobić tego przyjaciółce. Pomyślała, że nie może się denerwować.
– Myślałam, że chcesz wiedzieć – oświadczyła.
– Bo Wendy to twoja przyjaciółka, a Mike nie jest przyjacielem – mruknął Victor.
– Firma Wendy przyniosła w zeszłym roku ponad dwieście milionów dolarów zysku. Dział wydawniczy przyniósł tylko siedemdziesiąt trzy miliony, a dwadzieścia trzy z tych siedemdziesięciu trzech to wpływy z „Bonfire". – Bogu dzięki za fakty, pomyślała. Ale przecież Victor to wszystko wie. O co mu do cholery chodzi?
– A zatem chcesz stanowiska Mike'a – oznajmił Victor.
– Tak, chcę. Rozmawiamy o tym od miesięcy – powiedziała zimno. Jeśli będzie stosowała swoją zwyczajową taktykę, być może uda się jej wyjść stąd żywą.
– Doprawdy? – zapytał. – Jakoś sobie nie przypominam.
Zesztywniała i popatrzyła w bok. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała, chociaż powinna. Ludzie mówili, że Victor jest do tego zdolny, że zaprzecza, że coś zrobił albo powiedział w przeszłości, na co druga strona zaczyna się zastanawiać, czy to ona przypadkiem nie oszalała. Z drugiej strony Victor był stary. Może naprawdę nie pamiętał. Już po mnie, pomyślała. Seymour będzie taki rozczarowany… Jak mam żyć ze sobą…? Wszyscy mieli rację… Victor Matrick to pieprzony skurwiel. Jest nienormalny…
I nagle przyszło jej do głowy, że może Victor ją wrobił, żeby się jej pozbyć. Ale jak to możliwe? Przecież ta informacja wypłynęła od samej Glynnis, za pośrednictwem Victory. Victory nawet nie znała Victora Matricka, ale on bez wątpienia wiedział, że Nico się z nią przyjaźni. A może Victor podpuścił Glynnis Rourke? Jeśli tak, oznaczałoby to, że operował na takim poziomie zdrady, który był wręcz nie do pojęcia. Był zdolny do wszystkiego. A poza tym może Victor robił z nią dokładnie to, co ona z Mikiem – obserwował i czekał, czekał, aż Nico coś spieprzy.
– Słucham? – powiedział.
Popatrzyła na niego. Siateczka popękanych naczynek krwionośnych oplatała jego policzki niczym delikatna pajęczyna. Był taki stary! Powinien już nie żyć, może zresztą nie żył, tylko nikt się jeszcze nie połapał. Dwadzieścia pięć lat, pomyślała. Dwadzieścia pięć lat pełnych tygodni składających się z siedemdziesięciu godzin pracy, poświęceń, triumfów, i wszystko można wywalić do kosza, a to z powodu tego starucha, który do tego stopnia nie ma o niczym pojęcia, że żonom dyrektorów zamierza podarować na Gwiazdkę podróbki markowych torebek. Ucieleśniał wszystkie wady świata korporacji. Pewnego dnia cię zastąpię, pomyślała.
Usiadła wygodnie i założyła nogę na nogę, grając na zwłokę. Nikt nie uczy człowieka, jak się zachować w podobnych okolicznościach, jednak niezależnie od tego, co się miało wydarzyć, nie mogła błagać ani okazać strachu. Musiała obrócić sytuację na swoją korzyść, a jeśli to się jej uda, zapewne uda jej się wszystko. Wzruszyła ramionami.
– Nie wygłupiaj się, Victorze – powiedziała zimno, jakby żartował, a ona świetnie zdawała sobie z tego sprawę. – Oboje wiemy, że Mike powinien odejść.
Dobry strzał, pomyślała. Stanowczo, ale nie agresywnie.
– Mike tak nie uważa. – Victor się uśmiechnął. Był to komiksowy uśmiech, przesadzony i nienaturalny. Nico domyśliła się po tej odpowiedzi, że Victor rozmawiał z Mikiem. Tego obawiała się najbardziej – że Mike przeciągnie Victora na swoją stronę, żeby wywalić Nico.
– Trudno się dziwić – mruknęła.
Nagle przed oczyma stanęło jej jajko na miękko i nóż, którym obcinała jego czubek. Jeszcze trzy godziny wcześniej była pewna sukcesu. Jak mogła popełnić tak straszny błąd?
Usłyszała, jak oddycha. Zbyt głośno. Victor zapewne słyszał to dyszenie z odległości trzech metrów i był świadomy, że Nico się boi. Na moment wstrzymała oddech, a potem cicho wypuściła powietrze nozdrzami.
– No jasne, wcale się nie dziwimy – mruknął Victor.
