ROZDZIAŁ 04

Cal znal jej książki, oglądał zrobione przez nią zdjęcia i przeczytał artykuły w internecie – jej pióra i o niej. Nie zgodziłby się na rozmowę z żadnym pisarzem, dziennikarzem czy reporterem ani o Hollow, ani o niczym innym, jeśliby tego kogoś uprzednio dokładnie nie sprawdził.

Uważał książki i artykuły Quinn za zabawne. Podobała mu się jej sympatia do małych miasteczek, zaintrygowała pasja, z jaką zgłębiała lokalne opowieści i tajemnice.

Doceniał fakt, że wciąż pisywała do pisma, które dało jej szansę, gdy była jeszcze w college'u. Uznał to za dowód lojalności.

Poza tym na zdjęciu wyglądała naprawdę dobrze z seksowną szopą blond włosów, błękitnymi oczami i śliczną, dyskretną wadą zgryzu.

Fotografia nie oddawała jednak całej prawdy.

Chyba nie jest piękna, pomyślał, nalewając kawę. Będzie musiał dokładniej jej się przyjrzeć, kiedy wreszcie jego umysł przestanie wariować.

Był za to stuprocentowo pewny, że Quinn emanowała czystą energią i – co właśnie zaćmiło mu umysł – seksem.

Ale może to przez jej figurę – której także nie było widać na zdjęciu. Ta pisarka miała naprawdę fantastyczne kształty.

A przecież widział już w swoim życiu sporo ponętnych kobiet i niejedną z nich oglądał nago. Więc dlaczego stał w swojej własnej kuchni, nie mogąc skupić myśli tylko dlatego, że w jego domu gościła atrakcyjna, całkowicie ubrana kobieta? I to znalazła się tu w celach zawodowych.

– Jezu, Hawkins, dorośnij.

– Słucham? Cal podskoczył. Stała za nim Quinn z tym swoim stuwatowym uśmiechem na ustach.

– Mówiłeś do siebie? Ja też tak robię. Dlaczego ludzie uważają nas za wariatów?

– Bo chcą, żebyśmy rozmawiali z nimi.

– Pewnie masz rację. – Odrzuciła grzywę blond włosów. Cal zobaczył, że się nie mylił. Nie była piękna. Pełniejsza górna warga, lekko skrzywiony nos, ogromne oczy nie należały do kanonu urody. Nie mógłby też nazwać jej ładną, to słowo było zbyt proste i słodkie. Milutka – też nie.

Najlepszym określeniem, jakie przychodziło mu do głowy było „sexy”, ale może to znowu wina jego zmąconego umysłu.

– Nie zapytałem, jaką kawę pijesz.

– Pewnie nie masz odtłuszczonego mleka?

– Często się zastanawiam, do czego ludzie go używają. Roześmiała się swobodnie i podeszła popatrzeć na widok rozciągający się za szklanymi drzwiami, które – jak przypuszczała – prowadziły na werandę z tyłu domu.

– W takim razie pewnie nie masz też fałszywego cukru. No wiesz, te małe różowe, niebieskie lub żółte paczuszki.

– Właśnie się skończyły. Mogę ci zaproponować prawdziwe mleko i prawdziwy cukier.

– Możesz. – Czyż nie zjadła jabłka jak grzeczna dziewczynka? – Pozwól, że o coś cię spytam, tak żeby zaspokoić ciekawość. Czy twój dom zawsze jest taki uporządkowany, czy posprzątałeś tylko ze względu na mnie? Cal wyjął mleko.

– „Uporządkowany” brzmi kobieco. Wolę myśleć, że jest dobrze zorganizowany. Lubię dobrą organizację. Poza tym – podał jej łyżeczkę – moja matka co jakiś czas wpada tu niespodziewanie. Dałaby mi, gdybym miał bałagan w domu.

– Jeśli ja nie zadzwonię do matki raz w tygodniu, uważa, że zatłukł mnie szaleniec z siekierą. – Quinn ograniczyła się do jednej malutkiej łyżeczki cukru. – To miłe, prawda? Te długie i elastyczne więzy rodzinne.

