Rozdział 14

Nico O'Neilly pochyliła się i spojrzała uważnie w lusterko powiększające. Rozdzieliła włosy przy czaszce, szukając siwizny. Odrosty miały może trzy milimetry długości, i tuż przy skórze, wśród lekko ciemniejszych i bardziej matowych włosów, jej naturalnych, dało się zauważyć pojedyncze srebrne włoski, lśniące jak bożonarodzeniowa ozdobna folia. Miały inną fakturę niż zwykłe włosy, sterczały jak struny od gitary, tworząc pudlowatą aureolę, nie do opanowania przez suszarkę. I pozostawały odporne na farbę. Gdy przyjrzała się fryzurze, odkryła niepokojącą mnogość pasemek przypominających oksydowane srebro. Jej matka, gdy miała trzydzieści osiem lat, rozpłakała się na widok pierwszego siwego włosa, a Nico przypomniała sobie tamto popołudnie, kiedy wróciła do domu i zastała ją we łzach, wpatrzoną w biały włos wyrwany z głowy.

– Jestem stara. Staaaara – zawodziła matka.

– Co to znaczy, mamo?

– To, że tatuś nie będzie mnie już kochał.

Nawet wtedy, w wieku piętnastu lat, Nico uznała, że takie negatywne myślenie jest idiotyczne. Ja nigdy taka nie będę, postanowiła. Nigdy nie znajdę się w takiej sytuacji.

Odeszła od lustra i westchnęła, po czym umyła ręce. Mimo swoich wysiłków w ostatnim półroczu czuła, że się starzeje. Wiedziała, że nie istnieje nic, co powstrzymałoby ten proces, i że któregoś dnia wszystkie jej włosy będą siwe, a ją dopadnie menopauza. Ostatnio jednak zaczęła się zastanawiać, jak by naprawdę wyglądała, bez restylanu, botoksu, koronek i farby do włosów. Ostatnio czasem odnosiła wrażenie, że pod tymi typowymi kosmetycznymi korektami kryje się stara wiedźma, którą w kupie trzyma tylko klej i farba.

Z przodu liceum, z tyłu muzeum.

Po namyśle musiała jednak przyznać, że muzeum było znacznie bardziej interesujące niż liceum, ze względu na mnogość doświadczeń.

Zeszła na dół w nieco lepszym humorze.

Seymour siedział w pokoju śniadaniowym i oglądał broszury kosztownych agencji nieruchomości zajmujących się sprzedażą domów w West Village.

– Naprawdę chcesz większego domu? – zapytała.

– Tak, chcę. – Seymour zakreślił coś w jednym z prospektów. – Nieruchomość na Manhattanie to teraz najlepsza inwestycja. Jeśli kupimy dom za pięć milionów dolarów i go wyremontujemy, za dziesięć lat będzie zapewne wart piętnaście. – Uniósł wzrok. – Jadłaś już śniadanie?

– Tak.

– Kłamczucha.

– Jadłam jajko – powiedziała. – Słowo. Jeśli nie wierzysz, sprawdź naczynia w zmywarce.

– To nic nie da. – Usiadł wygodniej i spojrzał na nią z czułością. – Nawet jeśli zjadłaś, nie zostawiłaś ani jednej plamki na talerzyku.

– Zjadłam, skarbie. Nie kłamię. – Pochyliła się nad jego ramieniem. – Coś interesującego? – Popatrzyła na prospekty reklamowe.

– Jest dwunastometrowej szerokości dom na Zachodniej Jedenastej Ulicy, w kiepskim stanie. Własność muzyka, byłego – gitarzysty z kapeli heavymetalowej. Cztery piętra, około siedmiuset pięćdziesięciu metrów kwadratowych.

– Potrzebujemy tyle przestrzeni? – zapytała.

– Myślę, że powinniśmy oprócz tego kupić jeszcze jeden dom – oświadczył. – Może w Aspen.

Tyle kupowania domów, pomyślała i usiadła. Czyżby Seymour był znudzony?

– Nie jadłaś śniadania, prawda? – zapytał domyślnie.

Pokręciła głową.

Seymour wstał.

– Przyrządzę ci jajko – powiedział. Dotknęła jego ramienia.

– Byle nie na miękko – szepnęła. – Mam ich dość.

– To dlatego od kilku dni nie jadasz śniadania? – zapytał. – Nie możesz się zdecydować, na co masz ochotę?

– Tak – odparła. Teraz naprawdę kłamała.

– No to jajecznica. I tost – zadecydował Seymour. – Czy tostów też masz dosyć?

– Trochę. – Zamilkła i dodała z nagłą werwą: – Chodzi o to, że nasze życie jest takie zdyscyplinowane…

– Poważnie? – zapytał. – Ja tak nie myślę. Ciągle dzieje się coś nowego. Masz nową pracę, niedługo kupimy nowy dom. Zorganizujemy nowe przyjęcia. Nie zdziwię się, jeśli pewnego dnia zaszczyci nas prezydent. Z pewnością da się zaprosić byłego.

Ruszył do kuchni i nagle przystanął.

– Powinnaś mi była powiedzieć, jeśli chciałaś tutaj byłego prezydenta. Sprowadziłbym ci go w mgnieniu oka.

Wiedziała, że powinno jej zależeć. Były prezydent na jednym z ich przyjęć. Wieść, że Nico O'Neilly gościła na kolacji byłego prezydenta, rozeszłaby się po całym Nowym Jorku i Splatch-Verner. Nagle jednak wydało się to jej nieważne.

Jak mogła mu wyjaśnić, że jest jej zupełnie wszystko jedno? Nie mogła.

– Seymour – powiedziała. – Jesteś cudowny.

– Niektórzy tak twierdzą. – Pokiwał głową. – Może bułeczkę zamiast tostu? Kucharka przyniosła bułeczki z jagodami. Katrina je lubi…

Nico od niechcenia spojrzała na foldery.

– Bardzo chętnie – mruknęła.

Tak naprawdę nie była głodna. Ostatnio czuła się dziwnie podenerwowana, pewnie przez napięcie związane z nową pracą Czasem budziła się ze świetnymi pomysłami, a czasem wstawała z gniewnym buczeniem w głowie, jakby jej mózg podłączony był do przewodów elektrycznych. Ostatnio nie jadała śniadań, co właśnie odkrył Seymour. Po kilku minutach wrócił z jajecznicą i małą bułeczką, bryłką masła oraz łyżeczką dżemu na porcelanowym półmisku. Uśmiechnęła się do niego. Seymour, tak cię skrzywdziłam, pomyślała. Czy to cię w ogóle obchodzi? Zauważyłeś wszystko inne, ale nie to. Nadal ciągnęła romans z Kirbym, choć stracił na intensywności i częstotliwości. Rezygnacja z niego oznaczałaby jednak całkowity brak seksu.

Seymour patrzył na nią.

– Ładnie wyglądasz – zauważył po chwili.

– To dzieło Victory. Dziś jest premiera Wendy, zapomniałeś? – powiedziała. – Czy ty i Katrina przyjdziecie po mnie do pracy, czy spotkamy się przed kinem?

– Chyba przed kinem.

– Włożysz garnitur? – zapytała.

– A muszę?

– Powinieneś. To dla Wendy wyjątkowy wieczór. Pracowała nad tym filmem przez wiele lat. – Umilkła, żeby włożyć do ust widelec z jajecznicą. Skoncentrowała się na żuciu i prze- łykaniu. – Jeśli Pielgrzym w łachmanach dostanie nominację dla najlepszego filmu i wygra, Wendy przez parę lat nie będzie musiała się niczym przejmować.

– A Selden Rose? – Seymour znowu zajął się broszurami.

– Zneutralizowany – odparła Nico. Popatrzyła na czubek głowy męża i odczuła coś w rodzaju miłości. – Kupię ci krawat. Na dzisiejszą premierę.

– Mam mnóstwo krawatów. Nie musisz kupować.

– Ale chcę – odparła.

Kocham cię, Seymour, pomyślała. Ale nie jestem w tobie zakochana.

Przez chwilę usiłowała wyobrazić sobie, że jest zakochana w Seymourze. Jakoś jej się to nie udawało.

