ROZDZIAŁ 07

Cal miał wreszcie wolną chwilę, żeby „zdać kram ojcu” – jak to nazywał. Poranne i popołudniowe rozgrywki ligowe dobiegły końca, a na wieczór nie planowano żadnego przyjęcia, więc tory były prawie puste, jeśli nie liczyć kilku stałych bywalców ćwiczących na pierwszym.

W salonie gier aż wrzało, jak zwykle między ostatnim szkolnym dzwonkiem a porą kolacji, ale tam dowodził Cy Hudson, a Holly Lappins zajmowała się recepcją. Jake i Sara pilnowali grilla i fontanny, która miała zostać włączona za godzinę.

Wszystko i wszyscy byli na swoich miejscach, Cal mógł więc usiąść z ojcem przy barze i napić się kawy przed wyjściem i przekazaniem tacie kręgielni na wieczór.

Mogli też posiedzieć chwilę w ciszy. Ojciec Cala lubił ciszę. Nie, żeby miał coś przeciwko życiu towarzyskiemu, wydawał się lubić ludzi tak samo jak własne towarzystwo. Miał pamięć do imion i twarzy i mógł rozmawiać z każdym na każdy temat, nie wyłączając polityki i religii, nikogo przy tym nie obrażając, co – zdaniem Cala – stanowiło jeden z największych talentów ojca.

Jego piaskowoblond włosy – które co dwa tygodnie przycinał u miejscowego fryzjera – przez ostatnie lata pokryły się siwizną. W dni robocze rzadko rozstawał się z „mundurem” złożonym ze spodni khaki, adidasów i niebieskiej koszuli.

Niektórzy mogliby nazwać Jima Hawkinsa nudnym, ale Cal uważał, że jest niezawodny.

– Na razie mamy dobry miesiąc – powiedział ojciec ze swym śpiewnym akcentem. Pił słodką i słabą kawę i na rozkaz żony po szóstej nie brał kofeiny do ust. – Przez tą pogodę nigdy nie wiadomo, czy ludzie zakopią się w domach czy dostaną takiej klaustrofobii, że będą chcieli być gdziekolwiek byle nie wśród własnych czterech ścian.

– To był dobry pomysł, żeby zrobić w lutym tę promocję na trzecią grę.

– Czasami miewam dobre pomysły. – Zmarszczki wokół oczu Jima pogłębiły się w uśmiechu. – Ty też. Mama chciałaby, żebyś wpadł do nas któregoś dnia na kolację.

– Pewnie. Zadzwonię do niej.

– Jen wczoraj dzwoniła.

– Co u niej?

– Świetnie, nie omieszkała nas poinformować, że w San Diego jest teraz plus trzydzieści stopni. Rosie uczy się pisać, a maleństwu wyrzyna się drugi ząbek. Jen obiecała, że przyśle wam zdjęcia.

Cal usłyszał smutek w jego głosie.

– Powinniście pojechać tam z mamą.

– Może, może, za miesiąc lub dwa. W niedzielę jedziemy do Baltimore zobaczyć się z Marly i jej gromadką. Widziałem się dzisiaj z twoją prababcią. Powiedziała, że odbyła miłą pogawędkę z tą pisarką, która przyjechała do miasta.

– Babcia rozmawiała z Quinn?

– W bibliotece. Spodobała jej się ta dziewczyna. I ten pomysł na książkę.

– A tobie? Jim potrząsnął głową, patrząc jak Sara nalewa colę dwóm nastolatkom, którzy zrobili sobie przerwę w grze.

– Nie wiem, co o tym myśleć, Cal, taka jest prawda. Zadaję sobie pytanie, co dobrego z tego wyniknie, kiedy ktoś – w dodatku obcy – spisze to wszystko, żeby ludzie mogli czytać o naszych sprawach. Wmawiam sobie, że to Już się więcej nie powtórzy…

– Tato.

– Wiem, że to nieprawda. Przez chwilę Jim tylko słuchał głosów chłopców z drugiej strony baru, patrzył, jak żartują i dają sobie kuksańce. Znał tych chłopców. Znał ich rodziców. Gdyby życie toczyło się tak, jak powinno, pewnego dnia poznałby ich żony i dzieci.

Czy i on kiedyś tak nie żartował i nie poszturchiwał się je przyjaciółmi przy coli i frytkach? Czy jego dzieci nie biegały jak szalone po całej kręgielni? Teraz córki wyjechały i miały własne rodziny, a syn był dorosłym mężczyzną i siedział przed nim, przytłoczony problemami zbyt wielkimi, by je w ogóle zrozumieć.