Wyciągnął rękę i dotknął siekacza, po czym zaczął go szarpać. Powiedział „dziwimy", pomyślała Nico, patrząc na niego z przerażeniem i ulgą. To oznaczało, że zapewne jeszcze nie wyleciała z gry. Jeśli faktycznie tak było, musi to szybko zakończyć, zanim Victor znów się rozproszy albo wyrwie sobie ząb.
– Gazety napiszą o procesie – oświadczyła. – Glynnis jest bardzo popularna i bardzo wygadana. Wszyscy będą zainteresowani, a ona nie zawaha się opowiedzieć swojej wersji tej sprawy.
– Będzie się broniła. – Victor nie przestawał szarpać zęba. – Tak się właśnie zachowują gwiazdy, prawda? To jakaś choroba. Są uzależnione od ludzkiej uwagi. Dzieci też to dotyka, doktor Phil tak twierdzi. Powinny istnieć terapie dla gwiazd.
Nico uśmiechnęła się i lekko poruszyła stopą. A więc jednak wszystko będzie dobrze. Czuła, jak do jej świata powracają kolory. Kiedy Victor zaczynał mówić o swoich ulubionych programach telewizyjnych, człowiek był bezpieczny.
– Zrobimy to od razu czy dopiero kiedy złożą pozew? – zapytał.
– Powinniśmy zrobić to od razu – oświadczyła. – W pozwie umieszczą nazwisko Mike'a, a skoro nie będzie już pracownikiem Splatch-Verner, druga strona wyjdzie na głupków. Poza tym zapewne uda się nam uratować kontrakt z Glynnis i nie wyjść na mięczaków. Jeśli zadziałamy szybko, nikt się o niczym nie dowie. – Od wielu dni przygotowywała sobie tę przemowę.
– Doskonale. – Victor wstał, żeby dać do zrozumienia, że spotkanie dobiegło końca. Oparł grube, powykręcane kostki lewej ręki na blacie. – Zrobimy to dziś po południu. O czwartej.
– Dziękuję, Victorze. – Nico też wstała.
– Mam nadzieje, że dysponujesz czasem – oświadczył Victor z uciechą. – Chcę, żebyś przy tym była. Właściwie chcę, żebyś to ty przekazała mu te wieści.
Nico siedziała sztywno na tylnym siedzeniu limuzyny, która jechała powoli przez East Drive w Central Parku. Nie było jeszcze piątej, ale park roił się od ludzi. Ludzi, którzy wyprowadzali psy na smyczy, jeździli na rowerach i rolkach (Rolki, pomyślała Nico. Czy ludzie wciąż na nich jeżdżą?), biegali, spacerowali, a nawet wozili się w tych ciągniętych przez konie bryczkach, które powinny być zakazane. Biedne konie, westchnęła w duchu, kiedy taksówka mijała jeden z powozów. Zerknęła na zwierzę, usiłując zgadnąć po wyrazie jego pyska, czy jest szczęśliwe. Nic nie dostrzegła, koń miał zasłonięte oczy, ale zarzucał łbem, jak te maskotki na desce rozdzielczej, te z głowami na sprężynach…
Zadzwonił jej telefon.
– Jak się masz? – spytał Seymour z niepokojem.
– O Boże, Seymour – powiedziała bardziej rozemocjonowanym głosem, niż zamierzała. Popatrzyła na tył głowy szofera, żeby sprawdzić, czy słucha. – Było ciężko. – Zmarszczyła brwi, jakby to Seymour był za to odpowiedzialny.
– Ale zrobiłaś to? – chciał wiedzieć.
– A miałam wybór?
– Zrobiłaś?
– Tak.
– I?
Nico nagle się rozzłościła.
– Tak, jak planowaliśmy, Seymour. Tak jak ci mówiłam. I tyle.
Rozłączyła się i wcisnęła przycisk, żeby opuścić szybę. Łagodne, ciepłe powietrze wypełniło wnętrze auta. Zastanawiała się, dlaczego szoferzy zawsze włączają klimatyzację, gdy tylko zima dobiegnie końca. Typowo męskie zachowanie.
Ale to nie było „i tyle".
Zadzwoniła do domu. Seymour odebrał telefon.
– Seymour, Mike… – Chciała powiedzieć „płakał", ale się rozmyśliła. – Mike był bardzo przygnębiony.
– Czyżby? – zapytał. – A spodziewałaś się, że jaki będzie?
– Przygnębiony.
– No właśnie.
Sfrustrowana, znów przerwała połączenie. Bardzo chciałaby wytłumaczyć to Seymourowi, sprawić, żeby pojął znaczenie nieoczekiwanej przemocy emocjonalnej tego dnia, nie mówiąc już o chaosie, strachu i poczuciu winy.
