8.

Tony zatelefonował do Noaha tydzień później. – Wczoraj przed gmachem Sądu Najwyższego odbyła się niewielka demonstracja.

– Czego chcieli?

– Domagali się wstrzymania eksperymentów i testów genetycznych.

– Niech to szlag! Mówisz, że niewielka?

– Mniej więcej pięćset osób. Niewykluczone jednak, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

– Informuj mnie, gdyby nastąpiły kolejne demonstracje.

– Myślisz, że podżega ich Ogden?

– Tak, do diabła! Za dużo tych zbiegów okoliczności!

– Będę miał na wszystko oko. A co u ciebie?

– Nie najgorzej.

– Wymijająca odpowiedź.

– Tego wymaga ostrożność, a ostrożność to jedna z reguł tej gry. Pamiętaj, że te reguły obowiązują również ciebie.


– Już prawie północ. Kładź się spać.

Kate podniosła wzrok znad slajdu, który oglądała bacznie pod mikroskopem.

– Jeszcze chwilę – poprosiła Noaha i znowu spojrzała na slajd. – Chciałabym się upewnić, czy…

– Ani sekundy dłużej. – Wyciągnął slajd z mikroskopu. – Jesteś zbyt zmęczona. I tak nie ufałbym twoim osądom.

– Przecież czuję się świetnie. – Wyciągnęła rękę, chcąc odzyskać slajd. – I w ogóle nie masz prawa ingerować w to, co robię.

Uchylił się zwinnie.

– A kto może je mieć, jeśli nie ja? Nikt inny, lecz właśnie ja zagnałem cię do tej katorżniczej pracy.

Znów sięgnęła po slajd.

– Katorga na galerach staje się przeszłością. Oddaj mi to.

– Zajmiesz się tym jutro. – Pociągnął ją za rękę, żeby wstała z krzesła. – Na dzisiaj starczy. Nie musisz harować dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– Wcale nie pracuję tak dużo. Po południu spędziłam trzy godziny w leśniczówce, razem z Joshuą.

Delikatnie pchał ją ku wyjściu.

– Co u niego?

– A jak myślisz? Bawi się w najlepsze na Wyspie Skarbów wraz z Piotrusiem Panem.

– Coś mi się zdaje, że pomieszałaś różne opowieści. – Starannie zamknął za sobą drzwi do laboratorium. – I jeszcze nigdy nie słyszałem, aby Setha porównywano z Piotrusiem Panem. Jeśli mnie pamięć nie myli, to po waszym pierwszym spotkaniu kojarzył ci się raczej z Kubą Rozpruwaczem. Ta nowa osobowość z pewnością rozśmieszyłaby go do łez.

Tak, miał rację. Im dłużej przebywała w towarzystwie Setha Drakina, tym bardziej blakło pierwsze wrażenie, jakie odniosła na jego widok. Zdawała sobie z tego sprawę i to wytrącało ją trochę z równowagi. Wyglądało na to, że Seth czuje się dobrze w każdej skórze, jaką przybiera, a przy tym jest chyba zawsze sobą.

– Wiesz dobrze, co mam na myśli. – Posłusznie idąc z Noahem do kuchni, rzuciła tęskne spojrzenie na drzwi laboratorium. – Wszystko, czego mi trzeba, to jeszcze jedna godzina.

– Nie ufam ci. Gdybym cię tu zostawił, siedziałabyś tak do świtu. Pewnie ma rację, pomyślała. Z każdą minutą, z każdym dniem narastały w niej podniecenie i zapał.

– Przecież ty sam przywiozłeś mnie tu do pracy.

– Ale nie po to, abyś padła z przemęczenia. Jaki wtedy byłby z ciebie pożytek?

– Nie możesz mieć wszystkiego. – Spojrzała na niego oskarżycielskim wzrokiem. – Chociaż na pewno dążysz do tego z całych sił.

– Staramy się o to wszyscy. – Podał jej filiżankę kawy. – Wypij i kładź się spać.

Zdumiona uniosła brwi.

– Kawa?

– Bezkofeinowa.

Mogła się tego domyślić. Noah potrafił dążyć do obranego przez siebie celu. Nie po raz pierwszy wyciągał ją niemal przemocą z laboratorium. Od dwóch tygodni niańczył ją jak kwoka, gotował dla niej, a potem pilnował, aby zjadła wszystko jak należy, aby spała, ile trzeba, i odbywała codziennie spacery – wszystko dla jej dobra. Spacery zastępowała nieraz wyjazdami do leśniczówki, gdzie spotykała się z Joshuą.

– Wprawiasz mnie w zakłopotanie. Czuję się trochę jak dziewica, którą się tuczy przed złożeniem w ofierze na ołtarzu.

– Masz dziś, jak widzę, swój wieczór nieścisłości – uśmiechnął się Noah. – O ile wiem, tuczono zwierzęta, nie ludzi. I z pewnością nie jesteś dziewicą, chyba że Joshua został przez ciebie adoptowany. – Już bez uśmiechu dodał: – Robię, co tylko w ludzkiej mocy, abyś nie została poświęcona. Ani na moim ołtarzu, ani na żadnym innym.

Wydał jej się nagle tak bardzo zmęczony i zrezygnowany, że poczuła przypływ współczucia. Odwróciła wzrok.

– No cóż, zapewne dziewice i bez tego nabierają ciała. Słyszałam, że bywają przekarmiane. – Upiła łyk kawy i odstawiła filiżankę. – Nie piję więcej. Bo i po co, skoro i tak nie ma w niej tego, co najważniejsze?

– Jutro wieczorem przestawimy się na gorącą czekoladę. Idź już spać.

Pokręciła głową.

– Jeszcze nie. – Skierowała się w stronę werandy. – Muszę wyjść na świeże powietrze.

Wyszedł za nią i zamknął drzwi.

– Nie bierzesz kurtki?

