Rozdział 5

Nico pomyślała, że seks daje poczucie władzy. Świat należał do tych, którzy mieli udane życie intymne.

Przynajmniej tak się czuła.

Przez ostatnich sześć tygodni, odkąd nawiązała nieprzyzwoitą znajomość z Kirbym, czuła się tak, jakby świat stał przed nią otworem. Chodziła żwawym krokiem, wygłaszała celne uwagi. Uśmiechała się i opowiadała dowcipy. Rozmaite części jej ciała wciąż były poddawane woskowaniu i wygładzaniu. Przepełniało ją pożądanie – nie tylko do Kirby'ego, ale do życia w ogóle.

Inni zaczynali to zauważać.

Nico nigdy by to nie przyszło do głowy, ale Kirby Atwood niechcący pomógł jej w karierze.

Minął mniej więcej miesiąc od tamtego sobotniego popołudnia, kiedy wpadła na Lyne'a Bennetta. Było niebezpiecznie, ale tak jak się domyślała, Lyne nie uznał spotkania za dość istotne, by choćby wspomnieć o nim Victory. Mimo to dreszcz związany z bliską wpadką ją podniecił. Nico stawała się coraz śmielsza, w tajemnicy zaczęła załatwiać Kirby'emu zaproszenia na część przyjęć i innych gali, na których musiała się pojawiać niemal każdego wieczoru. Publicznie wyłącznie rozmawiali, ale to, że Kirby kręci się w pobliżu, że obserwuje ją i że ona może na niego od czasu do czasu zerknąć, sprawiało, że potencjalnie nudny wieczór był znacznie bardziej interesujący. Dzięki temu czuła, że ma władzę. Uwielbiała to, podobnie jak świadomość, że kryje sekret, którego nikt się nie domyśla. I gdy tak krążyła po ciepłych, udekorowanych pomieszczeniach, gdzie odbywały się grudniowe przyjęcia, gdy robiła interesy, bratała się, subtelnie, choć z wyrachowaniem wzmacniała swoją pozycję, czuła się nietykalna.

Potem dopadło ją przelotne pogorszenie nastroju podczas gwiazdkowego urlopu w Aspen. Czuła się zmęczona, pusta i samotna, mimo że nie rozstawała się z Seymourem i Katriną w małym, trzypokojowym apartamencie w hotelu Little Nell. Lekka depresja minęła w chwili, gdy samolot wylądował na lotnisku JFK. Biedny Kirby jednak nie otrzymał zaproszenia na jacht Lyne'a (zawsze ją zdumiewało, że znał Lyne'a, ale piękni młodzi mężczyźni, tacy jak Kirby, kręcili się wokół wielu ludzi) i pojechał do rodziny w St. Louis. W końcu spotkali się w pierwszy czwartek po Nowym Roku. Nico zręcznie skróciła lunch i pobiegła do niego. Przez pierwszych dziesięć minut był rozkapryszony, siedział na sofie i usiłował zmienić baterie w pilocie od telewizora. Co pewien czas spoglądał na Nico z przygnębioną miną. W końcu zdołał prawidłowo umieścić baterie i włączył telewizor.

– No tak. – Udawał, że interesuje go program Ellen DeGeneres. – Spałaś z nim?

– Z kim? – zapytała, myśląc o tym, że jeśli mu nie przejdzie i nie zajmą się seksem, będzie musiała wyjść i wcale tego nie zrobią.

– Przecież wiesz – odparł z wyrzutem. – Ze swoim mężem.

– Z Seymourem?

– Tak. Z Seymourem. – Wydawało się, że wypowiedzenie tego imienia sprawia mu ból.

Jest zazdrosny, pomyślała. Zazdrosny o Seymoura. Gdyby tylko wiedział…

– Nie, nie spałam – odparła.

– Z mojego powodu?

– Tak, kochanie. Z twojego – zapewniła go.

Nie z jego powodu, ale nie musiał o tym wiedzieć. Co za ironia, że jej życie intymne z Seymourem było znacznie większym i bardziej wstydliwym sekretem niż potajemny romans z Kirbym.

Nico i Seymour nie uprawiali seksu od co najmniej trzech lat.

Wcześniej miesiącami potrafili obywać się bez niego, a jeśli już się kochali, dla obojga było jasne, że robią to raczej z obowiązku niż z pożądania. Seks jednak stanowił najmniejszy problem. Ledwie się dotykali, poza okazjonalnymi cmokami. Gdy ich stopy niechcący dotknęły się w łóżku, Seymour zawsze najpierw kurczył palce, dopiero potem je rozluźniał. Wiedziała, że powinni o tym porozmawiać, ale coś w zachowaniu Seymoura nie zachęcało do intymnych pytań. Domyślała się, że powiedziałby: „Nie jestem szczególnie zainteresowany seksem. To nie ma nic wspólnego z tobą, ale nie zamierzam robić czegoś, na co nie mam ochoty". Podejrzewała, że rozwikływanie zagadek i dociekanie motywów, które stały za jego stosunkiem do seksu (oraz do seksu z nią), byłoby bolesne i szkodliwe dla ich małżeństwa, więc sobie odpuściła. Na początku nic nie rozumiała, było jej przykro, ale mijały miesiące i odkryła, że nie tęskni tak strasznie za seksem. Wmawiała sobie, że potrafi się obejść bez dobrego seksu, zwłaszcza że istniało mnóstwo ważniejszych rzeczy. No i wreszcie napatoczył się Kirby…

Dochodziło wpół do jedenastej w nocy, siedziała na tylnym siedzeniu służbowej limuzyny i jechała do domu. Był wilgotny, zimny wieczór. Wcześniej padało, a teraz temperatura spadła poniżej zera. Ulice lśniły w blasku ulicznych latarni i sklepowych witryn. Nico obciągnęła obcisłą czarną suknię i opatuliła się długim futrem z norek. Wracała z uroczystej gali charytatywnej, gdzie zbierano fundusze na edukację. Kirby również tam przyszedł. Naturalnie nie siedział przy stoliku Nico, byłoby to zbyt ryzykowne. Susan Arrow, nestorka public relations, z wielką radością usadziła go przy swoim stole – na takich imprezach brakowało pięknych młodzieńców. W grudniu Nico załatwiła Kirby'emu spotkanie z Susan, licząc na to, że pomoże mu ona w aktorskiej karierze. Susan i Kirby się zakolegowali, nic zatem dziwnego, że Kirby zasugerował nowej znajomej, że chętnie będzie jej towarzyszył, gdyby potrzebowała eskorty. I tak oto Kirby siedział przy sąsiednim stoliku i nikt nie wiedział, że to Nico go tu sprowadziła.

