Kiedy Kate otworzyła oczy, ujrzała kartkę ustawioną na nocnym stoliku.
Nie denerwuj się. Nie próbuję Cię odstawić na boczny tor. Po prostu musiałem pójść przeprowadzić niewielkie rozpoznanie. Wrócę wieczorem.
Seth.
Jakie rozpoznanie? Zastrzegł się, że nie zamierza jej odstawić na boczny tor, ale nie zdradził swych planów.
Może dlatego, że o nic go nie zapytała. Powinna była zapytać. Z pewnością nie dopatrzył się u niej entuzjazmu i postanowił nie angażować jej w tę sprawę na siłę.
Cóż, w takim razie zapyta go wieczorem. Nie pora myśleć o tym teraz. Trzeba się raczej zastanowić, w jaki sposób doprowadzić do rejestracji RU 2. Musi być jakieś wyjście.
Wyskoczyła z łóżka, przeszła do łazienki. Spędzi ten dzień z Joshuą i Phyliss. Może pójdą popływać w hotelowym basenie. Zawsze gdy nurtował ją jakiś problem, próbowała oderwać się od niego i odprężyć. To zdumiewające, do czego zdolna jest podświadomość, jeśli tylko zostawi się jej pełną swobodę.
– Po co pan tu przyszedł, Drakin? – Marco Giandello rozsiadł się wygodnie w swoim imponującym fotelu. – Nie wydaje mi się, aby łączyły nas jakiekolwiek interesy.
– A mnie się zdawało, że jednak tak. Pański syn zaproponował mi pewien układ, którego istotnym elementem był pana udział.
– W takim razie niech pan pertraktuje z moim synem. To jego gra.
– Nie mam zamiaru działać za jego plecami. Chciałem po prostu przed podjęciem ostatecznej decyzji upewnić się, że i pan wsiada na pokład.
Giandello uśmiechnął się.
– Nie wierzę wprawdzie w te bzdury na temat DNA, ale mój chłopak uważa, że gra jest warta świeczki. To dobrze, jeśli syn stara się iść w życiu własną drogą. Tym chętniej podam mu pomocną dłoń.
– Wspaniale. Sytuacja wydawała mi się zbyt niepewna, potrzebne mi było takie właśnie zapewnienie z pańskiej strony. – Umilkł na chwilę. – Pański syn zachowuje wobec Ogdena należytą ostrożność, mam nadzieję?
– Co takiego? Chyba tak. Dlaczego?
– Tak tylko pytam. Po prostu słyszałem, że Ogden to nie lada furiat. Nie będzie zachwycony, jeśli się dowie, że pański syn układa się z innymi za jego plecami. Ma naprawdę wiele do stracenia.
Giandello zesztywniał.
– Mój chłopak wie, jak zadbać o siebie.
Seth uniósł obie dłonie w geście skruchy.
– Bez urazy. Chodzi mi tylko o to, aby nic nie stanęło nam na drodze. Ten cały rozgardiasz wokół RU 2 jest dla mnie od dawna główną zadrą w tyłku. Teraz marzy mi się tylko jedno: wrócić do Ameryki Południowej z masą pieniędzy i pożyć tam jak król. – Uśmiechnął się i wstał. – I jeszcze przerzucić na pana i Blounta wszystkie troski, jakie mnie gnębiły. Czuję się teraz znacznie lepiej. Mam nadzieję, że nie wspomni pan Blountowi o mojej wizycie. Mógłby wziąć mi za złe, że poleciałem do jego tatusia. Uznałby to za brak zaufania.
– Nie mam tajemnic przed synem.
Seth wzruszył ramionami.
– Cóż, zrobi pan, jak uważa. Żegnam, panie Giandello. Dziękuję, że poświęcił mi pan trochę cennego czasu.
Giandello odczekał parę chwil, a kiedy drzwi zamknęły się za jego gościem, podniósł słuchawkę i zatelefonował do syna.
– Po co, u diabła, niepokoił pan mego ojca? – krzyczał Blount, kiedy w drodze powrotnej do Waszyngtonu Seth zadzwonił do niego z pokładu samolotu. Jego głos był piskliwy, daleki od tego gładkiego, uprzejmego tonu, jakim zwykł czarować swoich rozmówców. – Ta sprawa dotyczy tylko nas obu, Drakin. Pana i mnie.
– Spokojnie. Jestem człowiekiem ostrożnym. Musiałem się upewnić, że mówi pan prawdę. Jak powiadają, źle strzeżone źródło może wyschnąć. Ale pański ojciec przekonał mnie. Jestem gotów do współpracy.
W słuchawce zaległa cisza.
– Nigdy nie wątpiłem, iż wyrazi pan zgodę – powiedział w końcu Blount. – Od samego początku widziałem w panu człowieka, który wie dobrze, z której strony wiatr wieje. – Jego głos był znowu uprzejmy i gładki, pobrzmiewała w nim głęboka satysfakcja. – Wolałbym tylko, aby wierzył pan bardziej w to, co mówię. Musimy się spotkać i przedyskutować tę sprawę.
– Jestem dokładnie tego samego zdania. Może około trzeciej po południu pod pomnikiem Waszyngtona?
– Za dużo tam ludzi.
– Ale lepsze już to niż jakaś restauracja lub hotel. W całym Waszyngtonie aż się roi od płatnych informatorów. Pod pomnikiem są tylko turyści.
– Niech będzie. – Blount zachichotał. – Teraz, kiedy zawarliśmy układ, nie ma już znaczenia, czy ktoś zobaczy nas razem, czy nie. O trzeciej pod pomnikiem Waszyngtona.
– O trzeciej pod pomnikiem Waszyngtona.
– Kto mówi? – zapytał Ogden.
– Niech pan tam będzie o tej porze.
– Nie uznaję anonimowych telefonów.