I znowu kwoczy, pomyślała zrezygnowana. Widać, że puścił jej słowa mimo uszu.

– Nie, przejdę się tylko trochę i zaraz wracam. A ty możesz już iść do łóżka.

– Poczekam na ciebie.

Podeszła do poręczy i wyjrzała w ciemność, wsłuchując się w odgłosy nocy. Noah pozostał przy drzwiach, czuła jednak na sobie jego wzrok.

– Nie zamierzam uciekać.

– Wiem. Jesteś zbyt zaangażowana. Teraz musiałbym wypędzać cię stąd siłą.

– Osiągnęłam dziś wspaniały wynik: dziewięćdziesiąt dwa procent.

– Musisz dojść do dziewięćdziesięciu ośmiu.

– A więc pozwól mi wrócić do laboratorium.

– Nie dziś. Nie ma mowy.

Odmowa nie zaskoczyła jej. Wiedziała, że Noah nie ustąpi.

– W przyszłym tygodniu dojdę do dziewięćdziesięciu ośmiu.

– To dobrze.

– Dobrze? Rewelacyjnie. Przecież tego właśnie chciałeś, czyż nie?

– Tak jak i ty.

Skinęła głową. Oddychała głęboko, rozkoszując się rześkim powietrzem.

– Nigdy przedtem nie byłam w Zachodniej Wirginii. Podoba mi się tutaj. Tyle pięknych drzew… A ja myślałam zawsze, że nie ma tu nic prócz kopalń węgla.

– Jeśli lubisz drzewa, powinnaś kiedyś znaleźć się tam, gdzie się urodziłem. Rodzice mieli letni domek na północ od miasta, a lasy są w okolicy tak gęste, że czujesz się, jakbyś szła w tunelu z zieleni.

– Twoi rodzice żyją?

– Nie, matka zmarła, kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem, a ojciec dwanaście lat temu. Atak serca. – Skrzywił się. – Chyba nigdy nie układało mi się z nimi jak należy. Dla ojca istniały przede wszystkim sprawy zawodowe, miał za mało czasu, aby poświęcić więcej uwagi mnie lub mojej matce. Rozwiodła się z nim, kiedy byłem jeszcze chłopcem. Ale on nie dał za wygraną, podjął walkę i uzyskał prawo do opieki nade mną.

– W takim razie musiałeś dla niego wiele znaczyć.

– Może. Nie wiem. Jako jego syn miałem w przyszłości przejąć zarządzanie firmą. – Pokiwał głową. – Chryste, jak on kochał tę swoją firmę! W tworzenie J. & S. zaangażował się cały, bez reszty. Nie zostawił innym nic do roboty.

– Ale ta firma znaczyła wiele także dla ciebie.

– Ojciec wciągnął mnie w to bardzo wcześnie, nie miałem wyboru. Jednak próbowałem ze wszystkich sił wyrwać się z tego, nie chciałem zarządzać firmą. Zamierzałem studiować, zdobyć dyplom, ale ojciec obciął mi fundusze, zanim jeszcze zdołałem ukończyć studia. – Uśmiechnął się krzywo. – Powiedział, że przyda mi się trochę wiedzy medycznej, skoro mam zarządzać firmą farmaceutyczną, ale dyplom nie jest mi potrzebny.

– I co wtedy zrobiłeś?

– Eksplodowałem. Kazałem mu iść do diabła i zdecydowałem się na krok najbardziej dla niego bolesny: zaciągnąłem się do wojska.

– I tam poznałeś Setha?

– Seth, Tony Lynski i ja służyliśmy razem w siłach specjalnych. Byliśmy w jednostce wysyłanej przez CIA w tajnych misjach. – Wzruszył ramionami. – Prędko się zorientowałem, że nie nadaję się do tego. Kiedy okres służby dobiegł końca, wróciłem do domu. Ułożyłem się z ojcem, ukończyłem naukę i zacząłem pracować w firmie. Po jej śmierci korciło mnie jak diabli, żeby zaangażować zespół fachowców i powierzyć im kierowanie J. & S., a jednocześnie stworzyć w innym miejscu niezależne laboratorium.

– Dlaczego tego nie zrobiłeś?

– To wszystko było moje. Firma, pracownicy…

– Podobno z czasem każdy upodabnia się do swoich rodziców.

– Uważasz, że stałem się taki, jak mój ojciec? Nic z tego. Starałem się nie pracować bez wytchnienia, mieć coś z życia. Próbowałem przy tym zestawić bilans. Pracownicy byli moimi ludźmi, musiałem się nimi zaopiekować. – Wykrzywił usta w bolesnym grymasie. – Nie spisałem się najlepiej, co?

– Nie mogłeś wiedzieć, że Ogden posunie się do…

– Nie musisz mnie usprawiedliwiać. Sam wiem, co zrobiłem. – Otworzył drzwi. – Powinnaś już iść spać.

Ma iść do łóżka, bo on się zdenerwował? Przez chwilę zapragnęła sprzeciwić się, stawić mu opór, mimo woli jednak poczuła, że jest skłonna poddać się jego woli. Był rozgoryczony. A ona? Nic się nie stanie, jeśli na chwilę zapomni o swojej niezależności. Podeszła bliżej.

– Co robisz w takich chwilach, kiedy nie zmuszasz mnie do jedzenia i picia kawy? – zapytała.

– Załatwiam rozmaite sprawy przez telefon. Rozmawiam z Sethem, informując go o wszystkim, co trzeba. – Umilkł. – Przygotowuję się – dodał.

– Do czego?

– Do apokalipsy. Zaprojektowanej i sterowanej przez pana Raymonda Ogdena.

Zmarszczyła brwi.

– Co masz na myśli?

– Pogadamy o tym, kiedy już będzie gotowe RU 2.

– Dlaczego nie teraz? Sądzisz, że jestem zbyt kapryśna lub płochliwa, aby koncentrować się jednocześnie na dwóch sprawach?

Otrząsnął się.

