6.

– Ona już do ciebie jedzie – powiedział Seth. – I myśli, że ty mnie do niej wysłałeś. A ponieważ zachowałem się jak zwykle po bohatersku, nie chciałbym wyprowadzać jej z błędu.

– Niech cię diabli, Seth! Mówiłem, żebyś na razie trzymał się od tego z daleka.

– Siedziałem na lotnisku. Z nudów zacząłem rozmyślać. Wiesz, że mam taki fatalny zwyczaj. A teraz powiedz – „Dziękuję, postąpiłeś słusznie, Seth”. Wtedy odłożę słuchawkę.

Nastała długa chwila ciszy, wreszcie Noah mruknął:

– Dziękuję ci.

– Dziękuję, postąpiłeś słusznie – podpowiedział z naciskiem Seth.

– Tak, może rzeczywiście słusznie. Bardzo ją nastraszyłeś?

– Byłem potulny jak kotek. No, prawie jak kotek. Coś mi się zdaje, że muszę odnowić kilka starych kontaktów. Zadzwoń do mnie na komórkę, kiedy już skończysz z nią gadać. Niełatwy z niej orzech do zgryzienia. Nie wiem, czy uda ci się ją namówić, aby pojechała do chaty.


Noah czekał na nią w pasażu przed motelem.

– Wynająłem dla ciebie dwa pokoje obok mojego – powiedział, kiedy Kate wysiadła z samochodu. – Nie musimy chyba zostawać tu do rana, ale przyda się wam trochę wypoczynku, podczas gdy ja opracuję plan działania. – Otworzył drzwi po drugiej stronie auta i pomógł wysiąść Phyliss. – Jestem Noah Smith, pani Denby. Domyślam się, że to wszystko może wytrącić z równowagi. Jak wiele Kate pani powiedziała?

– Za mało – odparła niechętnie Phyliss. – Tylko tyle, że Michaela zabił prawdopodobnie ten sam człowiek, który wysadził w powietrze pańską fabrykę. Ale nadal nie pojmuję, dlaczego uciekamy, zamiast powiadomić policję.

– Zabrakło nam czasu – wtrąciła Kate. – Zadzwonię później do Alana. – Otworzyła tylne drzwi. – Chodź, Joshua.

– Nie podoba mi się tutaj – wyszeptał chłopiec, gramoląc się na zewnątrz. – Długo tu zostaniemy?

– Nie, niedługo – uśmiechnął się Noah. – Jeszcze się nie znamy. Jestem Noah Smith i zadbam o to, żeby tobie, twojej mamie i babci nie groziło już odtąd żadne niebezpieczeństwo.

– Jest pan policjantem?

– Nie, ale mogę wam pomóc.

– Nie jest pan wystarczająco dobry. Nie było pana przy mamie, kiedy potrzebowała pomocy. Mało brakowało, a on by ją zabił.

Noah skrzywił się.

– Wiem. To się więcej nie powtórzy. – Podał Phyliss klucze. – Mogłaby pani zaprowadzić go do pokoju i zająć się nim? Muszę porozmawiać z Kate.

Phyliss spojrzała pytającym wzrokiem na synową. Kate kiwnęła głową.

– Bądź tak dobra. Niedługo przyjdę i wszystko wyjaśnię. – Lekko popchnęła syna w stronę Phyliss. – Idźcie już do pokoju, skarbie.

– Nie. – Stał z opuszczonymi rękami, nerwowo otwierał i zaciskał pięści. – Nie zostawię cię samej. Co będzie, jeśli tamten typ odnajdzie cię tutaj? – Spojrzał wzgardliwie na Noaha. – On wcale nie jest dobry. Nie pomógł ci przedtem.

– Tamten typ nie zjawi się tutaj. Jest ranny. Postrzeliłam go.

– Ale nie zabiłaś. Powinnaś była strzelić do niego jeszcze raz. Albo pozwolić, żeby zabił go Seth, tak jak tego chciał.

– Joshua, zapewniam cię, że nic mi już nie grozi. Będę w sąsiednim pokoju.

Phyliss podeszła bliżej, ujęła chłopca za rękę.

– Chodźmy już, nie stójmy na tym wietrze. Zziębłam trochę. Stał dalej bez ruchu.

– Obiecujesz, że zaraz do nas przyjdziesz?

– Obiecuję – odparła Kate.

– I zawołasz mnie, jeśli będę ci potrzebny? Przytaknęła w milczeniu.

– Ale nie pójdę spać. – Posłusznie poszedł za Phyliss. – Będę na ciebie czekał.

Bystry chłopak – mruknął z uznaniem Noah, kiedy drzwi zamknęły się za nimi. – Ma właściwy instynkt. – Otworzył drzwi do swojego pokoju, puścił Kate przodem. – Ale oczywiście nie wobec mnie.

– Jest bardzo opiekuńczy – przyznała. – Dzieci, podobnie jak ludy niecywilizowane, kierują się faktycznie instynktem. Dorośli zazwyczaj nie zachęcają ich do takiej postawy, pragną odwieść je od niej. Ja też nie pochwalam tego, że wysłałeś do mnie człowieka pokroju Setha Drakina i tym samym pokazałeś chłopcu, do jakiego stopnia potrafimy być barbarzyńscy. Nieświadomie zaczęła do niego mówić „ty”.

– Czasem trzeba się zachować po barbarzyńsku. Joshua miał rację. Bylibyście znacznie bardziej bezpieczni, gdyby zagrożenie zostało całkowicie wyeliminowane.

– Zostanie wyeliminowane. Przez policję. Oto sposób na rozwiązywanie podobnych problemów. – Opadła na krzesło. – Właściwie nie wiem nawet, dlaczego tu jestem. Powinnam była zaczekać na policjantów.