Oparła się o zagłówek. Przez cały wieczór zdołała jedynie dwa razy zamienić słówko z Kirbym. Nie to jednak było najważniejsze. Chciała, by kochanek widział ją w pełnej krasie, z włosami upiętymi na czubku głowy i w brylantowo-rubinowym naszyjniku, który kupiła sobie trzy lata wcześniej, gdy otrzymała pół miliona premii.

– Pięknie wyglądasz – wyszeptał Kirby, kiedy pochyliła się nad nim, żeby się przywitać.

– Dziękuję – szepnęła w odpowiedzi, przelotnie dotknąwszy jego ramienia.

Nie chodziło jej jednak tylko o wygląd zewnętrzny. Chciała, żeby Kirby zrozumiał, kim była w świecie i jak wysoko zaszła. Chciała, żeby ujrzał ją w szerszym kontekście – przy głównym stoliku, obok Victora Matricka. I później, na podium, kiedy odbierała nagrodę za zbieranie funduszy na komputery w szkołach…

Nie zawstydzało jej, że pragnie zrobić wrażenie na kochanku, zwłaszcza że nie mogła zaimponować mężowi, a przynajmniej nie w taki sposób. Seymour nie chadzał z nią na przyjęcia, twierdził, że nie chce być postrzegany jako pan Nico O'Neilly. Kiedyś i to bolało, ale w końcu przeszło. Nie miało sensu zastanawiać się nad tym, co, po bliższych oględzinach, okazywało się przejawem nieco urażonej próżności.

Drgnęła i wreszcie zdołała skupić się na tym, co zdarzyło się podczas uroczystości. Seymour nie przyszedł, nieważne. I tak będzie z niej zadowolony, zwłaszcza po tym, jak Nico mu powie, co zaszło przy stole, przy którym siedziała z Victorem Matrickiem i Mikiem Harnessem.

Radośnie zmrużyła oczy, wyglądając przez zaciemnione szyby na sklepy, rozsypane wzdłuż Piątej Alei niczym lśniące żółte góry lodowe. Czy powinna zadzwonić do Seymoura i powtórzyć mu, co powiedział jej Victor? Nie. Kierowca mógłby podsłuchać i powtórzyć to innym szoferom. Pomyślała, że nikomu nie można ufać. Widziała już kariery zrujnowane przez niedyskretne chwalipięctwo. Lepiej powie Seymourowi osobiście. Może włączą kominek, a ona zdejmie buty i wtedy pogadają o tym, co się stało.

Pozwoliła sobie na cień uśmiechu, myśląc o tym, jak podczas gali Victor Matrick odwrócił się do niej i powiedział cicho:

– Chciałabym, żebyś przyjechała z Seymourem na weekend do St. Barts.

Natychmiast zrozumiała, że nie chodzi o wizytę towarzyską, ale tajne spotkanie w interesach, które trzeba zorganizować z dala od wścibskich oczu. Czas na chwilę stanął w miejscu. Popatrzyła na Mike'a Harnessa. Wpychał do ust wielki kawał chleba (potrawy na takich galach zawsze były niejadalne) i wydawał się mocno zirytowany tym, że posadzono go obok towarzyszki Seldena Rose'a, atrakcyjnej młodej kobiety po trzydziestce, którą Mike bez wątpienia uważał za kogoś zupełnie bez znaczenia.

Mike, kotku, masz przesrane, pomyślała.

I to ona go wyrzuci.

Ta myśl była jednocześnie okropna i głęboko satysfakcjonująca. A więc Mike jednak poszedł do Victora w sprawie spotkania z Huckabees i, tak jak podejrzewała, Victora bardzo zbrzydziło to oczywiste kłamstwo. Osuszyła usta serwetką i skinęła głową.

– Naturalnie, Victorze – powiedziała cicho. – Z radością przyjedziemy.

Samochód skręcił w ulicę Sullivana. Nie czekając, aż kierowca otworzy jej drzwi, Nico wysiadła. Szczupły mężczyzna w narciarskiej parce i kudłatych buciorach schodził po stromych schodach z piaskowca. Wpatrywał się w trzy małe jamniki na trzech smyczach. Odkąd dwa lata wcześniej Seymour zaczął hodować jamniki (zamierzał przynajmniej zdobyć nagrodę za najlepszego jamnika miniaturkę), zachowywał się, jakby był jakimś traperem, stąd te buciory.

– Seymour? – powiedziała z ożywieniem.

Seymour uniósł głowę i, po chwili wahania, podszedł do niej.

– Jak tam gala? – zapytał.

Nico pochyliła się do psów, które radośnie skrobały rąbek jej sukni. Ich pazury były delikatne i chwytliwe jak nóżki pająka. Podniosła jednego z psów i przytuliła do siebie.

– Cześć, Pajączku – powiedziała i pocałowała go w łebek. Popatrzyła na Seymoura i milczała przez chwilę, by przygotował się na dobre wieści. – Myślę, że Mike jest na wylocie.