– Żałuję, że użyłem wtedy tego słowa.

– Powinno w ogóle zniknąć z naszego języka. A więc? Naprawdę tak sądzisz?

– Sądzę, że jesteś absolutnie wspaniała i tak twarda jak Skała Gibraltarska. Ale, moim zdaniem, nie musisz mieć wszystkiego na swoim talerzu, podczas gdy ja nie mam nic do roboty. – Uśmiechnął się. – Nie mogę cały czas tylko kręcić młynka palcami. Pewnie bym oszalał. Pozwól mi odetchnąć, Kate.

– Nie pojmuję, dlaczego… – Och, co za różnica, powiedziała sobie nagle zniecierpliwiona. Tak naprawdę nie miała teraz ochoty rozmyślać o pracy czekającej ją w laboratorium. Chwila zwycięstwa zbliżała się nieustannie, ona sama była w zbyt radosnym nastroju. – W każdym razie nie zamierzam siedzieć bezczynnie i pozwalać, abyś ty układał wszystkie plany, wiesz?

– Nawet mi to nie przyszło do głowy.

– Akurat! – Rzuciła mu sceptyczne spojrzenie i weszła do domu.

– Co byś chciała na śniadanie? – zawołał za nią Noah.

– Prawdziwą kawę.

– Nie ma sprawy. O siódmej rano wolno ją pić.

– O szóstej.

– Drzwi laboratorium pozostaną zamknięte do siódmej piętnaście, tak że możesz sobie spokojnie pozwolić na dodatkową godzinę snu. Na siódmą przygotuję śniadanie: jajka, bekon i tosty oraz prawdziwą kawę. – Uśmiechnął się. – Będziesz mogła zabrać do laboratorium termos z kawą i dzięki temu nie pokazywać się aż do południa.

– Jesteś bardzo miły.

– Staram się.

Nieznana jej dotąd nuta w jego głosie sprawiła, że Kate odwróciła się i spojrzała na niego, a kiedy spotkali się oczami, drgnęła. Coś się nagle zmieniło, to nie ulegało wątpliwości. Jeszcze przed chwilą czuła się po prostu poirytowana, zniecierpliwiona, teraz natomiast była… zaintrygowana.

Niech to diabli!

Co się z nią dzieje? Zdawało jej się, że cały ten lęk i chaos, jakich doświadczała od chwili śmierci Michaela, uwolniły ją od niemiłego balastu ostatnich lat, czyniąc ją otwartą i bardziej dostępną niż do tej pory. Odkąd rozwiodła się z Michaelem, nie czuła nic do żadnego mężczyzny, a teraz pociągało ją aż dwóch naraz. Kilka dni temu ogarnęło ją podniecenie seksualne na sam widok Setha Drakina, dziś uświadomiła sobie, że czuje coś do Noaha. Ale to wrażenie różniło się od poprzedniego, było łagodniejsze, wcale nie zwierzęce. Kojarzyło się raczej z ciepłą bryzą niż ze sztormem. Może nawet nie było zabarwione erotycznie; wydawało się raczej czymś w rodzaju głębokiego podziwu i potrzeby bycia blisko tej drugiej osoby.

Jednocześnie Kate pragnęła jego dotyku, ciepła jego ramion.

On również pragnął jej dotknąć. Zdradzało go lekkie, a zarazem wyraźne napięcie ciała.

Idąc szybkim krokiem przez salon, a potem przez hol do sypialni, czuła na sobie jego wzrok.

Jutro wszystko wróci do normy. Noah nie chce żadnych komplikacji, podobnie zresztą jak ona. Zignorują więc po prostu ten krótki moment i skoncentrują się na tym, co istotne.

Otworzyła drzwi sypialni.

Latarnia sztormowa, zapalona, stała na parapecie okiennym.

Na moment opadły Kate wyrzuty sumienia: zaabsorbowana pracą w laboratorium zapomniała dziś zapalić lampę dla Joshuy.

Ale Noah nie zapomniał.

Staram się, Kate.

Opiekuńczy, miły, pełen ciepła.

Poczuła się nagle jak zalęknione dziecko w ciemnościach, złaknione pomocnej dłoni. Nie chciała się tak czuć. Nie chciała być zdana na pomoc innych.

Niech to diabli!

– Siódma co do minuty – powitał ją Noah następnego ranka, kiedy weszła do kuchni. Zdjął z patelni plastry skwierczącego bekonu i ułożył je na dwóch talerzach. – Zajmij się kawą. Ja teraz nie mogę.

Zachowuje się tak, jakby wczorajszego wieczoru nie było tamtej chwili, pomyślała. No tak, ale czego się spodziewała? Że Noah powali ją tu, w kuchni, na podłogę i posiądzie gwałtownie, dając upust dzikiej żądzy? Naturalnie mogła teraz odetchnąć z ulgą.

Jednocześnie czuła się rozczarowana i zbita z tropu. Oto co wart jest jej seksapil.

– Pośpiesz się, przyrzekłem ci przecież, że znajdziesz się w laboratorium o siódmej piętnaście – przerwał jej rozmyślania Noah, podając jajecznicę.

– Daj mi sposobność, żebym się popisała. – Zdjęła z kredensu filiżanki i podstawki. – Przykro mi, że psuję ci rozkład dnia.

To twój rozkład dnia. – Położył talerze na blacie, gdzie już przedtem umieścił podkładki i postawił sok pomarańczowy. – To ty nie chciałaś wczoraj wyjść z laboratorium. Ja staram się tylko ułatwić ci życie.

– Któregoś dnia osiągniesz ten cel. – Uświadomiła sobie, że znowu się przekomarzają, a więc powrócili do stylu typowego dla ostatnich tygodni. Napełniła filiżanki kawą i ustawiła je na blacie. – Nie ma tostów? I jak się spisujesz?

– Spisuję się znakomicie. – Z tajemniczym uśmiechem podszedł do piekarnika. – Bułeczki. Upiekłem je z niczego.

