Cal miał nadzieję, że zyska tydzień, może dwa, jeśli mu się uda. I dostał trzy dni. Natura znowu pokrzyżowała mu plany, tym razem podnosząc temperaturę do dziesięciu stopni. Hałdy śniegu stopiły się do rozmiarów małych wzgórków, a lutowa odwilż przyniosła powodzie, wezbranie nurtu w strumieniach i gołoledź, bo temperatura co noc spadała poniżej zera.
Ale trzy dni po odkopaniu dróg i powrocie kobiet do domu na High Street, pogoda się ustabilizowała. Strumienie wciąż były wezbrane, jednak większość wody wsiąkła w ziemię i Calowi zaczynało brakować wymówek do odłożenia wyprawy do Kamienia Pogan na później.
Siedział przy biurku i pracował. Klusek leżał w drzwiach na grzbiecie, z wyciągniętymi do góry łapami. Rozgrywki ligi zimowej były w pełnym toku, wkrótce pojawią się też grupy wiosenne. Cal był już bliski przekonania ojca, że kręgielnia bardzo zyska na wprowadzeniu automatycznego systemu liczenia punktów, i chciał odbyć z nim ostateczną rozmowę na ten temat. Gdyby się pospieszyli, mogliby uruchomić system przed wiosennymi rozgrywkami.
Musieliby dać parę ogłoszeń, zrobić jakieś promocje. Wyszkolić personel i samych siebie także.
Otworzył grafik na luty i doszedł do wniosku, że na razie miesiąc wydawał się całkiem niezły, nawet lepszy niż w zeszłym roku. Użyje tego argumentu. Na co, oczywiście, ojciec odpowie, że skoro idzie im coraz lepiej, to po co cokolwiek zmieniać?
Odbywał w myślach rozmowę z ojcem, gdy usłyszał kliknięcie oznaczające nowy mejl. Otworzył pocztę i zobaczył adres Quinn.
Hej, Miłości mojego życia.
Nie chciałam dzwonić na wypadek, gdybyś akurat był zakopany po uszy w tym, w czym musisz się zakopywać. Daj znać, jak się odkopiesz. Tymczasem Lokalna Prognoza Quinn Black donosi: dzisiaj temperatura powinna dojść do dziewięciu stopni, zachmurzenie częściowe, ciśnienie spada. Nie przewiduje się opadów atmosferycznych. Jutro słonecznie, temperatura w granicach dziesięciu stopni.
Dodając aspekt wizualny: widzę coraz większe płaty zieleni w ogrodzie. Pewnie w lesie jest więcej śniegu i błota, ale, kochanie, pora osiodłać konie i ruszyć. Nasza drużyna może być zwarta i gotowa jutro rano, zaopatrzona w odpowiedni prowiant. Cybil potwierdziła powiązania rodziny Clarków, a teraz szuka potwierdzenia w genealogii Kinskych. Chyba ma kilka pomysłów, gdzie mogła mieszkać Ann Hawkins lub przynajmniej gdzie urodziła synów. Opowiem ci, jak się spotkamy. Daj znać najszybciej, jak możesz, czy jutro jest aktualne.
: *: * Quinn
(Wiem, że te całe gwiazdki są głupawe, ale wydają się bardziej eleganckie niż zakończenie listu słowami: „Chciałabym żebyś tu przyszedł i mnie przeleciał”. Pomimo że bym chciała).
Czytając ostatni akapit, musiał się uśmiechnąć, chociaż treść listu przyprawiła go o ból głowy.
Zdołałby odwlec wyprawę o dzień czy dwa i to nie uciekając się do podstępów. Nie mogli oczekiwać, że Fox na jedno skinienie odwoła umówionych klientów i sprawy w sądzie, Quinn by to zrozumiała. Ale jeśli miał użyć tego argumentu, to będzie musiał być z nią szczery.
Lekko rozdrażniony napisał mejl do Foxa z pytaniem, kiedy znajdzie czas na wycieczkę. Zdenerwował się jeszcze bardziej, gdy odpowiedź przyszła natychmiast:
Piątek OK. Rano mam wolne, mogę odwołać późniejsze spotkania.
– Cóż, cholera. – Cal próbował zwalczyć ból głowy. Skoro mejlem nic nie wskórał, będzie musiał spotkać się z Quinn osobiście.
Szykował się do wyjścia na lunch, kiedy w drzwiach biura stanął Bill Turner.
– Zreperowałem ubikację w damskiej toalecie na dole, a zamrażarka ciekła, bo trzeba było wymienić wąż.
– Dzięki, Bill. – Cal włożył kurtkę. – Mam kilka spraw na mieście. Powinienem wrócić za godzinę.
– W porządku. Zastanawiałem się, czy… ach… – Bil potarł podbródek, opuścił rękę. – Może wiesz, czy Gage wpadnie tu jutro lub pojutrze. A może mógłbym… może ja bym mógł zajrzeć do ciebie, zamienić z nim słówko.
Między młotem a kowadłem, pomyślał Cal i zwlekał z odpowiedzią, udając że poprawia kurtkę.
