Calowi ciężko było patrzeć na Billa Turnera i nic nie powiedzieć o przyjeździe Gage'a, ale znał przyjaciela. Wiedział, że kiedy – jeśli w ogóle – Gage będzie chciał, żeby ojciec się dowiedział, to sam mu powie. Dlatego Cal unikał Billa, jak mógł, zamykając się w swoim biurze.
Zajął się zamówieniami, rachunkami, rezerwacjami i zadzwonił do faceta od gier automatycznych, żeby porozmawiać o wymianie jednego z bilardów na coś nowszego.
Popatrzył na zegarek i uznał, że Gage na pewno już wstał. A jeśli nie, to już najwyższa pora i wykręcił numer.
Nie wstał, stwierdził Cal, słysząc irytację w głosie przyjaciela. Nie wypił jeszcze kawy. Ignorując zachowanie tamtego, opowiedział Gage'owi o porannych wydarzeniach, przekazał zaproszenie na kolację i odłożył słuchawkę.
Potem, przewracając oczami, zadzwonił do Foxa, powtórzył to samo i dodał, że Layla szuka pracy, więc Fox powinien ją zatrudnić na miejsce pani Hawbaker.
– Że co? – odparł Fox.
– Muszę kończyć. – Cal odłożył słuchawkę.
No dobrze, obowiązek spełniony, pomyślał. Usatysfakcjonowany wrócił do komputera i wyszukał informacje o automatycznym systemie liczenia punktów, do którego zainstalowania chciał namówić ojca.
Już najwyższa pora unowocześnić kręgielnię. Może głupotą było planowanie takiej inwestycji, skoro za kilka miesięcy miasto miał trafić szlag, ale jeśli nawet wszystko pójdzie w diabły, to ten wydatek nikomu nie zaszkodzi.
Ojciec powie, że starsi bywalcy nie będą zadowoleni, ale Cal miał inne zdanie. Jeśli będą chcieli nadal liczyć punkty ręcznie, dostarczy im wydrukowane tabelki i ołówki, ale uważał, że zmienią zdanie, gdy ktoś im pokaże, jak działa nowy system i zagwarantuje kilka darmowych gier, żeby się do niego przyzwyczaili.
Mogliby kupić używany system i go odnowić, co było jednym z argumentów, których zamierzał użyć. Mieli na miejscu Billa, a on potrafił naprawić niemal wszystko.
Lekko kiczowaty, tradycyjny styl to jedno, ale nie mogli być staromodni.
Nie, nie, to nie była dobra taktyka wobec ojca, on lubił staromodne rzeczy. Lepiej oprzeć się na liczbach. Zyski z kręgielni stanowiły ponad połowę, prawie sześćdziesiąt procent ich dochodów, więc…
Pukanie do drzwi przerwało mu tok myślenia i Cal wzdrygnął się na myśl, że to Bill Turner.
Jednak zza drzwi wyjrzała jego matka.
– Znajdziesz dla mnie chwilkę?
– Dla ciebie zawsze. Wpadłaś na kilka rundek przed poranną ligą?
– Absolutnie nie. – Frannie kochała męża, ale lubiła mówić, że przysięgała mu miłość i wierność, a nie pasję do kręgli. Usiadła i nachyliła się tak, by popatrzeć na monitor.
– Powodzenia – powiedziała z uśmiechem.
– Nie mów nic tacie, dobrze?
– Będę milczeć jak grób.
– Z kim umówiłaś się na lunch?
– A skąd wiesz, że się z kimś umówiłam? Cal wskazał na jej ładny, dopasowany żakiet, wąskie spodnie i kozaczki na wysokich obcasach.
– Trochę za eleganckie jak na zakupy.
– Ależ jesteś bystry. Mam kilka spraw do załatwienia, a potem spotykam się z przyjaciółką. Z Joanne Barry.
Matką Foxa, pomyślał Cal i skinął głową.
– Od czasu do czasu chodzimy razem na lunch, ale wczoraj specjalnie zadzwoniła, żeby umówić się na dzisiaj. Martwi się. Dlatego przyszłam cię zapytać, czy powinnam coś wiedzieć, może chcesz mi coś powiedzieć, zanim się z nią zobaczę.
– Wszystko jest pod kontrolą, o ile to możliwe. Mamo, nie znam jeszcze żadnych odpowiedzi, ale mam więcej pytań i myślę, że to już postęp. Tak naprawdę jest jedno pytanie, które mogłabyś zadać w moim imieniu matce Foxa.