To oznaczało, że spędził w kuchni wiele czasu.

– Pewnie wiesz, że kiedy już przekażę ci wyniki swojej pracy, nie będziesz mógł liczyć na rewanż z mojej strony.

– Myślę, że znajdę jakiś sposób, abyś mogła mi to wynagrodzić. Zesztywniała.

– Naprawdę?

– Niech to szlag! – Zatrzymał się w pół ruchu. – Widzę, że trafiłem w czuły punkt, co? A więc lepiej porozmawiajmy o tym. – Odstawił bułeczki, odwrócił się i spojrzał jej prosto w oczy. – Wcale nie chcę ci grać na nerwach.

– Nie jestem zdenerwowana.

– Akurat! – Skrzywił się z niedowierzaniem. – No dobrze, jestem tylko człowiekiem. Mam ochotę iść z tobą do łóżka. Chodziło mi to po głowie jakiś czas, co jednak wcale nie znaczy, że mam do ciebie żal.

– Jakiś czas? – powtórzyła zaskoczona.

– A co, myślisz, że uderzyło mnie to w jednej chwili, jak piorun? Może ty to tak odczuwasz, ale ja nie byłem aż do tego stopnia pochłonięty pracą. – Jakby od niechcenia dodał: – Naprawdę atrakcyjny z ciebie kociak, kochana doktor Denby.

Poczuła, że staje w pąsach. To niemądre z jej strony, tak bardzo się peszyć. Zwłaszcza że dla niego tamten moment wczorajszego wieczoru miał charakter czysto erotyczny. Ale takie nastawienie to nic nowego u mężczyzn. Noah z pewnością nie byłby zachwycony, gdyby mu wyznała, że w jej wypadku głównym uczuciem było pragnienie doznania otuchy i kontaktu emocjonalnego, a nie przeżycia uniesień seksualnych.

– Wszystko przez to, że przebywamy blisko siebie – powiedziała.

– Możliwe – przytaknął. – I niewykluczone, że to się powtórzy. Oboje odczuwamy potrzeby zgodne z naturą. Ale te sprawy nie odbiją się na niczym; chcę, abyś o tym wiedziała.

Dzięki. Wcale nie myślałam, że może być inaczej. – Usiadła i zajęła się swoim śniadaniem, starając się stłumić rozczarowanie – w tym samym stopniu irracjonalne, w jakim racjonalne było podejście Noaha do sprawy. Przecież on po prostu wypowiedział na głos to, o czym ona tylko myślała. Są kolegami, a przyjechali tu, aby pracować. Nie mają czasu na nawiązywanie kontaktów, ani o charakterze seksualnym, ani emocjonalnym. – Ale cieszę się, że wyjaśniliśmy sobie wszystko.


– To już prawie cztery tygodnie – powiedział Ishmaru, kiedy dodzwonił się do Ogdena. – Czekałem na telefon, a tu nic.

– Nie powiedziałem, że zadzwonię. W ogóle nie jesteś mi już potrzebny, palancie.

– Gdzie jest Kate Denby?

– Nie wiem. Nie dzwoń do mnie więcej. – Ogden odłożył słuchawkę.

Ishmaru ponownie wystukał numer telefonu – i tym razem połączył się z Williamem Blountem. Jeśli nie z jednym, może pogadać z drugim, nic nie szkodzi. To Blount go zatrudnił, co więcej: respektował jego moc. Ogden był niczym wielki, niezgrabny niedźwiedź, Blount natomiast kojarzył się zawsze z czarnym, śliskim wężem, który leży przywarty szczelnie do ziemi, czekając na moment dogodny do ataku.

– Gdzie jest Kate Denby? – zapytał Ishmaru.

– Witaj, Jonathanie. – Głos Blounta był gładki jak aksamit. – Pan Ogden jest z ciebie bardzo niezadowolony. Obawiam się, że będziemy musieli się rozstać.

– Gdzie ona jest?

– Jeszcze nie zdołaliśmy ustalić miejsca jej pobytu.

– Muszę ją mieć. – Umilkł na chwilę. – Albo Ogdena. Albo ciebie. Możesz wybierać.

Blount zachichotał.

– Interesujący wybór. Chętnie zadowoliłbym cię dwiema pierwszymi osobami, ale aktualnie nie jest to możliwe.

– Jak ją odnajdę?

– Poczekaj chwilę. – Ishmaru usłyszał jego przytłumiony głos; widocznie Blount zakrył słuchawkę dłonią: – Zajmę się tym, sir, z całą pewnością. Do widzenia, panie Ogden. – Jeszcze parę sekund i Blount powrócił do rozmowy z Ishmaru. – Czekaliśmy, żeby wypłynęli gdzieś na powierzchnię. Ale rzeczywiście nie zaszkodzi, jeśli pozwolimy ci poszperać trochę tu i tam. Jedyny trop, jaki mamy, to Tony Lynski, prawnik Smitha.

– Lynski znajdował się na mojej liście – przypomniał sobie Ishmaru.

– Otóż to. Zniknął w tym samym czasie, kiedy uległa zniszczeniu fabryka. Wpadliśmy niedawno na jego ślad, który doprowadził nas do domku w górach Sierra Mądre, ale gdy tylko zjawił się tam nasz człowiek, Lynski czmychnął natychmiast.

– Czy może wiedzieć, gdzie ona jest?

– Możliwe.

– Chcę znać adres tego domu w górach.

– Lynskiego już tam nie ma.

– Muszę mieć ten adres.

– Doskonale. – Blount podał adres i dodał: – Powodzenia. Oczywiście, jeśli coś znajdziesz, nie omieszkam wynagrodzić cię sowicie.

Mówi w swoim imieniu, nie Ogdena, uświadomił sobie Ishmaru. Wąż zaczyna prostować swoje zwoje.