– Musisz się przygotować na to, że się powtórzy – ciągnął Jim – tylko że większość z nas próbuje o tym nie myśleć, stara się zapomnieć. Wiem, ty nie. Ty wciąż pamiętasz, chociaż wolałbym, aby było inaczej. Skoro myślisz, że ta pisarka nam pomoże, to chyba popieram twój pomysł.

– Nie wiem, co myślę, jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.

– Podejmiesz właściwą decyzję. No dobrze, idę do Cy'a. Niedługo zaczną się schodzić wieczorni gracze i będą chcieli coś przegryźć przed kręglami.

Jim wstał i rozejrzał się dookoła. Słyszał echa swojego dzieciństwa i nawoływania swoich dzieci. Zobaczył swojego syna, zuchwałego młodością, siedzącego przy barze z dwoma chłopcami. Chłopcami, którzy – Jim wiedział – byli dla Cala jak bracia.

– Mamy tu dobre miejsce, Cal. Warto dla niego pracować. Warto walczyć, żeby dalej istniało.

Jim poklepał syna po ramieniu i odszedł.

Nie tylko kręgielnia, pomyślał Cal. Ojciec miał na myśli całe miasto. I Cal obawiał się, że tym razem ocalenie Hawkins Hollow będzie wymagało prawdziwej wojny.

Poszedł prosto do domu po śniegu topniejącym na chodnikach i jezdniach. Miał ochotę znaleźć Quinn i wyciągnąć z niej, o czym rozmawiała z jego prababcią. Lepiej poczekać, pomyślał jednak, pobrzękując kluczami. Wstrzyma się do jutra i wypyta ją delikatnie podczas wyprawy do Kamienia Pogan.

Popatrzył na las, w którym drzewa jeszcze uginały się od śniegu, a ścieżki tonęły w błocie.

Czy on czaił się tam teraz i zbierał siły? Czy znalazł jakiś sposób, żeby zaatakować poza Siódemką? Może, być może, ale nie dziś wieczorem. Dziś Cal tego nie czuł. A zawsze wiedział, kiedy to nastąpi.

Jednak nie mógł zaprzeczyć, że w domu czuł się bezpieczniej, zwłaszcza kiedy zapalił światła, żeby odegnać mrok.

Cal otworzył drzwi kuchenne i zagwizdał.

Kluskowi jak zwykle się nie śpieszyło. Wygramolił się z budy i nawet wykrzesał odrobinę energii, żeby zamerdać ogonem, truchtając przez ogród do podnóża schodów.

Westchnął ciężko, zanim wdrapał się po niskich schodkach, po czym całym ciałem oparł się o Cala.

I to, pomyślał Cal, jest miłość. „Witaj w domu” i „jak się masz” w świecie Kluska.

Ukucnął, żeby pogłaskać zmierzwione futro i podrapać psa między kłapciastymi uszami, a Klusek patrzył na niego z uczuciem.

– Jak się masz? Skończyłeś robotę? Co byś powiedział na piwo?

Razem weszli do środka. Pies czekał grzecznie, gdy jego pan napełniał miskę chrupkami, ale Cal przypuszczał, że większość dobrych manier Kluska brała się z czystego lenistwa. Postawił miskę przed psem, który powoli zabrał się do jedzenia absolutnie pochłonięty nowym zajęciem.

Cal wyjął z lodówki puszkę piwa, otworzył ją i opierając się o bar pociągnął pierwszy łyk, który oznaczał koniec długiego dnia pracy.

– Wpadłem po uszy w cholerne bagno, Klusek. Nie wiem, co z tym zrobić, co o tym myśleć. Czy powinienem był znaleźć jakiś sposób, żeby powstrzymać Quinn przed przyjazdem? Nie jestem pewien, czy by mi się udało, skoro wydaje się, że ona zawsze robi to, na co ma ochotę, ale mogłem rozegrać sprawę inaczej. Pośmiać się z tych historii, albo naopowiadać niewiarygodnych bzdur. A ja mówiłem wszystko jak na spowiedzi i nie wiem, dokąd to nas zaprowadzi.

Cal usłyszał, że ktoś otwiera frontowe drzwi, a po chwili Vox zawołał:

– Heja! – Wszedł, niosąc kubełek z kurczakiem i dużą, plastikową torbę. – Mam kurczaki, mam frytki. Chcę piwo.