– Ja je lubię. Może usiądziemy w salonie, przy kominku?

– Super. Od jak dawna tu mieszkasz? To znaczy, w tym domu – dodała, gdy wychodzili z kuchni z parującymi kubkami w dłoniach.

– Od kilku lat.

– Niewielu masz sąsiadów.

– Niewielu, ale to mi nie przeszkadza. Spędzam dużo czasu w mieście i od czasu do czasu potrzebuję spokoju.

– Jak wszyscy. Ja też czasami lubię się wyciszyć. – Usiadła w jednym z foteli. – Jestem zaskoczona, że inni nie wpadli na ten sam pomysł co ty i nie wybudowali sobie domów w okolicy.

– Mówiono o tym parę razy, ale skończyło się na planach.

Stał się ostrożny, pomyślała Quinn.

– Dlaczego?

– Chyba inwestycja okazała się zbyt kosztowna.

– Ale ty tu mieszkasz.

– Ta ziemia należała do mojego dziadka, tak jak kilka akrów Hawkins Woods. Zostawił mi to wszystko w spadku.

– I zdecydowałeś się wybudować ten dom.

– Coś w tym stylu. Spodobało mi się to miejsce. – Zapewniało prywatność, gdy Cal jej potrzebował, i było blisko lasu, w którym wszystko się zaczęło. – Znam kilku ludzi po fachu i razem go postawiliśmy. Jak ci smakuje kawa?

– Wspaniała. Gotować też umiesz?

– Kawa to moja specjalność. Czytałem twoje książki. – I jak?

– Podobały mi się. Pewnie wiesz, że nie byłoby cię tutaj, gdyby mi się nie spodobały.

– I wtedy byłoby mi cholernie ciężko napisać tę obecną. Nazywasz się Hawkins, jesteś potomkiem założyciela osady, która potem rozrosła się w wioskę, a wreszcie w miasteczko. Odgrywasz też jedną z głównych ról w bardziej współczesnych niewyjaśnionych incydentach związanych z miastem. Badałam historię tego miejsca, znam stare legendy i różne teorie – powiedziała i sięgnęła do torby, która służyła jej zarówno za torebkę, jak i za aktówkę. Wyjęła mały magnetofon, włączyła go i postawiła na stoliku między nimi.

Uśmiechając się zachęcająco, położyła na kolanach notes i otworzyła na pustej stronie.

– W takim razie powiedz mi, Cal, o tym, co się wydarzyło między siódmym a czternastym lipca w osiemdziesiątym siódmym, dziewięćdziesiątym czwartym i dwa tysiące pierwszym roku.

Obracająca się taśma wprawiła go w zdenerwowanie.

– Nie owijasz w bawełnę, co?

– Uwielbiam wiedzieć. Siódmego lipca są twoje urodziny, a także Foxa O'Della i Gage'a Turnera, którzy przyszli na świat w tym samym roku, co ty. Razem dorastaliście w Hawkins Hollow. Czytałam, że ty, O'Dell i Turner wezwaliście straż pożarną, gdy siódmego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku wybuchł pożar w szkole podstawowej, i uratowaliście życie Marian Lister, gdy została uwięziona w środku.

Mówiąc to, Quinn cały czas patrzyła mu w oczy. Calowi podobało się, że nie musiała korzystać ze swoich notatek i cały czas utrzymywała z nim kontakt wzrokowy.

– Początkowo to wy trzej byliście podejrzani o zaprószenie ognia, ale okazało się, że pożar wybuchł z winy pani Lister. Doznała poparzeń drugiego stopnia na niemal trzydziestu procentach ciała i wstrząsu mózgu. Ty i twoi przyjaciele, pomimo że mieliście tylko dziesięć lat, wynieśliście ją na zewnątrz i wezwaliście straż pożarną. Marian Lister, lat dwadzieścia pięć, uczyła wtedy w czwartej klasie i nigdy nie była karana ani nie cierpiała na zaburzenia psychiczne. Czy to wszystko prawda?

