ROZDZIAŁ 05

To wcale nie był tak niedorzeczny pomysł jak przypuszczała. Zwariowany, ale Quinn lubiła zwariowane pomysły.

Małe kule, bez dziurek na palce, pomalowano w czarne plamy. Cały problem polegał na tym, żeby puścić taką kulę po wyfroterowanym torze i zbić czerwone kręgle, które Cal nazywał kaczkami.

Patrzył, jak Quinn podchodzi do linii, bierze zamach i rzuca.

Kula podskoczyła kilka razy i wpadła do bocznej rynny.

– No dobrze. – Quinn odwróciła się, odgarniając włosy. – Twoja kolej.

– Masz jeszcze dwa rzuty w jednej kolejce.

– Super. Cal błysnął zębami w uśmiechu.

– Popracujmy nad twoim rzutem, a potem zajmiemy się twoim podejściem do gry. – Mówiąc to, podszedł do Quinn i podał jej następną kulę. – Złap ją obiema rękami – polecił, obracając dziewczynę twarzą do kręgli. – Teraz wystaw lewą nogę, ugnij kolana, jakbyś chciała przykucnąć i zegnij się w pasie.

Stał teraz tuż za nią, opierając tułów o jej plecy. Quinn odwróciła twarz i popatrzyła mu prosto w oczy.

– Używasz tego triku do podrywania dziewczyn, co?

– Oczywiście. Osiemdziesiąt pięć procent skuteczności. Celuj w pierwszy kręgiel, bocznymi zajmiesz się później. Teraz wyprostuj do tylu lewą rękę i zamachnij się, celując palcami we frontowy kręgiel. Puść kulę tak, jakby była przedłużeniem twoich palców.

– Hmmm. – Ale spróbowała. Tym razem kula nie wpadła od razu do rynny lecz toczyła się torem na tyle długo, żeby zbić dwa kręgle w prawym rogu.

Ponieważ na torze obok kobieta, która musiała mieć z sześćdziesiątkę, podbiegła z gracją do linii, rzuciła kulą i zbiła siedem kręgli, Quinn nie widziała powodów, by świętować swój sukces.

– Lepiej.

– Dwie kule, dwa kręgle. Chyba jeszcze nie pora na dziki taniec radości.

– Z chęcią zobaczę, jak tańczysz, dlatego pomogę ci jeszcze raz. Rozluźnij bardziej ramię. Ładne perfumy – dodał, podając jej kolejną kulę.

– Dzięki. – Krok do przodu, pochylić się, zamachnąć i rzucić, powtórzyła w myślach. I zbiła ostatni kręgiel po drugiej stronie toru.

– Przesadziłaś w drugą stronę – powiedział Cal, uderzając palcem w przycisk. Krata zjechała na dół, z głośnym stukotem zebrała kręgle, a na ich miejsce stanął pełny nowy trójkąt.

– Ona zbiła wszystkie. – Quinn skinęła głową w stronę kobiety na sąsiednim torze, która właśnie usiadła. – I wcale nie wydaje się zadowolona.

– Pani Keefafer? Gra dwa razy w tygodniu i pewnie już jej to nie rusza. Ale chociaż nie okazuje tego, wierz mi, w środku tańczy z radości.

– Skoro tak twierdzisz. Cal przesunął ramiona Quinn, poprawił wysunięcie bioder. Och, tak, mogła zrozumieć, dlaczego odnosił sukcesy, podrywając kobiety w ten sposób. W końcu, po nieskończonej ilości prób, udało się jej zbić kilka kręgli po różnych stronach trójkąta.

Salę wypełniał odbity od ścian hałas, niski łomot toczących się kul, ostry stukot kręgli, okrzyki i gwizdanie graczy i kibiców, radosne dzwonki automatów do gry.

Quinn czuła zapach piwa, wosku i lepkiego, żółtego sera – jej ulubionego – z porcji nachos, które ktoś pogryzał na torze obok.

Ponadczasowa rozrywka każdego Amerykanina, pomyślała, bezwiednie układając zdania do artykułu. Sport znany od wieków – będzie musiała poszukać czegoś na ten temat – dobra, zdrowa rozrywka rodzinna.