– Jesteś tu dlatego, że i ty masz dobrze rozwinięty instynkt. Tylko że, niestety, walczysz z nim. – Oparł się plecami o drzwi. – Seth powiedział mi, że dzisiaj wieczór byliście wszyscy o mały krok od śmierci.

– To był prawdziwy koszmar – mruknęła ze znużeniem. – Ishmaru odzyskał przytomność, zanim jeszcze odjechałam. Nazwał mnie Emily, ale wydaje mi się, że wiedział, kim jestem. W każdym razie on nie jest normalny.

– Co powiedział? Uśmiechnęła się niewesoło.

– Zamierza liczyć swoje triumfalne zwycięstwa. Nie odpowiedział od razu.

– Wiesz, co to znaczy?

– O tak. Zanim Joshua odkrył baseball, bawił się często w kowbojów i Indian. Próbowałam położyć nacisk na wspaniałą integralność rodzimej kultury amerykańskiej, ale jego interesowały jedynie bitwy i triumfalne zwycięstwa. Uroczy jest ten stary zwyczaj. Polega to na tym, że podchodzi się jak najbliżej do wroga i zabija go własnoręcznie, zyskując w ten sposób coś w rodzaju mistycznego honoru. – Zacisnęła dłonie na poręczy krzesła, aby powstrzymać drżenie rąk. – Temu człowiekowi chodziło o mnie, Phyliss i Joshuę. O całą naszą trójkę.

Podszedł bliżej i uklęknął przy niej.

– Ale nie dosięgnął was i nie dosięgnie – powiedział łagodnie. Ujął jej dłonie i ścisnął delikatnie. – Przy mnie jesteście bezpieczni.

Była skłonna mu uwierzyć. Czuła kojący dotyk jego silnych i ciepłych dłoni, w jego wzroku dostrzegła niezwykłą siłę woli. Zapragnęła nagle, aby zamknął ją w ramionach i przytulił, podobnie jak sama czyniła to z Joshuą, kiedy dręczyły go złe sny.

– Czy teraz wysłuchasz, na czym polega mój plan? – zapytał.

Kiwnęła głową.

– Przed czterema miesiącami wynająłem domek w górach niedaleko Greenbriar w Zachodniej Wirginii. Byłem tam kiedyś z przyjacielem. Dom znajduje się z dala od ubitej drogi, nawet od sklepu dzieli go piętnaście mil. Urządziłem w nim doskonale wyposażone laboratorium z komputerem, zgromadziłem też jedzenie, którego wystarczy na pół roku. Ukryłem wszystkie dokumenty dotyczące tego miejsca, żeby nikt nie mógł wpaść na mój trop.

– Przed czterema miesiącami? – powtórzyła przeciągle.

– Wiedziałem przecież, że kiedy zdecydujesz się ze mną współpracować, będzie nam potrzebne takie miejsce.

– Ale cztery miesiące temu nie miałam zamiaru z tobą współpracować.

Noah milczał.

Poczuła nagle, że ogarniają niepokój graniczący z lękiem. Patrząc na niego, uświadomiła sobie, że nigdy przedtem nie spotkała bardziej nieustępliwego człowieka.

– Jak przypuszczam, powinnam wyrazić ci wdzięczność za to, że nie porwałeś mnie i nie zataszczyłeś do swojego legowiska – powiedziała sucho.

– Zrobił przeczący gest. Miałaś tam przybyć z własnej woli.

– I zadowolić cię, pracując nad twoim cudownym projektem. – Pokręciła głową. – Nie do wiary!

– To wcale nie tak. Liczy się głównie fakt, że przygotowałem bezpieczne schronienie dla ciebie i twojej rodziny. I załatwię wam ochronę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jedziemy tam?

– Nie popędzaj mnie, jeszcze się nie zdecydowałam. – Sięgnęła ręką po słuchawkę telefoniczną. – Przede wszystkim muszę zadzwonić na policję i powiedzieć im, dlaczego uciekłam.

– Wtedy przyjadą tu po ciebie, a Joshua zostanie tylko z twoją teściową.

Ogarnął ją lęk. Seth Drakin użył tego samego argumentu; Noah wie z pewnością, że to najlepszy sposób, aby napędzić jej stracha.

– Nieprawda. Zadzwonię przecież do mojego dobrego znajomego.

Wzruszył ramionami.

– Proszę bardzo.

Spiesznie wystukała numer telefonu domowego Eblundów. Alan podniósł słuchawkę po drugim sygnale.

– Gdzie się, u diabła, podziewasz? – napadł na nią od razu. – Właśnie wracam z twojego domu. Co tam się wydarzyło?

– Postrzeliłam go. Próbował mnie zabić.

– Kto?

– Ten sam, który był pod moim domem wczorajszej nocy. Strzeliłam do niego. Nie wiem, dokąd poszedł tamten policjant, Brunwick, ale on…

– Brunwick nie żyje. Znaleźliśmy go na podłodze radiowozu za przednim siedzeniem. Miał skręcony kark.

– Skręcony kark? – Odruchowo uniosła rękę, dotknęła swojej szyi. Wydało jej się, że czuje jeszcze na niej palce wpijające się w ciało. – Gdzie on jest, w szpitalu?

– Powiedziałem przecież, że nie żyje.

– Nie, pytam o tego, którego postrzeliłam. Chodzi mi o Ishmaru.

– Znaleźliśmy jedynie ciało Brunwicka, trochę krwi na trawie i w salonie, oraz kawałek szyby z okna, a twoi sąsiedzi opowiadali jakieś niesamowite historyjki.

Zacisnęła dłoń na słuchawce tak mocno, aż zbielały jej kostki.