Położył jedzenie na stole i wyjął butelkę z lodówki.

– Twoje wezwanie było dość niespodziewane, chłopie. Mogłem mieć gorącą randkę dziś wieczór.

– Nie miałeś gorącej randki od dwóch miesięcy.

– Zbieram siły. – Po pierwszym łyku Fox zdjął płaszcz i rzucił go na krzesło. – Co jest grane?

– Powiem ci przy jedzeniu. Cal zbyt długo mieszkał z matką, żeby używać papierowej zastawy – najlepszej przyjaciółki samotnego mężczyzny – wystawił więc dwa jasnoniebieskie talerze z kamionki. Usiedli do kurczaka i frytek, mając Kluska przy nogach – jedyne, co mogło oderwać psa od miski, to jeszcze więcej jedzenia.

Cal opowiedział wszystko Foxowi, od kuli ognia przez sen Quinn aż do rozmowy, którą pisarka przeprowadziła z prababcią Abbott.

– Sukinsyn bardzo często się pokazuje jak na luty – uznał Fox. – Nigdy wcześniej tak nie było. Miałeś zeszłej nocy sen?

– Tak.

– Ja też. Śnił mi się pierwszy raz, pierwsze lato. Tyle, że nie dotarliśmy do szkoły na czas, a w środku była nie tylko panna Lister, ale wszyscy. – Fox przesunął dłonią po twarzy i pociągnął solidny łyk piwa. – Wszyscy mieszkańcy, moja rodzina, twoja, wszyscy zostali uwięzieni w szkole. Walili w szyby, krzyczeli, przyciskali twarze do okien, a budynek płonął. – Dał psu następną frytkę, a jego oczy były równie ciemne i smutne jak psie. – Dzięki Bogu, że tak się nie stało, ale we śnie czułem się, jakby to była prawda. Wiesz, jak to jest.

– Tak. – Cal wypuścił głośno powietrze. – Wiem, jak to jest. Mnie śniło się to samo lato, jechaliśmy przez miasto rowerami, tak jak wtedy, tyle że domy były spalone, miały powybijane szyby, na ulicach dymiły wraki samochodów. Wszędzie leżały ciała zabitych.

– Tak nie było – powtórzył Fox. – Nie mamy już dziesięciu lat i nie pozwolimy, żeby tak się stało.

– Zadaję sobie pytanie, jak długo możemy to robić, Fox. Jak długo możemy go powstrzymywać, choćby tak, jak udawało nam się dotychczas? Ten raz? Następny? Jeszcze trzy? Ile razy będziemy patrzyli, jak szaleją ludzie, których znamy, których widujemy niemal codziennie? Katują się nawzajem, ranią siebie samych?

– Tak długo, jak będzie trzeba. Cal odsunął talerz.

– To nie wystarczy.

– Tylko tyle mamy, na razie.

– To jest jak wirus, infekcja, przechodzi z jednej osoby na drugą. Gdzie jest cholerne antidotum?

– Nie wszyscy są zainfekowani – przypomniał mu Fox. – Musi być jakiś klucz.

– Dotąd go nie znaleźliśmy.

– Nie, więc może miałeś rację. Może potrzebujemy świeżego spojrzenia, kogoś z zewnątrz, obiektywizmu, którego nam brakuje. Nadal chcesz zabrać jutro Quinn do kamienia?

– Jeśli jej nie zabiorę, pójdzie tam sama. Chyba lepiej, żebym przy tym był.

– Chcesz, żebym z wami poszedł? Mogę odwołać spotkania.

– Poradzę sobie. – Musiał sobie poradzić. Quinn czytała menu w niemal pustej jadalni hotelowej. Miała zamiar zamówić coś na wynos i zjeść w pokoju przy laptopie, ale doszła do wniosku, że zbyt łatwo weszło by jej to w nawyk. Poza tym, żeby pisać o mieście, musiała poczuć jego atmosferę, a nie mogła tego zrobić, siedząc zamknięta w pokoju i jedząc cielęcinę na zimno.

Miała ochotę na kieliszek wina, coś chłodnego z subtelnym, owocowym posmakiem. Piwniczka hotelowa okazała się lepiej zaopatrzona, niż można było się spodziewać, ale Quinn nie chciała całej butelki. Przeglądała listę win podawanych na kieliszki, gdy do jadalni weszła Panna Cudowna Torba.

