ROZDZIAŁ 17

Cal uznał, że to nie jest właściwy moment na rozmowę o kawałkach kamienia ani o przeszukiwaniu domów, bo Quinn wciąż była podniecona podróżą do czasów Ann Hawkins. Zresztą kręgielnia nie wydawała się dobrym miejscem do wymiany tego rodzaju informacji.

Rozważał te kwestie po zamknięciu, ale Quinn zaciągnęła go do domowego gabinetu, żeby pokazać nowy wykres Layli, pokazujący datę, miejsce, przybliżony czas trwania i osoby zaangażowane we wszystkie incydenty, które wydarzyły się od jej przyjazdu.

Zapomniał o tym kompletnie, kiedy była z nim w łóżku. Gdy poruszali się razem, wszystko znowu wydawało się w porządku.

Powiedział sobie, że już za późno o tym mówić, gdy leżeli przytuleni, zanurzeni w swoim cieple.

Może unikał tematu, ale wolał myśleć, że chodzi o jego przyzwyczajenie do wykonywania wszystkiego we właściwym czasie i miejscu. Załatwił sobie wolną niedzielę, żeby mogli całą grupą pójść do Kamienia Pogan. To, według niego, odpowiedni czas i miejsce.

I wtedy natura pokrzyżowała mu plany.

Po pierwszych zapowiedziach o nadchodzącej zamieci Cal zaczął śledzić prognozy pogody. Według niego meteorolodzy mylili się przynajmniej tak często, jak mieli rację, pozostał więc sceptyczny, nawet gdy rano zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu. To byłaby trzecia zamieć w tym roku. Poprzednia i na razie największa przyniosła rozsądne dziesięć centymetrów śniegu.

Wzruszył ramionami, kiedy popołudniowi gracze odwołali mecz. Często przy pierwszych centymetrach śniegu ludzie wszystko odwoływali i pędzili do supermarketu po chleb i papier toaletowy. A ponieważ uczniów zwolniono w południe ze szkoły, salon gier i kafejka aż huczały.

Ale gdy ojciec przyszedł o drugiej, wyglądając jak Yeti, Cal zaczął traktować sytuację poważniej.

– Chyba będziemy musieli zamknąć kręgielnię – powiedział Jim ze zwykłą pogodą ducha.

– Nie jest tak źle. W salonie gier są stali bywalcy, w kawiarni też tłok. Mamy zarezerwowanych kilka torów. Wielu ludzi przyjdzie po południu w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia.

– Już jest źle, a robi się jeszcze gorzej. – Jim schował rękawiczki do kieszeni parki. – Jak tak dalej pójdzie, przed zmierzchem spadnie trzydzieści centymetrów śniegu. Musimy posłać dzieciaki do domu, zawieźć je, jeśli mieszkają gdzieś dalej. Zamkniemy i ty też pójdziesz do domu. Albo zabierzesz psa i Gage'a i przyjedziecie do nas. Twoja matka umarłaby z niepokoju, gdyby wiedziała, że prowadzisz po ciemku w taką pogodę.

Cal chciał przypomnieć ojcu, że ma już trzydzieści lat, samochód z napędem na cztery koła i prawo jazdy niemal przez pół życia, ale wiedział, że to bezcelowe, więc tylko skinął głową.

– Poradzimy sobie. Mam mnóstwo zapasów. Pożegnam klientów i zamknę, tato. Ty wracaj do domu. Mama będzie się martwiła też o ciebie.

– Zostało wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko pozamykać. – Jim popatrzył na tory, gdzie szóstka nastolatków buchała w równej mierze energią i hormonami. – Mieliśmy taką burzę, jak byłem dzieciakiem. Twój dziadek nie zamknął kręgielni i siedzieliśmy tu przez trzy dni. Najlepsza zabawa w życiu!

– Założę się. – Cal wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Zadzwonimy do mamy i powiemy, że utknęliśmy? Moglibyśmy się zabawić. Urządzimy sobie maraton w kręgle.

– Niech mnie diabli, jeśli nie miałbym na to ochoty. – Zmarszczki wokół oczu Jima pogłębiły się w uśmiechu. – Oczywiście potem skopałaby mi tyłek i to byłaby moja ostatnia gra w kręgle.