– Czyżby po prostu zniknął? To niemożliwe! Był ranny. Strzeliłam do niego!

– Posłuchaj, Kate. Nie wiem, co się tam wydarzyło, ale zginął policjant. Wiesz dobrze, co to znaczy. Każdy gliniarz w tym mieście, nie wyłączając kapitana, oczekuje wyjaśnień. Musisz przyjechać tu i porozmawiać z nami.

Triumfalne zwycięstwo. Nie mogę się doczekać.

– On nie mógł przecież tak po prostu zniknąć. Musisz go odnaleźć, Alan.

– Powiedz mi, gdzie jesteś. Wyślę po ciebie samochód. Ogarnęła ją panika.

– Zadzwonię później – wyszeptała i odłożyła słuchawkę.

– Mam wrażenie, że twój problem jeszcze bardziej się skomplikował – rzekł Noah.

– On nie mógł przecież tak po prostu wstać i odejść stamtąd.

– Chyba że miał wspólnika, który wywiózł go z tego miejsca. Nie widziałaś koło domu nikogo, innego?

– Nie. – Nawet gdyby był tam jeszcze ktoś, zapewne i tak by go nie zauważyła. Odkąd ujrzała za oknem twarz Ishmaru, widziała tylko jego; zdominował na jakiś czas cały jej świat. – A ten policjant, Brunwick, nie sprzedał nas. Nie żyje. Znaleziono go ze skręconym karkiem. – I nigdy już nie ujrzy swoich wnuków, pomyślała. – To był… miły człowiek. Po przejściu na emeryturę zamierzał osiąść w Wyoming.

– Nawet jeśli był czysty, to w każdym razie nie potrafił was ochronić. Pozwolił Ishmaru podejść do siebie tak blisko, że tamten zabił go gołymi rękami. A to mogłoby się powtórzyć. – Urwał na moment. – Twój przyjaciel, Alan, chce, abyś się zgłosiła na policję?

– Tak.

– To by oznaczało wiele godzin z dala od…

– Bądź cicho – przerwała mu szorstko. – Znam już twoje argumenty. I wiem, o co ci chodzi. Muszę się zastanowić.

Noah opadł na krzesło pod oknem.

– Jak sobie życzysz.

Tak, jak sobie życzę, ale tylko dopóki moje życzenia są zgodne z jego planami, pomyślała rozgoryczona.

Triumfalne zwycięstwo.

Joshua zostanie tu sam.

Policji nie można ufać, jeśli w grę wchodzi duża suma pieniędzy.

Jedyny sposób, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, to pomóc mi upowszechnić RU 2.

Odwróciła się, spojrzała mu prosto w oczy.

– Kto jeszcze wie o tym domku w górach?

– Nikt.

– Zupełnie nikt? Pokręcił głową.

– Wszystko załatwiałem sam.

– I nie będzie tam nikogo prócz nas?

– Tylko twoja rodzina i ja.

– W takim razie zgoda, pojadę. Tak jak tego chcesz. – Po chwili dodała: – Ale musisz mi coś przyrzec. Ani mojemu synowi, ani Phyliss nie może się przytrafić nic złego. Bez względu na to, co się stanie z tobą lub ze mną, oni mają być nietykalni.

– W porządku – odparł bez namysłu.

– Mówię poważnie – zapewniła go z ogniem w oczach. – Dobrze się nad tym zastanów. Ta sprawa nie podlega dyskusji. Będziesz odpowiadał za ich bezpieczeństwo.

– Wolno spytać, co by się stało, gdybym cię zawiódł w tym względzie?

– Przekonałbyś się na własnej skórze, jak wygląda postępowanie barbarzyńcy.

Uśmiechnął się.

– Miałem rację, istotnie cechuje cię wspaniały instynkt.

Podeszła do drzwi.

– Pójdę już, może uda mi się wyjaśnić synowi i Phyliss sens tej całej hecy. I lepiej ulotnijmy się stąd jak najprędzej. Alan powiedział, że szuka mnie cała policja. Pojedziemy do Zachodniej Wirginii?

Przytaknął.

– Tak będzie najbezpieczniej. Tam nie mają akt tej sprawy, a zresztą trzeba by takiego dżipa jak mój, żeby dojechać na miejsce.

– Weźmiemy oba auta. Chcę mieć możliwość wyjazdu stamtąd, gdyby układ przestał mi odpowiadać. Ile czasu zajmie nam podróż?

– Dwa i pół dnia. – Noah wstał, podszedł do sekretarzyka. – A teraz potrzebuję tylko paru chwil na spakowanie się i uregulowanie rachunku. Możesz być gotowa w ciągu dwudziestu minut?

Dwadzieścia minut na wyjaśnienie Phyliss i synowi, dlaczego uciekają jak pospolici przestępcy? Przecież nawet sama nie jest pewna, czy postępuje właściwie.

– Tak, będę gotowa.

Noah odczekał chwilę, a kiedy drzwi zamknęły się za nią, podszedł do telefonu i wystukał numer Setha.

– Ishmaru jest na wolności – poinformował. – Policja nie zastała go już na miejscu.

– Sukinsyn. Czułem, że nie powinienem jej słuchać.

– No tak, powinieneś był zabić go na oczach jej i Joshuy.

– Nie bądź złośliwy. Kazałbym chłopcu odejść, to oczywiste. Czy ona zgodziła się przeprowadzić do twojej chaty?

– Tak. Zaraz wyruszamy. Powinniśmy dotrzeć na miejsce za trzy dni.

– A co z Ishmaru?

– Zapomnij o nim.

– Niełatwo o nim zapomnieć. – Seth umilkł, po czym zauważył: – Dzielna kobieta z tej Kate Denby. Zasługuje na coś lepszego niż na to, by stać się ofiarą tego łajdaka.