Fakty się zgadzały, pomyślał Cal, ale nie oddawały nawet w połowie horroru, jakim było wejście do płonącej szkoły czy ujrzenie tam ślicznej panny Lister biegającej z obłąkańczym rechotem wśród płomieni. Ani tego, jak się czuli, gdy ganiali za nią po korytarzach niczym za żywą pochodnią.

– Przechodziła wtedy załamanie nerwowe.

– Najwyraźniej. – Quinn uniosła brwi, nie przestając się uśmiechać. – Poza tym policja otrzymała w tamtym tygodniu ponad tuzin wezwań do przypadków przemocy domowej – więcej niż przez całe poprzednie pół roku. Popełniono dwa samobójstwa, dokonano czterech prób samobójczych i licznych napadów, zgłoszono trzy gwałty i ucieczkę z miejsca wypadku drogowego. Zdemolowano kilka biur i domów prywatnych. Nikt – absolutnie nikt – z ludzi zamieszanych w zgłoszone przestępstwa i incydenty nie pamiętał zbyt dobrze tego, co zrobił. Niektórzy ludzie przypuszczali, że miasto padło ofiarą zbiorowej histerii lub halucynacji albo zatrucia jakąś nieznaną substancją, która dostała się do pożywienia lub wody. A co ty o tym myślisz?

– Myślę, że miałem dziesięć lat i byłem śmiertelnie przerażony. Quinn obdarzyła go promiennym uśmiechem.

– Nie wątpię. – Spoważniała. – W dziewięćdziesiątym czwartym miałeś siedemnaście lat, gdy w tygodniu po siódmym lipca nastąpił kolejny… powiedzmy, „wybuch” tragicznych zdarzeń. Zamordowano troje ludzi, z tego jedna osoba została powieszona w parku, jednak nie znalazł się żaden świadek ani winny. Dokonano kolejnych gwałtów, pobić, doszło do następnych samobójstw, spalono doszczętnie dwa domy. Podobno tobie, O'Dellowi i Turnerowi udało się zapakować kilku rannych i zszokowanych ludzi do szkolnego autobusu i przewieźć ich do szpitala. Czy to prawda?

– Na razie tak.

– Idźmy dalej. W dwa tysiące pierwszym…

– Znam schemat – przerwał jej Cal.

– Co siedem lat – powiedziała Quinn, kiwając głową. – Przez siedem nocy. W ciągu dnia – z tego co udało mi się ustalić – niewiele się dzieje, ale pomiędzy zachodem a wschodem słońca – istne pandemonium. Ciężko uznać za zbieg okoliczności, że te anomalie występują co siedem lat i zaczynają się dokładnie w dniu twoich urodzin. Siódemka jest uznawana za magiczną liczbę zarówno przez wyznawców białej, jak i czarnej magii. Ty urodziłeś się siódmego dnia siódmego miesiąca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku.

– Gdybym znał odpowiedź, powstrzymałbym to. Gdybym wiedział, o co chodzi, nie rozmawiałbym teraz z tobą. Zgodziłem się na ten wywiad, bo może, ale tylko może, znajdziesz wyjaśnienie albo pomożesz mi je znaleźć.

– W takim razie opowiedz mi, co się wydarzyło, co ty wiesz, myślisz, czujesz na ten temat.

Cal odstawił kubek z kawą i pochylając się do przodu, zajrzał Quinn głęboko w oczy.

– Nie na pierwszej randce. Spryciarz, pomyślała z pewnym uznaniem.

– Dobrze. Następnym razem najpierw zaproszę cię na kolację. Ale może teraz pobawisz się w przewodnika i zabierzesz mnie do Kamienia Pogan?

– Jest za późno. To dobre dwie godziny drogi, nie zdążylibyśmy wrócić przed zmrokiem.

– Nie boję się ciemności. Jego oczy stały się lodowate.

– Tu byś się bała. Zapewniam cię, w tych lasach są miejsca, do których nikt się nie zapuszcza po zmierzchu o żadnej porze roku.

Quinn poczuła lodowaty dreszcz u podstawy kręgosłupa.