– Zawiozę dziś Katrine do szkoły – powiedziała nagle. – Być może po premierze będę musiała wrócić do pracy, więc przyślę wam auto, żebyście mogli je zatrzymać na cały wieczór. – Wstała i wzięła talerz do ręki.

Seymour spojrzał na nią i uśmiechnął się pod nosem.

– Miłego dnia – mruknął. – Chcę w ten weekend umówić się na oglądanie domów. Dasz radę w sobotnie południe?

– Jasne – odparła.

Wyszła z pokoju. Podejrzewała, że gdyby była zakochana w Seymourze, żyłoby im się znacznie trudniej.


Na zewnątrz było zimno, zaledwie pięć stopni, a przecież grudzień dopiero się zaczął! Panowała dziwnie podniecająca atmosfera, jakby miało się zdarzyć coś wspaniałego. U dołu schodów, na jałowym biegu, stał nowy samochód Nico, z nowym kierowcą. Będąc naczelną „Bonfire", jeździła limuzynami, teraz jednak jako prezeska zarządu i szefowa Verner Publications dostała od firmy wynajęte auto (w grę wchodził każdy samochód, jaki sobie zażyczyła, pod warunkiem że całkiem nowy, ze względu na ubezpieczenie) i szofera, który był dyspozycyjny przez całą dobę. Pomyślała, że kiedy się zestarzeje, skończy siedemdziesiątkę albo osiemdziesiątkę – niby odległa perspektywa, ale czas biegł przecież tak szybko – wspomni przeszłość i pomyśli: „Kiedyś miałam własne auto z kierowcą. Srebrne bmw 760Li sedan z jasnoszarą tapicerką. Szofer miał na imię Dimitri, a jego lśniące czarne włosy przypominały lakierowaną skórę". A może w wieku siedemdziesięciu lub osiemdziesięciu lat będzie wspaniałą starą damą, nadal bogatą, nadal piękną i nadal będzie pracowała, jak Victor Matrick, i będzie jeździła swoim starym srebrnym bmw, jak te wspaniałe kobiety, które widuje się na uroczystych lunchach, i nadal będzie miała dobre przyjaciółki. Jak cudownie zabrzmią słowa: „Znamy się prawie pięćdziesiąt lat… ". Jak cudownie by było wieść takie życie.

Zeszła po schodach do auta. Było przyjemnie nagrzane.

– Dzień dobry, pani O'Neilly – powiedział radośnie Dimitri, z typowo europejskim wdziękiem.

Był przystojnym Grekiem, żonatym, z dwójką dzieci niemal w wieku studenckim. Mieszkał po drugiej stronie rzeki, w New Jersey. Miał w sobie coś takiego (może wynikało to z tego, że urodził się w innym kraju), że zawsze myślała o nim jak o panu w średnim wieku, starszym od niej, a zapewne był młodszy.

– Dzień dobry, Dimitri – odparła ciepło. – Musimy chwilkę poczekać. Przyjdzie moja córka, podrzucimy ją do szkoły.

– Bardzo dobrze. Zawsze z radością widzę pannę Katrine. – Dimitri z entuzjazmem pokiwał głową. Parę sekund później Katrina wypadła z domu i lekko zbiegła po schodach. Miała na sobie biały wełniany płaszcz z kołeczkami zamiast guzików, wybrany przez Seymoura, a na głowie miękką białą czapę, której Nico dotąd nie widziała.

– Witaj! – Katrina wskoczyła na tylne siedzenie i wypełniła otoczenie magiczną świeżością młodości.

– Czy to nowa czapka? – zapytała Nico.

Katrina wzruszyła ramionami.

– Victory przysłała ją wczoraj do domu. Pewnie dla ciebie, ale wiedziałam, że jej nie włożysz, żeby nie psuć fryzury, no to ją wzięłam. Nie gniewasz się, prawda, mamusiu?

– Jasne, że nie – odparła Nico. – Wyglądasz oszałamiająco.

– Jest okropnie na czasie, hiphopowa i wyrafinowana, prawda? Trochę w stylu Audrey Hepburn. – Katrina kręciła głową z boku na bok, żeby Nico mogła w pełni docenić czapkę. – Myślisz, że będzie dzisiaj padało?

– Nie wiem.

– Tak jakoś czuję, a ty? Mam nadzieję, że będzie. Mam nadzieję, że dziś będzie pierwszy dzień śniegu. Wszyscy na to czekają, śnieg ludzi uszczęśliwia.

– A potem unieszczęśliwia – zaśmiała się Nico.

– Ale liczy się pierwszy śnieg. Przypomina o swoim istnieniu.

Tak… Tak. Nico pokiwała głową. Bogu dzięki za wszystko i za pierwszy śnieg. Rzeczywiście przypominał, że niezależnie od wieku i doświadczeń każdą rzecz można traktować jako coś całkiem nowego, jeśli chce się wierzyć, że nadal ma znaczenie.

Nagle Katrina popatrzyła na nią i zmarszczyła brwi.

– Mamo? – Potarła fragment skóry na schowku pomiędzy nimi. – Ty i tata jesteście… szczęśliwi, prawda?

– Naturalnie. A dlaczego?

Katrina wzruszyła ramionami.

– Chodzi o to, że… ktoś mówił: „Wiemy, nie powiemy"… – Ściszyła głos, zerkając na tył głowy Dimitriego. – W „Post". Podobno brzmiało to tak… jakbyś miała romans.

Przez chwilę świat wokół Nico zaczął się walić, nagie czarne drzewa przewróciły się na ulicę, ładne domy z czerwonej cegły runęły na jej oczach.

– Wiemy, nie powiemy? – powtórzyła.

– No wiesz, mamo, na stronie szóstej. Nie wymieniają nazwiska, ale chyba chodziło o ciebie.

– Widziałaś to? – zapytała Nico spokojnie. Świat zaczynał wracać do normy.

– Ktoś pokazał mi w szkole. Parę dni temu.

– Ja tego nie widziałam – powiedziała Nico krzepiąco, jakby to, że tego nie widziała, oznaczało, że nie jest to prawda. – Mogli napisać o kimkolwiek. Być może w całości to zmyślili.

– Napisali, że ta kobieta ma romans z „gorącym modelem, który chętnie odda swoją bieliznę w zamian za pozycję utrzymanka".

– To idiotyzm, Kat. – Uważała, żeby nie bronić się zbyt gorliwie. Zastanawiała się, dlaczego Kat zapamiętała właśnie to zdanie. I dlaczego dzieci czytały „New York Post", a zwłaszcza plotkarską stronę? Ale oczywiście wszystkie małolaty w jej wieku miały obsesję na punkcie gwiazd i plotek.

– To nie masz romansu? – dopytywała się Katrina, chcąc uwolnić się od ciężaru takiej ewentualności i wszystkiego, co ze sobą niosła. Nico pomyślała, że wykręcanie się nie jest dobrym pomysłem, nawet jeśli nie podoba się jej perspektywa bezczelnego okłamywania córki.

– W żadnym wypadku, skarbie. Tatuś i ja jesteśmy bardzo szczęśliwi. Nie musisz się o nas martwić.

Muszę to zakończyć. Dziś, pomyślała. To znak. Pierwszy grudnia, być może pierwszy dzień śniegu. Obiecała sobie wcześniej, że jeśli usłyszy choćby najsubtelniejszą aluzję do swojego romansu, natychmiast go zakończy. Przez cały czas myślała, że nie chce zranić Seymoura, ale dorosły Seymour zapewne zdołałby znieść taki cios, w przeciwieństwie do Katriny. Katrina nie potrafiłaby zrozumieć sytuacji, bo niby jak? Nie miała życiowego doświadczenia, które mogłoby zapewnić jej odpowiednią odporność, i oby jak najdłużej go nie nabyła. Jednak świadomość, że jej matka romansuje, zniszczyłaby obraz ojca w oczach Kariny, osłabiłaby go, nie mówiąc już o tym, co pomyślałaby o matce. Dziewczynki takie jak Katrina miały czarno-białą, idealistyczną wizję tego, jak powinni postępować ludzie. Nie rozumiały słabości ciała. Było coś czystego, niemal świętego w tej niewinności Katriny.

