ROZDZIAŁ 10

Dom, w którym dorastał Cal, był – jego zdaniem – w stanie ciągłej ewolucji. Co kilka lat jego matka uznawała, że ściany wymagają „odświeżenia”, co oznaczało malowanie – a raczej, w języku matki, „kosmetykę”.

Wtedy zabierała się do zrywania tapet, szorowania, ozdabiania i mnóstwa innych zajęć, z których Cal starał się wymigać.

Naturalnie nowy kolor ścian wymagał nowych obić, zasłon i firanek, i – bezspornie – nowej pościeli w sypialni, co nieodmiennie prowadziło do zmiany „układu”.

Cal nie potrafił zliczyć, ile razy przesuwał meble w tę i z powrotem, realizując kolejną wizję matki.

Ojciec mawiał, że Frannie musi zrobić następną rewolucję, za każdym razem gdy doprowadzi dom do stanu, o jakim marzyła.

Pewnego razu Cal doszedł do wniosku, że jego matka majsterkuje, maluje, szyje, dekoruje i redekoruje z nudów. Pomimo że była wolontariuszką, członkinią wielu komitetów i udzielała się w niezliczonych organizacjach, nigdy nie pracowała poza domem. Kiedy Cal miał dziewiętnaście i dwadzieścia lat, bardzo jej współczuł, uważając mamę za niezrealizowaną, na wpół zdesperowaną kurę domową.

Pewnego dnia, poznawszy świat na wylot przez dwa semestry nauki w college'u, usiadł z Frannie sam na sam i wyjaśnił, że rozumie jej poczucie pustki. Śmiała się tak serdecznie, że musiała odłożyć narzutę, którą akurat szyła, i otrzeć łzy.

– Kochanie – powiedziała – nie ma we mnie ani grama pustki. Uwielbiam kolory i tkaniny, wzory i smaki. I, och, wiele innych rzeczy. Traktuję ten dom jak studio, projekt naukowy, laboratorium i salon wystawowy. Jestem dyrektorem, projektantem, wykonawcą i gwiazdą całego przedstawienia. Nie potrzebujemy więcej pieniędzy, więc dlaczego miałabym chcieć stąd wyjść i znaleźć pracę – czy zrobić karierę – w jakiejś firmie, gdzie ktoś inny mówiłby mi, co mam robić?

Pokiwała na syna palcem tak, że musiał pochylić się w jej stronę, i położyła mu dłoń na policzku.

– Jesteś taki kochany, Caleb. Kiedyś zrozumiesz, że nie wszyscy chcą tego, czego społeczeństwo – zależnie od mody i nastroju – każe im pragnąć. Uważam siebie za szczęściarę, to przywilej, że mogłam dokonać wyboru i zostać w domu, wychowując dzieci. I mam szczęście, że wyszłam za mężczyznę, który nie ma nic przeciwko temu, żebym wykorzystywała swój talent – a mam cholerny talent – do zaśmiecania jego cichego domu próbkami farby i belami materiału za każdym razem, gdy poczuję na to ochotę. Jestem szczęśliwa. I wniebowzięta, że ty martwisz się moim szczęściem.

Z czasem zrozumiał, że miała absolutną rację. Robiła to, co chciała, i była w tym świetna. Zobaczył też, że gdy przyszło co do czego, to ona była głową domu. Tata przynosił pieniądze, ale to matka nimi zarządzała. Ojciec prowadził interesy, a matka dom.

I właśnie taki układ im odpowiadał.

Dlatego Cal nie próbował nawet jej przekonać, żeby nie zawracała sobie zbytnio głowy niedzielnym obiadem – tak, jak nie starał się odwieść jej od pomysłu zaproszenia Quinn, Layli i Foxa. Jego matka uwielbiała się starać i urządzać wytworne obiady dla gości, nawet jeśli ich nie znała.

Fox sam się ofiarował, że pojedzie do miasta po dziewczyny, więc Cal pojechał prosto do domu rodziców. Specjalnie chciał być wcześniej, żeby wprowadzić ich w sytuację – i dać kilka wskazówek, jak mają postępować z kobietą zamierzającą napisać książkę o Hollow, w którym mieszkało wielu ludzi, w tym i jego rodzina.

Frannie stała przy piekarniku i sprawdzała temperaturę polędwicy wieprzowej. Najwyraźniej usatysfakcjonowana, podeszła do blatu, żeby dokończyć swoje słynne przekąski.