– W takim razie lepiej zamknijmy. Nieczuli na protesty i jęki, wyprosili klientów, organizując niektórym powrót z kimś z pracowników. W ciszy Cal sam zamknął kawiarenkę. Wiedział, że ojciec poszedł zajrzeć do Billa Turnera. Nie tylko po to, żeby dać mu instrukcje, pomyślał, lecz żeby się upewnić, że Bill ma wszystko, czego mógłby potrzebować, i dać mu kilka dodatkowych dolarów, jeśli czegoś mu brakowało.

Gasząc światła, wyjął telefon i zadzwonił do biura Foxa.

– Cześć. Zastanawiałem się, czy jeszcze cię złapię.

– Właśnie wychodzę. Zwolniłem już panią H. Robi się nieciekawie.

– Jedź do mnie. Jeśli będzie tak źle, jak kraczą, to drogi mogą być nieprzejezdne przez kilka dni. Szkoda tracić czasu. I może kup po drodze, no wiesz, papier toaletowy, chleb.

– Papier… Zapraszasz kobiety?

– Tak. – Podjął tę decyzję, gdy wyjrzał przez okno. – Zrób zakupy… Sam coś wymyśl. Będę w domu tak szybko, jak to możliwe.

Zamknął telefon i zgasił światła nad torami, gdy do sali wszedł ojciec.

– Wszystko załatwione? – zapytał Cal.

– Tak. Po tym, jak ojciec rozejrzał się po ciemnej sali, Cal się domyślił, że Jim obawia się utraty nie tylko intratnego piątkowego wieczoru, ale i całego weekendu.

– Nadrobimy to, tato.

– Racja. Jak zawsze. – Klepnął syna w ramię. – Wraca do domu. Quinn ze śmiechem otworzyła drzwi.

– Czyż to nie wspaniałe! Powiedzieli, że może spaść dziewięćdziesiąt centymetrów, a nawet więcej! Cyb robi gulasz, a Layla kupiła dodatkowe baterie i świeczki, na wypadek, gdyby wyłączyli prąd.

– Dobrze. Doskonale. – Cal otupywał śnieg z butów. Spakujcie to i wszystko, co będzie wam potrzebne. Jedzie my do mnie.

– Nie bądź niemądry. Poradzimy sobie. Możesz zostać. Otrzepawszy się ze śniegu na tyle, na ile mógł, Cl wszedł do środka i zamknął drzwi.

– Mam mały generator gazowy, który zasila niewielkie urządzenia, na przykład studnię, co oznacza, że można spuszczać wodę w toaletach.

– Och. Toalety! Nie pomyślałam o tym. Ale jak zmieścimy się wszyscy w twojej furgonetce?

– Jakoś się zmieścimy. Spakujcie swoje rzeczy. Zajęło im to pół godziny, ale Cal czekał cierpliwie.

W końcu jego bagażnik uginał się od zapasów, których w, starczyłoby na tygodniową wyprawę do dżungli. A on sam siedział ściśnięty w kabinie z trzema kobietami. Powinien był poprosić Foxa, żeby podjechał i zabrał jedną z nich. Poza tym Fox mógłby też wziąć połowę do domu, zapakowanego teraz do jego bagażnika. Ale było i późno.

– Jak pięknie. – Layla przysiadła na kolanie Quina trzymając się mocno tablicy rozdzielczej. Wycieraczki z całych sił starały się zmieść z szyby płaty śniegu. – Wiem, że będzie niezły bałagan, ale tu jest tak pięknie, tak inaczej niż w mieście.

– Pamiętaj o tym, gdy będziesz się biła o łazienkę z trzema facetami – ostrzegła ją Cybil. – I od razu wam mówię, nie myślcie, że będę dla was gotować tylko dlatego, że umiem włączyć kuchenkę.

– Odnotowane – mruknął Cal.