– Byłoby jednak lepiej, gdybyś dzwonił na mój prywatny numer. Pan Ogden może być niezadowolony z twojego udziału w tej sprawie. Dobrze wiesz, że uzyskasz u mnie wszystko, czego chcesz.

– Chcę mieć więcej informacji – oświadczył Ishmaru i odłożył słuchawkę.

Ogden nie doprowadzi go już chyba do chwili triumfu, ale zastąpi go Blount. Zawsze można znaleźć kogoś chętnego do uczestniczenia w grze, której stawką są śmierć i chwała. Takim właśnie typem wydał mu się Blount już w pierwszej chwili, kiedy się poznali. Blount posiadał jakiś tajemniczy instynkt. Był zbyt sprytny, aby zostać wojownikiem, ale Ishmaru dostrzegał w nim duszę szamana, czarownika siedzącego w namiocie i knującego coś nieprzerwanie z myślą o własnej chwale.

Spojrzał na trzymaną w dłoni kartkę z adresem. Ogden dał za wygraną. Ale on nie zrezygnuje. Odnajdzie Lynskiego. Potrafi zbierać informacje. Może na drodze wiodącej do Kate odniesie więcej triumfów, nie tylko jeden.

Kate. Dziwne. W jego myślach pojawiała się czasem jako Kate, a czasem jako Emily. Coraz częściej jednak postać Kate bladła, ustępując miejsca Emily.

– Nadchodzę, Emily – wyszeptał. – Cierpliwości! Odnajdę cię.


Ishmaru.

Kate zbudziła się nagle, usiadła w łóżku, serce waliło jej jak młotem.

To nic, próbowała uspokoić samą siebie. Nic się nie stało, to tylko zły sen.

O Boże, Ishmaru!

Wyskoczyła z łóżka, na chwiejnych nogach podbiegła do okna. Joshua…

Joshua jest bezpieczny. Seth i Phyliss czuwają nad nim.

To był tylko zły sen, niejasny i bezładny… i straszny. Na szczęście Joshua jest bezpieczny. I ona też.

Nie, wcale nie czuła się bezpieczna. Po raz pierwszy, odkąd zamieszkała w tej chacie, była przerażona. Nie przejmowała się tym, że zachowuje się jak głuptas. W tej chwili pragnęła jednego: aby Joshua był nie w tej cholernej leśniczówce, lecz przy niej – tak blisko, żeby mogła go dotknąć.

To głupie. Nie może przecież zadzwonić tam i obudzić go w środku nocy.

Trzęsła się cała jak galareta. Przytrzymała się parapetu, kurczowo zacisnęła na nim dłonie.

Potrzebuję pomocy. Nie chcę już być tu sama.

Nie wiedziała nawet, do kogo się zwraca.

Do Setha?

Natychmiast odrzuciła tę myśl. Nie wiedziała nawet, skąd jej to przyszło do głowy. Seth był ostatnią osobą, jakiej potrzebowała w swoim życiu. To tylko pociąg fizyczny, nic więcej. Już raz, kiedy młodość i uleganie impulsom omamiły ją do tego stopnia, że przestała na jakiś czas myśleć w typowy dla siebie chłodny i analityczny sposób, zgodziła się zawrzeć związek małżeński, który okazał się wkrótce wielkim nieporozumieniem. Ale wtedy miała i tak trochę szczęścia: jeśliby Michael okazał się człowiekiem mniej statecznym i solidnym, ich małżeństwo stałoby się koszmarem. W wypadku Setha Drakina miałaby natomiast do czynienia z osobą, w której nie ma ani odrobiny stateczności.

A Noah?

Pomyślała o nim i natychmiast owładnęła nią fala ciepłego uczucia. Tak, pewnie zwracała się do niego, błagając przed chwilą o pomoc. Noah mógłby zapewnić bezpieczeństwo. Noah mógłby jej pomóc. Łączyło ich wiele: choćby wykształcenie i cele życiowe. Noah stał się dla niej przyjacielem, a z czasem ów ulotny moment intymności pomiędzy nimi mógłby przekształcić się w coś więcej.

Sama myśl o Noahu wystarczyła, aby zapomnieć o tamtym koszmarze.

Jednak Noah nie chciał od niej nic prócz całkowitego zaangażowania w pracę. A jej ostatni wynik, dziewięćdziesiąt sześć procent, oznacza, że zbliża się koniec badań.

Ale nawet jeśli on jej nie chce, to co? Nieważne. Jedynie w takich krótkich chwilach słabości jak teraz wydaje się jej, że potrzebuje kogoś u swego boku. To przejdzie.

Jutro będzie znowu silna, jak zawsze.

Stała, popijając kawę, kiedy o wpół do szóstej do kuchni wszedł Noah.

– Usłyszałem, że się krzątasz. Wcześnie dziś wstałaś. – Przesunął wzrokiem po jej szarym swetrze, spodniach i tenisówkach. – Jak widzę, nie bierzesz się dziś do roboty?

– Przykro mi, że cię rozczarowuję – odparła lakonicznie.

– Nie jesteś sprawiedliwa – mruknął cicho. – Nie przypominam sobie, abym zaganiał cię do laboratorium siłą.

– Nie mam ochoty bawić się w sprawiedliwość – odparła. – Spałam fatalnie, boli mnie głowa i zaczynam mieć dość tej harówy nad twoim cholernym RU 2. – Dopiła kawę i odstawiła filiżankę. – Poza tym chcę się zobaczyć ze swoim synem.

Nie odrywał od niej wzroku.

– Dlaczego nie spałaś dobrze?

– Skąd mam wiedzieć?

– Sądzę, że jednak wiesz.

– Może ci się zdaje, że mam chętkę na ciebie? – Wzrokiem pełnym dezaprobaty zmierzyła go od stóp do głów. – Nawet o tym nie myśl.

– Ojej! – skrzywił się pociesznie. – Jak widzę, jesteś w okropnym nastroju.