– Zatem, mamo – zaczął Cal, otwierając lodówkę.

– Podaję wino do obiadu, więc nie szukaj tam żadnego piwa. Zbesztany zamknął drzwi lodówki.

– Dobrze. Chciałem tylko powiedzieć, żebyś nie zapominała, że Quinn pisze książkę.

– A czy ja kiedykolwiek o czymś zapomniałam?

– Nie. – Ta kobieta miała pamięć absolutną, co bywało trochę przerażające. – Mam tylko na myśli, że wszystko co powiemy, może znaleźć się w książce.

– Hmm. – Frannie ułożyła pepperoni na provolone *. – Spodziewasz się, że ja albo ojciec powiemy przy przekąskach coś kompromitującego? A może poczekamy do deseru, na który, notabene, podaję szarlotkę.

– Nie, ja… Upiekłaś szarlotkę?

Popatrzyła na niego z wszechwiedzącym uśmiechem.

– To twoje ulubione ciasto, prawda, kochanie?

– Tak, ale może straciłaś pazur. Powinienem spróbować kawałek, zanim goście przyjadą. Ocalę cię przed kompromitacją, jeśli ciasto będzie niedobre.

– To nie działało, nawet jak miałeś dwanaście lat.

– Wiem, ale zawsze mówiłaś, że „nawet jeśli ci się nie uda…”.

– Próbuj dalej, kochanie. Dlaczego martwisz się, że ta dziewczyna, z którą widziano cię parę razy w mieście, przychodzi do nas na obiad?

– To nie jest tak. – Cal nie był pewien, jak. – Chodzi o to, po co ona w ogóle tu przyjechała. Nie możemy o tym zapominać, tylko tyle chcę powiedzieć.

– Ja nigdy nie zapominam. Jak mogłabym? Musimy żyć naszym życiem, obierać ziemniaki, odbierać pocztę, kichać, kupować nowe buty, pomimo tego wszystkiego, co się dzieje, a może przez to wszystko. – Cal usłyszał żal w jej głosie. – A to życie obejmuje niedzielny obiad w miłym towarzystwie.

– Tak bardzo bym chciał, żeby było inaczej.

– Wiem, ale nie jest. – Nie przestając szykować przekąsek, popatrzyła na syna. – I, Cal, mój przystojny chłopcze, nie możesz zrobić nic ponad to, co robisz. Czasami wolałabym, żebyś mógł robić mniej. Ale… Powiedz mi, lubisz tę dziewczynę? Quinn Black?

– Pewnie. – Miałby ochotę znowu posmakować tych pełnych ust. Szybko przestał o tym myśleć, wiedząc, że Fran potrafiła czytać w myślach swoich dzieci.

– Dlatego zamierzam sprawić, żeby ona i pozostali goście spędzili przyjemny wieczór i zjedli doskonały posiłek. I, Cal, gdybyś nie chciał, żeby ona tu przyszła, rozmawiała ze mną albo z tatą, nie wpuściłbyś jej za próg. Nie dałabym rady – mimo swojej siły – odsunąć cię na bok i otworzyć przed nią drzwi.

Cal popatrzył na matkę. Czasami czuł się tak bardzo zaskoczony, że ta ładna kobieta z krótkimi blond włosami, o szczupłej sylwetce, wydała go na świat, wychowała na mężczyznę. Patrzył na nią i myślał, że jest taka delikatna, aż nagle przypominał sobie, ile tkwi w niej siły. I jaki ma twórczy umysł!

– Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało.

– I vice versa, podwójnie. A teraz wyjdź z mojej kuchni, muszę skończyć przystawki.

Zaoferowałby pomoc, ale wiedział, że tylko popatrzyłaby na niego z politowaniem. Nie, żeby nie pozwalała sobie pomóc w kuchni.

Zachęcała ojca, żeby zajmował się grillem i każdy członek rodziny od czasu do czasu pełnił funkcję pomocy kucharza.

Ale gdy matka była w nastroju „wystawny obiad dla ważnych gości”, chciała mieć kuchnię tylko dla siebie.

Cal przeszedł przez jadalnię, gdzie, oczywiście, stół został już nakryty. Matka wyjęła odświętne talerze, co oznaczało, że kolacja będzie naprawdę elegancka. Poskładane lniane serwetki, świeczki w kobaltowych świecznikach, na środku stroik z zimowych jagód.

