To Emily. Widział jej złociste włosy połyskujące w blasku księżyca, kiedy kroczyła przez łąkę w jego stronę.
Tak, podejdź do mnie, Emily, żebym mógł cię odesłać z powrotem do krainy ciemności.
Żebym mógł się nacieszyć swoją nagrodą.
Jeszcze tylko kilka jardów i wejdziesz między drzewa.
On tu jest.
Wyczuwała jego obecność w gęstniejącej przed nią ciemności. Z dłonią zaciśniętą na rękojeści rewolweru weszła w las i natychmiast wchłonął ją mrok tego świata liści.
– Ishmaru!
Nie było odzewu.
Szła dalej, dopóki nie znalazła się na skraju niedużej polanki. Przystanęła i powiodła wzrokiem po drzewach okalających otwartą przestrzeń.
– Ishmaru.
Nadal nie było żadnej odpowiedzi.
– Chciałeś, żebym tu przyszła. Nie kryj się przede mną.
– Odłóż rewolwer na ziemię. Taka broń nie przystoi wojownikowi.
– Gdzie jest ojciec Kate?
– Ojciec Kate? – Milczał parę chwil. – A więc przyznajesz wreszcie, że jesteś Emily?
– Naturalnie. Przecież wiedziałeś o tym od pierwszej chwili. Gdzie on jest?
– Dlaczego się tym interesujesz, Emily?
Bo Kate i ja jesteśmy jednością. – Słowa same cisnęły jej się na, usta ze zdumiewającą łatwością. – Muszę interesować się tym samym, czym interesuje się ona. I muszę chronić to, co ona pragnie ochraniać.
– To twój pech. Jakiż to kruchy mężczyzna. Wystarczyłby jeden lekki ruch ręką i mógłbym skręcić mu kark. Odłóż broń.
Czyżby stał tam w ciemnościach, gotów do zaciśnięcia dłoni na szyi jej ojca? Nie mogła ryzykować. Położyła rewolwer na ziemi.
– Doskonale. Żadnemu z nas nie wolno osiągać triumfu za pomocą tak ohydnej broni.
Wytężyła wzrok, starając się przeniknąć nim ścianę drzew.
– Gdzie jest ojciec Kate?
– Wyzwoliłem go.
Jej serce zamarło na moment. Co znaczy: wyzwoliłem? Czyżby Ishmaru chciał przez to powiedzieć, że jej ojciec nie żyje?
– Zawadzał mi.
Odwróciła się na pięcie; kątem oka dostrzegła z lewej strony jakieś poruszenie.
– Masz bystry wzrok. – Jego głos rozległ się z prawej strony. – Tak, zgadza się, byłem tam. Potrafię się poruszać bardzo szybko, nieprawdaż? Ćwiczyłem długo, aż wreszcie nauczyłem się mknąć szybko jak wiatr. I jeszcze coś, Emily: dysponuję teraz większą siłą niż wtedy, kiedy walczyliśmy ze sobą. Ale może i ty przywiozłaś ze sobą jakieś przedmioty obdarzone magiczną mocą.
To dobry początek, korzystny dla niej. Zasiać w nim zwątpienie. Przejąć kontrolę.
– Przywiozłam takie przedmioty, a jakże. Całe mnóstwo. Jak myślisz, dlaczego nie byłeś w stanie pozbawić życia syna Kate?
– To był mój wybór. Chciałem ujrzeć, jak ona cierpi. Jak ty cierpisz.
– Nawet jeśli uwierzyłeś, że wybór należał do ciebie, prawda jest taka, że to ja decydowałam. Od pierwszej chwili, kiedy spotkałeś Kate, wszystkie twoje myśli i działania, jakie podejmowałeś, były sterowane przeze mnie.
– Kłamiesz.
– Dlaczego miałabym kłamać? Duchy nie muszą się uciekać do kłamstw.
– Kłamiesz dlatego, że posiadam większą moc niż ty – odparł szorstkim tonem. – Boisz się mnie.
– Czy bałam się ciebie kiedykolwiek przedtem? Czy bałam się ciebie tamtej nocy, gdy mnie zabiłeś?
– Nie, walczyłaś jak suka, którą zresztą jesteś. – Po chwili dodał: – Pocięłaś mnie nożem.
– Wtedy nie byłam jeszcze na tyle silna, aby cię zabić, ale teraz jestem. Czekałam długo, bardzo długo, żeby zabrać cię ze sobą do krainy ciemności. Czy wiesz, kogo tam spotkasz?
– Nie chcę tego słuchać.
W jego głosie zabrzmiała wyraźnie nuta trwogi.
– Spotkasz się tam ze stróżami.
Wziął głęboki oddech.
– Widzę, że jesteś bardzo sprytna. Ale nie uda ci się mnie nastraszyć. Zbyt długo czekałem na ten moment. To będzie z pewnością niezwykły pojedynek.
– Niezwykły, bo ja stoję tu na otwartej przestrzeni, a ty kryjesz się między drzewami jak tchórz? – Czy to złudzenie, czy naprawdę dostrzegła obok tamtej sosny ciemny zarys czyjejś postaci?
– Masz rację, nadeszła pora. Wychodzę zza drzew.
– Poczekaj. – Była teraz bezbronna i z pewnością słabsza od niego. Znajdowałby się w korzystniejszej sytuacji. – Nie tak chyba postępują wojownicy. Należy podchodzić przeciwnika, tropić go. A może myślisz, że będę przed tobą uciekać?