– Mam do tego prawo. Nie muszę tryskać cały czas słodyczą i uśmiechem. – Podeszła do drzwi. – Zadzwoń do Setha i powiedz mu, że już jadę.

– Tak jest, proszę pani.

Ignorując jego sarkazm, zbiegła po schodkach i zanurzyła się w gęstwinie lasu. Gałęzie drzew tworzyły w górze liściasty baldachim, pod którym panował półmrok i przyjemny chłód.

Jak przyjemnie móc pobiegać znowu, jak dawniej. Czuła krew pulsującą w żyłach i zbawienne odprężenie, które pozwalało jej zebrać myśli.

Chciwie wdychała wilgotną woń drzew i liści oraz rozmiękłej ziemi, uginającej się pod nogami.

Przez pierwsze dwie mile ścieżka wiodła poziomo, dalej już wznosiła się wyżej, ku wzniesieniu, na którym stała leśniczówka.

Wkrótce zaczęły się buntować płuca, ale zapał i podniecenie okazały się silniejsze. Nie zważała na zmęczenie.

Miała wrażenie, jakby na całej planecie nie było teraz nikogo prócz niej.

RU 2 przesunęło się w jej świadomości na dalszy plan, skryty za mgłą.

Zniknął też Noah.

Przestał istnieć nawet Ishmaru.

– Cieszy mnie, że tak bardzo się śpieszysz na spotkanie ze mną, Kate.

Ishmaru!

Zatrzymała się w miejscu jak wryta.

– Hej, nie chciałem cię nastraszyć. – Seth podbiegł bliżej, przystanął. – Jesteś blada jak upiór.

To nie Ishmaru. Ale tamten koszmar najwidoczniej tkwi w niej nadal.

– Napędziłeś mi stracha. Zazwyczaj czekasz na mnie dopiero na ostatniej mili.

– Zobaczyłem, jak biegniesz, i pomyślałem sobie, że możemy pobiegać razem. – Uśmiechnął się. – Ścigamy się do leśniczówki? – Odwrócił się i pomknął przed siebie.

– Oszukujesz! – zawołała, ruszając za nim…

W odpowiedzi roześmiał się tylko. Piotruś Pan, pomyślała zrezygnowana.

Kiedy dotarła na miejsce, Seth siedział już na schodach.

– Co tak długo? – zapytał z niewinną miną.

– To nie był uczciwy wyścig. – Spojrzała na niego wilkiem i opadła na stopień, zasapana. Seth, zarumieniony od biegu, wyglądał jak okaz zdrowia i siły, a jej humoru nie poprawił fakt, że oddychał równomiernie, jakby nigdy nic. – Zresztą powinnam mieć fory. Ty wspinasz się codziennie po tych schodkach, po takim treningu masz pewnie płuca jak ze stali.

– Jasne. – Wyprostował prawą rękę, prezentując grę mięśni. – W ogóle jestem człowiekiem ze stali. Ale muszę przyznać, że biegasz szybko. – Zerknął na nią z ukosa. – Jak na kobietę – dodał.

– Chcesz mnie rozzłościć? – Jej oddech powracał już do normy. – Nie dam ci tej satysfakcji. Jak Joshua?

Wspaniale. Wczoraj po południu odbyliśmy polowanie. Udało mu się sfotografować jelenia z odległości zaledwie czterech jardów. – Potrząsnął głową. – Ale nie potrafię nauczyć go cierpliwości. Nie może się doczekać, kiedy wreszcie klisza będzie wywołana. Ma ich już całą stertę, tyle narobił zdjęć w ciągu tych paru tygodni.

– Nie możesz wysłać ich pocztą do wywołania?

Pokręcił głową przecząco.

– Zakaz utrzymywania wszelkich kontaktów ze światem zewnętrznym. Polecenie Noaha.

– A ty zawsze go słuchasz?

– Jasne. To jego gra. Zresztą zazwyczaj ma rację. – Wstał, pociągnął ją, by wstała. – Ale nie mów mu, że ci to powiedziałem, Nie martw się, nie powiem. On i tak wierzy już za bardzo w swoją moc.

Seth zagwizdał cicho.

– Jak widzę, Noah miał rację uprzedzając mnie, że masz zły dzień.

– Rozmawialiście o mnie? A co, według niego, jest ze mną nie w porządku? – zapytała z przekąsem. – Może dopatrzył się u mnie napięcia przedmiesiączkowego?

– Nie, powiedział, że jesteś przepracowana, że znajdujesz się w ciągłym stresie, ale mimo to trzymasz się lepiej niż te kobiety, z którymi się stykał, chociaż niekiedy pozwalasz się ponieść humorom. – Umilkł na moment. – I co, jesteś rozczarowana?

Tak. Nie chciała jeszcze pojednania, wolała tamten nastrój rodzący irytację…

– Na pewno nie wymyśliłeś tego sam?

– Chciałbym, aby tak było, ale nie. Brzmi nieźle, prawda? – Uśmiechnął się. – Czy zdobędę u ciebie kilka punktów, jeśli przyznam, że zgadzam się całkowicie z opinią Noaha na twój temat?

A niech to!

Znowu owładnęło nią to palące podniecenie seksualne, jakiego doświadczyła tamtego dnia w lesie. Jak to możliwe, że najpierw jest wściekła i najchętniej rzuciłaby się na niego z pięściami, a w następnej chwili wyobraża sobie, jak by to było, gdyby zagarnął ją pod siebie i wtargnął w nią? Co się z nią dzieje, do diabła? Wygląda na to, że utraciła dziś wszelką kontrolę nad sobą.

Nadal wpatrywał się w nią pytającym wzrokiem.

– I co, zdobędę te punkty?

– Nie. – Zaczęła wchodzić wyżej. – Nie potrzebujesz żadnych dodatkowych punktów u mnie. I tak trzymasz już w garści Joshuę i Phyliss.