– Jest bajecznie – przyznała Quinn, przekrzywiając głowę z boku na bok, żeby zobaczyć coś zza pleców Layli. – Och, zapomniałam. Dzwoniła moja babcia, wytropiła Biblię. Wnuczka jej szwagierki zeskanuje i prześle mi potrzebne strony. – Wierciła się, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. – Przynajmniej taki jest plan, bo tylko wnuczka umie obsługiwać skaner i załączać pliki, babcia potrafi jedynie wysyłać mejle i przeglądać plotkarskie strony. Mam nadzieję, że już jutro będziemy to wszystko mieli. Czy to nie wspaniale?

Cybil, wciśnięta między Quinn i drzwi, usadowiła się głębiej na swoim kawałeczku fotela.

– Byłoby jeszcze lepiej, gdybyś przesunęła trochę tyłek.

– Ja mam jeszcze Laylę, potrzebuję więcej miejsca. Chcę popcorn – obwieściła Quinn. – Czy na widok takiego śniegu wszyscy mają ochotę na popcorn? Spakowałyśmy go? A może masz w domu? – zapytała Cala. – Może zatrzymamy się i kupimy kilka paczek u Orville'a.

Cal prowadził bez słowa, marząc, aby udało mu się przeżyć najdłuższą, jak sądził, podróż do domu w swoim życiu.

Przedzierał się przez boczne drogi i pomimo że wierzył w swoje auto i własne umiejętności jako kierowcy, skręcając na podjazd przed domem, poczuł ulgę. Został przegłosowany w kwestii ogrzewania i w samochodzie było jak w saunie.

Nawet w tych okolicznościach musiał przyznać, że jego dom i las, wyglądały jak z obrazka. Zasypane śniegiem tarasy, oklejone bielą drzewa i krzewy otaczały budynek, z którego komina wił się dym, a we wszystkich oknach płonęły światła.

Cal przejechał śladami Foxa przez mały most, pod którym lśnił skuty lodem strumień.

Klusek przytruchtał od strony pocztówkowego lasu, zostawiając za sobą głębokie ślady. Machnął raz ogonem i wydał pojedyncze głębokie szczeknięcie.

– Rany, spójrz na Kluska. – Quinn udało się dźgnąć łokciem Cala, gdy parkował. – Wydaje się całkiem szczęśliwy.

– Lubi śnieg. – Cal zaparkował za furgonetką Foxa, uśmiechnął się krzywo na widok przysypanego śniegiem ferrari i zatrąbił. Niech go diabli, jeśli sam ma wnosić cały ładunek tego, bez czego trzy kobiety absolutnie nie mogą się obejść przez jeden lub dwa dni.

Wyciągnął torby z bagażnika.

– To piękne miejsce, Cal. – Layla wzięła od niego kilka paczek. – Currier i Ives * dwudziestego pierwszego wieku. Możemy iść do środka?

– Oczywiście.

– Ślicznie tu jak na obrazku. – Cybil popatrzyła na torby i pudła i wybrała jedno. – Zwłaszcza jeśli nie masz nic przeciwko samotności.

– Nie mam. Zerknęła na Gage'a i Foxa, którzy stanęli w drzwiach.

– Mam nadzieję, że tłum też ci nie przeszkadza. Wnieśli wszystko do środka, zostawiając wszędzie mokre ślady. Cal uznał, że jakaś kobieca intuicja musi być odpowiedzialna za to, że dziewczyny bez słowa po dzieliły się zadaniami. Layla poprosiła go o ścierki i stare ręczniki i zabrała się do wycierania podłogi. Cybil przejęła we władnie kuchnię, gdzie rozstawiała garnki i produkty spożywcze, a Quinn przejrzała zapas pościeli i rozdysponowała łóżka, każąc roznieść bagaże do odpowiednich pokoi.

Naprawdę nie miał nic do roboty, mógł tylko napić się piwa. Gage wszedł do salonu, gdzie Cal poprawiał drewno w kominku.

– W obu łazienkach na górze aż roi się od jakichś dziewczyńskich buteleczek. – Wskazał kciukiem sufit. – Coś ty narobił?

– To, co musiałem. Nie mogłem ich zostawić. Mogły zostać odcięte od świata przez kilka dni.

– I dlatego urządziłeś nam tu sabat czarownic? Twoja kobieta kazała Foxowi pościelić dla mnie łóżko, to znaczy połówkę w twoim gabinecie, w którym najwyraźniej zamieszkamy razem. Wiesz, że ten sukinsyn to łóżkowy koszmar!