– A jednak pan uzna, jeśli chce schwytać Judasza na gorącym uczynku.
– Judasza?
Seth odłożył słuchawkę. Wygląda na to, że najbliższe godziny będą bardzo interesujące. Udało mu się wprawić bąka w ruch. Teraz trzeba tylko dopilnować, aby nie przestał wirować.
Kate uznała, że dość już kąpieli w basenie. Joshua nie wyjdzie z wody przed nią, a pływali już ponad dwie godziny. Nie wyglądał wprawdzie na zmęczonego, trudno było nawet uwierzyć, że był kiedykolwiek chory, ale nieraz pozory mylą. Nie ma sensu ryzykować.
– Jeszcze jedno okrążenie. – Opryskała mu twarz wodą. – Ścigamy się.
Dopłynęła do mety pierwsza.
– Oszukiwałaś. Nie byłem jeszcze gotowy.
– Każdy sposób jest dobry, żeby wygrać. – Wciągnęła się na brzeg i pomogła synowi wyjść z wody. – Przegrywałam z tobą tyle razy, że przestało mi się to podobać.
– Może przegrywałaś dlatego, że ważysz więcej.
– Dzięki. – Cisnęła w niego ręcznikiem. – Za to przebiegniesz na drugą stronę basenu i odszukasz Phyliss oraz pana Rimilona. Czas na lunch.
– Dobrze. – Zerwał się na równe nogi.
– I przynieś mi szlafrok! – zawołała za nim.
Patrzyła na niego, kiedy oddalał się biegiem. Ani śladu jakiegokolwiek osłabienia. Wyglądał tak zdrowo jak dawniej, zanim zachorował. Dzięki Bogu! Tamtego wieczoru przeraził ją nie na żarty…
Cóż, taka bywa nieraz cena uczucia. Troska o kogoś bliskiego to rzecz naturalna. Zdjęła czepek i spojrzała w stronę, skąd zbliżali się właśnie Phyliss, Rimilon i Joshua.
– Idziemy na lunch?
– Czemu nie? – Phyliss rzuciła jej szlafrok. – Potrzebny ci solidny zastrzyk kalorii po tych szaleństwach w basenie. Rozmyślałaś?
To zdumiewające, jak dobrze Phyliss ją zna.
– I dobrze mi to zrobiło. Miałam nadzieję, że… – Urwała. Czy to możliwe? Pomysł wydawał się zbyt szalony. Ale jeśli…
Skierowała się ku wyjściu.
– Spotkamy się na górze. Muszę zatelefonować.
– Do kogo? – zapytała Phyliss.
– Do Lynskiego.
– Pomysł nie był jednak najlepszy. – Blount z wyraźnym niezadowoleniem spoglądał na chmarę uczniów wysiadających z autobusu. – Jak mamy rozmawiać w takim rozgardiaszu?
– Przejdziemy się wokół stawu. Musi pan przyznać, że nikt nie zwraca na nas uwagi. A zresztą sam pan twierdził, że to już nie ma znaczenia.
Blount odprężył się.
– Bo istotnie nie ma. Chyba za bardzo się przejmowałem Ogdenem. Ale to już przeszłość. – Dotrzymywał kroku Sethowi. – Musi pan zarejestrować RU 2 gdzieś w Europie. Musimy do tego doprowadzić, w przeciwnym razie nie będziemy mogli otworzyć tej kliniki.
– Mam już rezerwację na samolot. – Rzucił ukradkiem spojrzenie na sunącą nieopodal czarną limuzynę. Ogden?
– A co z Kate Denby? Jej nazwisko figuruje na wniosku patentowym.
– Potrafię udowodnić, że większość prac wykonał Smith.
– Tak też myślałem.
– Byłoby jednak lepiej dojść z nią do jakiejś ugody. – Seth skierował spojrzenie na staw. – I jeśli nie chce pan użerać się w sądach z jej spadkobiercami, radzę trzymać Ishmaru z dala, przynajmniej do czasu, kiedy zawrzemy układ.
– Mówiłem już, że Ishmaru nie stanowi problemu. – Blount uśmiechnął się. – Denby też przestanie stwarzać problemy, jeśli Ishmaru znajdzie to, czego szuka. Jak się wydaje, nasza pani doktor nie jest wcale taka niewinna, za jaką uchodzi.
Seth z trudem panował nad sobą.
– Nie wierzę! – Udało mu się zapytać obojętnym tonem: – A co takiego miałaby przeskrobać?
– Morderstwo. – Widząc minę Setha, Blount dodał: – Ja też byłem tym zaskoczony.
– Chodzi o tego gliniarza w Dandridge? Ta sztuczka nie bardzo się wam udała. Prokuratura odstąpiła już od oskarżenia.
– Nie, tamta sprawa miała miejsce kilka lat wcześniej. Ale i ten ostatni nakaz aresztowania nie przysporzy jej sympatii w sądzie.
– Jeszcze jedna rozprawa. To nie rozwiąże problemu.
– Ona mnie nie obchodzi – rzucił niecierpliwie Blount. – Co z RU 2? Niech moi prawnicy sporządzą tekst umowy, zanim odleci pan do Europy.
– Wolę swoich prawników.
– Przyznaję, że spodziewałem się…
– Ty nędzny mały kutafonie! – Raymond Ogden odwrócił Blounta twarzą ku sobie, zaciśnięta pięść ugodziła go w usta. – Ty pieprzony kłamliwy sukinsynu!
Blount osunął się na kolana.
Ogden kopnął go w brzuch, na jego twarzy malowała się furia.
– Spakuj swoje rzeczy i wynocha z mojej firmy! Jesteś skończony! – Kopnął go jeszcze raz. – I niech ci się nie wydaje, że coś na tym skorzystasz. Nie pozwolę na to. Masz za mało oleju w głowie, aby zdziałać coś na dużą skalę, ty dupku!