– Nie wiem, czy on tu przyjdzie, Bill. Nie wspominał o tym. Myślę… No dobrze, słuchaj, ja na twoim miejscu dałbym mu trochę czasu. Poczekałbym chwilę, zanim wykonałbym pierwszy ruch. Wiem, że chciałbyś…
– W porządku. Nie ma sprawy. Doceniam to.
– Cholera – mruknął Cal pod nosem, gdy Bill wyszedł. – Cholera, cholera, cholera. – I sam ruszył do wyjścia.
W tym wypadku musiał stanąć po stronie przyjaciela, bo jak mógłby postąpić inaczej? Widział na własne oczy ślady, jakie pas Billa zostawiał na ciele Gage'a, kiedy byli dziećmi. Ale był też świadkiem, jak bardzo Bill się zmienił przez ostatnich kilka lat.
I czy przed chwilą sam nie widział malującego się na twarzy ojca Gage'a bólu, poczucia winy, a nawet rozpaczy? Tak czy inaczej Cal wiedział, że będzie go dręczyło poczucie winy.
Wyszedł z kręgielni i pojechał prosto do Quinn.
Otworzyła drzwi i wciągnęła go do środka. Zanim zdążył powiedzieć choć słowo, objęła go za szyję i mocno pocałowała.
– Miałam nadzieję, że to ty.
– Dobrze, że to ja, bo Greg, listonosz, mógłby cię źle zrozumieć, gdybyś powitała go w ten sposób.
– Jest całkiem słodki. Chodź do kuchni. Właśnie miałam zrobić kawę. Pracujemy na górze. Dostałeś mój mejl?
– Tak.
– A zatem jesteśmy umówieni ha jutro? – Zerknęła na niego przez ramię, sięgając po kawę.
– Nie, jutro nie damy rady. Fox ma wolne dopiero w piątek.
– Och. – Wydęła na chwilę usta. – Dobrze, w takim razie piątek. Na razie będziemy czytać, poszukiwać, sprawdzać. Cybil ma kilka teorii na temat… co? – zapytała, przyglądając się uważniej jego twarzy. – Co się dzieje?
– No dobrze. – Cal przeszedł kilka kroków tam i z powrotem. – Dobrze, po prostu ci powiem. Nie chcę, żebyś tam wracała. Bądź cicho przez chwilę, dobrze? – dodał, widząc, że Quinn chce odpowiedzieć. – Tak bardzo bym chciał, żebym mógł cię powstrzymać, żebym mógł zignorować to, że musimy razem tam iść. Wiem, że jesteś częścią tego wszystkiego i musisz wrócić do Kamienia Pogan. Wiem, że to nie jest ostatnia rzecz, którą będziesz musiała zrobić, ale tak bardzo bym chciał, żeby było inaczej, żebyś znalazła się gdzieś daleko, w bezpiecznym miejscu, dopóki to wszystko się nie skończy. Mogę tego pragnąć, choć wiem, że nie dostanę tego, czego chcę.
– Jeśli chcesz być wściekły z tego powodu, to proszę bardzo. Odczekała chwilę.
– Jadłeś lunch?
– Nie. A co to ma do rzeczy?
– Zrobię ci kanapkę – a rzadko składam taką propozycję – Więc dlaczego robisz to teraz?
– Bo cię kocham. Zdejmij kurtkę. I jestem szczęśliwa, że mi to wszystko powiedziałeś – zaczęła, otwierając lodówkę. – Że musiałeś mi wyjawić, jak się z tym czujesz. Gdybyś mi kazał trzymać się od tego z daleka albo próbował mnie okłamać, czułabym się inaczej. Nie przestałabym cię kochać, bo moje uczucia nie zmieniają się tak szybko, ale byłabym wściekła i rozczarowana tobą. Ale po tym, co powiedziałeś, Cal, jestem cholernie zadowolona, że mój umysł i serce zadziałały razem tak sprawnie i wybrały faceta idealnego. Idealnego dla mnie.
Przecięła kanapkę na dwa równe trójkąty, i podała Calowi.
– Chcesz kawę czy mleko?
– Ty nie masz mleka tylko zabielaną wodę. Poproszę kawę. – Ugryzł kęs pełnoziarnistego chleba z indykiem, szwajcarskim serem i lucerną. – Niezła kanapka.
– Nie przyzwyczajaj się za bardzo. – Nalała mu kawy. – W piątek powinniśmy wyruszyć wcześnie rano, nie sądzisz? O świcie?
– Tak. – Dotknął jej policzka. – Wyruszymy o brzasku. Ponieważ tak dobrze poszło mu z Quinn i jeszcze załapał się na lunch, Cal postanowił od razu porozmawiać z Gagiem. Już od progu poczuł zapach jedzenia. Poszedł z Kluskiem do kuchni, gdzie Gage, popijając piwo, mieszał coś w garnku.
– Gotujesz.
– Chili. Byłem głodny. Dzwonił Fox. Mówił, że w piątek zabieramy damy na wycieczkę.
– Tak. O świcie.
– Może być ciekawie.