– Nic na to nie poradzę.

– Łatwo ci mówić, ty będziesz dzielił łóżko z blondaskiem. Tym razem Cal uśmiechnął się obłudnie.

– Nic na to nie poradzę.

– Esmeralda coś pichci w kuchni.

– Gulasz. I ma na imię Cybil.

– Wszystko jedno, muszę przyznać, że pachnie nieźle. A ona jeszcze lepiej. Ale dostałem po łapach, kiedy próbowałem wziąć paczkę cholernych czipsów do piwa.

– Chcesz gotować dla sześciorga? Gage tylko mruknął, usiadł i położył nogi na stoliku do kawy.

– Ile zapowiadają?

– Około dziewięćdziesięciu centymetrów. – Cal usiadł obok niego w tej samej pozycji. – Kiedyś uwielbialiśmy śnieg. Odwoływali szkołę i mogliśmy jeździć na sankach, urządzać bitwy na śnieżki.

– To były czasy, przyjacielu.

– A teraz odpalamy generator, znosimy drewno do kominka i pędzimy po dodatkowe baterie i papier toaletowy.

– Bycie dorosłym jest do dupy. Jednak pomimo gęstego śniegu padającego za oknami, w pokoju było ciepło i pachniało dobrym jedzeniem. Nie można narzekać, uznał Cal, zanurzając łyżkę w misce gorącego gulaszu, przy którego gotowaniu nie kiwnął nawet palcem. Do tego Cybil podała pierogi, a on miał ogromną słabość do pierogów.

– Niedawno byłem w Budapeszcie. – Gage zajadał gulasz, patrząc na Cybil. – Ten wcale nie jest gorszy od tamtych.

– Właściwie to nie jest węgierski gulasz, tylko serbochorwacki.

– Cholernie dobre żarcie – pochwalił Fox – skądkolwiek pochodzi.

– Cybil sama jest jak wschodnioeuropejski gulasz. – Quinn rozkoszowała się połową pieroga, na którą sobie pozwoliła. – W jej żyłach płynie krew chorwacka, ukraińska, polska… z domieszką francuskiej dla wyczucia mody i snobizmu.

– Kiedy twoja rodzina przyjechała do Stanów? – zapytał Cal.

– Między siedemnastym wiekiem a drugą wojną światową, zależy od gałęzi. – Wiedziała, dlaczego zadał to pytanie. – Nie wiem, czy łączą mnie jakieś więzy pokrewieństwa z Quinn oraz Laylą i czy mam coś wspólnego z tym wszystkim, co się tutaj dzieje. Badam tę kwestię.

– Ale my dwie od razu poczułyśmy więź – powiedziała Quinn.

– To prawda. Cal znal ten rodzaj przyjaźni, jaki zobaczył, gdy obie kobiety spojrzały na siebie. Miał niewiele wspólnego z więzami krwi, ale mnóstwo z sercem.

– Poznałyśmy się pierwszego dnia – właściwie wieczoru – w college'u. – Quinn zjadła kolejny mikroskopijny kawałek pieroga. – Spotkałyśmy się na korytarzu. Miałyśmy pokoje naprzeciwko siebie. Po dwóch dniach zamieniłyśmy się, na szczęście nasze szanowne współlokatorki nie protestowały, i trzymałyśmy się razem do końca szkoły.

– I, jak widać, potem też – dodała Cybil.

– Pamiętasz, jak pierwszej nocy wróżyłaś mi z ręki?

– Umiesz wróżyć z ręki? – chciał wiedzieć Fox.

– Kiedy mam nastrój. Cygańscy przodkowie – dodała Cybil, machając dłońmi.

Cal poczuł ucisk w żołądku.

– W Hollow mieszkali Cyganie.

– Naprawdę? – Cybil uniosła ostrożnie kieliszek, upiła wina. – Kiedy?

– Muszę się upewnić. Słyszałem o tym od babci, a ona od swojej. Opowieści, jak to pewnego lata przyjechali tu Cyganie i rozbili obóz.

