Cal nie był specjalnie zaskoczony, zobaczywszy – mimo późnej pory – samochód Foxa przed swoim domem. I nie zdziwił go widok przyjaciela pogrążonego w półśnie na kanapie przed telewizorem z Kluskiem chrapiącym u boku.
Na stoliku stała otwarta cola, leżała ostatnia torebka czipsów Cala i pudełko psich smakołyków. Resztki po męsko – psiej imprezie.
– Co ty tu robisz? – wybełkotał zaspany kumpel.
– Mieszkam tu.
– Wykopała cię?
– Nie, nie wykopała mnie. Wróciłem do domu. – Cal sięgnął do torebki z czipsami i wyciągnął tylko garstkę okruchów. – Ile mu dałeś?
Fox zerknął na pudełko psich przekąsek.
– Kilka. Może pięć. Coś taki zły? Cal wziął colę i pociągnął kilka łyków ciepłego napoju bez gazu.
– Mam dziwne przeczucie… Nie czułeś nic dziś wieczorem?
– Przez ostatnich kilka tygodni ciągle coś czuję. – Fox przesunął dłońmi po twarzy, a potem przeczesał włosy. – Ale tak, poczułem coś, tuż przed twoim przyjazdem. Spałem, ale poczułem coś, jakby powiew wiatru w kominie.
– Tak. – Cal podszedł do okna. – Rozmawiałeś ostatnio z rodzicami?
– Dzwoniłem dziś do ojca. Wszystko u nich w porządku. Dlaczego pytasz?
– Jeśli wszyscy trzej jesteśmy potomkami Ann, to jedno z twoich rodziców też – odpowiedział Cal.
– Sam na to wpadłem.
– Żaden z członków naszych rodzin nie ucierpiał podczas Siódemki. Zawsze czuliśmy ulgę z tego powodu. – Odwrócił się od okna. – Może zbyt wielką, by dociekać dlaczego.
– Uważaliśmy, że to dlatego, że mieszkają poza miastem. Poza Billem Turnerem, a kto mógł wiedzieć, co się z nim działo?
– Moi i twoi rodzice przyjeżdżali do miasta podczas Siódemki. A pamiętasz, co się ostatnim razem stało w domu Poffenbergerów?
– Tak, tak, pamiętam. – Fox potarł oczy. – Mieszkanie pięć kilometrów za miastem nie przeszkodziło Poffenbergerowi w uduszeniu żony, podczas gdy ona uderzyła go rzeźnickim nożem.
– Teraz wiemy, że babcia czuła i widziała różne rzeczy tamtego pierwszego lata, a także teraz, w walentynki. Dlaczego?
– Może on wybiera, kogo chce, Cal. – Fox wstał i dorzucił polano do kominka. – Niektórym ludziom nigdy nic się nie stało, a inni zostali zainfekowani w różnym stopniu.
– Quinn i Layla są pierwszymi osobami z zewnątrz. Doszliśmy do wniosku, że coś je z nami łączy, może chodzi o więzy rodzinne?
Fox znowu usiadł i pogłaskał Kluska, który wiercił się przez sen.
– Dobra teoria. Nie zdziw się, jeśli się okaże, że harcujesz nago z daleką kuzynką.
– Uch. – Istniała taka możliwość. – Jeżeli one też pochodzą od Ann, to musimy się dowiedzieć, czy ich obecność tutaj nas osłabia czy też wzmacnia. Bo nie ma wątpliwości, że ten raz będzie ostatni. Wszystko albo nic. Dlatego… ktoś przyjechał.
Fox zerwał się z kanapy i podszedł szybko do Cala.
– Nie sądzę, żeby Wielki Demon podjechał pod twój dom i to w… – Przyjrzał się bliżej, gdy ruch samochodu uruchomił automatyczne światło przed domem. – Słodki Jezu, czy to ferrari? – Wyszczerzył zęby do Cala.
– Gage – powiedzieli jednocześnie. Nie zamykając za sobą drzwi, wyszli w samych koszulach na werandę. Gage wysiadł z samochodu, spojrzał na przyjaciół i poszedł do bagażnika po torbę. Przerzucił ją przez ramię i wszedł na schody.