Nie doceniasz ich. – Dogonił ją na schodkach. – Phyliss jest zbyt sprytna, aby nie przejrzeć mnie na wylot, a Joshua to bystry chłopiec. Odwróciłby się ode mnie w jednej chwili, gdybym uczynił coś sprzecznego ze sposobem, w jaki go wychowałaś. A wychowałaś go naprawdę wspaniale.

– Dziękuję. – Spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Co miałeś na myśli, mówiąc o Phyliss i przejrzeniu cię na wylot? Co takiego mogłaby dostrzec?

– Wszystkie niedociągnięcia i wady. – Skrzywił się. – Sądzisz, że mężczyzna, który przez tyle lat służył w wojsku jako najemnik, może być jeszcze normalny? Nie rozumiesz tych spraw. Po wyjściu z wojska mogłem wrócić do normalnego życia. Jak Noah lub Tony. Nie zrobiłem tego.

– Dlaczego?

Nie odpowiedział na to pytanie. Zdawało się, że w tej chwili interesują go wyłącznie schodki.

– Mogę się założyć, że wbiegnę na górę pierwszy, szybciej niż ty.

– Dlaczego? – powtórzyła.

Spojrzał na nią.

– Ty też zaczynasz prześwietlać mnie na wylot? Może nadeszła już pora, abym ruszył w swoją drogę?

– Zawsze wybierasz się w drogę, kiedy czujesz się zdemaskowany? A co z Noahem? Przecież on zna cię dobrze od wielu lat.

– Przy nim czuję się swobodnie. Noah ma w sobie coś ze mnie. Oczywiście prócz moich wad.

– No cóż, gdybyś wyruszył teraz dalej, zostawiając mego syna bez opieki, odkryłbyś potem u siebie znacznie więcej wad.

Parsknął śmiechem.

– Nawet nie wiesz, Kate, jak bardzo cię lubię.

Ja ciebie też, pomyślała zrezygnowana. Trudno nie lubić Piotrusia Pana.

– Mówię poważnie, Seth. Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– I tak bym nie odszedł. Szaleję za twoim synem. Uśmiechnęła się.

– Masz dobry gust.

– A więc wyjdziesz za mnie i zajmiesz się prowadzeniem domu?

– Co takiego?

– Pewnie nie sprawdziłbym się, gdybym próbował wychowywać własne dziecko. Wybawiłaś mnie z wielkiego kłopotu.

Zachichotała.

– Wziąłbyś czym prędzej nogi za pas, gdybyś choć na chwilę uwierzył, że traktuję twoje słowa serio.

– Nigdy nie wiadomo. – Skierował wzrok na taras, gdzie Phyliss, obserwując ich, stała oparta o balustradę. – Właśnie oświadczyłem się Kate – zawołał – a ona mnie wyśmiała!

– Bo ma dość oleju w głowie – odparła Phyliss.

– A więc i ty nie wyszłabyś za mnie?

– Nie. Ale mogłabym cię zaadoptować. Przydałoby mi się nowe wyzwanie w jesieni życia.

– Nie ma mowy. – Aż się wzdrygnął. – Jeszcze byś zaczęła naprawiać moje wady. A poza tym – dodał po chwili – nie zauważyłem, aby u ciebie nastała już jesień. Następnym razem, kiedy poczujesz znowu jesienny chłód, daj mi znać. Chociaż popatrzę, jak drżysz z zimna.

Kate spoglądała na Setha i teściową z zadowoleniem. Najwidoczniej oboje rozumieli się doskonale, sprawiali wrażenie, jakby znali się od dawna. Uświadomiła sobie nagle, że Phyliss nigdy nie czuła się tak swobodnie w towarzystwie Michaela. Owszem, matkę i syna łączyło uczucie, ale ich charaktery różniły się między sobą jak dzień i noc. Michaelowi brakowało poczucia humoru i radości życia, cech jakże typowych dla Phyliss.

– Czy Joshua już wstał? – zapytała, wchodząc na taras. Phyliss zaprzeczyła ruchem głowy.

– Dopiero szósta. Czy coś się stało?

– Nie, po prostu chciałam go zobaczyć. Nic się nie stało. – Uświadomiła sobie, że to prawda. Nie stało się nic, z czym nie mogłaby dać sobie rady. Czuła się też o wiele spokojniejsza, odkąd znalazła się tutaj. Cień Ishmaru zanikał. Wszelkie zagrożenia zdawały się oddalać z każdą chwilą. Ta zwariowana chętka, aby pójść z Sethem do łóżka, była do opanowania. Podobnie iskra, która zabłysła między nią i Noahem. Wszystko wracało do normy. – To może przygotuj coś na śniadanie, a ja w tym czasie pójdę obudzić Joshuę, dobrze?

– Była naprawdę podenerwowana – powiedziała Phyliss do Setha, odprowadzając wzrokiem Kate, która zeszła po schodkach na dół i pobiegła w stronę swojej chaty. – Powiedziała coś?

Cóż, była gotowa zagrozić mi nie na żarty, gdybym nie zgodził się zostać jej chłopcem. – Stał oparty o balustradę. – Uprzedziłem ją, że nie pozwolisz na to.

– Kłamca. – Phyliss zerknęła na niego z ukosa. – Ale byłabym do tego zdolna, gdybym uznała, że tak trzeba.

– Wiem. Jesteś silniejsza niż ja. Mogłabyś pozbyć się mnie stąd w jednej chwili.

Obserwowała go bacznie.

– Czy mi się zdawało, czy też rzeczywiście wyczulam w twoim głosie nutę powagi?

Znów spojrzał na oddalającą się postać Kate.

– Bardzo lubię przebywać tu z tobą i Joshuą – mruknął. – To… wspaniały okres.

– Dobry Boże, czyżbyś chciał oświadczyć się teraz mnie?

– Nie, jesteś na to zbyt rozsądna. – Wzruszył ramionami i wyjaśnił z widocznym zakłopotaniem: – Chciałem po prostu, żebyś wiedziała, że jesteś… Nigdy jeszcze nie spotkałem… Jesteś niezwykłą osobą, Phyliss.