– To dobrze. – Seymour otworzył szeroko oczy i z aprobatą pokiwał głową.

– I… Victor zaprosił nas na weekend do swojego domu w St. Barts – dodała triumfalnie. Poprawiła futro i weszła na schody.

Dom miał cztery piętra, windę i ogród z tyłu. Kupili go cztery lata wcześniej jako kompletną ruinę, za dwa i pół miliona, zainwestowali siedemset pięćdziesiąt tysięcy w renowację i obecnie wart był ponad pięć milionów. Niezależnie od tego dług hipoteczny w wysokości półtora miliona, spłacany po piętnaście tysięcy tygodniowo, czasem bardzo jej ciążył, zwłaszcza że Seymour nie dokładał się do spłaty. Nie miała do niego pretensji – wyłożył swoją połowę na pierwszą ratę i renowację i zrobił nawet więcej, niż trzeba. Kiedy jednak zaczynała o tym myśleć, świadomość, że mają takie długi i muszą je spłacać, miesiąc za miesiącem, ją przerażała. A jeśliby ją wylali? A gdyby zachorowała na raka? Przecież kariera to rzecz ulotna. Dziesięć, może piętnaście wspaniałych lat, a potem czas biegł przed siebie, świat również, a człowiek zostawał z tyłu. Jak Mike, pomyślała.

Jednak tego wieczoru, kiedy naciskała klamkę we własnym domu, ogarnęło ją przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Mike poleci, ona nie. Należało kuć żelazo, póki gorące. Jeśli dostanie stanowisko Mike'a (a dostanie), przez co najmniej siedem lat nie będzie musiała się martwić o dług hipoteczny i pieniądze.

Weszła do holu i znów przepełniło ją to ohydne poczucie triumfu.

Dom był urządzony raczej jak wiejski dworek w Vermoncie niż jak nowojorska rezydencja. Podłogę w holu wyłożono cegłą, ściany boazerią, z której sterczały drewniane kołki na płaszcze i szale. W powietrzu unosił się delikatny zapach pieczonych ciastek, co nie zdumiało Nico, gdyż jej córka Katrina ostatnio wpadła w obsesję na punkcie gotowania i nalegała, żeby Seymour zabierał ją do wszystkich czterogwiazdkowych restauracji na Manhattanie.

Ruszyła korytarzem – mieli dwójkę służby, która zajmowała dwa małe pokoje i łazienkę po prawej – i weszła do kuchni na planie otwartym. Seymour zbudował z tyłu szklarnie, która służyła także jako pomieszczenie nazywane przez niego „schroniskiem dla psów". Nico wcisnęła guzik windy i wjechała na drugie piętro.

Na piętrze tym znajdowała się główna sypialnia i łazienka, a z tyłu, od strony ogrodu, gabinet Seymoura. Nico weszła do łazienki i rozpięła suknię. Zwykle o tej porze była już śpiąca, ale sekretne zaproszenie Victora do St. Barts sprawiło, że nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wciąż widziała mahoniową twarz Mike'a wykrzywioną z irytacji. Czy miał jakiekolwiek pojęcie, co mu grozi? Wątpiła w to. Tego się nie da przewidzieć. Człowiek może podejrzewać wylanie, nawet o nim rozmyślać, ale zwykle lekceważy taką możliwość. Na to właśnie liczyli (ona i Victor, w tym konkretnym wypadku): na element zaskoczenia.

Zsunęła z siebie suknię i rzuciła ją niedbale na fotel. Przez chwilę było jej żal Mike'a. Jej też się to kiedyś przydarzyło. Została wylana, szokująco i niespodziewanie, jedenaście lat wcześniej, kiedy piasowała stanowisko redaktor naczelnej czasopisma „Glimmer", a do tego jeszcze była w ciąży. Dwa tygodnie wcześniej miała tajne spotkanie w sprawie pracy, chodziło o stanowisko naczelnej w innym magazynie mody, bogatszym i o większym nakładzie. Myślała, że jest ostrożna, najwyraźniej jednak się myliła. Pewnego ranka, niedługo po tamtym spotkaniu, o jedenastej asystentka weszła do gabinetu Nico. Miała dziwny wyraz twarzy i kartkę w dłoni. Za otwartymi drzwiami Nico dostrzegła niewielki tłumek. Zrozumiała, że dzieje się coś strasznego, ale dopiero kiedy asystentka wręczyła jej faks, a Nico wstała, czytając jego treść, uświadomiła sobie, że ma to coś wspólnego z nią.

„Ratz Neste z przykrością ogłasza rezygnację Nico O'Neilly ze stanowiska redaktor naczelnej magazynu»Glimmer«", napisano w faksie. „Bardzo cenimy w Ratz Neste poświęcenie i wizję pani O'Neilly, jednak odchodzi ona z powodów osobistych. Wypowiedzenie następuje ze skutkiem natychmiastowym. Wkrótce podamy nazwisko następcy".

Nawet po przeczytaniu faksu z dużą dozą pychy pomyślała, że to z pewnością fatalne nieporozumienie. Nie miała zamiaru odchodzić. Informacja w faksie szybko się wyjaśni, a może był to czyjś żart. Pomyślała, że ewentualny autor tego żartu poleci. Dosłownie pięć sekund później zadzwoniła do niej sekretarka Waltera Bozacka. Walter Bozack, właściciel, dyrektor i prezes zarządu Ratz Neste Publishing, chciał widzieć Nico w swoim gabinecie.

Niezwłocznie.

Tłumek powlókł się do swoich biurek. Wszyscy wiedzieli, co się święci. Nikt nie patrzył na Nico, kiedy maszerowała korytarzem, z faksem w dłoni. Przez cały czas tarła papier kciukiem i dopiero w windzie zorientowała się, że jej palec krwawi.

– Może pani wejść – oświadczyła sekretarka Waltera, pani Enid Veblem, jak głosiła tabliczka na jej biurku.