– Hej, dziewczynki, przyjęcie piżamowe?
– Strptizerki właśnie wyszły – poinformował go Fox. – Szkoda, że się z nimi minąłeś. – Podbiegł do przyjaciela i schwycił go w mocny uścisk. – Człowieku, dobrze cię widzieć. Kiedy mogę się przejechać twoim autem?
– Myślę, że nigdy. Cal.
– Zbytnio się nie śpieszyłeś. – Ulga, miłość, czysta radość pchnęła Cala do przodu i kazała uściskać Gage'a tak samo, jak zrobił to Fox.
– Miałem kilka spraw do załatwienia. Chcę się napić. I muszę gdzieś przekimać.
– Wchodź. W kuchni Cal nalał whisky do szklanek. Wszyscy trzej wiedzieli, że to powitalny toast dla Gage'a i prawdopodobnie kielich przed wojną.
– Rozumiem – zaczął Cal – że wracasz z tarczą.
– O tak.
– O ile jesteś do przodu? Gage obrócił szklankę w dłoni.
– Odjąwszy wydatki i tę nową zabawkę, jakieś pięćdziesiąt.
– Niezła robota, jeśli się na niej znasz – uznał Fox.
– A ja się znam.
– Wyglądasz na wykończonego, brachu. Gage wzruszył ramionami.
– Miałem ostatnio ciężkie dni. Które niemal zakończyły się ostrą kraksą na sześćdziesiątej siódmej.
– Zabawka się zbuntowała? – zapytał Fox.
– Proszę cię. – Gage skrzywił się. – Jakiś cymbał, a właściwie bardzo gorąca laska, wjechał mi pod koła. Ani jednego wozu na szosie, a ona wypada zza zakrętu tym antycznym karmannem ghia – niezły wózek, swoją drogą – po czym wyskakuje jak oparzona i wrzeszczy na mnie, że to moja wina.
– Kobiety – zauważył Fox – niewyczerpane źródło wszelkich kłopotów.
– Wpadła w jakiś rów, kiedy skręcała. – Gage gestykulował wolną ręką. – Nic wielkiego, ale złapała gumę. To żaden problem, tyle że jej zapasowe koło też ma flaka. Okazuje się, że jedzie do Hollow, więc pakuję jej walizki do mojego bagażnika, a ona podaje adres i pyta mnie, jakbym był cholernym GPS – em, jak długo będziemy jechać.
Wziął mały łyk whisky.
– Ma szczęście, że się tu wychowałem i wiem, że dojedziemy w pięć minut. Wyciąga telefon, dzwoni do kogoś, kogo nazywa Q, jak w cholernym Jamesie Bondzie – swoją drogą do całkiem niezłej laski, z tego, co widziałem w drzwiach – mówi, co się stało, i że będzie za pięć minut. Potem…
Cal podał adres.
– Czy to ten? Gage opuścił szklankę. – Tak.
– Coś się święci – wymamrotał Cal. – Spotkałeś Cybil, przyjaciółkę Quinn.
– Cybil Kinsky – potwierdził Gage. – Wygląda jak Cyganka z Park Avenue. Proszę, proszę. – Dokończył whisky. – Niezłe jaja, co?
– Pojawił się znikąd. – Na komodzie stał kieliszek wina, którego Quinn nalała sobie, czekając na Cybil.
Jej przyjazd obudził Laylę. Siedziała teraz koło Quinn na łóżku nowej lokatorki, podczas gdy Cybil kręciła się po pokoju, rozwieszając ubrania, upychając bieliznę do szuflad i popijając od czasu do czasu łyk wina.
– Pomyślałam, że to koniec, choć nigdy nie widziałam w swojej przyszłości, że umrę w wypadku samochodowym. Przysięgam, nie wiem, jak to się stało, że nie skończyliśmy jako krwawa miazga w stercie płonącego złomu. Jestem dobrym kierowcą – powiedziała do Quinn.
– Jesteś.
– Muszę być lepsza, niż myślałam i, na szczęście, ten mężczyzna też. Wiem, że mam szczęście, uszłam z życiem i skończyło się tylko na przebitej oponie, ale niech szlag trafi Rissę za, cóż, bycie Rissą.