– Widziałeś kiedyś chłopca, w wieku około dziesięciu lat, z ciemnymi włosami i czerwonymi oczami? – Zobaczyła, że Cal zbladł, i wiedziała, że trafiła w sedno. – Widziałeś go.

– Dlaczego o to pytasz?

– Bo ja też go widziałam. Cal zerwał się na równe nogi, podszedł do okna i popatrzył na las. Już zaczynało się zmierzchać.

Nigdy nikomu nie mówili o tym chłopcu lub mężczyźnie, zależy, jaką postać przybierał. Tak, widywał go, i to nie tylko w owym potwornym tygodniu co siedem lat.

Widział go w snach. I kątem oka, jak pędził przez las. Jego twarz przyciśnięta do okna sypialni… z ustami wykrzywionymi w uśmiechu.

Ale nikt, absolutnie nikt poza nim, Foxem i Gagiem nie widział go podczas siedmioletnich przerw.

Dlaczego Quinn go zobaczyła?

– Kiedy i gdzie go widziałaś?

– Dzisiaj, przed samym zakrętem, na drodze. Przebiegł przed moim samochodem. Pojawił się znikąd. Wiem, że tak się mówi, ale tym razem to prawda. Najpierw zobaczyłam chłopca, później psa. A potem zniknął.

Cal usłyszał, że Quinn wstała, a gdy się odwrócił, ze zdumieniem zobaczył jej szeroki uśmiech.

– I to cię tak bawi?

– Ekscytuje. Podnieca. Powiem: ekstra! Miałam bliskie spotkanie z niematerialną istotą. Trochę to straszne, ale i tak super. Takie rzeczy strasznie mnie nakręcają.

– Właśnie widzę.

– Wiedziałam, że coś tu jest i myślałam, że to coś poważnego, ale od razu, pierwszego dnia zobaczyć potwierdzenie, to jak trafić na żyłę złota po pierwszym wbiciu łopaty!

– Jeszcze niczego nie potwierdziłem.

– Zobaczyłam potwierdzenie w twoich oczach. – Wyłączyła magnetofon. On już nic dziś nie powie. Ostrożny facet z tego Caleba Hawkinsa. – Muszę jechać do miasta, zameldować się w hotelu, rozejrzeć w terenie. A może już dziś zaproszę cię na tę kolację?

Działała szybko, a Cal przyzwyczaił się do wolniejszego rytmu.

– Może najpierw się rozpakuj. Porozmawiamy o kolacji za kilka dni.

– Uwielbiam mężczyzn, którzy są trudni do zdobycia. – Schowała magnetofon i notes do torebki. – Chyba przydałby mi się płaszcz.

Cal przyniósł jej okrycie i patrzył, jak się ubierała.

– Wiesz, gdy wyszedłeś przed dom, miałam bardzo dziwne uczucie, że cię rozpoznaję, że już cię gdzieś widziałam. I że już gdzieś, kiedyś na mnie czekałeś. To było bardzo dziwne. Poczułeś coś takiego?

– Nie. Ale może byłem zbyt zajęty spostrzeżeniem, że wyglądasz dużo lepiej niż na zdjęciu.

– Naprawdę? To miło, bo na tym zdjęciu wyglądam fantastycznie. Dzięki za kawę. – Popatrzyła na psa, który chrapał cicho przez cały czas. – Do zobaczenia, Klusek. I nie pracuj tak ciężko.

Cal odprowadził ją do drzwi.

– Quinn – powiedział, gdy zaczęła schodzić ze schodów – nie szarżuj i nie wpadnij na pomysł, żeby samej szukać Kamienia Pogan. Nie znasz tych lasów. Sam cię tam zaprowadzę jeszcze w tym tygodniu.

– Jutro?

– Jutro nie mogę, mam urwanie głowy. Pojutrze, jeśli aż tak ci zależy.

– Prawie zawsze mi zależy. – Szła tyłem do samochodu, nie spuszczając wzroku z Cala. – O której godzinie?

– Możemy spotkać się tu o dziewiątej, jeśli pogoda będzie dobra.