– Myślę, że będziesz próbować.
Skąd u niej ten pomysł? Biec po ciemnym lesie? Mrok ograniczał widoczność do niecałego jarda. Ale przecież Ishmaru nie był pod tym względem w lepszej sytuacji.
– Nawet gdybym próbowała uciekać, to co? Czy taki pojedynek nie sprawiłby ci większej przyjemności?
Milczał przez parę sekund.
– Tak, nie miałem jeszcze okazji cię tropić. A to rzeczywiście wyjątkowa przyjemność. Zgoda, uciekaj, a ja będę cię gonić.
Przyszła jej nagle do głowy pewna myśl, a wraz z nią zaświtała iskierka nadziei. Może…
– Dasz mi fory?
– W twoim głosie usłyszałem olbrzymi zapał. Cieszysz się, że oczekiwanie dobiegło końca, czyż nie?
– Dasz mi fory? – powtórzyła.
– Policzę do dziesięciu.
Puściła się pędem przed siebie, a potem skręciła gwałtownie w lewo.
Nie widziała żadnej ścieżki.
Poszukaj jakiegoś punktu orientacyjnego.
Zrozpaczona uznała jednak już po chwili, że wszystkie drzewa wydają się takie same, kiedy migają przed oczami jedno po drugim. Nie, jednak nie. Ta sękata wierzba różni się od innych. A więc wierzba. I jeszcze ten omszały głaz po lewej stronie.
– Robisz za dużo hałasu. Ułatwiasz mi zadanie! – zawołał Ishmaru, biegnący za nią. – Ale przyznaję, że jesteś szybka, bardzo szybka. I biegniesz lekko, jak prawdziwy wojownik.
Serce bije mi zbyt mocno, pomyślała. Musisz panować nad oddechem. Zachowuj się tak, jakby był to zwykły poranny bieg.
Tak, łatwo powiedzieć!
Pod stopami poczuła nagle wilgoć. Bryzgi wody chlapnęły na dżinsy. Przebiegała właśnie przez strumyk.
A więc jeszcze jeden punkt orientacyjny.
– Ale ja jestem szybszy. Zbliżam się do ciebie. Słyszysz?
Jasne, że słyszy. Zdawało jej się, że Ishmaru znajduje się tuż za jej plecami.
– Tamta mała dziewczynka też była szybka. Ta, która powiedziała mi, że jesteś Emily. Pamiętam, jak jej złociste włosy powiewały za nią, gdy biegła. Zajęło mi to prawie pięć minut, zanim ją złapałem.
O jakiej dziewczynce on mówi? – zastanawiała się gorączkowo.
– Ale nigdy nie wątpiłem, że ona jest dla mnie znakiem. Czy zaczyna brakować ci sił?
Tak, czuła narastające zmęczenie, a tymczasem jego głos brzmiał normalnie, jak przed biegiem.
Z każdą chwilą zbliżał się bardziej.
Jeszcze chwila – i dogoni ją.
Błagam, muszę biec szybciej. Pomóż mi…
Zorientowała się nagle, że istotnie biegnie szybciej, a oddech wraca do normy. Zdumiał ją nieoczekiwany przypływ sił.
Adrenalina? Nie była pewna. Zresztą czy to istotne?
Zwiększyła dzielący ich dystans o jard, a potem o dwa.
Biegła, przeskakując krzaki i zwalone pnie. Widziała teraz lepiej niż poprzednio. Zapewne wzrok przyzwyczaił się już do ciemności.
Z jakąś dziką radością usłyszała jego ciężki, świszczący oddech.
– Lepiej się pośpiesz – rzuciła szyderczo przez ramię. – I nie patrz za siebie. Chyba nie myślisz, że stróże pozwolą mi walczyć z tobą samotnie?
W odpowiedzi wydał jakiś chrapliwy, gardłowy jęk.
Jednak takie podjudzanie okazało się błędem. Ishmaru znowu przyśpieszył i zbliżył się do niej niebezpiecznie.
Nie, na pewno nie pozwoli mu rzucić się na siebie, jakby była wystraszonym królikiem.
Ta gałąź leżąca przy ścieżce!
Przystanęła w miejscu, podniosła ją i zamachnęła się, kiedy dobiegał do niej.
Stęknął z bólu, mimo iż zdołał pochwycić gałąź za drugi koniec.
– Sprytne. Nie spodziewałem się tego. – Wyrwał jej z ręki tę prowizoryczną broń. – Punkt dla ciebie. Teraz moja kolej.
Zacisnął jej dłonie na szyi.
Z całej siły kopnęła go kolanem w pachwinę.
– Uaa! – Uchwyt zelżał, a ona rzuciła się do ucieczki. Skręciła na prawo od dróżki, nieco dalej przeskoczyła ją znowu i zawróciła.
Znowu znalazł się tuż za nią. Szybciej! Nie wolno ci się zatrzymać. Nie teraz. Była już na drugim brzegu strumyka.
Plusk wody zdradził jej po krótkiej chwili, że Ishmaru nie został daleko w tyle.
Biegnij co sił. Szybciej!
Minęła omszały głaz.
Za sobą usłyszała jakieś mamrotanie.
A oto i ta sękata wierzba.
Teraz musi przyśpieszyć kroku. Pora na sprint.