– Interesujące. Hipotetycznie – Quinn myślała na głos – któryś z mieszkańców mógł zaprzyjaźnić się z jedną z tych ciemnookich piękności i dziewięć miesięcy później… ups. Ten trop może prowadzić prosto do ciebie, Cyb.

– Jedna wielka szczęśliwa rodzina – wymamrotała Cybil. Po posiłku znowu podzielono się obowiązkami. Trzeba było przynieść drewno, wypuścić psa, posprzątać ze stołu, pozmywać.

– Kto jeszcze umie gotować? – zapytała Cybil.

– Gage – odpowiedzieli jednocześnie Fox i Cal. – Hej.

– Dobrze. – Cybil zmierzyła go wzrokiem. – W takim razie jesteś pierwszy na liście do przygotowywania jutrzejszego śniadania. A teraz…

– Zanim… zrobimy cokolwiek – przerwał jej Cal – musimy coś wam powiedzieć. Równie dobrze możemy zostać w jadalni. Musimy coś przynieść – dodał, patrząc na Foxa i Gage'a. – Chyba powinnyście otworzyć jeszcze jedną butelkę wina.

– O co chodzi? – zapytała Quinn, gdy wyszli. – Co oni kombinują?

– Chodzi o coś, o czym nam nie powiedzieli – powiedziała Layla. – Czułam w nich zakłopotanie i poczucie winy. Chociaż w sumie nie znam ich dobrze.

– Wiesz swoje – powiedziała jej Cybil. – Q, przynieś jeszcze jedną butelkę. – Zadrżała lekko. – Chyba powinnyśmy zapalić więcej świec, tak na wszelki wypadek. Już mi się wydaje, że zrobiło się… ciemniej.

Wybrali Cala dlatego – jak przypuszczał – że to był jego dom. Wszyscy zebrali się wokół niego, kiedy szukał najlepszych słów, żeby zacząć.

– Opowiadałem wam, co wydarzyło się tamtej nocy na polanie, gdy byliśmy dziećmi, i co działo się potem. Quinn, ty sama to poczułaś, kiedy poszliśmy tam kilka tygodni temu.

– Tak. Cyb i Layla też muszą zobaczyć to miejsce, jak tylko śnieg trochę stopnieje.

Cal wahał się tylko przez chwilę.

– Zgoda.

– To nie przechadzka po Champs Elysees – zauważył Gage, a Cybil popatrzyła na niego, unosząc brew.

– Damy radę.

– Tamtej nocy wydarzyło się coś jeszcze, o czym wam nie mówiliśmy.

– Nikomu nie mówiliśmy – dodał Fox.

– Trudno mi wytłumaczyć, dlaczego. Mieliśmy dziesięć lat, rozpętało się piekło i… Cóż. – Cal położył swój okruch kamienia na stole.

– Kawałek skały? – spytała Layla.

– Heliotrop. – Cybil wydęła usta i wyciągnęła rękę, która zawisła w powietrzu. – Mogę?

Gage i Fox położyli swoje kawałki obok kamienia Cala.

– Wybierz sobie – zaprosił Gage.

– Trzy części jednego. – Quinn podniosła kawałek, który leżał najbliżej niej. – Mam rację? To trzy elementy tego samego kamienia.

– Który został oszlifowany i wygładzony – ciągnęła Cybil. – Skąd macie te kawałki?

– Trzymaliśmy je w dłoniach – odpowiedział Cal. – Kiedy już zgasły światła, ciemność się rozjaśniła, a ziemia przestała drżeć, każdy z nas miał kawałek tego kamienia. – Popatrzył na rękę, przypominając sobie, jak kurczowo zaciskał w dłoni kamień, jakby od tego zależało ich życie.

– Nie wiedzieliśmy, co to jest. Fox sprawdził. Jego matka miała książki o kamieniach i kryształach i zobaczył, że to heliotrop – zakończył Cal.

– Trzeba go złożyć z powrotem – powiedziała Layla. – Prawda? Musi znowu być całością.

– Próbowaliśmy. Nie brakuje ani kawałka – wyjaśnił Fox – a te, które mamy, pasują do siebie jak puzzle. – Cal wziął wszystkie trzy kawałki i przyłożył je do siebie.

– Ale nie da się ich złożyć.

