9.

Może byś przerwał na chwilę, Noah! – zawołał Seth, otwierając drzwi laboratorium. – Najwyższa pora, żebyś ruszył się wreszcie i pomógł mi trochę. Kate podniosła wzrok znad wirówki, spojrzała na niego zaniepokojona.

– Czy coś się stało?

– Ależ skąd, wszystko w porządku. Po prostu muszę z nim pogadać.

– Jestem zajęty, Seth – powiedział Noah. – Znajdujemy się już bardzo blisko celu…

– Masz się zjawić na tarasie – przerwał mu Seth. – Natychmiast. – Odwrócił się i wyszedł na korytarz.

Noah wzruszył ramionami.

– Przepraszam, Kate. Wrócę za chwilę.

– No, jestem. O co chodzi? – zapytał, podchodząc na tarasie do Setha.

– Powinieneś spędzać więcej czasu z Joshuą.

– Przecież ty miałeś się zajmować chłopcem.

– I robię to. Odkąd nie wypuszczasz Kate z laboratorium, Joshua przebywa prawie cały czas ze mną. – Seth umilkł na moment, po czym mruknął: – To nie jest dla niego dobre.

– Dlaczego?

– Bo… on mnie lubi. Na miłość boską, ten dzieciak zaczyna uważać mnie za kogoś w rodzaju wzoru do naśladowania.

Noah parsknął śmiechem.

– To wcale nie jest zabawne.

– Jestem pewien, że Kate przyznałaby ci rację.

Jasne. Kate wie, co jest najlepsze dla jej syna. A więc zrób coś z tym. Zajmij go czymś, zabieraj na spacery, wyjaśnij mu, że nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby stać się taki jak ja.

– Myślisz, że to coś pomoże?

– Nie wiem. – Bardziej zatroskanym głosem dodał: – Może nic. Podobno jestem cholernie charyzmatyczny.

Noah z trudem powstrzymał się od śmiechu.

– Zdaje się, że z tym masz problem już od dawna.

Seth skrzywił się.

– Mówię ci, to poważna sprawa. Chłopak dopiero co stracił ojca. Jest bardzo wrażliwy. Nie powinien teraz przywiązywać się do kogoś, kto nie zostanie przy nim długo. Dlatego chcę, żebyś się tym zajął.

– A dlaczego sądzisz, że ja zostanę przy nim dłużej, skoro wszystko dobiega końca?

– Nie uciekałbyś nawet przed atakującym nosorożcem, gdybyś sądził, że jesteś mu potrzebny. Ostatnio stałeś się bardzo solidny i obowiązkowy.

– Chyba nie chcesz mnie obrazić? Ale ty też jesteś od paru tygodni zaskakująco stateczny.

– Tylko przejściowo. Jak zwykle, na krótko.

– Ja też tak myślałem, kiedy przejmowałem J. & S. Zobaczysz, że to przeniesie się na ciebie. – Uśmiechnął się. – Na Boga, może znalazłem sposób, aby zwerbować cię na swoją stronę.

– Nie ma mowy. Potem ubrałbyś mnie w garnitur od Armaniego i musiałbym nosić aktówkę, taką, jaką ma Tony. Do diabła, może byśmy spotkali się jeszcze w tym samym klubie tenisowym.

– Tony nie byłby tym ubawiony.

Seth uśmiechnął się figlarnie.

– W takim razie gra byłaby prawie warta świeczki. – Uśmiech zniknął mu z twarzy. – Jasne, lubię tego dzieciaka, ale nie na tyle, aby odgrywać wobec niego rolę zaślepionego z miłości wujaszka. A zresztą, kiedy będzie już po wszystkim, Kate odjedzie stąd czym prędzej i tylko pomacha mi na pożegnanie.

Noah pokręcił głową.

– Ona cię lubi, Seth.

– Owszem, dopóki ochraniam jej syna. Kiedy nie będę jej już potrzebny, uzna mnie za osobę „niewygodną”. Na Boga, chyba nie muszę ci o tym mówić.

– Nie rozumiem, dlaczego miałbyś być niewygodny.

– Jasne, że rozumiesz. W przeciwnym razie nie próbowałbyś przefasonować mnie na swoją modłę.

– Jeśli usiłuję coś w tobie zmienić, to tylko dlatego, że jesteś moim najlepszym przyjacielem i chciałbym widywać cię częściej niż raz czy dwa w roku.