– Rissa? – zapytała zdezorientowana Layla.
– Siostra Cyb, Marissa – wyjaśniła Quinn. – Znowu pożyczyłaś jej samochód.
– Wiem, wiem, wiem – powiedziała Cybil, wypuszczając powietrze, aż podskoczyły loczki na jej czole. – Nie rozumiem, jak jej się udaje mnie namówić. Przez Rissę moje zapasowe koło było do niczego.
– To wyjaśnia, dlaczego podjechałaś superseksownym sportowym autem.
– Nie mógł mnie przecież tam zostawić, chociaż wyglądał na takiego, co chętnie by spróbował. Przykurzony, fantastycznie przystojny, niebezpieczny.
– Ostatnim razem gdy ja złapałam gumę – przypomniała sobie Quinn – bardzo miły chłopak, który zatrzymał się, żeby mi pomóc, miał bebech wielkości worka cementu i widać mu było rowek w tyłku.
– U tego nie było żadnego cementu i choć facet nosił długi płaszcz, co nie pozwoliło mi na obserwację, to jestem pewna, że Gage Turner ma wspaniały tyłek.
– Gage Turner. – Layla dotknęła kolana Quinn. – Słyszysz?
– Tak. – Quinn westchnęła. – No dobrze, chyba pora zawołać: „hip hip hura, drużyna w komplecie”.
Rano Quinn zostawiła śpiące współlokatorki i pobiegła do domu kultury. Wiedziała, że będzie tego żałować, bieg w jedną stronę oznaczał, że tak samo będzie musiała wrócić – po treningu – ale uznała, że pokonanie samochodem trzech przecznic do siłowni byłoby niezgodne z jej nowym stylem życia.
I potrzebowała czasu, żeby pomyśleć.
Za żadne skarby świata nie uwierzyłaby, że Cybil i Gage wpadli na siebie – niemal dosłownie – w środku nocy, zaraz za miastem, przez przypadek.
Następny punkt na liście dziwnych zdarzeń, uznała, wydychając mroźne obłoki pary.
A kolejnym był fakt, że Cybil, mająca doskonałą orientację w terenie, kilka razy źle skręciła i wyjechała z bocznej drogi dokładnie w chwili, w której nadjeżdżał Gage.
I do tego, myślała Quinn, podchodząc do tylnych drzwi budynku, Cybil powiedziała, że „pojawił się znikąd”. Quinn rozumiała to dosłownie. Jeśli Cybil go nie widziała, to może przez tych kilka kluczowych chwil rzeczywiście go tam nie było.
Dlaczego było takie ważne, żeby spotkali się sami, poza grupą? Czyż to niewystarczająco dziwne, że oboje przyjechali tej samej nocy, o tej samej porze?
Quinn wyjęła klucz, który dostała od Cala, otworzyła drzwi do siłowni i wbiła kod.
Zaskoczyła ją panująca w środku ciemność. Zwykle, gdy przychodziła, paliły się już wszystkie światła, a przynajmniej jeden z telewizorów nadawał poranny program. Bardzo często ktoś trenował na wiosłach lub rowerku albo ćwiczył z hantlami.
Włączyła światło i zawołała. Jej głos rozszedł się głuchym echem. Zaciekawiona ruszyła przed siebie, pchnęła kolejne drzwi i zobaczyła, że ciemno było także w maleńkim biurze i szatni.
Może ktoś miał wczoraj późną randkę, uznała. Wzięła kluczyk do szafki, rozebrała się do kostiumu i wyjęła ręcznik. Postanowiła zacząć od ćwiczeń aerobowych, włączyła więc telewizor i usiadła na jedynym rowerku eliptycznym, którym szczycił się klub.
Zaprogramowała trening, opierając się chęci odjęcia sobie kilku kilogramów, gdy maszyna zapytała o wagę. Jakby to miało jakieś znaczenie, upomniała się w myślach. (Oczywiście, że miało).