– Dobrze.
– Mogłabyś zapytać ją, czy ktoś z jej przodków pochodził z rodziny Hawkinsów.
– Myślisz, że możemy być w jakiś sposób spokrewnieni? Czy to by pomogło?
– Dobrze by było znać odpowiedź.
– W takim razie zapytam. A teraz ty mi odpowiedz na jedno pytanie. Nic ci nie jest? Wystarczy mi „tak” lub „nie”.
– Nie.
– W takim razie dobrze. – Wstała. – Mam do załatwienia mnóstwo spraw przed spotkaniem z Jo. – Ruszyła do drzwi, powiedziała bardzo cicho „a do diabła z tym” i odwróciła się. – Miałam cię o to nie pytać, ale nie mogę się powstrzymać. Czy ty i Quinn Black to tak… na poważnie?
– W jakim sensie?
– Calebie Hawkinsie, nie udawaj idioty. Roześmiałby się, ale ten ton wywoływał reakcję Pawłowa – to znaczy odruchowe skulenie ramion.
– Nie znam dokładnej odpowiedzi. I nie jestem pewien, czy rozsądnie byłoby angażować się na poważnie, kiedy tyle się dzieje. I stawka jest tak wysoka.
– A jaki czas byłby lepszy? – odpowiedziała Frannie. – Mój rozsądny Cal. – Położyła dłoń na klamce i uśmiechnęła się do syna. – Och, a jeśli chodzi o ten fikuśny system do liczenia punktów… Spróbuj przypomnieć tacie, jak bardzo jego ojciec bronił się przed wyświetlaniem wyników na tablicach.
– Będę o tym pamiętał.
Gdy Cal został sam, wydrukował informacje o automatycznych systemach, nowych i z drugiej ręki, a potem poszedł sprawdzić, co dzieje się w recepcji, przy grillu i na torach.
Zapach jedzenia przypomniał mu, że nie jadł śniadania, zabrał więc do biura gorącego precla i colę.
Tak wyposażony uznał, że wszystko idzie gładko i może sobie pozwolić na późno – poranną przerwę. Chciał się zastanowić nad Ann Hawkins.
Ukazała mu się dwa razy w ciągu trzech dni i za każdym razem chciała go ostrzec. Wcześniej widywał ją tylko we śnie i wtedy jej pragnął – albo pragnął jej Giles Dent.
Z tymi spotkaniami było inaczej, on teraz czuł się inaczej.
Jednak nie o to chodzi, pomyślał, żując kęs precla.
Ufał instynktowi Quinn w kwestii pamiętników. Gdzieś, kiedyś, z pewnością było ich więcej. Może leżały w starej bibliotece. Bez wątpienia zamierzał przeszukać budynek milimetr po milimetrze. Jeśli, Boże, w jakiś sposób znalazły się nie na swojej półce lub trafiły do magazynu, poszukiwania mogły okazać się koszmarem.
Dlatego chciał wiedzieć więcej na temat Ann, znaleźć coś, co pomogłoby mu poznać odpowiedź.
Gdzie była przez prawie dwa lata? Wszystkie opowieści, które słyszał, mówiły, że zniknęła w noc pożaru i wróciła do Hollow dopiero wtedy, kiedy jej synowie mieli prawie dwa lata.
– Dokąd poszłaś, Ann? Gdzie poszłaby ciężarna kobieta w ostatnich tygodniach przed porodem? W tamtych czasach podróże musiały być bardzo trudne, nawet dla kobiety bez wielkiego brzucha.
Wokół Hollow musiały istnieć inne osady, ale – z tego co pamiętał – żadna nie leżała na tyle blisko, żeby kobieta w jej stanie mogła dojść tam piechotą lub nawet dojechać konno. Zgodnie z logiką musiała pójść do kogoś, kto mieszkał blisko i zgodził się ją przyjąć.
Kto najszybciej przyjąłby młodą, niezamężną kobietę? Ktoś z rodziny.
Może przyjaciel, może jakaś litościwa stara wdowa, ale najpewniej ktoś z rodziny.
– Tam poszłaś najpierw, kiedy zaczęły się kłopoty, prawda? Podczas gdy odnalezienie szczegółów dotyczących Ann Hawkins graniczyło z cudem, z informacjami o jej ojcu, założycielu Hollow, nie było żadnych problemów.