– Jezu, ale się wściekł, co? – mruknął Seth, patrząc, jak Ogden kroczy z powrotem do swojej limuzyny.
– Sukinsyn – sapał ciężko Blount, starając się odzyskać oddech. – Skąd, u diabła, wiedział, że jestem…
– Och, ja go o tym poinformowałem. – Seth podał mu rękę, pomógł wstać. – Uznałem, że tak trzeba.
Blount otworzył szeroko oczy.
– Pan go poinformował? I wystawił mnie?
– Cóż, mieliśmy się spotkać i przyszło mi na myśl, że mogę upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
– Chciał pan, aby on mnie pobił?
– Chciałem się upewnić, że naprawdę zerwie pan wszelkie kontakty z tym człowiekiem. Nieodwołalnie. A myślę, że teraz to jest rzeczywiście nieodwołalne, czyż nie?
– Ja natomiast myślę, że skręcę panu kark – wycedził Blount przez zaciśnięte zęby.
– To zrozumiałe. – Seth skierował wzrok za Blounta, ponad jego głową. – Ale zdaje się, że ten drobny incydent ściągnął tu wielu ciekawskich. Powinien pan poczekać trochę, aż nie będzie żadnych świadków.
Blount wyciągnął z kieszeni chustkę, przytknął ją do rozciętej wargi.
– Powiedziałem już, że nie obchodzi mnie, czy on widział nas razem. Zamierzałem i tak wyznać mu prawdę, ale w momencie, który ja uznam za właściwy.
– Przykro mi, jakoś nie bardzo w to wierzę. Psuje pan szyki Ogdenowi. Kto zaręczy, że za pewien czas nie zmieni pan znowu zdania i nie zacznie psuć szyków z kolei mnie? Dlatego musiałem się zabezpieczyć przed podjęciem ostatecznej decyzji. – Uśmiechnął się zadowolony z siebie. – Teraz zniknęły wreszcie wszystkie przeszkody.
– Zapamiętam to.
– Nie wątpię. Ale nasz układ jest dla pana zbyt nęcący, aby wycofać się z niego z powodu kilku zadrapań. – Otrzepał marynarkę Blounta z jakiegoś pyłku. – Potrzebny panu kąt do spania. Mogę udostępnić na parę dni apartament w moim hotelu, do czasu odlotu do Amsterdamu. Mogę też wpaść zaraz do Ogdena, pomóc panu spakować rzeczy.
– Nie potrzebuję… – zaczął Blount i nagle uśmiechnął się złośliwie. – Albo dobrze, niech pan przyjedzie tam po mnie. Ogden zapewne będzie u siebie i może uzna, że także panu przyda się parę siniaków.
– Tak mi pan niedobrze życzy? – Seth zarechotał. – A ja sądziłem, że dobrana z nas para.
– Zamknij się pan, do diabła! – warknął Blount. Ruszył przed siebie żwawym krokiem.
Seth szedł za nim zrelaksowany. Bąk nadal wirował w najlepsze. Jeszcze tylko kilka obrotów…
– Wyglądasz na zadowoloną – powiedziała Phyliss, wchodząc do apartamentu Kate. – Co cię tak uradowało?
– Nie jestem zadowolona, lecz podniecona. – Odłożyła słuchawkę. – Posłuchałam przeczucia i nie jestem pewna, czy to mi się opłaci.
– Powiesz mi, o co chodzi? Kate pokręciła głową.
– Jeszcze nie teraz. Nie chcę zapeszyć. Gdzie Joshua?
– Przebiera się. – Phyliss odwróciła się do wyjścia. – Muszę zrobić to samo. Gdzie zjemy lunch?
– Tutaj. – Kate ruszyła w stronę łazienki. – Wezmę kąpiel i przebiorę się. Poczekaj na Joshuę i zamówcie coś dla wszystkich. Dla mnie tylko kanapkę.
– Po takim treningu przydałoby ci się coś więcej niż jedna kanapka.
– Dobrze, więc zamów mi jeszcze sałatkę! – odkrzyknęła Kate przed zamknięciem drzwi.
Kiedy kelner zjawił się z zamówieniem, kończyła suszyć sobie włosy. Szybko włożyła spodnie, dopasowaną bluzkę i sandałki.
– Kate.
– Już idę. – Wpadła do salonu, musnęła wargami czoło syna i usiadła naprzeciw niego na krześle. – Co zamówiłeś?
– Chili doga. Otrząsnęła się.
– W menu jest tyle zdrowych potraw, a ty wybierasz chili doga? Uśmiechnął się.
– Powiedziałaś, że mogę zamówić, na co mam ochotę. Zresztą chili dogi są zdrowe. Mięso zawiera proteiny, a cebula to warzywo i…
– Dobrze już, dobrze.
– Zbyt łatwo się poddajesz. Dobrze się czujesz?
– Wspaniale. – Rzeczywiście czuła się świetnie. Od dnia, kiedy zginął Migellin, ujrzała po raz pierwszy promyk nadziei. A nadzieja była zdumiewająco silną podnietą. – Ale Phyliss może nie czuć się tak doskonale, jeśli zacznie cię potem boleć brzuch.
– Wszystko będzie dobrze – odezwała się Phyliss. – Ja też zamówiłam sobie chili doga.
Kate jęknęła z udaną rozpaczą.
– Znalazłam się wśród samych…
Zadzwonił telefon.
Seth?
– Odbiorę. – Zerwała się z krzesła, podniosła słuchawkę.
– Czy wiesz, gdzie jestem, Emily?
Serce jej zamarło, aby po chwili zacząć walić ze zdwojoną siłą.
– Nie odpowiadasz. Wiesz, kto mówi?
– Ishmaru.