Seth czym prędzej odwrócił wzrok.

– W takim razie zaakceptuj mnie takim, jaki jestem.

– Zrobiłbym to, gdybym wierzył, że jesteś szczęśliwy w życiu.

– Posłuchaj, nie jestem geniuszem, nie wymyślę czegoś, co wstrząśnie całym światem. Pozwól mi robić to, co potrafię najlepiej.

– To znaczy co? Wiesz tak samo dobrze jak ja, że mógłbyś zostać, kimkolwiek byś chciał.

– Chcę być tym, kim jestem. Odpuść sobie, Noah.

– W porządku, ale… jeszcze do tego wrócimy.

– Uparciuch z ciebie! Męczysz mnie tak już od piętnastu lat. Kiedy wreszcie dasz za wygraną?

– Kiedy znajdziesz się w moim klubie tenisowym. – Noah uśmiechnął się. – I nawet nie będę cię wtedy namawiał na garnitur od Armaniego.

– Nie wierzę. Kate uznałaby za sprawę priorytetową, żeby przekonać mnie do tego.

Noah nie odpowiedział od razu.

– Co ma z tym wspólnego Kate? – zapytał wreszcie.

– Daj spokój, znam cię nie od dziś. Obserwowałem twoje zachowanie, kiedy byłeś razem z nią. W tym coś jest, coś dobrego.

– Możliwe – mruknął Noah. – Przekonamy się.

– Stajesz się ostrożny jak Tony – zauważył z przekąsem Seth. – Czego jeszcze chcesz? Ty i Kate jesteście do siebie podobni niczym bliźnięta syjamskie: obrzydliwie oddani, do znudzenia lojalni, bezgranicznie solidni. Dobraliście się jak w korcu maku.

– Wcale nie jesteśmy tacy sami.

Seth parsknął tylko.

– Zresztą to moja sprawa. – I Noah powtórzył słowa Setha: – Odpuść sobie.

Seth wzruszył ramionami.

– Również moja, skoro mam się zajmować twoim przyszłym pasierbem.

– Jezu, przecież nie mówimy nawet o… – Noah wzruszył ramionami. – Nie ma sensu cię przekonywać, co?

– Przyjdziesz jutro do leśniczówki, żeby zabrać Joshuę na spacer?

Noah zmarszczył brwi.

– Czy nie mógłbyś z tym trochę poczekać? Za parę dni dotrzemy do celu, brakuje nam tak niewiele!

– Nie, ta sprawa nie może czekać. I tak czekam już zbyt długo. Nie stanie się nic złego, jeśli zrobisz sobie dzień przerwy w pracy. Zresztą Kate może cię zastąpić.

– Zanadto się przejmujesz.

– Wcale nie. Jeśli nie zapomnisz o RU 2 choćby na jeden dzień, wrócę tu i wyciągnę cię stąd za włosy. A więc odstaw na chwilę te swoje probówki testowe i pomóż mi.

– Dobrze już, dobrze. Nie mam nic przeciw spędzeniu trochę czasu z Joshuą. Nie myśl, że traktuję to jak przykry obowiązek.

Seth zmusił się do uśmiechu.

– Z pewnością nie potrafisz powiedzieć o mnie nic negatywnego, wiem o tym, ale postaraj się pozbawić chłopca choćby części złudzeń na mój temat. – Odwrócił się, zbiegł po schodkach i wskoczył do swego land rovera. – Muszę wracać. Pamiętaj: jutro o ósmej rano.

Noah patrzył za nim, dopóki samochód nie zniknął z pola widzenia. Pod maską spokoju kłębią się w jego przyjacielu silne emocje, to jasne. A może nie? Może Piotruś Pan walczy z narastającym cierpieniem? W każdym razie wydawał się niespokojny, a przecież każdy brak stabilności, choćby słabo powiązany z RU 2, może oznaczać niebezpieczeństwo.

Chryste, czy naprawdę nie potrafię już myśleć o niczym innym, tylko o RU 2? – pomyślał ze znużeniem. Wiedział, że Seth nie stanowi zagrożenia; był jedyną osobą na świecie, której mógł zaufać bez zastrzeżeń.

A jednak należało rozważyć wszelkie implikacje związane z RU 2. Zbyt wielu ludzi zginęło już z jego powodu. RU 2 ma priorytetowe znaczenie. Jego ochrona jest konieczna.