Zaczęła ćwiczyć dumna z własnej dyscypliny i zadowolona z samotności. Jednak cały czas spodziewała się, że w każdej chwili usłyszy trzaśniecie drzwi i do sali wpadnie spóźniony Matt lub Tina, którzy pracowali tu na zmianę. Po dziesięciu minutach zwiększyła obciążenie i skupiła się na ekranie telewizora, żeby dać radę dobrnąć do końca treningu.
Po dwóch kilometrach pociągnęła długi łyk wody z bidonu, który ze sobą przyniosła i przy trzecim kilometrze zaczęła zastanawiać się nad tym, co zamierzała dzisiaj zrobić. Badania, podstawa każdego projektu. I chciała stworzyć szkic początku książki, może przy pisaniu przyjdą jej do głowy jakieś nowe pomysły. Chciałaby też przejść się znowu po mieście, tym razem z Cybil i z Laylą, jeśli ta będzie się czuła na siłach.
Jeszcze wizyta z Cybil na cmentarzu. Pora złożyć wizytę Ann Hawkins.
Może Cal zechce pójść z nimi. I tak musi z nim porozmawiać, o tym, co czuł, co myślał o przyjeździe Gage'a – któremu chciała się dobrze przyjrzeć – i Cybil. Tak naprawdę, przyznała się sama przed sobą, po prostu chciała znowu zobaczyć kochanka. Pokazać go Cybil.
Popatrz! Czyż nie jest słodki? Może zachowywała się jak nastolatka, ale to nie miało znaczenia. Chciała go znowu dotknąć, nawet jeżeli miałby to być szybki uścisk dłoni. I nie mogła się doczekać pocałunku na powitanie i tego, jak zmieni smutek w jego oczach w błysk rozbawienia. Kochała to, jak śmiały mu się oczy i jak…
Proszę. Proszę, proszę, proszę. Zdała sobie sprawę, że zupełnie zwariowała na jego punkcie. Naprawdę zadurzyła się w miejscowym chłopaku. To też było słodkie, chociaż na tę myśl poczuła trzepotanie w brzuchu. Co też nie było takie złe. Kombinacja „o rety” z „cudownie!”. Czyż to nie fascynujące?
Quinn, zakochałaś się, pomyślała i z głupawym uśmiechem na twarzy dobiła do trzeciego kilometra. Może i zipała jak pies, pot zalewał jej oczy, ale czuła się świeża i wesolutka niczym wiosenna stokrotka.
Wtedy zgasły światła.
Maszyna stanęła, telewizor ucichł, ekran zrobił się czarny.
– Och cholera. – Jej pierwszą reakcją nie był strach, lecz myśl: „i co teraz?”. Zapadła nieprzenikniona ciemność i pomimo że Quinn mogła odtworzyć w głowie, gdzie są drzwi – i jakie sprzęty stoją po drodze – wolałaby nie szukać ich po omacku.
A co potem?, zastanawiała się, czekając, aż odzyska oddech. W tych ciemnościach nie da rady dojść do szatni i wyjąć ubrania z szafki, będzie musiała wyjść na zewnątrz w sportowym staniku i obcisłych spodniach z lycry.
Usłyszała pierwszy grzmot i poczuła chłód na skórze. Zrozumiała, że ma dużo większy problem niż skąpy strój.
Nie była sama. Serce waliło jej jak szalone i miała desperacką nadzieję, że ten, kto czaił się w mroku, był człowiekiem. Ale odgłos diabelskiego grzmotu, od którego drżały ściany i podłoga, a potem potworne drapanie, nie wskazywały na ludzką istotę. Quinn poczuła gęsią skórkę, po części ze strachu, a po części od nagłego, mrożącego krew w żyłach zimna.
Nie trać głowy, rozkazała sobie. Na litość boską, zachowaj spokój. Złapała bidon – żałosna broń, ale jedyna, jaką miała – i zaczęła poluzowywać zapięcia od pedałów, żeby postawić stopy na podłodze.
Nagle pofrunęła w ciemność. Uderzywszy mocno o podłogę, poczuła siłę upadku w biodrze i ramieniu. Wszystko wokół drżało i wirowało, gdy usiłowała wstać. Zdezorientowana nie miała pojęcia, w którą stronę biec. Słyszała głos za plecami, przed sobą, w głowie – nie wiedziała gdzie – który z lubością szeptał o śmierci.
