ROZDZIAŁ 06

Cal siadał właśnie przy barze, żeby zjeść śniadanie, kiedy zobaczył wchodzącą Quinn. Miała na sobie wypłowiałe dżinsy i wysokie kozaczki na obcasach, a na głowie czapkę w jaskrawych kolorach.

Na szyi zawiązała bajecznie kolorowy szalik, który przy rozpiętej kurtce nadawał jej radosny wygląd. Spod kurtki wystawał sweter w kolorze dojrzałych jagód.

Miała w sobie coś takiego, pomyślał, co dodawałoby jej jasności i barw, nawet gdyby była utarzana w błocie.

Patrzył, jak Quinn przesuwa wzrokiem po kafejce, zapewne zastanawiając się, gdzie usiąść i z kim porozmawiać. Już pracowała. Może zawsze była w pracy. Był cholernie pewny, nawet po jednym spotkaniu, że jej umysł nigdy nie przestawał pracować.

Zauważyła go. Uśmiechnęła się tym swoim stuwatowym uśmiechem i ruszyła w jego stronę. Cal poczuł się jak dzieciak przy ustalaniu składu drużyn do gry w piłkę, jakby wybrano go spomiędzy wszystkich innych machających rękami i wrzeszczących: „Mnie! Mnie! Wybierz mnie!”.

– Dzień dobry, Caleb.

– Dzień dobry, Quinn. Masz ochotę na śniadanie?

– Z wielką chęcią. – Pochyliła się nad jego talerzem i z dramatycznym westchnieniem powąchała naleśniki obficie polane masłem i syropem. – Założę się, że są przepyszne.

– Najlepsze w mieście. – Nabił spory kawałek na widelec i wyciągnął w jej stronę. – Spróbujesz?

– Nigdy bym nie poprzestała na jednym kawałku. To jak choroba. – Usiadła na stołku i odwiązując szalik, odwróciła się z szerokim uśmiechem do kelnerki. – Dzień dobry. Poproszę kawę i czy macie może jakieś muesli, które można by posypać owocami?

– Mamy Nestle Fitness i mogłabym wkroić do nich banana.

– Idealnie. – Wyciągnęła dłoń nad barem. – Jestem Quinn.

– Pisarka z Pensylwanii. – Kelnerka skinęła głową i mocno uścisnęła dłoń młodej kobiety. – Meg Stanley. Uważaj na tego tutaj, Quinn. – Meg wskazała palcem na Cala. – Te milczki bywają przebiegłe.

– A my wygadane sztuki jesteśmy szybkie. Meg roześmiała się, nalewając kawę.

– Szybkość to spora zaleta. Przyniosę ci te płatki.

– Dlaczego – zastanawiał się głośno Cal, odkrawając kolejny kawałek naleśnika – ktokolwiek mógłby z własnej woli jeść na śniadanie surowe zboże?

– To kwestia wyrobionego smaku. Ja nad swoim jeszcze pracuję. Ale znając siebie, wiem, że jeżeli będę przychodziła tu na śniadanie, to w końcu ulegnę czarowi naleśników. Czy w mieście jest jakaś siłownia lub klub sportowy, a może jakiś napakowany koleś wypożycza swojego Atlasa?

– W piwnicy domu kultury jest mała siłownia. Potrzebna będzie karta członkowska, ale mogę ci ją załatwić.

– Naprawdę? Ty to masz kontakty, człowieku.

– Ano mam. To jak, chcesz zmienić zamówienie? Najpierw wyżerka, a potem Atlas?

– Nie dzisiaj, ale dzięki. A zatem – Quinn ujęła kubek w obie dłonie i popatrzyła na Cala zza smugi pary – skoro jesteśmy już na drugiej randce…

– Jakim cudem przegapiłem pierwszą?

– Postawiłeś mi pizzę i piwo i zabrałeś mnie na kręgle. W moim słowniku tak brzmi definicja randki. A teraz zaprosiłeś mnie na śniadanie.

– Płatki i banan. Lubię tanie randki.

– A kto nie lubi? Ale skoro się spotykamy i w ogóle… – Cal się roześmiał, a Quinn łyknęła kawy. – Chciałabym opowiedzieć ci o pewnym przeżyciu.

Popatrzyła na Meg, która postawiła przed nią śnieżnobiałą miskę pełną płatków i pokrojonego banana.

– Pomyślałam, że pewnie chciałabyś do tego odtłuszczone mleko.

– Bardzo rozsądnie, dziękuję.

– Przynieść ci coś jeszcze?

– Mamy wszystko, Meg – powiedział Cal. – Dzięki.

– Jak coś, to wołajcie.