Ale czy na pewno zapewniłem mu dobrą ochronę? – zastanawiał się Noah. Czy uczyniłem w tym celu wszystko, co niezbędne?

Podszedł do telefonu i wystukał numer Tony’ego w Waszyngtonie.

– Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił – powiedział.

– Cały czas robię coś dla ciebie – odparł Tony z przekąsem. – Węszyłem wśród polityków i wszystkich ważniaków tworzących lobby. Za to taplanie się w błocie należy mi się medal.

– Pozwól, że coś ci przypomnę: większość polityków to jednocześnie prawnicy.

– Daruj sobie takie uwagi. Nie jestem w nastroju.

– Co się dzieje z Longworthem?

– Nic. A raczej o tyle nic, o ile to możliwe w przypadku gaduły jego pokroju.

– Jakieś nowe demonstracje?

– Jedna. Wczoraj przed siedzibą FDA*. [*skrót od Food and Drug Administration; urząd federalny, kontrolujący jakość żywności i lekarstw]. Właśnie chciałem zadzwonić, powiadomić cię o tym. Tym razem zjawiło się mniej uczestników niż poprzednio, ale byli za to bardziej operatywni. Ile ci jeszcze brakuje czasu do zakończenia prac?

– Nie wiem. Niewiele.

– Lepiej, żebyś się cholernie pośpieszył. Mam już dość tej sprawy. Może byś tu przystał Setha, żeby mnie zluzował. Ciągle tylko patrzę i czekam, nie robię nic innego.

– Seth potrzebny jest tam, gdzie teraz przebywa. Musisz jakoś wytrzymać. – Noah uśmiechnął się, kiedy usłyszał w słuchawce jęk rozpaczy. – Ale dam ci zadanie do wykonania, żebyś mógł się zająć czymś bardziej sensownym.

– Zrobię wszystko, co każesz, byle nie tkwić w tym gównie.

– Może przejdzie ci zapał, kiedy usłyszysz, o co chodzi.


– Pora spać, Joshua! – zawołała Phyliss i spojrzała z wyrzutem na Setha. – Odłóż wreszcie tę gitarę – zwróciła się do niego. Już od godziny powinien leżeć w łóżku, wiesz o tym.

– Przepraszam. – Seth posłusznie odstawił gitarę. – Najwyższy czas, abyś się z nami pożegnał, Joshua.

– Babciu, jeszcze tylko piętnaście minut, dobrze? Pidżamę mam już na sobie – prosił chłopiec. – I prawie uporałem się z tym akordem.

– Akord może poczekać do jutra, nie ucieknie.

– Nigdy nie wiadomo – mruknął Seth. – Nie słyszałaś nigdy o zagubionych akordach?

– Nie. Ale słyszałam za to o straconym czasie. – Wskazała palcem drzwi. – Do łóżka!

– I tak muszę jeszcze powiedzieć mamie „dobranoc”. – Joshua rzucił ostatnie tęskne spojrzenie na gitarę, po czym wstał. – Pójdę po lornetkę.

– Nie zapomnij umyć twarzy i zębów.

– Zrobi się. – Zniknął za drzwiami.

Phyliss milczała chwilę, potem przeniosła wzrok na Setha.

– Co u ciebie? W porządku?

– Jasne. – Znów ujął gitarę, uderzył w struny. – A co miałoby nie być w porządku? Może tylko jestem trochę niespokojny.

– Nie robiłeś wrażenia zaniepokojonego, kiedy tu przyszłam. Wyglądałeś na… – Wzruszyła ramionami. – Sama nie wiem. Wyczułam w tobie sporo melancholii.

Chryste, co za przenikliwość!

– Melancholii? – Udał, że się zastanawia. – Brzmi nieźle. Tak jakbym był cholernie wrażliwy. Jeszcze nikt mnie o to nie podejrzewał.

– Jesteś wrażliwy.

– Doprawdy? Czy mam ci wyznać, ilu ludzi zabiłem?

– Nie, ale gdybyś był takim twardzielem, za jakiego chcesz uchodzić, już dawno byś zapomniał, ilu ich było.

– Może rzeczywiście zapomniałem. – Znowu uderzył w struny. – Ale jestem dobry w liczeniu.

– Przestań robić uniki i powiedz wreszcie, co się stało.

Parła prosto do celu, tak jak robiła to zawsze Kate. Obie były do siebie podobne pod wieloma względami.