Pełzając po skrzypiącej podłodze, usłyszała swój własny krzyk. Chwyciła się kurczowo jakiejś maszyny, szczękając zębami z zimna i przerażenia. Myśl, myśl, myśl!, powtarzała w duchu, słysząc jak coś zbliża się w ciemności. Przesunęła drżącymi dłońmi po rowerze stacjonarnym i przypominając sobie wszystkie modlitwy, jakie znała, usiłowała określić jego położenie w stosunku do drzwi.
Usłyszała huk za plecami i coś spadło jej na stopę. Odskoczyła do tyłu, potknęła się i znów poderwała. Nie dbając już więcej o to, co stoi między nią a drzwiami, rzuciła się w kierunku – jak miała nadzieję – wyjścia. Powietrze niemal rozrywało jej płuca, gdy natrafiła dłońmi na ścianę.
– Znajdź je, do cholery, Quinn, znajdź te przeklęte drzwi! Uderzyła ręką w zawiasy i szlochając, odnalazła klamkę.
Przekręciła ją, pociągnęła.
Poraziło ją światło i w tym momencie wpadł na nią rozpędzony Cal. Gdyby miała jeszcze czym oddychać, to straciłaby dech do reszty. Nie zdążyła upaść, bo Cal objął ją ramionami i przesunął za siebie, używając własnego ciała jako tarczy między Quinn i ciemnością w środku budynku.
– Trzymaj się mnie, Quinn. Dasz radę się mnie złapać?
– Głos miał niebiańsko spokojny. Sięgnął za siebie i zamknął drzwi. – Coś ci się stało? Powiedz mi, jesteś ranna?
– Szybko przesunął dłońmi po jej ciele, po czym uniósł twarz dziewczyny.
I zmiażdżył jej usta swoimi.
– Nic ci się nie stało? – zapytał z wysiłkiem, opierając Quinn o ścianę i zdejmując kurtkę. – Nic ci nie jest? Masz, włóż. Zamarzniesz.
– Byłeś tu. – Patrzyła mu prosto w oczy. – Przyszedłeś.
– Nie mogłem otworzyć drzwi. Klucz nie chciał się przekręcić. – Ujął jej dłonie i zaczął rozcierać, żeby choć trochę ją rozgrzać. – Tam stoi mój samochód. Kluczyki są w stacyjce. Chcę, żebyś do niego poszła. Usiądź w środku i włącz ogrzewanie. Dasz radę?
Chciała powiedzieć, że tak. Miała ochotę zgodzić się na wszystko, o co prosił, ale zobaczyła w jego oczach, co zamierzał zrobić.
– Idziesz tam.
– Muszę. A ty masz poczekać na mnie w samochodzie przez kilka minut.
– Jeśli ty tam idziesz, to ja też.
– Quinn! Jak może być jednocześnie tak cierpliwy i poirytowany?
– Muszę tam wrócić tak samo jak ty i znienawidziłabym siebie, gdybym siedziała skulona w samochodzie, podczas gdy ty poszedłeś tam sam. Nie chcę siebie nienawidzić. Poza tym lepiej, żebyśmy poszli we dwoje. Po prostu to zróbmy. No już, później będziemy się kłócić.
– Idź za mną i jak powiem, że masz wyjść, to wychodzisz.
– Tak jest. Wierz mi, nie wstydzę się chować za twoimi plecami. Wtedy to zobaczyła, ledwie zauważalny błysk wesołości w jego oczach i ten widok uspokoił jej nerwy skuteczniej niż kieliszek brandy.
Cal przekręcił klucz w zamku i wstukał kod. Quinn wstrzymała oddech. Gdy otworzył drzwi, w siłowni paliły się wszystkie światła, a radosny głos Ala Rokersa zapowiadał pogodę dla kraju. Jedynym śladem poprzednich wydarzeń był bidon leżący pod stojakiem z hantlami.