Na widok Nico Walter Bozack zerwał się zza biurka. Był wysoki i niesamowicie przypominał gryzonia. Przez chwilę spoglądała mu prosto w oczy, świadoma tylko tego, jakie są malutkie i przekrwione. Potem przemówiła.

– Rozumiem, że to nie żart – powiedziała.

Nie miała pojęcia, czego się po niej spodziewał – może łez – ale najwyraźniej mu ulżyło.

– Nie, to nie żart – odparł.

Uśmiechnął się. Ten uśmiech był w nim najstraszniejszy, gdyż odsłaniał małe, szarożółte zęby, które ledwie wystawały z dziąseł. Była to cecha wspólna całego klanu Bozacków – widać mieli tak słabe geny, że nie mogli wyprodukować dość wapnia potrzebnego do uformowania pełnych zębów.

Zresztą ze swoją forsą wcale nie musieli.

Walter zrobił krok do przodu, by uścisnąć jej dłoń.

– Doceniamy twoją dobrą pracę dla firmy, ale jak widzisz, nie potrzebujemy już twoich usług.

Jego dłoń była lepka i słaba jak zdeformowany szpon.

– Pani Veblem umówi ludzi, którzy pomogą ci wyprowadzić się z gabinetu i opuścić budynek – dodał.

Po czym znowu uśmiechnął się do niej przerażająco.

Nico nic nie mówiła. Po prostu stała tak i patrzyła na niego, obojętnie, bez strachu i myślała: „Pewnego dnia cię zabiję".

Z powodu tego spojrzenia zaczynał czuć się niezręcznie. Zrobił krok do tyłu. Nie spuszczając wzroku z jego twarzy, pochyliła się i położyła faks na biurku.

– Dziękuję – powiedziała obojętnie. Obróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu.

Dwaj mężczyźni w tandetnych garniturach stali obok biurka pani Enid Veblem. Mieli surowe, pozbawione emocji twarze, jakby robili takie rzeczy dzień w dzień i byli gotowi na wszystko. Nagle zrozumiała, że mogą ją wylać, ale nie zdołają jej upokorzyć ani zawstydzić. Nie przejdzie korytarzem niczym skazaniec na gilotynę. Nie będzie pakowała swoich rzeczy na oczach tych dwóch bandziorów, podczas gdy jej personel – jej personel – będzie chichotał lękliwie w swoich boksach.

– Proszę zadzwonić do mojej asystentki. Niech prześle rzeczy do mnie.

– Ci dwaj panowie… – sprzeciwiła się pani Veblem.

– Proszę wypełnić polecenie. Pani Veblem skinęła głową.

Nico wyszła z budynku o jedenastej dwadzieścia dwie.

Dopiero na rogu ulicy uświadomiła sobie, że nie ma torebki, telefonu, kluczy ani pieniędzy. Nawet ćwierćdolarówki, żeby zadzwonić do Seymoura z automatu.

Stała obok śmietnika, zastanawiając się, co dalej. Nie mogła wrócić do gabinetu, pewnie już wciągnęli ją na tajną listę ludzi, których nie wpuszcza się do budynku, i nie miała jak dotrzeć do domu. Poszłaby na piechotę, ale jej mieszkanie znajdowało się jakieś czterdzieści przecznic na wschód, na York Avenue, i nie była pewna, czy zdołałaby tam dotrzeć w swoim stanie. Była w trzecim miesiącu ciąży i cierpiała na mdłości, które dopadały ją o dowolnej porze i całkiem nieoczekiwanie. Pochyliła się i zwymiotowała do kontenera na śmieci. Miotana torsjami, z jakiegoś powodu pomyślała o Victory Ford.

Tydzień wcześniej Nico i Seymour byli na przyjęciu w lofcie Victory Ford. Mieścił się nieopodal, po drugiej stronie Szóstej Alei. Nico i Victory wylądowały w kącie i przez ponad godzinę gadały o swojej pracy. Wtedy Victory była wschodzącą projektantką, biły od niej pewność siebie i zdecydowanie, które zwykle sugerują przyszły sukces. Nico nie znała wielu takich kobiet, więc kiedy zaczęły rozmawiać, zachowywały się jak dwa psy, które uświadomiły sobie, że należą do tej samej rasy.

Były wtedy takie młode, pomyślała Nico, ściągając rajstopy. Miały nieco ponad trzydzieści lat…

Nico dokładnie pamiętała, jak tamtego ranka pojawiła się u Victory. Ulica pełna była ciężarówek, chodniki zapełniali zmęczeni ludzie pracujący w Garment District. Upał dawał się wszystkim we znaki, w połowie maja temperatura sięgała trzydziestu trzech stopni. Victory mieszkała w budynku, w którym niegdyś działała niewielka fabryka: na ścianie w przedsionku zainstalowano domofon ze starymi, czarnymi przyciskami, które wyglądały jak atrapy. Obok dzwonków widniały nazwy nieznanych firm, które zapewne upadły przed laty, ale na dole, na małej białej wizytówce, wydrukowano dyskretne VF.

Przez chwilę Nico się wahała. Victory pewnie nie było w domu, a jeśli nawet, co sobie pomyśli, kiedy jakaś poznana na przyjęciu kobieta zjawi się w jej domu w środku dnia?

Victory jednak nie była zaskoczona. Nico na zawsze zapamiętała, jak wyglądała jej przyjaciółka w chwili, gdy otworzyła ciężkie, stalowe drzwi. Co za piękność, pomyślała wtedy Nico. Tak idealna twarz nie wymagała ozdoby z włosów, więc Victory nosiła krótką, wręcz męską fryzurę, a poruszała się z gracją kobiety, która wie, że jej figura jest dla mężczyzn atrakcyjna. Nico przypuszczała, że taka dziewczyna może budzić zazdrość innych kobiet, ale w Victory była jakaś wspaniałomyślność, która sprowadzała tego rodzaju małostkowość do absurdu.