Zorientowała się już mniej więcej, o co chodzi, ale od czasu do czasu wrzucała kulę specjalnie do rynny, żeby Cal musiał podejść i poprawić jej pozycję.

Gdy to robił, myślała nad zmianą tematu artykułu z „kręgli jako rozrywki rodzinnej” do „kręgle są sexy”. Ta myśl wywołała uśmiech na twarzy Quinn, gdy po raz kolejny przymierzyła się do rzutu.

I wtedy to się stało. Rzuciła i kula potoczyła się samym środkiem toru. Zaskoczona Quinn cofnęła się o krok. Jej serce przyśpieszyło i poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa.

– Och. Och. Patrz! Ona zaraz… Rozległ się satysfakcjonujący trzask, gdy rozpędzona kula wpadła między kręgle, rozrzucając je we wszystkich kierunkach. Kręgle uderzały o siebie, toczyły się i obracały, aż ostatni z nich upadł w pijanym ukłonie.

– O mój Boże! – Quinn stanęła na palcach wypożyczonych butów. – Widziałeś to? Widziałeś… – Odwróciła się z wyrazem oszołomienia i radości na twarzy i zobaczyła szeroki uśmiech Cala.

– Ty sukinsynu – wymruczała. – Jestem ci winna dziesięć dolców.

– Szybko się uczysz. Może popracujemy nad twoim podejściem do gry?

Quinn podeszła do niego.

– Chyba jestem… wykończona. Ale mogę wpaść któregoś wieczoru na lekcję numer dwa.

– Z radością ci jej udzielę. – Usiedli obok siebie i zmienili buty. – Odprowadzę cię do hotelu.

– Dobrze. Wziął kurtkę i wychodząc, pomachał do chudego chłopaka w wypożyczalni butów.

– Zaraz wracam.

– Jaka cisza – powiedziała Quinn, gdy tylko wyszli na zewnątrz. – Posłuchaj, jak tu cicho.

– Hałas jest częścią zabawy, a cisza nagrodą.

– Chciałeś kiedyś robić coś innego czy zawsze marzyłeś o zarządzaniu kręgielnią?

– Rodzinnym centrum rozrywki – poprawił ją. – Mamy tu salon gier: automatyczny bilard, strzałki, gry wideo i plac zabaw dla dzieci poniżej sześciu lat. Organizujemy prywatne przyjęcia: urodziny, wieczory kawalerskie, wesela…

– Wesela?

– Pewnie. Bar micwy *, bat mitzwy **, rocznice, imprezy służbowe.

Naprawdę dobry temat na artykuł, uznała Quinn.

– Pełne ręce roboty jak na jednego człowieka.

– Można tak powiedzieć.

– To dlaczego nie masz żony i nie wychowujesz następnego pokolenia władców kręgli?

– Miłość mnie unika. – Aha.

Pomimo siarczystego mrozu przyjemnie było iść obok mężczyzny, którego krok tak naturalnie dopasował się do kroków Quinn, patrzeć na obłoczki oddechów, łączące się na chwilę, zanim rozerwał je wiatr.

Cal był wyjątkowo sympatyczny i miał zabójcze oczy, Quinn uznała więc, że są gorsze odczucia niż zamarzanie palców u stóp w kozaczkach, które były bardziej eleganckie niż praktyczne.

– Będziesz jutro w mieście, gdybym miała do ciebie jakieś pytanie niecierpiące zwłoki?

– Jak zawsze – odpowiedział. – Mogę dać ci numer telefonu, gdybyś…

– Poczekaj. – Wyciągnęła z torebki własną komórkę i nie przystając, wcisnęła kilka klawiszy. – Słucham.

Podał jej numer.

– Jestem pod wrażeniem. Kobieta, która nie tylko umie znaleźć od razu to, czego szuka, w tajemniczych czeluściach damskiej torebki, ale jeszcze potrafi obsługiwać urządzenia elektroniczne!

– Czy to seksistowska uwaga?