Przemoc emocjonalna… Nico zadrżała. Nikt nie rozumie, że jest z nią prawie tak jak z prawdziwą przemocą fizyczną, która w niczym nie przypomina udawanej przemocy rodem z telewizji albo kina. Nico przypomniała sobie, jak raz ona i Seymour siedzieli w małym barze w West Village, i wywiązała się bójka. Seymour natychmiast zanurkował pod blat, ale Nico była zbyt ogłupiała, żeby choćby drgnąć. Zaszokowało ją, jak brutalnie potrafi zachować się człowiek, kiedy już naruszy granicę przestrzeni osobistej. Tamta bójka to była bułka z masłem, ot, dwóch facetów parę razy zamachnęło się na siebie, przewróciło kilka krzeseł i butelkę z wodą. To jednak wystarczyło. „Na ziemię!", wrzasnął Seymour, złapał ją za przegub i wciągnął pod stół. Przyszło jej do głowy, że jest mięczakiem, przecież powinien walczyć, ale byłoby to czyste szaleństwo, i nagle zdała sobie sprawę z tego, jacy oboje są krusi i delikatni. Czy po tym, gdy ktoś przekroczy tę granicę i nawiąże kontakt, człowiek jest taki sam jak dawniej? Czy kiedykolwiek zapomina? Seymour chwycił ją za ramię i szybko wyprowadził z baru na trójkątny fragment chódnika na zewnątrz, gdzie popatrzyli na siebie i wybuchnęli tak gromkim śmiechem, że nie mogli się uspokoić przez co najmniej pół godziny.
Pomyślała jednak, że Seymour nigdy nie zrozumiałby tego, co się jej dzisiaj przytrafiło. Zatriumfowała, ale nie za darmo. Za osiągnięcia słono się płaci. Było to coś, czego mężowie tak naprawdę nie chcieli wiedzieć, coś, co potrafiły pojąć tylko przyjaciółki.
– Płakał, Wendy – wyszeptała wcześniej do telefonu, czekając, aż podjedzie jej auto. – Tego się nie spodziewałam.
– Wiem – odparła Wendy. – Zdumiewające, jak łatwo się załamują, gdy nie dają już sobie rady z napięciem. Mamy rozmaite przekonania na temat mężczyzn, ale się mylimy. Mężczyźni to słabe, przestraszone ludziki z przyczepionymi penisami. To był koszmar, kiedy Shane płakał. Całkiem jakby nagle nie był już mężczyzną, a ja kobietą. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że muszę stać się nowym typem kobiety, żyć bez tych wszystkich utrwalonych przesądów na temat tego, jak powinny postępować obie płcie.
Nico pokiwała głową.
– Czułam się jak gówno. A potem na mnie wsiadł. Powiedział, że jestem służącą Victora, suką. Suka mi nie przeszkadza, ale służąca?
– W życiu nie byłaś niczyją służącą – prychnęła Wendy.
– Takie kobiety jak my same mają służbę. Złożoną z mężczyzn.
– Ale tak wszyscy będą mówili. Będą mnie nazywali służącą Victora Matricka…
– No to niech cię tak nazywają – przerwała jej Wendy.
– To taki ich sposób na poniżenie ciebie, bo jesteś kobietą u władzy. Dzięki temu lepiej się poczują, mimo beznadziejności swojego życia. Musimy wreszcie przestać się zamartwiać tym, co myślą o nas inni. Cały czas mamy do czynienia z ocenami. To taka zabawa w „tak, ale" – ale czy jest dobrą matką, szefową, żoną? A kogo obchodzi, co myślą inni, Nico? Nie siedzą w tobie. Nie żyją twoim życiem. Robimy to, co robimy, lepiej od większości, najlepiej, jak się da w tych okolicznościach, i tyle. Ja na przykład postanowiłam odpuścić sobie wyrzuty sumienia. Nie dam rady robić wszystkiego, i wcale nie chcę. I nikt nie powinien tego ode mnie wymagać. – Westchnęła. – Jezu, Nico – wymamrotała. – Ty robisz wszystko, i to naprawdę dobrze. Jesteś niezwykłym człowiekiem. Musisz dzielić się swoim darem z innymi, a jeśli komuś się to nie podoba, trudno. Teraz jesteś szefową i prezeską działu wydawniczego. Ta cholerna firma ma szczęście, że dla niej pracujesz!
Nico pomyślała, że taką przemowę można usłyszeć jedynie z ust przyjaciółki.
Auto skręciło za zielonym trawnikiem i zatrzymało się na światłach na rogu Siedemdziesiątej Dziewiątej Ulicy i Piątej Alei. Jak tu ładnie, pomyślała Nico – zielona trwa i pączkujące drzewa na tle eleganckich szarych budynków. Wszystko będzie dobrze, niby dlaczego nie? Dzisiejszy dzień przypomniał poród, było to bolesne wydarzenie, koszmarne, trudne, przerażające, napawające poczuciem triumfu, pochłaniające całą energię, ale w końcu dawało się o nim zapomnieć. Złe wspomnienia zostawały zablokowane, a widok dziecka uświadamiał, że było warto.