Przebrała się w czarne spodnie i kaszmirowy sweter w dwóch subtelnych odcieniach błękitu. Miała wspaniałe włosy, uznała Quinn, obcięte prosto, z trochę dłuższymi końcówkami na wysokości brody. Fryzura, która – Quinn wiedziała – na jej głowie wyglądałaby jak gniazdo, brunetce nadawała świeżość i klasę.

Quinn zastanawiała się czy nie ściągnąć jej wzrokiem; może zamachać ręką. Mogłaby zaprosić Czerwoną Torbę, żeby się przysiadła, w końcu kto lubi samotnie jadać kolację? Wtedy mogłaby wycisnąć z niej naprawdę ważne informacje. Jak na przykład, gdzie kupiła to cudo.

Quinn uśmiechnęła się promiennie i wtedy coś zobaczyła.

To ślizgało się po lśniącej dębowej posadzce, zostawiając za sobą obrzydliwą wstęgę krwawego śluzu. Najpierw Quinn pomyślała, że to wąż, potem że ślimak bez skorupy, a później nie myślała już nic, tylko patrzyła jak gad wpełza na nogę stołu, przy którym młoda para popijała koktajle przy świetle świec.

Ciało stwora, grube jak opona tira, nakrapiane czerwienią i czernią, pełzło po stole, zostawiając na śnieżnobiałym obrusie paskudny ślad, a para śmiała się i flirtowała.

Do sali weszła żwawo kelnerka, nadepnęła na krwawy śluz i podała tamtym dwojgu przystawki.

Quinn mogłaby przysiąc, że słyszy skrzypienie stolika pod ciężarem potwora.

A jego oczy, które napotkały jej wzrok, były oczami chłopca, lśniły czerwono, z rozbawieniem. Zsunął się z obrusa i popełzł w stronę brunetki.

Kobieta stała jak wmurowana, twarz miała białą niczym płótno. Quinn zerwała się na równe nogi, ignorując zaskoczone spojrzenie kelnerki, i przeskoczyła obrzydliwy ślad. Schwyciła brunetkę za ramię i wypchnęła ją z jadalni.

– Ty też to widziałaś – powiedziała szeptem. – Widziałaś to coś. Wyjdźmy stąd.

– Co? Co? – Brunetka rzucała przez ramię przerażone spojrzenia, gdy razem z Quinn biegły, potykając się, do drzwi. – Ty też to widziałaś?

– Oślizgły stwór, z czerwonymi oczyma, zostawia paskudny ślad. Jezu, Jezu. – Stanęła na hotelowym ganku, chwytając ustami zimne lutowe powietrze. – Oni tego nie widzieli, ale ty tak. I ja. Dlaczego? Niech mnie szlag, jeśli cokolwiek rozumiem, ale znam kogoś, kto może wiedzieć. Tam stoi mój samochód. Jedziemy.

Brunetka nie odezwała się ani słowem, dopóki nie wsiadły do auta i Quinn ruszyła z piskiem opon.

– Kim ty, do diabła, jesteś?

– Quinn. Quinn Black. Jestem pisarką, piszę głównie o duchach. A kim ty jesteś?

– Layla Darnell. Co to jest za miejsce?

– Tego właśnie chcę się dowiedzieć. Nie wiem, czy miło cię poznać, Layla, w zaistniałych okolicznościach.

– I vice versa. Dokąd jedziemy?

– Do źródła. A w każdym razie do jednego z nich. – Quinn popatrzyła na Laylę, która wciąż była blada i drżała. Kto mógł ją winić? – A co ty robisz w Hawkins Hollow?

– Niech mnie diabli, jeśli wiem, ale chyba właśnie postanowiłam skrócić wizytę.

– W pełni zrozumiałe. A tak przy okazji, ładna torba. Layla zdobyła się na słaby uśmiech.

– Dzięki.

– Już niedaleko. No dobrze, nie wiesz, dlaczego tu jesteś, a skąd przyjechałaś?

– Z Nowego Jorku.

– Wiedziałam. Ten styl. Lubisz to miasto?

– Tak. – Layla przeczesała włosy palcami i popatrzyła za siebie. – Przez większość czasu. Prowadzę butik w Ho – ho. Prowadziłam. Prowadzę. Już sama nie wiem.

Już niedaleko, pomyślała znowu Quinn. Zachowaj spokój.

– Założę się, że masz fantastyczne zniżki.

– Tak, przywilej menedżera. Widziałaś kiedykolwiek coś takiego? Jak tamto coś?

– Tak. A ty?