– Przeżycie – przypomniał Cal, gdy Meg odeszła.

– Miałam sen. Cal poczuł lodowaty ucisk w żołądku, jeszcze zanim Quinn zaczęła opowiadać przyciszonym głosem szczegóły koszmaru, który przyśnił jej się zeszłej nocy.

– Wiedziałam, że to sen – powiedziała na koniec. – Zawsze wiem i zwykle bardzo lubię swoje sny, nawet te przerażające. Bo, wiesz, to się nie dzieje naprawdę. Wcale nie wyrasta mi druga głowa, żebym mogła dyskutować sama ze sobą, ani nie skaczę z samolotu z pękiem czerwonych balonów w ręce. Ale to… nie mogę powiedzieć, żeby ten sen sprawił mi przyjemność. Ja nie śniłam, że jest mi zimno, mnie wtedy było zimno. Nie śniłam, że upadam i toczę się po ziemi, bo rano zobaczyłam na biodrze siniaki, których nie miałam, zanim położyłam się do łóżka. Jak może coś ci się stać we śnie, jeśli to tylko sen?

W Hawkins Hollow może, pomyślał Cal.

– Spadłaś z łóżka?

– Nie, nie spadłam. – Po raz pierwszy usłyszał w jej głosie cień irytacji. – Kiedy się obudziłam, ściskałam słupek od łóżka, jakby to był mój długo niewidziany kochanek. A to wszystko wydarzyło się, zanim znowu zobaczyłam tego małego czerwonookiego sukinsyna.

– Gdzie?

Quinn zamilkła na chwilę i zjadła trochę płatków. Cal nie wiedział, czy wyraz niesmaku na jej twarzy wywołało śniadanie czy ponure myśli.

– Czytałeś „Miasteczko Salem” Kinga?

– Oczywiście. Spokojne miasteczko, wampiry. Dobra rzecz.

– Pamiętasz taką scenę: mali chłopcy, bracia. Jeden z nich został porwany w lesie i przemieniony. I pewnej nocy składa bratu wizytę.

– Nie ma nic bardziej przerażającego niż dzieci – wampiry.

– W każdym razie niewiele. I ten dzieciak – wampir po prostu unosi się za oknem. Fruwa i drapie paznokciami w szybę. Wczoraj było tak samo. Chłopak przyciskał twarz do szyby, a pamiętaj, że mieszkam na drugim piętrze. Potem wykonał piękne salto w tył i zniknął.

Cal przykrył rękami dłonie Quinn i poczuł, że są lodowate.

– Masz mój numer domowy i na komórkę, dlaczego nie zadzwoniłaś?

Quinn zjadła jeszcze trochę i uśmiechnęła się do Meg, podsuwając jej kubek po dolewkę kawy.

– Wiem, że się spotykamy, Cal, ale nie dzwonię do facetów, z którymi byłam na kręglach, o trzeciej trzydzieści nad ranem, żeby wołać „ratunku”. Przedzierałam się przez bagna Luizjany w poszukiwaniu śladów królowej wudu – i dobrze wiem, jak to brzmi. Na wybrzeżu Maine spędziłam sama noc w rzekomo nawiedzonym domu i rozmawiałam z facetem, który twierdził, że jest opętany przez trzynaście duchów. W Talahassee pisałam o rodzinie wilkołaków. Ale ten chłopak…

– Nie wierzysz ani w wilkołaki, ani w wampiry, Quinn. Odwróciła się twarzą do niego.

– Mam umysł tak otwarty jak sklep całodobowy i, zważywszy na okoliczności, ty też powinieneś mieć, ale nie, nie sądzę, żeby ten chłopak był wampirem. Przecież widziałam go w biały dzień. Nie jest też człowiekiem, ale to nie oznacza, że nie jest prawdziwy. Stanowi część Kamienia Pogan i tego, co tu się dzieje co siedem lat. I pojawił się wcześniej, prawda?

Tak, pomyślał Cal, jej umysł nie przestawał pracować i był bystry jak górski potok.

– To nie jest najlepsze miejsce na analizowanie szczegółów.

– Powiedz gdzie.

– Obiecałem, że jutro zabiorę cię do Kamienia Pogan, i dotrzymam słowa. Wtedy o wszystkim porozmawiamy. Dzisiaj nie mogę – powiedział, zanim zdążyła otworzyć usta. – Mam mnóstwo roboty, poza tym jutro ma być lepsza pogoda. – Wyjął portfel z kieszeni na biodrze. – Ma świecić słońce, więc śnieg powinien trochę się roztopić. – Położył pieniądze na barze i popatrzył na kozaczki Quinn. – Jeśli nie masz żadnych innych butów do wędrówek, to lepiej coś sobie kup. W tych nie ujdziesz nawet kilometra.