I tak jak przy porodzie nikt nie uprzedzał o skali bólu. Trzeba samej przez to przejść, żeby zrozumieć. Szczerze mówiąc, poród był jednak bardziej bolesny, tyle że na świecie pojawiało się piękne niemowlę. W tym wypadku, kiedy było już po wszystkim, kiedy ochrona wyprowadziła Mike'a z budynku, a Victor ściskał dłoń Nico, nagle uświadomiła sobie, że teraz ma na głowie Victora Matricka i pewnie będzie na niego skazana przez resztę życia.
Jego życia, pomyślała drwiąco.
Kiedy tego ranka wychodziła z gabinetu Victora, po tej niepokojącej scenie, gdy myślała, że to właśnie ona wyleci, wsiadła do windy i przekonała się, że jej serce wyrywa się z piersi, a pachy są mokre od potu. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło, ale była wstrząśnięta nieznanym obliczem Victora. Był nieprzewidywalny, absolutnie nieracjonalny, jak wielkie zwierzę, które kieruje się jedynie instynktem. Przez chwilę bała się o siebie. Co będzie, jeśli skończy tak jak Victor Matrick? Nie dało się przewidzieć, co mógł jej zrobić, jakie jej będzie w przyszłości stawiał wyzwania, w końcu niemal zmusił ją do rozmowy o rozwodzie Wendy. Nie chodziło tylko o nowe zawodowe obowiązki, będzie miała również do czynienia ze sprawami natury emocjonalnej i psychologicznej. Jednak gdy winda zjechała na jej piętro, Nico zdążyła dojść do wniosku, że sobie poradzi, że chce zaryzykować. A potem przeszła korytarzem i natknęła się na Mike'a Harnessa w swoim gabinecie.
Czekał na nią.
A więc jest tak jak zawsze, pomyślała ponuro. Mike wiedział. Nawet nie udawała zdziwienia na jego widok.
– Cześć, Mike – powiedziała i minęła go, żeby zasiąść za biurkiem. Wcisnęła przycisk, ekran jej komputera zamigotał.
– Pomyślałem, że zjemy razem lunch – oświadczył Mike. Trzymał w dłoni długopis, bezustannie wsuwał i wysuwał wkład.
Formalnie wciąż był jej szefem, i formalnie nie mogła odmówić.
– Zobaczę, czy zdołam zmienić rozkład zajęć. – Wcisnęła przycisk interkomu. – Sally? Możesz przynieść mój kalendarz?
Przez cały czas Mike nie ruszał się z miejsca, jakby chciał mieć pewność, że Nico nie będzie próbowała się wymigać.
Zjedli lunch w barwnie urządzonej restauracji dla turystów. Ludzie z branży wydawniczej chodzili tam, gdy nie chcieli, żeby ktoś ich zobaczył.
– Niepokoją mnie te plotki, Nico – powiedział Mike, wkładając tortellini do ust. Skóra Mike'a miała barwę starego drewna, wspomniał, że właśnie wrócił z długiego weekendu w St. Barts. Nico pokiwała głową. Zamówiła cielęcinę piccata, zamierzała zjeść tylko kilka kęsów.
– Mnie też – odparła. Dała znak kelnerowi, żeby przyniósł jej więcej gazowanej wody. – Ale to tylko plotki, Mike. Jak mogłabym odejść z „Bonfire"?
– Ktoś kiedyś powiedział, że „New York Post" wie więcej niż CIA – zauważył Mike.
– To zapewne prawda w kwestii wydarzeń ogólnoświatowych – odparła. – Ale CIA nie musi sprzedawać gazet, a „Post" i owszem. Sam widzisz.
– Tak – mruknął niedowierzająco. – Sam widzę. – Urwał. – Chcę, żebyś pamiętała o jednym. To ja cię znalazłem. Ja sprowadziłem cię do Splatch-Verner. Beze mnie zwyczajnie byś nie istniała. – Wzruszył ramionami. – Wiesz, że stawiam sobie za punkt honoru szczerość wobec podwładnych. Nie jesteś szczególnie twórcza. Masz głowę do szczegółów, to ci trzeba przyznać. Ale trzeba zacznie więcej, żeby kierować całym działem.