– Wiedziałem, że mnie nie zapomnisz. Ja też nie potrafię zapomnieć ciebie. Zwłaszcza tu, gdzie teraz jestem. Tak tu pięknie. Same drzewa, krzaki i leśne ścieżki. Miałem wizje o tobie i lesie. Mam wiele wizji, wiesz? Każdy prawdziwy wojownik miewa wizje.
Zacisnęła dłoń na słuchawce.
– Czego chcesz?
– Chcę, abyś do mnie przyszła.
– Odwal się.
– Nie możesz odmawiać mi tak pochopnie. Spędziłem kilka interesujących dni w archiwum akt. Niektóre fakty były bardzo sprytnie utajnione, ale udało mi się je odkryć. Teraz wiem wszystko. Byłaś niegrzeczną dziewczynką, Kate.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– To dlatego, że nawet nie zapytałaś, gdzie byłem. Ale i tak ci powiem. Byłem w Pinebridge.
Odłożył słuchawkę.
Zamknęła oczy, chcąc zwalczyć obezwładniający lęk.
– Mamo? – Joshua był już przy niej, w jego wzroku widniał strach.
Odruchowo otoczyła go ramieniem.
– Wszystko w porządku, kochanie. Wszystko w porządku.
– Nieprawda. Słyszałem, jak powiedziałaś: Ishmaru.
– Będzie dobrze. Możesz mi wierzyć. Będzie dobrze. – Zwróciła się do Phyliss: – Muszę iść. – Sięgnęła po torebkę. Czy jest w niej rewolwer? Tak, Seth dbał o to, aby nie ruszała się nigdzie bez broni.
– Dokąd idziesz? – zawołała za nią Phyliss.
Nie mogła jej powiedzieć. Obiecała, że nie powie. Nikt nie może się dowiedzieć. Ale Ishmaru już wie. Dobry Boże, on wie.
– Phyliss, uważaj na Joshuę.
Drzwi zamknęły się za nią.
Musiało się stać coś złego.
Seth dostrzegł to natychmiast po wejściu do pokoju.
Joshua siedział na kanapie, sztywny jakby kij połknął, Phyliss wyglądała jak kontuzjowana po olbrzymiej eksplozji. Kate!
– Gdzie Kate?
– Poszła – odparła Phyliss. – Dlaczego nie było cię przy niej? Gdzie się podziewałeś?
– Musiałem coś załatwić. Powiesz mi, gdzie ona jest, czy zamierzasz tylko na mnie krzyczeć?
– Ishmaru – wyszeptał Joshua.
Seth poczuł, jak serce gwałtownie skoczyło mu do gardła.
– Co się stało?
– Mama rozmawiała przez telefon, a potem wybiegła.
– Kiedy to było?
– Jakieś dwie godziny temu – wyjaśniła Phyliss.
– Na pewno rozmawiała z Ishmaru?
– Tak się do niego zwróciła, a potem widziałam jej minę. To był na pewno Ishmaru.
– Dokąd poszła?
– Nie powiedziała. Prosiła tylko, żebym zaopiekowała się Joshua.
– Co teraz zrobisz? – zapytał Joshua oskarżycielskim tonem. – Obiecałeś, że ją ochronisz.
– I dotrzymam słowa. – Przeszedł przez pokój, pochwycił chłopca za ramiona. – Posłuchaj mnie, Joshua. Nie pozwolę, aby stało jej się coś złego. Odnajdę ją i przyprowadzę z powrotem do ciebie.
– Nawet nie wiesz, gdzie ona teraz jest.
– Znajdę ją. Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.
– Mam mówiła tak samo. Ale była przerażona. Widziałem to wyraźnie.
Ja też się boję, pomyślał Seth. Chryste, jeszcze nigdy nie bałem się tak panicznie jak teraz.
– Zaufaj mi – powtórzył. – Przyprowadzę ją z powrotem.
Joshua patrzył na niego bez słowa. Seth nie mógł nawet mieć mu tego za złe. Trudno pocieszyć kogoś skutecznie, jeśli czeka się samemu na słowa otuchy. Zdjął ręce z ramion chłopca i wyszedł z pokoju.
W korytarzu czekał na niego Rimilon.
– Gdzie byłeś, do diabła?
Widziałem, jak wyszedłeś z windy. Zjechałem na dół, żeby dowiedzieć się czegoś od portiera. Przebiegła tuż obok mnie. To nie moja wina. Starałem się ją zatrzymać. Mówiłeś, że moje zadanie to opieka nad chłopcem i starszą panią.
– Co ci powiedział portier?
– Że wzięła taksówkę. Ale nie dosłyszał, dokąd kazała się zawieźć. Niech to diabli! Ruszył w stronę wind, omijając Rimilona.
No, dobrze. Zachowaj zimną krew. Zastanów się.
Dlaczego nie zaczekała na niego?
Kate!
Do diabła, nie mieszaj do tego uczuć, myśl trzeźwo, w przeciwnym razie nie zdołasz jej pomóc.
Najpierw trzeba ją odnaleźć.
To żaden problem. Wystarczy wpaść na trop Ishmaru.
Blount wie, gdzie można znaleźć Ishmaru. Pozostało jeszcze trochę czasu. Blount wspomniał, że Ishmaru zarezerwował samolot po śmierci Migellina.
Chyba że zmienił zdanie i wrócił do Waszyngtonu.
Wolał nawet nie myśleć o takiej ewentualności. Musi przyjąć, że ma czas i że Kate leci teraz gdzieś na spotkanie z Ishmaru.
Tak więc należy obecnie uzupełnić nieco dotychczasową taktykę działania: niech bąk wiruje nadal, a zanim się zatrzyma, on musi wykryć, gdzie Kate ma się spotkać z Ishmaru.
Rozcięta warga piekła jak diabli.