– Musimy to zrobić. – Cal nałożył psu jedzenie do miski, a sam też wziął sobie piwo. Tak, jak on musiał zrobić teraz to, po co przyszedł. – Muszę z tobą porozmawiać o twoim ojcu.
Widział, jak Gage się zamyka. Jak po naciśnięciu guzika jego twarz przestała wyrażać jakiekolwiek emocje.
– Pracuje dla ciebie, to twoja sprawa. Nie mam nic do powiedzenia.
– Masz pełne prawo go ignorować, nie mówię, że nie. Chcę tylko, żebyś wiedział, że pytał o ciebie. Chciałby się z tobą spotkać. Słuchaj, on nie pije od pięciu lat, jednak nawet gdyby był trzeźwy przez pięćdziesiąt, nie zmieniłoby to tego, jak cię traktował w dzieciństwie. Ale to małe miasto, Gage, i nie możesz unikać go w nieskończoność. Mam wrażenie, że on chce ci coś powiedzieć, a może ty chciałbyś coś zamknąć, zakończyć. To wszystko.
Nie bez przyczyny Gage zarabiał na życie grą w pokera. Teraz widać to było w jego pozbawionej emocji twarzy i słychać w głosie.
– A ja mam wrażenie, że nie powinieneś pośredniczyć między mną i ojcem. Nie prosiłem cię o to.
Cal uniósł ręce do góry.
– Dobrze.
– Wygląda na to, że staruszek utknął ze mną na ósmym i dziewiątym kroku *. On nie może mi zadośćuczynić, Cal. Mam w dupie jego przeprosiny.
– Dobrze. Nie próbuję cię przekonać. Chciałem tylko, żebyś wiedział.
– Teraz już wiem.
Stojąc przy oknie w piątkowy poranek i patrząc, jak światła samochodu przecinają szarugę, Cal zdał sobie sprawę, że minął prawie miesiąc, odkąd Quinn zastukała do jego domu.
W jaki sposób aż tyle mogło się wydarzyć? Jak on mógł zmienić się tak bardzo przez tak krótki czas?
Minęło mniej niż miesiąc, odkąd zaprowadził ją po raz pierwszy do Kamienia Pogan.
Podczas tych krótkich tygodni najkrótszego miesiąca dowiedział się, że nie tylko on i jego bracia krwi zostali wyznaczeni do stawienia czoła złu. Teraz były jeszcze trzy kobiety, równie zaangażowane.
A on zakochał się bez pamięci w jednej z nich.
Stał i patrzył, jak Quinn wysiada z samochodu Foxa. Jej jasne włosy spływały spod czarnej czapki. Ubrana była w czerwoną kurtkę i stare traperki. Widział, jak śmieje się, mówiąc coś do Cybil, a jej oddech przemieniał się w parę w zimnym porannym powietrzu.
Wiedziała wystarczająco dużo, aby się bać, ale nie pozwalała, żeby strach dyktował jej, co ma robić. Cal miał nadzieję, że o sobie będzie mógł powiedzieć to samo, bo teraz miał dużo więcej do stracenia. Miał ją.
Stał przy oknie, aż usłyszał, że Fox otwiera swoim kluczem drzwi. Dopiero wtedy zszedł na dół, żeby pozbierać rzeczy do zabrania.
Nad zmarzniętą ziemią, twardą niczym kamień, unosiła się mgła. Cal wiedział, że do południa ścieżka zamieni się w błoto, ale na razie szło się po niej wygodnie i szybko.
Wokół wciąż leżały hałdy śniegu, rozpoznał też – ku zachwytowi Layli – ślady jelenia. Jeśli którekolwiek z nich było zdenerwowane, to dobrze to ukrywali, przynajmniej na pierwszym etapie wyprawy.
Dzisiejszy dzień tak bardzo różnił się od tamtego lipcowego popołudnia, dawno temu, gdy razem z Foxem i Gagiem wyruszyli do lasu. Teraz nie mieli radia grającego na cały regulator hip – hop lub heavy metal, nie przegryzali ciasteczek, nie czuli też niewinnego, chłopięcego podniecenia z powodu wykradzionego dnia i nadchodzącej nocy w lesie.
Żaden z nich już nigdy potem nie był tak niewinny.
Cal złapał się na tym, że podniósł rękę do twarzy, chcąc poprawić okulary, które zawsze zjeżdżały mu z nosa.
– Jak się czujesz, kapitanie? – Quinn zrównała z nim krok i dała mu lekkiego kuksańca w ramię.
– Dobrze. Właśnie myślałem o tamtym dniu. Wokół było tak zielono. I gorąco. Fox taszczył to głupie radio. A jeszcze lemoniada mojej mamy, ciastka.
– Byliśmy zlani potem – wtrącił Fox zza pleców Cala.
– Dochodzimy do Stawu Hester – ogłosił Gage, przerywając wspominki.
Widok stawu przywiódł Calowi na myśl raczej lotne piaski niż chłodną, zakazaną sadzawkę, do której wskoczyli razem tak dawno temu. Wyobraził sobie, że gdyby wszedł tam teraz, zostałby wessany, coraz głębiej i głębiej, i nigdy już nie zobaczyłby światła.