– Wiedziałam, że nie, mamo – oświadczyła Katrina triumfalnie i pochyliła się, żeby pocałować Nico. Auto zajechało pod szkołę, uroczy budynek z cegły, z niewielkim boiskiem, odgrodzony od ulicy łańcuchami. W środku dzieci zbiły się w niewielkie grupki, dobrane według jakiejś atawistycznej hierarchii wartości znanej instynktownie tylko im samym.

– Pa, kochanie – powiedziała Nico. – Do zobaczenia wieczorem.

Z ulgą poprawiła się na kanapie. Mało brakowało. Jak mogła sobie pozwolić na takie ryzyko? Źle oceniła sytuację. Nie wolno źle oceniać sytuacji, zganiła samą siebie. To oznaka słabości, a przecież ona była na to za mądra. Musiała pokonać tę słabość, wyrwać ją z siebie.

Auto jechało powoli wąską ulicą w West Village. Po prawej Nico dostrzegła na chodniku Shane'a Healy'ego z dwójką dzieci Wendy, Magdą i Tylerem. No cóż, były to również dzieci Shane'a, ale ona zawsze myślała o nich jak o dzieciach Wendy, zwłaszcza po tym, jak Shane próbował je odebrać. Żałosne. A Wendy go przebiła, wpadła na rozwiązanie idealne. Nico zmrużyła oczy.

– Dimitri – powiedziała. – Możesz na chwilę zwolnić? Widzę znajomego.

Auto przystanęło, a kiedy Shane niemal się z nim zrównał, Nico otworzyła okno.

– Cześć, Shane – powiedziała znacząco i uśmiechnęła się lodowato. Zanim zdążył odpowiedzieć, zamknęła okno i zniknęła za przyciemnianą szybą.

Pomyślała, że to strasznie niedojrzałe zachowanie, ale przyjemne. Shane powinien pamiętać, że już nic mu nie ujdzie na sucho. Ze wszyscy przyjaciele Wendy obserwują go i jej strzegą.

Po załatwieniu przez Nico tej błahej, acz satysfakcjonującej sprawy, auto wyjechało z West Village na West Side Highway. Rzeka Hudson miała taki sam matowy białoszary kolor jak niebo, wręcz bezbarwny, ale nie wiadomo dlaczego jednocześnie kojący. Przyglądanie się rzece każdego ranka w drodze do pracy sprawiało Nico przyjemność. Odhaczała sobie pewne punkty: asfaltowy park, gdzie ludzie jeździli na rowerach albo rolkach; podniszczony, brudnoniebieski budynek, w którym władze miasta przechowywały skonfiskowane samochody; Chelsea Piers, gdzie Katrina jeździła konno, a potem skręt za róg, gdzie po prawej wisiała seria billboardów. Pierwszy reklamował małą hurtownię i Nico zawsze uważała, że jest pozbawiony smaku, bo przedstawiał GI Joe i podpis: „Moja mama nie chce, żebym wychodził się pobawić". Tuż za rogiem Nico odwróciła głowę. Dotarło do niej z opóźnieniem, że zamiast GI Joe wisi tam olbrzymie zdjęcie Victory Ford. Victory wyglądała oszałamiająco w białej czapie, takiej samej, jaką miała Katrina. Wysiadała z białej limuzyny i patrzyła w bok tymi niepokojącymi oczyma w kolorze migdała. I ten wyraz jej twarzy, jakby z pokorą i uniżeniem właśnie podbiła świat. Pod spodem widniał napis: „Victory Ford: Przeżyj to", a na dole po prawej trzy kropki – pasteloworóżowa, niebieska i zielona – a do tego logo Huckabees.

Teraz cały świat to widzi, pomyślała z dumą Nico. Sukcesy Victory zawsze były ekscytujące, ale ten szczególnie satysfakcjonował Nico, gdyż to ona pomogła zawrzeć umowę między Victory Ford a Huckabees. Było coś niezwykle przyjemnego w tym, że nie tylko ma się świetne pomysły, ale na dodatek można wcielić je w życie.

Zaaranżowała spotkanie Petera Borscha z Victory pół roku wcześniej, kiedy Victory wróciła z Francji po katastrofalnym incydencie z Pierre'em Berteuilem na jego jachcie. Nico nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego, ale Victory miała inny styl. Była twórcza, nie korporacyjna: musiała zrzucić więzy, kiedy zmuszano ją do postępowania z korporacyjną hipokryzją. Zachowywała się jak nastolatka zdecydowana na bunt przeciwko dorosłym. Victory robiła pewne rzeczy albo po swojemu, albo wcale. Zasłużyła na prawo do takiego ryzyka, a teraz miała się stać najbogatsza z nich wszystkich. Nico i Wendy zawsze jednak wiedziały, że tak powinno być.

Wyciągnęła komórkę.

– Skarbie – powiedziała z ożywieniem. – Właśnie mijam twój billboard. Jestem z ciebie taka dumna.

– Sama go przed chwilą mijałam. Zmusiłam kierowcę, żeby przejechał po West Side Highway, żebym go sobie mogła obejrzeć. Rozwiesili go po północy – oświadczyła Victory. – Podoba ci się?

– Ogromnie – odparła Nico. – Jest doskonały. Gdzie jesteś?

– Na Trzydziestej Dziewiątej Ulicy.

– A ja na Trzydziestej Pierwszej. Każ kierowcy zwolnić, zaraz cię dogonię.

Uśmiechnęła się do siebie jak dziecko. Uwielbiała to. Nie wiedziała dlaczego, ale wydawało się jej to zabawne – rozmawiasz przez telefon w aucie, pytasz przyjaciółkę, gdzie jest, a okazuje się, że dzieli was parę metrów.

Victory siedziała w nowym złotym cadillacu deville; Dimitri zrównał się z autem i obie kobiety opuściły szyby, podczas gdy samochody powoli jechały przez skrzyżowanie.

– Skąd masz to auto? – wrzasnęła Nico.

– Właśnie je kupiłam. – Victory wychyliła się z okna. – Sprzedałam już dwadzieścia tysięcy białych czap, a jeszcze nie minęła dziewiąta rano.

– To cudownie. Ale ten samochód jest odrażający.

– Nie, jest wspaniały. Nikt nie ma takiego. Kosztował tylko pięćdziesiąt trzy tysiące dolarów. Taniocha! – krzyknęła. – Kiedy Lyne go zobaczy, dostanie ataku serca.

– Cudownie, skarbie. Widzimy się na lunchu?

Victory skinęła głową i pomachała.

– Wpół do pierwszej! – zawołała. Jej samochód nagle przyśpieszył, żeby zdążyć na światłach i skręcił w Trzydziestą Szóstą Ulicę. Nico usiadła wygodnie. Nie zamknęła okna i lodowate powietrze chłostało jej twarz niczym zimny ręcznik. Bawiło ją to. Poza tym słyszała, że chłodne powietrze świetnie działa na skórę.

– Magda widziała czapkę Katriny i też musi taką mieć – powiedziała Wendy.

– Nie ma problemu – oświadczyła Victory. – Podrzucę jej wieczorem.

– Przy okazji, rano widziałam Shane'a – wtrąciła Nico. – Byłam dla niego trochę nieuprzejma. Przepraszam. Nic nie mogłam na to poradzić. – Odłożyła menu i rozpostarła serwetę na kolanach, przy okazji od niechcenia lustrując restaurację. Siedziały przy stoliku numer jeden, teraz to jej oferowano ten stolik w Michael's. Choć Nico wiedziała, że z formalnego punktu widzenia nie odniosła największego sukcesu w mieście (dwie prezenterki zarabiały znacznie więcej niż ona) od – awansu zdawała się emanować niemal namacalnym (i, jak miała nadzieję, intensywnym) poczuciem władzy. Z drugiej strony ten przywilej mógł mieć coś wspólnego z tym, że Nico dała kierownikowi tysiąc dolarów napiwku w dniu, w którym we trzy przyszły tu uczcić jej awans.