Uśmiechnęła się. Czyżby jej groził? Pomyślała, że pewien szczególny typ zawsze usiłuje sobie przypisywać zasługi za sukcesy innych, a przy okazji ich gasić. Egoista, człowiek, który bez przerwy będzie się pchał na środek sceny, nawet jeśli nie bierze udziału w sztuce. Nie, Mike, westchnęła w duchu. Nie doprowadzaj do tego, żeby koniec był dla ciebie jeszcze brzydszy, niż to konieczne. A ponieważ nie miało to już najmniejszego znaczenia, powiedziała głośno:
– Masz rację, Mike. – I zmieniła temat.
Z wczesnego małżeństwa Mike miał nastoletniego syna, który właśnie kończył liceum. Pogadali o wadach i zaletach rozmaitych uniwersytetów. Za każdym razem, kiedy Mike usiłował zmieniać temat, ona uparcie powracała do szkolnictwa wyższego. To było złe, ale nie istniał inny sposób na załatwienie tej sprawy. Kiedy rozstali się przy windach, Mike wiedział, ale nie znal szczegółów.
Już po tobie, pomyślała na widok zamykających się za nim drzwi windy.
O czwartej zadzwoniła Maureen, sekretarka Victora Matricka.
– Victor chce panią widzieć w swoim gabinecie – powiedziała.
Nico weszła do gabinetu Victora na moment przed Mikiem.
– Gotowa, Nico? – spytał ją Victor. – Będzie całkiem jak w serialu o doktorze Philu.
Nico nigdy go nie oglądała, ale szczerze wątpiła, czy jest on aż tak brutalny.
Mike wszedł kilkanaście sekund później. Już w progu na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie i szok, a potem nerwowo się rozejrzał, niczym zwierzę, które nagle trafiło do klatki. Nico stała obok biurka Victora, a Mike zapewne się zastanawiał, czy Nico i Victor razem w tym siedzą, czy też Nico i on sam będą mieli jakiś problem z Victorem. Tak czy owak, jego strategia polegała na odcięciu się od Nico poprzez ignorowanie jej. Wszedł, celowo unikając jej spojrzenia, i zasiadł naprzeciwko biurka Victora.
– No? – odezwał się z nieszczerą jowialnością. – O co chodzi?
Victor odrzucił z czoła wyleniała grzywę.
– Nico twierdzi, że będziesz pozwany.
– Nico? – Mike spojrzał na nią z udawanym zdumieniem, pod którym czaiła się nienawiść. – A co ona wie, do cholery?
– Najwyraźniej więcej niż ty – odparła uprzejmie.
– Niby za co mam być pozwany? – spytał lekceważąco.
– Naruszenie warunków umowy. Z Glynnis Rourke – wyjaśniła mu Nico.
– Glynnis Rourke to pozbawiona talentu wariatka, która nawet nie umie punktualnie dotrzeć na spotkanie.
– Mam e-maile. Od ciebie do niej. Nazwałeś ją idiotką… – powiedziała Nico.
– Bo nią jest.
– Pomyśl, jak to będzie wyglądało w gazetach.
– A kto by się tym przejmował? – prychnął Mike.
Nico wzruszyła ramionami.
– Po co wywoływać publiczny skandal, skoro można go uniknąć? – zapytała.
Mike popatrzył na Victora w poszukiwaniu wsparcia, ale go nie otrzymał. Znowu spojrzał na Nico.
– A ty kto? Zasrana zdrajczyni? Szukasz za moimi plecami informacji…
– Trafiła akurat do mnie. Mieliśmy szczęście, równie dobrze mogła trafić do kogoś innego. Kogoś z zewnątrz.
– Ależ z ciebie suka – warknął Mike.
– Mike… – wtrącił Victor łagodnie.
– Aha, rozumiem. – Mike pokiwał głową. – Teraz jesteś służącą Victora. Małą dziewicą, którą odwala za niego brudną robotę. Lodowa służąca.
– Wypadasz z gry, Mike – powiedziała Nico.
– Co?
Westchnęła. Skrzyżowała ręce na piersi i lekko wychyliła się ku krawędzi biurka Victora. Mike nie powinien był siadać, pomyślała, automatycznie dał jej przewagę.
– Pstro – oświadczyła. – Ty wypadasz z gry, ja do niej wchodzę.
Mike wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
– Nie możesz mnie zwolnić – ledwie zdołał wykrztusić. Victor pociągnął się za ząb.
– Może – powiedział. – Właśnie cię zwolniła.
A potem Victor zrobił coś przerażającego. Wstał, otworzył szeroko usta, pochylił się nad biurkiem i ryknął.
Ja pierdzielę, pomyślała Nico. Cofnęła się o krok i niechcący zrzuciła z biurka przycisk do papieru z panoramą Nowego Jorku. Zanurkowała po niego i szczęśliwie go chwyciła. Śmiech Mike'a urwał się jak nożem uciął. Mike odchylił się w fotelu w pełnym przerażenia zdumieniu. Z miejsca, w którym siedział, ciemne i pozornie bezdenne gardło Victora musiało mu się kojarzyć z paszczą lwa.