Zatrzymali się tak jak wtedy, tyle że teraz mieli kawę zamiast lemoniady.
– Tędy też biegł jeleń. – Layla wskazała na ziemię. – To ślady jelenia, prawda?
– I to jakiego – potwierdził Fox. – A tu szopa pracza. – Wziął Laylę za ramię i obrócił.
– Szopa pracza? – Pochyliła się z uśmiechem. – Jakie jeszcze zwierzęta tu żyją?
– Kilku moich imienników, dzikie indyki, a na północ stąd od czasu do czasu można zobaczyć niedźwiedzia.
Wyprostowała się szybko.
– Niedźwiedzia?
– Głównie na północy – powtórzył Fox, ale uznał to za dobrą wymówkę, żeby wziąć Laylę za rękę.
Cybil ukucnęła nad brzegiem i wpatrywała się w wodę.
– Trochę za zimno na kąpiel – zauważył Gage.
– Tu utopiła się Hester. – Podniosła na niego wzrok, potem popatrzyła na Cala. – A ty ją widziałeś, kiedy byliście tu ostatnim razem.
– Tak, widziałem ją.
– Oboje z Quinn widzieliście ją w myślach, Layla o niej śniła, więc… może ja też coś poczuję.
– Myślałem, że widzisz przyszłość, nie przeszłość – powiedział Cal.
– Tak, ale wciąż czuję wibracje ludzi, miejsc. A ty? – Popatrzyła na Gage'a. – Może razem więcej osiągniemy. Wchodzisz w to?
Gage bez słowa wyciągnął rękę, Cybil ujęła jego dłoń i wstała. Razem wpatrzyli się w nieruchomą, brązową taflę.
Woda zaczęła burzyć się i pienić. Ukazały się wiry i fale o białych grzywach, rozległ się ryk przypominający rozszalałe morze.
A spod powierzchni wystrzeliła dłoń i złapała się brzegu.
Ze spienionej wody wynurzyła się Hester. Skórę miała białą jak płótno, włosy mokre i splątane, szkliste oczy. Z wysiłku – albo szaleństwa – obnażyła zęby.
Cybil usłyszała własny krzyk, bo zjawa rozłożyła ramiona, zamknęła ją w uścisku i zaczęła ciągnąć do wirującej wody.
– Cyb! Cyb! Cybil!
Wróciła z trudem i zobaczyła, że tkwi nie w objęciach Hester, lecz Gage'a.
– Co to, do cholery, było?
– Wchodziłaś do wody. Nie ruszyła się, czując, jak jej serce wali przy piersi Gage'a.
Quinn złapała ją za ramię i Cyb popatrzyła na gładką powierzchnię stawu.
– Kąpiel byłaby nadzwyczaj nieprzyjemna. Trzęsła się jak osika, ale Gage musiał przyznać jej kilka punktów za spokojny i opanowany ton.
– Widziałeś coś? – zapytała go.
– Woda zaczęła się burzyć, wyszła z niej Hester, a ty o mało nie wpadłaś.
– Ona mnie złapała. Ona… objęła mnie. Tak myślę, ale byłam zbyt mało skupiona, żeby poczuć, co czuła. Może gdybyśmy spróbowali jeszcze raz…
– Musimy już iść – przerwał jej Cal.
– To zabierze tylko minutę.
– Raczej piętnaście – poprawił ją Fox.
– Ale… – Cybil odsunęła się od Gage'a, gdy zdała sobie sprawę, że on wciąż ją obejmuje. – Tobie też się wydawało, że to trwa tak długo?
– Nie. To była chwila.
– Nie była. – Layla wyciągnęła przed siebie kolejny kubek kawy. – Spieraliśmy się, czy mamy cię wybudzić, a jeśli tak, to w jaki sposób. Quinn powiedziała, żeby zostawić cię jeszcze na kilka minut, że czasami potrzebujesz trochę czasu, żeby się rozgrzać.
– Cóż, miałam wrażenie, że wszystko rozegrało się błyskawicznie. I nie czułam, żeby to należało do przeszłości. – Znowu popatrzyła na Gage'a.
– Ani ja. Dlatego na twoim miejscu nie myślałbym na razie o kąpieli.
– Wolę błękitne baseny z pływającym barem.
– Margarity w bikini. – Quinn pogłaskała Cybil po ramieniu.
– Wiosenne wakacje, dwutysięczny rok. – Cyb ścisnęła przyjaciółkę za rękę. – Nic mi nie jest, Q.
– Jak skończymy, stawiam pierwszą kolejkę tej margarity. Gotowi do drogi? – zapytał Cal.
Założył plecak, odwrócił się i pokręcił głową.
– Coś tu jest nie tak.
– Wyruszamy znad nawiedzonego stawu na spacer po lesie, w którym grasuje demon. – Quinn zdobyła się na uśmiech. – Co może być nie tak?