– Nic się nie przejmuj – powiedziała Wendy. – Shane uważa, że teraz, po naszym rozstaniu, mnóstwo ludzi jest dla niego nieuprzejmych. Podobno już niemal nie dostaje zaproszeń na przyjęcia…

– Jakie to smutne. – Victory naprawdę było żal Shane'a. Nico pomyślała, że Victory lituje się nad wszystkimi, nawet zaproponowała Muffie Williams pracę (Nico wiedziała, że Victory płaci jej niewielkie odsetki z zysków z wielkiej umowy licencyjnej z Huckabees) po tym, jak Muffie w czerwcu odeszła z B et C, twierdząc, że ona również dłużej nie zniesie Pierre'a Berteuila.

– Przeżyje – mruknęła Wendy. – Poza tym chcę się czegoś dowiedzieć o tej czapce, o której wszyscy mówią. Czapka! – wykrzyknęła do Nico. – Genialne, prawda?

– To zwykła czapka – odparła Victory. – Pestka w porównaniu z twoim filmem. Czy przyjdą obaj, Shane i Selden?

Wendy pokiwała głową.

– Powiedziałam im, że muszą się dogadać. Przynajmniej Shane musi. Selden zamierza być jak najbardziej rozsądny. Magda naprawdę go kocha. Może nawet jest w nim bardziej zakochana niż ja. Nawet schudła pięć kilo.

– Jesteś szczęśliwa, i ją to też uszczęśliwia – powiedziała Nico.

– Wiem, ale czasem dopada mnie poczucie winy. Ze wszystko się tak ułożyło. – Wendy miała na myśli swoje nowe lokum. Kupiła dwa poddasza na dwóch górnych piętrach magazynu w Soho, więc chociaż nie mieszkała razem z Shane'em, dzieci miały tak blisko do obojga rodziców, jak to możliwe, gdy rodzice nie są już małżeństwem. – Bardzo łatwo rozwiązać problemy, kiedy odniosło się sukces i ma się własne pieniądze – powiedziała Wendy. – Myślę o kobietach, które ich nie mają, i o piekle, przez które muszą przejść. Nie wolno o tym zapominać.

– Przecież to jest właśnie powód, by odnieść sukces – powiedziała Nico z przekonaniem. – Wtedy naprawdę rozumiesz, dlaczego tak harowałaś. Po to, żeby w kryzysie twoja rodzina nie cierpiała.

Wendy milczała i patrzyła w talerz. Na jej twarzy pojawił się uśmieszek.

– Coś wam zdradzę. Jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić, zresztą może nic z tego nie wyjdzie, ale jestem w ciąży.

Victory jęknęła, a Nico była przez chwilę tak zaszokowana, że nie mogła wykrztusić ani słowa.

– Tak, wiem, ale to nie było zaplanowane. Selden twierdził, że nie może mieć dzieci, ale się mylił. – Bezradnie wzruszyła ramionami. – Czasem trzeba pogodzić się z rzeczywistością. Myślę, że to dar, za sfilmowanie Pielgrzyma w łachmanach. Chciałam sobie kupić pierścionek z szafirem, ale dziecko jest chyba lepsze.

Selden Rose!, pomyślała Nico.

– Wendy, to cudownie – oświadczyła, kiedy w końcu odzyskała mowę.

– Victorowi może się to nie spodobać, ale mam to gdzieś – powiedziała Wendy. – Jestem szefową Paradoru. Postawię mu się. Selden już powiedział, że jeśli jedno z nas będzie musiało odejść z koncernu, on to zrobi. Założy własną firmę. Zresztą i tak zamierzał.

– Nie musisz się przejmować Victorem – oświadczyła Nico, jakby Victor Matrick nie miał większych wpływów niż do- zorca. – Pogadam z nim. Wmówię mu, że to jego pomysł, że to on pchnął was ku sobie i sprawił, że będziecie mieli dziecko.

– Sama nie wiem – powiedziała Wendy ze smutkiem. – Odkąd spędziłam te trzy dni z Shane'em i dziećmi, zajmując się nimi, kiedy miały ospę, i przez to przegapiłam piżama party z Victory w Cannes… Po prostu pomyślałam, że dam sobie radę. Naprawdę dam, robię to przecież od lat. To cała ja. Mam pracę i mam dzieci. Chcę jednego i drugiego, potrzebuję jednego i drugiego. Nie mogę być z dziećmi w każdej chwili, ale one wcale tego nie chcą. Nie taką mnie znają, no i dobra. Już przestałam się bać. Postanowiłam, że nie będę miała wyrzutów sumienia…

– Nigdy nie musiałaś mieć żadnych wyrzutów sumienia – przerwała jej Victory. – Tak się cieszę. – Wstała, żeby uścisnąć Wendy.

– Hej, to tylko dziecko – oświadczyła Wendy z udawanym sarkazmem. – Jeszcze jedno. Ale przynajmniej tym razem to prawdziwe dziecko, a nie dorosły facet.

Nico popatrzyła na Victory i Wendy, a do jej oczu omal nie napłynęły łzy. Szybko wzięła się w garść. Wszystkie jesteśmy szczęśliwe, pomyślała nagle.

– Do tego Victory i jej czapka – westchnęła. – Genialne. Czapka, która uszczęśliwia już dwadzieścia tysięcy kobiet. O dwóch małych dziewczynkach nie wspominając.


Na chodniku, już po lunchu, Nico pomyślała, że wybierze się do mieszkania Kirby'ego, żeby nareszcie zakończyć tę sprawę. Planowała tam wpaść po premierze Wendy, ale chyba lepiej było załatwić to wcześniej. Romans trwał ponad rok. Jak do tego doszło? Jak wszystko inne w życiu, zamienił się w rutynę. Najpierw była namiętność i podniecenie, i dreszczyk związany z łamaniem zasad. Teraz została resztka tego dreszczyku, bo Nico musiała zacierać ślady, robiła coś, co było tylko jej sprawą, o czym nikt nie wiedział: pewnie podobnie czuli się narkomani. Tyle że zawsze dawało się rozpoznać, kiedy ktoś się naćpał, a teraz ludzie zaczynali kojarzyć, że ona ma romans. Skręciła w Pięćdziesiątą Siódmą Ulicę i aż się wzdrygnęła na myśl o wzmiance w „Post". To było jak flaga ostrzegawcza. Oznaczało, że ktoś coś zwęszył, ale że gazeta ma zbyt mało informacji, by wymienić nazwiska.

Niebo wydawało się niskie i ciężkie. Przemierzając żwawym krokiem Zachodnią Pięćdziesiątą Siódmą, Nico pomyślała, że gdyby nie chłód, nie byłaby pewna, czy faktycznie znajduje się na zewnątrz. Miasto zawsze wydawało się jej otoczone szklaną kopułą, jakby przebywanie na ulicy było iluzją. Przechodnie kojarzyli się z maleńkimi stworzeniami uwięzionymi w jednej ze szklanych kul wypełnionych wodą, do których może zajrzeć dziecko, zafascynowane i wstrząśnięte widokiem miniaturowego świata.

Na roku Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy i Piątej Alei zawahała się nagle. Zamierzała przejść na East Side i na Madison Avenue złapać taksówkę do Kirby'ego, ale nagle przyszedł jej do głowy krawat Seymoura. Seymourowi nie byłoby przykro, gdyby zapomniała, ale by to zauważył. Twierdził, że ludzie powinni dotrzymywać słowa, robić to, do czego się zobowiązali. Wystarczy sobie wyobrazić, jak wyglądałby świat, gdyby nikt nie czuł się odpowiedzialny za swoje obietnice. Wszędzie zapanowałaby anarchia.

– Jest jeszcze hierarchia ważności spraw – usiłowała mu tłumaczyć Nico. – Musisz brać pod uwagę okoliczności i hierarchię.

– Hierarchia, też coś! – odpowiadał. – Hierarchia to początek równi pochyłej wiodącej w chaos!

Pomyślała, że musi mu kupić ten krawat.