– Nie! – zawołał Ishmaru, odgadując jej zamiar. – Nie, tak nie wolno!
Diabła tam, nie wolno. Dobiegła do polany.
Błyskawicznie schyliła się po broń leżącą na ziemi. Przeturlała się na bok.
Stał już nad nią.
Pociągnęła za cyngiel.
Drgnął, nadal jednak stał w miejscu.
Pociągnęła za cyngiel jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze.
Dlaczego nie pada na ziemię?
Spoglądał na nią niemal ze smutkiem.
– Tak nie wolno. – Z ust pociekła mu cienka strużka krwi. – To… nie jest…triumf.
Wystrzeliła jeszcze raz.
Osunął się na ziemię. Kate dźwignęła się na kolana i spojrzała na niego.
Miał otwarte oczy, zdawał się przeszywać ją na wylot spojrzeniem.
– To… żaden triumf… – Zesztywniał, utkwił wzrok w jakimś nieokreślonym punkcie nad jej prawym ramieniem. – Nie… nie chcę… Nie zabieraj…
Z jego ust wydarł się dźwięk przypominający skowyt, strach zniekształcił rysy jego twarzy.
– Emily!
Poczuła, że włosy jeżą się jej na głowie. Siedziała tak nieruchoma, wpatrzona przed siebie. Bała się spojrzeć w tył, rzucić okiem na to, co zobaczył Ishmaru. To nie mogła być Emily, lecz jego wyobraźnia, podsycona jej słowami.
Słowami Kate czy Emily?
Oczy Ishmaru były teraz zamknięte, jego mięśnie rozluźnione.
Musiała się upewnić.
Przyłożyła palec do szyi, aby wyczuć puls, a potem przysiadła znowu na piętach.
Nie żyje.
Zabójstwo było dla niej zawsze czymś odrażającym, teraz jednak, patrząc na niego, nie czuła żadnych skrupułów. Zrobiłaby to jeszcze raz. Gdyby otworzył teraz oczy, strzeliłaby ponownie, jakby miała przed sobą jadowitą żmiję.
Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie, że jeszcze nie mogła w to uwierzyć. Ishmaru nie żyje. Koszmar dobiegł wreszcie końca.
Nie, jeszcze niezupełnie.
Gdzie jest ojciec?
– Kate!
Zatrzeszczały gałęzie i na polanę wbiegł Seth. Stanął jak wryty, a potem wolnym krokiem podszedł do Kate, klęczącej przy zwłokach Ishmaru.
– Martwy?
– Tak.
Podciągnął ją w górę i zamknął w ramionach.
– A żeby cię! – Głos drżał mu podejrzanie. – Żeby cię! Jednak mnie okłamałaś. O mały włos nie oszalałem, kiedy usłyszałem te strzały.
Przywarła do niego całym ciałem i odetchnęła z ulgą. Teraz już może wesprzeć się na nim. Czerpać z niego.
– Czekał na mnie. Wiedziałam, że go znajdę. – Zamknęła oczy i wyszeptała: – Ale taty nie było przy nim. Myślę, że go zabił.
Seth pokręcił głową, – Spotkałem go, kiedy błąkał się po lesie. Od razu poczułem ten zapach, ale on szedł w inną stronę, coraz dalej stąd.
Omal nie rozpłakała się ze szczęścia.
– Gdzie teraz jest?
– Zostawiłem go na drodze samego, kiedy usłyszałem te strzały.
– Musimy tam pójść.
– Za chwilę. – Objął ją mocniej. – Potrzebowałem tego. – Po chwili uwolnił ją z objęć i zanurzył się z powrotem w gęstwinie zieleni.
Poruszał się tak szybko, że została w tyle.
Kiedy go wreszcie dogoniła, Seth stał na drodze, trzymając jej ojca na rękach. Przeszył ją lęk.
– Jest ranny?
– Nie, wszystko w porządku. Ale chodził boso i obtarł sobie stopy. Poniosę go lepiej.
– Nie będzie ci za ciężko?
– Skądże znowu, jest lekki jak piórko.
Tak, robił teraz wrażenie małego, bezbronnego dziecka. Podeszła bliżej, przytknęła mu dłoń do policzka. Miał otwarte oczy, ale zdawał się w ogóle jej nie dostrzegać.
– Tato?
Nie odpowiedział.
Dobrze jej znany ból dał znowu dać o sobie. Ojciec nie odzywał się już od miesięcy.
– Wszystko będzie dobrze, tato. Jesteś teraz bezpieczny.
Czy słyszał, co ona mówi? Czy w ogóle rozumiał sens tych słów?
– Kate, zanieśmy go lepiej do szpitala – szepnął Seth. Z trudem powstrzymała cisnące się do oczu łzy.
– Tak, masz rację. Zimno tu. Odwróciła się i ruszyła przodem.
Wyszli już spomiędzy drzew na polanę, kiedy usłyszała głos ojca. Odwróciła skwapliwie głowę, ale to nie były słowa. Z jego ust wydobywał się przeciągły, żałosny jęk.
– Ćśś… – pocieszał go Seth, kołysząc na rękach. – Jestem tutaj. Już wszystko w porządku.
Wyglądało na to, że ojciec zrozumiał. Uspokoił się, ucichł. Ogarnęło ją błogie uczucie komfortu psychicznego. Seth jest przy niej. A więc wszystko będzie w porządku.