– Zdziwiłbyś się, do czego jestem zdolna.

– Nie wątpię. Do zobaczenia jutro.

Quinn popatrzyła za nim ze zmarszczonymi brwiami, po czym odwróciła się do Meg, która wycierała ścierką blat.

– Podstępny. Miałaś rację.

– Znałam tego chłopaka, jeszcze zanim się urodził. Rozbawiona Quinn oparła łokieć o bar i zaczęła dłubać w resztce płatków. Najwidoczniej niezły koszmar nocą i lekka irytacja na mężczyznę o poranku lepiej motywowały do diety niż waga łazienkowa. Meg wydawała się bardzo sympatyczna, miała szerokie biodra, nosiła brązowe sztruksy, a rękawy flanelowej koszuli podwinęła powyżej łokcia. Drobne loczki, zbite niczym futro pudla, otaczały brązową chmurą jej pucołowatą twarz. A w orzechowych oczach Quinn dostrzegła błysk, który powiedział jej, że kelnerka ma ochotę na pogawędkę.

– A zatem, Meg, co jeszcze wiesz? Na przykład o Kamieniu Pogan.

– Stek bzdur, jeśli chcesz znać moje zdanie.

– Naprawdę?

– Ludzie po prostu lubią trochę tego – postukała się w szyję kantem dłoni – od czasu do czasu. Zajrzą do kieliszka, nakręcą się. I tak jedno wydarzenie prowadzi do następnego. To dobre dla interesów, te wszystkie spekulacje. Mamy tu mnóstwo turystów, którzy zadają pytania, robią zdjęcia i kupują pamiątki.

– Ciebie nigdy nie spotkało nic dziwnego?

– Widziałam kilku rozsądnych ludzi, którzy zachowywali się jak idioci i kilku podelców, którzy przez chwilę byli jeszcze gorsi. – Wzruszyła ramionami. – Ludzie są tylko ludźmi i czasami bardziej to z nich wyłazi.

– Chyba masz rację.

– Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, powinnaś pójść do biblioteki. Mają książki o historii miasta i takich tam. A Sally Keefafer…

– Mistrzyni kręgielni? Meg roześmiała się.

– O tak, Sally lubi grać w kręgle. Dyrektorka biblioteki. Zagada cię na amen, jeśli zadasz jej jakieś pytanie. Uwielbia mówić i nigdy nie traci wątku, chyba że zalepiłabyś jej usta taśmą klejącą.

– Tak zrobię. Macie tu taśmę? Meg znów się roześmiała i potrząsnęła głową.

– Jeśli naprawdę chcesz dowiedzieć się czegoś sensownego, porozmawiaj z panią Abbott. Ona kierowała starą biblioteką, a do nowej też wpada codziennie, choćby na chwilę.

Zgarnęła pozostawione przez Cala banknoty i poszła dolać kawy gościom po drugiej stronie baru.

Cal poszedł prosto do biura. Czekała na niego zwykła, poranna praca, papiery, telefony, mejle. Poza tym jeszcze przed otwarciem kręgielni miał się spotkać z ojcem i facetem od gier wideo.

Pomyślał o kuli ognia, która zapłonęła zeszłej nocy na Main Street. Dodać do tego dwa widzenia Quinn – która przecież nie była stąd – i nie mogło być żadnych wątpliwości, że istota, która nawiedzała miasto, już rozpoczęła swoje harce.

Niepokoił go też sen Quinn. Te szczegóły – wiedział, gdzie była i co widziała. Skoro śniła tak wyraźnie o stawie, i polanie, a nawet obudziła się z siniakami, to musiała być z tym wszystkim jakoś związana.

Mogła być jego daleką krewną – będzie musiał zbadać tę możliwość. Ale Cal miał wielu krewnych i nikt, nawet z jego najbliższej rodziny, nigdy nie mówił o takim doświadczeniu, nawet podczas Siódemki.

Przechodząc przez kręgielnię, pomachał do Billa Turnera, który polerował tory. Niskie buczenie maszyny rozchodziło się echem po pustej sali.

Gdy tylko znalazł się w biurze, sprawdził pocztę i westchnął z ulgą na widok mejla od Gage'a.

Praga. Mam parę spraw do załatwienia. Powinienem wrócić do Stanów za kilka tygodni. Nie róbcie beze mnie nic głupszego niż zwykle.

Żadnego pozdrowienia ani podpisu – cały Gage Na razie to będzie musiało mu wystarczyć.

Odpisał:

Daj znać, jak tylko wrócisz. Już się zaczęło. Nie będziemy robić głupot bez ciebie, bo jesteś w tym najlepszy.