Nawet w najgorszych czasach, nawet podczas Siódemki, dom wypełniały artystycznie poukładane świeże kwiaty, lśniły wypolerowane meble, a na dole w łazience czekały intrygujące, małe mydełka.

Nawet piekło nie mogło zmusić Frannie Hawkins, żeby spuściła z tonu.

Może właśnie dlatego udało mu się przetrwać to wszystko, pomyślał Cal, przecinając salon. Bo cokolwiek się działo, jego matka zawsze zachowywała zdrowy rozsądek i ład.

Tak jak ojciec. Cal miał to po nich. Podstawa, solidna jak skała. Nic, nawet demon z piekieł nie mógł nią zachwiać.

Ruszył po schodach w poszukiwaniu ojca, który – jak podejrzewał – siedział w gabinecie, gdy mijając okno, zobaczył furgonetkę Foxa parkującą na podjeździe.

Nie ruszając się z miejsca, patrzył, jak pierwsza wyskakuje Quinn z bukietem owiniętym w zielony papier. Za nią wysiadła Layla z torebką na wino. Cal pomyślał, że matka ucieszy się z podarunków.

Sama miała w swojej perfekcyjnie zorganizowanej pracowni szuflady i kosze pełne awaryjnych prezentów, papieru do pakowania, kokardek i wstążek.

Zszedł otworzyć drzwi, a Quinn weszła prosto do środka.

– Cześć. Piękny dom i ogród! Już wiem, skąd masz takie oko do krajobrazów. Jakie cudowne wnętrze. Layla, popatrz na te ściany. Jak we włoskiej willi.

– To ich najnowsze wcielenie – powiedział Cal.

– Tak tu domowo, ale w jakim stylu! Można by się zwinąć i zdrzemnąć na tej cudownej sofie, oczywiście po lekturze „Domów Południa”.

– Dziękuję. – Z kuchni wyszła Frannie. – To uroczy komplement. Cal, zabierz proszę okrycia gości, dobrze? Jestem Frannie Hawkins.

– Bardzo mi miło panią poznać. Jestem Quinn. Bardzo dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że lubi pani mieszane bukiety. Zawsze mam kłopot z wyborem.

– Są piękne, dziękuję. – Frannie przyjęła kwiaty i uśmiechnęła się wyczekująco do Layli.

– Nazywam się Layla Darnell, także dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że wino będzie pasowało do posiłku.

– Na pewno. – Frannie zerknęła do ozdobnej torebki. – Ulubiony cabernet Jima. Sprytne z was dziewczyny. Cal, idź i powiedz ojcu, że przyszli goście. Witaj, Fox.

– Ja też coś dla ciebie mam. – Fox złapał ją wpół, przechylił teatralnie i pocałował w oba policzki. – Co gotujesz, kotku?

Frannie potargała mu włosy.

– Niedługo sam się dowiesz. Quinn i Layla, rozgośćcie się. Fox, chodź ze mną, pomożesz mi wstawić kwiaty do wody.

– Czy możemy w czymś pomóc?

– Nie, dziękuję. Gdy Cal z ojcem zeszli na dół, Fox odstawiał swoją wersję nadętego francuskiego kelnera, serwując paniom przystawki. Kobiety się śmiały, świece płonęły, a matka wniosła najlepszy kryształowy wazon babci wypełniony kolorowymi kwiatami od Quinn.

Czasami, uznał Cal, świat bywał naprawdę w porządku.

W połowie posiłku, gdy rozmowa krążyła wokół – jak uznał Cal – bezpiecznych tematów, Quinn odłożyła widelec i potrząsnęła głową.

– Pani Hawkins, to najlepszy posiłek, jaki w życiu jadłam, dlatego muszę panią o coś zapytać. Czy pani uczyła się gotowania? Pracowała pani kiedyś jako szef kuchni czy też ma pani dzisiaj naprawdę dobry dzień?

– Chodziłam kiedyś na kurs.

– Frannie chodziła na wiele kursów – powiedział Jim. – Najróżniejszych, ale ma wrodzony talent do gotowania, ogrodnictwa i urządzania wnętrz. Wszystko, co tu widzicie, to jej dzieło. Pomalowała ściany, uszyła zasłony – przepraszam, „udekorowała okna” – poprawił się, puszczając oko do żony.