– Jesteś wreszcie, Robercie. – Charlene skończyła bandażować mu stopę i nakryła ją kołdrą. – Za kilka dni będziesz jak nowo narodzony. – Zwróciła się do Kate. – Tak jak prosiłaś, zadzwoniłam na policję. W pokoju pielęgniarek czeka detektyw Eblund.
– Dziękuję, Charlene.
– Nie ma za co.
Seth podszedł do łóżka, nie odrywając wzroku od twarzy ojca Kate.
– Czy RU 2 pomoże mu? – zapytał.
– Miałam taką nadzieję, kiedy zdecydowałam się na współpracę z Noahem – odparła Kate. – Ale teraz już nie wiem. Chyba raczej nie. Może gdyby kuracja została rozpoczęta wcześniej… Teraz choroba poczyniła już zbyt duże spustoszenie w organizmie. – Wzruszyła bezradnie ramionami. – Ojciec jest bardzo osłabiony, a zresztą nie wiemy jeszcze dokładnie, jak RU 2 działa na określone schorzenia. Potrzebne są dalsze testy.
Położył Kate dłoń na ramieniu, aby dodać jej otuchy.
– Przeprowadzisz je w Amsterdamie.
– Bardzo bym chciała. – Nakryła ręką dłoń ojca. – Będziemy próbować, tato – szepnęła. – Pamiętasz, jak mówiłeś, że nie należy wieszać liści z powrotem na drzewach? A jednak robimy to teraz i będzie odpowiedni rezultat. Przekonasz się. Musisz tylko być wytrwały i silny.
– Powinniśmy już iść.
Niechętnie uwolniła dłoń ojca i odstąpiła od łóżka.
– Wiem. – Odwróciła się i ruszyła do wyjścia. – Do widzenia, tato.
– Czy on cię słyszy? – zapytał Seth, idąc z nią w stronę pokoju pielęgniarek.
– Niekiedy wydaje mi się, że tak. Czasem mam wrażenie, jakby on po prostu wyjechał. – Odchrząknęła, aby odzyskać głos. Coś ściskało ją w gardle. – Nie cierpię nawet myśli o tym, że tkwi w tych murach niczym więzień. Lubię sobie wyobrażać, że wiedzie normalne życie, jak kiedyś.
– Tak właśnie powinnaś o nim myśleć.
– Nieraz mówię do niego, wiesz? Czy to nie szaleństwo? Nawet jeśli nie powrócił do rzeczywistości, musi przebywać ze mną. Kochał mnie. I chyba nadal kocha.
– W takim razie ma dobry gust.
Odetchnęła głęboko, przeciągle.
– Przepraszam, mówię o tym za dużo. Ale nieraz jest to silniejsze ode mnie. – Byli już koło pokoju pielęgniarek. – O, jest Alan.
– Wszystko w porządku? Chcesz, żebym się tym zajął?
– Oczywiście że nie. Uśmiechnął się blado.
– Niepotrzebnie pytałem. Poczekać tu, aż załatwisz tę sprawę?
– Nie. – Ujęła go za rękę. – Chcę, żebyś był cały czas przy mnie. Bardzo mi na tym zależy.
Alan Eblund odwrócił się od biurka, kiedy stanęli w progu.
– Potrafisz narobić bigosu jak mało kto, Kate.
– Witaj, Alan. – Cmoknęła go w policzek. – Dzięki za wszystko. Słyszałam, że poręczyłeś za mnie.
– To było partackie oskarżenie. I tak nie stanęłabyś przed sądem.
– Wzruszył ramionami. – Po prostu wykazałem, gdzie są luki. Ale musiałaś rozwścieczyć parę naprawdę grubych ryb.
– Z powodu RU 2.
– Tak, nasłuchałem się tego w telewizji. – Przeniósł wzrok na Setha.
– Drakin?
Seth podał mu rękę.
Alan przywitał się z nim i spojrzał znowu na Kate.
– Jesteś pewna, że to był Ishmaru?
Kiwnęła głową.
– Nie mam żadnych wątpliwości. Jak dalece wplątałam się w kłopoty?
– Jeśli wszystkiemu winien jest Ishmaru, nie sądzę, aby policja miała coś przeciw tobie. Zabójstwo w obronie własnej. O Ishmaru dowiedzieliśmy się wiele z biuletynu departamentu policji w Los Angeles, opublikowanego w ciągu ostatnich tygodni. Akta na jego temat mówią same za siebie. Ale będziesz musiała przyjechać do nas i złożyć oświadczenie. – Pokiwał głową. – Niestety, jest jeszcze ta sprawa z twoim ojcem… Wprowadzenie w błąd firmy ubezpieczeniowej, fałszowanie dokumentów urzędowych…
– Nigdy nie tknęłam pieniędzy z polisy ubezpieczeniowej. Nie sądzę, abym mogła mieć w związku z tą sprawą jakieś kłopoty.
– Porozmawiam z prokuratorem okręgowym o tych sfałszowanych dokumentach. Może uda się to jakoś załagodzić.
– Nie zrobiłam nic złego.
– Złamałaś prawo. – Uśmiechnął się nagle. – Ale prokurator okręgowy zamierza starać się o reelekcję, a w tym wypadku chodzi o wykroczenie spowodowane miłosierdziem. Mam nadzieję, że okaże się wystarczająco wyrozumiały.