– Może dlatego, że tylko je trzymasz. – Zaciekawiona Quinn wyciągnęła dłoń, w którą Cal włożył wszystkie trzy kawałki. – Nie są… stopione, że tak powiem.

– Tego też próbowaliśmy. Ten tu MacGyver próbował skleić je Kropelką.

Cal popatrzył na Gage'a z uśmiechem.

– Powinny były się skleić, ale równie dobrze mógłbym użyć wody. Próbowaliśmy je związać, podgrzać, zamrozić. I nic. One nawet nie zmieniły temperatury.

– Poza… – Fox urwał i poczekał na aprobujące skinienie głowami przyjaciół. – Podczas Siódemki, wtedy się podgrzewają. Nie są zbyt gorące, można je wziąć do ręki, ale robią się ciepłe na brzegach.

– Próbowaliście je wtedy złożyć? – zapytała Quinn.

– Tak. Bez skutku. Wiemy tylko, że Giles Dent nosił ten kamień na szyi, jak amulet, tej nocy gdy Lazarus Twisse przyprowadził ludzi na polanę. Widziałem to. A teraz my go mamy.

– Próbowaliście magii? – dociekała Cybil. Cal zaczął się wiercić i odchrząknął.

– Jezu, Cal, wyluzuj. – Fox potrząsnął głową. – Oczywiście, że tak. Zdobyłem kilka książek z zaklęciami i próbowaliśmy. Potem Gage rozmawiał z paroma praktykującymi wróżkami, wypróbowaliśmy kolejne zaklęcia i dalej nic.

– Ale nigdy nikomu tego nie pokazywaliście. – Quinn ostrożnie odłożyła kawałki kamienia i wzięła kieliszek z winem. – Nikomu, kto mógłby coś z nich wyczytać lub poznać ich przeznaczenie lub historię.

– Musieliśmy tak postąpić. – Fox uniósł ramiona. – Słyszę, jak to brzmi, ale wiedziałem, że nie powinniśmy pokazywać ich geologom ani wyższemu kapłanowi Wicca * czy ludziom z Pentagonu. Ja po prostu… Cal od razu zasugerował podejście naukowe.

– MacGyver – powtórzył Gage.

– Fox był przekonany, że nie wolno ich nikomu pokazywać i to nam wystarczyło. – Cal popatrzył na przyjaciół. – Aż do teraz. Nie pokazalibyśmy ich wam, gdyby Fox nie czuł, że możemy to zrobić.

– Ty czujesz najmocniej? – zapytała Layla.

– Nie wiem. Może. Wiem, że wierzyłem – i wciąż w to wierzę – że tamtej nocy przeżyliśmy, wyszliśmy z tego piekła cali, bo każdy z nas ściskał w ręku kawałek kamienia. I dopóki je mamy, dopóty mamy szansę. Po prostu to wiem, tak, jak Cal wie, widział, że ten właśnie kamień nosił Dent.

– A ty? – Cybil spytała Gage'a. – Co ty wiesz? Co widziałeś? Popatrzył jej prosto w oczy.

– Widziałem go w całości na Kamieniu Pogan. Kamień na kamieniu. Strzelają z nich płomienie, wypalając krwawe plamy. Potem pożerają kamień, biegną po płaskiej skale w dół, otulają ją jak ognisty całun. Widzę, jak pożar połyka ziemię, pędzi do lasu, aż pnie drzew pękają z gorąca, a polana staje się piekłem, którego nie przeżyłby nawet sam diabeł. – Napił się wina. – To właśnie widzę, gdy kamień jest znowu cały, więc wcale mi się nie śpieszy, żeby go składać.

– Może w ten sposób powstał… – zaczęła Layla.

– Ja nie widzę przeszłości. To działka Cala. Ja widzę to, co może się wydarzyć.

– Przydatna umiejętność w twoim zawodzie. Gage popatrzył na Cybil i uśmiechnął się leniwie.

– Nie przeszkadza. – Podrzucił swój kawałek kamienia. – Ktoś ma ochotę na małą rundkę pięciu kart?

Gdy tylko to powiedział, zgasły światła. Pełgające ogniki świec zamiast romantyzmu nadały pomieszczeniu upiorną atmosferę.

