Rozdział 6

Wendy przebudziła się raptownie.

Wciąż miała ten sam sen. Była gdzieś (nie wiadomo gdzie), słaba i chora. Ledwie mogła chodzić. Ktoś kazał jej wsiąść do windy. Nie dawała sobie rady. Dramatycznie osuwała się na podłogę. Nie mogła wstać. Jej życie odchodziło. Nie miała nad nim kontroli. Teraz, gdy wiedziała, że umiera, było jej wszystko jedno. Leżała spokojnie, ze świadomością, że nie ma wyjścia, że musi się poddać…

Otworzyła oczy. Cholera. W pokoju wciąż było ciemno. Wiedziała, że jest czwarta rano, choć postanowiła nie patrzeć na zegarek. Za parę godzin nadejdzie nowy dzień. Dzień czterdziesty trzeci, ściśle rzecz biorąc. Czterdzieści trzy dni i pięć godzin, odkąd Shane zniszczył jej idealną rodzinę.

Wstyd przygniótł pierś Wendy i zdawał się chwytać ją za szyję czarnymi, tłustymi mackami. Zacisnęła powieki i zazgrzytała zębami. Znała mnóstwo ludzi, którzy się rozwiedli, ale nikt nigdy nie mówił, jak to jest naprawdę. Słyszy się o oszustwie, o tym, że partner staje się nagle kimś zupełnie nieznanym. O gniewie i nienormalnym zachowaniu. Nikt jednak nie wspomina o wstydzie. Ani o wyrzutach sumienia. Ani o przytłaczającym poczuciu klęski, które sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy życie w ogóle ma sens.

Wstyd był jak nóż. Już kilka razy w trakcie tego trwającego kilkanaście lat małżeństwa czuła jego ostrze na swojej skórze, kiedy ona i Shane byli na siebie tak wściekli, że przyszła jej do głowy myśl o rozwodzie. Jednak ból i siła wstydu zawsze wystarczały, żeby Wendy zawróciła. Zęby pomyślała, że niezależnie od tego, jak strasznie jest w tym momencie, zakończenie tego byłoby jeszcze gorsze.

I przez następny dzień, albo dwa, albo trzy, albo siedem, kiedy Wendy i Shane wracali na właściwy tor (zwykle po sesji wyjątkowego seksu), bardzo doceniała Shane'a i ich małżeństwo. Nie było konwencjonalne, ale co z tego? Sprawdzało się. Wiedziała, że część kobiet szlag by trafiał, gdyby musiały za wszystko płacić, ale jej sprawiało to przyjemność. Uwielbiała zarabiać pieniądze, wielkie pieniądze. Cieszyło ją, że odniosła sukces w szalonym, bezwzględnym świecie rozrywki, który faktycznie był rozrywkowy (choć często również frustrujący i przerażający, ale Wendy zawsze powtarzała sobie, że woli się bać niż nudzić). Wiedziała, że da sobie radę, bo miała odskocznię. Miała rodzinę, swoją oazę.

Przetoczyła się na swoją stronę łóżka i podkuliła nogi. Nie będzie płakała. Jednak wszystko straciła i nie rozumiała dlaczego. Zawsze sądziła, że ona, Shane i dzieci są szczęśliwi. Nagle, z jakiegoś powodu, pomyślała o rybce Tylera, Błękitnym Kaczorku. Kupiła mu tę chińską rybkę na początku zeszłego lata, a mały uparł się, że zabierze ją z nimi do Dark Harbor w Maine, dokąd wyjechali na dwa tygodnie, gdyż jeździli tam wszyscy ludzie z Hollywood. Błękitny Kaczorek miał status członka rodziny, więc podroż do Maine koncentrowała się na utrzymaniu przy życiu cholernej rybki, zwłaszcza po tym, jak Shane niechcący zafundował jej wstrząs termiczny, kiedy włożył ją do lodowatej wody w hotelowym pokoju. Przeżycie Kaczorka było przewodnim tematem wakacji, historyjką, z której, jak sądziła Wendy, będą się śmiali za dwadzieścia lat, kiedy dorosłe dzieci przyjadą do nich na święta. Smutek przeszył jej ciało niczym prąd. To się nigdy nie zdarzy. Jak będzie wyglądała przyszłość rodziny bez Shane'a? Co się stanie z tą opowieścią?

Wiedziała, że już nie zaśnie. Każdy dzień był taki sam, pełen rozdrażnienia z powodu nieznanego. Bała się. Uświadomiła sobie, że przez większość życia czuła ukryty strach. Bała się samotności, braku mężczyzny. Bała się, że nie wydaje się dość dobra, by go zdobyć. Czy był to jeden z powodów, dla których tak ciężko pracowała na sukces? Zęby kupić sobie mężczyznę? Pomyślała z goryczą, że skoro mogła kupić jednego, to istnieje szansa, że z następnym też nie będzie problemu.

Postanowiła wstać i popracować. Już dawno temu odkryła, że jedynym sposobem na złagodzenie strachu jest jeszcze cięższa praca. Minęła piąta rano. Męcząca szara godzina, pomyślała Wendy, ale postanowiła wstać i umyć zęby. Poszła do kuchni i zaparzyła sobie kawę, po czym zabrała kubek do gabinetu i usiadła przy tandetnym metalowym biurku. W college u należało do Shane'a, nie chciał się z nim rozstać z powodów sentymentalnych. Nigdy nie nalegała, żeby się go pozbyć. Zawsze szanowała dziwactwa Shane'a. Sama chyba znienawidziłaby męża, który dyktowałby jej, co ma robić. Już po roku małżeństwa olśniło ją, że kluczem do udanego związku jest traktowanie drugiej strony tak, jak samemu chce się być traktowanym.

Najwyraźniej to jednak nie wystarczało.

Uniosła scenariusz leżący na wierzchu sterty: uderzyło ją, że od ponad dwudziestu lat scenariusze to nieodłączny element jej życia. Były dostarczane do jej domu, by mogła je czytać w weekendy, przesyłane FedEksem w egzotyczne plenery, taszczone w torbach w samochodach, pociągach i autobusach. A ona czytała je wszystkie. Musiała już przeczytać około pięciu tysięcy scenariuszy, a końca nie było widać. Nagle ujrzała przygnębiającą wizję swojej przyszłości. Będzie niemal dokładnie tak jak teraz, tyle że ona będzie starsza, bardziej zmęczona i samotna. Teraz zdarzały się jej dni, w których fantazjowała, że nie wstanie z łóżka przez tydzień.

Otworzyła scenariusz, przeczytała pięć stron i go odłożyła, zirytowana sceną, w której matka strofuje dwudziestopięcioletnią córkę za to, że ta jeszcze nie wyszła za mąż. Zerknęła na pierwszą stronę, pewna, że scenariusz to dzieło mężczyzny, i to zapewne młodego – tylko oni jeszcze wierzyli w to, że matki marzą o dobrym mężu dla córek. Scenariusz jednak napisała kobieta, jakaśtam Shasta. Co to za imię, zastanawiała się Wendy, coraz bardziej zirytowana. I, co ważniejsze, jaką kobietą jest Shasta? Nie wie, że ten banał o matkach, które brak męża dla córki wpędza w rozpacz, jest niemodny?

„Nie", napisała na okładce i odsunęła scenariusz.

Wzięła następny i poprawiła okulary, żeby lepiej widzieć. Zauważyła ostatnio, że słowa na stronach uparcie się rozmywają. Zresztą jej myśli też się rozmywały. Pomyślała o matce Shasty. Jasne, część kobiet nadal wierzyła, że może się określić wyłącznie przez męża i dzieci. Wendy nigdy się nie zgadzała z tym szczególnym typem przedstawicielek swojej płci – tym, który uważał, że rolą kobiety jest bycie kurą domową, zależną od mężczyzny. Do niedawna swoje uczucia do tych osób traktowała tak jak przekonania polityczne i religijne, w których nie ma miejsca na moralny kompromis. Teraz nie była pewna.