– Tak się cieszę, że cię widzę! – wykrzyknęła Victory.

W świetle dnia loft był jasny i niewymuszenie ekscentryczny, jakby sugerował, że przecież można żyć inaczej. Nico powoli uświadamiała sobie, że ją zwolniono, ale zamiast wpaść w rozpacz, doświadczyła dziwnego, niejasnego uczucia, że trafiła do równoległego świata, gdzie wszystko, co uważała dotąd za istotne, przestało się liczyć.

Tkwiła w lofcie Victory aż do końca dnia, czekając, aż Seymour wróci do domu. Kiedy weszła, Seymour panikował. Słyszał nowiny – wszyscy o tym mówili, dzwoniły poważne gazety i brukowce. Najwyraźniej zwolnienie Nico z Ratz Neste było bardziej interesujące niż jej zatrudnienie dwa lata wcześniej. Przez wiele tygodni musiała znosić kłamstwa i półprawdy na temat powodów zwolnienia oraz możliwych wad swojej osobowości i stylu pracy. Szokiem było dla niej odkrycie, że część podwładnych jej nienawidziła, przynajmniej na tyle, by uskarżać się prasie na jej „chłód". Jeszcze bardziej szokowało ją zainteresowanie gazet. Nie miała pojęcia, że jest taka ważna.

Pragnęła zniknąć, ale Seymour nalegał, by pokazywała się publicznie. Należało dać do zrozumienia, że wciąż się liczy, że nie da się pokonać. Seymour oświadczył, że kiepska prasa to tylko sprawdzian. I tak przez trzy wieczory w tygodniu Nico stroiła się i wywlekała swój rosnący brzuch z mieszkania. Razem z Seymourem chodziła na przyjęcia, wernisaże i kolacje, które składały się na życie towarzyskie nowojorskich wydawców.

No cóż, pomyślała, przebierając się w piżamę. Seymour miał rację. To był sprawdzian. Część ludzi, których uważała za bliskich, ją odtrąciła, inni, tacy jak Victory i Wendy, byli przy niej i mieli gdzieś, że ją wywalono z Ratz Neste. Późnym wieczorem razem z Seymourem analizowała, co się działo, kogo widzieli, co kto powiedział i jak powinien wyglądać ich plan działania. Seymour twierdził, że trzeba wiedzieć, czego chcą ludzie, czego potrzebują i do czego są zdolni, żeby to zdobyć. Była to kwestia wewnętrznej etyki…

Na początku od tych dyskusji bolała ją głowa. Nigdy nie interesowało ją włażenie ludziom do czaszek, i sądziła, że ich to również nie interesuje. Jedyne, czego chciała, to stworzyć z „Glimmer" świetne czasopismo. Tyle rozumiała. Wydawało się jej, że ciężka i dobra praca powinna zaowocować odpowiednią nagrodą, a jeśli inni ludzie mieli trochę oleju w głowach, powinni się z tym zgadzać. Seymour jednak powtarzał jej bez przerwy, że świat, a przynajmniej świat wielkich interesów, rządzi się innymi prawami. Miliony utalentowanych ludzi przepadały każdego dnia, bo ludzie ci nie rozumieli, że tak naprawdę nie liczy się talent, tylko umiejętność błyskawicznej oceny każdej sytuacji.

Pewnego wieczoru, na przyjęciu koktajlowym z okazji wypuszczenia na rynek nowego pióra Mont Blanc, do Nico podszedł jakiś mężczyzna przed pięćdziesiątką. Nico rzuciły się w oczy dwie rzeczy: że jego mahoniowa skóra jest poplamiona samoopalaczem i że ma na sobie krawat w srebrno-czarne paski.

– Chciałem powiedzieć, że świetnie sobie pani radziła w „Glimmer". Ratz Neste popełnił wielki błąd – mruknął.

– Dziękuję – powiedziała.

Kim był? Miała wrażenie, że powinna go znać.

– Nad czym teraz pani pracuje? Poza oczywistym. – Spojrzał wymownie na jej brzuch.

– Rozpatruję kilka interesujących propozycji – odparła zgodnie z poleceniem Seymoura.

– Da pani radę umówić się kiedyś z nami na rozmowę?

– Naturalnie. – Pokiwała głową.

Dopiero kiedy odszedł, uświadomiła sobie, że był to Mike Harness, wybrany niedawno na szefa działu wydawniczego w Splatch-Verner.

– Widzisz? – piał z zachwytu Seymour, kiedy wracali do domu taksówką. – Po to właśnie bywa się w Nowym Jorku. Teraz musimy tylko czekać.

– Może nie zadzwoni – powiedziała Nico.

– Zadzwoni – oświadczył Seymour z wielką pewnością siebie. – Nie byłbym zdumiony, gdyby chciał zastąpić tobą Rebeccę DeSoto z „Bonfire". To nie on ją zatrudniał, rozumiesz? Chce na tym stanowisku swojego człowieka. Zęby umocnić pozycję.

Nico trochę znała Rebeccc DeSoto i ja lubiła.

– Biedna Rebecca – powiedziała.

– Biedna Rebecca, tratatata – prychnął Seymour. – Musisz być twardsza. Przecież to nic osobistego, chodzi tylko o interesy.

Trzy miesiące po narodzinach Katriny Splatch-Verner ogłosił, że Nico O'Neilly zastąpi Rebeccc DeSoto na stanowisku redaktor naczelnej „Bonfire". Nico pomyślała, że Rebecca też pewnie niczego się nie spodziewała.