– Skąd mam to wiedzieć? Ty mi powiedz. Wygląda na to, że potrafisz czytać w moich myślach.

– Nie, tego nie potrafię. Zbyt skutecznie zamykasz się przed ludźmi. Ale co jakiś czas odsłaniasz się trochę. – Zmarszczyła brwi. – Może wpadłeś na coś, kiedy byłeś w chacie? Nic nam nie grozi?

– O ile wiem, nie. Ale nie podoba mi się, że prace przygotowawcze do produkcji RU 2 trwają tak długo. Lepiej nie tkwić w jednym miejscu, jeśli twoim śladem podąża ktoś taki jak Ishmaru. – Wzruszył ramionami. – Ale cóż, decyzja należy do Noaha. On jest tu szeryfem, a ja tylko wynajętym rewolwerowcem.

– I odpowiada ci taka rola?

– Jasne.

– Myślę, że kłamiesz. Nie widzę w tobie płatnego rewolwerowca.

– Nie? – Spojrzał na nią z ukosa. – Myślisz, że czuję urazę do Noaha? – Pokręcił głową. – Jest dla mnie prawie jak brat. Nie mam nikogo bliższego. Istnieją między nami pewne różnice, ale kocham tego drania.

– W takim razie dlaczego jesteś…

– Mam ją. – Na tarasie zjawił się Joshua, wymachując lornetką.

– Wspaniale. – Seth wstał, oparł gitarę o poręcz. – Idziemy. – Przeszedł na północną stronę tarasu. – Wrócimy za chwilę, Phyliss.

– Nigdy nie wracacie „za chwilę”. Jeśli Joshua nie znajdzie się w łóżku za dziesięć minut, przyjdę po was. – Weszła do pokoju.

Seth uśmiechnął się.

– Twarda sztuka.

Joshua odpowiedział konspiracyjnym uśmiechem i pokiwał głową.

– Właśnie. – Usiadł na tarasie, krzyżując nogi. – W każdym razie mamy dziesięć minut. – Oparł się plecami o ścianę. – Słyszałeś? – zapytał nagle. – Może to sowa?

– Tak. Siedzi na tamtym platanie. Trzecia gałąź od dołu.

– Nie widzę. – Joshua podniósł lornetkę do oczu. – O, jest. Widzę ją. Ma pomarańczowe oczy. Ale ciemno! Jak możesz ją dostrzec w takich ciemnościach bez lornetki?

– Wprawa. Wśród drzew czają się nieraz istoty bardziej nieprzyjazne niż sowy.

– Na przykład węże? Czytałem o anakondach. Żyją w Ameryce Południowej. Seth, walczyłeś kiedyś z anakondą?

– Myślisz, że mi życie niemiłe? Nie znam nikogo, kto miałby ochotę na walkę z anakondą.

– Aligatory na Florydzie walczą z nimi. Tata opowiadał mi o tym. Ostatnie zdanie wypowiedział tonem naturalnym i spokojnym. Może tamten ból już w nim przygasł, pomyślał Seth. Mam nadzieję.

– Założę się, że twój tata nie był na tyle nierozsądny, żeby walczyć z aligatorami.

– To prawda, nie był. – Chłopiec zamilkł na chwilę. – Kiedy mówiłeś o tych istotach, które czają się wśród drzew, miałeś na myśli ludzi, prawda?

Może należało zaprzeczyć. Z dziećmi nie powinno się rozmawiać o śmierci i przemocy. Noah na jego miejscu z pewnością by zaprzeczył.

Ale on nie był Noahem. Obiecał chłopcu, że będzie wobec niego szczery.

– Tak.

– Snajperzy?

– Czasem. Ale tylko podczas wojny. Tu nie ma żadnych snajperów.

– Wiem. – Znowu chwila milczenia. – Co będziemy robić jutro?

– Ja będę zajęty, ale przyjdzie Noah. Zdaje się, że chciał cię zabrać na wędkowanie.

Chłopiec zmarszczył brwi. – A ty?

– Muszę wykonać kilka pilnych telefonów.

– Nie możesz zrobić tego wieczorem?

– Nie. – Seth wpatrywał się uporczywie w pustą przestrzeń przed sobą. – Nie będę ci potrzebny. Spędzicie miło czas, ty i Noah.

– Tak. – Joshua rozmyślał gorączkowo. – A nie mógłbyś wykonać tych telefonów z samego rana? Wtedy poszlibyśmy na ryby po południu, wszyscy razem.