– Niemożliwe. Pani sama pomalowała te ściany?

– To mi sprawia przyjemność.

– Znalazła ten kredens trzy lata temu na jakimś pchlim targu i kazała mi przytargać go do domu. – Jim wskazał na lśniący mebel z mahoniu. – Kilka tygodni później kazała mi przytachać go tutaj. Pomyślałem, że mnie nabiera, że wymknęła się z domu i kupiła coś w sklepie z antykami.

– Martha Stewart * nie sięga pani do pięt – uznała Quinn. – To miał być komplement.

– Dziękuję.

– Ja pod tym względem jestem do niczego. Ledwo umiem pomalować własne paznokcie. A ty? – Quinn spytała Laylę.

– Nie umiem malować, ale lubię szyć, ze skóry. Kiedyś zrobiłam torebkę z garbowanej skóry, która wyszła całkiem nieźle.

– Jedyna skóra, jaką ja wygarbowałam, należała do mojego byłego narzeczonego.

– Byłaś zaręczona?

– Myślałam, że tak. Ale nasze definicje zaręczyn bardzo się różniły.

– Czasami trudno pogodzić życie osobiste z karierą.

– Och, nie wiem. Ludziom się to udaje – z różnym skutkiem, oczywiście, ale jakoś sobie radzą. Myślę, że najważniejsze to znaleźć właściwą osobę, wiedzieć, że to właśnie ta. A jak było z państwem? Czy wy od razu wiedzieliście?

– Ja wiedziałem od razu, kiedy tylko pierwszy raz ujrzałem Frannie, że to ta jedyna. – Jim uśmiechnął się promiennie do żony. – Jednak ona była trochę bardziej krótkowzroczna.

– Trochę bardziej praktyczna – poprawiła go Frannie – zważywszy na fakt, że mieliśmy wtedy osiem i dziesięć lat. Poza tym podobało mi się, że tak się za mną uganiasz. Tak, masz rację. – Popatrzyła na Quinn. – Musicie się spotkać i dostrzec w sobie to coś, co sprawia, że macie ochotę zaryzykować, rzucić się na głęboką wodę.

– A czasami myślisz, że coś dostrzegłeś – dodała Quinn – a to tylko – powiedzmy – trompe l'oeil.

Jeżeli Quinn była w czymś dobra, to na pewno w stosowaniu podstępów. Frannie Hawkins nie stanowiła łatwego celu, ale Quinn udało się oczarować gospodynię na tyle, że pozwoliła jej pomóc w kuchni przy kawie i deserze.

– Uwielbiam kuchnie. Sama jestem beznadziejną kucharką, ale lubię te wszystkie gadżety, narzędzia i lśniące powierzchnie.

– Przy takiej pracy pewnie często jadasz na mieście.

– Właściwie zwykle jadam w domu lub biorę coś na wynos. Kilka lat temu postanowiłam zmienić styl życia, zacząć zdrowo się odżywiać, porzucić fast foody i mrożonki. Teraz umiem robić naprawdę dobre sałatki, a to już jakiś początek. Och, Boże, och, Boże, to szarlotka! Domowa szarlotka. Będę musiała spędzić dwa razy więcej czasu w siłowni za karę za ten ogromny kawałek, o który poproszę.

Wyraźnie zadowolona Frannie posłała Quinn demoniczny uśmiech.

– A la mode, z lodami waniliowymi?

– Tak, ale oczywiście tylko dlatego, że mam nienaganne maniery. – Quinn zawahała się chwilę, po czym postanowiła zaryzykować. – Chciałabym zadać pani pytanie i jeśli uzna pani, że przekraczam granice gościnności, proszę mi powiedzieć, żebym się zamknęła. Czy trudno pani prowadzić normalne życie, troszczyć się o rodzinę, siebie, dom, skoro pani wie, że to wszystko jest zagrożone?

– Bardzo trudno. – Frannie nastawiła kawę i zabrała się do krojenia ciasta. – Ale to bardzo ważne. Chciałam, żeby Cal wyjechał, wtedy przekonałabym także Jima do wyjazdu. Ja mogłabym to zrobić, odwrócić się do tego wszystkiego plecami. Ale Cal nie mógł. I jestem z niego taka dumna, że został, że się nie poddał.

– Opowie mi pani, co się wydarzyło tamtego ranka, kiedy wrócił do domu, w dzień jego dziesiątych urodzin?