– To nie ta ścieżka. – Wskazał na błotnistą dróżkę. – Biegnie w złym kierunku. – Popatrzył zmrużonymi oczami na słońce i wyciągnął stary harcerski kompas.
– Nie myślałeś, żeby przerzucić się na GPS? – zapytał Gage.
– To wystarczy. Widzicie, musimy iść na zachód, a ta ścieżka prowadzi na północ. Nawet nie powinno jej tam być.
– I jej nie ma. – Oczy Foxa pociemniały. – Tam nie ma żadnej ścieżki, tylko krzaki dzikich jeżyn. Ona nie jest prawdziwa. – Przesunął się i pochylił. – Musimy iść tam. – Wskazał ręką na zachód. – Prawie nie widać ścieżki, jakbym patrzył przez zasłonę, ale…
Layla postąpiła krok do przodu i wzięła go za rękę.
– O, dobrze, tak lepiej.
– Pokazujesz nam naprawdę gigantyczne drzewo – powiedziała Cybil.
– Którego tam nie ma. – Wciąż trzymając Laylę za rękę, Fox poszedł we wskazanym kierunku. Ogromny dąb rozwiał się, gdy przez niego przeszli.
– Niezła sztuczka. – Quinn wypuściła powietrze. – A zatem Twisse nie chce, żebyśmy dotarli na polanę. Ja poprowadzę.
– Nie, ja prowadzę. – Cal złapał ją za rękę i pociągnął za siebie. – Mam kompas. – Wystarczyło, że popatrzył na resztę i już wszyscy ustawili się w szeregu. Fox w środku, Gage na końcu, kobiety między nimi.
Quinn zrównała się z Calem, gdy tylko ścieżka zrobiła się wystarczająco szeroka.
– Tak właśnie musi być. – Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że obie pozostałe też szły ramię w ramię z partnerami. – W ten sposób jesteśmy powiązani, Cal. Trzy pary, grupa sześciorga. Bez względu na przyczynę, tak właśnie ma być.
– Idziemy prosto w paszczę lwa. Nie wiem, co nas tam czeka, ale prowadzę tam ciebie i innych.
– Wszyscy idziemy na własnych nogach, Cal. – Podała mu butelkę wody, którą miała w kieszeni kurtki. – Nie wiem, czy kocham cię za to, że jesteś Panem Odpowiedzialnym, czy pomimo to.
– Najważniejsze, że kochasz. A skoro już o tym mowa, to może pomyślelibyśmy o ślubie.
– Podoba mi się ten pomysł – powiedziała po chwili. – Jeśli chcesz znać moje zdanie.
– Chcę. – Co za idiotyczne oświadczyny, pomyślał, i jeszcze bardziej niedorzeczne miejsce. Z drugiej strony, skoro nie wiedzieli, co czai się za zakrętem, rozsądnie było chwytać to, co mieli, mocno i szybko. – Tak się złożyło, że podzielam twoje zdanie. Muszę cię uprzedzić, że moja matka będzie chciała ślubu z wielką pompą, ogromnego przyjęcia, fajerwerków.
– Tak się składa, że ja się z nią zgadzam. Jak ona sobie radzi z telefonem i mejlem?
– Bez problemu.
– Świetnie. Skontaktuję ją z moją matką i będą mogły poszaleć. Jakieś plany na wrzesień?
– Wrzesień? Quinn popatrzyła na zimowy las wokoło, na wiewiórkę, która wspięła się na drzewo i biegła po grubym konarze.
– Założę się, że Hollow wygląda pięknie we wrześniu. Las wciąż jest zielony, ale widać już tu i ówdzie kolory jesieni.
– Myślałem o wcześniejszym terminie. W kwietniu lub w maju. – Przed tym, pomyślał Cal. Przed lipcem, który może oznaczać koniec wszystkiego, co znał i kochał.
– Trzeba trochę czasu, żeby zorganizować tę pompę i fajerwerki. – Popatrzyła na niego i zrozumiała, czytała w nim jak w książce. – Po tym, Cal, jak już wygramy. Kolejny powód do świętowania. Kiedy już…
Przerwała, gdy położył jej palec na ustach.
Wszyscy usłyszeli ten dźwięk jasno i wyraźnie, zatrzymali się, zamilkli i wtedy powietrze przeszył niski, gardłowy warkot, aż ciarki przeszły im po plecach. Klusek skulił się na tylnych łapach i zaskomlał.
– Tym razem pies też go słyszy. – Cal przesunął się lekko, tak że Quinn znalazła się między nim i Foxem.
– Domyślam się, że nie mamy tyle szczęścia, żeby to był po prostu niedźwiedź. – Layla odchrząknęła. – Tak czy inaczej uważam, że powinniśmy iść dalej. Cokolwiek to jest, nie chce naszych odwiedzin, dlatego…
– Pokażmy mu środkowy palec – dokończył Fox.
– Chodź, Klusek, chodź ze mną. Pies zadrżał, ale wstał i przyciskając się bokiem do nóg pana, ruszył ścieżką w stronę Kamienia Pogan.