– Tylko we śnie. Nie jestem wariatką – stwierdziła Layla. – A może jestem i ty też.

– Nie zwariowałyśmy. Wszyscy wariaci tak mówią, więc musisz uwierzyć mi na słowo. – Skręciła w uliczkę i przejechała po małym mostku w stronę domu Cala, gdzie – Bogu dzięki – jarzyły się światła.

– Czyj to dom? – Layla chwyciła siedzenie obiema rękami. – Kto tu mieszka?

– Caleb Hawkins. Jego przodkowie założyli to miasto. On jest w porządku. Zna to, co widziałyśmy.

– Jak to?

– To długo historia z mnóstwem białych plam. A teraz myślisz: Co ja robię w tym samochodzie z kompletnie obcą kobietą, która każe mi wejść do domu znajdującego się w środku głuszy.

Layla złapała mocno pasek torebki, jak gdyby miała jej użyć jako broni.

– Przeszła mi przez głowę taka myśl.

– Instynkt kazał ci wsiąść ze mną do samochodu, Layla. Może spróbuj posłuchać go jeszcze raz. Poza tym jest zimno, a my nie wzięłyśmy kurtek.

– No dobrze. – Layla westchnęła ciężko, otworzyła drzwi i poszła za Quinn ku domowi. – Ładne miejsce. Jeśli ktoś lubi mieszkać w środku lasu.

– Szok kulturowy dla nowojorczyka.

– Wychowałam się w Altoona w Pensylwanii.

– Żartujesz. Ja w Filadelfii. Jesteśmy praktycznie sąsiadkami. – Quinn zapukała energicznie do drzwi, po czym je otworzyła i zawołała: – Cal!

Była już w połowie salonu, gdy pojawił się gospodarz.

– Quinn? O co chodzi? – Zauważył Laylę. – Witam. Co się dzieje?

– Kto tu jest? – chciała wiedzieć Quinn. – Widziałam drugi samochód na podjeździe.

– Fox. Co się stało?

– Pytanie za sto punktów. – Pociągnęła nosem. – Czyżbym czuła zapach kurczaka? Macie jedzenie? Layla… To jest Layla Darnell, Cal Hawkins. Layla i ja nie jadłyśmy kolacji.

Minęła Cala i poszła prosto do kuchni.

– Przepraszam, że tak cię nachodzimy… – zaczęła Layla. Cal nie wyglądał na seryjnego mordercę. Ale w końcu skąd mogłaby wiedzieć, jak wygląda seryjny morderca.

– Nie wiem, co się dzieje ani dlaczego tu jestem. Ostatnie dni były dość zaskakujące.

– W porządku. Proszę, wejdź. Quinn miała już frytkę w ręku i piła piwo z puszki Cala.

– Layla Darnell, Fox O'Dell. Tak naprawdę nie mam nastroju na piwo – poinformowała Cala. – Miałam właśnie zamówić kieliszek wina, gdy coś ohydnego przerwało nam kolację, Layli i mnie. Masz wino?

– Tak, tak.

– Przyzwoite? Bo jeśli kupujesz takie w kartonie lub z odkręcanym kapslem, to zostanę przy piwie.

– Mam naprawdę przyzwoite wino. – Wyjął talerz i postawił z hukiem przed Quinn. – Jedz z talerza.

– On zachowuje się w kuchni jak paniusia – wyjaśnił Fox i odsunął krzesło. – Wyglądasz na zdenerwowaną… Layla, tak? Może usiądziesz?

Layla po prostu nie mogła uwierzyć, żeby psychopatyczni mordercy przesiadywali w przytulnych kuchniach, jedząc pieczonego kurczaka i dyskutując o wyższości wina nad piwem.

– A dlaczego nie? Prawdopodobnie tak naprawdę mnie tu nie ma. – Usiadła i oparła głowę na rękach. – Pewnie jestem w jakimś pokoju bez klamek i wyobrażam sobie to wszystko.

– Co sobie wyobrażasz? – zapytał Fox.

– Może ja opowiem? – Quinn popatrzyła na Laylę, gdy Cal wyjmował kieliszki. – Potem będziesz mogła powiedzieć nam o sobie tyle, ile uznasz za stosowne.

– W porządku. Tak będzie dobrze.

– Layla wprowadziła się do hotelu dziś rano. Jest z Nowego Jorku. Kilka minut temu siedziałam sobie w hotelowej jadalni i zamierzałam zamówić sałatkę, rybę i kieliszek dobrego, białego wina. Layla właśnie weszła, pewnie też, żeby zjeść kolację. A przy okazji, chciałam wtedy cię poprosić, żebyś się przysiadła.