– Byłam w ogrodzie. – Frannie podeszła do okna wychodzącego na tyły domu. Wciąż miała tę scenę przed oczami, każdy szczegół. Jak zielona była wtedy trawa, jak błękitne niebo. Hortensje zaczynały kwitnąć, włócznie ostróżek raziły egzotycznym błękitem.

Obcinała przekwitłe róże i nachyłki. Nawet teraz słyszała energiczne „ciach, ciach” sekatora i warkot kosiarki sąsiadów – Petersonów, Jacka i Louis. Pamiętała, że myślała o Calu i jego przyjęciu urodzinowym. W piecu dochodził biszkopt na tort.

Z bitą śmietaną i czekoladą, przypomniała sobie. Zamierzała pokryć ciasto białym lukrem, tak żeby przypominało lodową planetę z „Gwiezdnych Wojen”. Cal od lat uwielbiał „Gwiezdne Wojny”. W kuchni czekały małe figurki z filmu i świeczki do ozdobienia tortu.

Usłyszała go czy wyczuła – a może jedno i drugie – bo odwróciła się i zobaczyła, jak podjeżdża na rowerze blady, brudny i spocony. Najpierw pomyślała, że zdarzył się wypadek, zerwała się na równe nogi i pobiegła do syna, zanim zauważyła, że nie miał okularów.

– Jakaś część mnie była gotowa solidnie go złajać, ale reszta wciąż biegła, gdy Cal zeskoczył z roweru i rzucił się w moją stronę. Podbiegł do mnie i przytulił się mocno. Cały drżał, mój mały chłopiec trząsł się jak osika. Uklękłam i odsunęłam go od siebie, żeby poszukać siniaków lub krwi.

– Co się stało, jesteś ranny? – wymówiła to wszystko tak szybko, że zlało się w jedno słowo.

– W lesie – odpowiedział. – Mamo, mamo, w lesie.

– Znowu jakaś część mnie chciała zapytać „a coś ty robił w lesie, Calebie Hawkinsie”, a on wyrzucił to wszystko z siebie, jak razem z Foxem i Gagiem zaplanowali tę wyprawę, co robili, dokąd poszli. To coś we mnie chłodno planowało karę, która dorówna przestępstwu, ale byłam tak przerażona i poczułam taką ulgę, taką ogromną ulgę, że trzymam w ramionach mojego brudnego, spoconego synka. Wtedy opowiedział mi resztę.

– Uwierzyła mu pani?

– Nie chciałam. Chciałam wierzyć, że miał koszmary, na które w pełni zasłużył, że objadł się słodyczami i miał zły sen. Nawet że ktoś poszedł za nimi do lasu. Ale patrząc na jego twarz, nie mogłam w to uwierzyć, nie mogłam przyjąć łatwego, racjonalnego wytłumaczenia. No i były jeszcze jego oczy. Widział pszczołę unoszącą się nad ostróżkami po drugiej stronie ogrodu. A pod brudem i potem nie miał nawet siniaka. Dziewięciolatek, którego pożegnałam dzień wcześniej, miał podrapane kolana i siniaki. Chłopiec, który wrócił, nie miał na ciele żadnej szramy poza cienką blizną na nadgarstku, jakiej wcześniej nie było.

– Mimo to wielu dorosłych, nawet matek, nie uwierzyłoby dziecku, które wróciło do domu z taką opowieścią.

– Nie powiem, że Cal mnie nie oszukiwał, zdarzało mu się. Ale wtedy wiedziałam, że nie kłamie, mówi prawdę, całą, jaką zna.

– Co pani zrobiła?

– Zabrałam go do domu, kazałam umyć się i przebrać. Zadzwoniłam do jego ojca i sióstr. Spaliłam tort – kompletnie o nim zapomniałam, w ogóle nie słyszałam minutnika. Spaliłabym dom, gdyby Cal nie poczuł spalenizny. Nigdy nie dostał swojej lodowej planety ani dziesięciu świeczek. Do dziś mam o to do siebie żal. Spaliłam jego tort urodzinowy i nigdy nie zdmuchnął dziesięciu świeczek. Czyż to nie głupie?

– Nie, proszę pani – odpowiedziała Quinn z uczuciem, gdy Frannie na nią popatrzyła. – To nie jest głupie.