– Nie. Moja matka zawsze wie, gdzie wszystko leży, ale nie potrafi obsługiwać nawet pilota. Moja siostra Jen potrafi poradzić sobie z każdym urządzeniem, od sportowej skrzyni biegów po myszkę bezprzewodową, ale nie umie niczego znaleźć w czasie krótszym niż dwadzieścia minut, a moja druga siostra, Marly, nigdy niczego nie może znaleźć i boi się nawet elektrycznego otwieracza do puszek. Ty zaś wprawiłaś mnie w osłupienie, robiąc i jedno, i drugie.

– Zawsze lubiłam robić wrażenie. – Wrzuciła telefon do torebki. Skręcili w stronę schodów prowadzących na ganek hotelu. – Dzięki za eskortę.

– Nie ma sprawy. To była jedna z tych chwil, Quinn wiedziała. Oboje zastanawiają się, czy mają uścisnąć sobie dłonie, odwrócić się i odejść każde w swoją stronę czy poddać się ciekawości i nachylić do pocałunku.

– Zostańmy na razie na bezpiecznych ścieżkach – powiedziała. – Przyznaję, bardzo mnie pociągają twoje usta, ale taki rozwój wypadków utrudniłby mi wykonanie tego, po co tu przyjechałam, zanim w ogóle zaczęłam.

– Cholerna szkoda, ale masz rację. – Wbił ręce w kieszenie. – W takim razie powiem ci dobranoc. Poczekam, aż wejdziesz do środka.

– Dobranoc. – Weszła po schodach i otworzyła drzwi, po czym zerknęła przez ramię na Cala, który stał, wciąż z rękami w kieszeniach, w plamie światła rzucanej przez starodawną latarnię.

O tak, pomyślała, cholerna szkoda.

– Do zobaczenia wkrótce. Cal poczekał, aż zamknęły się drzwi za Quinn, po czym odszedł parę kroków i popatrzył w okna na drugim i trzecim piętrze. Mówiła, że jej pokój wychodzi na Main Street, ale nie wiedział, na którym piętrze mieszkała.

Po kilku chwilach w jednym z okien na drugim piętrze rozbłysło światło i już wiedział, że Quinn bezpiecznie dotarła do swojego pokoju.

Odwrócił się i zrobił już kilka kroków, kiedy zobaczył chłopca, który stał na chodniku kilka metrów przed nim. Nie miał na sobie kurtki, czapki ani żadnej osłony przed lodowatym wiatrem, a jego długie włosy ani drgnęły mimo ostrych podmuchów.

Oczy chłopca lśniły upiorną czerwienią; wyszczerzył zęby, warcząc jak zwierzę.

Cal słyszał ten odgłos w swojej głowie, jednocześnie czując lodowatą kulę w żołądku.

On nie jest prawdziwy, powiedział do siebie. Jeszcze nie. To tylko projekcja, tak samo jak we śnie. Ale nawet we śnie potrafił cię zranić lub sprawić, żebyś odczuwał ból.

– Wracaj, skąd przyszedłeś, sukinsynu – powiedział Cal wyraźnie i tak spokojnie, jak tylko mógł. – Jeszcze nie nadszedł twój czas.

Kiedy nadejdzie, rozszarpię cię na strzępy, ciebie i wszystko, co jest ci drogie.

Usta chłopca nie poruszyły się przy tych słowach, pozostały wykrzywione w dzikim grymasie.

– Zobaczymy, kto tym razem zwycięży. – Cal postąpił kolejny krok do przodu.

I wtedy zapłonął ogień. Wytrysnął spod chodnika i czerwoną strzałą przemknął przez ulicę. Cal rzucił się do tyłu i osłonił dłońmi twarz, lecz nagle zauważył, że z płomieni nie bucha żar, nie bije nawet ciepło.

W jego głowie zadudnił śmiech, nieokiełznany niczym ogień, po czym i jedno, i drugie zniknęło.

Ulica znów była cicha, na chodniku ani na budynkach nie pozostało śladu płomieni. Stare triki, upomniał siebie Cal. Stare sztuczki z kapelusza.

Z wysiłkiem ruszył przed siebie, przecinając tor fałszywego ognia. W powietrzu unosił się gryzący smród, który zniknął tak szybko jak para oddechu. Cal w sekundę rozpoznał ten zapach.