– Czy to długo potrwa? Muszę wracać do Joshuy. Nie chcę, aby dowiedział się wszystkiego z telewizji.
– Nie sądzę, aby miał ci za złe, że załatwiłaś tego Ishmaru – mruknął Seth. – Zapewne przyznałby ci jeszcze medal za odwagę.
– Ale na pewno nie za to, że okłamałam go w sprawie dziadka. Teraz wszystko wyjdzie wreszcie na jaw. I wolałabym powiedzieć mu o tym pierwsza.
– Postaram się skrócić formalności, jak tylko to możliwe – obiecał Alan. – Ale niczego nie obiecuję. Wywołałaś tu prawdziwą burzę, Kate. W holu roi się od reporterów.
– Zadzwonię do Phyliss i poproszę, żeby ukryła poranne gazety i nie włączała telewizora – powiedział Seth. – Idź już, Kate. Dołączę do ciebie, gdy tylko porozmawiam z Phyliss. Nie martw się, dopilnuję wszystkiego.
Kate przetrzymano na posterunku aż do świtu. Z rana Alan odwiózł ją i Setha na lotnisko.
– Kate. – Wysunął głowę przez okno, kiedy oboje wysiedli z auta i stanęli na trotuarze. – Czy RU 2…
Odwróciła się. – Tak?
– Czy to naprawdę tak wspaniały lek, jak mówiłaś? Uśmiechnęła się.
– Jeszcze jak!
– A więc nie poddawaj się. Pokaż im, co potrafisz.
– Tak zrobię.
– Równy facet – mruknął Seth, wchodząc za nią do hali lotniska. – Jak na gliniarza.
– Równy i kropka. Bez żadnych zastrzeżeń.
– Jak sobie życzysz. – Zatrzymał ją, kiedy skierowała się do kasy biletowej. – Nie, nie tędy. Musimy przejść na drugi koniec terminalu, gdzie obsługują prywatne odrzutowce.
– Wynająłeś prywatny samolot?
– A jak, według ciebie, znalazłem się tu przed tobą?
– Nie zastanawiałam się nad tym. Chyba w ogóle nie byłam w stanie myśleć. Chciałam po prostu, żebyś odszedł i pozwolił mi pójść tam samej.
– Dałaś mi to wyraźnie do zrozumienia. Jeszcze nigdy nie czułem się tak niepożą…
– Boże! – Kate ścisnęła mu ramię niemal do bólu. – To Ogden! – Wpatrywała się jak urzeczona w ekran telewizora zainstalowanego w poczekalni. Kamera była skierowana na Ogdena, wysiadającego właśnie z policyjnego radiowozu. – Co się dzieje? – Podeszła bliżej do telewizora, aby móc usłyszeć komentarz spikera.
– Nie wysunięto jeszcze żadnych formalnych oskarżeń przeciw Ogdenowi. Jego prawnicy utrzymują, że magnat farmaceutyczny jest całkowicie niewinny, a na przesłuchanie przybył wyłącznie w celu złożenia niezbędnych wyjaśnień w sprawie zabójstwa Williama Blounta. Sam Ogden natomiast powstrzymuje się od wszelkich komentarzy. – Po tej informacji rozpoczęła się emisja bloku reklamowego.
– Blount nie żyje. – Kate odwróciła się do Setha, w jej spojrzeniu było oskarżenie. – Czy to konsekwencja faktu, że wybrałeś się wtedy na rozpoznanie?
– No cóż, czasem jedna sprawa pociąga za sobą drugą. – Ujął ją pod ramię i odciągnął od telewizora. – Wszystko mogło się skończyć na samym rozpoznaniu.
– Ale się nie skończyło. Milczał.
– A teraz o popełnienie morderstwa podejrzewają Ogdena.
– Nie sądzę, aby wysunęli przeciw niemu to oskarżenie. Nie mają wystarczających dowodów. Tylko tyle, aby wzbudzić zainteresowanie sprawą.
– Wzbudzić zainteresowanie? Uśmiechnął się.
– Jak już mówiłem, jedna sprawa pociąga za sobą drugą.
– Wyglądasz jak siedem nieszczęść – orzekła Phyliss, kiedy zjawili się w hotelu. – Idź do sypialni, zrób coś z włosami i umaluj się jak należy. Chyba nie chcesz przestraszyć własnego syna. I tak chodzi zdenerwowany.
– Gdzie jest teraz?
– W swoim pokoju. Czyta.
– Nie wie jeszcze o niczym?
– Nie, ale przecież nie jest głupi. Kiedy nie pozwoliłam włączyć telewizora, kazał mi przysiąc na Biblię, że ty i Seth nie zginęliście ani nie leżycie w jakimś szpitalu.
– Dziękuję, Phyliss. – Kate zerknęła na Setha. – Chciałabym porozmawiać z nim w cztery oczy.
Kiwnął głową i zwrócił się do Phyliss.
– Co mam zrobić, żebyś zgodziła się pójść ze mną na lunch?
– Wziąć kąpiel i użyć choć trochę dezodorantu.
I znowu cios w samo serce. Dlaczego w ogóle zadaję się z tobą? Kate, nie zwracając uwagi na ich przekomarzanie się, zdążała już szybkim krokiem do pokoju Joshuy. Była zdenerwowana niemal w tym samym stopniu co wtedy, gdy szła przez łąkę na spotkanie z Ishmaru.