– Zabieram ją stąd. Tam będzie bezpieczna. Postaraj się być w chacie przed nami.

Seth zawahał się.

– Będę tam.

– Seth!

Obiecuję, że tam będę. Noah poczuł się częściowo usatysfakcjonowany: Seth nigdy jeszcze nie złamał danego słowa. Odłożył słuchawkę. Rozmawiając z Kate, nie ujawnił całej prawdy, nie chciał jednak, aby na jej decyzję miała wpływ jakakolwiek negatywna wiadomość. Seth z pewnością ją wystraszył, lepiej więc chyba będzie postawić ją przed faktem dokonanym.

Zaczął wrzucać poszczególne części garderoby do torby, czując gwałtowny napływ adrenaliny. Ostatni tydzień wyczekiwania stał się nie do zniesienia. Teraz mógł nareszcie wykonać ruch.

Nareszcie wszystko wraca do normy.

Noah się myli.

Seth zamknął telefon komórkowy w futerale i wsunął go do tylnej kieszeni.

Próbować zapomnieć o Ishmaru byłoby karygodnym błędem. Sądząc po tym, jak opisał go Kendow, Ishmaru na pewno nie da za wygraną, zwłaszcza iż doznał właśnie porażki. Noah jest do tego stopnia zaślepiony swoim dążeniem do zakończenia prac nad RU 2, że nie widzi nic innego. Nie rozumie, że Kate Denby grozi nie mniejsze niebezpieczeństwo niż przedtem.

Albo nie chce zrozumieć.

Seth dostrzegał niebezpieczeństwo i ta świadomość nie dawała mu spokoju. Kate nie miała być wplątana w to wszystko i Noah powinien był myśleć właśnie o jej bezpieczeństwie. Jej i Joshuy. Dzieciak, podobnie jak ona, jest przecież tylko przypadkowym i w dodatku niewinnym świadkiem wydarzeń. Seth nie cierpiał sytuacji, kiedy w tego typu awantury wplątywano dzieci.

Przeszkody powinny być usuwane natychmiast, gdy się pojawiają; w przeciwnym razie wymykają się spod kontroli. Ishmaru jest właśnie taką przeszkodą, z której likwidacją nie należy zwlekać.

Ale gdzie go teraz można znaleźć?

Zraniony zwierz wraca niemal zawsze na swoje leże.

Gdzie jest twoje leże, Ishmaru?

Może wie coś o nim Kendow. Albo zna kogoś, kto wie.

Seth znowu wyjął swój telefon komórkowy i wystukał numer Kendowa.

– Ty tępaku! – Głos Ogdena był zimny jak lód. – Miałeś do czynienia tylko z jedną pieprzoną kobietą i nie potrafiłeś wykonać porządnie swojej roboty!

Nie powinien o niej mówić w taki sposób, pomyślał Ishmaru. Nie zasłużyła sobie na taki brak szacunku.

– Zrobię to. Cierpliwości.

– Nie należę do ludzi cierpliwych. Chcę, abyś ją odnalazł. I ma zostać zabita. Znalazłeś jej notatki?

Miał ochotę zataić prawdę, ale wielcy wojownicy nie uciekają się do kłamstw wobec robaka. To by było poniżej ich godności.

– Nie, tylko te dwie kartki, które przefaksowałem. Nie było innych. Musiała zabrać je ze sobą. – Umilkł i dodał: – Ale jest też inny problem. Noah Smith żyje. Nie zginął podczas eksplozji.

Nastała długa chwila ciszy.

– Skąd wiesz? – zapytał wreszcie Ogden.

– Podsłuchałem rozmowę. Kobieta i mężczyzna, który zjawił się trochę później. Ona wybierała się do motelu na spotkanie ze Smithem.

Ogden zmełł w ustach jakieś przekleństwo.

– Są razem?

– Na to wygląda. Ale nie szkodzi, tym lepiej dla mnie. Tak będzie jeszcze łatwiej.

– Łatwiej? I to mówi dureń, który…

– Wystarczy – przerwał mu Ishmaru tonem pozornie łagodnym. – Nie mówmy już o tym. Kiedy otrzymam informację, gdzie oni są, zajmę się tym, co do mnie należy. – Odłożył słuchawkę, nie czekając na odpowiedź.

Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał zabić Ogdena. Ale jeszcze nie teraz. Ogden był na razie przydatny. Pełnił rolę kołczanu, z którego Ishmaru dobywał strzały; konia, który niósł go na swym grzbiecie na drodze do chwały.

Był zwiadowcą, który wiódł prosto do triumfalnego zwycięstwa.

Ishmaru wziął igłę z nicią, którą przygotował sobie już przedtem i położył obok telefonu. Przede wszystkim należało się zająć tą krwawiącą raną. Potem wróci do swojej tajemnej jaskini, gdzie dzięki magii odzyska dawną moc. Ale nie będzie mógł zostać tam długo. Kate czeka na niego.

Przeszył go ostry ból, kiedy wepchnął igłę w ciało i wyciągnął ją po drugiej stronie ziejącej rany.

Omal nie zawył.

Powstrzymał okrzyk w ostatniej chwili.

Znów wepchnął igłę w ciało, zszywając dalej ranę.

Czy widzisz, Kate, jak cierpię dla ciebie?

Czy widzisz, że naprawdę jestem ciebie wart?

– Idiota! – Raymond Ogden cisnął słuchawkę na widełki i spojrzał wilkiem na Williama Blounta, siedzącego na krześle w drugim końcu pokoju. – Ty też, skoro zarekomendowałeś mi takiego sukinsyna!