Katalizatorem tego przewartościowania okazała się rozmowa z matką, dwa dni wcześniej. Wendy zadzwoniła do niej, żeby powiedzieć o rozstaniu z Shane'em. Była pewna, że matka ją wesprze. Przez lata Wendy wierzyła, że jej matka jest mistrzynią we wszystkim i wmawiała sobie, że odniosła sukces dzięki niej. Była przekonana, że w dzieciństwie i okresie dojrzewania matka przekazała jej bez słów, że Wendy nie musi skończyć jako gospodyni domowa, zależna od mężczyzny, zwłaszcza takiego jak jej ojciec. Matka urodziła czwórkę dzieci i nigdy nie pracowała. Kiedy Wendy była nastolatką, czasem jej matka nie mogła wstać z łóżka. Naturalnie cierpiała na depresję, ale wtedy trudno to było zdiagnozować i leżenie w łóżkach po całych dniach czasem przydarzało się mamom z przedmieść. Wendy mogłaby jej nienawidzić za te żenujące godziny, kiedy na próżno czekała, aż mama przyjedzie po nią po szkole. Kochała ją jednak miłością ślepą na błędy. Jej matka miała zapewne problemy z osobowością, była histeryczką, ale Wendy zapamiętała ją jako piękną i czarującą kobietę, najbardziej zjawiskową w okolicy, a do tego osobę, która odegrała znaczącą rolę w zachęcaniu córki do zrobienia kariery.

Przynajmniej Wendy w to wierzyła, dopóki nie zatelefonowała do matki, żeby powiedzieć jej o Shanie.

– Och, Wendy – westchnęła jej matka. – Podejrzewałam, że to tylko kwestia czasu.

– Kwestia czasu? – powtórzyła zaszokowana Wendy. Oczekiwała od matki współczucia, nie potępienia.

– Wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie. Takie małżeństwo nie ma szans. Nie jest naturalne.

Wendy zatkało.

– Myślałam, że ty i tata uwielbialiście Shane'a.

Matka ponownie westchnęła.

– Lubiliśmy go jako człowieka. Nie jako twojego męża. Nigdy nie wierzyliśmy w to, że wasze małżeństwo przetrwa.

– Przetrwało ponad dwanaście lat – jęknęła Wendy.

– Tylko dlatego, że Shane to leń. Twój tata i ja zawsze uważaliśmy, że pewnego dnia znudzi się i odejdzie. Chciałam uprzedzić cię wiele lat temu, ale bałam się, że popsuję ci humor.

– Teraz mi go psujesz – zauważyła Wendy. – Usiłuję zrozumieć dlaczego.

– Szkoda, że nie wyszłaś za człowieka sukcesu. Nie musiałabyś tyle pracować – oświadczyła jej matka. – Wtedy nigdy by do tego nie doszło.

Wendy siedziała z szeroko otwartymi ustami.

– Myślałam, że zależało ci na moim sukcesie. – Piekły ją oczy. Jak własna matka mogła ją tak gnębić?

– Oczywiście, że pragnęłam twojego sukcesu. Ale nie trzeba rządzić światem, żeby odnieść sukces. Chciałam, żebyś była szczęśliwa. Zawsze myślałam, że będziesz szczęśliwą żoną prawnika albo bankiera. Mogłaś mieć dzieci i pracować, gdybyś chciała.

Wendy była tak oszołomiona, że musiała złapać się krawędzi biurka, żeby nie upaść. Czy właśnie taką przyszłość wyobrażała sobie dla niej matka?

– Życzyłaś sobie dla mnie jakieś beznadziejnej pracy? – spytała piskliwym od złości głosem.

– Nie musiałaby zaraz być beznadziejna – cierpliwie zauważyła jej matka. – Ale to twój mąż byłby żywicielem rodziny. - Urwała. – Wiem, skarbie, że w to nie wierzysz, ale małżeństwo sprawdza się tylko wtedy, kiedy to mężczyzna zarabia więcej. Mężczyźni potrzebują takiego bodźca, żeby wytrwać w małżeństwie. Dzięki temu mają dobre mniemanie o sobie.

– A co ze mną? – wyskrzeczała Wendy z niedowierzaniem. – Czy ja nie mam prawa mieć dobrego mniemania o sobie? Matka westchnęła raz jeszcze.

– Nie przekręcaj wszystkiego, co powiem. – Nagle Wendy uświadomiła sobie, że najwyraźniej robiła to od wielu lat. – Kobiety mogą się spełniać na wiele sposobów – ciągnęła matka. – Mają dzieci i swoje domy. Mężczyźni mają jedno: pracę. I jeśli kobieta tego nie pojmuje, nie może oczekiwać, że mężczyzna z nią zostanie.

Czy to naprawdę słowa matki, zastanawiała się Wendy z przerażeniem. Przecież nie mogła wierzyć w to, co wygaduje. Nagle jednak uświadomiła sobie, że przez ostatnie dwadzieścia lat nigdy nie rozmawiała z matką na temat seksu ani związków. Matka nigdy nie wyraziła swojej opinii o mężczyznach, kobietach ani o rolach, jakie odgrywali, więc Wendy naturalnie założyła, że obie mają identyczne poglądy. Czy to możliwe, że myliła się we wszystkich założeniach na temat swoich związków?

– Dlaczego jesteś taka okrutna, mamo? – zapytała.

– Dlatego, że w mieście widuję tyle miłych par – powiedziała jej matka. – Wiele par w waszym wieku, z dziećmi. Ci mężczyźni to profesjonaliści. A kobiety pracują, jednak również mają czas, żeby zabrać dzieci na mecz…

– Jeśli chcesz powiedzieć, że moje dzieci są pozbawione… – zaczęła Wendy.

– Och, wiem, że mają wszystko, Wendy – prychnęła jej matka. – Nawet zbyt wiele. Nie o to mi chodzi. Te pary wydają się szczęśliwe.

– Kim są? Co robią? Szefują jednej z największych wytwórni filmowych?

– To nie jest najważniejsze – oświadczyła matka sztywno.

– Jest – warknęła Wendy. – To jedyna rzecz, która jest ważna. To wielka różnica…

– Co nie znaczy, że możesz mieć normalny związek – powiedziała matka.

– Miałam normalny związek.

– Mam na myśli związek z mężczyzną żywicielem. Mężczyźni są próżni. W twojej branży jako kobieta sprawujesz kontrolę nad wszystkim. To się nie sprawdza w małżeństwie.

Wendy milczała.

– Ilu jest mężczyzn, którzy odnieśli większy sukces niż ja? – zapytała, i z jakiegoś niezrozumiałego powodu przyszedł jej na myśl Selden Rose.

– Może nie potrzebowałaś aż takiego sukcesu?

To było zupełnie niezrozumiałe. Wendy bała się tego, co mogłaby odpowiedzieć, więc się rozłączyła.

Nienawidziła kłótni z matką. Za bardzo ją raniły, naprawdę czuła ból. Przez wszystkie te lata harowała jak wół nie tylko po to, żeby zapewnić utrzymanie Shane'owi i dzieciom, ale również mieć pewność, że na starość zajmie się matką.

Podniosła kubek i podeszła do okna. Od tamtej rozmowy nie miały ze sobą kontaktu i to również było źródło męczącego bólu. Dlaczego traciła wszystkich bliskich? Za co spotykała ją ta kara?