– Co jest, kurwa, Victor? – wrzasnął Mike. Zerwał się na nogi. – Co ty wyprawiasz, do diabła? Dlaczego mi to robisz, cholera?
Victor powrócił na krzesło i do swojej zwyczajowej pozy Świętego Mikołaja.
– Bo mogę, Mike – odparł.
– Nie rozumiem, Victorze. – Mike uniósł ręce. Miał wilgotne oczy, nos czerwony i nabrzmiały. – Byłem przy tobie przez dwadzieścia pięć lat…
Victor klasnął w dłonie.
– No i wystarczy – obwieścił radośnie. Wcisnął guzik interkomu. – Możesz tu przysłać ochronę?
Mike odwrócił się do Nico. Na obu policzkach miał jasne smugi, tam gdzie łzy zaczęły zmywać samoopalacz. Niektórzy mężczyźni nigdy nie nauczą się stosować kosmetyków, pomyślała Nico.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał Mike. – Przecież cię stworzyłem.
Pokręciła głową. Czuła się brudna. Odegrali wstrętną, niesmaczną scenkę, i to wszystko na użytek Victora Matricka. Cóż, ona też w tym brała udział, już nie było odwrotu.
– Przykro mi – powiedziała.
– Tak. – Mike pokiwał głową. – Jeśli nie jest ci przykro teraz, to będzie.
Co jeszcze zamierzał powiedzieć? Tak czy owak, czuła, jak strach pełznie po jej wnętrznościach i owija się wokół serca niczym gruby wąż.
Dwaj ochroniarze czekali na Mike'a przy drzwiach. Jeden usiłował delikatnie położyć rękę na jego ramieniu, ale Mike zrzucił ją z wściekłością.
– Sam wyjdę, jeśli nie masz nic przeciwko temu – oświadczył.
– No cóż. – Victor Matrick wyciągnął rękę. – Moje gratulacje.
Nico odstawiła przycisk do papieru na biurko Victora i wymieniła z nim uścisk dłoni. Jego ręka była zimna jak ręka nieboszczyka.
– Dziękuję – powiedziała.
– Nieźle poszło, prawda? – Pochylił się i przemówił do interkomu: – Maureen, umówisz mnie z tym dentystą? Chyba koronka znów mi się obluzowała.
Teraz, siedząc w limuzynie i przypominając sobie tę scenę z Victorem, Nico zadrżała.
Znowu wyjrzała przez okno. Auto jechało teraz Siedemdziesiątą Dziewiątą, niemal obok domu Kirby'ego. Jeszcze nie było za późno, żeby zmieniła zdanie, kazała szoferowi skręcić w aleję Franklina Delano Roosevelta i jechać do domu. Tak właśnie powinna postąpić, tylko że nie była gotowa na spotkanie z Seymourem. Teraz potrzebowała czegoś wyjątkowego, chciała być tulona i pieszczona, chciała się poczuć jak mała dziewczynka, a przy Seymourze nie było to możliwe. Nie mogła okazać słabości. Kirby widział ją bezbronną i nagą, emocjonalnie i fizycznie, a nawet nieco poniżoną, tak jak wtedy, kiedy ją związał i zmusił, żeby błagała go o rozmaite rzeczy…
Zaczęła się zastanawiać, jak by się czuła jako żona Kirby'ego, a nie Seymoura. Auto zajechało na podjazd pod budynkiem Kirby'ego. Szybko przemknęła obok portiera i niecierpliwie wcisnęła przycisk windy. Myślała o Kirbym. A jeśli to on był rozwiązaniem jej problemów i mimo wszystko go kochała?
Ruszyła szybko korytarzem, nagle zdjęta irracjonalnym strachem, że nie będzie go w domu, że jednak się nie zobaczą. Zadzwoniła, a kiedy nie otwierał, jej serce zaczęło mocniej bić. Musiała się z nim zobaczyć. Jeszcze raz wcisnęła przycisk. Słyszała, jak dzwoni w jego mieszkaniu i wstrzymała oddech w nadziei, że zaraz usłyszy kroki. Nie słyszała jednak nic. Nagle spanikowała i zaczęła walić w drzwi bokiem pięści.
Nie ma go w domu, pomyślała z rozpaczą. Ten jeden jedyny raz, kiedy naprawdę go potrzebuje. Popatrzyła na zegarek: było kwadrans po piątej, a Kirby mówił, że o piątej już będzie w domu. Postanowiła, że poczeka, da mu pięć minut. Stojąc pod jego drzwiami, co chwila nerwowo zerkała na zegarek, a kiedy minęły cztery minuty, doszła do wniosku, że poczeka jeszcze pięć. Jak mógł jej to zrobić? Nagle przyszło jej do głowy coś strasznego. Może zrobił to specjalnie, żeby ją ukarać, udowodnić, że nie musi się dostosowywać do rozkładu Nico.