Blount z nachmurzoną miną spoglądał na swoje odbicie w lustrze. Warga nie tylko piekła, była także opuchnięta. Pieprzony Ogden! Niech go diabli!
Do diabła też z Sethem Drakinem. Ale jego los jest już przesądzony. Kiedy tylko klinika powstanie i zacznie funkcjonować, ten sukinsyn zginie. To się da załatwić przez ojca. Tak trzeba. Piękne za nadobne. Wet za wet.
Włożył do podręcznej torby płyn po goleniu, dezodorant i szczotkę do zębów. Reszta bagażu była już spakowana. Zaraz wezwie taksówkę i wyniesie się stąd. Nie miał zamiaru tkwić tu dłużej, czekając na Drakina. Żałował tylko, że pośpiech nie pozwoli mu pchnąć tego dupka w łapy Ogdena.
Ogden zdążył się już na pewno ubzdryngolić. Idąc po swoje rzeczy do biura, Blount ujrzał przedtem służącego, który wnosił do biblioteki butelkę wódki. Wykorzystał też sposobną chwilę, aby wepchnąć do swojej walizki kilka dokumentów, stawiających Ogdena w dość niekorzystnym świetle. Nie było to nic szczególnie szokującego; tego typu materiały spoczywały bezpiecznie w prywatnym sejfie szefa. Ale znajdą się gazety, które zainteresują informacje o transakcji dotyczącej terenów pod budowę fabryki w Indiach. To by było…
– Czyżbym się spóźnił, Blount?
Znieruchomiał zaskoczony, a kiedy odwrócił głowę, ujrzał Drakina stojącego w drzwiach do łazienki.
– Jak pan się tu dostał?
– Nie przez drzwi frontowe. To by się mogło okazać błędem. Wdrapałem się na drzewo pod oknem i przeskoczyłem na balkon.
– Narażał się pan na mnóstwo kłopotów.
Seth uśmiechnął się.
– Raczej nie. Czy w informacjach zdobytych na mój temat znalazł pan wzmiankę o tym, że swego czasu byłem włamywaczem?
– Nie. – Ale w tym czarnym swetrze, dżinsach i tenisówkach wygląda rzeczywiście na włamywacza, pomyślał Blount.
– A więc to oczywiście nie jest prawdą. Bo przecież wie pan o mnie wszystko, czyż nie, Blount?
– Wiem tyle, ile trzeba. – Przeszedł obok Setha, kierując się do sypialni. – I nie mam najmniejszego zamiaru wymykać się stąd przez okno. Wyjdziemy normalnie, frontowymi drzwiami. Niech pan weźmie tę walizkę.
– Za chwilę. – Seth oparł się plecami o framugę drzwi. – Będzie pan musiał uzbroić się w cierpliwość. Bo wie pan o czymś, co ma dla mnie olbrzymie znaczenie. Gdzie jest Ishmaru?
– Nie czas na takie rozmowy.
– Ma pan mnóstwo czasu, ile tylko trzeba. Chcę wiedzieć, gdzie jest Ishmaru. Czy tutaj, w Waszyngtonie?
– Powiedziałem już, że nie.
– Telefonował do Kate Denby. Może jednak wrócił?
– Nie sądzę. A zresztą, kogo to obchodzi? Niech zabije tę Denby, skoro ma na to ochotę. Żywa sprawia na pewno więcej kłopotów niż martwa. Przynajmniej moglibyśmy rozwikłać problemy spadkowe.
– Niech zabije tę Denby – powtórzył cicho Seth. – Czy tak pan powiedział?
Blount zesztywniał. Jakiś głos wewnętrzny nakazał mu nagle czujność. Coś było nie w porządku. Nie podobał mu się zwłaszcza wzrok Drakina.
– Czy nie tak samo wypowiedział się pan przedtem na temat Noaha i Migellina?
– Wynoś się pan stąd, Drakin! Skacz pan przez okno albo wyjdź frontowymi drzwiami. Mnie to w ogóle nie obchodzi. – Podszedł do łóżka, na którym leżała otwarta walizka. – Nie zamierzam tu stać i tolerować…
Ramię Setha wystrzeliło gwałtownie i zacisnęło się od tyłu na szyi Blounta.
– Gdzie jest Ishmaru?
Czuł, że zaczyna się dusić, bezskutecznie ciągnął Setha za rękę. Dłonią wyczuł gumę… nie, lateks. Drakin nosił rękawiczki lateksowe, jak jakiś pieprzony lekarz!
– Ishmaru – przypomniał mu Seth.
– Pracuje teraz w szpitalu… Pinebridge.
– Gdzie?
– W pobliżu… Dandridge.
– Dobrze. – Opuścił ręce, uwalniając Blounta, po czym cofnął się o krok. – To wszystko, co chciałem wiedzieć.
Blounta ogarnął gniew.
– Ty popaprańcu! – Rzucił się na niego.
Ale Drakina nie było już tam, gdzie stał jeszcze przed chwilą. Odskoczył na bok, a kiedy obrócił się ponownie do Blounta, trzymał coś w dłoni. Chińską mosiężną figurkę psa ściągniętą ze stolika.
– No, chodź! – skinął na Blounta, jakby zachęcał go do nowego ataku. – Spróbuj jeszcze raz. Jeszcze ten jeden raz i będzie po wszystkim.
Nagły lęk ostudził wojownicze zapędy Blounta. Ten sukinsyn chce mnie zabić, uświadomił sobie zaskoczony. Zamarł w bezruchu. Nie miał ochoty na bezpośredni atak. Jego broń znajdowała się w otwartej torbie leżącej na łóżku. Jeśli już miałby się ruszyć, to wyłącznie po nią. Zmusił się do uśmiechu.
– Po co to wszystko? Trochę mnie poniosło, wiem o tym, ale to jeszcze nie powód do podejmowania pochopnych działań. Liczy się tylko jedno: nasza umowa.