– Och. To miłe.

– Zanim zdążyłam wygłosić zaproszenie, obrzydliwy, oślizgły stwór, grubszy niż udo mojej ciotki Christine, długości około metra, przepełzł przez jadalnię, wlazł na stół, przy którym jakaś para radośnie prowadziła kulinarną grę wstępną, i zsunął się z powrotem, zostawiając za sobą ohydny ślad Bóg jeden wie czego. Layla to widziała.

– To popatrzyło na mnie. Prosto w moje oczy – wyszeptała Layla.

– Nie żałuj wina, Cal. – Quinn podeszła i pogładziła ją po ramieniu. – Tylko my to widziałyśmy i straciłyśmy ochotę na kolację w hotelu, więc zwiałyśmy. A teraz ja rujnuję tą frytką moją niskokaloryczną dietę, którą katowałam się przez cały dzień.

– Jesteś okropnie… wesolutka. Dzięki. – Layla wzięła od Cala kieliszek i wypiła połowę zawartości jednym haustem.

– Tak naprawdę to nie. Mechanizm obronny. Dlatego tu jesteśmy i chcę wiedzieć, czy którykolwiek z was widział kiedykolwiek coś takiego.

Zapadła cisza. Cal wziął puszkę piwa i wypił łyk.

– Widzieliśmy wiele rzeczy. Dla mnie ważniejsze pytanie brzmi, dlaczego wy je widzicie i, po drugie, dlaczego teraz.

– Mam pewną teorię. Cal popatrzył na Foxa.

– Jaką?

– Relacje. Sam mówiłeś, że Quinn musi być z nami w jakiś sposób związana, żeby to widzieć, mieć sny…

– Sny. – Layla uniosła głowę. – Miewacie sny?

– Ty najwidoczniej też – ciągnął Fox. – Znajdziemy także powiązania Layli. Ustalenie, w jaki sposób są z nami związane, może zabrać trochę czasu, ale oprzyjmy się na razie na naszej hipotezie i pogdybajmy trochę. A co jeżeli, przez te powiązania, dzięki obecności Quinn i Layli w Hollow, zwłaszcza w siódmym roku, on zyskuje więcej mocy? Czerpie siłę z ich obecności?

– Niezła teoria – przyznał Cal.

– Powiedziałabym, że cholernie dobra. – Quinn przekrzywiła w zamyśleniu głowę. – Energia. Większość bytów paranormalnych żywi się energią. Energią, którą… pozostawiają po sobie jednostki, działania, emocje, i energią ludzi, którzy znajdą się w ich strefie. Możemy założyć, że ta energia kumulowała się od lat, rosła w siłę, tak że teraz, w połączeniu z innymi pokrewnymi energiami, może wedrzeć się do rzeczywistości – do pewnego stopnia – poza wyznaczonym sobie czasem.

– O czym wy, na litość boską, mówicie? – zapytała Layla.

– Dojdziemy do tego, obiecuję. – Quinn uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Może coś zjesz, ukoisz nerwy?

– Obawiam się, że upłynie trochę czasu, zanim znowu będę miała ochotę na jedzenie.

– Pan Oślizgły przepełzł przez koszyk z pieczywem – wyjaśniła Quinn – co było dość obrzydliwe. Niestety, mnie nic nie może zniechęcić do jedzenia. – Wzięła kilka zimnych frytek. – A zatem, jeśli przyjmiemy teorię Foxa, to gdzie jest kontrapunkt? Dobro i zło, światło i ciemność. Z moich badań wynika, że zawsze są dwie strony.

– Może nie potrafi się uwolnić lub celowo zwleka.

– Albo wy dwie jesteście bardziej związane z ciemnością niż ze światłem. Quinn zmrużyła oczy, w których coś zabłysło, po czym wzruszyła ramionami.

– Obraziłeś nas, ale tym razem nie mogę się z tobą nie zgodzić. Poza tym, że logicznie myśląc, gdybyśmy były po stronie złych gości, to po co ci źli mieliby próbować przerazić nas na śmierć?

– Dobry argument – przyznał Cal.

– Chcę usłyszeć odpowiedzi. Quinn skinęła Layli głową.

– Nie wątpię.

– Chcę poważnych, rozsądnych odpowiedzi.