Nacisnął „wyślij” i napisał jeszcze wiadomość do Foxa.

Musimy pogadać. U mnie, o szóstej. Mam piwo. Przynieś coś do żarcia, byle nie pizzę.

Nic więcej nie mógł teraz zrobić. Życie musiało płynąć dalej.

Quinn wróciła do hotelu po laptopa. Skoro wybierała się do biblioteki, to równie dobrze mogła tam popracować przez kilka godzin. I chociaż nie spodziewała się, że znajdzie Jeszcze jakąś książkę na temat Hollow, której nie czytała, to pani Abbott mogła okazać się cennym źródłem informacji.

Najwidoczniej Caleb Hawkins nic jej do jutra nie powie.

Gdy weszła do hotelowego foyer, zobaczyła za ladą rezolutną blond recepcjonistkę – Mandy, przypomniała sobie po szybkim przeszukaniu akt osobowych w głowie – I brunetkę, która właśnie się meldowała.

Quinn od razu zarejestrowała krótką, stylową fryzurę kobiety, jakby żywcem wyjętą z lat dwudziestych. Zmęczenie po podróży nie zdołało przyćmić uderzającej urody nowo przybyłej. Dżinsy i czarny sweter świetnie leżały na wysportowanej sylwetce. U jej stóp stała walizka, torba z laptopem i mniejsza, prawdopodobnie na kosmetyki oraz inne kobiece drobiazgi, a także przecudowna, pakowna torba z czerwonej skóry.

Quinn uśmiechnęła się szeroko, czując, że mogłaby zabić za taką torbę.

– Witamy z powrotem, panno Black. Proszę dać mi minutkę, jeśli pani czegoś potrzebuje.

– Nic mi nie trzeba, dziękuję. Quinn ruszyła po schodach i usłyszała jeszcze wesoły głos Mandy:

– Już panią zameldowałam, panno Darnell. Zawołam Harry'ego, żeby pomógł pani z bagażami.

Idąc do góry, Quinn zastanawiała się nad Panną Cudowną Czerwoną Torbą Darnell. Przejeżdża tędy w drodze do Nowego Jorku. Nie, Hollow leży za bardzo na uboczu, poza tym jest za wcześnie na przerwę w podróży.

Przyjechała z wizytą do rodziny lub przyjaciół, ale w takim razie dlaczego u nich nie nocuje? Ale Quinn też miała rodzinę i przyjaciół, u których nie chciałaby się zatrzymać.

Może jest w podróży służbowej, uznała, otwierając drzwi pokoju.

Cóż, jeśli Czerwona Torba Której Tak Bardzo Pragnę zostanie tu kilka godzin, Quinn dowie się na pewno kto, gdzie i dlaczego. W końcu była w tym najlepsza.

Zapakowała laptop, dodatkowy notes i kilka ołówków, na wypadek gdyby jej się poszczęściło. Wyłączyła dźwięk w telefonie, nastawiając go na wibracje – nie ma nic bardziej irytującego niż komórka dzwoniąca w bibliotekach czy teatrach – i wsunęła do torby mapę okolicy, na wypadek, gdyby poczuła ochotę na zwiedzanie.

Tak zaopatrzona ruszyła na wyprawę na drugi koniec miasta do Miejskiej Biblioteki Hawkins Hollow.

Quinn przeczytała, że w dawnym kamiennym budynku biblioteki na Main Street mieściły się teraz dom kultury i siłownia, w której zamierzała poćwiczyć. Nową bibliotekę wybudowano w dwutysięcznym roku na malowniczym wzgórzu na południowym krańcu miasta. Nowy budynek także wyglądał na wzniesiony z kamienia, Quinn jednak nie miała wątpliwości, że pod kamienną elewacją krył się beton. Biblioteka miała dwa piętra, krótkie skrzydła po obu stronach i wejście w kształcie portyku. Została zbudowana w uroczym, starym stylu, o który – jak domyślała się Quinn – lokalne towarzystwo historyczne walczyło do ostatniej krwi.

Parkując samochód, podziwiała ławki i drzewa. Zapewne latem dawały czytelnikom cieniste schronienie.

W środku pachniało biblioteką. Książkami, kurzem i ciszą.

Quinn zobaczyła na ścianie kolorowy plakat ogłaszający „Godzinę Bajek” w bibliotece dziecięcej o dziesiątej trzydzieści.

Rozejrzała się dookoła. Komputery, długie stoły, wózki, kilka osób kręcących się między półkami. Paru starszych mężczyzn przeglądało gazety. Słyszała cichy szum kopiarki i stłumiony dzwonek telefonu w punkcie informacyjnym.