Minęła Piątą Aleję. Czulą się tak, jakby przekroczyła pewną niewidzialną linię. Część miasta na wschód od Piątej Alei była znacznie ładniejsza niż część zachodnia. Czyżby przed wielu laty architekci zebrali się razem i oświadczyli: „Nasza strona miasta będzie lepsza od waszej?". Popchnęła obrotowe drzwi domu towarowego Bergdorf, i w dziale dla mężczyzn owiało ją ciepłe, lekko aromatyzowane powietrze. Pachniało sosną, Gwiazdka zbliżała się wielkimi krokami. Tego roku wyjeżdżali do Aspen i St. Barts; Seymour będzie jeździł na nartach i pływał, a ona większość czasu zapewne poświęci pracy.

Wendy wybierała się ze swoją gromadką i Seldenem do Indii, naturalnie bez Shane'a. Nie, pewnie nie pojedzie, skoro jest w ciąży. Nico pomyślała, że Shane musi się wściekać, ale nic nie może na to poradzić. Wendy była niczym jeden z tych bogatych facetów, którzy po rozwodzie natychmiast znajdują nowe szczęście, gdy ich sfrustrowane pierwsze żony kiszą się w domu. Nico nie była jeszcze pewna swoich uczuć do Seldena, zamierzała obserwować go i czekać, ale ogromnie się jej podobało, że Wendy tak pięknie odwróciła role. Shane nie mógł narzekać, Wendy dała mu wszystko, czego żądał: mieszkanie, wspólną opiekę nad dziećmi, alimenty na niego i potomstwo. Płaciła mu piętnaście tysięcy dolarów na miesiąc, i to netto.

– Kiedy byliśmy małżeństwem, dawałam mu wszystko, czego żądał, ale jemu to nie wystarczało – wyznała Wendy, a Nico uderzyło, że dokładnie te same słowa słyszała z ust wielu mężczyzn, gdy mówili o swoich żonach. Shane pragnął czegoś nienamacalnego (zapewne poczucia własnej wartości), problem jednak w tym, że żadna inna osoba nie zapełni emocjonalnej pustki w człowieku. Pomyślała, że Shane popełnił taki sam błąd, jaki popełniały wszystkie nieszczęśliwe gospodynie domowe w latach pięćdziesiątych.

– Lepiej bądź dobra dla Seymoura – powiedziała na wpół żartobliwie Wendy. – Bo też ci wykręci taki numer.

Zapewne piętnaście lat wcześniej nikomu nawet nie przyszłoby do głowy, że taką rozmowę mogą prowadzić kobiety. Nie, pomyślała Nico, dotykając krawata, Seymour nigdy by tego nie zrobił. Seymour był zadowolony. Był graczem zespołowym. Przez cały czas próbował poprawić jakość ich życia, a ona to doceniała. Była hojna. Jeśli odgrywa się rolę mężczyzny w związku, trzeba być hojnym i uważać, żeby partner nigdy nie odczuł, że to nie on płaci, nie on jest reżyserem tego widowiska. Innymi słowy, trzeba się zachowywać tak, jak zdaniem kobiet powinni zachowywać się mężczyźni i jak się zwykle nie zachowywali.

Sprzedawca w ciemnym garniturze i krawacie wyrósł tuż za nią.

– Czym mogę służyć? – zapytał.

Nagle poczuła się jak mężczyzna w sklepie z bielizną. – Chciałabym kupić krawat dla mojego męża – powiedziała. Pomyślała, że nadal podobają się jej te słowa. Mój mąż. Musi to robić częściej. Powinna co tydzień kupować Seymourowi jakiś drobiazg. Zasłużył na to.

– Jakiś wyjątkowy kolor albo okazja? – spytał sprzedawca.

– Premiera filmowa…

– Czy mąż pracuje w branży filmowej?

– Nie – odparła. – Moja przyjaciółka. To jej premiera – dodała. Nie musiała mówić tego sprzedawcy, ale z jakiegoś powodu zapragnęła, żeby wiedział.

– Więc państwo będą gośćmi? – Tak.

– Jakiś szczególny kolor?

– Nie wiem. – Może zielony, pomyślała. Nie, zielony to podobno niezbyt szczęśliwy kolor. Żółty? Nigdy. Seymour uznałby, że żółty zbyt kojarzy się z latami osiemdziesiątymi na Wall Street.

– Może różowy? – zaproponował sprzedawca. – Teraz różowy jest bardzo modny wśród panów.

Seymour w różowym krawacie? Nie, to już przesada.

– Różowy nie – powiedziała zdecydowanie.

– Srebrny – oświadczył sprzedawca. – Pięknie do wszystkiego pasuje. Ożywia garnitur, i doskonale się nadaje na wyjątkową okazję.

Nico skinęła głową.

– Niech będzie srebrny.

Poszła za nim na tyły sklepu. Po obu stronach znajdowały się przymierzalnie: trójstronne wyłożone lustrami trumienki, pomyślała Nico. Na krześle obok jednej z tych trumienek siedziała młoda kobieta, którą Nico rozpoznała jako pracownicę swojego biura. Kobieta pracowała w dziale reklamy jednego z jej czasopism. Miała jasne włosy ściągnięte w kucyk i była ładna w niesprecyzowany sposób, jak niektóre kobiety tuż przed trzydziestką, wyglądające, jakby wciąż usiłowały określić, kim są i jaką pozycję zajmują w świecie.

– Dzień dobry. – Nico uprzejmie skinęła jej głową, choć nie zamierzała się bratać. Dziewczyna nieoczekiwanie wydała się zaszokowana, potem przerażona, a później pełna poczucia winy, jakby przyłapano ją na czymś nielegalnym. Ze strachem przeniosła wzrok z Nico na mężczyznę stojącego na podeście przymierzalni. Nico rozpoznała mahoniową skórę i uświadomiła sobie, że to Mike Harness.

Udawał, że jest zajęty krawcem u swoich stóp, który spinał brzegi jego spodni, ale z pewnością widział ją w lustrze. Mike! Zastanawiała się, co się z nim działo. Podobno na jakiś czas wyjechał do Anglii. Czy powinna iść dalej, udając, że go nie dostrzega, tak jak on udawał, i oszczędzić im obojgu zakłopotania? Za długo się jednak wahała, a on uniósł wzrok, spojrzał w lustro i zobaczył ją za sobą. Pewnie był ciekaw, co zrobi Nico, i zastanawiał się, co on sam powie, chyba że już wcześniej coś zaplanował, wiedząc, że pewnego dnia z pewnością na siebie wpadną.

– Witaj, Mike – powiedziała. Nie wyciągnęła ręki, wątpiła, by ją przyjął.

– Coś podobnego. – Zerknął na nią ze swojej grzędy. – Nico O'Neilly.

– Miło cię widzieć, Mike – dodała szybko i skinęła głową, po czym się odwróciła.

Tak trzymać, pomyślała. Przywitała się bez zbędnej pogawędki. Kiedy jednak zaczęła oglądać srebrne krawaty, świadomość jego obecności i wszystkiego, co się między nimi wydarzyło, wypełniła pomieszczenie niczym chmura gradowa. Nico nie mogła się skupić. Przeproszę go, pomyślała.

Odwróciła się. Mike siedział i wiązał but, jakby bardzo mu było spieszno do opuszczenia sklepu. To dobrze; przynajmniej nie góruje nad nią niczym gargulec.

– Mike – powiedziała. – Przepraszam za to, co zaszło.

Uniósł wzrok, zdumiony i nadal zły.

– Nigdy nie przepraszaj wrogów, Nico – powiedział lekceważąco. – Już kto jak kto, ale ty powinnaś o tym wiedzieć.

– Jesteśmy wrogami, Mike? Nie ma potrzeby.

– Bo nie stanowię dla ciebie zagrożenia? W takim razie chyba nie jesteśmy.

Uśmiechnęła się smutno, z zaciśniętymi ustami. Mike nigdy się nie zmieni, pomyślała, nigdy się nie wzniesie ponad swoje ego. Zrobiła, co mogła; teraz najlepiej było zostawić tę sprawę.

– Mam nadzieję, że dobrze ci się wiedzie, Mike – powiedziała.