– To jesteśmy umówieni. – Otworzyła drzwi samochodu. – A tak przy okazji, ten dom pasuje do ciebie. Wiejski chłopak z większym wyczuciem stylu niż pretensjami. Podoba mi się to.

Cal patrzył, jak odjeżdżała – dziwna i seksowna Quinn Black.

A potem stał długo, obserwując światło blednące między drzewami lasu, który był jego domem.

Cal zadzwonił do Foxa i umówił się z nim w kręgielni. Herosi Kręgielni i Kociaki Toru rozgrywali mecze na pierwszym i drugim torze, więc mogli obaj spokojnie usiąść i zjeść coś przy barze.

Poza tym niewiele było tak hałaśliwych miejsc jak kręgielnia, więc ich słowa zostały zagłuszone przez łomot kul, stukot kręgli, okrzyki i przekleństwa.

– Spróbujmy pomyśleć racjonalnie. – Fox pociągnął łyk piwa. – Ona mogła to wymyślić, żeby zobaczyć twoją reakcję.

– Skąd wiedziała, co wymyślić?

– Niektórzy ludzie widują go podczas Siódemki… tak mówiono, zanim wspomnienia zaczęły się zacierać. Mogła coś usłyszeć.

– Nie sądzę, Fox. Jedni mówili o chłopcu, inni o mężczyźnie, kobiecie, psie, wilku…

– Szczurze wielkości dobermana – przypomniał Fox.

– Dzięki, że o tym pamiętałeś. Ale nikt nigdy nie twierdził, że widział go poza Siódemką. Tylko my, a przecież nikomu nie mówiliśmy. – Cal uniósł pytająco brew.

– Nie. Myślisz, że opowiadam na prawo i lewo, jak to widuję czerwonookie demony? To by mi dopiero przysporzyło klientów!

– Ona jest bystra. Nie rozumiem, dlaczego miałaby twierdzić, że widziała go w nietypowym dla niego czasie, skoro nie widziała. Poza tym bardzo się tym przejęła. Była podekscytowana. Dlatego przyjmijmy, że go widziała i spróbujmy sformułować logiczne wnioski. Może sukinsyn robi się coraz silniejszy, na tyle, żeby pojawiać się też poza Siódemką.

Fox przez chwilę rozmyślał z ponurą miną.

– Nie podoba mi się takie wyjaśnienie.

– Inna odpowiedź brzmi tak, że Quinn jest w jakiś sposób związana z tym wszystkim. Z jednym z nas, z miastem, z incydentem przy Kamieniu Pogan.

– To mi się bardziej podoba. Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób ze sobą związani. Gdybyś dobrze poszukał, mógłbyś znaleźć powiązania między niemal każdą parą ludzi na świecie. – Zamyślony Fox wziął drugi kawałek pizzy. – Może jest jakąś daleką kuzynką któregoś z nas. Mam krewnych od groma, ty tak samo. Gage mniej, ale trochę jego rodziny też mieszka gdzieś na świecie.

– Być może. Ale dlaczego daleka kuzynka miałaby widzieć coś, czego nie zobaczył nikt z naszej najbliższej rodziny? Powiedzieliby nam, Fox. Oni wiedzą najlepiej, co się zbliża.

– Reinkarnacja. Zgodne z pewnego rodzaju logiką. W rodzinie O'Dellów traktujemy ją bardzo poważnie. Może Quinn tu była, gdy to wszystko się wydarzyło. W poprzednim wcieleniu.

– Nie wykluczam żadnej ewentualności. Ale dlaczego jest tutaj teraz? I jak jej obecność ma nam pomóc w zakończeniu tego cholernego bałaganu?

– Odpowiedź na to pytanie wymaga więcej niż godzinnej pogawędki przed kominkiem. Gage pewnie się nie odzywał?

– Jeszcze nie. Ale skontaktuje się z nami. Pojutrze zabiorę Quinn do Kamienia.

– Nie tracisz czasu, kolego. Cal potrząsnął głową.

– Pójdzie tam sama, jeśli szybko jej nie zaprowadzę. Gdyby coś się stało… Nie możemy brać na siebie takiej odpowiedzialności.