Nakazując sobie koncentrację – była przekonana, że jeśli zacznie krążyć bez celu, natychmiast wpadnie w trans na skutek czaru, rzucanego przez wszystkich bibliotekarzy – ruszyła prosto do informacji i cichym głosem, zarezerwowanym jedynie dla kościołów i bibliotek, zwróciła się do żylastego mężczyzny siedzącego za ladą:

– Dzień dobry. Szukam książek dotyczących historii miasta.

– Drugie piętro, skrzydło zachodnie. Schody na lewo, winda za panią. Szuka pani czegoś konkretnego?

– Nie, dziękuję, chcę się tylko rozejrzeć. Czy jest pani Abbott?

– Pani Abbott przeszła na emeryturę, ale przychodzi prawie codziennie około jedenastej. Jako wolontariuszka.

– Jeszcze raz dziękuję. Quinn wybrała schody, które uznała za przepiękne, niemal jak te z „Przeminęło z wiatrem”. Zamknęła w duchu oczy, żeby nie dać się skusić regałom pełnym książek i przestronnym czytelniom, aż dotarła do „Historii lokalnej”.

Dział zajmował całe pomieszczenie, tworzył mini czytelnię z wygodnymi fotelami, podnóżkami oraz bursztynowymi lampkami i był większy, niż się spodziewała.

W sumie powinna pamiętać, że w Hollow i okolicach toczyły się walki zarówno podczas wojny o niepodległość, jak i wojny secesyjnej.

Książki na ten temat stały oddzielnie, podobnie jak te dotyczące historii hrabstwa, stanu i samego miasta.

Do tego cały regał uginał się od dzieł miejscowych autorów.

Quinn najpierw przejrzała te ostatnie i przekonała się, że trafiła na żyłę złota. Musiało stać tu ze dwanaście pozycji, o których nigdy przedtem nie słyszała; niskonakładowe, skromne książeczki wydane przez lokalnych wydawców.

Nosiły takie tytuły jak „Koszmar w Hollow” czy „Hollow”. Na widok „Prawdy” Quinn zadrżała z podniecenia. Położyła laptopa, notatnik i dyktafon i wybrała pięć książek. Dopiero wtedy zauważyła dyskretną metalową tabliczkę:

„Biblioteka Hawkins Hollow dziękuje za hojność rodzinie Franklina i Maybelle Hawkins”.

Franklin i Maybelle. Najprawdopodobniej przodkowie Cala. Quinn uznała, że postąpili bardzo właściwie, sponsorując akurat ten dział biblioteki.

Usiadła przy stole, wybrała na chybił trafił jedną z książek i zaczęła czytać.

Pokryła całe strony notatnika nazwiskami, nazwami miejsc, datami, rzekomymi faktami i teoriami, gdy nagle poczuła zapach lawendy i dziecięcego pudru.

Wróciła do rzeczywistości i zobaczyła przed sobą schludną starszą panią w fioletowym kostiumie i czarnych, płaskich butach.

Przerzedzone włosy otaczały jej twarz niczym śnieżna aureola, a okulary bez oprawek miały tak grube szkła, że Quinn zdziwiła się, jak maleńkie uszy i nos staruszki Utrzymują taki ciężar.

Na szyi miała wisiorek z pereł, złotą obrączkę na palcu, a na nadgarstku zegarek na skórzanym pasku z ogromną tarczą, równie praktyczny jak jej buty na grubych podeszwach.

– Jestem Estelle Abbott – powiedziała kobieta skrzeczącym głosem. – Młody Dennis mówił, że pani mnie szukała.

Ponieważ Quinn oceniła Dennisa w informacji na mężczyznę pod siedemdziesiątkę, uznała, że kobieta, która nazywa go młodym, musi być co najmniej dwadzieścia lat starsza.

– Tak. – Quinn wstała i podeszła do staruszki, wyciągając dłoń. – Nazywam się Quinn Black, pani Abbott. Jestem…

– Tak, wiem. Pisarką. Podobały mi się pani książki.

– Bardzo dziękuję.

– Nie ma za co. Gdyby mi się nie podobały, też bym pani o tym powiedziała. Szuka pani materiałów do książki o Hollow.

– Tak, proszę pani.

– Znajdzie tu pani sporo informacji. Niektóre są użyteczne. – Popatrzyła na książki leżące na stole. – A niektóre zupełnie bez sensu.

– W takim razie może znalazłaby pani trochę czasu na rozmowę ze mną, żeby łatwiej mi było oddzielić ziarna od plew. Z radością zaprosiłabym panią na lunch lub kolację…

– To bardzo miło z pani strony, ale nie trzeba. Może usiądziemy na chwilę i zobaczymy, jak nam się uda?