Wejścia na polanę strzegł wilk – Cal nigdy nie opisałby tego stworzenia jako psa. Ogromny i czarny, z niemal ludzkimi oczami.
Klusek próbował bez przekonania zaszczekać w odpowiedzi na niski, ostrzegawczy warkot, ale zrezygnował i schował się za Cala.
– Przez niego też przejdziemy? – zapytał Gage z tyłu.
– On nie jest taki jak fałszywa ścieżka. – Fox potrząsnął głową. – On nie jest prawdziwy, ale istnieje.
– No dobrze. – Gage zaczął zdejmować plecak. A wilk skoczył. Wydawał się frunąć, pomyślał Cal, masa złożona z mięśni i zębów. Zacisnął w obronie pięści, ale nie miał z czym walczyć.
– Czułam… – Quinn powoli opuściła ramiona, które uniosła, żeby chronić twarz.
– Tak. Nie tylko chłód, nie tym razem. – Cal schwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie. – Ciężar, tylko przez sekundę, i materię.
– To nie zdarzyło się nigdy wcześniej, nawet podczas Siódemki. – Fox uważnie rozglądał się po lesie. – Żaden kształt, który przybierał Twisse, tak naprawdę nie istniał. Bawił się tylko naszymi umysłami.
– Jeśli może się materializować, to może i nas zranić – zauważyła Layla.
– I zostać zranionym. – Gage wyciągnął z plecaka dziewięciomilimetrowego glocka.
– Słuszny tok rozumowania – pochwaliła Cybil.
– Jezu Chryste, Gage, skąd ty to, do diabła, masz? Gage uniósł brwi.
– Od kolesia, którego znałem w Waszyngtonie – wyjaśnił Foxowi. – Będziemy tu stać jak gromadka kurcząt czy idziemy?
– Nie celuj tym w nikogo.
– Nie jest odbezpieczony.
– Zawsze tak mówią, zanim zrobią dziurę w najlepszym kumplu. Weszli na polanę.
– Mój Boże, jest piękny – powiedziała Cybil z podziwem, gdy podeszli do Kamienia Pogan. – Nie mogła stworzyć go natura, jest zbyt idealny. Myślę, że służył do kultu. I jest ciepły. Dotknijcie go, naprawdę jest ciepły. – Obeszła skałę. – Każdy, kto ma odrobinę wrażliwości, musi czuć, musi wiedzieć, że to poświęcona ziemia.
– Poświęcona komu? – zapytał Gage. – Bo to, co wylazło stąd dwadzieścia jeden lat temu, nie było wesołym i przyjacielskim bożkiem.
– Nie było też do końca czarne. Czuliśmy jedno i drugie. – Cal popatrzył na Foxa. – Widzieliśmy jedno i drugie.
– Tak. Po prostu ta czarna, przerażająca siła bardziej przykuła naszą uwagę, bo wyrzuciła nas w powietrze.
– Ale druga siła dała nam prawie wszystko, co miała. Wyszedłem stąd nie tylko bez żadnego draśnięcia, ale z idealnym wzrokiem i cholernie sprawnym systemem odpornościowym.
– Zadrapania na moich ramionach zagoiły się, zniknęły tez siniaki, które miałem po ostatniej bójce z Napperem. – Fox wzruszył ramionami. – Od tamtej pory nie przechorowałem nawet jednego dnia.
– A ty? – Cybil zapytała Gage'a. – Jakieś cudowne ozdrowienie?
– Po wybuchu żaden z nas nie miał nawet zadrapania… – zaczął Cal.
– Nie ma sprawy, Cal. Żadnych tajemnic w drużynie. W wieczór przed naszą wyprawą mój staruszek potraktował mnie pasem. Miał taki zwyczaj, kiedy się upił. Przyszedłem tutaj z pręgami, wyszedłem bez nich.
– Rozumiem. – Cybil przytrzymała jego wzrok na kilka chwil. – To szczęście, że dostaliście ochronę i te wyjątkowe właściwości umożliwiły wam obronę waszej ziemi, że tak powiem. Inaczej bylibyście tylko trzema bezbronnymi chłopcami.
– Jest czysty. – Na te słowa wszyscy odwrócili się do Layli, która stała przy kamieniu. – To pierwsza rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Myślę, że nikt nigdy nie składał na nim ofiary, nie siłom ciemności. Żadnej krwi ani śmierci. Wydaje się czysty.
– Ja widziałem na nim krew – powiedział Gage. – Widziałem, jak płonął, słyszałem wrzaski.
– To nie jest jego przeznaczenie. Może tego chce Twisse. – Quinn położyła dłoń na kamieniu. – Chce go zbezcześcić, wykorzystać jego moc. Jeśli mu się to uda, Kamień Pogan będzie należał do niego, prawda? Cal?
– Okej. – Przykrył jej dłoń swoją. – Gotowa? – Skinęła głową i wzięli się za ręce.
Na początku widział tylko Quinn, odwagę w jej oczach. Potem świat cofnął się o pięć lat, o dwadzieścia, aż zobaczył siebie jako chłopca, gdy z przyjaciółmi rozcinali skórę na nadgarstkach, chcąc związać się na wieki. Potem popędził wstecz, o dekady, wieki, do pożaru i wrzasków, i białego, chłodnego kamienia stojącego w samym środku piekła.