– Cal, przysięgam, wysiadł prąd, a cała sala…
– Widziałem. Kiedy wypadłaś przez drzwi, w środku było kompletnie ciemno, a po całej podłodze walały się hantle. Widziałem, jak toczą się we wszystkie strony. A podłoga falowała. Widziałem to, Quinn. I słyszałem, nawet po drugiej stronie drzwi.
Które dwa razy próbował staranować, walił w nie ze wszystkich sił, bo słyszał jej krzyk i huk, jakby walił się dach.
– Dobrze. Ubranie mam w szafce. Muszę je zabrać.
– Daj mi klucz, a ja…
– Razem. – Schwyciła go za rękę. – Czujesz ten smród? Poza zapachem maszyny i mojego potu.
– Tak. Zawsze myślałem, że tak śmierdzi siarka. Już znika. – Uśmiechnął się lekko, kiedy Quinn podniosła pięciokilogramowy ciężarek i chwyciła go jak broń.
Cal otworzył drzwi do damskiej przebieralni. W środku panował zwykły porządek, ale i tak wziął klucz i kazał Quinn schować się za sobą, kiedy otwierał jej szafkę. Szybko wciągnęła spodnie i włożyła bluzkę.
– Wynośmy się stąd.
Wyszli, trzymając się za ręce i wpadli wprost na Matta. Matt był młody, typ szkolnego podrywacza, pracował na pół etatu w siłowni, czasem dorabiał jako osobisty trener. Uśmiechnął się porozumiewawczo, widząc Cala i Quinn wychodzących razem z damskiej przebieralni i odchrząknął.
– Hej, przepraszam za spóźnienie. Najpierw budzik nie zadzwonił, i wiem, jak to brzmi, ale potem samochód nie chciał zapalić. Jeden z tych poranków.
– Tak – zgodziła się Quinn, odkładając ciężarek i podnosząc bidon. – Wiem, o czym mówisz. Ja już skończyłam. – Rzuciła mu kluczyk do szafki. – Do zobaczenia.
– Na razie. Poczekała, aż znaleźli się na ulicy.
– On pomyślał, że…
– Tak, tak.
– Robiłeś to kiedyś w przebieralni?
– Ponieważ była to moja pierwsza wizyta w damskiej szatni, muszę przyznać, że nie.
– Ja też nie. Cal, masz czas, żeby wpaść do mnie na kawę… Boże, nawet zrobię śniadanie, i pogadamy o tym?
– Znajdę czas. Smażąc jajecznicę, Quinn opowiedziała mu o wszystkim, co się wydarzyło.
– Byłam kompletnie przerażona – zakończyła, niosąc kawę do małej jadalni.
– Nie, nie byłaś. – Cal postawił na stole talerze pełne jajecznicy i kromek pełnoziarnistego chleba. – Znalazłaś drzwi, w absolutnych ciemnościach, mimo tego wszystkiego, co się działo, nie straciłaś głowy i dotarłaś do wyjścia.
– Dzięki. – Usiadła. Już nie drżała, ale nadal czuła się, jakby miała kolana z waty. – Dzięki, że tak mówisz.
– Bo to prawda.
– To była jedna z najlepszych chwil w moim życiu, gdy otworzyłam drzwi i zobaczyłam ciebie! Skąd wiedziałeś, że tam będę?
– Chciałem wpaść do ciebie, zobaczyć, jak się czujesz i porozmawiać z tobą. Gage…
– Wiem o tym. I co dalej?
– Skręciłem z Main, żeby podjechać od tyłu, i zobaczyłem Ann Hawkins. Stała przed drzwiami siłowni. I nagle usłyszałem twój krzyk.
– W samochodzie, na ulicy. Z tak daleka… usłyszałeś mnie przez kamienne mury?
– Tak. – To nie była jedna z najlepszych chwil jego życia. – Wyskoczyłem z auta, pobiegłem do wejścia i wtedy usłyszałem ze środka huk i łomot i Bóg wie co jeszcze. Nie mogłem otworzyć tych przeklętych drzwi!
Teraz usłyszała w jego głosie emocje, strach, którego nie okazywał wcześniej, gdy musiał zrobić to, co musiał. Quinn wstała i usiadła Calowi na kolanach.
Wciąż tuliła się do niego, kiedy weszła Cybil.