– Nigdy potem już nie był prawdziwym małym chłopcem. – Frannie westchnęła. – Poszliśmy prosto do O'Dellów, bo Fox i Gage już tam byli. Można powiedzieć, że odbyliśmy naszą pierwszą naradę wojenną.

– Co potem…

– Musimy zanieść ciasto i kawę. Czy mogłabyś zabrać tę tacę? Rozumiejąc, że temat został na razie zamknięty, Quinn podeszła do blatu.

– Oczywiście. Wygląda wspaniale, pani Hawkins. Pomiędzy jękami zachwytu nad szarlotką Quinn zwróciła cały swój urok na Jima Hawkinsa. Była pewna, że Cal unikał jej, jak mógł, od wyprawy do Kamienia Pogan.

– Panie Hawkins, mieszka pan w Hollow przez całe życie.

– Tu się urodziłem i wychowałem. Hawkinsowie mieszkali tutaj, już kiedy ta miejscowość składała się z kilku kamiennych chat.

– Poznałam pana babcię, ona chyba bardzo dobrze zna historię Hollow.

– Nikt nie zna jej lepiej.

– Ludzie mówią, że pan orientuje się w lokalnym rynku nieruchomości, interesach, polityce.

– Chyba tak.

– Więc może będzie mógł pan mi pomóc. – Zerknęła na Cala i posłała jego ojcu promienny uśmiech. – Szukam domu do wynajęcia, czegoś w samym mieście lub tuż obok. Wkrótce przyjedzie moja przyjaciółka i już prawie przekonałam Laylę, żeby została dłużej.

Myślę, że byłoby nam wygodniej i taniej wynająć dom niż mieszkać w hotelu.

– Na jak długo?

– Sześć miesięcy. – Zauważyła lekką zmianę na jego twarzy, podobnie jak marsową minę Cala. – Chcę tu być w lipcu, panie Hawkins, i mam nadzieję, że znajdę dom odpowiedni dla trzech kobiet – najprawdopodobniej trzech – dodała, patrząc wymownie na Laylę.

– Rozumiem, że to przemyślałaś.

– Tak. Zamierzam napisać książkę i chcę położyć akcent w niej między innymi na to, że miasto wciąż istnieje, a tutejsi ludzie – wielu z nich – w nim zostają. Zostają, pieką szarlotkę i zapraszają w niedzielę gości na kolację. Grają w kręgle i chodzą na zakupy. Kłócą się i kochają. Żyją. Jeśli mam dobrze to opisać, chcę być tutaj przed, podczas i po. Dlatego chciałabym wynająć dom.

Jim zjadł trochę szarlotki, popił kawą.

– Tak się składa, że wiem o pewnym domu na High Street, jedną przecznicę od Main. To stary budynek, część zbudowano jeszcze przed wojną secesyjną. Ma cztery sypialnie, trzy łazienki. Ładne werandy z przodu i z tyłu.

Dwa lata temu położono nowy dach. Kuchnia jest malutka, ale połączona z niewielką jadalnią, kanalizacja i ogrzewanie tradycyjne, ale mają tylko pięć lat. Dopiero co odmalowano ściany. Lokatorzy wyprowadzili się miesiąc temu.

– Brzmi idealnie. Dobrze pan zna ten dom.

– Powinienem. Należy do naszej rodziny. Cal, musisz pokazać go Quinn. Może zajrzyjcie tam, gdy będziesz odwoził ją i Laylę do domu? Wiesz, gdzie są klucze.

– Tak – odpowiedział Cal, gdy Quinn obdarzyła go szerokim, promiennym uśmiechem. – Wiem, gdzie są klucze.

Ponieważ takie rozwiązanie wydawało się najbardziej sensowne, Quinn pojechała z Calem, a Fox i Layla za nimi. W samochodzie wyciągnęła nogi i głęboko westchnęła.

– Pozwól mi zacząć od tego, że twoi rodzice są fantastyczni i masz szczęście, że dorastałeś w tak ciepłym, gościnnym domu.

– Zgadzam się.

– Twój tata przypomina skrzyżowanie Warda Cleavera * z Jimmym Stewartem, mogłabym go schrupać jak szarlotkę twojej matki – która jest jak Grace Kelly, Martha Stewart i Julia Child ** w jednym.

Cal uśmiechnął się lekko.

– Spodobałyby im się takie porównania.

– Wiedziałeś o domu na High Street.

– Tak, wiedziałem.