Oczywiście Cal czytał już o nim. Studiował uważnie dostępne źródła, ale nigdy pod tym kątem. Teraz otworzył wszystkie pliki dotyczące Jamesa Hawkinsa, które stworzył na służbowym komputerze.
Przeskakiwał z dokumentu na dokument, robił notatki dotyczące rodziny, krewnych. Zebrał niewiele informacji, ale zawsze to było coś. Zastanawiał się nad tym, kiedy znowu usłyszał pukanie do drzwi i tym razem do biura zajrzała Quinn.
– Pracujesz. Założę się, że nie cierpisz, jak ktoś ci przeszkadza, ale…
– Nic nie szkodzi. – Zerknął na zegarek i poczuł ukłucie winy, bo jego krótka przerwa trwała ponad dwie godziny. – Zajmowałem się tym dłużej, niż miałem zamiar.
– Bezkompromisowa konkurencja w branży kręglarskiej – powiedziała Quinn z uśmiechem, wchodząc do środka. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że jesteśmy na dole. Zabrałyśmy Cyb na krótki spacer po mieście. Wiesz, że w Hawkins Hollow nie ma żadnego sklepu z butami? Cybil jest niepocieszona, ona zawsze poluje na nową parę. Teraz coś mówi o grze w kręgle. Ma fioła na punkcie współzawodnictwa, więc uciekłam, zanim zdążyła mnie wciągnąć. Miałam nadzieję, że zdążymy coś zjeść, może zechciałbyś nam towarzyszyć, zanim Cyb…
Zamilkła. Cal nie tylko nie powiedział ani słowa, ale nie odrywał od niej wzroku. Po prostu siedział i się na nią gapił.
– Co? – Przesunęła dłonią po nosie, a potem po włosach. – Chodzi o moją fryzurę?
– Między innymi. Zapewne po części. Cal wstał i obszedł biurko. Nie odrywając wzroku od Quinn, minął ją i zamknął drzwi na klucz.
– Och. Och! Naprawdę? Serio? Tutaj? Teraz?
– Naprawdę, serio. Tutaj i teraz. – Wydawała się zmieszana, a taki widok był rzadką przyjemnością. I wyglądała absolutnie zniewalająco. Cal nie wiedział, jak w mgnieniu oka radość z jej wizyty zmieniła się w podniecenie, ale nic go to nie obchodziło. Wiedział tylko, bez żadnej wątpliwości, że chciał jej dotknąć, poczuć jej zapach, ciało, które najpierw się napina, a potem topnieje w jego ramionach.
– Wcale nie jesteś tak przewidywalny, jak powinieneś być. – Patrząc na niego, Quinn zdjęła przez głowę sweter i rozpięła koszulę, którą miała pod spodem. – Miejscowy chłopak z sympatycznej, solidnej rodziny, prowadzącej interesy w tym mieście od trzech pokoleń. Powinieneś być przewidywalny, Caleb – ciągnęła, rozpinając dżinsy. – Podoba mi się, że nie jesteś. I nie mam na myśli tylko seksu.
Pochyliła się, żeby zdjąć buty i odrzuciła włosy, które opadły jej na twarz.
– Powinieneś mieć żonę – zadecydowała – albo być zaręczony z ukochaną z college'u. Planować dzieci.
– Planuję dzieci. Tylko jeszcze nie teraz. W tej chwili, Quinn, mogę myśleć tylko o tobie.
Jej serce podskoczyło na te słowa, zanim jeszcze Cal wyciągnął ręce i przesunął dłońmi po jej nagich ramionach. Zanim przyciągnął ją do siebie i zakrył jej usta swoimi wargami.
Quinn śmiała się, gdy kładli się na podłodze, ale jej serce waliło jak szalone. Teraz było inaczej, niż kiedy kochali się w łóżku. Byli bardziej niecierpliwi, niespokojni, ich ciała splotły się na podłodze.
Cal ściągnął w dół stanik Quinn, żeby pieścić jej piersi ustami, zębami, językiem, aż biodra dziewczyny uniosły się same. Otoczyła go dłonią, objęła, aż nie mógł powstrzymać się od jęku.
Nie chciał czekać, nie tym razem. Nie potrafił smakować, musiał brać. Przewrócił się na plecy, wciągając ją na siebie. Schwycił ją za biodra, ale Quinn już się uniosła i przyjmowała go w siebie. Gdy pochyliła się do przodu, by pocałować go łapczywie, jej włosy osłoniły ich twarze niczym kurtyna. Jestem tobą otoczony, pomyślał. Twoim ciałem, zapachem, siłą. Przesunął palcami po linii jej pleców, łuku bioder, gdy prowadziła go wprost ku zapomnieniu.