Zaczęła się odwracać, a on wstał.

– Chyba muszę podziękować ci za jedno – powiedział nieoczekiwanie. – Natalia i ja bierzemy ślub. – Wskazał młodą kobietę, która uśmiechnęła się do Nico, jakby nie była pewna, po której stronie powinna się opowiedzieć. – Musisz znać Natalię – oświadczył oskarżycielskim tonem. – Pracuje dla ciebie. Teraz – dodał.

– Naturalnie – odparła Nico. – Gratulacje.

– Powiedziałem jej, że jeśli chce się przebić, musi postępować jak ty. – Mike wziął do ręki płaszcz. To zdecydowanie miała być zniewaga, ale Nico zdecydowała się jej tak nie odbierać.

– Bardzo mi miło – odparła, jakby jej pochlebił.

– Tak czy siak – ciągnął, wkładając ręce w rękawy płaszcza – otworzyłaś mi oczy na to, co istotne w życiu. Wy, kobiety, zawsze to powtarzacie: najważniejsze są związki, nie kariera. Kariera jest gówno warta. Kariera jest dla gnojów. Kiedy myślę o tym, jak się wiłem… Z czego zrezygnowałem, żeby zadowolić Victora Matricka… – Popatrzył na Natalię i zaborczym gestem ujął jej rękę. – Prawda, mała?

– Chyba tak – szepnęła Natalia, wodząc wzrokiem od Mike'a do Nico. – Ale może warto mieć jedno i drugie? – zaryzykowała.

Nie chce się narazić żadnemu z szefów, pomyślała Nico.

– Jeszcze raz gratuluję – powiedziała.

Patrzyła na nich przez chwilę, gdy wychodzili ze sklepu. Biedna dziewczyna, musi wyjść za Mike'a Harnessa. Był takim tyranem. Postanowiła, że uważniej przyjrzy się tej Natalii. Miała nadzieję, że jest dobra: jeśli tak, dołoży starań, żeby jej pomóc. Mała zasłużyła na coś dobrego w życiu po ślubie z Mikiem.

– Czy mam zapakować i wysłać do pani? – spytał sprzedawca, trzymając w rękach złożony srebrny krawat w lśniącym brązowy pudełku.

– Tak. – Nico poczuła, że dzień znowu sprawia jej radość. – Bardzo proszę.


Nico pomyślała, że ludzie robią strasznie dużo zamieszania.

Była siódma wieczorem, auto utknęło w korku pojazdów usiłujących skręcić z Siódmej Alei w Pięćdziesiątą Czwartą Ulicę do Ziegfeld Theatre, gdzie odbywała się premiera Wendy. Czuło się napięcie emanujące z innych aut, stres w czystej postaci, związany z wieczorną premierą filmową; przebieraniem się, znalezieniem środka transportu, a potem jeszcze te tłumy przed kinem (powstrzymywane po obu stronach ulicy dzięki policyjnym barierkom), które mają nadzieję ujrzeć prawdziwą gwiazdę filmową (Nico zastanawiała się, czy właśnie takie wspomnienia zabierają sobie do grobu – Jenny Cadine na żywo?), i fotografowie, i dziewczyny od public relations, które muszą znać różnicę między kimś ważnym a byle kim…

Auto wjechało w wolne miejsce przed kinem, a Nico szybko wysiadła. Opuściła głowę, przepchnęła się przez tłum i weszła bocznymi drzwiami, unikając czerwonego dywanu. W ostatnich miesiącach coraz częściej uświadamiała sobie, że nie chce być osobą publiczną. Nie potrzebowała tego. Prezes zarządu i dyrektorka Verner Publications powinna być nieco tajemniczą postacią, która rzadko pojawia w gazetach. Zresztą to był wieczór Wendy. Fotografowie nie potrzebowali zdjęć Nico.

– Nico O'Neilly? – zapytała młoda kobieta w czerni ze słuchawkami na uszach.

– Tak – odparła Nico uprzejmie.

– Mamy dla pani zarezerwowane miejsce w rzędzie Wendy Healy. Pani mąż chyba już jest.

– – Dziękuję. – Nico podążyła za młodą kobietą wzdłuż przejścia. Do oparć foteli w środkowym rzędzie przyczepiono kartki z nazwiskiem „Healy". Shane siedział na jednym końcu rzędu, razem z Tylerem i Magdą, która zajęła miejsce koło ukochanej córki Nico (jak cudownie wyglądała Katrina – na widok tej twarzy Nico ściskało się serce), a dalej Seymour w nowym krawacie. Magda i Katrina włożyły puszyste czapy. Teraz były bliskimi przyjaciółkami, obie miały kuce i czapki, no i dobrze. Nico liczyła na to, że ich przyjaźń przetrwa wieczność. Po drugiej stronie Seymoura trzy fotele były wolne. Ona miała usiąść obok niego, a dalej Victory i Lyne. Zerknęła na drugą stronę. Obok Shane'a były dwa wolne miejsca, co oznaczało, że jedno zajmie Selden. No tak, Wendy ich rozdzieli. Uspokojona Nico usiadła koło Seymoura.

– Witaj – wyszeptała.

– Witaj – odparł. Zerknął na zegarek: w ten sposób pytał, dlaczego się spóźniła.

– Korki – powiedziała. – Na zewnątrz jest z tysiąc osób.

Spojrzała na drugą stronę rzędu. Przejściem szedł Selden Rose. Zatrzymał się… Popatrzył na Shane'a… I usiadł, tak jak przewidziała, zostawiając wolne miejsce dla Wendy. Shane ignorował Seldena, patrzył wprost przed siebie. No cóż, Shane będzie musiał przywyknąć, pomyślała Nico. Zastanawiała się, czy wie o ciąży. Jeśli nie, to i tak wkrótce się dowie. Selden sprzedawał swoje mieszkanie i przeprowadzał się do Wendy.

– Co wyprawia Wendy? – spytał Seymour, gdy zobaczył, że Selden zajął swoje miejsce.

– Pewnie wygłosi mowę przed filmem – oświadczyła Nico.

– Nie, chodziło mi o to, co wyprawia z Seldenem i Shane'em – syknął. – Tak nie można.

– Są dorośli. – Wzruszyła ramionami.

– To niezbyt uprzejme wobec Shane'a. – Natychmiast wziął Shane'a w obronę.

– Niezbyt, ale na to zasłużył. Przecież to on chciał od niej odejść – powiedziała Nico. – Poza tym nigdy go nie lubiłeś.

– Wątpię, żebym polubił Seldena – oświadczył Seymour sztywno.

– Jest w porządku… Tak mi się wydaje.

Znowu zerknęła w tamtą stronę. Shane wciąż wpatrywał się w przestrzeń… Nie, teraz zajmował się kurtką Tylera. Tyler miał taką minę, jakby lada chwila zamierzał wpaść w szał. Wiercił się i kopał fotel przed sobą. Selden ukradkowo obserwował Tylera, być może zastanawiał się, czy powinien interweniować. Teraz Shane usiłował zignorować obu, Tylera i Seldena.

Nico pomyślała, że to nawet lepsze niż film.

Selden wciąż zerkał na Shane'a… Interweniuje, pomyślała Nico. I faktycznie, Selden się wychylił. Powiedział coś, co wyglądało na „Cześć, stary". Uniwersalne męskie powitanie. Teraz Shane musiał na niego spojrzeć. Selden usiłował zachowywać się przyjaźnie… Wyciągał rękę, Shane musiał ją przyjąć. I wtedy Selden pochylił się i powiedział coś do Tylera. Tyler na moment zapomniał o nadciągającym ataku szału. Selden zrobił głupią minę, Tyler się roześmiał. Shane wydawał się urażony, ale Selden znów coś do niego powiedział, usiłując go rozluźnić. Brawo, Selden, pomyślała Nico i usiadła wygodniej. Była zadowolona, że przejął kontrolę nad sytuacją i starał się postępować jak należy. Pomyślała, że pewnie go polubi. Może Wendy i Selden będą szczęśliwi. W każdym razie Wendy z pewnością zasłużyła na odrobinę szczęścia w życiu osobistym.