Siarka.

Na górze, w przytulnym pokoju z szerokim łóżkiem okrytym puchatą, białą narzutą, Quinn siedziała przy ślicznym biureczku o rzeźbionych nogach i wypolerowanym blacie i zapisywała swoje wrażenia z całego dnia.

Była zachwycona tym, że w pokoju stały świeże kwiaty i mała, niebieska miska pełna artystycznie ułożonych owoców. W łazience królowała głęboka wanna na lwich łapach i śnieżnobiała umywalka. Obok leżały grube, miękkie ręczniki, dwie kostki mydła i stylowe buteleczki szamponu, balsamu i żelu pod prysznic.

Zamiast nudnych, sztampowych plakatów na ścianach wisiały oryginalne zdjęcia i obrazy, które, jak informowała dyskretna karteczka na biurku, były dziełem lokalnych artystów i można je było nabyć w galerii na South Main.

Pokój miał bardzo ciepły, domowy wystrój, ale także błyskawiczne połączenie z internetem. Quinn pomyślała, że koniecznie musi poprosić o ten sam, kiedy przyjedzie tu znowu, jak planowała, w kwietniu i w lipcu.

Całkiem sporo osiągnęła jak na pierwszy dzień, w którym – na dodatek – przejechała kawał drogi. Poznała dwóch z trzech głównych bohaterów wydarzeń, umówiła się na wyprawę do Kamienia Pogan. Poczuła atmosferę miasta i osobiście spotkała zjawę z – na razie – nieznanego wymiaru.

I miała w głowie zarys artykułu o kręglach, który powinien jej przysporzyć wielu czytelników w „Okrężnej Drodze”.

Nie najgorzej, zwłaszcza jeśli dodać do tego, że na kolację w hotelowej restauracji zjadła rozsądnie sałatkę z grillowanym kurczakiem i oparła się pokusie połknięcia całej pizzy, poprzestawszy na połowie kawałka. No i zbiła jednym rzutem wszystkie kręgle.

Jeśli chodzi o sprawy osobiste, pomyślała, wyłączając komputer, oparła się także pokusie pocałowania niezwykle atrakcyjnego Caleba Hawkinsa.

Czyż nie była bardzo profesjonalna i bardzo niezaspokojona?

Przebrała się w dresowe spodnie i koszulkę i zmusiła do piętnastu minut pilatesu (no dobrze, dziesięciu) oraz kwadransa jogi, po czym ułożyła się pod cudowną kołdrą na mięciutkich poduszkach.

Wzięła z szafki nocnej książkę i czytała, aż powieki zaczęły jej opadać.

Krótko po północy zatknęła zakładkę, zgasiła lampkę i umościła się w swoim gniazdku.

Jak zawsze zasnęła błyskawicznie.

Quinn wiedziała, że sen to sen. Zawsze lubiła uczucie oderwania i karnawałową atmosferę sennych krajobrazów. To było jak szalona przygoda bez żadnego wysiłku. Dlatego kiedy znalazła się na krętej ścieżce w środku gęstego lasu, gdzie światło księżyca srebrzyło liście, a po ziemi snuła się mgła, część jej umysłu stwierdziła: Och kurczę! Zaczyna się!

Wydawało jej się, że słyszy jakieś nawoływania, ochrypły i desperacki szept, ale nie mogła rozróżnić słów.

Szła przez morze mgły, czując na skórze powietrze miękkie niczym jedwab. Naglący głos ciągnął ją ku sobie. W prześwietlonej księżycem nocy zabrzmiało wyraźnie jedno słowo: „bestia”.

Słyszała je bez ustanku, gdy szła krętą ścieżką w aksamitnym powietrzu, wśród posrebrzonych drzew. Czuła niemal seksualne przyciąganie, żar w brzuchu, który popychał ją ku temu, kto nawoływał po nocy.

Dwa, trzy razy, powietrze wydawało się szeptać: beatus. Ciepły pomruk ogrzewał jej skórę. Przyśpieszyła kroku.

Spośród srebrnych drzew wyfrunęła czarna sowa, mącąc skrzydłami miękkie powietrze, aż Quinn poczuła chłód. I lęk.