– Wiem. Czy chcesz coś jeszcze dodać?

– Nie.

– W takim razie skończ z tą rzewną nutą, bo się jeszcze rozkleisz. I pozmywaj naczynia. Twoja kolej.

Odetchnął głęboko, jakby z rozpaczą i zarazem ulgą.

– Robiłem to wczoraj.

– A ja przyrządziłam dziś śniadanie. – Uśmiechnęła się. – Przestań się sprzeczać. I tak nie wygrasz.

Podszedł do drzwi.

– Wiem. Chciałbym jednak wygrać choć jeden raz.


Kiedy Kate dotarła do chaty, ujrzała Noaha. Stał na tarasie.

– Czujesz się lepiej? – zapytał.

– Tak. – Wbiegła na górę. – Znacznie lepiej. Spędziłam dzień z ludźmi, których kocham, przebiegłam spory kawał drogi. Nie ma lepszego sposobu na przegnanie dręczących cię demonów.

– Czyżbym był jednym z nich?

– Może. – Uśmiechnęła się. – Ale nawet jeśli tak, egzorcyzmy zostały już odprawione.

– Nie chcę być jednym z twoich demonów, Kate.

– Mówiłam ci przecież… – Urwała w pół zdania, widząc jego zbolałą minę. Wyjaśnij to wreszcie, pomyślała. Nie można żyć z tak potwornym zamętem w duszy. To będzie przeszkadzać ci w pracy… – Wcale nie jesteś jednym z nich – powiedziała. – Zachowałam się jak ostatnia kretynka. Wybacz mi. Zazwyczaj nie jestem tak nieprzystępna.

– Nieprzystępna?

– Wiesz, od długiego czasu jestem sama. Ponieważ jesteś tu, czułam się… sama nie wiem. Cały świat zdaje się wirować wokół mnie i mam wrażenie, że muszę wesprzeć się o kogoś. – Uniosła dłoń, nie pozwalając mu dojść do słowa. – Wiem, jak to brzmi, wiem też, że to najmniej dogodny moment. Nie zrozum mnie źle, nie wychodzę z żadną propozycją. Po prostu chciałam być uczciwa. Zasługujesz na to.

– Naprawdę?

– Tak. Odkąd przebywamy tu we dwoje, jesteś wobec mnie szczery. – Wzruszyła ramionami. – Teraz, kiedy już wyjaśniliśmy sobie tę sprawę, mogę wracać do pracy. – Zmieniła temat. – Co mamy dziś na obiad? Umieram z głodu.

– Pieczoną kaczkę. – Nie ruszał się z miejsca. – Masz rację, to nieodpowiednia pora. – Ciszej dodał: – Ale nie zawsze tak będzie, Kate.

Spojrzała na niego i poczuła falę ciepłego uczucia, kiedy dostrzegła w jego oczach czułość. Tego właśnie pragnęła, a nie kilku krótkich, gwałtownych porywów zmysłów w gęstwinie lasu, przeżytych z Sethem. Potrzebowała czułości, poczucia bezpieczeństwa, związku o solidnych podstawach.

Ale jeszcze nie teraz, pomyślała. Dla nas obojga nastąpiłoby to zbyt szybko.

Może trochę później.

Nieokreślona w czasie obietnica.

Po prostu może kiedyś…


– Udało się – oznajmiła Kate cztery dni później, wybiegając z laboratorium. – Masz, czego chciałeś. Wszystko zgodnie z pańskim życzeniem, doktorze Smith.

Jego twarz pojaśniała z radości.

– Dziewięćdziesiąt osiem procent?

– Dokładnie co do jednego. – Opadła na fotel i wyciągnęła nogi daleko przed siebie. – Dyskietka i wszystkie papiery z danymi leżą na stole w laboratorium.

– Chyba wiesz, że po osiągnięciu fazy finalnej będę musiał zaciągnąć cię znowu do laboratorium?

– Spodziewałam się tego, ale wybij to sobie z głowy. Jeśli potrzebne ci jakieś objaśnienia, zostanę tu jeszcze dzień lub dwa. Potem będziesz musiał umawiać się ze mną specjalnie, bo zamierzam spędzać więcej czasu z Joshuą i Phyliss.

– Jesteś cała rozpromieniona. – Uśmiechnął się. – Przyjmij moje gorące gratulacje, Kate.

– Dziękuję. – Rzeczywiście, czuła się jak w siódmym niebie. – Sama nie wiem, dlaczego jestem tak bardzo podniecona. Przecież wiedziałam, że ten dzień nadejdzie.

– I nadszedł. Dokonałaś rzeczy niezwykłej.

– Wiem. Mógłbyś otworzyć z tej okazji szampana.

– Nie mam szampana. To rzeczywiście niedbalstwo z mojej strony. Czy mogę ci podać filiżankę kawy?

– Kawa to za mało. – Zerwała się na równe nogi. – Czuję się, jakby wyrosły mi skrzydła. Pobiegam trochę. Może się przyłączysz?

– Jasne, czemu… – Urwał w pół zdania. – Nie, idź sama. Przejrzę w tym czasie twoje notatki. Wieczorem mógłbym już podjąć pracę.

Poczuła, jak opada z niej cząstka euforii. Powinna była wiedzieć, że Noah nie zechce odwlec prac nad produkcją RU 2 nawet o jeden dzień.

– Jak chcesz. – Zdjęła z siebie fartuch roboczy, rzuciła go na poręcz krzesła. – Na razie.

Wybiegła z chaty. To nieważne. Jej sukces wcale nie stracił na znaczeniu tylko dlatego, że nie ma go z kim dzielić.

Nie, to nie tak. Może dzielić go przecież z Joshuą i Phyliss. I z Sethem. Noah nie jest jej wcale potrzebny.

Puściła się pędem w stronę leśniczówki.

Загрузка...