– Doprawdy?
– Spójrzmy na to tak: powiedziałem panu, gdzie jest Ishmaru. W porządku. Teraz możemy zacząć od nowa, w miejscu, gdzie… – Jednym susem znalazł się przy łóżku, sięgnął po broń i uniósł ją, obracając się w stronę Setha.
Nie zdążył jej użyć.
Drakin zamachnął się posążkiem i ze zdumiewającą precyzją ugodził nią Blounta w lewą skroń, zabijając go na miejscu.
Udało się.
Seth wziął z łazienki ręcznik i wytarł starannie posążek. Nosił lateksowe rękawiczki, nie musiał się więc obawiać, że zostawił odciski palców, chciał jednak, aby wyglądało na to, że figurkę wytarł ktoś niemający na sobie takich rękawiczek. Ktoś działający pod wpływem impulsu. Ktoś, kto nie ukartował zabójstwa Blounta z góry, lecz uczynił to przypadkiem.
Następnie rzucił figurkę na podłogę, obok zwłok.
Pośpiesznie przeszukał walizkę.
Jakieś dokumenty Ogdena. Tego się właśnie spodziewał: że Blount nie oprze się pokusie wzięcia drobnego odwetu za to, iż Ogden pobił go niedawno i upokorzył. Ogden z pewnością odkryje niebawem ciało Blounta, a zanim jeszcze powiadomi policję, sam przeszuka walizkę. Seth wyjął z niej dokumenty i wsunął je pod materac. Następnie otworzył drzwi na korytarz i zostawił je lekko uchylone.
Czy nie zapomniał o czymś?
Powiódł wzrokiem po całym pokoju. Nie, to chyba wszystko. Najwyższa pora, aby zniknąć stąd. Jak najszybciej. Musi dotrzeć do Kate. Ruszył przez pokój w stronę balkonu.
Niech Ishmaru zabiję tę Denby.
Akurat!
Pinebridge
Było już po północy, kiedy Kate zaparkowała wynajęty samochód na parkingu szpitalnym i wysiadła.
Nic się tu nie zmieniło, pomyślała, idąc długą alejką wiodącą do szpitala. Światła świeciły łagodnie i zachęcająco, trawniki były jak zawsze zielone i starannie utrzymane.
Nie, to nieprawda. Coś się zmieniło. I nigdy już nie będzie tak, jak było. Gdyż teraz przebywał gdzieś tutaj Ishmaru.
Odkąd wysiadła z auta, spodziewała się go w każdej chwili.
Pchnęła drzwi, weszła. Hol szpitala był wyludniony o tej porze.
Gdzie się podziewasz? Wezwałeś mnie przecież. Gdzie jesteś?
– Tutaj go nie ma. Sprawdziłem już w administracji.
Nie potrafiła ukryć szoku, kiedy ujrzała Setha. Podniósł się z fotela ustawionego pod dużą paprocią.
– Co tu robisz?
– Przeżywam załamanie nerwowe – uśmiechnął się blado. – Nie wiedziałem nawet, czy na pewno będziesz tutaj. Mógł przecież umówić się z tobą w innym miejscu.
– Seth, odejdź. Nie chcę, żebyś tu był.
Zdawał się nie słyszeć jej słów.
– Opisałem, jak wygląda. Powiedziano mi, że pracuje tu w charakterze sanitariusza. Podał się za niejakiego Sancheza. Dziś pracował po południu, ale wieczór ma wolny.
– Seth, idź już.
– Nie. – Podszedł bliżej, mówił cicho, natarczywie. – Do diabła, nie musisz przede mną niczego ukrywać. Nawet jeśli kogoś zabijesz, co z tego? Przecież cię znam. Z pewnością nie zrobiłabyś tego bez ważnego powodu.
– W jaki sposób… – Nie, to nie miało teraz znaczenia. Nie pora na dyskusje. Trzeba odnaleźć Ishmaru. Podeszła do windy, wcisnęła przycisk.
Seth wsiadł za nią do kabiny.
– Na miłość boską, Kate, pozwól sobie pomóc.
– Nie mogę. On powiedział, że mam przyjść sama. – Wcisnęła czwarte piętro. – Tę sprawę muszę załatwić bez niczyjej pomocy.
– Dokąd idziesz? Jego nie ma w szpitalu. Mieszka w ostatnim segmencie domu.
Nie odpowiedziała. Drzwi windy rozsunęły się, a Kate wyszła na korytarz i skręciła do pokoju pielęgniarek. – Dyżurna pielęgniarka była pulchna i ciemnowłosa. Kate nie znała jej.
– Przykro mi, ale już za późno na odwiedziny.
– Jestem doktor Denby. Czy Charlene Hauk jest dziś w pracy?
– Charlene miała dzienną zmianę. Od szóstej rano. – Pielęgniarka zerknęła na zegarek. – Teraz zapewne śpi.
– Niech ją pani zerwie z łóżka. I powie, że przyszła Kate. – Szybkim krokiem ruszyła przed siebie. – Natychmiast.
Seth dogonił ją.
– Dokąd idziemy?
– Chyba wiem, gdzie jest Ishmaru. – Skręciła w lewo i zatrzymała się przed pokojem oznaczonym numerem 403. Zaczerpnęła głęboko tchu. – Zostań tu.
Pchnęła drzwi. W pokoju panował mrok.
– Ishmaru? Tu Kate Denby.
Żadnej odpowiedzi.
Seth odepchnął ją na bok, przesunął ręką po ścianie na lewo od drzwi. Po omacku odnalazł włącznik i po chwili blask lampy rozjaśnił pokój. Był pusty, jeśli nie liczyć podłużnego kształtu na łóżku pod kocem.
Zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Podeszła do łóżka i odgarnęła koc.