– Byłoby wspaniale. Estelle usiadła na krześle wyprostowana niczym struna, ciasno złączyła kolana i splotła dłonie na podołku.

– Urodziłam się w Hollow – zaczęła – i mieszkam tutaj przez wszystkie dziewięćdziesiąt siedem lat mojego życia.

– Dziewięćdziesiąt siedem? – Quinn nie musiała udawać zdumienia. – Zwykle dość dobrze oceniam wiek, a pani dałabym dobre dziesięć lat mniej.

– Dobre geny – odrzekła Estelle z łagodnym uśmiechem. – Piątego przyszłego miesiąca minie osiem lat od śmierci mojego męża, Johna, który także urodził się i wychował w Hollow. Byliśmy małżeństwem przez siedemdziesiąt jeden lat.

– Jak pani się to udało? Pytanie wywołało kolejny uśmiech.

– Musisz nauczyć się śmiać, inaczej zatłuczesz męża młotkiem przy pierwszej lepszej okazji.

– Zaraz to zapiszę.

– Mieliśmy szóstkę dzieci – czterech chłopców i dwie dziewczynki – i, dzięki Bogu, wszyscy wciąż żyją i żadne nie siedzi w więzieniu. Dali nam dziewiętnaścioro wnuków, a ci z kolei dwadzieścioro ośmioro prawnucząt – kiedy ostatnio liczyłam – do tego pięcioro z następnego pokolenia, w tym dwoje w drodze.

Quinn o mało oczy nie wyszły z orbit.

– Wasze Boże Narodzenie musi być cudowne.

– Jesteśmy porozrzucani po całym kraju, ale kilka razy udało nam się zebrać prawie wszystkich w jednym miejscu.

– Dennis mówił, że jest pani na emeryturze. Pracowała pani w bibliotece?

– Tak, zaczęłam, kiedy mój najmłodszy synek poszedł do szkoły. Pracowałam w starej bibliotece na Main Street ponad pięćdziesiąt lat. Sama wróciłam do szkoły i zrobiłam dyplom. Johnie i ja dużo podróżowaliśmy, zwiedziliśmy kawał świata. Przez krótki czas myśleliśmy o przeprowadzce na Florydę, ale uznaliśmy, że zbyt głęboko zapuściliśmy tutaj korzenie. Wróciłam do pracy na pół etatu, a potem, gdy mój Johnnie się rozchorował, przeszłam na emeryturę. Kiedy odszedł, wróciłam do biblioteki – jeszcze tej starej, nowa była w budowie – jako ochotniczka albo relikt przeszłości, zależy jak na to patrzeć. Mówię to wszystko, żeby pani także coś o mnie wiedziała.

– Kocha pani męża i dzieci, i ich dzieci. Uwielbia pani książki i jest pani dumna z pracy, którą wykonywała. Kocha pani to miasto i szanuje życie, jakie tu prowadziła.

Estelle popatrzyła na Quinn z uznaniem.

– Ma pani dar trafnej i szybkiej oceny. Nie powiedziała pani, że „kochałam” męża, tylko użyła czasu teraźniejszego, co mi mówi, że jest pani bystrą i wrażliwą młodą kobietą. Wyczułam w pani książkach, że ma pani otwarty, poszukujący umysł. Proszę mi powiedzieć, panno Black, czy jest pani również odważna?

Quinn pomyślała o demonie wiszącym nocą za oknem, o tym, jak przesuwał językiem po ostrych zębach. Bała ale, ale nie uciekła.

– Lubię myśleć, że tak. Proszę mówić mi „Quinn”.

– Quinn. To chyba nazwisko rodowe?

– Tak, nazwisko panieńskie mojej matki.

– Pochodzi z celtyckiego. Oznacza doradcę, jeśli się nie mylę.

– Tak, to prawda.

– Mam tu kopalnię niepotrzebnych informacji – powiedziała Estelle, stukając się palcem w skroń. – Ale zastanawiam się, czy twoje imię nie ma tu znaczenia. Będzie ci potrzebny obiektywizm i wrażliwość doradcy, żeby napisać prawdziwą książkę o Hollow.

– Dlaczego pani jej nie napisała?

– Nie każdy, kto kocha muzykę, potrafi grać. Powiem ci o kilku sprawach, o których pewnie już trochę wiesz. W lesie po zachodniej stronie miasteczka jest miejsce, które było uważane za święte, jeszcze zanim znalazł je Lazarus Twisse.