Blount wzruszył ramionami.

– Potrzebowałeś kogoś, komu mógłbyś zaufać, a nie kompana do rozmów. Musisz przyznać, że spisał się znakomicie, jeśli chodzi o fabrykę Smitha. Wówczas nie miałeś do niego żadnych zastrzeżeń.

– A jednak i tam spartaczył robotę. Smith żyje i jest teraz razem z Kate Denby.

– Niedobrze – Blount pokręcił głową. – Ale to jeszcze nie tragedia.

– Co masz na myśli? Sądzisz, że Smith będzie się afiszował publicznie, czekając biernie na kolejne uderzenie z naszej strony? Z pewnością pozostanie w ukryciu, aby wyłonić się na powierzchnię w dogodnym dla siebie momencie.

– W takim razie trzeba zarzucić sieci i znaleźć ich.

– Ale jak?

– Świat jest mały. – Na twarzy Blounta zakwitł przelotny uśmiech. – Wszyscy ludzie są w jakimś stopniu powiązani ze sobą. Musimy po prostu odnaleźć odpowiedni kontakt i pójść tym śladem. – Podniósł się. – Wykonam kilka telefonów.

– Tak, zrób to koniecznie. – Ogden wstał, podszedł do lustra, poprawił swój smoking. – Ale nie ograniczaj się do swoich prymitywnych kumpli. Nie chcę ryzykować. Jeszcze schrzaniliby i tę sprawę. Muszę dbać o własne interesy i dlatego wolę poszerzać krąg ludzi, którzy dla mnie pracują.

Obserwując w lustrze wyraz twarzy Blounta, zorientował się, że jego słowa nie przypadły mu do gustu. Ten szczeniak lubi czuć swoją władzę. Trudno, tym razem musi się podporządkować. To on, Ogden, gra teraz pierwsze skrzypce. I nie pozwoli, aby temu sukinsynowi wydawało się inaczej. I tak nie przepadał nigdy za tym dupkiem z jego nieskazitelnymi zębami i wiecznie zadartym wysoko nosem. Wynajął Blounta jako swego asystenta, ponieważ był on nieślubnym synem mafiosa nazwiskiem Marco Giandello, a taki układ wydawał się korzystny. Ale dawne czasy przeszły na zawsze do historii; obecnie każdy don wysyłał swoje dzieci na naukę w tej lub innej uczelni. Potem wracali stamtąd tak jak Blount: z promiennym uśmiechem na twarzy, w garniturach od Armaniego, maskując swoją wzgardę wobec maluczkich. Proszę bardzo, niech sobie szydzi. On, Ogden, nie zaszedł nigdy dalej niż do ósmej klasy, zdołał jednak stworzyć imperium farmaceutyczne i wypłacał teraz Blountowi pensję, kierując wszystkim.

– Zadzwoń do Kena Bradtona z American Mutual Insurance, Paula Cobba z Undercliff Pharmaceutical, a także do Bena Arnolda z Jedlow Laboratories. Umów ich ze mną na spotkanie za dwa dni.

– A co z dyskrecją? – zapytał Blount. – Uzgodniliśmy przecież, że im mniej ludzi będzie wiedziało o RU 2, tym lepiej.

My. Ten gnojek rzeczywiście uwierzył już, że ma swój wkład w decyzje podejmowane przez niego!

– Muszę być przygotowany, na wypadek gdyby Smith upowszechnił RU 2. Nie dysponuję dostateczną siłą, aby poradzić sobie z tym w pojedynkę.

– Dyskrecja byłaby pełniejsza, gdyby sprawą zajął się mój ojciec.

Jeszcze czego! I pozwolić tym palantom z San Diego położyć łapę na Ogden Pharmaceutical? Nie ma mowy.

– Zrobimy to tak, jak powiedziałem. – Poprawił sobie muszkę. – Muszę pojawić się dziś na przyjęciu dobroczynnym u gubernatora. Wrócę do domu za parę godzin i oczekuję wtedy od ciebie wiadomości, że zorganizowałeś to spotkanie.

– Mamy już niemal północ, a Ken Bradton jest na Wschodnim Wybrzeżu.

– To obudź sukinsyna. Zbudź ich wszystkich. – Ogden odwrócił się od lustra. – Powtórz im dokładnie, co teraz powiem: jeśli chcą ocalić swoje tyłki, mają się tu stawić za dwa dni. – Ruszył do wyjścia. – Aha… skoro już będziesz telefonował… Zadzwoń do senatora Longwortha w Waszyngtonie. Niech i on się tu zjawi.

– Na to spotkanie?

– Nie, dzień później. To będzie rozmowa w cztery oczy.

– Jesteś pewien, że przyleci? Politycy przeważnie zadzierają nosa.

– Przyleci. Lubi forsę, a ja wiem, gdzie jej szukać. – Uśmiechnął się kwaśno. – Będziecie pasowali do siebie. On też przywiązuje dużą wagę do dyskrecji.

– Nie miałem zamiaru cię urazić. – Nieskazitelne zęby Blounta zalśniły w szerokim uśmiechu. – Jestem pewien, że wiesz najlepiej, co robić.

– Nie ułatwiasz mi sprawy – mruknął Robert Kendow, kiedy Seth wsiadł do jego auta na parkingu lotniska w Los Angeles. – Zawsze chcesz wyników na wczoraj. A mnie potrzeba więcej czasu.

– Nie mam dużo czasu. Muszę być w pewnym miejscu dokładnie za trzy dni. Obiecałem. – Oparł się wygodniej na siedzeniu. – A pierwszy z tych trzech dni już prawie minął. Gdzie zatrzymuje się Ishmaru, kiedy tu przyjeżdża?