Na łóżku nie było nikogo. Kilka koców zwinięto w ten sposób, że mogły udawać kogoś leżącego w tym miejscu.
Ogarnął ją strach, chwiejnym krokiem cofnęła się od łóżka.
Dłonie Setha, troskliwe, czułe, opiekuńcze, spoczęły na jej ramionach.
– Kate, kogo się spodziewałaś tu znaleźć? Kto miał tu być?
– Tata. – Łzy spływały jej po policzkach. – Tata. – Nogi miała jak z waty. Ostatkiem sił opadła na wózek inwalidzki ustawiony przy łóżku. – Tata!
Seth uklęknął przed nią.
– Mów do mnie. Opowiedz, co się stało. Nie potrafię ci pomóc, jeśli do mnie nie przemówisz.
– I tak nie będziesz mógł mi pomóc – odparła głucho. – Nikt mi nie może pomóc. Ishmaru zabrał go, trzyma przy sobie.
– Kate – usłyszała kobiecy głos. Podniosła oczy. W progu stała Charlene. Włosy miała w nieładzie, na szlafrok włożyła sweter. – Co ty tu robisz? – Przeniosła wzrok na łóżko. – Chryste, gdzie Robert?
– Kiedy widziałaś go ostatnim razem?
– O trzeciej skończyłam dyżur, ale przyszłam tu o szóstej i podałam mu kolację. Mamy teraz nową pielęgniarkę dyplomowaną i nie byłam pewna, czy ona dopilnuje, aby Robert zjadł wszystko. Ale on na pewno jest gdzieś na tym piętrze. Wszyscy go tu znają. Niemożliwe, żeby po prostu błąkał się po szpitalu. Na wszelki wypadek powiadomię strażników.
– Nie.
– Musimy go znaleźć, Kate. Wiesz, jaki był ostatnio osłabiony.
– Sama go znajdę. – Z trudem podniosła się z wózka. – Wracaj do siebie, Charlene. Przyprowadzę go niedługo.
– Nie wygłupiaj się. I tak bym teraz nie zasnęła. Kocham Roberta, wszyscy go tu kochamy, Kate.
Seth powiódł wzrokiem po całym pokoju, po pastelowych, brzoskwiniowych ścianach, ozdobionych obrazkami, które namalowały zapewne dzieci, po kolorowej, zrobionej na szydełku narzucie okrywającej łóżko, i zatrzymał go na stylowej lampie. Obok, wsparta o nią, widniała na nocnej szafce koperta. Seth podniósł ją i podał Kate.
Emily Tylko Ishmaru zwracał się do niej w ten sposób.
Rozerwała kopertę.
Jesteśmy w lesie na tyłach szpitala. A przynajmniej ja tam jestem. Nie wiem, czy on przeżyje noc pod gołym niebem. Wygląda na bardzo słabego. W przeciwieństwie do Ciebie. Przyjdź do mnie. Znajdź mnie.
Seth wyjął jej z rąk kartkę, przeczytał.
– Bingo. – Skierował się do wyjścia.
– Nie! – Kate pierwsza dobiegła do drzwi. – On chce, abym przyszła sama. Jeśli zobaczy ciebie, może go zabić. Muszę tam iść tylko ja.
– Nonsens! Nie puszczę cię samej.
– Kate, co tu się dzieje? – zapytała zdezorientowana Charlene.
– Nic nie rób! – zawołała do niej Kate. – Słyszysz? Nic!
– To jak, opowiesz mi wreszcie o swoim ojcu? – poprosił cicho Seth, kiedy drzwi windy zasunęły się za nimi.
Mów. To już i tak nie ma znaczenia. A może mi pomóc wziąć się w garść.
– Cierpi na chorobę Alzheimera. Zaawansowane stadium.
– Chryste!
– Jest bezbronny… – Musiała urwać w połowie zdania, aby zapanować nad własnym głosem. – Zupełnie jak małe dziecko. Nie mógłby się obronić nie tylko przed Ishmaru, ale nawet przed karaluchem.
– Mówiłaś, że on nie żyje.
– To jego pomysł. Sam zajmował się dawniej setkami pacjentów chorych na Alzheimera. Wiedział więc, co go czeka. – Przesunęła językiem po spieczonych wargach. – Musisz to zrozumieć. Ojciec był niezwykłym człowiekiem: ciepłym, uprzejmym, pełnym godności osobistej. Miał wielu przyjaciół. Wszyscy go kochali i szanowali. Zawsze powtarzał, że choroba Alzheimera jest trudniejsza do zniesienia dla rodziny ofiary niż dla samego pacjenta. Nie mógł znieść myśli o tym, jaki los gotuje nam wszystkim. Nie chciał, aby Joshua widział jego upadek. Nie chciał, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Pragnął pozostać w pamięci bliskich taki, jaki był przez wiele lat.
– A więc sfingowałaś jego śmierć.
Nie miałam wyboru. Nie powiedział mi nawet, że jest chory, dopóki nie zniknął pewnego dnia. Pinebridge to szpital, w którym pracował od dawna, ale któregoś dnia wracał do domu i nagle uprzytomnił sobie, że nie wie, dokąd jedzie. Zatrzymał się na poboczu drogi. Znalazłam go w samochodzie dopiero dwa dni później. W następnym tygodniu zrobił sobie badania w innym szpitalu. Wyniki sugerowały, że to nowotwór. Ale to był tylko taki wybieg. Kiedy odwiedziłam go w szpitalu, powiedział mi, co mam robić. Miał już obmyślony plan. Omówił wszystko wcześniej z tutejszym ordynatorem i zapewnił sobie opiekę.
– Zgodzili się?