Wyjrzała na szarość poranka. Chciała zlekceważyć wszystko, co mówiła matka, ale zamiast tego uświadomiła sobie, że myśli o pewnych niewygodnych i oczywistych prawdach. Gdyby potrafiła znaleźć faceta, który by się o nią troszczył, był żywicielem (uch, nie cierpiała tego słowa), czy musiałaby dokonywać takiego wyboru? Nie znała odpowiedzi, bo taka możliwość nigdy nie była jej dana, uświadomiła sobie Wendy z bólem – jej matka nigdy by tego nie zrozumiała.

Wszyscy powtarzali, że kobiety mają wybór, ale nie do końca tak było. Wbrew ogólnemu przekonaniu, kobiety nie mogą korzystać z nieograniczonych możliwości, a tę przykrą prawdę Wendy odkryła już w college'u. Na drugim roku zrozumiała, że na świecie istnieją z grubsza dwa typy kobiet: te, za którymi mężczyźni szaleją, w których się zakochują, z którymi się żenią i za które płacą; i te, które z niewiadomych przyczyn nie wzbudzają w mężczyznach takich uczuć, a przynajmniej wielkich namiętności, i partner nie chce stać się ich żywicielem. Szybko uświadomiła sobie, że ona podpada pod tę drugą kategorię i jeśli chce się z kimś związać, musi mieć coś ekstra do zaoferowania.

Uznała, że jej pracowitość, skuteczność, niezależność, umiejętność dbania o siebie i o niego odciągną uwagę mężczyzny od jej braku urody.

To się sprawdzało. Po latach spędzonych na asyście, harowaniu, pracy do późnej nocy, targaniu scenariuszy i, w końcu, wspinaczki po szczeblach kariery w branży rozrywki, odniosła sukces. Przyszły pieniądze, mieszkanie, przyzwoite stroje i auta, za które radośnie płaciła sama. Powtarzała sobie, że nie potrzebuje mężczyzny, nie musi grać w te gierki.

To także było kłamstwo.

Grała w te gierki. Urabiała Shane'a od samego początku, mimo podejrzeń, że niekoniecznie pragnie być z nią. Przekonała samą siebie, że w końcu pokona jego opór i sprawi, że Shane dostrzeże jej wartość. Kiedy zrozumie, jak wiele Wendy może dla niego zrobić, będzie musiał ją pokochać. Na początku, kiedy przekonywała go, żeby z nią był, udawała, że nie widzi jego flirtów z innymi kobietami. Nigdy nie pozwoliła sobie na żadną krytykę. Ciągle powtarzała mu, że jest geniuszem (chociaż tak naprawdę to on powinien jej powtarzać, że jest genialna). Matkowała mu, i nie tylko. Zawsze była gotowa, w kuchni i w łóżku. W końcu się poddał. Powiedziała mu, że go kocha już po dwóch miesiącach. On wypowiedział te słowa po dwóch latach.

Kupiła go i dlatego myślała, że jest bezpieczna.

Matka miała rację. Wendy była arogancką idiotką.

Zawsze upierała się, że ona i Shane stworzyli nowy, współczesny model małżeństwa – małżeństwo przyszłości! Tak naprawdę jednak było to tylko odwrócenie tradycyjnego modelu. Czy czasem nie mówiła żartobliwie o Shanie, że jest „idealną żoną szychy z branży filmowej"?

To zawsze wzbudzało rozbawienie jej kolegów na wysokich stanowiskach i pełne aprobaty potakiwania przyjaciółek. Nigdy nie powiedziała tego w obecności Shane'a, ale pewnie wyczuwał te subtelne ataki na swoje męskie ego i nie podobało mu się to.

Ukryła głowę w dłoniach. Jak ich związek mógł się zamienić w coś takiego? Przecież nie odwodziła Shane'a od pracy. Wspierała go we wszystkim, do czego się zabierał. Problem polegał jednak na tym, że Shane w niczym nie był zbyt dobry. Brakowało mu wytrwałości, miał nierealistyczne oczekiwania i fatalnie reagował na krytykę. Był arogancki. Ludzie dawali mu szansę (zwykle w ramach przysługi dla Wendy), a on zawalał terminy, kłócił się, popisywał i zazwyczaj nie chcieli z nim dłużej pracować. Chętnie by mu wytłumaczyła, że ma za mało talentu na takie teatralne zagrania, ale jak można to komuś powiedzieć, zwłaszcza własnemu mężowi?

A gdyby to on ich utrzymywał? Pokręciła głową. Umarliby z głodu. Z pewnością nie mieliby tego wszystkiego…

Rozejrzała się z niesmakiem po żałosnym, zabałaganionym gabinecie. Reszta mieszkania wyglądała identycznie – udające pokoje pomieszczenie w pustej przestrzeni podzielonej cienkimi ścianami z płyty gipsowo-kartonowej. W ramach umowy z Wendy, Parador (a raczej Splatch-Verner) miał opłacić pięćdziesiąt procent kosztów renowacji, do wysokości pół miliona dolarów, a do tego wybudować tu salę projekcyjną. Dwa lata temu remontem zajął się Shane (myślała, że coś konstruktywnego, męskiego poprawi mu samopoczucie), ale zawalił sprawę. Natychmiast zaczął się kłócić z każdym z trzech budowlańców, których zatrudnił, wszyscy zrezygnowali w ciągu dwóch tygodni. Potem powiedział, że sam lepiej da sobie radę, i nie zrobił nic.

Mogła osobiście dopilnować projektu i kazać swojemu asystentowi znaleźć odpowiednią osobę, ale ze względu na Shane'a wciąż się wstrzymywała. Nie chciała, żeby poczuł, że znów zawiódł, i zawsze robiła wszystko, by nie demonstrować swojej przewagi (i tak bardzo wyraźnej, bo ona zarabiała wszystkie pieniądze). I choć było bardzo niewygodnie, mieszkanie nic się nie zmieniło. Wmawiała sobie, że wszystko jest w porządku: nawet lepiej, bo w ten sposób nie kłuła Shane'a w oczy swoim oczywistym (a dla niego nieosiągalnym) sukcesem. Wciąż mógł czepiać się iluzji, że taki sukces jest w jego zasięgu – a przynajmniej, że gdyby zaczął zarabiać, stać by go było na ich mieszkanie.

Pomyślała z goryczą, że najwyraźniej żaden z tych forteli nie był w stanie zatrzymać Shane'a Healy'ego. Wszyscy mówią, że każda zmiana ma swoje dobre strony, ale jakie? Może teraz, po odejściu Shane'a, nie będzie musiała tak się nim przejmować. Wreszcie zabłyśnie. Zacznie od remontu. Wybuduje prawdziwe ściany; zatrudni projektanta wnętrz, by urządził to miejsce w jej guście. Może zafunduje sobie białą sypialnię. W dzieciństwie fantazjowała o czystym, białym domu i trzepoczących firankach. Zdusiła w sobie te marzenia, bo wiedziała, że Shane'owi nie przypadłyby one do gustu.

Teraz jednak pomyślała ostrożnie, że jest wolna. Podniosło ją to trochę na duchu, spróbowała unieść głowę, niczym nowo narodzony szczeniak, który pierwszy raz czuje nieznane zapachy. Może jednak odejście Shane'a nie było takie straszne. Może okaże się szansą na to wszystko, z czego zrezygnowała, żeby z nim być.

Z determinacją wzięła do ręki scenariusz młodej kobiety o imieniu Shasta, gotowa dać jej jeszcze jedną szansę. Wendy z zasady nie odrzucała scenariusza bez przeczytania dwudziestu pięciu stron (niektórzy poprzestawali na dziesięciu, ale ona doszła do wniosku, że skoro ktoś zadał sobie trud napisania całego scenariusza, ona może zadać sobie trud odkrycia jego potencjalnych zalet) i nie zamierzała teraz obniżać norm, wręcz przeciwnie. Otworzyła scenariusz, przygotowała się do czytania, ale kiedy odwróciła stronę, stos leżących na biurku kopert przyciągnął jej wzrok.