– Lazarus Twisse, przywódca radykalnej sekty purytanów, odłączył się, a raczej został odcięty od pobożnych z Massachusetts.

– Tak mówi historia. Rdzenni Amerykanie uważali tę ziemię za świętą, a podobno przed nimi walczyły o nią siły dobra i zła, światła i ciemności – którekolwiek określenie wolisz – i pozostawiły tam ziarna mocy. Z biegiem czasu wspomnienia tej walki popadły w zapomnienie lub przeszły do ludowych bajań i tylko dziwne wrażenia, które odnosiło wielu ludzi w tym miejscu, świadczyły, że jest tam coś więcej niż tylko ziemia i skały.

Estelle zamilkła tak, że przez chwilę Quinn słyszała tylko szum wentylatora i ciche kłapanie skórzanych podeszew na podłodze, gdy ktoś przechodził obok ich salki.

– Twisse przybył do Hollow, noszącego już nazwisko Richarda Hawkinsa, który wraz z żoną i dziećmi założył tu w tysiąc sześćset czterdziestym ósmym roku małą osadę. Musisz wiedzieć, że najstarsza córka Richarda miała na imię Ann. Gdy przybył tu Twisse, Hawkins, jego rodzina i kilku innych osadników – niektórzy uciekli z Europy przed wyrokiem sądowym lub z powodów politycznych – ułożyli już sobie życie w Hollow. Podobnie jak człowiek o nazwisku Giles Dent, który wybudował w lesie chatę, na polanie, pośrodku której wznosiła się samotna skała.

– Nazywana Kamieniem Pogan.

– Tak. Giles nikomu nie wadził i znał się trochę na leczeniu, więc ludzie w chorobie czy po wypadku często do niego przychodzili. Niektóre źródła podają, że Dent był uważany za Poganina i stąd nazwa skały.

– Ale pani ma inne zdanie na ten temat.

– Możliwe, że nazwa weszła w użytek i przyjęła się właśnie w tamtych czasach, ale skała była Kamieniem Pogan na długo przed przybyciem Gilesa Denta i Lazarusa Twisse'a. Jedne źródła podają, że Dent parał się czarami, rzucił urok na Ann Hawkins, uwiódł ją i uczynił ciężarną. Inne, że Ann i Dent rzeczywiście byli kochankami, ale ona poszła z nim do łóżka z własnej nieprzymuszonej woli, opuściła dom rodzinny i zamieszkała z ukochanym w małej chacie przy Kamieniu Pogan.

– W obu wypadkach Ann Hawkins musiało być bardzo ciężko – zauważyła Quinn. – Mieszkać z mężczyzną, bez ślubu, z własnej woli czy nie. Jeśli była to jej decyzja, jeśli rzeczywiście się kochali, to Ann musiała być bardzo silna.

– Hawkinsowie zawsze byli silni. Ann musiała mieć siłę, żeby zamieszkać z Dentem, a potem jeszcze więcej, żeby go opuścić.

– Istnieje wiele sprzecznych relacji – zaczęła Quinn. – Dlaczego pani sądzi, że Ann Hawkins zostawiła Gilesa Denta?

– Uważam, że chciała chronić życie, które w sobie nosiła.

– Przed kim?

– Przed Lazarusem Twisse'em. Twisse ze swoimi wyznawcami przybył do Hawkins Hollow w tysiąc sześćset pięćdziesiątym pierwszym roku. Był charyzmatycznym człowiekiem i wkrótce cała osada znalazła się pod jego rządami. Zakazał tańca, śpiewu, muzyki i czytania innych książek poza Biblią. Jednym słusznym Kościołem był jego Kościół, jedynym Bogiem – jego Bóg.

– Tyle jeśli chodzi o wolność religijną.

– Wolność nigdy nie była celem Twisse'a. Jak każdy człowiek żądny władzy zastraszał, terroryzował, karał, zabraniał, grożąc ludziom gniewem swojego Boga. W miarę jak wzrastała siła Twisse'a, kary stawały się coraz surowsze. Dyby, chłosta, golenie głów kobietom, które uznano za bezbożne, piętnowanie oskarżonych o przestępstwo. I w końcu spalenie tych, których uznał za czarowników. W nocy siódmego lipca tysiąc sześćset pięćdziesiątego drugiego roku, na skutek oskarżenia rzuconego przez młodą kobietę Hester Deale, Twisse poprowadził motłoch z osady do Kamienia Pogan i do chaty Gilesa Denta. Co się tam wydarzyło…

Quinn pochyliła się do przodu, ale Estelle westchnęła i pokręciła głową.