Światła na sali przygasły, wszyscy ucichli. Potem rozbłysnął reflektor, a Wendy ruszyła przejściem. Ktoś wręczył jej mikrofon, weszła po schodkach na podium pod ekranem.

Ludzie zaczęli klaskać, najpierw cicho, potem coraz bardziej entuzjastycznie. Tłum darzył ją prawdziwym uczuciem, na widowni siedzieli nie tylko gwiazdorzy i ludzie z branży, ale również ekipa z rodzinami. Uwielbiali ją – kobietę, dzięki której ziściło się marzenie tylu ludzi. Przez chwilę Wendy stała w świetle reflektora, całkowicie opanowana, tylko kiwała głową i słuchała braw. Potem odchrząknęła, ludzie na widowni zaśmiali się i ucichli.

– Witajcie wszyscy. Jestem Wendy Healy, szefowa Parador Pictures, i z radością witam was dziś na światowej premierze Pielgrzyma w łachmanach. Film jest… wreszcie gotowy! – (To wywołało wybuch pełnego uznania śmiechu). – Dzięki trwającej sześć lat pełnej pasji pracy wielu ludzi, ludzi, którzy nigdy nie przestali marzyć, że pewnego dnia obejrzą tę zadziwiającą historię na ekranie…

Nico pomyślała, że Wendy ślicznie wygląda. Jej wzrok powędrował na skraj rzędu. Shane marszczył brwi, a Selden, z tymi dość długimi, prostymi włosami, patrzył na Wendy z dumą. Potem Shane spojrzał na Seldena z irytacją. Cóż, pech, pomyślała Nico. Shane zaczynał gorzej wyglądać. Miał czerwoną, napuchniętą twarz, ale może jedynie w wyniku jakiegoś zabiegu kosmetycznego, takiego jak peeling laserowy. Znowu rozległy się gorące oklaski. Wendy zeszła z podium i ruszyła przejściem ku swojemu fotelowi, zatrzymując się co parę kroków, żeby kogoś ucałować albo uścisnąć mu rękę. Uniosła wzrok i napotkała spojrzenie Nico. Nico pomachała do niej i wystawiła kciuk.

W przejściu zrobiło się małe zamieszanie, nadbiegli Victory i Lyne, przyczesując włosy palcami. Victory wśliznęła się na miejsce obok Nico. Miała czerwone od mrozu policzki.

– Wreszcie spadł śnieg – powiedziała i pochyliła się, żeby ucałować Nico. – Musieliśmy przejść przez pół ulicy, Lyne omal nie dostał ataku serca. – Zerknęła na Seymoura i dzieci, pomachała do Wendy. – Patrz na Wendy i jej dwóch mężczyzn! – wykrzyknęła.

– Wiem. – Nico pokiwała głową.

– Wiedziałem, że tak będzie – burknął Lyne. – Najpierw kobiety podbijają świat, a teraz chcą po dwóch facetów. Można by przecież pomyśleć, że jeden im wystarczy…

Nico i Victory wymieniły spojrzenia, po czym wybuchnęły śmiechem.

– Każda kobieta wie, że trzeba połączyć co najmniej dwóch facetów, żeby powstał jeden przyzwoity – zażartowała Victory, ściskając rękę Lyne'a.

Światła zgasły, na sali zapanowała ciemność.

Czy rzeczywiście kobieta potrzebuje dwóch mężczyzn, zastanawiała się Nico, poprawiając się w fotelu. To było bardzo interesujące. Kiedy miały po dwadzieścia parę lat, bały się, że nie znajdą nawet jednego mężczyzny… A tyle kobiet po trzydziestce nadal kogoś szukało. I proszę, Wendy, po czterdziestce, miała dwóch, choć była w wieku, w którym wszyscy wmawiali kobiecie, że się zużyła, przynajmniej seksualnie. Cóż, to z pewnością kłamstwo. Ciężka praca pozwalała zachować młodość, zachować energię. Był to sekret znany wielu mężczyznom – jeśli chcesz przyciągać płeć przeciwną, musisz jedynie odnieść sukces i mieć władzę.

Na ekranie pojawiło się logo Paradoru i wszyscy zaczęli klaskać. Zaczęło się od sceny przyjęcia w Nowym Jorku, tuż przed wojną, nad tym pojawił się napis: Produkcja: Wendy Healy. Z drugiej strony rzędu Selden Rose wydał z siebie pełen aprobaty głośny okrzyk, a Nico z zadowoleniem pokiwała głową. Powiedziała Seymourowi prawdę: teraz, gdy Selden był z Wendy, nie stanowił żadnego zagrożenia. Nie dlatego, że Wendy by mu na to nie pozwoliła, ale dlatego, że już nie chciał. Nico podejrzewała, że Selden przypomina większość mężczyzn, jest ambitny, bo uważa, że mężczyzna musi być ambitny. Tymczasem w skrytości ducha zapewne marzył o odejściu z zawodu. Teraz gdy Wendy urodzi mu dziecko, z pewnością Selden się zmieni. Zakocha się w tym dziecku, będzie chciał z nim spędzać cały czas. Miała nadzieję, dla dobra Wendy, że Selden nadal będzie pracował, przynajmniej przez pewien czas. Trudno sobie wyobrazić, ile kosztuje utrzymanie dwóch mężczyzn i czwórki dzieci!

– Zawsze mi się to przytrafia – powiedział Kirby z goryczą, wchodząc do salonu. – Kobiety mnie lubią, szaleją za mną, a potem… Sam nie wiem. Coś się dzieje i dłużej nie chcą ze mną być.

Nico pokiwała głową z udawanym współczuciem i ukradkiem spojrzała na zegarek. Dochodziło wpół do jedenastej. Wyszła z przyjęcia o dziesiątej, kiedy Seymour zabierał Katrine do domu. Powiedziała mu, że na chwilę musi wpaść do biura, gdzie umówiła się z Victory i Wendy na krótką prywatną imprezę. Seymour nie był podejrzliwy, ale żeby się taki nie zrobił, faktycznie musiała załatwić sprawę z Kirbym, a potem pojechać do biura i zadzwonić do Seymoura z telefonu na biurku. Jej serce biło niecierpliwie. Teraz kiedy tu przyszła, koniec wydawał się nieuchronny, więc chciała załatwić to jak najszybciej i wyjść.

– Przykro mi, Kirby – powiedziała. Zabrzmiało to beznadziejne, ale co miała powiedzieć? Zrobiła ku niemu kilka kroków. Miał na sobie tylko dżinsy, jakby zastała go w trakcie przebierania się.

– Myślałem, że z nami będzie inaczej – westchnął. Stał przy oknie, plecami do niej, jakby nie mógł znieść jej widoku. Miała nadzieję, że nie urządzi jej sceny.

Przełknęła ślinę.

– Kirby, wiedziałeś, że jestem mężatką.

– No i co? – Odwrócił się.

– No i kocham swojego męża, Kirby. To wspaniały człowiek. Nie chcę go ranić.

To zabrzmiało jak przygotowana przemowa i Kirby tylko pokiwał głową, jakby już słyszał podobne teksty. Zirytowana Nico skrzyżowała ręce na piersi. Pewnie wcale nie powinna była przychodzić. Pewnie powinna postąpić tak jak mężczyzna, przestać dzwonić i powiedzieć asystentkom, że nie ma jej dla Kirby'ego, gdyby zatelefonował. Ale to byłoby takie nieprzyjemne i tchórzliwie.

– Wykorzystałaś mnie, żeby się o tym przekonać – powiedział Kirby.

– Och, Kirby. – Przysiadła na skraju sofy i zapatrzyła się w ścianę. Ona też nie mogła na niego patrzeć. Czuła się winna, a to wywoływało w niej irytację. Zacisnęła wargi. Czy faktycznie wykorzystała Krby'ego, żeby odkryć swoje prawdziwe uczucia do Seymoura? Nie zamierzała tego robić. Nie miała pojęcia, co zamierza, kiedy wdała się w romans z Kirbym; wiedziała jedynie, że brakuje jej czegoś w życiu. Jak zwykle okazało się, że nie brakuje jej innego człowieka ani niczego, co mogła dostać od innej osoby. Teraz czuła się pełna i w jej życiu zabrakło miejsca dla Kirby'ego.