Joshua, musisz mnie zrozumieć.
Nie chciałam, aby do tego doszło.
Po prostu spróbuj mnie zrozumieć.
– Okłamałaś mnie. – Joshua z kamienną miną wpatrywał się w ścianę ponad jej ramieniem. – Mówiłaś, że nigdy mnie nie okłamiesz. Mówiłaś, że tak nie należy postępować.
– Bo rzeczywiście nie należy. To, co zrobiłam, nie było właściwe. Nie można tego usprawiedliwić. Ale nie było innego sposobu.
– Dziadek też mnie okłamał, zmuszając ciebie do kłamstwa.
– Nie chciał sprawić ci bólu, Joshua. To straszna choroba.
– Nie powinien był tak postąpić! – wykrzyknął chłopiec. – Przecież mimo choroby nie przestałbym go kochać. Ty nie przestałaś.
Dlaczego w ogóle na nią nie patrzy?
– Nie, nie przestałam. Ale i dla mnie było to bardzo trudne.
– Więc mogłaś mi o tym powiedzieć, pozwolić sobie pomóc. We dwójkę zawsze jest łatwiej.
– Obiecałam mu.
– Powinnaś była powiedzieć mi o wszystkim.
– Masz rację, popełniłam błąd. I dziadek popełnił błąd. Wybaczysz nam?
Nie odpowiedział.
– Joshua?
Wreszcie spojrzał na nią.
– Chcę go zobaczyć.
– Nie, Joshua. To już nie jest ten sam człowiek, którego znałeś. Mówiłam ci, jaki on teraz jest.
– Chcę go zobaczyć. Zaprowadzisz mnie tam?
Patrzyła na niego zrezygnowana. Nie była już pewna, czy lepiej dać mu przekonać się na własne oczy, jak teraz wygląda dziadek, czy też pozwolić, aby jego wyobraźnia wykreowała wizerunek bardziej przerażający od rzeczywistego. Dla tak wrażliwego chłopca jedno i drugie mogło się okazać równie brzemienne w skutki. Wstała gwałtownie i ruszyła do wyjścia.
– Przygotuj się. Zawiadomię Setha.
Do Dandridge dotarli następnego dnia, a w szpitalu znaleźli się wczesnym popołudniem.
Kate przystanęła przed drzwiami do pokoju ojca.
– Może bym weszła z tobą, Joshua?
Kiwnął głową.
– Dobrze. Przecież powiedziałem, we dwójkę zawsze jest łatwiej. – Zawahał się, przeniósł wzrok na Setha.
– W porządku – uśmiechnął się Seth. – Poczekam w holu. Joshua powiedział wyraźnie zakłopotany:
– To tylko dlatego, że właściwie nie znasz mojego dziadka.
– Rozumiem i nie czuję się obrażony.
Otwierając drzwi, Kate rzuciła zatroskane spojrzenie na syna. Był blady i milczący, podobnie jak w czasie podróży. Miała nadzieję, że postępuje słusznie.
Ojciec leżał na boku, zwrócony twarzą do okna. Ciekawe, czy cokolwiek widzi. A jeśli tak, to czy zdaje sobie sprawę, co widzi.
Lekko popchnęła syna w stronę łóżka.
– Tato, przyprowadziłam Joshuę. Pragnął cię odwiedzić.
Cisza.
Joshua wolnym krokiem podszedł bliżej, stanął przed łóżkiem, odstawił swój worek marynarski na podłogę.
– Joshua to mój syn, tato. Pamiętasz go?
Cisza.
– Wcale nie musi mówić – odezwał się Joshua. – Nie przejmuj się, dziadku, ja też czasem nie mam ochoty gadać. – Przez chwilę patrzył na niego w milczeniu. – Niepotrzebnie to zrobiłeś – dodał wreszcie. – To i tak by niczego nie zmieniło. Moglibyśmy przychodzić do ciebie z mamą i chodzić z tobą na spacery, a ja opowiadałbym ci o wszystkim. Ty byś tylko słuchał, nie musiałbyś mówić. Opowiadałbym ci o mojej drużynie baseballowej, o szkole, o filmach, które obejrzałem. – Znowu umilkł. – I o tacie – szepnął. – On umarł, wiesz? A ty nie musiałbyś nic robić.
Odpowiedziało mu milczenie, jak przedtem.
– Zastanawiam się, czy ja nie mógłbym czegoś zdziałać. Mama mówi, że RU 2 to wspaniały lek. – Zamrugał oczami i czym prędzej dodał:
– Ale nawet gdyby ci nie pomógł, musisz wiedzieć, że zawsze będę myślał o tobie i może w ten sposób będę razem z tobą.
Pomóż mu. Proszę cię, tato, powiedz coś!
Żadnej odpowiedzi.
Joshua rozwiązał swój worek.
– Przyniosłem ci coś. Przyszło mi do głowy, że może zechcesz czasem popatrzeć na to i przy okazji pomyśleć o mnie. – Wyjął z worka swoją rękawicę do baseballu, tę samą, która zawsze wisiała nad jego łóżkiem. Teraz położył ją na pościeli dziadka. – To naprawdę dobra rękawica. Nosiłem ją tego dnia, kiedy wygraliśmy mistrzostwa juniorów. Bardzo się wtedy starałem. Szkoda, że tego nie widziałeś.