– Uwielbiali go. Zadbali nawet o to, aby nie zajmowali się nim ci ludzie, z którymi uprzednio współpracował i którzy mogliby go rozpoznać. Potem… zmienił się już do tego stopnia, że i tak nikt by go… Szkoda, że nie znałeś go przed laty. Teraz jest zamknięty w sobie niczym skorupiak, ale wtedy był bystry, energiczny i…
Winda zatrzymała się. Seth wysiadł z windy, skierował się do drzwi frontowych.
Kate zagrodziła mu drogę.
– Nie, tu jest tylne wyjście. Wychodzi wprost na las.
– Znasz dobrze ten szpital.
– Nic dziwnego. – Poprowadziła go do tylnych drzwi. – Nawet kiedy nie mogłam już z nim rozmawiać, przychodziłam co tydzień na konsultacje z lekarzami albo po prostu, żeby na niego popatrzeć.
– Nie wiem, jak byś mogła dać sobie radę z tym wszystkim.
– Do podobnego wniosku doszedł mój ojciec. Dlatego użył presji. Nie uznawał samobójstwa, ale kto mógł zagwarantować, że nie zmieni zapatrywań? Nie mogłam ryzykować. – Przełknęła ślinę. – Wymusił na mnie obietnicę, że sfinguję jego śmierć, a potem wyjadę stąd i zapomnę o nim.
Seth pokręcił głową.
– I uwierzył, że dotrzymasz słowa?
– Może. Nie wiem. Zrobiłam niemal wszystko, o co prosił. Sfingowałam śmierć, a z pieniędzy, jakie odziedziczyłam, stworzyłam fundusz przeznaczony na jego potrzeby. Nie powiedziałam o tym nikomu.
– Ale nie potrafiłaś zostawić go tu samego.
– Czy nie rozumiesz? Kochałam go. Nie mogłam tego zrobić. W pierwszym roku odwiedzałam go co tydzień. W drugim roku stan jego zdrowia uległ pogorszeniu. Już mnie nie poznawał, ale z jakiegoś powodu denerwował się na mój widok. – Z trudem powstrzymała się od łez. Boże, to nadal boli. – Płakał. Ograniczyłam wizyty do jednego dnia w miesiącu.
Seth zacisnął dłoń na jej ramieniu.
– W pierwszym roku zajął się pisaniem książki. Był przejęty, miał świadomość, że coś tworzy. W następnym nie potrafił już nawet przeczytać tego, co sam napisał. Czy wiesz, co to musiało dla niego znaczyć? A dla mnie?
– Wyobrażam sobie.
– Nie, na pewno nie. Musiałbyś widzieć to na własne oczy.
– W jaki sposób ukrywałaś te wizyty przed Phyliss?
– Oszukiwałam ją. Z czasem nauczyłam się kłamać jak z nut.
– Jezu, jak to wytrzymywałaś? Nie mając nikogo, z kim mogłabyś porozmawiać?
– Przecież obiecałam ojcu, że dochowam tajemnicy. Obiecałam mu…
Stała na najwyższym stopniu, wpatrując się w las, oddzielony od szpitala rozległą łąką. Ten las był zawsze zielony, kuszący i pełen spokoju. Ale nie dziś. Teraz znajdował się tam Ishmaru.
– Kate, pozwól mi pójść, odszukać go.
– Nie mogę. Ishmaru go zabije. Zostań tutaj.
– Do diabła, nie mogę!
– Możesz – zaoponowała żarliwie. – Jeśli nie zrobisz, o co cię proszę, nigdy ci nie wybaczę.
– To nie będzie już miało znaczenia, skoro on cię zabije. Zaufaj mi. Dam sobie radę.
Pokręciła głową.
– Idę. Wybór należy do ciebie. Albo wspólnie uzgodnimy plan działania, albo pójdę bez twojej zgody.
Jest zdeterminowany, pomyślała zrezygnowana. On naprawdę to zrobi, a nie mogę przecież dopuścić do tego, aby Ishmaru zobaczył mnie z kimś.
– W porządku. Daj mi dziesięć minut, zanim wkroczysz do akcji – zaproponował Seth. Spojrzał na łąkę. – Światła ze szpitala oświetlają ją tak dokładnie, że trudno będzie podejść niepostrzeżenie od tej strony. Przejdę najpierw milę na północ, a potem postaram się odnaleźć twego ojca.
– Jak?
Uśmiechnął się chytrze.
– Mam dobrego nosa, zapomniałaś już? Pacjenci szpitalni pachną środkami antyseptycznymi. Jego pokój aż cuchnął od tego. Poczuję z daleka.
– Razem z moim ojcem będzie Ishmaru.
– Zaskoczę go, zanim skrzywdzi kogokolwiek. Skierowała wzrok na łąkę.
– Dziesięć minut. Poszedł.
Patrzyła, jak skręca za węgłem, następnie zaczęła schodzić po schodach. Pozbyła się go dzięki kłamstwu i nie miała żadnych skrupułów z tego powodu. Najważniejsze, że on pozostanie przy życiu. Ishmaru mógłby go zabić w ciągu tych dziesięciu minut. Nie wolno do tego dopuścić.
Nie zabijesz już nikogo, Ishmaru.
To się musi skończyć.
Ale jak? Z chwilą gdy ona wejdzie do lasu, on będzie górą, a ona stanie się jego kolejną ofiarą. A więc trzeba znaleźć sposób, aby nim wstrząsnąć, zdominować go.
Zdominować go? Przecież on zdominował jej życie od chwili śmierci Michaela!
Zastraszył ją do tego stopnia, że niemal nie była już w stanie funkcjonować normalnie. Teraz też ogarniał ją paraliżujący lęk.
Pozbądź się tego strachu.
Znajdź jakiś sposób.
Zbierz myśli.
Pamiętaj.
I nagle wpadła na pomysł: wyraźny, jednoznaczny, klarowny.
No, oczywiście.
To proste.