Westchnęła i odłożyła scenariusz. Koperty były jeszcze zapewne z poprzedniego miesiąca. Shane miał zajmować się pocztą i płaceniem rachunków, a teraz, gdy odszedł, pokojówka rzucała wszystkie listy na biurko. Wendy postanowiła, że przejrzy je szybko i oddzieli rachunki, którymi zajmie się później.

Zauważyła kilka kopert z American Express. Na początku to ją zdumiało. Musiała zajść jakaś pomyłka. Wendy miała tylko dwie karty American Express – jedną firmową czarną kartę (Shane dysponował drugą na wszelki wypadek) i platynową kartę do konta osobistego. Jedna koperta była gruba, cztery płaskie. To właśnie te płaskie ją przejęły. Wyglądały jak te z informacją o przekroczeniu limitu zadłużenia. To jednak nie było możliwe, pomyślała i marszcząc brwi, otworzyła jedną z kopert.

Był to wyciąg z jej konta Centurion. Pośpiesznie zerknęła na dół wydruku, żeby sprawdzić kwotę długu, i nagle zakręciło się jej w głowie. Musiała zajść jakaś pomyłka. Wyciąg opiewał na dwieście czternaście tysięcy osiemdziesiąt siedem dolarów i pięćdziesiąt trzy centy.

Ręka zaczęła jej drżeć. To niemożliwie. Jakiś urzędnik pomylił zera. Podniosła grubą kopertę i ją rozdarła, a jej usta rozchyliły się w niemym krzyku, gdy patrzyła na wyciąg.

Wydatki wynosiły czternaście tysięcy osiemdziesiąt siedem dolarów i pięćdziesiąt trzy centy, co było sumą normalną. Okazało się jednak, że konto zostało także zadłużone z karty Shane'a na dwieście tysięcy dolarów.

Wstała, rzuciła rachunek na biurko i zaczęła spacerować po gabinecie, ściskając rękami głowę, jakby chciała uchronić mózg od eksplozji. Jak Shane mógł jej to zrobić? Formalnie rzecz biorąc, mógł – miał własną kartę i jedynym, co go powstrzymywało od comiesięcznego podejmowania ogromnych sum, było to, że Wendy mu ufała. Ale powinna była to przewidzieć. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że na to czekała. To było nieuniknione. Gdzieś w głębi duszy zawsze przeczuwała, że Shane któregoś dnia wykręci jej taki numer.

Było to ostateczne „pierdol się". Gwóźdź do trumny ich małżeństwa. Jeśli Wendy miała jakiekolwiek nadzieje na porozumienie, Shane dopilnował, żeby nic z nich nie zostało.

Nagle wszystko zalała czerń i Wendy się wściekła. Dwieście tysięcy dolarów to bez podatku czterysta tysięcy. Czterysta tysięcy ciężko zarobionych dolarów. Czy Shane miał jakiekolwiek pojęcie, ile wysiłku trzeba, żeby zdobyć taką kasę?

Zamierzała go zabić. Dopilnuje, żeby jej oddał wszystko co do grosza, nawet gdyby miało to trwać dwadzieścia lat…

Podniosła słuchawkę i wykręciła numer jego komórki. Miała gdzieś, że jest wcześnie – postanowiła przywołać go do porządku i dopilnować, żeby nigdy nie zapomniał, co mu powie. Oczywiście połączyła się z pocztą głosową.

Odłożyła słuchawkę. Nie zostawi wiadomości, tylko pójdzie do niego i stanie z nim twarzą w twarz. Natychmiast, w swojej starej, zmechaconej piżamie. Furia zaniosła ją do sypialni, gdzie Wendy wbiła bose stopy w zniszczone trampki Converse, które nosiła po domu.

Nagle znieruchomiała. Nie mogła wyjść. Miała w domu trójkę dzieci.

Przyszła jej do głowy straszna myśl. Dzieci głęboko spały. Mogła wyjść, nawrzeszczeć na Shane'a i wrócić w ciągu pół godziny. Dzieci nigdy by się o tym nie dowiedziały.

Znieruchomiała i popatrzyła na swoje stopy, na trampki z czarnego płótna wystające bez sensu spod nogawek piżamy z niebieskiej flaneli. Przez Shane'a zaczynała wariować. Tylko biedacy zostawiali w domu małe dzieci bez opieki. Biedacy, którzy czuli, że nie mają wyjścia, albo byli tak przygnębieni bezlitosnym bezsensem życia, że było im wszystko jedno. Takie historie opisywano przez cały czas w „New York Post". Biedacy zostawiali dzieci, coś się działo i dzieci umierały. Zwykłe odpowiedzialni za to byli mężczyźni. Matki pracowały, a ojcowie dochodzili do wniosku, że muszą skoczyć na piwo z kumplami.

Popatrzyła na zegarek. Dochodziła szósta. Za godzinę zjawi się pani Minniver. Wendy mogła zaczekać z konfrontacją do tego czasu.

Cała godzina! Znowu opanowała ją wściekłość. Nie mogła myśleć o niczym innym. Tylko tego jej brakowało. Przecież musiała pracować. Musiała się skoncentrować. A teraz do tego dojdzie wizyta w banku o dziewiątej i usunięcie nazwiska Shane'a z ich wszystkich wspólnych kont.

I takiego człowieka wybrała na ojca swoich dzieci.

Wstała i pomaszerowała do łazienki. Shane za to zapłaci. Skoro postanowił zabrać jej pieniądze, ona zabierze mu dzieci. Jeszcze dziś zatrudni prawnika i wyda tyle, ile będzie konieczne, żeby Shane na zawsze zniknął z ich życia. Niech się przekona, jak to jest w prawdziwym świecie, świecie pracy. Niech zrozumie, jak to jest być prawdziwym mężczyzną.

Weszła pod prysznic, a kiedy gorąca woda uderzyła ją w twarz, Wendy przypomniała sobie, że jest sobota. Pani Minniver nie przyjdzie. A Shane wspominał wcześniej, że wyjeżdża na cały weekend i jest nieosiągalny.

Nie przyniosło jej to ulgi.

Nagle krzyk wydarł się z niej jak obca forma życia. Miała wrażenie, że jej brzuch się rozpadnie, musiała się przytrzymać zasłony prysznicowej. Osunęła się do brodzika i usiadła po turecku pod strumieniem wody. Kołysała się do przodu i w tył jak wariatka. Jakaś jej część, czysto zwierzęca, nie mogła przestać płakać, ale inna część pozostawała zdystansowana, jakby poza ciałem. Dziwne, jak wyświechtane opisy stanów emocjonalnych tak bardzo pasują przy tych nielicznych okazjach, kiedy się ich doświadcza. Serce Wendy dosłownie pękało. Odebrano jej wszystko, w co wierzyła, na co liczyła, czemu ufała. Lata tego, co uważała za nienaruszalne podwaliny równowagi emocjonalnej, całkiem straciły znaczenie. Nigdy nie potrafiłaby już uwierzyć w to, w co wierzyła wcześniej.

Tylko w co, do cholery, miała wierzyć?


Telefon Wendy w gabinecie w Parador Pictures miał pięć linii. W tej chwili wszystkie były zajęte.

Tak było przez cały ranek. W zasadzie przez cały tydzień. A w sumie to niemal zawsze tak właśnie to wyglądało.