– Cóż, istnieje wiele przekazów, tak, jak wielu ludzi tam zginęło. Dawno zasiane w tej ziemi ziarna drgnęły i niektóre zakiełkowały, tylko po to, by spłonąć w pożarze. Dużo mniej wiadomo o tym, co działo się w następnych dniach i tygodniach. W swoim czasie Ann Hawkins wraz z trzema synami wróciła do osady. A w osiem miesięcy po pożarze przy Kamieniu Pogan Hester Deale urodziła córkę i niemal zaraz po przyjściu na świat dziecka, które – jak twierdziła – było potomkiem diabła – utopiła się w małym stawie w Hawkins Wood.

Obciążywszy kieszenie kamieniami, pomyślała Quinn, próbując ukryć drżenie.

– Wie pani, co się stało z jej córką? Albo z dziećmi Ann Hawkins?

– Zostały jakieś listy, zapiski, rodzinne Biblie, ale bardziej konkretne informacje zaginęły lub nigdy nie zostały ujawnione. Dotarcie do prawdy będzie wymagało sporego wysiłku i czasu. Powiem ci tylko, że te ziarna leżały uśpione aż do pewnej lipcowej nocy dwadzieścia jeden lat temu. Wtedy się obudziły, a także to, co je zasiało. Co siedem lat kwitną i przez siedem dni nękają Hawkins Hollow. Przepraszam cię, ale tak szybko się teraz męczę. To irytujące.

– Mogę coś pani przynieść? Albo odwieźć panią do domu?

– Dobra z ciebie dziewczyna. Przyjedzie po mnie mój wnuk. Myślę, że już rozmawiałaś z jego synem, Calebem.

Coś w jej uśmiechu sprawiło, że umysł Quinn zaskoczył.

– Caleb jest pani…

– Prawnukiem. Można powiedzieć, że honorowym. Mój brat Franklin i jego żona, moja ukochana przyjaciółka Maybelle, zginęli w wypadku na krótko przed urodzeniem Jima, ojca Caleba. Johnnie i ja zostaliśmy przybranymi dziadkami wnuków mojego brata. Uwzględniłam ich wszystkich w tej długiej liście potomków, o której mówiłam wcześniej.

– W takim razie pochodzi pani z rodziny Hawkinsów.

– Tak, a jedna z naszych linii prowadzi wprost do założyciela rodu, Richarda Hawkinsa, a przez niego do Ann. – Przerwała na chwilę, jakby chciała dać Quinn czas na połapanie się w tym wszystkim. – Dobry chłopak z tego Caleba, ale o wiele za dużo dźwiga na swoich barkach.

– Z tego, co widziałam, bardzo dobrze sobie z tym radzi.

– To dobry chłopak – powtórzyła Estelle i wstała. – Wkrótce znowu porozmawiamy.

– Odprowadzę panią na dół.

– Nie rób sobie kłopotu. W pokoju służbowym czekają już na mnie ciasteczka i herbata. Jestem tutaj maskotką – w najmilszym znaczeniu tego słowa. Wspomnij Calebowi o naszej pogawędce i że chciałabym jeszcze z tobą pomówić. Nie spędzaj całego pięknego dnia z nosem w książkach. Uwielbiam je, ale życie czeka.

– Pani Abbott?

– Tak?

– Jak pani sądzi, kto zasiał te ziarna przy Kamieniu Pogan?

– Bogowie i demony. – Oczy Estelle były zmęczone, ale jasne. – Bogowie i demony, a przecież granica między nimi jest tak cienka, prawda?

Quinn została sama. Bogowie i demony. Wielki, gigantyczny krok od duchów i zjaw, czy na co tam człowiek natykał się w nocy. Ale czyż to nie pasowało do słów, które zapamiętała ze snu i sprawdziła dziś rano?

Bestia. Łacińskie słowo oznaczające potwora.

Beatus. Po łacinie „błogosławiony”.

Devotio – specjalny rodzaj poświęcenia, votum, rytuał wojenny, podczas którego przekazywano siebie lub wroga bogom podziemia i śmierci.

No dobrze, dobrze, pomyślała, skoro idziemy tym torem, to trzeba wezwać posiłki.

Wyjęła telefon. Usłyszała automatyczną sekretarkę i niecierpliwie poczekała na sygnał.

– Cyb, cześć, tu Q. Jestem w Hawkins Hollow, w Maryland. I, kurczę, złapałam coś dużego. Możesz przyjechać? Daj mi znać, jak możesz. I daj mi znać, jeśli nie możesz, żebym mogła cię przekonać do zmiany zdania.

Odłożyła telefon i na kilka minut pozostawiając stosik książek, które wybrała, pilnie sporządziła notatki z tego, co powiedziała Estelle Hawkins Abbott.

Загрузка...