Kiedy wróciła na szczyt, ludzie wypełzli ze wszystkich kątów, wysyłali kwiaty, wizytówki i gratulacje. Seymour nalegał, żeby odpowiedziała nawet tym, którzy jej unikali, kiedy straciła pracę. Na samym początku jednak Nico napisała do Rebecki DeSoto. Pogratulowała jej świetnej pracy i życzyła szczęścia na przyszłość. Uznała, że nie ma sensu robić sobie wrogów.

Zwłaszcza że miała poważnych rywali pod ręką.

Dwa tygodnie po rozpoczęciu pracy zorientowała się, że jej śmiertelnym wrogiem jest człowiek, który powinien być jej sprzymierzeńcem, czyli Bruce Chikalis, wydawca „Bonfire". Był to arogancki młody mężczyzna po trzydziestce, uważany za ulubieńca Mike'a Harnessa, o czym nie dawał nikomu zapomnieć.

Bruce i Nico znienawidzili się od pierwszego wejrzenia.

Bruce oceniał kobiety wyłącznie przez pryzmat ich stosunku do niego. Na świecie istniały tylko dwa typy kobiet: do przelecenia i pozostałe. Te nie do przelecenia równie dobrze mogłyby nie istnieć. Jego zdaniem kobieta powinna być piękna, piersiasta, szczupła i uległa, czyli ssać mu fiuta za każdym razem, gdy tego zapragnął. Nigdy nie powiedział tego na głos, rzecz jasna, bo nie musiał. Nico czuła pogardę dla kobiet w każdym jego słowie. Na dzień dobry Bruce wkroczył do jej gabinetu, wskazał palcem modelkę z ostatniego numeru „Bonfire" i powiedział:

– Chcę tylko wiedzieć, czy umówisz mnie z nią na randkę?

– Słucham? – odezwała się Nico.

– Jeśli umówisz mnie z nią na randkę, zatrzymasz tę posadę – oznajmił z uśmiechem świadczącym o tym, że przywykł do zachwytów pań.

– Z takim podejściem to chyba ty się powinieneś przejmować zatrzymaniem posady – odparła.

– Jeszcze zobaczymy. Ostatnia naczelna niedługo zagrzała tu miejsce. – Bruce usiadł i przesłał jej zwodniczo chłopięcy uśmiech.

Nico wstała.

– Nie jestem ostatnią naczelną, Bruce. A teraz wybacz, mam spotkanie z Victorem Matrickiem.

I wyszła ze swojego gabinetu, a on został tam i zastanawiał się nad swoim losem.

Naturalnie nie miała spotkania z Victorem Matrickiem, ale Bruce nie mógł udowodnić, że mówiła nieprawdę. Nico poszła do damskiej toalety i zamknęła się na dziesięć minut w jednej z kabin, chcąc pomyśleć. Musiała wyeliminować Bruce'a Chikalisa. Bez wątpienia nie kłamał, gdy twierdził, że Rebecca DeSoto wyleciała z jego powodu. Przede wszystkim domyślała się jednak, że Bruce'owi wcale nie zależało na „Bonfire". Dla niego był to zaledwie stopień w drabinie do lepszej posady, która naturalnie oznaczała większe pieniądze i lepsze laski. Jeśli i jej by się nie udało, on bez wątpienia wyszedłby z opresji obronną ręką. Wybrał sobie jednak niewłaściwego przeciwnika. Nico nie mogła zaryzykować zwolnienia dwa razy z rzędu. Raz to przypadek, dwa razy przegrywa nieudacznik. Jej kariera dobiegłaby końca, no i co powiedziałby Seymour? Co pomyślałaby o niej mała córeczka?

Odpowiedź była prosta: musiała zniszczyć Bruce'a Chikalisa.

Zanim ją wylali z „Glimmer", zanim poznała Bruce'a, nigdy nie pomyślałaby o swojej karierze w taki sposób. Powiedziałaby sobie, że eliminowanie przeciwników jest poniżej jej godności. Ale byłoby tak tylko dlatego, że nie miała pewności, czy faktycznie zdoła ich zniszczyć. Nie wiedziała, czy wystarczy jej jaj. Kiedy jednak siedziała na muszli klozetowej, myśląc o tym, uświadomiła sobie, że nie tylko nie ma wyboru, ale może nawet sprawi jej to przyjemność.

Zetrze Bruce'owi Chikalisowi ten drwiący, pogardliwy, seksistowski uśmieszek z twarzy.

Następnego dnia zadzwoniła do Rebecki DeSoto. Przez całą godzinę dyskutowała z Seymourem na temat tego, gdzie ma się odbyć spotkanie. Seymour uważał, że powinno być tajemnicą, jednak Nico się sprzeciwiła. Nie mogła zaprosić Rebecki DeSoto na lunch i zabrać ją do jakieś dziury – Rebecca uznałaby to za zniewagę. Nico pamiętała, jaka odrzucona się czuła po zwolnieniu. Nie mogła prosić Rebecki o informację i zachowywać się tak, jakby wstydziła się pokazać w jej towarzystwie.

Poszły na lunch do Michael's.

– Jesteś jedyną osobą, której starczyło przyzwoitości, żeby do mnie napisać – powiedziała Rebecca. Siedziały przy jednym ze stolików przy wejściu, doskonale widoczne. Nico czuła na sobie ciekawskie spojrzenia innych bywalców. – Musisz uważać na Bruce'a. Jest niebezpieczny – dodała Rebecca ostrożnie.

Nico skinęła głową.

– W jaki sposób niebezpieczny? Konkretnie.

– Reklama – odparła Rebecca. – Ustala istotne spotkania z reklamodawcami i potem zmienia termin, a jego asystentka „zapomina" ci powiedzieć.

Następnego dnia Nico wpadła w windzie na Mike'a Harnessa.

– Słyszałem, że wczoraj jadłaś lunch z Rebecca DeSoto, w Michael's – zauważył od niechcenia.

Poczuła ucisk w żołądku, ale przecież celowo wybrała Michael's, żeby to się rozniosło. Ludzie musieli zrozumieć, że się nie boi.