Popatrzyła na elektroniczny zegar na biurku, który odmierzał nie tylko minuty i sekundy, ale też dziesiętne sekundy. Wendy brała udział w połączeniu konferencyjnym od piętnastu minut, trzydziestu dwóch i czterech dziesiątych sekundy. Jeśli miała trzymać się rozkładu dnia, powinna zakończyć za trzy minuty, dwadzieścia siedem sekund i cośtam. Nie umiała tego wyliczyć z dokładnością do ułamków sekundy.

– Potrzebujecie więcej fabuły, chłopcy. Więcej historii – powiedziała Wendy do słuchawki.

Był czwartkowy poranek. W czwartkowe poranki odbywały się połączenia konferencyjne służące dyskusji nad postępami w rozmaitych scenariuszach, które przygotowywał Parador. Ta liczba zawsze oscylowała między czterdziestoma a sześćdziesięcioma rocznie. Z tej sześćdziesiątki trzydzieści miało szansę na realizację, a z tej trzydziestki zapewne piętnaście okaże się hitami, czyli zarobi pieniądze. Większość wytwórni filmowych mogła liczyć na dziesięć hitów w ciągu roku. Ona jednak zawsze radziła sobie trochę lepiej niż przeciętnie.

Tylko dlatego, że poświęcała swoim scenariuszom więcej czasu!

– To opowieść o egzystencjalnych przygodach dzieciaka. Doświadcza życia. Jaki jest sens życia? – wtrącił jeden ze scenarzystów, Wally.

Dobre pytanie, pomyślała Wendy. Westchnęła. Co do cholery dwóch dwudziestosiedmiolatków mogło wiedzieć o życiu?

– Co rozumiesz przez egzystencjalne? Konkretnie? – zapytała.

Dlaczego na litość boską dała się przekonać do kupienia tego scenariusza? Bo musiała. Wally i jego partner, Rowen, byli uważani obecnie za najgorętszy duet scenarzystów. Napisali scenariusze do dwóch hitów, a Wendy zaczynała myśleć, że to był zwykły fuks. No chyba że sukces uderzył im do głowy i przez cały czas popalali trawę i jeździli po Los Angeles w porsche i hummerach, przekonani, że znają odpowiedzi na wszystkie pytania świata.

– Oto jest pytanie, co? – powiedział Rowen.

On i Wally bredzili w tym tonie przez całą minutę. Wendy machnęła przez otwarte drzwi na swoją trzecią asystentkc, Xenic, która słuchała rozmowy. Czytając w myślach szefowej, Xenia złapała niewielki egzemplarz słownika Webstera i wpadła do gabinetu, przytrzymując stronę otwartą na E.

– Egzystencjalizm – przeczytała na głos Wendy, przerywając Wally'emu albo Rowenowi, nie wiedziała, któremu. – To kierunek filozoficzny, którego przedmiotem rozważań jest indywidualny byt i osobista odpowiedzialność za wolny wybór wobec braku pewnego rozróżnienia między dobrem a złem.

– Urwała. To idealnie podsumowywało jej obecne życie. Nie miała pojęcia, co jest dobre, a co złe, a była odpowiedzialna za wszystko. W tym również za beznadziejny scenariusz Wally'ego i Rowena. – To uroczy pomysł, ale niestety, ani jedna osoba na widowni nie wie, co to jest egzystencjalizm. Nie chodzą do kina po to, żeby się tego dowiedzieć. Ludzie chodzą do kina, żeby obejrzeć historię. Zęby identyfikować się z opowieścią, która w jakiś sposób odnosi się do ich myśli i uczuć.

Zamilkła. Boże, była równie głupia jak oni. Nikt tak naprawdę nie wiedział, czemu publiczność uwielbia jedne filmy, a innych nie. Nikt nic nie wiedział. Ale trzeba było udawać.

– Myślę, chłopcy – w skrytości ducha rozkoszowała się tym słowem – że musicie wrócić do początku i zacząć od nowa.

Cisza po drugiej stronie. Pewnie się wściekali, pomyślała Wendy, nie wiedząc, co mówić dalej.

Minęły trzy i dwie dziesiąte sekundy. Nie ośmieliliby się jej sprzeciwić. Branża filmowa była niczym dwór Ludwika XIV – odszczekiwanie się przełożonemu oznaczało więzienie albo śmierć. Wally i Rowen nie mogli podać w wątpliwość słów prezeski Parador Pictures. Ale mogli rzucić słuchawką i nazwać Wendy suką.

No i dobra. Miała rację – a przynajmniej więcej racji niz oni – i właśnie dlatego to ona stała na czele Paradoru, a nie Wally i Rowen.

– Wyślemy ci zarys scenariusza jak najszybciej – powiedział Wally.

– Bardzo dziękujemy – wtrącił Rowen, sama słodycz. – Naprawdę doceniamy twoje uwagi.

– Wendy? – Jej pierwszy asystent, Josh, wtrącił się do rozmowy. – Następny telefon.

– Dzięki, Josh – powiedziała.

Tym razem rozmawiała z reżyserem i scenarzystą, którzy pracowali nad filmem akcji, obecnie w przedprodukcji. Miała im tylko powiedzieć, że potrzebują więcej bum w trzecim akcie.

– Pierwszy akt, jedno bum – oświadczyła. – Drugi akt, trzy bum. Trzeci akt, pięć dużych bum, jedno po drugim. Bum. Załatwione, wychodzimy z kina i, jak dobrze pójdzie, mamy trzydzieści milionów dolarów w weekend premiery.

Reżyser i scenarzysta zachichotali na myśl o takiej forsie.

Kiedy Wendy rozmawiała, jej druga asystentka, Maria, wpadła z wiadomością. „Charles Hanson musi odwołać lunch", przeczytała Wendy. Uniosła wzrok ze zdumieniem.

– Spóźnia się samolot z Londynu – wyszeptała Maria.

„Cholera!", napisała pod spodem Wendy. „Przełóż jak najszybciej".

Powróciła do rozmowy, myśląc jednocześnie o tym, że opóźnienie samolotu to zapewne wykręt, żeby Charles Hanson miał jeden dzień więcej na sfinalizowanie ich umowy. Zapewne rozważał oferty innych wytwórni filmowych. „Zbadaj Hansona", napisała na sporym żółtym bloku w linie, który zawsze leżał na jej biurku.

Odbębniła jeszcze dwie telefoniczne konferencje. W trakcie jednej z nich zadzwonił Shane. Maria wpadła z identycznym żółtym blokiem, na którym napisała „SHANE?". Wendy skinęła głową.

Kazała Shane'owi czekać przez cztery minuty czterdzieści pięć i trzy dziesiąte sekundy.

– Tak? – odezwała się lodowato.

– Co ty wyprawiasz? – zapytał.

– Pracuję – odparła znacząco.

– Chodzi o mnie – powiedział.

Ten komentarz był tak absurdalnie egoistyczny, że Wendy nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Zabrałaś wszystkie pieniądze z naszych wspólnych kont – dodał Shane oskarżycielsko.

– Tak? Fajnie, że zauważyłeś.

– Nie bądź suką, Wendy – powiedział Shane. – Niedługo dwunaste urodziny Magdy. Chcę kupić córce prezent.

– No to poszukaj pracy. – Wendy odłożyła słuchawkę.

Odbyła jeszcze trzy rozmowy. Zbliżała się pierwsza po południu.

– Co zjesz na lunch? – Xenia zajrzała do gabinetu szefowej. Wendy wpatrywała się bezmyślnie w poranny numer „Hollywood Reporter". Artykuły były zakreślone markerami w kolorach, które ustawiały je w kolejności od najważniejszych do najmniej istotnych: na czerwono te dotyczące Paradoru i jego projektów, na żółto o konkurencji, a na zielono wszystko inne, co mogło mieć jakiekolwiek znaczenie.

Wendy podskoczyła.

– Lunch?