Nawet kiedy wygięła się w tył, a jego oczy zaszły mgłą, nawet wtedy jej ciało, jej ciepło nie przestały go zniewalać.
Quinn zanurzyła się w odczuwaniu. Łomoczące pulsy i szalone tempo, spocone ciała i oszałamiające napięcie. Czuła, jak Cal dochodzi, ten nagły zryw jego bioder i podniecenie przeszyło ją niczym błyskawica. Sprawiła, że pierwszy stracił kontrolę, zawładnęła nim. I teraz użyła tej samej siły, podniecenia, żeby doprowadzić siebie na wysoki szczyt.
Z którego osunęła się na Cala i leżeli tak rozgrzani, oszołomieni, dopóki nie odzyskali oddechu. I wtedy Quinn zaczęła się śmiać.
– Boże, zachowujemy się jak nastolatki. Albo jak króliki.
– Nastoletnie króliki. Wstała rozbawiona.
– Często wykonujesz tak wiele prac biurowych na raz?
– Ach… Szturchnęła go w ramię, poprawiając stanik.
– Widzisz, jesteś nieprzewidywalny. Podał jej koszulę.
– Pierwszy raz tak sprawnie połączyłem różne zadania w godzinach pracy.
Quinn uśmiechnęła się, zapinając koszulę.
– To miłe.
– I po raz pierwszy czuję się jak nastoletni królik, odkąd nim byłem.
Pochyliła się i pocałowała go w usta.
– To jeszcze milsze. – Wciąż siedząc na podłodze, włożyła spodnie, Cal zrobił to samo. – Powinnam ci coś powiedzieć. – Sięgnęła po buty, wciągnęła jeden. – Bo myślę, że jeśli tego nie powiem, zachowam się jak tchórz.
Wzięła głęboki oddech, wciągnęła drugi but i popatrzyła Calowi prosto w oczy.
– Zakochałam się w tobie. Najpierw był szok, ostry niczym strzała wymierzona prosto w żołądek. Potem troska owinięta w śliską powłokę lęku.
– Quinn…
– Nie marnuj czasu na „znamy się tylko kilka dni”. I naprawdę nie chcę słyszeć, że „pochlebiasz mi, ale”. Nie powiedziałam ci tego po to, żebyś mógł coś odpowiedzieć, tylko po to, żebyś wiedział. Dlatego po pierwsze, nieważne jak długo się znamy. Znam siebie od dawna, i to bardzo dobrze. Wiem, co czuję. Po drugie, fakt, że powinno ci to pochlebiać, nie ulega dyskusji. I nie musisz się bać. Nikt od ciebie nie oczekuje, że będziesz czuł to samo, co ja.
– Quinn, my… wszyscy… żyjemy w wielkim stresie. Nawet nie wiemy, czy przeżyjemy lipiec. Nie możemy…
– Właśnie. Nikt tego nie wie i mamy więcej powodów, żeby się o to martwić. Dlatego, Cal – ujęła jego twarz w dłonie – ważna jest ta chwila. To, co dzieje się teraz, jest najważniejsze. Wątpię, czy w innym wypadku powiedziałabym ci, co czuję, chociaż bywam impulsywna, ale sądzę, że w innych okolicznościach poczekałabym, aż poczujesz to samo. Mam nadzieję, że tak się stanie, a na razie wszystko jest w porządku, tak jak jest.
– Musisz wiedzieć, że ja…
– Pod żadnym pozorem nie mów, że ci na mnie zależy. – Usłyszał w jej głosie pierwsze nuty złości. – Instynkt każe ci wygłosić wszystkie formułki, jakie mężczyźni mają przygotowane na takie okazje, a to mnie tylko wkurza.
– Dobrze, w porządku, pozwól mi tylko zadać jedno pytanie, tak, żeby cię nie wkurzyć. Zastanawiałaś się, czy to, co czujesz, nie wiąże się z wydarzeniami na polanie? Z tym, co Ann Hawkins czuła do Gilesa Denta?
– Tak, zastanawiałam się, ale to nie to. – Wstała, wciągnęła sweter. – Jednak to dobre pytanie. Dobre pytania mnie nie wkurzają. To, co ona czuła, a ja przez nią, było intensywne i wyczerpujące. Nie mogę powiedzieć, że moje uczucia nie są po części takie same, ale tamte przynosiły ból i smutek. Pod warstewką radości czaiła się rozpacz. To nie to, Cal. To, co czuję, nie boli. Nie czuję smutku.