– Jesteśmy odpowiedzialni… czyż nie o to chodzi? W pewnym stopniu to nasza wina. – Popatrzył za zmarszczonymi brwiami na Dona Myersa z „Myers Pomoc Hydrauliczna”, który przy akompaniamencie wiwatów i okrzyków zachęty zbił siedem z dziesięciu kręgli. Całe jego studwudziestokilogramowe cielsko rzuciło się w radosny taniec, co nie stanowiło przyjemnego widoku.

– Robisz to, co robisz – powiedział Fox cicho. – Dzień po dniu przeżywasz swoje życie, chodzisz do roboty. Jesz pizzę, drapiesz się po tyłku, czasem przelecisz panienkę, jeśli ci się poszczęści. Ale wiesz, chociaż starasz się zagłuszyć tę świadomość, że on wróci. Że część ludzi, których codziennie widujesz na ulicach, może nie przeżyć do następnej rundy. My możemy nie przeżyć. A, do diabła. – Stuknął szklanką o piwo Cala. – Mamy pięć miesięcy, żeby coś wykombinować.

– Mógłbym znowu spróbować się cofnąć.

– Dopiero jak przyjedzie Gage. Nie możemy podjąć takiego ryzyka bez jednego z nas, nie warto. Ostatnim razem zobaczyłeś tylko jakieś fragmenty, a nieźle przy tym oberwałeś.

– Teraz jestem starszy i mądrzejszy. I sądzę, że jeśli on już się pojawia – w naszych snach, na drodze przed Quinn – to znaczy, że nabiera mocy. Może dowiedziałbym się więcej niż poprzednio.

– Nie bez Gage'a. To… hmmm – powiedział, przenosząc wzrok ponad ramię przyjaciela. – Świeży towar.

Cal odwrócił się i zobaczył Quinn stojącą w rozpiętym płaszczu przy pierwszym torze. Z wyrazem powagi na twarzy obserwowała Myersa, który z wdziękiem hipopotama w baletkach zamachnął się i rzucił swą szczęśliwą czerwoną kulą.

– To właśnie Quinn.

– Tak, rozpoznałem ją. Czytałem jej książki. Wygląda seksowniej niż na zdjęciu, a już tam wyglądała na gorącą laskę.

– Ja zobaczyłem ją pierwszy. Fox parsknął śmiechem i popatrzył kpiąco na Cala.

– Koleś, to nie chodzi o to, kto zobaczył ją pierwszy, tylko kogo ona zobaczy. Wykorzystam cały potencjał mego seksownego czaru, a ty staniesz się niewidzialny.

– Brednie. Cały potencjał twojego seksownego czaru nie zasiliłby czterdziestowatowej żarówki.

Quinn ruszyła w ich stronę i Cal wstał.

– Ach, to dlatego zostałam dziś spławiona – powiedziała. – Pizza, piwo i kręgle.

– Dzisiaj ja pilnuję interesu. Quinn, to jest Fox O'Dell.

– Drugi z tria. – Uścisnęła dłoń Foxa. – Teraz bardzo się cieszę, że postanowiłam zobaczyć, jak mówią, najgorętsze miejsce w mieście. Mogę się przysiąść?

– Będzie nam niezmiernie miło. Masz ochotę na piwo?

– zapytał Fox.

– Kurczę, a czy mógłbyś, ale… poproszę niskokaloryczne. Cal wszedł za kontuar.

– Zajmę się tym. Coś do piwa? Pizza?

– Och. – Quinn popatrzyła rozmarzonymi oczami na leżącą na barze pizzę. – Hmm, pewnie nie masz chrupkiego pieczywa i niskotłuszczowej mozarelli?

– Świr na punkcie zdrowego jedzenia? – zapytał Fox.

– Wręcz przeciwnie. – Quinn przygryzła dolną wargę. – Zmieniam styl życia. Cholera, ta pizza wygląda przepysznie. A może przekroimy jeden z tych kawałków na pół? – Zrobiła ruch dłonią nad talerzem.

– Żaden problem. Cal wziął nóż do pizzy i przeciął jeden z kawałków.