Nagle dostrzegła leżącą w poprzek ścieżki złotą łanię. Krew z rozciętego gardła wsiąkała w ziemię, która lśniła mokra i czarna.

Serce Quinn ścisnęło się z żalu. Taka młoda, taka słodka, pomyślała, podchodząc do zwierzęcia. Kto mógłby zrobić coś takiego?

Na chwilę martwe, nieruchome oczy łani zalśniły czystym złotem i popatrzyły na Quinn z takim smutkiem i mądrością, że poczuła ucisk w gardle.

Teraz usłyszała głos nie w powietrzu lecz we własnej głowie. Jedno słowo: devotio.

Wtedy nagie, pokryte tylko szronem drzewa i srebrny księżyc poszarzały. Ścieżka skręciła i Quinn stanęła przed niedużym stawem. Woda była czarna niczym atrament, jak gdyby głębina wessała i pochłonęła całe światło nieba.

Na brzegu stała młoda kobieta w długiej, brązowej sukience. Włosy miała krótko przycięte, kosmyki sterczały dziko na wszystkie strony. Schylała się i wypełniała kieszenie sukienki kamieniami.

– Halo! – zawołała Quinn. – Co ty robisz? Tamta nadal wkładała kamienie do kieszeni. Quinn podeszła bliżej i zobaczyła, że szalone oczy dziewczyny są pełne łez.

– Cholera. Nie chcesz tego robić. Nie chcesz być jak Virginia Woolf *. Poczekaj. Poczekaj chwilę. Porozmawiaj ze mną.

Dziewczyna odwróciła głowę i zszokowana Quinn zobaczyła swoją własną twarz.

– On nie wie wszystkiego – powiedziała szalona dziewczyna. – On cię nie znał.

Rozrzuciła ramiona i jej szczupłe ciało, obciążone balastem kamieni, zaczęło chwiać się i kołysać, aż runęła w czarną wodę. Sadzawka połknęła ją niczym wyczekujące usta.

Quinn skoczyła – a cóż innego mogła zrobić? Wzięła głęboki oddech, przygotowując się na lodowaty szok.

Zobaczyła błysk, usłyszała ryk grzmotu lub czegoś żywego i bardzo głodnego. Klęczała na polanie, z której środka wyrastała niczym ołtarz samotna skała. Wokoło szalał ogień, nad nią, przed nią, ale nie czuła żadnego żaru.

Przez zasłonę płomieni dostrzegła dwie postacie, czarną i białą, walczące jak dzikie zwierzęta. Ziemia rozwarła się z potwornym, rozdzierającym hukiem i zaczęła wszystko pochłaniać.

Z gardła Quinn wyrwał się wrzask; drapiąc paznokciami ziemię, doczołgała się do skały i oplotła ją ramionami.

Kamień rozpadł się na trzy równe części, a Quinn poleciała, koziołkując, w czarną, żarłoczną otchłań.

Obudziła się skulona na miękkiej pościeli, z prześcieradłem zaplątanym wokół nóg, ściskając słupek łóżka, jakby od tego zależało jej życie.

Nie zwalniając chwytu, oparła policzek o drewno, zamknęła oczy i poczekała, aż drżenie przejdzie w pojedyncze dreszcze.

– Ale jazda – wymamrotała.

Kamień Pogan. To tam była pod koniec snu, nie miała wątpliwości. Poznała skałę ze zdjęć, które oglądała. Niesamowite, że miała o nim, o lesie, taki przerażający sen. I ta woda… Czy nie czytała czegoś o dziewczynie, która utonęła w stawie? Nawet nazwali go jej imieniem. Sadzawka Hester. Nie, staw. Staw Hester.

Według logiki snów to wszystko miało sens.

Tak, niezła jazda i wolałaby już więcej takich nie odbywać.

Popatrzyła na podróżny budzik, którego odblaskowe wskazówki wskazywały dwadzieścia po trzeciej. Trzecia rano, pomyślała, najgorsza pora na przebudzenie. Dlatego położy się z powrotem spać, jak rozsądna kobieta. Poprawi pościel, napije się zimnej wody i zaśnie.