Dlatego… masz chwilę, żeby zjeść ze mną lunch, zanim Cybil i Layla skończą grę?
– Ach… pewnie.
– Świetnie. Zobaczymy się na dole. Skoczę do łazienki i poprawię makijaż.
– Quinn… – Cal zawahał się, gdy odwróciła się od otwartych drzwi. – Nigdy wcześniej nie czułem do nikogo tego, co teraz do ciebie.
Wychodząc, uśmiechnęła się. Skoro to powiedział, to naprawdę tak było, bo taki właśnie był Cal. Biedny chłopak, pomyślała. Nawet nie wiedział, że wpadł.
Gęsty zagajnik otaczał cmentarz od północy i ciągnął się od końca piaszczystej drogi, tak wąskiej, że ledwo mieściły się na niej dwa samochody, aż do wzgórz. Stara tablica, spłukana przez deszcze, głosiła, że kiedyś stał tu Pierwszy Kościół Bożych Ludzi, ale spalił się od uderzenia pioruna siódmego lipca tysiąc sześćset pięćdziesiątego drugiego roku.
Quinn czytała o tym, ale zupełnie inaczej było stać tutaj, na chłodzie i wietrze, i wyobrażać sobie to wszystko. Czytała też o małej kaplicy, która stała w miejscu kościoła, dopóki nie została zniszczona podczas wojny secesyjnej i nie popadła w ruinę.
Teraz stały tu tylko tablice i nagrobki otoczone zesztywniałym od mrozu zielskiem. Tu i ówdzie Quinn widziała plamy kolorowych kwiatów wybijające się na tle szarych kamieni i zimowych brązów.
– Powinnyśmy były przynieść kwiaty – powiedziała cicho Layla, patrząc na mały, prosty nagrobek, na którym wyryto tylko dwa słowa: Ann Hawkins.
– Ona ich nie potrzebuje – odparła Cybil. – Nagrobki i kwiaty są dla żywych. Martwi mają co innego do roboty.
– Pocieszająca myśl. Cybil tylko wzruszyła ramionami.
– Naprawdę tak myślę. Nie ma sensu być martwym i znudzonym. To ciekawe, że nie ma żadnych dat, nie sądzicie? Ani urodzin, ani śmierci. Żadnych sentymentów. Miała trzech synów, ale kazali wyryć na kamieniu jedynie jej imię i nazwisko. Pomimo że też zostali pochowani na tym cmentarzu, tak jak zapewne ich żony i dzieci. Dokądkolwiek trafili za życia, wrócili do domu, żeby spocząć obok Ann.
– Może wiedzieli, lub wierzyli, że wróci. Może powiedziała im, że śmierć nie oznacza końca. – Quinn w zamyśleniu popatrzyła na nagrobek. – A może po prostu chcieli, żeby był prosty, ale teraz, gdy o tym wspomniałaś, zastanawiam się, czy zrobili to celowo. Bez początku, bez końca. Przynajmniej aż do…
– Tego lipca – dokończyła Layla. – Kolejna pocieszająca myśl.
– No dobrze, wy się pocieszajcie, a ja zrobię kilka zdjęć. – Quinn wyjęła aparat. – Mogłybyście spisać parę nazwisk z nagrobków. Sprawdzimy je później, zobaczymy, czy mają jakiś bezpośredni związek z…
Potknęła się, cofając, żeby złapać lepsze ujęcie, i usiadła ciężko na jakiejś płycie.
– Och, cholera! Kurczę, uderzyłam się dokładnie w siniaka, którego nabiłam sobie dziś rano. Świetnie.
Layla pobiegła, żeby pomóc jej wstać, Cybil, krztusząc się ze śmiechu, ruszyła za nią.
– Och, zamknij się – zrzędziła Quinn. – Strasznie tu nierówno i ledwo można zauważyć niektóre nagrobki. – Potarła biodro i popatrzyła z gniewem na kamień, o który się potknęła. – Ha. Zabawne. Joseph Black, zmarł w tysiąc osiemset czterdziestym trzecim. – Rumieniec złości na jej twarzy zbladł. – Takie samo nazwisko jak moje. W sumie „Black” to dość popularne nazwisko. Ale jeśli wziąć pod uwagę to, że on spoczywa tutaj, a ja właśnie potknęłam się o jego grób…
– Może należeć do twojej rodziny – uznała Cybil.