I do innej białej zimy, gdy Giles Dent stał tutaj z Ann Hawkins, tak jak on teraz z Quinn. Z ust Cala popłynęły słowa Denta.
– Mamy czas tylko do lata. Nie mogę tego zmienić nawet dla ciebie. Ten obowiązek jest ważniejszy nawet od mojej miłości do ciebie i życia, które razem stworzyliśmy. – Dotknął jej brzucha. – Tak bardzo bym chciał być przy tobie, gdy przyjdą na świat.
– Ukochany, pozwól mi zostać.
– Jestem strażnikiem, a ty nadzieją. Nie mogę zniszczyć tej bestii, a jedynie uwięzić ją na jakiś czas. Nie opuszczam cię. To nie śmierć, lecz niekończąca się walka, wojna, którą tylko ja mogę stoczyć. Zanim ci, którzy z nas powstaną, położą jej kres. Otrzymają wszystko, co mogę im dać, przysięgam ci. Jeśli zwyciężą, znów będę z tobą.
– Co mam im powiedzieć o ojcu?
– Że kochał ich matkę i ich samych całym sercem.
– Giles, on ma postać człowieka. Człowiek może krwawić, może umrzeć.
– On nie jest człowiekiem, a ja nie mam mocy, by go zniszczyć. To zadanie tych, którzy przyjdą po nas. On także spłodzi potomstwo. Nie z miłości. Nie będą dziećmi, których się spodziewał. Nie będzie mógł ich kontrolować, jeśli znajdą się poza jego zasięgiem, poza zasięgiem jego wzroku. Muszę to zrobić. Nie jestem pierwszym, Ann, lecz ostatnim.
Przycisnęła rękę do brzucha.
– Poruszyli się – wyszeptała. – Kiedy, Giles, kiedy to się skończy? Życie, które przedtem wiedliśmy, radości i smutki, które dzieliliśmy? Kiedy odzyskamy spokój?
– Bądź moim sercem. – Uniósł jej dłoń do ust. – A ja będę twoją odwagą. Wtedy znowu się odnajdziemy.
Łzy spłynęły po policzkach Quinn, gdy patrzyła na blednący obraz.
– Mają tylko nas. Stracą siebie, jeśli nam się nie uda. Czułam, jak jej serce pęka z bólu.
– Wierzył, w to, co zrobił, co musiał zrobić. Wierzył w nas, pomimo że nie widział nas jasno. Nie sądzę, aby mógł nas zobaczyć, nie wszystkich – powiedział Cal, patrząc na przyjaciół. – I niewyraźnie. Przyjął to na wiarę.
– I daj mu Boże zdrowie – Gage przestąpił z nogi na nogę – ale ja pokładam trochę więcej wiary w glocku.
Na skraju polany stał nie wilk, lecz chłopiec, szczerząc zęby w uśmiechu. Uniósł ręce i pokazał im paznokcie ostre niczym szpony.
Południowe słońce przygasło, powietrze stało się lodowate. Po zimowym niebie przetoczył się grzmot.
Klusek skoczył tak błyskawicznie, że Cal nie zdążył nawet wyciągnąć ręki, by powstrzymać psa. Chłopiec zapiszczał z uciechy i zwinnie niczym małpka wspiął się na drzewo.
Ale Cal widział to – przez ułamek sekundy. Szok i strach w jego oczach.
– Zastrzel go – zawołał do Gage'a, próbując złapać psa za obrożę. – Zastrzel tego sukinsyna!
– Jezu, chyba nie sądzisz, że kula mogłaby… Pomimo sprzeciwu Foxa Gage strzelił. Bez wahania wycelował prosto w serce demona.
Kula przecięła powietrze, trafiła w drzewo. Tym razem wszyscy widzieli szok na twarzy dziecka. Ryk wściekłości i bólu przetoczył się po polanie, aż zadrżała ziemia.
Gage z okrutnym spokojem opróżnił cały magazynek.
Chłopiec przemienił się. Urósł. Zamienił się w coś ogromnego, czarnego i wijącego, co zawisło nad Calem, który nie ruszył się z miejsca, próbując utrzymać psa, gdy ten wyrywał się i szczekał jak szalony.
Smród i zimno uderzyły w niego niczym garść kamieni.
– Wciąż tu jesteśmy – zawołał Cal. – To nasze miejsce, a ty możesz iść do diabła.
Cofnął się pchnięty falą powietrza i dźwięku.
– Lepiej naładuj broń, rewolwerowcu – zarządziła Cybil.
– Wiedziałem, że trzeba było zabrać haubicę. – Gage załadował pełny magazynek.
– To miejsce nie należy do ciebie! – zawołał ponownie Cal. Wiatr o mało nie zwalił go z nóg, wydawał się ciąć jego ubranie i skórę niczym tysiąc noży. Przez jego wycie usłyszał wystrzał, a wściekłość demona chwyciła go za gardło niczym szpony.