– Zgadza się – odparła obojętnie. Nie siliła się na wymówki ani wyjaśnienia. Piłka była po jego stronie.

– Dziwny wybór towarzystwa, prawda? – Mike podrapał się pod kołnierzykiem.

– Naprawdę? – zdziwiła się Nico. – To moja znajoma.

– Na twoim miejscu bym uważał. – Mike zerkał na pomarańczową skórę na wnętrzu dłoni. – Słyszałem, że straszna z niej kłamczucha.

– Dziękuję. Będę o tym pamiętała – odparła Nico.

Sukinsyn, pomyślała, patrząc, jak wychodził z windy. Mężczyźni zawsze trzymali się razem, niezależnie od swoich błędów. No cóż, kobiety też mogły grać w tę grę.

Dwa tygodnie później zaczęła wcielać swój plan w życie.

Dla wybranych kierowników w Splatch-Verner Victor co roku organizował „majówkę" w swojej posiadłości w Greenwich w Connecticut. Dom był z szarego kamienia, z wieżyczkami, zbudowano go w latach dwudziestych i osadzono na pięćdziesięciu akrach nieopodal rezerwatu. Wtedy Nico i Seymour jeździli jeepem wagoneer. Kiedy parkowali na końcu długiego na kilometr podjazdu, Bruce Chikalis zajechał z rykiem silnika klasycznego porsche 911. Nico wysiadła z jeepa z Katriną w ramionach, a Bruce powoli wyśliznął się z porsche, leniwie czyszcząc okulary przeciwsłoneczne specjalną szmatką. Ostrożnie nasunął je na nos, popatrzył na Nico i się uśmiechnął. W tym samym momencie zza domu wyszedł Victor Matrick w stroju do tenisa.

– Tak cię właśnie widzę, Nico – oświadczył Bruce głośno.

– Typowa matka. Czy to nie cudowne, Victorze?

Nico miała ochotę go zabić, ale tylko zerknęła na Victora. Poklepał Bruce'a po plecach.

– Ty też powinieneś wkrótce pomyśleć o dzieciach, Bruce – powiedział. – Uważam, że ojcowie rodzin to lepsi kierownicy.

To jej wystarczyło.

W którymś momencie tego popołudnia zabrała Katrinę do jednego z pokoi dla gości na piętrze, żeby nakarmić ją piersią. Kiedy wracała na przyjęcie, wpadła w korytarzu na Victora.

– Dziękuję ci bardzo – powiedziała rzeczowym tonem, odnosząc się do incydentu przy aucie.

Wydawało się jej, że Victora rozpiera duma.

– Trzeba utrzeć nosa tym młodym byczkom – oświadczył.

– Przy okazji, jak ci idzie?

Dochodzili do schodów. Za kilka sekund mieli się rozstać, to mogła być jedyna okazja do rozmowy na osobności.

– Pierwszy numer będzie niesamowity – powiedziała z wielką pewnością siebie, przekładając dziecko z jednego biodra na drugie. – I wiem, że nakład zacznie rosnąć, nie wolno nam tylko zapominać, że „Bonfire" ma promować kobiety. Kiedy reklamodawcy widzą wydawcę płci męskiej… Hm, nie jestem pewna, czy to wystarczająco mocny i wyrazisty sygnał.

Victor pokiwał głową.

– Może i masz rację – powiedział. – Przemyślę to.

Trzymała się planu, punkt po punkcie, korzystała z każdej okazji, by przypomnieć Victorowi o komunikacie do reklamodawców, i uważała na tyły. Przez kilka miesięcy nie poczyniła żadnych postępów, ale w końcu, jak to zwykle bywa, nadarzyła się okazja.

Jeden z gigantów kosmetycznych urządzał weekendową promocję i świętowanie w ekskluzywnym kurorcie narciarskim w Chile. Przewozili gwiazdy, modelki i ludzi z branży wydawniczej prywatnym 747 na wyjątkowe „wakacje". Dla takich właśnie chwil żył Bruce. Niestety w Splatch-Verner nie pochwalano wycieczek dyrektorów do odległych miejsc, z których trudno ich było ściągnąć. Nico wiedziała, że gdyby Bruce miał odrobinę oleju w głowie, zrezygnowałby z wyprawy. Sztuczka polegała na to, żeby przekonać go do wyjazdu i podjąć ryzyko.

Tylko jak?

– To łatwiejsze, niż myślisz – powiedział Seymour. – Mężczyźni są prości. Powiedz mu, że nie może lecieć.

– Nie powinnam mu mówić, co może, a czego nie – mruknęła Nico.

– No właśnie.

W środowe poranki odbywały się spotkania Nico z Bruce'em i jego ludźmi. Pod koniec zebrania wspomniała o Chile.

– Nie chcę, żebyś leciał – oświadczyła typowym dla siebie monotonnym, wypranym z emocji tonem. – Myślę, że znacznie lepiej spożytkowałbyś czas, gdybyś pozostał w Nowym Jorku.

Bruce z wściekłością uniósł brwi, ale szybko doszedł do siebie.

– Znów się bawisz w mamuśkę? – Brzmiało to jak żart, ale usłyszała rozdrażnienie w jego głosie.

Dziesięć minut później już był w jej gabinecie. Zatrzasnął drzwi.

– Musimy pogadać – oświadczył. – Nigdy mi nie mów przy moich ludziach, co mam robić, a czego nie.

– To również moi ludzie – odparła spokojnie. – Muszę mieć pewność, że czasopismo będzie trzymało się rozkładu.

– Sam ustalam swój rozkład.

– Rób, co chcesz – oświadczyła. – Ja tylko próbuję cię chronić.

Prychnął z niedowierzaniem i wyszedł.