Miała dosyć atrakcji jak na jeden dzień.

Wstała z łóżka, poprawiła prześcieradło i kołdrę i odwróciła się, żeby pójść do łazienki po szklankę wody.

Nie zdołała wydobyć z siebie głosu. Krzyk rozerwał jej czaszkę niczym pazury, ale żaden dźwięk nie wydostał się z rozpalonego gardła.

Chłopak uśmiechał się obscenicznie w ciemności za oknem. Przyciskał twarz i ręce do szyby zaledwie kilka centymetrów od Quinn. Przesunął językiem po ostrych, białych zębach a czerwone, błyszczące oczy wydawały się równie bezdenne i wygłodzone jak dziura w ziemi, która chciała pochłonąć Quinn we śnie.

Kolana się pod nią ugięły, ale bała się, że jeżeli upadnie, demon roztrzaska szybę i zatopi kły w jej gardle niczym wściekły pies.

Zamiast tego uniosła rękę w starodawnym geście odstraszającym zło.

– Odejdź stąd – wyszeptała. – Zostaw mnie w spokoju.

Chłopiec roześmiał się. Quinn usłyszała potworne, wywołujące dreszcze dźwięki, zobaczyła, jak jego ramiona zatrzęsły się od śmiechu. Nagle chłopak odepchnął się od szyby i wykonał powolne salto w tył. Zawisł przez chwilę nad uśpioną ulicą, po czym…

zdematerializował się nagle. Skurczył się do małego, czarnego punktu i zniknął.

Quinn rzuciła się do okna i pociągnęła roletę w dół, tak żeby zakryć każdy centymetr szyby. W końcu opadła na podłogę i drżąc, oparła się o ścianę.

Gdy uznała, że da radę wstać, przytrzymała się ściany i szybko podeszła do pozostałych okien. Kiedy zaciągnęła wszystkie rolety, znów zabrakło jej tchu i próbowała sobie wmówić, że pokój wcale nie przypomina zamkniętego pudła.

Nalała sobie wody – była bardzo spragniona – i wypiła duszkiem dwie pełne szklanki. Trochę spokojniejsza popatrzyła w zasłonięte okna.

– No dobrze, do diabła z tobą, ty mały sukinsynu.

Wzięła laptop, usiadła na podłodze – czuła się bezpieczniej poniżej linii okien – i zaczęła zapisywać każdy szczegół, który zapamiętała ze snu i spotkania z demonem.

Gdy się obudziła, spod zaciągniętych rolet sączyło się jasnożółte światło, a bateria w laptopie doszczętnie się wyczerpała. Gratulując sobie, że pamiętała, aby wszystko zapisać, zanim zwinęła się na podłodze, Quinn podniosła się z trudem, cała obolała.

Czysta głupota, pomyślała, próbując choć trochę rozciągnąć zesztywniałe mięśnie. Głupio zrobiła, że nie wyłączyła komputera i nie umościła się w tym wielkim, przytulnym łóżku. Ale o pierwszym zapomniała, a drugie nawet nie przyszło jej do głowy.

Teraz położyła laptop z powrotem na ślicznym biurku i podłączyła do prądu, żeby naładować baterię. Z pewną ostrożnością – w końcu za pierwszym razem widziała chłopca w biały dzień – podeszła do okna i podniosła roletę…

Na lodowato błękitnym niebie świeciło ostre słońce. Na chodnikach, markizach i dachach lśniła nowa warstwa śniegu.

Quinn zauważyła kilku właścicieli sklepów lub ich pomocników, którzy skrzętnie odśnieżali chodniki, ganki i schody. Samochody wlokły się w koleinach śniegu. Przez chwilę zastanawiała się, czy odwołano dzisiaj lekcje.

I czy chłopiec poszedł do swojej demonicznej szkoły.

Postanowiła, że rozpieści swoje obolałe ciało długą kąpielą w tej czarującej wannie, a potem zobaczy, co dają na śniadanie w Spiżarni Ma. Może któryś z mieszkańców miasteczka zechce przy miseczce muesli z owocami opowiedzieć jej jakąś legendę związaną z Hawkins Hollow.

Загрузка...