– Charles Hanson odwołał spotkanie. Zastanawiałam się, czy zamówić ci coś tutaj.

– Och. Daj mi chwilę. – Z roztargnieniem podniosła „Hollywood Reporter", powoli odzyskując równowagę. Za każdym razem po czterech godzinach takiej pracy i żonglerce między rozmówcami, wpadała w rodzaj dziwnego transu. Powrót na ziemię zajmował jej zwykle kilka minut. Teraz jednak spadła z hukiem.

– Nagle przypomniała sobie telefon od Shane'a.

Chryste. Faktycznie zachowała się jak suka.

W cholerę z nim, pomyślała, biorąc do ręki blok i wstając. Jak śmiał? Ale przynajmniej nareszcie zaczynał załapywać. Była wściekła, że ją okradł, z samego rana w poniedziałek postanowiła zatrudnić adwokata. Jednak miała tyle pracy, że zdążyła jedynie przenieść pieniądze z ich wspólnego konta na swoje konto osobiste. Była zdumiona, że Shane nie wpadł na to pierwszy.

– Dwieście tysięcy dolarów to nie jest tak dużo – oświadczył Shane rankiem, kiedy w końcu zdecydował się do niej oddzwonić.

– Słucham?

– Zarabiasz ponad trzy miliony rocznie, Wendy. – Powiedział to takim tonem, jakby popełniała przestępstwo. – Poza tym odpiszesz sobie tę forsę od dochodu.

– Zgadza się, Shane. Ale ja ją zarobiłam! – krzyknęła. – I ja będę decydowała, co chcę z nią zrobić.

Shane naturalnie nie był w stanie wymyślić sensownej odpowiedzi.

– Pierdol się – oświadczył i odłożył słuchawkę.

Świadomość, że ich związek zniżył się do poziomu, na którym nie potrafili zachowywać się jak cywilizowani ludzie, sprawiła, że zrobiło się jej słabo.

– Maria?

Asystentka przybiegła natychmiast.

– Muszę wiedzieć, czy Charles Hanson nakręca jakąś inną umowę. Możesz zadzwonić do jednej ze swoich przyjaciółek asystentek i się dowiedzieć?

Maria, wysoka, smukła i kuta na cztery nogi, skinęła głową. Wendy planowała, że któregoś dnia ją awansuje i pozbędzie się Josha. Chwilowo najchętniej wyrzuciłaby wszystkich mężczyzn.

– Zaczęłabym od Disneya – dodała Wendy.

– Wiem, do kogo zadzwonię – powiedziała Maria. – Lunch?

– Ja… – Nagle zadzwonił telefon.

– Shane! – wrzasnął Josh zza drzwi.

Wendy czuła, jak jej żołądek kurczy się z wściekłości. Sięgnęła po słuchawkę, ale się zawahała. Ta kłótnia nie mogła się ciągnąć na oczach personelu. I tak ludzie zaczynali się domyślać, że coś jest nie tak. Będą gadać i za parę dni wszyscy w Splatch-Verner się dowiedzą, że Wendy się rozwodzi.

– Oddzwonię – powiedziała głośno.

Wstała i wzięła torebkę, po czym przeszła przez zewnętrzny gabinet na korytarz.

– Przegryzę coś w stołówce dla kierownictwa – oświadczyła lekkim tonem. – Wracam za pół godziny. Jeśli będę potrzebna, znajdziecie mnie pod komórką.

– Powinnaś zaczerpnąć świeżego powietrza. – Maria pokiwała głową.

Wendy uśmiechnęła się do niej. W całym budynku nie było świeżego powietrza. Na tym polegał problem.

Poszła do windy, myśląc o tym, że zadzwoni do Shane'a z komórki. To jednak również było ryzykowne, ktoś mógł podsłuchać to, co zapowiadało się na zjadliwą, choć zapewne krótką, awanturę. Bez zastanowienia weszła do windy i wcisnęła przycisk na trzydzieste ósme piętro, gdzie mieściła się nie tylko stołówka, ale również siłownia dla kierownictwa, z której nikt nigdy nie korzystał. Brzęknięcie oznajmiło, że są już na trzydziestym ósmym, i Wendy wysiadła.

Niemal natychmiast zapragnęła wrócić do windy, jednak drzwi się już zamknęły. Co ona wyprawia? Nienawidzi przecież stołówki dla kierownictwa. Stworzono ją po to, żeby dyrektorzy Splatch-Verner mogli się bez wysiłku zakolegować, ale Wendy była przerażona tym miejscem jak kiedyś stołówką w liceum, z niezbyt subtelnym podziałem stolików według pozycji towarzyskiej i płci. Można się było upierać, że ludzie są równi, ale zostawieni samym sobie, ulegali uwstecznieniu i łączyli się w kliki niczym nastolatki.

Drzwi windy się otworzyły i wysiedli z niej dwaj szefowie działu reklamy. Skinęli Wendy głową, a ona odpowiedziała im tym samym. Teraz naprawdę zachowywała się jak nastolatka. Nie mogła tu tak sterczeć. Musiała wejść do środka.

Dasz sobie radę, myślała, idąc korytarzem za dwoma dyrektorami. Od teraz twoje życie będzie polegało na mierzeniu się z rozmaitymi nowymi wyzwaniami.

Jak samotne spożywanie posiłku, pomyślała z goryczą. Żałowała, że nie wzięła ze sobą scenariusza. Nie musiałaby teraz siedzieć całkiem bezczynnie, jak jakiś przygłup.

Stołówka miała w założeniu przypominać paryskie bistro. Ściany wyłożono ciemną boazerią, stoły nakryto obrusami w biało-czerwona kratę. Można było poprosić kelnera o przyniesienie sałatki i drinków, ale po wszystko inne stało się w kolejce do gorącego bufetu, gdzie serwowano kurczaka, rybę (zwykle łososia) i pieczeń. Wendy postawiła torebkę na pustym stoliku w kącie przy oknie, i czując, że wszyscy na nią patrzą, stanęła w kolejce.

Naturalnie nikt na nią nie patrzył, a stołówka nawet nie była szczególnie zatłoczona. Wendy wzięła drewnianą tacę, położyła na niej talerz i nagle znowu zatonęła w świecie fantazji. A co, gdyby któregoś dnia odwiedziła Shane'a w jego nowym, zaniedbanym mieszkaniu w budynku bez windy (za które, jak podejrzewała, sama płaciła, chociaż nie poprosił ją o pieniądze na czynsz – jeszcze) i zastała go w łóżku z inną? Nie zabiłaby Shane'a własnymi rękoma, wynajęłaby kogoś. Dwa lata temu pewien facet z mafii był konsultantem przy jednym z jej filmów, bez wzbudzania żadnych podejrzeń mogłaby znaleźć jego numer telefonu. Zadzwoniłaby do tego gościa z automatu na Penn Station, i poprosiła o spotkanie w Sbarro's. Musiałaby włożyć perukę, ale taką naprawdę dobrą, kiepskie peruki rzucają się w oczy. Jaki kolor? Blond. Ale nie platynowy. Coś naturalnego. Może taki brązowawy…

Drgnięcie tacy nagle sprowadziło ją na ziemię. Natychmiast popatrzyła w dół i ujrzała męską dłoń na drewnianej krawędzi. Dłoń była gładka, kształtna i lekko opalona, i na jej widok Wendy pomyślała o seksie. Potem uniosła wzrok i zamarła. Dłoń należała do Seldena Rose'a.

Typowe, pomyślała.

– Usiłujesz zrzucić mi tacę? – spytała nieuprzejmie.

– O, Wendy. – Był poruszony. – Przepraszam. Nie zdawałem sobie sprawy, że to ty.

– A gdybyś sobie zdawał, to nie ruszałbyś mojej tacy?