– Wiedziałeś o tym domu i nic mi o nim nie powiedziałeś.

– To prawda. A ty dowiedziałaś się o nim jeszcze przed kolacją, dlatego postarałaś się, żeby ojciec nie dał mi wyboru.

– Właśnie. – Popukała go palcem w ramię. – Domyśliłam się, że mnie tam skieruje. Polubił mnie. Nie powiedziałeś mi o tym domu, bo obawiasz się tego, co mogę napisać o Hawkins Hollow?

– Trochę. Ale raczej miałem nadzieję, że zmienisz zdanie i wyjedziesz. Bo ja też cię polubiłem.

– Lubisz mnie i dlatego chciałbyś, żebym wyjechała?

– Lubię cię, Quinn, i dlatego chciałbym, żebyś była bezpieczna. – Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. – Ale to, co mówiłaś o Hawkins przy szarlotce, bardzo przypominało słowa mojej matki, które dziś do mnie powiedziała. Teraz już nie obawiam się tego, co napiszesz. Ale przez to lubię cię jeszcze bardziej, i w tym tkwi problem.

– Musiałeś wiedzieć, że nigdzie nie wyjadę po tym, co stało się w lesie.

– Chyba tak. – Skręcił na krótki, stromy podjazd.

– To ten dom? Jest idealny! Popatrz na ten kamień i wielką werandę, a w oknach są okiennice.

I to pomalowane na głęboki, niebieski kolor, który ładnie kontrastował z szarym kamieniem. Mały ogród przecinały trzy kamienne stopnie i wąska ścieżka. Z lewej strony rosło starannie przycięte drzewo, które Quinn uznała za dereń.

Fox zaparkował za nimi, a Quinn wyskoczyła z auta i stanęła z rękami na biodrach.

– Cholernie przecudny. Nie sądzisz, Layla?

– Tak, ale…

– Żadnych ale, jeszcze nie. Zajrzyjmy do środka. – Przekrzywiła głowę, patrząc na Cala. – Dobrze, Panie Właścicielu?

Gdy wchodzili na ganek, Cal wyjął z kieszeni klucze, które zabrał z gabinetu ojca. Do breloczka przypięto tabliczkę z wyraźnie wypisanym adresem.

Drzwi otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia i Quinn pomyślała, że właściciele dobrze dbają o swoją nieruchomość.

Z zewnątrz wchodziło się wprost do wielkiego salonu. Z lewej strony pięły się schody prowadzące na piętro. Drewniane podłogi wyglądały na sfatygowane, ale były nieskazitelnie czyste. W chłodnym powietrzu unosiła się delikatna woń świeżej farby.

Mały, kamienny kominek wprawił Quinn w zachwyt.

– Przydałby się talent malarski twojej matki – zauważyła.

– W Hawkins w domach do wynajęcia zawsze malujemy ściany na kremowo. Jeśli lokatorzy chcą coś zmienić, to ich sprawa.

– Bardzo rozsądnie. Chciałabym zacząć od góry. Layla, chcesz iść na piętro i powalczyć, która dostanie jaki pokój?

– Nie. – Cal dostrzegł na twarzy dziewczyny bunt i frustrację. – Ja mam swój pokój. W Nowym Jorku.

– Nie jesteś w Nowym Jorku – powiedziała Quinn i ruszyła po schodach.

– Ona mnie nie słucha – wymamrotała Layla. – I ja też siebie nie słucham w kwestii powrotu.

– Skoro już tu jesteśmy – Fox wzruszył ramionami – to równie dobrze możemy się rozejrzeć. Lubię puste domy.

– Będę na górze. – Cal ruszył śladami Quinn. Znalazł ją w sypialni, której okno wychodziło na maleńki ogród z tyłu domu. Stała przy długim wąskim oknie, dotykając szyby opuszkami palców.

– Zamierzałam wybrać pokój od ulicy, żeby patrzeć, kto, dokąd i z kim idzie. Zwykle taki wybieram, po prostu muszę wiedzieć, co się dzieje. Ale to ten jest dla mnie. Założę się, że w ciągu dnia widać z tego okna inne ogródki, domy i, kurczę, nawet góry.

– Zawsze tak szybko podejmujesz decyzje?

– Tak, zwykle tak. Nawet, jeśli są tak zaskakujące dla mnie samej jak teraz. Łazienka też jest ładna. – Odwróciła się lekko, wskazując na boczne drzwi. – I skoro będą tu mieszkać same dziewczyny, nie szkodzi, że łączy się z drugim pokojem.