– Cześć. Nie wstawajcie. – Usiadła na krześle przyjaciółki. – Ktoś to je? – Nie spuszczając z nich wzroku, nabrała pełny widelec jajecznicy. – Ty musisz być Cal.
– Cybil Kinsky, Caleb Hawkins. Mieliśmy ciężki poranek. Do jadalni weszła zaspana Layla z kubkiem kawy. Jej oczy zachmurzyły się, gdy tylko spojrzała na Quinn.
– Co się stało?
– Usiądź, zaraz wam opowiem.
– Muszę zobaczyć tę siłownię – zadecydowała Cybil, gdy Quinn skończyła. – Kręgielnię i każde miejsce, w którym coś się wydarzyło.
– Czyli całe miasto – powiedziała sucho Quinn.
– A także polanę i ten kamień, tak szybko, jak to możliwe.
– Ona lubi się rządzić – poinformowała Quinn Cala.
– Myślałem, że ty lubisz, ale ona bije cię na głowę. Cybil, możesz przyjść do kręgielni, kiedy tylko chcesz, Quinn cię zaprowadzi. Jeśli ja nie będę mógł pójść z wami do siłowni, zapewnię wam asystę Foxa lub Gage'a. A najlepiej obu. Jeżeli chodzi o Kamień Pogan, rozmawialiśmy o tym wczoraj wieczorem. Uznaliśmy, że następnym razem pójdziemy tam wszyscy razem. Ja dzisiaj nie mogę, Fox też nie, więc będzie najlepiej, jeżeli wybierzemy się w niedzielę.
– Jest zorganizowany i lubi dowodzić – powiedziała Cybil do Quinn.
– Tak. – Pisarka pocałowała Cala w policzek. – To prawda. Przeze mnie wystygła ci jajecznica.
– Warto było ją poświęcić. Muszę już iść.
– Wciąż mamy mnóstwo spraw do omówienia. Słuchaj, może przyszlibyście wszyscy na kolację?
– A kto gotuje? – chciał wiedzieć Cal. – Cyb.
– Hej!
– Zjadłaś moje śniadanie, a poza tym naprawdę umiesz gotować. Ale mam jeszcze jedno pytanie. – Wstała z kolan Cala. – Czy Fox zatrudniłby Laylę?
– Co? Kto? Dlaczego? – Layla omal nie zachłysnęła się kawą.
– Ty potrzebujesz pracy – przypomniała jej Quinn – a Fox asystentki do biura.
– Ja nie mam pojęcia o… nie, możesz tak po prostu…
– Kierowałaś butikiem – powiedziała Quinn – więc na pewno coś umiesz. Kierować. Jesteś dobrze zorganizowana, Panno Kolorowa Fiszko, więc myślę, że potrafisz segregować dokumenty i pilnować spotkań. Wszystkiego innego nauczysz się w praktyce. Cal, zapytaj Foxa, dobrze?
– Pewnie. Nie ma sprawy.
– I ona mówi, że ja lubię się rządzić! – zauważyła Cybil, dopijając kawę Quinn.
– Ja to nazywam kreatywnym myśleniem i dobrym kierowaniem. Idź teraz i nalej mi kawy, a ja odprowadzę Cala do drzwi i pożegnam go gorącym pocałunkiem z serii „ jesteś – moim – bohaterem”.
Wyciągnęła go z pokoju, a Cybil uśmiechnęła się, patrząc za nimi.
– Zakochała się.
– Naprawdę? Teraz uśmiechnęła się do Layli.
– Udało mi się odwrócić twoją uwagę od odgryzienia jej głowy za tę uwagę o pracy.
– Jeszcze do tego wrócę. Myślisz, że naprawdę zakochała się w Calu? Miłość przez duże M?
– Myślę, że przez największe. – Cybil wzięła kubek i wstała. – Q lubi rządzić ludźmi – powiedziała – ale zawsze stara się ich prowadzić w dobrym kierunku. Nie pchałaby cię do tej roboty, gdyby sądziła, że sobie nie poradzisz.
Idąc do kuchni, wypuściła głośno powietrze.
– Co, do cholery, mam ugotować na tę kolację?