– I do rodziny Ann? Quinn potrząsnęła głową na sugestię Layli.
– Nie wiem. Cal badał drzewo genealogiczne Hawkinsów, ja tylko zerknęłam. Wiem, że starsze zapiski poginęły, ale nie sądzę, żebyśmy oboje przeoczyli gałąź z moim nazwiskiem. Dlatego lepiej sprawdźmy, czego możemy się dowiedzieć o Josephie.
Ojciec nie potrafił jej pomóc, ale rozmowa z domem trwała czterdzieści minut, bo Quinn musiała wysłuchać najnowszych rodzinnych plotek. Potem zadzwoniła do babci, która pamiętała mgliście, że jej teściowa wspominała o wuju czy stryjecznym dziadku albo kuzynie, który urodził się w Maryland. A może w Wirginii? W poszukiwaniu sławy uciekł z piosenkarką z saloonu, zostawiając żonę i czwórkę dzieci i zabierając rodzinne oszczędności, przechowywane w puszce po ciastkach.
– Miły chłopak z tego Joe – uznała Quinn. – To chyba on. Postanowiła wymigać się od pomocy przy kolacji i pojechać do ratusza, żeby poszukać czegoś o Joe Blacku. Skoro tu umarł, to może i tutaj się urodził.
Po powrocie z zadowoleniem zobaczyła, że dom jest pełen ludzi, dźwięków i zapachu jedzenia. Cybil, jak to ona, włączyła muzykę, zapaliła świece, nalała wina. Wszyscy tłoczyli się w kuchni i zaostrzali apetyt marynowanymi oliwkami. Quinn wrzuciła jedną do ust i popiła winem z kieliszka Cala.
– Czy wypadły mi już oczy?
– Jeszcze nie.
– Przez trzy godziny przeglądałam dokumenty. Chyba posiniaczyłam sobie mózg.
– Joseph Black. – Fox podał jej kieliszek wina. – Dziewczyny mi mówiły.
– Dobrze, to ja już nie będę musiała. Udało mi się dotrzeć tylko do jego pradziadka, Quintona Blacka, który urodził się w tysiąc sześćset siedemdziesiątym szóstym. Nic o wcześniejszych czasach, w każdym razie nie tutaj. I nic o Joe. Miał trzy siostry, ale znalazłam tylko ich akty urodzenia. Miał też ciotki, wujów i tak dalej, ale o nich też prawie nic nie znalazłam. Wygląda na to, że rodzina Blacków nie była zbyt istotna w życiu Hawkins Hollow.
– Inaczej to nazwisko coś by mi mówiło – powiedział Cal.
– Tak. W każdym razie zaciekawiłam moją babcię, która wyruszyła na poszukiwanie starej rodzinnej Biblii. Zadzwoniła do mnie na komórkę i powiedziała, że chyba dostał ją jej szwagier po śmierci swoich rodziców. Może. W każdym razie to jakiś trop.
Popatrzyła na nieznajomego, który stał oparty o blat, bawiąc się kieliszkiem wina.
– Przepraszam? Gage, prawda?
– Tak jest. Specjalista od pomocy drogowej. Quinn uśmiechnęła się, gdy Cybil przewróciła oczami, wyciągając z piekarnika bochenek ziołowego chleba.
– Tak, słyszałam. Wygląda na to, że kolacja już gotowa. Umieram z głodu. Nic nie zaostrza bardziej apetytu niż lektura aktów urodzin i zgonów Blacków, Robbitów i Clarków.
– Clarków? – Layla opuściła talerz, który podstawiła Cybil na chleb. – Byli tam jacyś Clarkowie?
– Tak, Alma i Richard, o ile dobrze pamiętam. Muszę sprawdzić w notatkach. A dlaczego pytasz?
– To panieńskie nazwisko mojej babci. – Layla zdobyła się na nikły uśmiech. – I to też pewnie nie jest zbieg okoliczności.
– Czy ona jeszcze żyje? – zapytała natychmiast Quinn. – Możesz się z nią skontaktować i…
– Zjedzmy, zanim wystygnie – przerwała jej Cybil. – Później będzie mnóstwo czasu na buszowanie w drzewach genealogicznych. Ale gdy ja gotuję – wręczyła Gage'owi gorący talerz z chlebem – wszyscy jedzą.