– Jesteś pewna, że wszystkie cię posłuchają? Teraz odwróciła się całkiem do Cala.

– Pewność siebie to pierwszy stopień do osiągnięcia tego, czego chcesz. Ale powiedzmy tak: mam nadzieję, że Layla i Cyb zgodzą się ze mną i uznają wynajęcie domu na kilka miesięcy za rozwiązanie wygodniejsze, oszczędniejsze i bardziej praktyczne niż mieszkanie w hotelu. Zwłaszcza że Layla i ja nabrałyśmy wstrętu do hotelowej jadalni po wizycie Pana Oślizgłego.

– Nie macie żadnych mebli.

– Pchli targ. Tam znajdziemy podstawowe sprzęty. Cal, mieszkałam w mniej komfortowych warunkach i to tylko z jednego powodu. Dobry temat. Tu chodzi o coś więcej. W jakiś sposób jestem związana z tym tematem, tym miejscem. Nie mogę tego zignorować i odejść.

Wolałby, żeby mogła, wtedy jego uczucia do niej nie byłyby tak silne ani tak skomplikowane.

– Dobrze, ale umówmy się, tu i teraz, że jeśli zmienisz zdanie, to po prostu odjedziesz, a ja nie będę wymagał żadnych wyjaśnień.

– Umowa stoi. Pomówmy o czynszu. Ile to będzie nas kosztowało?

– Płacicie rachunki: gaz, elektryczność, telefon, kablówka.

– Oczywiście. I?

– To wszystko.

– Jak to, wszystko?

– Nie będę brał od was czynszu, nie kiedy zostajecie tu – przynajmniej po części – z mojego powodu. Dla mojej rodziny, przyjaciół, mojego miasta. Nie będziemy czerpać z tego zysków.

– Praworządny kowboj z ciebie, co, Caleb?

– Na ogół.

– Ja zamierzam czerpać zyski – powiedziała optymistycznie – z książki, którą napiszę.

– Jeśli przetrwamy lipiec i ją napiszesz, to zasłużysz na każdego centa.

– Cóż, ciężko się z tobą targuje, ale chyba się dogadaliśmy. – Podeszła do niego z wyciągniętą ręką.

Cal uścisnął ją, po czym położył drugą dłoń na karku Quinn. W jej oczach odmalowało się zaskoczenie, ale nie protestowała, gdy przyciągnął ją do siebie.

Poruszali się powoli, spotkanie ciał, dotknięcie ust, ostrożny taniec języków. Nie czuli wybuchu namiętności, która rozpaliła ich na polanie. Żadnego szokującego, niemal bolesnego pragnienia, tylko długi, stopniowy przepływ od ciekawości do przyjemności, aż Quinn poczuła zawrót głowy i wrzenie krwi. Wydawało się jej, że wszystko w niej zamilkło, tak że słyszała bardzo wyraźnie pomruk, który rósł jej w gardle, kiedy Cal całował ją coraz mocniej.

Poczuł, jak ona się poddaje, krok po kroku, omdlała jej dłoń, którą ściskał w ręku. Napięcie, które trzymało go przez cały dzień, zniknęło i istniała tylko ta chwila, ten jeden, bezkresny moment.

Odsunął się, ale ich wewnętrzna więź pozostała. Quinn otworzyła oczy, popatrzyła na niego.

– Teraz byliśmy tylko ty i ja.

– Tak. – Pogłaskał ją po karku. – Tylko ty i ja.

– Chcę powiedzieć, że wyznaję zasadę, aby nigdy nie wiązać się uczuciowo ani seksualnie z kimkolwiek związanym z tematem, nad którym pracuję.

– To chyba rozsądne.

– Jestem rozsądna. Chcę też powiedzieć, że w tym szczególnym przypadku zamierzam tę zasadę złamać.

Cal uśmiechnął się.

– Oczywiście, że złamiesz.

– Zuchwalec. Zuchwały praworządny kowboj nie może mi się nie podobać. Niestety, muszę wrócić do hotelu. Mam sporo… spraw. Szczegółów, których muszę dopilnować, zanim się tu wprowadzimy. – Nie ma sprawy. Poczekam.

Trzymając ją za rękę, wyłączył światło i wyszli razem z pokoju.

Загрузка...