– Przeciwnie – odparł. – Zrzuciłbym ją jeszcze szybciej. Dałabyś sobie radę.

Jęknęła cicho. To było niezwykle. Czyżby próbował flirtować? Czy też ewidentnie jej groził? Nie miała pojęcia, co powiedzieć.

Wobec tego dobrze mu się przyjrzała. W ostatnim miesiącu musiał sobie zapuścić włosy, bo były dłuższe niż zwykle i zaczesał je za uszy. Uśmiechnął się do niej.

– Pewnie przyszliśmy tu po to samo – zauważył.

Czyżby, pomyślała Wendy. O czym on mówi? W sumie nawet nieźle wygląda. W życiu nie przyszłoby jej do głowy, że kiedykolwiek będzie flirtowała z Seldenem Rose'em, ale usłyszała swój głos:

– Tak? A cóż to takiego?

– Świeże mięso. – Pochylił się nad nią. Mówił cicho, wprost do ucha Wendy. – To jeden z najlepiej strzeżonych sekretów – w Nowym Jorku. Czwartki. Stołówka kierownictwa Splatch-Verner. – Umilkł. – Danie dnia: rostbef. Prosto z rancza Dziadka w Kolorado.

– Naprawdę? – Wendy uświadomiła sobie, że jest pod wrażeniem i przyjemnie podniecona. Dlaczego Selden Rose znał takie sekrety, a ona nie? I dlaczego ni z tego, ni z owego zrobił się taki przyjacielski?

Ha! Kogo ty oszukujesz, Wendy, pomyślała. Wszyscy, którzy zaszli tak wysoko, potrafili być niesłychanie czarujący, kiedy czegoś potrzebowali. Postanowiła, że nie da się przechytrzyć.

– Dziękuję, Selden – powiedziała. – Będę o tym pamiętać.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Wendy. Zawsze z radością dostarczam ludziom podniet kulinarnych.

Wendy popatrzyła na niego przenikliwie. Czyżby krył się w tym seksualny podtekst? Selden uniósł brwi i uśmiechnął się, jakby to wcale nie było wykluczone. Przemknęło jej przez myśl parę odpowiedzi a propos „innych podniet". Postanowiła jednak nic nie mówić. Selden Rose był wrogiem, nie mogła mu ufać.

Rozmowa kulała, więc tkwili w kolejce bez słowa. Milczenie stawało się coraz bardziej niezręczne. Kiedy Wendy dotarła w końcu do celu, czuła autentyczną ulgę.

Usiadła przy swoim stoliku, niezdarnie rozwinęła serwetkę i położyła ją na kolanach. Serwetka zsunęła się na podłogę, a Wendy automatycznie się schyliła, żeby ją podnieść. W tym momencie ujrzała męskie nogi w garniturze, szły ku niej. Selden Rose. Znowu!

– Mógłbym się przysiąść? – spytał. – Chciałem z tobą pogadać o zebraniu.

Było to całkowicie zrozumiałe, a Wendy nie chciała zbywać go bez oczywistego powodu.

– Jasne – odparła i pomachała odzyskaną serwetą, wskazując krzesło naprzeciw siebie. Selden usiadł. Wendy uświadomiła sobie, że uśmiecha się do niego zachęcająco, jakby ten wspólny lunch sprawiał jej przyjemność. Kiedy pracowicie zestawiał rzeczy z tacy, zaryzykowała jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie. Zawsze się jej wydawało, że Selden Rose to obibok, ale teraz nie była tego taka pewna. Może tylko tak się ubierał. Jego szyty na miarę granatowy garnitur i rozpięta biała frakowa koszula wskazywały na to, że ten facet nie musi się obnosić ze swoją władzą. Wzięła widelec.

– Nie potrzebujesz pretekstu, żeby się dosiąść, Selden – oświadczyła.

– To dobrze. – Usiadł naprzeciwko niej. – Ale nie szukałem pretekstu. Po prostu nie chciałem ci przeszkadzać.

– Doprawdy. – Wendy pomyślała, że w przeszłości nie wykazywał takiej troski o jej uczucia. – To chyba pierwszy raz.

– Ach, Wendy. – Popatrzył na nią, jakby zupełnie go nie rozumiała. Uniósł rękę i dał znak kelnerowi. – Zamierzałem do ciebie zadzwonić w sprawie Tony'ego Cranleya.

Wendy poczuła ukłucie niezrozumiałego gniewu. Ostatnio niemal wszystko ją wkurzało.

– Tony'ego? – zapytała i parsknęła lekceważącym śmieszkiem.

– Wszyscy wiemy, że to dupek – powiedział Selden gładko. – Ale na topie.

– Czyżby?

– A nie? Myślałem, że właśnie za takimi facetami szaleją kobiety.

Wendy rzuciła mu spojrzenie pełne niesmaku. Czy Selden usiłował przekazać jej, że sam jest dupkiem i w związku z tym powinien się jej podobać? A może był to jakiś sprawdzian?

Może próbował zasugerować, że jeśli Wendy lubi dupków, to nie polubi jego? O co chodziło? Selden wiedział, że Wendy uważa go za dupka. A może nie?

– Faceci są tacy głupi – powiedziała na głos.

– Nie lubisz dupków? – spytał arogancko.

Czyżby to się miało jakoś odnosić do Shane'a? Nie, pomyślała. Nie mógł się jeszcze dowiedzieć. Pewnie po prostu zachowywał się impertynencko. Najprawdopodobniej był dupkiem.

– A ty lubisz dziwkowate naciągaczki? – warknęła.

Zareagował inaczej, niż oczekiwała. Zamiast się odgryźć, Selden odłożył widelec i wyjrzał przez okno. Wydawał się… smutny.

– Selden? – odezwała się ostrożnie.

– Byłem mężem jednej z nich – odparł krótko.

– Och. Przepraszam – powiedziała zaskoczona Wendy.

Nagle jej się przypomniało, że słyszała plotki o jakiejś wariatce, którą poślubił Selden Rose, ale on sam nigdy o niej nie wspominał.

– Takie życie. – Wzruszył ramionami.

– Tak. – Pomyślała o Shanie. – Mnie to mówisz?

– Kłopoty w raju?

– Można to tak nazwać – odparła wymijająco. Miała ściśnięte gardło, ale zmusiła się do uśmiechu.

– Przerabiałem to – oświadczył. – Nie jest łatwo.

Pokręciła głową. Jezu Chryste. Zaraz się rozpłacze, a to tylko dlatego, że Selden Rose był dla niej miły. Co samo w sobie stanowiło wskazówkę, że świat nie jest wcale zły. Ale żeby Selden Rose przynosił te dobre wieści… To wystarczyło, żeby się roześmiała.

– Posłuchaj, wiem, że to nie pomoże, ale on musi mieć kompletnego pierdolca – powiedział.

– Pierdolca? – To natychmiast wyrwało Wendy z zamyślenia. – Nie słyszałam tego słowa od lat siedemdziesiątych – oświadczyła z lekką pogardą.

– Wprowadzę je na powrót do obiegu – mruknął. – Jest zbyt dobre, żeby przepadło.

– Doprawdy? Zamierzasz wprowadzić jeszcze jakieś inne słowa?

– Chcesz o tym pogadać? – spytał cicho, krojąc swój rostbef.

Zacisnęła wargi. Faktycznie chciała o tym pogadać. Selden był mężczyzną, czasem mężczyźni mieli lepszy wgląd w sytuację. Był jednak również jej współpracownikiem, i to takim, któremu zapewne nie mogła ufać. Ale jak miała żyć, już nigdy nikomu nie ufając? Zresztą i tak wkrótce by się dowiedział.

– Wygląda na to, że mąż się ze mną rozwodzi – oświadczyła w końcu.