– Będzie chyba lepiej, jeśli pójdziecie beze mnie. Mógłbym was hamować.

– Dobrze. – Znowu zamilkł. – On naprawdę chce iść ze mną?

– Jasne. Dlaczego nie miałby chcieć?

– Bo… zawsze jest zajęty pracą.

– Podobnie jak twoja mama. Ale mimo to mama lubi spędzać czas z tobą. A może myślisz, że udaje?

– Mama niczego nie udaje – zaprzeczył gwałtownie Joshua. – Ona nigdy nie kłamie.

– Już dobrze, dobrze. Chciałem ci tylko uświadomić, jak bardzo jesteś przez wszystkich rozrywany.

Nieoczekiwanie Joshua uśmiechnął się szeroko.

– Wiem o tym.

– I na pewno polubisz Noaha, kiedy poznasz go bliżej. On też może się wszystkim podobać.

– Ale nie aż tak jak ty.

O, cholera!

– Na pewno tak. Tylko że w inny sposób. – Po chwili dodał: – W lepszy sposób.

Joshua pokręcił głową.

Trudno, zrobił, co mógł. Reszta należy do Noaha.

– Nasz czas dobiegł końca. Mieliśmy tylko dziesięć minut. Lepiej powiedz prędko mamie „dobranoc”.

Chłopiec wstał, przytknął do oczu lornetkę.

– Lampa się pali, ale nie widzę nigdzie mamy. Pewnie znowu pracuje.

– Najważniejsze, że zapaliła lampę. I na pewno będzie wiedziała, że zobaczyłeś lampę i powiedziałeś „dobranoc”.

– Aha. Ładny jest ten płomyk. Wcale nie drga. Taki prosty i mocny.

Zupełnie jak Kate, pomyślał Seth. Mocny, solidny i jasny.

– Teraz powiedz „dobranoc”.

– Dobranoc, mamo. Śpij dobrze.

Seth skierował wzrok na odległą chatę, na płomyk, ledwie widoczny bez lornetki.

– Dobranoc, Kate – szepnął.


– Życzę miłego wieczoru, panie Blount. – Strażnik parkingowy uśmiechnął się przymilnie. – Do zobaczenia jutro.

– Dziękuję, Jim. – Blount skierował się w stronę swojego samochodu, czując satysfakcję z powodu służalczego tonu Jima. Nie wyczuł wprawdzie owego onieśmielenia, jakie wywoływał jego ojciec, ale to mu i tak wystarczało. Ludzie zatrudnieni w Ogden Pharmaceuticals wiedzieli doskonale, że od niego zależy przyjęcie do pracy lub zwolnienie, łaska lub niełaska. Jego ojciec w tym wieku nie miał aż tak dużej władzy. Kiedy miał tyle lat, co on teraz, był zaledwie głupim pętakiem, panoszącym się w slumsach Chicago.

Wkrótce Blount uzyska władzę, o jakiej jego ojcu nawet się nie śniło.

Otworzył drzwiczki swojego lexusa i usiadł za kierownicą. Wybierając samochód, zadał sobie wiele trudu. Nie chciał auta krzykliwego ani zbyt drogiego, jak rolls ojca; chodziło mu o pojazd, w którym można się wszędzie pokazać, samochód o eleganckiej linii, w sam raz dla młodego człowieka, który ma się znaleźć w legalnym świecie biznesu. Wprawdzie Ogden nie miał wiele wspólnego z działaniami legalnymi, ale Blount uznał, że najważniejsze to zrobić odpowiednie wrażenie. Liczą się wrażenie oraz umiejętność przechytrzenia durniów, którzy…

– Nie ruszaj się!

Blount zamarł, kątem oka zerknął w lusterko wsteczne.

Ishmaru.

Udało mu się zwalczyć nagłą panikę i nawet obdarzyć uśmiechem tego małego, oślizgłego sukinsyna, który podniósł się już z podłogi i zajął miejsce na tylnym siedzeniu.

– To nie było potrzebne. Dlaczego nie zadzwoniłeś? Mogliśmy umówić się na drinka i pogadać.

– Kazałeś mi szukać wiatru w polu.

– Co masz na myśli? Przekazałem ci wszystkie informacje, jakie posiadałem na temat Lynskiego. I powiedziałem ci, że to ślepa uliczka bez wyjścia.