A może już jej nie lubił i nie chciał więcej widzieć, i właśnie w taki sposób zamierzał ją spławić…
Usłyszała brzęk windy i szum rozsuwających się drzwi na końcu korytarza. To on, pomyślała, i faktycznie, po chwili zza rogu wyłonił się Kirby w dzianinowej czapce i kurtce z brązowej skóry. W jednej ręce trzymał telefon, w drugiej torbę z zakupami.
– Cześć! – zawołał, jakby była daleką znajomą, na którą wpadł na ulicy.
Nie na takie powitanie miała nadzieję i przez chwilę czuła się załamana. Powiedziała sobie jednak, że to nie ma znaczenia. Najważniejsze, że tu był.
– Już miałam iść – oświadczyła.
Przełożył zakupy z jednej ręki do drugiej i sięgnął do kieszeni po klucze. Cmoknął ją w usta, kiedy otwierał drzwi.
– Musiałem powtórzyć scenę z zajęć w szkole aktorskiej i całkiem wsiąkłem – powiedział, wchodząc za nią do mieszkania. – Wiesz, jak to jest, kiedy się na czymś skupisz i nawet nie zauważasz upływu czasu? A potem przypomniałem sobie, że muszę kupić mleko. Codziennie powtarzam sobie, żeby kupić mleko, i zapominam.
Poszła za nim do kuchni i patrzyła, jak wyjmuje pojemnik z mlekiem z plastikowej torby i stawia go na górnej półce niemal pustej lodówki. Mleko, pomyślała. Wolałaby, żeby to nią zaprzątał sobie głowę.
– Jak się miewasz? – Odwrócił się do niej. – Nie widziałem cię, przez… tydzień?
– Nic nie mogłam na to poradzić. – Ulżyło jej, że jego rezerwa wynika wyłącznie z tęsknoty. – Miałam koszmarny dzień…
– Ja też – powiedział ze współczuciem, minął ją i poszedł do salonu. – Jestem trochę zdenerwowany i podniecony. Dziś – wieczorem mam tę scenę na zajęciach i chciałbym dobrze wypaść.
– Na pewno tak będzie – oświadczyła.
– Jest naprawdę emocjonująca, wiesz? – Usiadł na sofie i przeczesał włosy rękoma. – Popatrzył na Nico. – Co robisz? Chodź tutaj.
– Och, Kirby – mruknęła.
Nagle pogrążyła się w otchłani żalu. Nigdy dotąd się tak nie czuła i zaczęła się zastanawiać, czy zaraz nie wybuchnie płaczem.
– Ej, co się dzieje? – zapytał Kirby.
Usiadła obok niego, a on objął ją ramieniem. Odprężyła się i oparła o niego, rozkoszując się tym uczuciem. Kirby nie był najbardziej inteligentnym facetem na świecie, ale zawsze potrafił zgadnąć, czego potrzebowała. Odwróciła ku niemu twarz, chcąc wyjaśnić, co ją tego dnia spotkało. Chyba jednak źle odczytał sygnały, bo natychmiast zaczął ją całować.
Jej usta zesztywniały w sprzeciwie. Ciągnęła to przez kilka sekund, ale w pewnej chwili odsunęła się od niego.
– Kirby, miałam naprawdę dziwaczny dzień – powiedziała niecierpliwie, pragnąc, żeby ją zrozumiał. – Musiałam kogoś zwolnić.
– Myślałem, że robisz to przez cały czas – zażartował.
Uśmiechnęła się wyrozumiale, nagle zirytowana tym, że on sobie dowcipkuje, kiedy ona rozpaczliwie pragnie zachować powagę.
– Ten człowiek był moim szefem. To znaczy w przeszłości. Ja przejęłam jego stanowisko.
– No to powinnaś być zadowolona. – Złapał ją za ramię, żeby przyciągnąć do siebie. Musnął ustami jej szyję tuż pod uchem i wyszeptał: – Masz nową pracę. Ja zawsze jestem zadowolony, kiedy dostaję nową pracę. To oznacza, że więcej zarobię.
– Nie tylko o to chodzi. – Odwróciła głowę.
– Nie zarobisz więcej? No to chyba niezbyt rozsądne posunięcie – oświadczył triumfująco, jakby właśnie dokonał wielkiego odkrycia.
Popatrzyła na jego przystojną, spokojną twarz. Pomyślała, że przypomina pysk golden retrievera. Była piękna i głupia.
Poczuła uścisk w żołądku. Nie wolno jej tak myśleć o Kirbym. To nie jego wina, że nie do końca ją rozumie. Po prostu nie jest dobrze wykształcony, ma za sobą tylko dwa lata małomiasteczkowego college w, podczas których starał się zostać modelem.