Kendow spojrzał na niego, nie kryjąc irytacji. Setha Drakina znał już od ponad dziesięciu lat; jego upór nie był niczym nowym. Kiedy poznali się po raz pierwszy, dał się zwieść jego spokojnym sposobem bycia i uznał; że doskonała opinia na temat Setha jest wyolbrzymiona poza wszelkie granice rozsądku. Zmienił zdanie, gdy ujrzał go w akcji. Drakin był spokojny tylko wtedy, gdy miał to, na czym mu zależało. Kiedy natrafiał na przeszkody, wstępował w niego diabeł i wtedy stawał się niebezpieczny.

– Ishmaru – nalegał teraz. – Mówiłeś, że nadal mieszka w Los Angeles.

– Mówiłem tylko, że widziałem go tu kilka razy – sprostował Kendow. – Nie mam pojęcia, gdzie mieszka.

– Wiem, że tu dorastał. Ma jakąś rodzinę lub przyjaciół?

– Żadnej rodziny. A przyjaciół? Chyba żartujesz. Ten sukinsyn to psychol.

– A jednak musi być jeszcze ktoś – uśmiechnął się Seth. – Kendow, chcę go dorwać. Nie wiem, co będzie, jeśli mi nie pomożesz.

Mimo woli Kendow zesztywniał. Głos Setha zabrzmiał łagodnie, on jednak znał go zbyt dobrze, aby dać się wprowadzić w błąd. Odetchnął głęboko.

– Przecież próbuję. Jest ktoś, kto kiedyś z nim współpracował. Pedro Jimenez. Kompletny dupek. Na samym początku, kiedy Ishmaru startował, Jimenez załatwiał mu zlecenia.

– Teraz już nie?

Kendow pokręcił głową.

– Ishmaru zostawił go daleko w tyle. Ale Jimenez wie pewnie o nim dużo więcej niż ktokolwiek inny.

– Gdzie znajdę tego Jimeneza?

Nadal we wschodniej części Los Angeles – uśmiechnął się znacząco Kendow. – To największy punkt werbunkowy dla strzelców. A on wziął pod swoje skrzydła dwóch Hiszpanów.

– Zaprowadź mnie do niego.

– Jeszcze go nie zlokalizowałem. Jest stale w ruchu. – Pośpiesznie dodał: – Ale dziś spotkam się z kimś. Obiecuję ci, że jutro zobaczysz się z Jimenezem. Nie gwarantuję jednak, że będzie chciał gadać. Jest wystarczająco sprytny, aby bać się Ishmaru. Wszyscy się go boją.

– Och, sądzę, że jednak zacznie gadać – mruknął Seth. – Zawsze dziwiło mnie, do jakiego stopnia ludzie potrafią być uczynni, jeśli tylko da się im ku temu okazję.


Pot na czole Jimeneza perlił się obficie.

– Nie mogę panu pomóc, senior. Powiedziałem już, że nie wiem, gdzie on jest.

Seth przeszywał wzrokiem tego małego, pulchnego człowieczka. Rzeczywiście Kendow określił go trafnie: kompletny dupek. Trzeba będzie przycisnąć go trochę mocniej. Sukinsyn wie na pewno, że jego życie wisi na włosku. Seth dał mu to wyraźnie do zrozumienia w ciągu tych dziesięciu minut spędzonych w barze.

– A ja myślę jednak, że wiesz. Musisz się kontaktować z Ishmaru w sprawie jego zleceń.

Jimenez obdarzył go mdłym uśmiechem i drżącymi rękami przytknął do cygara złotą zapalniczkę z ozdobnymi inicjałami.

– To już przeszłość.

– Nie widziałeś go ostatnio?

Jimenez energicznie zaprzeczył ruchem głowy.

Seth wierzył mu. W tym człowieku nie było nawet krzty odwagi.

– A może coś słyszałeś? Jimenez oblizał sobie usta.

– Ktoś widział go wczoraj po południu.

– Tutaj?

Znów gest zaprzeczenia.

– On nigdy nie chodzi do baru. Mówi, że alkohol niszczy duszę.

– Kto go widział?

– Maria Carnales. Prowadzi sklep kilka domów dalej. On kupuje u niej zawsze kadzidła.

– Kadzidła?

Jimenez wzruszył ramionami.

– Nie pytałem go nigdy, do czego mu to. Nigdy go o nic nie pytam. Dlaczego nie pójdzie pan do niej wypytywać o Ishmaru?

– Nie muszę iść do niej. Dlatego, że ty to wiesz. – Nachylił się do przodu. Naciskaj go mocniej. Nie daj mu odetchnąć. – I powiesz mi.

– On mnie zabije. Seth uśmiechnął się.

– Mówię panu, że on mnie zabije, jeśli powiem, gdzie jest.

Seth wyciągnął rękę i łagodnym gestem, niemal pieszczotliwie, musnął szyję Jimeneza.

– A co ja zrobię, twoim zdaniem, jeśli nie powiesz?

Jimenez zatrzasnął drzwiczki w samochodzie i wskazał ręką na ciemną ścianę lasu przed nimi.

– Mniej więcej o milę stąd jest jaskinia. Nazywa ją magiczną jaskinią. Wejście maskuje gałęziami. – Uniósł głowę nieco wyżej. – Dalej nie idę.

– Owszem, idziesz. – Seth ruszył ścieżką do przodu. – Możesz mi być potrzebny.

Jimenez kroczył za nim z wyraźną niechęcią.

– Do czego?

– Jak to: do czego? Żebyś wytropił zwierza.

Usłyszał, jak tamten mamrocze coś za nim; ni to przekleństwa, ni to modły.