– W skrócie: w pobliskim lesie znajduje się miejsce zwane Kamieniem Pogan. Działy się tam bardzo złe rzeczy. Bogowie, demony, krew, śmierć, ogień. Pożyczę ci parę książek na ten temat. Minęły wieki i znowu coś się obudziło. Od tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku, co siedem lat, przez siedem dni w lipcu coś wychodzi, żeby się zabawić. Jest złe, wstrętne i potężne. Zresztą sama widziałaś.

Layla wyciągnęła kieliszek po dolewkę, nie spuszczając wzroku z Quinn.

– Dlaczego ja nigdy o tym nie słyszałam? Ani o tym mieście?

– Napisano na ten temat kilka książek i artykułów, ale większość plasowała się gdzieś między doniesieniami o porwaniu przez kosmitów a rewelacjami o śladach Yeti – wyjaśniła Quinn. – Nigdy nie opublikowano poważnej, rzetelnej, w pełni popartej faktami relacji. To moje zadanie.

– No dobrze, powiedzmy, że wierzę w to wszystko i nie mam właśnie gigantycznej halucynacji. Dlaczego ty i ty?

– zapytała Foxa i Cala. – Jaka jest wasza rola?

– Bo to my rozpętaliśmy to piekło – odpowiedział Fox.

– Cal, ja i nasz przyjaciel, który wyjechał. W lipcu minie dwadzieścia jeden lat.

– Ależ musieliście być dziećmi. Mogliście mieć z…

– Dziesięć lat – potwierdził Cal. – Mamy urodziny tego samego dnia i to wydarzyło się w dziesiąte. A teraz, skoro powiedzieliśmy ci trochę o sobie, może odsłonisz rąbka swojej tajemnicy? Dlaczego tu przyjechałaś?

– No dobrze. – Layla pociągnęła łyk wina. Czy to dzięki jasno oświetlonej kuchni z psem chrapiącym pod stołem czy też w towarzystwie obcych, którzy mogli uwierzyć w jej słowa, poczuła się spokojniejsza.

– Przez ostatnich kilka nocy miewałam sny. Koszmary. Czasami budziłam się w łóżku, a czasem przy drzwiach mieszkania. Mówiłaś o ogniu i krwi. Jedno i drugie widziałam w snach, podobnie jak przypominającą ołtarz skałę na polanie w lesie. Widziałam też wodę, czarną wodę. Topiłam się w niej. W liceum byłam kapitanem drużyny pływackiej, a we śnie tonęłam. Zadrżała i wzięła głęboki oddech.

– Bałam się zasnąć. Nawet na jawie wydawało mi się, że słyszę głosy. Nie mogłam zrozumieć, co mówią, ale byłam w pracy czy też w pralni, gdy nagle wypełniały moją głowę. Myślałam, że przechodzę załamanie nerwowe, ale dlaczego? Potem, że mam guza mózgu. Miałam nawet zamiar umówić się na wizytę u neurologa. Zeszłej nocy wzięłam tabletkę nasenną, pomyślałam, że to mi pomoże, ale znowu miałam sen, a w nim ktoś był ze mną w łóżku. Tym razem głos jej zadrżał.

– Nie w moim łóżku, ale gdzieś indziej, w małym, dusznym pokoju z maleńkim oknem. Byłam kimś innym. Naprawdę nie potrafię tego wytłumaczyć.

– Dobrze ci idzie – zapewniła ją Quinn.

– To działo się ze mną, ale to nie byłam ja. Miałam długie włosy i wyglądałam całkiem inaczej. Ubrana byłam w długą koszulę nocną. Wiem, bo… ten ktoś ją podciągnął. Dotykał mnie. Był taki zimny. Nie mogłam krzyczeć, nie mogłam się bronić, nawet gdy mnie gwałcił. Był we mnie, ule ja nie mogłam go zobaczyć. Nie mogłam się poruszyć. Czułam to wszystko, jakby działo się naprawdę, ale nie mogłam go powstrzymać.

Nie zdawała sobie sprawy, że płacze, dopóki Fox nie wcisnął jej w rękę serwetki.

– Dzięki. Gdy skończył, zniknął i usłyszałam w głowie głos. Tym razem tylko jeden, który mnie uspokoił, ogrzał i sprawił, że nie czułam już bólu. Powiedział: „Hawkins Hollow”.

– Layla, czy zostałaś zgwałcona? – zapytał cicho Fox. – Czy kiedy się obudziłaś, dostrzegłaś jakieś ślady gwałtu?