Cisza.
Kate uświadomiła sobie, że nie wytrzyma tego dłużej.
– To tyle. – Joshua podniósł worek. – Do widzenia, dziadku. Będę cię odwiedzać! – Spojrzał na Kate i zmarszczył brwi. – Nie płacz, mamo. Jest w porządku.
– Tak, wiem. – Zmusiła się do uśmiechu. – Chcesz już iść? Skinął głową.
– Chyba tak. Popchnęła go do wyjścia.
– Do widzenia, tato. Mam nadzieję, że…
– Mamo! – Twarz Joshuy rozjaśnił radosny uśmiech. Podążyła spojrzeniem za jego wzrokiem.
Dzięki ci, Boże!
Dłoń ojca spoczywała na starej rękawicy baseballowej Joshuy.
– Wypuszczają go na wolność. – Kate cisnęła nazajutrz gazetę na stół. – Ogden jest wolny.
– Mówiłem ci, że tak będzie.
– I to cię nie martwi? Pokręcił głową przecząco.
– A mnie tak.
– Zrozum, policja podejrzewa, że to on, ale nie mają wystarczających dowodów.
– Sprawa jednak jest nadal otwarta.
– Zapewne niebawem ją zamkną. – Zmienił temat. – Odebrałem już bilety lotnicze. Jutro w południe lecimy do Amsterdamu. – Po chwili dodał: – Jeśli jesteś pewna, że nadal tego chcesz. Główne zagrożenie już minęło.
– Owszem, chcę. Chcę wywieźć Joshuę jak najdalej od tego domu wariatów, zależy mi też na szybkim rozpoczęciu testów nad RU 2. Staraliśmy się zrobić wszystko tak, jak sobie tego życzył Noah. Ale nawet jeśli uda nam się zablokować tę ustawę, mogą upłynąć długie lata, zanim uzyskamy zgodę na prowadzenie zaawansowanych testów. – Zdesperowana potrząsnęła głową. – Tyle cennego czasu poszło na marne! Na samą myśl o tym ogarnia mnie złość. Chcę wreszcie coś robić!
– O czym rozmawiałaś z Tonym, kiedy rano zadzwoniłaś do niego?
– Poprosiłam go o kilka informacji. – Wzięła torebkę. – Wychodzę na parę godzin.
Podniósł wzrok znad gazety.
– Dokąd idziesz?
Uśmiechnęła się niewinnie i otworzyła drzwi.
– Na rozpoznanie.
– Kate!
– Potrafi pani zdobywać rozgłos, młoda damo. – Senator Longwortti obdarzył ją promiennym uśmiechem. – Niestety, nie tędy droga. Zabicie człowieka to raczej niewłaściwy sposób na przekonanie opinii publicznej, że jest się człowiekiem godnym szacunku i zaufania. Zresztą… przedtem także nie mogła pani liczyć na przekonanie innych do swojej osoby.
– Mogę usiąść?
– Oczywiście. Przepraszam za złe maniery. To dlatego, że byłem zaskoczony tym spotkaniem. Przyjechała pani tylko po to, aby mi powiedzieć, że rezygnuje z dalszej walki?
– Przyjechałam powiedzieć, że lecę do Amsterdamu. – Umilkła, a potem dodała: – I że dopóki żyję, dopilnuję, aby nie otrzymał pan nigdy nawet jednej kropli RU 2.
Zdumiony spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
– Co takiego?
– Czy nie takie właśnie miały być pańskie korzyści uboczne, obiecane przez Ogdena? Czy nie przekonywał pana, że po wygranej bitwie znajdzie sposób na zdobycie RU 2? Walczył pan wyjątkowo zażarcie, senatorze Longworth. Zauważył to nawet Migellin. Z pewnością nie robił pan tego wyłącznie dla pieniędzy lub prestiżu.
Longworth roześmiał się.
– Co za bzdury! Nigdy bym nie tknął leku, który nie został przetestowany.
I robił wszystko, co tylko możliwe, aby nie dopuścić do testowania RU 2, pomyślała Kate. Z trudem powściągnęła gniew.
– Owszem, nie tknąłby pan. Oficjalnie. Przeszywał ją wzrokiem.
– Co pani sugeruje?
– Że jest pan chory na AIDS, senatorze. Znów parsknął śmiechem.
– Doprawdy, ma pani bujną wyobraźnię!
– Jestem lekarzem. Już podczas naszego pierwszego spotkania zwróciłam uwagę na pański wygląd. Był pan blady, trzęsły się panu ręce. Przypisywałam to początkowo stanowi nerwów, ale jest pan przecież profesjonalistą, a tacy ludzie zazwyczaj nie ulegają emocjom. Potem, na cmentarzu, pańska żona wykazała szczególny niepokój z powodu drobnego deszczu i jego wpływu na pańskie zdrowie.
– I na tak kruchej podstawie buduje pani swoją tezę?
– Nie, to były czyste domysły. Strzał na oślep. Nawet gdyby się okazało, że jest pan chory, nie byłam pewna, czy zdołamy to wykorzystać. Na szczęście mamy bardzo dobrego prywatnego detektywa. Dałam mu wolną rękę i dość szybko wykrył niewielką klinikę w stanie Maryland, gdzie pan odbywa kuracje. Nazwa kliniki to Sunnyvale Physicians Care. Brzmi znajomo?
– Nie.