Zastanawiał się przez moment, czy nie powinien był zostawić go w samochodzie. Ale czy można mu zaufać? A gdyby uciekł? Jimenez bał się Ishmaru jak ognia, a Seth musiał się liczyć z możliwością zdrady z jego strony.

Zapadał już zmrok, po obu stronach ścieżki gęstniały cienie.

Przystanął, nasłuchując.

Nic.

– Co się stało? – wyszeptał Jimenez.

– Nic, tylko sprawdzam. Szybkim krokiem ruszył dalej. Jimenez szedł za nim, dysząc ciężko. Seth znowu przystanął.

– Do diabła, co pan usłyszał?

– Nic. – Teraz to poczuł. Kadzidła. Jakby zwęglona dębina. – Ta jaskinia znajduje się na wprost, przed nami?

– Nie pamiętam. Minęło już tyle lat.

Seth wyjął rewolweru.

– Zostań tu. Nie ruszaj się z miejsca.

– Wolę wrócić do auta.

Ani kroku. – Dał nura w gąszcz lasu i ruszył dalej równolegle do ścieżki „Zarośla tworzyły gęstą ścianę. Nigdy by nie przypuszczał, że może się tu znajdować jaskinia.

Zapach kadzidła narastał, tłumił wszelką inną woń.

Przed jaskinią widniała kupka popiołu po wygasłym ognisku, okolona kamieniami.

Ciemne wejście do jaskini ziało pustką.

Ishmaru zdążył odejść. Ale był tu przedtem. Ślady mówiły same za siebie. Doświadczenie podpowiedziało Sethowi, że tamten przebywał tu nie później niż rano. Rozpalił ognisko, zrobił użytek z kadzidła…

I co jeszcze?

– Jimenez? – Cisza. – Jimenez?

Jimenez przedzierał się już przez zarośla, wpatrywał się czujnie w wejście do jaskini. Odetchnął z ulgą.

– Nie ma go tu. Możemy już wracać?

– Podaj mi zapalniczkę.

Jimenez wręczył mu swoją złotą zapalniczkę.

– Nic tu po nas. On odszedł i przyjdzie znowu, dopiero gdy będzie taka potrzeba.

Potrzeba?

– Chodź ze mną.

– Nie chcę tam wchodzić.

Mówię ci, chodź. – Wszedł pierwszy, słysząc za sobą kroki Jimeneza.

Zapach kadzidła był tu bardziej intensywny.

Błysnął płomyk zapalniczki.

Jimenez jęknął.

Skalpy. Siedem lub osiem skalpów wieńczyło żerdzie wetknięte w ziemię i tworzące krąg.

Skalpy. Oczywiście. Indianie uznawali skalpy za oznakę honoru, a Ishmaru uczynił ze swego indiańskiego pochodzenia własną religię.

Seth odwrócił się, spojrzał na Jimeneza.

– Wiedziałeś o tym.

Nie, ja… – Przełknął nerwowo ślinę. – To ma coś wspólnego z koszmarami i mocą. Nie wiem dokładnie. Nazywał je strażnikami. Siedział pośrodku tego kręgu godzinami i palił kadzidła. Początkowo chciał zdobywać skalp za każdym razem, gdy dostawał zlecenie, ale przekonałem go, by tego nie robił, chyba że to nie stwarzałoby niebezpieczeństwa ani przeszkody w jego pracy.

– Bardzo rozsądnie – mruknął Seth z ironią.

– Możemy już iść?

– Jeszcze nie. – Jego wzrok padł na nieduże tekturowe pudełko w kącie. Uklęknął obok.

Zegarki. Biżuteria. Scyzoryk. Kolejne trofea?

Książka, sfatygowana już od częstego kartkowania, mocno naznaczona zębem czasu. „Wojownicy”. Zapewne święta księga dla Ishmaru.

Wstając, potrącił jedną z żerdzi. Wyciągnął rękę, aby ją podtrzymać.

Długie jedwabiste blond włosy.

Ten skalp różnił się od innych. Był świeży.

Włosy dziecka.

Seth nie odrywał od nich wzroku, usiłując okiełznać gwałtowną falę szału.

Widocznie Ishmaru znalazł w Dandridge nowe źródło mocy.

– Nie ma sensu tkwić w tej jaskini i czekać na niego – powiedział Jimenez. – Nie zostawał tu nigdy dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Mówił, że nie potrzebuje więcej na… – Urwał, widząc minę Setha. – Nie miałem z tym nic wspólnego. Mówiłem już przecież, że starałem się go powstrzymać…

– Zamknij się. – Seth odwrócił się, nogą pchnął ku niemu pudło. – Zbierz skalpy i włóż tu razem ze wszystkim, co zgromadził Ishmaru.

– Mam ich dotknąć? Nie będzie zachwycony. Uzna to za profanację.

– Albo je pozbierasz, albo sam wzbogacisz kolekcję – rzucił ostro Seth. – Wybieraj, mnie jest wszystko jedno.

Jimenez czym prędzej wziął się do roboty.

Pięć minut później trzymał w ręku wypchane po brzegi pudło.

– I co teraz?

– Teraz idziemy. – Obszedł wnętrze jaskini, przytykając zapalniczkę tu i ówdzie do gałęzi i trawy. Płomienie wspinały się coraz wyżej.

– Dlaczego? – jęczał żałośnie Jimenez.

Żeby ta jaskinia przestała istnieć. – Wiedział, że i tak nie zapomni nigdy tego, co tu widział. Ale przynajmniej Ishmaru nie będzie miał do czego wracać. Chciał sprawić ból temu sukinsynowi.

– To było dla niego święte miejsce. Wścieknie się, oszaleje – bełkotał Jimenez.