– Pójdę włączyć generator. – Cal wstał. – Od teraz działa tylko woda, lodówka i kuchenka.

– Nie wychodź sam. – Layla zamrugała, jak gdyby zaskoczona, że te słowa wyszły z jej ust. – To znaczy…

– Idę z tobą. Gdy Fox ruszył do wyjścia, coś zawyło w ciemnościach.

– Klusek! – Cal wypadł z pokoju i jak strzała przebiegł przez kuchnię do tylnych drzwi. Po drodze złapał ze ściany latarkę, włączył ją.

Skierował promień w stronę, z której dochodził dźwięk, ale światło tylko odbiło się od gęstej, ruchomej kurtyny śniegu.

Który okazał się twardy niczym mur, sięgający powyżej kolan. Wołając psa, Cal przedzierał się przez zaspy, próbując namierzyć miejsce, z którego dochodziło wycie. Wydawało się, że dźwięk dobiega zewsząd i znikąd.

Usłyszał za sobą jakiś hałas i obrócił się gwałtownie, chwytając latarkę jak broń.

– Hej, nie niszcz sił wsparcia! – zawołał Fox. – Jezu, to jakiś horror. – Złapał Cala za ramię, Gage stanął z drugiej strony. – Hej, Klusek! Nigdy nie słyszałem, żeby tak wył.

– Skąd wiesz, że to pies? – zapytał cicho Gage.

– Wracaj do środka – rozkazał mu Cal. – Nie możemy zostawić kobiet samych. Znajdę swojego psa.

– O tak, a my cię zostawimy w tej pieprzonej śnieżycy. – Gage wcisnął zlodowaciałe ręce do kieszeni i obejrzał się za siebie. – Poza tym.

Szły, trzymając się pod ręce i oświetlając drogę latarkami. Cal musiał przyznać, że to miało sens. Włożyły też kurtki i pewnie buty, podczas gdy oni wybiegli tak, jak stali.

– Idźcie do domu! – zawołał, próbując przekrzyczeć wiatr. – Znajdziemy Kluska i zaraz wracamy.

– Idziemy albo wszyscy, albo nikt. – Quinn puściła ramię Layli i wzięła Cala pod rękę. – To dotyczy też Kluska Nie trać czasu – poradziła, zanim zdążył coś powiedzieć. Powinniśmy się rozdzielić, prawda?

– Parami. Fox i Layla, spróbujcie tam, Quinn i ja pójdziemy tędy. Gage i Cybil, cofnijcie się. Klusek musi być blisko. Nigdy nie odchodzi daleko.

Klusek wydawał się przerażony, pomyślał Cal, nie chcąc mówić o tym na głos. Jego głupi, leniwy pies wył jakby był śmiertelnie przerażony.

– Chwyć mnie ręką za pasek i trzymaj się mocno – polecił dziewczynie.

Syknął, gdy poczuł na skórze lodowatą rękawiczkę Quinn. Nie uszli nawet pół metra, kiedy poza wyciem usłyszeli coś jeszcze.

– Słyszałaś?

– Tak. Śmiech. Tak mógłby się śmiać podły, mały chłopiec.

– Wracaj…

– Nie zostawię tego psa w lesie. Potworny podmuch wiatru uderzył w nich niczym sztormowa fala, rozrzucając wielkie bryły śniegu i lodowate igły. Cal usłyszał trzask pękających gałęzi, głośny niczym wystrzał. Idąca za nim Quinn potknęła się i siła wiatru niemal powaliła ich oboje na ziemię.

Postanowił, że zaprowadzi dziewczynę do domu, zamknie ją w jakiejś cholernej szafie, jeśli będzie musiał i wróci sam poszukać psa.

Już miał się odwrócić, żeby złapać ją za rękę, gdy ich zobaczył.

Pies siedział na tylnych łapach, zakopany do połowy w śniegu, z uniesionym łbem, i wył rozpaczliwie.

Kilka centymetrów nad ziemią unosił się chłopiec. Chichotał, o ile tak można było nazwać ohydny dźwięk, który wydawał.

Przy kolejnym podmuchu wiatru wyszczerzył zęby w uśmiechu. Klusek był już zakopany do szyi.

– Odejdź, do cholery, od mojego psa.