– Nie. – Zacisnęła usta, nie spuszczając z niego wzroku. Jego złotobrązowe oczy były pełne współczucia. – Obudziłam się we własnym łóżku. I musiałam się… obejrzeć. Nic nie znalazłam. On mnie skrzywdził, więc powinny zostać siniaki, zadrapania, ale nic nie zauważyłam. Było bardzo wcześnie, jakaś czwarta rano, a ja wciąż myślałam o Hawkins Hollow. Dlatego spakowałam się i pojechałam taksówką na lotnisko, żeby wynająć samochód. I przyjechałam tutaj. Nigdy wcześniej tu nie byłam.

Urwała i popatrzyła najpierw na Quinn, potem na Cala.

– Nigdy nie słyszałam o Hawkins Hollow, ale znałam drogę. Wiedziałam, jak tu dojechać i gdzie jest hotel. Zameldowałam się dziś rano, poszłam do pokoju i prawie do szóstej spałam jak zabita. Kiedy weszłam do jadalni i zobaczyłam to coś, pomyślałam, że jeszcze śpię. I znowu mam koszmar.

– Cud, że nie uciekłaś – uznała Quinn. Layla popatrzyła na nią ze znużeniem.

– A dokąd?

– Prawda. – Quinn położyła rękę na jej ramieniu i mówiąc, pogłaskała ją lekko. – Myślę, że potrzebujemy każdej informacji z każdego dostępnego źródła. Od tej pory musimy się wszystkim dzielić i jeden za cholernych wszystkich, a wszyscy za cholernego jednego. Nie podoba ci się to – skinęła głową w stronę Cala – ale myślę, że się przyzwyczaisz.

– Wy tego doświadczacie od kilku dni, Fox i ja zaś przez całe życie. Tkwimy w tym, więc nie przypinaj sobie jeszcze odznaki kapitana, Blondasku.

– Życie z tym od dwudziestu jeden lat daje wam pewną przewagę. Ale przez cały ten czas – o ile mi wiadomo – nie rozgryźliście tej sprawy, nie powstrzymaliście koszmaru ani nawet go nie zidentyfikowaliście. Więc wyluzuj.

– Przesłuchiwałaś dziś moją dziewięćdziesięciosiedmioletnią prababkę.

– Och, bzdury. Twoja wyjątkowa i fascynująca dziewięćdziesięcioletnia prababka podeszła do mnie w bibliotece, usiadła i odbyła ze mną rozmowę z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie było żadnego przesłuchania. Mój bystry zmysł obserwacyjny podpowiada mi, że nie po niej odziedziczyłeś ten cholernie skryty charakter.

– Dzieci, nie kłóćcie się. – Fox uniósł dłoń. – Mamy napiętą sytuację, ale wszyscy jesteśmy po tej samej stronie. Uspokój się, Cal. Quinn ma sporo racji i jej propozycja jest warta rozważenia. Jednocześnie, Quinn, jesteś tutaj od kilku dni, Layla jeszcze krócej. Musicie zdobyć się na cierpliwość i zrozumieć, że pewne sprawy są bardzo delikatne i nie można mówić o nich od razu. Nawet jeśli zaczniemy od lego, co zostało potwierdzone i udokumentowane…

– A ty co, jesteś prawnikiem? – zapytała Layla.

– Tak.

– Od razu widać – wymamrotała pod nosem.

– Zostawmy to na razie – zaproponował Cal. – Dajmy sobie czas, żeby pomyśleć przez noc. Quinn, obiecałem, że zabiorę cię jutro do Kamienia Pogan, i tak zrobię. Wtedy zobaczymy, co dalej.

– Zgoda.

– Poradzicie sobie w hotelu? Możecie zostać tutaj, jeśli nie chcecie tam wracać.

Ta propozycja przygładziła nieco nastroszone piórka Quinn.

– Nie jesteśmy mięczakami, prawda, Layla?

– Kilka dni temu powiedziałabym, że nie. Teraz nie jestem już taka pewna. Ale nie boję się wracać do hotelu. – Tak naprawdę chciała już być w pokoju, położyć się do wielkiego, miękkiego łóżka i naciągnąć kołdrę na głowę. – Od tygodnia tak dobrze nie spałam, a to jest coś.

Quinn postanowiła, że poczeka, aż wrócą, zanim poradzi Layli, żeby zaciągnęła rolety i może zostawiła zapaloną lampkę.

Загрузка...