– Nie wydajesz się przekonana – powiedział.

Skrzyżowali spojrzenia. Cholera. Znowu to samo. Seksualny podtekst. Nie mogła sobie tego wymyślić. Była całkiem pewna, że jego wzrok powędrował do jej piersi. Wendy miała na sobie białą koszulę i kaszmirowy kardigan. Koszula była obcisła, a piersi wypchnięte w push-upie. Nie wybrała tego stanika celowo, to był jedyny czysty – podobnie jak para wielkich, różowych majtek.

– To nie jest jeszcze, hm, ostateczne. Nawet nie znalazłam adwokata. – Popatrzyła na talerz, udając zainteresowanie rostbefem. Selden milczał, ale kiedy ponownie na niego spojrzała, w jego oczach dostrzegła zrozumienie.

– Nadal masz nadzieję, że wszystko się ułoży? – zapytał.

– Chodzi o to, że… nic nie rozumiem – wyznała bezradnie. Poprawiła się na krześle.

– Aon co mówi?

– Nic. Poza tym, że to koniec.

– Terapia?

– Odmawia. Twierdzi, że to nie ma sensu.

– Jego zdaniem pewnie faktycznie nie ma.

– Byliśmy razem przez piętnaście lat – powiedziała Wendy. Selden ze współczuciem zmarszczył brwi.

– Jezu, Wendy, tak mi przykro. Właściwie to razem dorastaliście.

– No cóż – zaśmiała się z goryczą. – Powinieneś powiedzieć, że ja dorastałam. On nie.

Selden pokiwał głową.

– Nie chciałbym być wścibski, ale co robił?

W zwykłych okolicznościach zaczęłaby go bronić. Powiedziałaby, że Shane był scenarzystą (opuściłaby słowo „nieudolnym") i ciężko pracował, otwierał restaurację. Nagle jednak kompletnie przestało jej zależeć.

– Nic – odparła. – Nawet palcem nie kiwnął.

– Tego nigdy nie rozumiałem – powiedział Selden. Wendy znów parsknęła śmiechem.

– Moja matka też tego nie rozumiała.

Usta Seldena wykrzywiły się w sardonicznym uśmiechu. Nigdy dotąd nie dostrzegała jego warg. Były pulchne i wydatne, jak dwie czerwonaworóżowe poduszki. Mogłabym pocałować te usta, pomyślała znienacka.

– Wiem, przez co przechodzisz – powiedział.

Przeczesał dłonią włosy i wepchnął kosmyk za ucho.

Uśmiechnął się. Znów poczuła seksualne napięcie. Czy to dlatego, że ponownie była do wzięcia? Czyżby emitowała jakiś zapach?

– Masz wrażenie, że twoje wnętrzności są pełne okruchów szkła – dodał.

Skinęła głową. Tak, właśnie tak się czuła. Co za ulga wiedzieć, że nie jest sama. Nie zwariowała.

– Ciężko będzie, ale musisz to zrobić – oświadczył. – Musisz podjąć decyzję i się jej trzymać. I robić swoje. Nieważne, jak fatalnie się czujesz, nawet jeśli będzie chciał, żebyś wróciła, a będzie, trzymaj się swojej decyzji. Jeśli ktoś raz cię zdradził, zawsze cię zdradzi.

Nic nie mówiła, tylko spoglądała mu w oczy. Na moment wstrzymała oddech. Selden sięgnął po widelec.

– Boleśnie się o tym przekonałem – dodał.

– Człowiekowi wydaje się, że kiedy będzie starszy, życie stanie się łatwiejsze, ale to nieprawda. – Usiłowała zachowywać się tak, jakby nic się nie działo.

– Nie, nie jest łatwiejsze, prawda? – Podniósł wzrok i uśmiechnął się do niej z takim smutkiem, że omal nie jęknęła.

Wzięła do ust kawałek mięsa. Przeżuwając z roztargnieniem, pomyślała, jakie to wszystko dziwaczne. Człowiek sądzi, że kogoś zna, a jest w strasznym błędzie. Selden Rose doświadczył bólu. Dlaczego nigdy wcześniej nie przyszło jej to do głowy? On pewnie myślał o niej dokładnie to samo.

Może tylko sobie to wyobraziła, ale przyszło jej do głowy, że ona i Selden są bardzo do siebie podobni. Zastanawiała się, jak by to było być jego żoną.

Skończyli lunch i razem weszli do windy.

Selden zaczął mówić o nowym programie telewizyjnym, nad którym pracował. Wendy z entuzjazmem kiwała głową, ale tak naprawdę nie słuchała. Zastanawiała się, co by było, gdyby jakimś dziwnym zrządzeniem losu ona i Selden się zeszli? Dotąd zawsze się nienawidzili, ale co jeśli było to spowodowane tym, że nieświadomie ciągnęło ich do siebie? Przecież takie rzeczy podobno się dzieją. Głównie w filmach, rzecz jasna. Co nie oznacza, że nie mogłyby się zdarzyć w życiu.

Przygryzła wargę. Gdyby tak się stało, fiasko z Shane'em nabrałoby sensu. Wszyscy twierdzili, że uporanie się z rozwodem trwa lata, ale jeśli wcale tak nie jest? Jeśli od razu spotyka się właściwą osobę i rozpoczyna nowe, szczęśliwe, lepsze życie? Gdzie napisano, że trzeba cierpieć? Była dobrym człowiekiem. Umiała kochać. Dlaczego nie miałaby dostać wspaniałego, pełnego miłości, dobrego życia, o jakim zawsze marzyła?

Winda stanęła.

– Dziękuję za lunch – powiedział Selden beztrosko. Zastanawiała się, czy mówił to znacząco.

– Nie ma sprawy – odparła.

I nagle Selden coś zrobił. Krok do przodu. I ją przytulił. Zesztywniała. Jej piersi były rozpłaszczone na jego torsie. Czy je czuł? O nie. A jeśli miał erekcję? A jeśli nie miał?

– Gdybyś potrzebowała adwokata, zadzwoń do mnie – powiedział.

Skinęła głową, zszokowana, z szeroko otwartymi oczyma. Chciała się cofnąć, ale kosmyk tajemniczych nowych włosów Seldena zaplątał się w jej okulary. Przekrzywiła głowę, a jej usta dotykały niemal jego szyi.

– Przepraszam – wymamrotała, szybko odskakując. Okulary spadły jej z nosa na podłogę.

Selden pochylił się i je podniósł, po czym wręczył Wendy. Pokiwał głową.

– To moja wina. – Odgarnął kosmyk włosów.

Kiedyś Selden Rose nie miał takich włosów. Zastanawiała się, czy przypadkiem ich nie wyprostował.

Poprawiła okulary na nosie i ich spojrzenia raz jeszcze się skrzyżowały.

No i znowu! Seks!

Na szczęście drzwi windy się otworzyły i Wendy wysiadła.

Ruszyła korytarzem, a serce niemal podeszło jej do gardła. Co się przed chwilą stało? Bo coś się stało, tego była pewna. I to z Seldenem Rose'em? Chyba oszalała. Była dorosłą kobietą, prezeską Parador Pictures, na litość boską, a zachowywała się jak głupawa pensjonarka. To jednak wiązało się nieodłącznie z jej płcią, choć nikt tego nie rozumiał. Niezależnie od wieku, mimo że powinna być mądrzejsza, kobieta zamieniała się w chichoczącego podlotka, kiedy w chwili słabości zetknęła się z seksownym mężczyzną. Zapewne miało to coś wspólnego z nadzieją.

Nadzieją i ludzką wiarą, że można wrócić i zacząć od początku, pomyślała, wchodząc do gabinetu. I może tym razem dla odmiany zrobić to jak trzeba.

Загрузка...