Cal rzucił się do przodu, ale wiatr odrzucił go w tył, tak że wraz z Quinn upadli na ziemię.

– Zawołaj go! – krzyknęła Quinn. – Zawołaj, niech tu przyjdzie! – Ściągnęła rękawiczki, włożyła palce do ust i zagwizdała przenikliwie, podczas gdy Cal bez przerwy nawoływał psa.

Klusek trząsł się jak galareta, a chłopiec rechotał.

Cal wołał i przeklinał, czołgał się do przodu, a śnieg zasypywał mu oczy i mroził dłonie. Słyszał za sobą krzyki, ale zebrał wszystkie siły, żeby przeć do przodu, dotrzeć tam, zanim kolejny powiew wiatru pochowa psa pod śniegiem.

Utonie, myślał Cal, pełznąc, czołgając się, ślizgając. Jeśli zaraz nie dotrze do Kluska, pies zginie w tym oceanie śniegu.

Poczuł czyjeś palce zaciskające się na kostce, ale dalej parł przed siebie.

Zacisnął zęby, rzucił się na oślep i schwycił zgrabiałymi palcami obrożę Kluska. I popatrzył w lśniące diabelską zielenią oczy z czerwoną obwódką.

– Nie dostaniesz go. Pociągnął. Ignorując skowyt Kluska, szarpnął jeszcze raz, desperacko, z całej siły. Klusek piszczał i wył, jednak ani drgnął, jakby został zalany cementem.

Quinn była już przy nich, leżała na brzuchu i rozkopywała rękami śnieg.

Fox pośliznął się obok nich, przeciął śnieg niczym szrapnel. Cal zebrał wszystkie siły i jeszcze raz popatrzył w oczy potwora lśniące w twarzy chłopca.

– Powiedziałem, że go nie dostaniesz. Pociągnął za obrożę i nagle miał w objęciach drżącego, skamlącego psa.

– Już w porządku, już dobrze. – Przycisnął twarz do mokrego, lodowatego futra. – Wynośmy się stąd.

– Posadzimy go przy kominku. – Layla próbowała pomóc Quinn wstać, Cybil podnosiła się z klęczek. Gage podał jej rękę, po czym wyciągnął ze śniegu Quinn.

– Możesz iść? – zapytał ją.

– Tak, tak. Chodźmy do domu, wracajmy, zanim ktoś coś sobie odmrozi.

Ręczniki i koce, suche ubrania, gorąca kawa. Brandy – nawet dla Kluska – rozgrzały zmarznięte kości. W kominku zapłonęły świeże kawałki drewna.

– On pochwycił Kluska. Biedak nie mógł uciec. – Ca] siedział na podłodze, trzymając łeb psa na kolanach. – Nie mógł się ruszyć. Chciał go zakopać w śniegu. Głupiego, nieszkodliwego psa!

– Czy to zdarzało się już wcześniej? – zapytała go Quinn. – Krzywdził już zwierzęta?

– Na kilka tygodni przed Siódemką niektóre tonęły, więcej ginęło na drogach. Czasami zwierzaki robiły się agresywne. Ale nigdy w ten sposób. To była…

– Demonstracja. – Cybil szczelniej owinęła kocem stopy Quinn. Chciał, żebyśmy zobaczyli, do czego jest zdolny.

– Może też chciał zobaczyć, do czego my jesteśmy zdolni – powiedział Gage, a Cybil popatrzyła na niego z zaciekawieniem.

– Chyba masz rację. Czy potrafimy przerwać jego uścisk? Pies nie jest człowiekiem, łatwiej nim kierować. Nie obraź się, Cal, ale poziom umysłowy twojego Kluska można porównać do poziomu niemowlaka.

Cal delikatnie i czule pociągnął jedno z kłapciastych uszu.

– Jest głupi jak but.

– Chłopak chciał się popisać. Skrzywdził to biedne stworzenie dla zabawy. – Layla uklękła i pogłaskała Kluska po grzbiecie. – To zasługuje na rewanż.

Zaintrygowana Quinn przechyliła głowę.

– Co masz na myśli?

– Jeszcze nie wiem, ale na pewno coś wymyślimy.

Загрузка...