Naturalnie połknął haczyk. Kiedy szalał na nartach w Chile w towarzystwie modelek od bikini, Nico i Victor wybrali jego następczynię. Mike Harness mógł kryć ulubieńca, ale Nico podejrzewała, że Victor wykorzystał Bruce'a, żeby usadzić Mike'a, i nalegał, by Bruce wyleciał.

Bruce miał dostać zwolnienie dzień po powrocie z Chile. Chyba zaczął podejrzewać, że coś się wydarzyło pod jego nieobecność, bo tego popołudnia, gdy wrócił, zadzwonił do Nico i nalegał, żeby wieczorem zjedli razem kolację i opracowali „strategię".

Tej propozycji nie mogła się oprzeć. Była to jedna z najmilszych chwil w jej karierze. Na zawsze zapamiętała ten wieczór, to, jak siedzi naprzeciwko Bruce'a, który nie przestaje gadać o tym, że źle zaczęli, ale powinni jednak postarać się pracować razem, jak drużyna. Nico potakiwała, wiedząc, że jutro w południe już będzie po nim, Bruce opuści budynek, a ona zwycięży. Parę razy podczas tej kolacji zrobiło się jej go żal i nawet zastanawiała się, czy nie wyznać mu prawdy. Szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Ogarnęło ją słodkie, rozkoszne poczucie władzy. To był biznes dla dorosłych, a Bruce był dorosły. Musi nauczyć się dbać o siebie.

Tak jak ona.

O wpół do pierwszej, pół godziny po zwolnieniu, Bruce zadzwonił do Nico.

– To twoja robota, prawda? – zapytał z goryczą. – Muszę ci pogratulować. Nie sądziłem, że jesteś do tego zdolna. Myślałem, że brak ci jaj.

– To tylko biznes, Bruce – powiedziała.

– Boże, to ją upajało. W życiu nie doświadczyła podobnego uczucia. Gdzieś podświadomie czuła, że jako kobieta powinna mieć wyrzuty sumienia. Powinien ją trapić smutek albo przygnębienie, że nie jest „miła". Przez jedną krótką chwilę się bała. Ale czego? Swojej władzy? Samej siebie? Archaicznego przekonania, że skoro zrobiła coś złego, zostanie ukarana?

Tego dnia w biurze, tuż po rozmowie z Bruce'em, nagle zrozumiała, że nie spotka jej kara. Ze nie ma żadnych zasad. To, co większość przedstawicielek jej płci uważała za zasady, było zwykłymi zarządzeniami, które miały sprowadzać kobiety do odpowiednio niskiego poziomu. „Miła" – oto wygodna, niegroźna szuflada, w której społeczeństwo trzymało kobiety. Rozpowszechniło się przekonanie, że jeśli z niej nie uciekną, będą bezpieczne. Nikt jednak nie był bezpieczny. Bezpieczeństwo było kłamstwem, zwłaszcza w interesach. Jedyne prawdziwe zasady dotyczyły władzy: tego, kto ją miał i kto mógł z niej korzystać.

A skoro mógł z niej korzystać, to ją miał.

Po raz pierwszy poczuła się ważna. Była graczem.

Tamtej nocy kupiła kawior z bieługi i szampan Cristal, po czym razem z Seymourem uczciła swój sukces. Później Seymour chciał się kochać, ale Nico nie. Doskonale to zapamiętała: nie chciała nikogo w środku. Najwyraźniej wypełniła wszystkie puste zakamarki w sobie i ten jeden raz czuła się samowystarczalna.

Czy nadal tak było?

Podeszła do okna w sypialni i wyjrzała. W latach, które minęły od fiaska Bruce'a Chikalisa, ostrożnie wykorzystywała swoją władzę, używając jej z pełną mocą tylko z konieczności. Nauczyła się nie przechwalać zwycięstwami ani nawet się do nich nie przyznawała, gdyż prawdziwa władza oznacza możliwość używania niewidzialnej, kontrolującej wszystko ręki. Zawsze czuła dreszcz po zwycięstwie, ale inni wcale nie musieli o tym wiedzieć.

Kiedy myślała o Mike'u i o tym, co mu zrobi, znów poczuła nieuchronny przypływ triumfu. Było to jednak trochę płytkie i nieco smutne. Jakaś część Nico wciąż miała nadzieję, że ludzie na czele korporacji będą zachowywali się przyzwoicie, doświadczenie jednak nauczyło ją, że tam, gdzie w grę wychodzą pieniądze i władza, zawsze jest tak samo. Gdyby chociaż Mike był starszy, tuż przed emeryturą… Ale nie był, i wiedziała, że jeśli go nie usunie, on zamieni jej życie w piekło. I tak dwa razy już nią wstrząsnął: następny cios mógłby ją znokautować.

Odwróciła się od okna i zaczęła spacerować po orientalnym dywanie. To tylko biznes, przypomniała sobie. Mike Harness wiedział, jak wygląda sytuacja w Splatch-Verner. Musiał się spodziewać tego, że pewnego dnia Victor skróci go o głowę. A w końcu Mike też odwalił już swoją działkę skracania o głowy…

Tyle że każdy zawsze uważał, że to zdarza się wyłącznie innym. Nigdy jemu.

Pomyślała, że może to właśnie różni ją od pozostałych szefów w Splatch-Verner, przeważnie mężczyzn. Nico wiedziała, że i ją to może spotkać. I że jeśli dostanie posadę Mike'a, w zależności od okoliczności może utrzyma ją przez dwa lata, może przez pięć, a jeśli się jej naprawdę poszczęści, to i dziesięć. Ale i ją w końcu wyleją.

Chyba że zdobędzie posadę Victora Matricka.

Popatrzyła na pogrążoną w mroku ulicę i się uśmiechnęła. Nico O'Neilly, prezes zarządu Splatch-Verner, pomyślała. To wcale nie było nieprawdopodobne.

Загрузка...