Wtedy Quinn stanęła u jego boku, Fox z drugiej strony i cała szóstka utworzyła jeden szereg.
– To – zawołał Cal – należy do nas! To nasze miejsce i nasz czas. Nie dostaniesz ani mojego psa, ani mojego miasta.
– Dlatego spierdalaj – poradził Fox, podniósł kamień i rzucił nim z całej siły.
– Halloo, mamy tu pistolet! Fox wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu.
– Obrzucanie kamieniami to zniewaga. Powinno zachwiać jego pewnością siebie.
Umrzecie tutaj!
To nie był głos, lecz potężna fala dźwięku i wiatru, która powaliła ich na ziemię niczym kręgle.
– Zachwiać, akurat. – Gage uniósł się na kolana i znowu zaczął strzelać.
– To ty tu umrzesz – powiedział Cal chłodno, a inni poszli w ślady Foxa i zaczęli rzucać kamieniami i patykami w niewidocznego przeciwnika.
Polanę zalał ogień o płomieniach tnących jak lodowe ostrza. Demon ryczał z wściekłości spowity kłębami cuchnącego dymu.
– Ty tu umrzesz! – powtórzył Cal. Wyciągnął nóż z pochwy i pobiegł do przodu, żeby wbić ostrze we wrzącą czarną masę.
Demon wrzasnął. Cal usłyszał krzyk pełen wściekłości, ale i bólu. Jego ramię przeszył prąd, przeciął je niczym podwójne ostrze parzącego gorąca i nieznośnego zimna. Poleciał do tyłu, w powietrze, jak kamyk wystrzelony z procy. Pozbawiony tchu, z całym ciałem obolałym po upadku, Cal stanął na nogi.
– Ty tu umrzesz! – Tym razem wrzasnął głośniej i chwytając nóż, ponownie ruszył do ataku.
To, co było wilkiem, chłopcem i demonem, popatrzyło mu z nienawiścią prosto w oczy. I zniknęło.
– Ale nie dzisiaj. – Ogień zgasł, a dym zniknął, gdy pochylony Cal chwytał powietrze. – Ktoś jest ranny? Wszyscy są cali? Quinn? Hej, Klusek, hej! – Omal nie upadł na plecy, gdy pies skoczył na niego i kładąc łapy na ramionach, zaczął lizać mu twarz.
– Krew ci leci z nosa. – Quinn zbliżyła się do niego na czworakach i złapała go za ramię, żeby wstać. – Cal. – Przesunęła szybko dłońmi po jego twarzy, ciele. – Och, Boże, Cal, nigdy w życiu nie widziałam nikogo tak odważnego i tak cholernie głupiego.
– No, cóż. – Buntowniczym gestem otarł krew z twarzy. – Wkurzył mnie. Jeśli to miał być popis jego siły, to słabo mu poszło.
– Nie zrobił niczego, czego nie dałoby się uleczyć naprawdę dużym drinkiem i gorącą kąpielą – powiedziała Cybil. – Layla? W porządku?
– W porządku. – Zaczerwieniona Layla przesunęła dłonią po płonących policzkach. – W porządku. – Ujęła wyciągniętą dłoń Foxa i wstała. – Przestraszyliśmy go. Napędziliśmy mu stracha i uciekł.
– Nawet lepiej. Zraniliśmy go. – Quinn wzięła kilka głębokich oddechów, po czym skoczyła na Cala niemal tak samo jak przed chwilą Klusek. – Nic nam nie jest. Wszyscy jesteśmy cali. Byłeś wspaniały. Niesamowity. Och Boże, Boże, Cal, daj mi naprawdę dużego całusa.
Śmiała się i płakała, kiedy Cal ją pocałował. Przytulił mocno Quinn, wiedząc, że z wszystkich odpowiedzi, których szukali, ona była pierwszą.
Zdał sobie sprawę, że tym razem także nie zginą.
– Wygramy. – Odsunął ją, lekko, żeby móc popatrzyć jej w oczy. – Tak naprawdę nigdy wcześniej w to nie wierzyłem. Ale teraz wierzę. Teraz to wiem, Quinn. – Przycisnął usta do jej czoła. – Wygramy i we wrześniu weźmiemy ślub.
– Masz cholerną rację. Znów się do niego przytuliła i na razie to zwycięstwo mu wystarczyło. Mogli czerpać z niego siłę aż do następnego razu. A następnym razem, postanowił, będą lepiej uzbrojeni.
– Wracajmy do domu. To długa droga, a my mamy mnóstwo pracy.
Quinn jeszcze przez chwilę mocno się do niego tuliła, a Cal patrzył ponad jej głową w oczy swoich braci. Gage skinął głową i schował pistolet do plecaka. Zarzucił go na ramię i ruszył przez polanę ku ścieżce.
Słońce świeciło jasno, wiatr ucichł. Opuścili polanę i ruszyli przez zimowy las, trzech mężczyzn, trzy kobiety i pies.
Kamień Pogan pozostał na swoim miejscu, w ciszy oczekując ich powrotu.