– Bez wyjścia, bo zapieczętowaliście nagrania z telefonu komórkowego Lynskiego.

– Jego firma telekomunikacyjna okazała się nieustępliwa. Jeszcze nad tym pracujemy.

– Jestem pewien, że ty masz te nagrania. I wiesz, gdzie Lynski przebywa w tej chwili.

– I nie powiedziałbym tego tobie ani Ogdenowi?

– Gdzie on jest?

– Doprawdy, Ishmaru, to by było bardzo głupie z mojej strony. Wiem, jak bardzo zależy ci na… – Nabrał gwałtownie powietrza do płuc, kiedy poczuł na karku bolesny dotyk ostrza noża. – Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany. Miałem ci właśnie coś powiedzieć. Lynski używa teraz telefonu cyfrowego. Podsłuch aparatu cyfrowego nie jest możliwy, a nie uzyskaliśmy jeszcze dostępu do nowych nagrań jego rozmów. Nie chodzi nam zresztą tylko o niego, lecz także o Smitha i kobietę. Jeśli wmieszasz się właśnie w takim momencie, tylko spaprzesz wszystko.

– Nie wmieszam się w nic. On ma mi tylko odpowiedzieć na parę pytań. Gdzie go znajdę?

Blount poczuł, jak oblewa go pot. Jeśli mu powie, Ishmaru dojdzie do przekonania, że nie potrzebuje go dłużej, a wtedy poderżnie mu gardło. Niewykluczone, że ten zwariowany sukinsyn zrobi to także, jeśli nie uzyska żadnej informacji.

– Może masz rację. Może czekanie nie jest najlepszym rozwiązaniem. Ale skąd mamy wiedzieć, że Smith i doktor Denby nie rozdzielili się? A jeśli tak, będzie ci potrzebna moja pomoc w odnalezieniu tej kobiety. – Po karku ciekły mu już pierwsze krople krwi. Spiesznie dodał: – Pracuję teraz nad paroma tropami. Są wielce obiecujące. Oczywiście możesz na mnie liczyć. Gramy przecież w jednej drużynie, prawda?

– Gdzie jest Lynski?

– Hotel „Brenden Arms” w Georgetown. Zameldował się jako Carl Wylie. – Ostrze noża nadal wpijało się w kark. Blount zacisnął kurczowo dłonie na kierownicy. – Tak, proszę bardzo, jedź do Lynskiego, ale informuj mnie o wszystkim. Ja w tym czasie spróbuję rozpracować drugi ślad. Zgoda?

Chwila milczenia.

– Zgoda.

Nóż przestał wwiercać się w ciało. Blount odetchnął z ulgą, a jednocześnie narastała w nim furia. Przeklęty sukinsyn! Udało mu się go nastraszyć! Najgorsze było to poczucie bezsilności.

– Ale musisz mi dać parę dni czasu, zobaczę, czy zdobędę więcej informacji od tej firmy telekomunikacyjnej. Poobserwuj go na razie dzień, dwa, dobrze?

– Może. – Ishmaru wysiadał już z samochodu. Stał w blasku lamp garażu, patrząc na Blounta beznamiętnym wzrokiem. – Nie okłamuj mnie nigdy więcej.

– Nie kłamałem. Po prostu czekałem…

Ale Ishmaru odszedł już, nie czekając na wyjaśnienie. Zignorował go, jakby miał do czynienia z dopiero co rozgniecioną muchą. Blount poczuł znowu, jak narasta w nim wściekłość. Każe zabić tego pieprzonego sukinsyna. Skontaktuje się z ojcem i powie mu, aby… Nie, nie skorzysta z metod ojca. Wie dobrze, że nie zabija się pod wpływem gniewu. Zabija się wtedy, kiedy to przynosi korzyści.

Wyjął z kieszeni chustkę, wytarł sobie pokrwawioną szyję. A w ogóle w jaki sposób Ishmaru dostał się do garażu? Trzeba zwolnić tego nieudolnego dupka, strażnika. Podjęcie tej decyzji poprawiło mu humor. Najważniejsze, że nadal ma tu wiele do powiedzenia.

To, co się zdarzyło przed chwilą, było jedynie drobną komplikacją. Ale on panuje nad sytuacją. I znajdzie sposób, aby wykorzystać Ishmaru do zdobycia RU 2.

A potem policzy się z tym pieprzonym sukinsynem na swój sposób, to pewne.

Загрузка...