Zmusiła się, żeby na niego spojrzeć.

– Jeśli tak to odbierasz, Kirby, to bardzo mi przykro. Nigdy tak o tym nie myślałam – odparła. – Sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi i dobrze się bawimy. – Rany boskie, pomyślała, naprawdę mówię jak facet.

– Bawimy? – powtórzył.

– Kirby – zaczęła powtórnie. – Jesteś cudowny, i do tego młody. Całe życie przed tobą. Nie potrzebujesz mnie w nim. – Przyszło jej do głowy, że teraz z kolei gada jak jego matka. – To przecież nie taka poważna sprawa.

– Nie rozumiem. – Kirby znowu odwrócił się do okna. – Może czegoś nie pojmuję. Wiesz co, to miasto jest do dupy.

– Po chwili wykrzyknął: – Hej! Widziałaś, że spadł śnieg?

No cóż, pomyślała Nico, wkładając rękawiczki. Właśnie dałam facetowi pięć tysięcy dolarów, żeby nie uprawiał ze mną seksu.

Ta myśl jednocześnie ją rozbawiła i lekko zasmuciła.

– Do domu, proszę pani? – spytał Dimitri, patrząc na nią w lusterku wstecznym.

– Na moment muszę wpaść do biura – mruknęła i dodała:

– Przepraszam, Dimitri. To dla ciebie męczący dzień. Jestem pewna, że ty też chcesz wrócić do domu.

– Lubię jeździć po mieście. – Dimitri ostrożnie wytoczył się z podjazdu pod domem Kirby'ego na Siedemdziesiątą Dziewiątą Ulicę. – Poza tym musi pani pracować. Trzeba robić, co jest do zrobienia w tym mieście, prawda?

– Prawda. – Nico znów ogarnęło poczucie winy. Wyjrzała przez barwioną szybę. Śnieg padał w maleńkich, błyszczących płatkach przypominających prysznic brylantów. Już po wszystkim, pomyślała. Skończyła z tym i nigdy już tego nie zrobi. I nie musi już mieć wyrzutów sumienia.

Co za ulga!

Teraz pozostawało jej tylko modlić się o to, żeby Seymour nigdy nie dowiedział się o czeku, który wypisała Kirby'emu. Nie dowie się. Wypisała czek z osobistego, prywatnego konta, a Seymour nigdy nie zniżyłby się do szpiegowania. Z leciutkim uśmiechem przypomniała sobie chwilę, w której wręczyła czek Kirby'emu.

– Dlaczego nikt mnie nie kocha? – jęczał, drepcząc po salonie i pocierając rękoma nagi tors. – Mam dwadzieścia osiem lat. Chcę się ożenić i mieć dzieci. Gdzie jest moja kobieta?

– Błagam, Kirby. – Nico wstała i sięgnęła po torebkę. – Setki młodych kobiet z pewnością chętnie się w tobie zakochają. Jeśli naprawdę chcesz się ożenić, nie powinieneś tracić czasu na kobiety, które już mają mężów.

– Więc to naprawdę koniec? – zapytał Kirby.

– Tak. Kirby. Obawiam się, że tak. – I wtedy wyjęła czek z portfela. Naturalnie Kirby zaprotestował.

– Nie musisz tego robić – nalegał. – Nie jestem czymś, za co możesz zapłacić.

– Nie bądź głuptasem, skarbie – powiedziała. – To nie żadna zapłata, tylko prezent.

Mimo protestów przyjął czek. Potem popatrzył na niego, a jego oczy rozszerzyły się na widok sumy na czeku. Złożył go i wsunął do kieszeni spodni.

– Jesteś pewna, że nie chcesz… jeszcze raz? – Zamachał ręką. – Przez wzgląd na dawne dobre czasy?

– Nie, dziękuję, Kirby – odparła. – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

Po czym powędrowała energicznie wąskim korytarzem do windy, myśląc o tym, że robi to po raz ostatni. Phi.

Oparła głowę o zagłówek fotela. Pomyślała, że teraz pewnie będzie musiała do końca życia obywać się bez dobrego seksu. Czy powinna litować się nad sobą? Pewnie tak, i być może któregoś dnia zacznie. Teraz jednak nie czuła się nieszczęśliwa. Seks… No i co z tego, pomyślała zniecierpliwiona. Pieprzyć to. Nie była facetem, którym rządzi kutas. Była kobietą, wolną kobietą… Brzęknął jej telefon.

„Z Wendy. Jesteś w biurze?", przeczytała esemesa od Victory.

Nico uśmiechnęła się do siebie.

„2 min", odpisała.

„Mamy bąbelki. Będziemy za 20 min".

Oświadczyły, że film Wendy to hit. To nie ulegało wątpliwości. Zawsze da się to przewidzieć po reakcji widowni. Nowojorczycy na premierach są najbardziej zblazowaną widownią na świecie, a jednak klaskali i wiwatowali przez całe napisy. Potem na przyjęciu w hotelu Maritime wszyscy byli w szampańskich humorach, całkiem jakby naprawdę ich cieszyło, że tutaj przyszli. To był kolejny znak, że film odniesie sukces. Gdyby miał okazać się fiaskiem, zabawiliby na przyjęciu przez pięć minut i szybko by się zmyli. Wendy twierdziła, że wiele razy była w takiej sytuacji.

Wszystkie siedziały w gabinecie Nico, kręciło im się w głowie z powodu sukcesu Wendy.

– Chodzi tylko o to, żeby utrzymać się w grze – oznajmiła Victory. – Zawsze zrobią wszystko, żeby cię wyeliminować. – Podała butelkę dom perignon Nico, która rozlała szampana do trzech kryształowych pucharków. Prezeskom ze Splatch-Verner należy się tylko to, co najlepsze, pomyślała z rozbawieniem.

– Próbują, ale bezskutecznie – powiedziała.

– Masz cholerną rację. – Wendy uniosła kieliszek.

– A Selden był taki uprzejmy. Z przyjemnością patrzyłam, jak stoi koło ciebie na przyjęciu, przynosi ci drinki, daje spokojnie porozmawiać z każdym i nie czuje się przy tym tak niepewnie, żeby się wtrącać – powiedziała Victory. Podeszła do szklanych drzwi i je otworzyła. – Och, Nico! – wykrzyknęła bez tchu. – Twój taras.

– Wiem – odparła Nico.

Czuła się trochę zawstydzona tym tarasem. Szczerze mówiąc, czuła się trochę zawstydzona całym swoim gabinetem. Był olbrzymi, z wbudowanym w jedną ze ścian barkiem, spadkiem po Mike'u, który zdecydowała się zatrzymać. I miała własny taras. Mały skrawek nieba na trzydziestym pierwszym piętrze. Taras wychodził na Central Park, piękne budynki na Piątej Ałei, i wysokie domy, które wyrastały z centrum miasta niczym potężne drzewa. W budynku Splatch-Verner było osiem gabinetów z tarasami, tylko jeden należał do kobiety.

Victory wyszła na taras, za nią Wendy. Nico zatrzymała się w drzwiach i patrząc na przyjaciółki w mglistej poświacie śniegu, nagle uświadomiła sobie, że jest szczęśliwa. To szczęście wzleciało w niej niczym radosny ptak, utkwiło jej w gardle i wyrwało się razem z cichym jękiem zaskoczenia.

Wendy uniosła kieliszek.

– Za nas – powiedziała i, patrząc na wieżowce w centrum, dodała: – Wiecie, co mówią. Ze w tej dżungli rządzą tylko mężczyźni.

– Nie, dziewczyny. – Nico podeszła do nich. Rozpostarła ramiona, jakby chcąc objąć nimi całe miasto. – Teraz świat należy do nas.

– Podziękowania Bardzo dziękuję Bobowi Millerowi, Ellen Archer, Leslie Wells, Beth Dickey, Katie Wainwright i reszcie wspaniałego zespołu Hyperionu; no i naturalnie Heather Schroder.

Загрузка...