– Chodź, skarbie. – Wstała i wzięła go za rękę. – Idziemy do sypialni.
Kiedy zaczną uprawiać seks, wszystko znów będzie dobrze i przestaną ją nękać takie myśli.
– Zastanawiałem się, czy w ogóle tego chcesz – powiedział Kirby, pozwalając się prowadzić. – Dzisiaj zachowujesz się trochę dziwnie.
– To tylko przez ten dzień. – Rozebrała się szybko i starannie odłożyła ubrania na blat biurka, chowając majtki pod spódnicę. Położyła się na łóżku, a on, nagi, legł na niej. Teraz rzeczywiście poczuła się dobrze, objęła go z całej siły rękoma, żeby poczuć na sobie jego ciężar. Nie ma to jak młody mężczyzna o muskularnym ciele. Miał taką miękką skórę, pewnie miększą niż ona.
– Przynieść pęta? – spytał.
– Nie wiem – odparła. Czasem przywiązywał jej nadgarstki po obu stronach łóżka (nie miało u wezgłowia oparcia, więc przywiązywał ją do metalowej szyny z tyłu), a to zawsze nasilało jej pożądanie. Chciała, żeby ją uwolnił od tego popołudnia. Chciała dzięki niemu poczuć się jak ktoś inny, tak jak zawsze poprzednio. Na przykład jak jakaś kobieta z filmu – porno. Kobieta, która robi to z mężczyzną na oczach innych mężczyzn.
– Wypieprz mnie – powiedziała. Wsunął dłoń między jej uda.
– Jak sobie życzysz, piękna damo – oparła.
No nie, zdenerwowała się. Dlaczego się tak do niej zwraca? Zwłaszcza, kiedy jej pożądanie jest tak niepewne. Piękna damo. Nie wolno jej o tym myśleć. Musiała to zignorować i się odprężyć. Ale nie mogła przestać o tym myśleć. Czy w ogóle miała ochotę na seks?
– Nie jesteś zbyt wilgotna – zauważył.
– Przepraszam. – Uśmiechnęła się ostrożnie, mając nadzieję, że zdoła ukryć swoje uczucia. – Chyba jestem spięta…
– Zaraz cię odprężę. – Opuścił się do nóg łóżka, rozsunął uda Nico, po czym rozchylił dłonią jej wargi sromowe. Zaczął ją lizać, a ona położyła rękę na jego głowie, marząc o tym, żeby coś poczuć. To jednak nic nie dawało. Szczerze mówiąc, czuła jedynie irytację.
Co się z nią dzieje?
– Kirby – powiedziała cicho. Uniósł wzrok. – Po prostu się pokochajmy, co?
– Jasne – odparł. – Jak sobie życzysz, mała. Wiesz przecież. Wiesz, że zrobię wszystko…
Położyła palec na jego ustach, żeby go uciszyć. Gdyby znowu zaczął za dużo gadać, nie byłaby w stanie tego ciągnąć. Odchyliła głowę, przesunęła rękoma po jego muskularnych ramionach i poczuła mały, zaskakujący guzek. Pryszcz? Kirby Atwood ma pryszcz… na ramieniu?
Przestań, nakazała sobie stanowczo. Nie mogła robić tego, co zwykle robią kobiety – koncentrują się na drobnych wadach mężczyzny, aż całkiem traci seksualny powab. Przypomniała sobie, że jest cholerną szczęściarą. Miała czterdzieści trzy lata i Bogu dzięki, że w ogóle jakiś facet chciał z nią sypiać, a co dopiero facet taki jak Kirby. Zamierzała dobrze się bawić. Musiała dobrze się bawić. Musiała uciec… Koncentrując się na jego twardym penisie, na tym, że był w niej, i na czystej fizycznej rozkoszy wynikającej z seksu z młodym, napalonym facetem, wypchnęła biodra, położyła dłonie na jego pośladkach i wbiła go głębiej w siebie.
Na moment niemal zdołała zapomnieć o problemach i pozwoliła sobie na krzyk rozkoszy. Już po wszystkim przywarła do niego, głaszcząc jego plecy i pośladki, rozkoszując się gładką skórą i wciskając go w siebie nawet po tym, jak erekcja zaczęła mu mijać.
– O rany. – Popatrzył na nią. – To było mocne.
Pokiwała głową, nie chcąc go puścić. Dzięki Bogu, że Kirby wciąż działa, pomyślała. Podczas ubierania się pomyślała jednak o twardych realiach i poczuła się trochę smutna. Nie dało się nie zauważyć, że nie było tak dobrze jak kiedyś i że za pewien czas, pewnie wkrótce, to się przestanie sprawdzać.