– Kocham tłuszcz i cukier jak matka dziecko – wyjaśniła Quinn Foxowi. – Ale próbuję odżywiać się bardziej racjonalnie.

– Moi rodzice są wegetarianami – odpowiedział, gdy oboje brali pokrojoną pizzę. – Dorastałem na tofu i lucernie.

– Boże. To takie smutne.

– Dlatego zawsze, gdy mógł, jadał u mnie i wydawał całe kieszonkowe na ciasteczka i piankę czekoladową.

– Ciasteczka z czekoladą to pokarm bogów. – Quinn uśmiechnęła się do Cala, który postawił jej piwo na barze. – Podoba mi się wasze miasto. Przeszłam się po Main Street, ale tyłek mi zamarzł, więc wróciłam do czarującego hotelu Hollow, usiadłam w oknie i patrzyłam, jak kręci się wasz świat.

– Sympatyczny świat – zauważył Cal – który o tej porze roku obraca się trochę wolniej.

– Mhm – przyznała Quinn, wgryzając się z lubością w wąski trójkącik pizzy. Zamknęła oczy, wzdychając z rozkoszy. – Ona jest pyszna. Miałam nadzieję, że nie będzie tak dobra, skoro to pizza robiona w kręgielni.

– Radzimy sobie. Gino naprzeciwko jest lepszy i ma większy wybór.

Quinn otworzyła oczy i zobaczyła jego uśmiech.

– To okropna wiadomość dla kobiety zmieniającej styl życia. Cal pochylił się nad barem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i Quinn poczuła, że gubi wątek. Miał najładniejszy krzywy uśmiech, jaki widziała, aż chciało się skubnąć te pełne wargi.

Zanim zdążył się odezwać, ktoś go zawołał i te głębokie, szare oczy przestały się w nią wpatrywać.

– Zaraz wracam.

– Cóż. – Kurczę, jej serce naprawdę na chwilę stanęło. – Nareszcie sami – powiedziała do Foxa. – A zatem ty, Cal i na razie – nieobecny Gage Turner jesteście przyjaciółmi od dziecka.

– Właściwie od niemowlęcia. A dokładnie rzecz biorąc, odkąd byliśmy w macicy. Matki Gage'a i Cala poznały moją, gdy miała zajęcia w Lamaze *. Potem spotkały się kilka miesięcy po porodzie i okazało się, że wszyscy trzej przyszliśmy na świat w tym samym dniu i o tej samej porze.

– Wasze mamy od razu poczuły więź między sobą.

– Nie wiem. Dogadywały się, choć można powiedzieć, że każda pochodziła z innej bajki. Lubiły się, choć nie były przyjaciółkami. Rodzice Cala i moi wciąż się spotykają, a tata Cala dał ojcu Gage'a pracę w czasach, gdy nikt w mieście by go nie zatrudnił.

– – Dlaczego nikt by go nie zatrudnił? Fox milczał przez chwilę, popijając piwo.

– To żadna tajemnica – uznał. – Jego ojciec pił. Ale już od jakiegoś czasu jest trzeźwy. Pięć lat czy coś koło tego. Zawsze uważałem, że pan Hawkins go zatrudnił, bo taki już jest, i że zrobił to przede wszystkim dla Gage'a. W każdym razie nie pamiętam czasów, kiedy nie byliśmy przyjaciółmi.

– Żadnych awantur pod tytułem „lubisz – go – bardziej – ode – mnie”, kłótni o zasady czy rozluźnienia więzów z biegiem czasu?

– Wciąż się kłócimy od czasu do czasu. – Jak wszyscy bracia, pomyślał Fox. – Obrażamy się na siebie, ale nic więcej. Jesteśmy mocno związani i nic nie może tego zmienić. A zazdrość? To raczej domena dziewczyn.

– Ale Gage już tu nie mieszka.

– Gage tak naprawdę nie mieszka nigdzie. To urodzony włóczęga.

– A ty? Lokalny patriota?