– A powinno. Jest pan ich głównym udziałowcem, ale dopiero od roku. W zarządzie zasiada także Raymond Ogden. Czy to on przekonał pana, że niezbędna jest jego pomoc, aby móc utrzymać w tajemnicy pańską chorobę?
– AIDS nie jest już obecnie chorobą piętnowaną. Ludzie zrozumieli, że w zasadzie każdy może się jej nabawić.
– Doprawdy? W takim razie po co ta konspiracja? Powiem panu. Dlatego, że jest pan politykiem i wie doskonale, iż w społeczeństwie nadal panuje uprzedzenie wobec tej choroby. Uprzedzenie tak duże, że zapewne nie uzyskałby pan już następnym razem wystarczającego poparcia wyborców.
– Nie jestem chory.
Może nie ciężko. To może jeszcze potrwać nawet lata. Mógłby pan zostać wyleczony. – Umilkła, po czym dodała: – Dzięki RU 2. Ale pan nie otrzyma tego leku. Nie obchodzi mnie, co panu obiecał Ogden. Nie pozwolę, aby najpierw odmawiał pan innym ludziom prawa do korzystania z RU 2, a potem zaszywał się w Sunnyvale, aby zażyć następną dawkę leku. Nic z tego. Raczej będę patrzeć, jak pan powoli umiera.
– Nie wiem w ogóle, o czym pani mówi.
– Mówię, że pan umrze, jeśli nie zrezygnuje z tej ustawy i nie zacznie wspierać RU 2. To proste. – Wstała i podeszła do drzwi. – Albo się pan wycofa, albo nici z RU 2. Przynajmniej dla pana. I dla pańskiej żony.
– Mojej żony?
Zatrzymała się w progu, spojrzała na niego przez ramię.
– Nie powiedziała panu? Pół roku temu poszła do tutejszego lekarza, doktora Timkina. Niech się pan nie martwi, podała fałszywe nazwisko. Test na HIV wypadł pozytywnie. – Po raz pierwszy dostrzegła u Longwortha poruszenie. Przestał nad sobą panować. – Pan naprawdę o tym nie wiedział?.
– Przecież byłem ostrożny – wymamrotał. – Nie powinna… Dlaczego mi nie powiedziała?
– A dlaczego pan jej nie zapytał?
– Sporo czasu zajęło to rozpoznanie – zauważył Seth.
– W każdym razie nie zdzieliłam nikogo czymś ciężkim po głowie. Chociaż mam uczucie, jakbym go wykończyła na dobre. Jak można być człowiekiem tak samolubnym i okrutnym?
– Może to lata praktyki?
– Nie żartuj sobie. Martwię się tym.
– Wydaje mi się, że braku powodów do obaw. Spisałaś się znakomicie.
– Miałam szczęście. – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Ależ miałam szczęście. Usłuchałam intuicji i trafiłam w dziesiątkę. Albo to RU 2 trafił w sam środek tarczy. Może jednak dobro czasem zwycięża? Jeszcze trochę i zacznę wierzyć w aniołów stróżów.
– A kto jest naszym aniołem stróżem? Noah?
– Niewykluczone. – Zmarszczyła nagle brwi. – Ale jednak nadal jest to ryzykowna gra. Ogden ma duży wpływ na Longwortha. Może zdoła go przekonać, obiecując mu dostawę RU 2.
Seth uśmiechnął się.
– Wiesz, naprawdę nie przejmowałbym się Ogdenem.
Tchórzliwy szczur!
Ogden cisnął słuchawkę na widełki. Czy naprawdę musi robić wszystko sam? Ten sukinsyn Longworth schował się do mysiej dziury na pierwszy sygnał o zagrażających kłopotach. Tak jakby on, Ogden, miał jeszcze mało problemów z policją depczącą mu po piętach przez dwadzieścia cztery godziny na dobę! Nie może nawet pojechać do Seattle.
Longworth musi wreszcie wrócić na swoje miejsce w szeregu. To nie stanowi problemu. Niektóre sprawy należy załatwiać osobiście. Senator okazał się zbyt tchórzliwy, aby powiadomić go osobiście, że nie chce już grać w tym zespole. To nic. On nigdy nie miał trudności z narzuceniem Longwortowi swojej woli. Na tym polega siła perswazji.
Podniósł słuchawkę.
– Proszę podstawić mój samochód.
W przedpokoju zdjął z wieszaka swój czarny płaszcz. Jak zwykle, okrycie miało mu dodać powagi. Nie żeby mu na tym specjalnie zależało. I tak wygląda imponująco. Potrafi manipulować Longworthem bez…
Czarna limuzyna podjechała pod frontowe wejście.
Nie czekał, aż szofer wysiądzie z wozu. Sam otworzył drzwiczki.
– Do senatora Longwortha, George.
Samochód ruszył bezszelestnie spod domu.
Dopiero teraz uświadomił sobie zirytowany, że ktoś siedzi z przodu obok szofera. A przecież zapowiedział George’owi, że nie życzy sobie podwożenia do miasta jego koleżków, służących.
– George, natychmiast wysadź swego przyjaciela. A jutro zgłosisz się do biura i odbierzesz swoją…
– To nie George – odezwał się mężczyzna siedzący obok kierowcy. – On się nazywa Dennis. – Odwrócił się do tyłu. – Witaj, Ogden – powiedział Marco Giandello.