– Myślałem kiedyś o światłach wielkiego miasta, życiu na pełnych obrotach, raz nawet spróbowałem. – Popatrzył w stronę toru, gdzie Kociaki narzekały na fatalny rzut. – Lubię Hollow. Przez większość czasu lubię nawet swoją rodzinę. I okazało się, że podoba mi się bycie prawnikiem w małym miasteczku.

Prawda, uznała Quinn, ale nie cała.

– Widziałeś dzieciaka z czerwonymi oczami? Zaskoczony Fox odstawił szklankę, którą podnosił do ust.

– Sprawna zmiana tematu.

– Być może, ale to nie jest odpowiedź.

– Proszę o czas na przemyślenie odpowiedzi.

– Nie podoba ci się, że Cal – albo ktokolwiek inny – rozmawia ze mną o tym, co się tutaj dzieje.

– Nie wiem, czemu to ma służyć. Dlatego na razie zachowam informacje dla siebie.

– Uczciwe postawienie sprawy. – Popatrzyła na Cala, który wrócił za bar. – No dobrze, panowie, dziękuję za piwo i pizzę, ale powinnam wracać do swojego ślicznego pokoju.

– Grasz w kręgle? – zapytał Cal, a Quinn się roześmiała.

– Absolutnie nie.

– Och – och – mruknął Fox pod nosem.

Cal wyszedł zza baru, zablokował Quinn przejście, zanim zdążyła zsunąć się ze stołka, i przyjrzał się uważnie jej butom.

– Trzydzieści siedem, tak?

– Ach… – Też popatrzyła na swoje wysokie botki. – Strzał w dziesiątkę. Masz dobre oko.

– Poczekaj. – Poklepał ją po ramieniu. – Zaraz wracam. Popatrzyła za nim ze zmarszczonymi brwiami, po czym przeniosła wzrok na Foxa.

– On chyba nie przyniesie mi butów do kręgli?!

– O tak, właśnie to zrobi. Zakpiłaś z tradycji, która – jak ci opowie, jeśli dasz mu choć najmniejszą szansę – miała swój początek pięć tysięcy lat temu. Potem objaśni ci jej ewolucję i tak dalej, i tak dalej.

– O rany. – Quinn tylko tyle zdołała wykrztusić. Cal przyniósł jedną parę brązowo – kremowych butów i drugą, większą, która najwyraźniej należała do niego.

– Tor piąty jest wolny. Chcesz zagrać, Fox?

– Niestety, muszę skończyć podsumowanie. Może następnym razem. Do zobaczenia, Quinn.

Cal wepchnął buty pod ramię, wziął Quinn za rękę i ściągnął ją ze stołka.

– Kiedy ostatni raz grałaś w kręgle? – zapytał, prowadząc ją do pustego toru.

– Chyba jak miałam czternaście lat. Zbiorowa randka, która nie poszła najlepiej, bo obiekt moich westchnień, Nathan Hobbs, nie mógł oderwać wzroku od bezustannie chichoczącej i nad wiek rozwiniętej Missy Dover.

– Nie możesz pozwolić, żeby zawód miłosny zepsuł ci zabawę.

– Ale gra w kręgle też mi się nie podobała.

– To było wtedy. – Cal posadził ją na drewnianej ławce i sam przysiadł obok. – Dziś będzie lepiej. Rzucałaś kiedykolwiek?

– Wciąż mówimy o kręglach? Nie.

– To dziś rzucisz, a nie ma nic lepszego niż pierwszy rzut kulą.

– Nawet seks z Hugh Jackmanem? Przestał wiązać buty i popatrzył na nią.

– Spałaś z Hugh Jackmanem?

– Nie, ale założę się o każdą sumę, że – przynajmniej dla mnie – seks z Hugh Jackmanem bije na głowę radość ze zbicia dziesięciu kręgli jednym rzutem.

– Dobrze. A ja jestem gotów się założyć… powiedzmy o dziesięć dolarów, że jak już rzucisz, to zmienisz zdanie.

– Po pierwsze, jest wysoce nieprawdopodobne, że w ogóle trafię kulą w tor, a po drugie, mogłabym skłamać.

– Trafisz. I nie skłamiesz. Zmieniaj buty, Blondyneczko.

Загрузка...