– Mam nadzieję, że tak będzie. – Jeszcze przez krótką chwilę Seth obserwował płomienie, wreszcie odwrócił się do wyjścia. – Idziemy.

– Co pan zrobi z tymi rzeczami?

Nie odpowiedział.

Dopiero gdy znaleźli się przy samochodzie, Jimenez odezwał się ponownie:

– Może mi pan już oddać zapalniczkę?

– Musiałem ją zgubić w jaskini. Może koło ogniska. Chyba już jej nie odnajdziemy.

Jimenez wybałuszył szeroko oczy.

– Jak to? Na zapalniczce były wygrawerowane moje inicjały. – Krzyczał teraz piskliwym głosem, pełnym paniki. – Co będzie, jeśli Ishmaru wróci tu i ją znajdzie? Jeszcze pomyśli, że to moja robota!

Seth odwrócił się, spojrzał na niego.

– Przykro mi.


Ogłoszono jego lot.

Seth w pośpiechu wystukał odpowiedni adres na drukarce do nalepek, którą kupił w drogerii, jadąc na lotnisko. Przed zapieczętowaniem kartonowego pudła wyjął z niego książkę o mistycznych wojownikach. Może mu się potem przydać.

Nakleił na pudle nalepkę z adresem oraz znaczki, po czym podbiegł do skrzynki pocztowej zainstalowanej w poczekalni lotniska. Z trudem wepchnął pudełko w dużą skrzynkę.

Drugie wezwanie do samolotu.

Seth zdjął rękawiczki, wsunął je do tylnej kieszeni. Na pudle, zaadresowanym do biura prokuratora okręgowego w Los Angeles, znajdowały się tylko odciski palców Ishmaru i Jimeneza. Seth nie bardzo wierzył w schwytanie Ishmaru przez policję, ale może jego przesyłka okaże się chociaż sygnałem alarmowym. Nawet gdyby przymknęli jedynie Jimeneza, byłby to już spory plus. On sam odczuwał chęć zabicia sukinsyna. Do tej pory był przekonany, że widział już w życiu wszystko i nic nie zdoła wytrącić go z równowagi, jednak widok jedwabistych włosów dziewczynki…

Ostatnie wezwanie do samolotu.

Nie myśl już o tym. I tak nie możesz pomóc temu biednemu dziecku, Ishmaru pozostaje nieosiągalny, a ty masz coś do załatwienia.

Pośpieszył do przejścia dla pasażerów.


Chata stała z dala od drogi, skryta za drzewami i kępą krzewów. Kate nie odnalazłaby nigdy tego miejsca, gdyby nie jechała tuż za Noahem.

– Czy to tutaj? – zapytała Phyliss.

– Chyba tak. – Zatrzymała auto za dżipem Noaha. – Najwyższy czas. – Zdawało jej się, że jazda tymi krętymi, wyboistymi dróżkami ciągnęła się bez końca. Zerknęła na Joshuę, który spał na tylnym siedzeniu. Lepiej go nie budzić. Niech przyjdzie do siebie. Podróż była naprawdę wyczerpująca, zarówno pod względem emocjonalnym, jak i fizycznym. Ona obudzi syna, kiedy już pościele mu łóżko.

Wysiadła z auta i popatrzyła na chatę. Właściwie była większa od jej domku w Dandridge, ponieważ jednak zbudowano ją z bali i kamieni, wyglądała na tyle rustykalnie, że zasługiwała na miano chaty. Okalał ją rozległy taras.

– Ile tu jest pomieszczeń?

– Siedem. – Noah wyjął z bagażnika swoją torbę. – Kuchnia połączona z salonem, trzy sypialnie, dwie łazienki. I laboratorium w tylnej części.

– Rozpakuję nasze rzeczy – zaoferowała się Phyliss, wysiadając z samochodu.

– Proszę tego nie robić – powstrzymał ją Noah. – Pani nie zostaje tutaj.

Kate stanęła jak wryta.

– Co?

Zaczął wchodzić na schodki wiodące na taras.

– Przewiozę Phyliss i Joshuę do leśniczówki, cztery mile dalej.

– Dlaczego? Tu mamy wystarczająco dużo pokoi.

– Będziesz zajęta pracą.

Weszła za nim na schodki.

– Nie na tyle, by nie móc się zająć własnym synem. On zostanie tu ze mną.

Spojrzał na nią.

– Nie, nie zostanie z tobą. Obiecałem ci, że zadbam o jego bezpieczeństwo. I zamierzam dotrzymać słowa…

– Rozdzielając nas?

– Pomyśl tylko. – Ściszył głos, tak aby nie usłyszał go nikt prócz niej. – Główne cele dla napastników to my oboje. Jesteśmy pierwsi na liście. Jeśli Joshua i Phyliss zostaną blisko ciebie, może przy okazji także ich spotkać coś złego.

Rozdzielić się z synem i teściową? Sama myśl o tym była dla Kate nie do przyjęcia.

– Mówiłeś, że to miejsce jest bezpieczne.

– Staram się, żeby takie było. – Zacisnął usta. – Nie jestem w stanie zagwarantować ci, że wyjdziesz z tego wszystkiego żywa, ale chłopiec z pewnością przeżyje. Dość już przypadkowych ofiar.

Mimo woli zaczęła ustępować przed siłą jego logiki i pasją, z jaką przedstawiał swoje argumenty.

– Nie chcę, aby byli zdani tylko na siebie.

– I nie będą. Powiedziałem już, że będą chronieni. Zmarszczyła brwi.

– Miałby ich ochraniać strażnik leśny z tej leśniczówki?

– W pewnym sensie. – Po chwili wyjaśnił: – Mówiąc ściśle, Seth zdołał nakłonić strażnika leśnego do wzięcia urlopu. Na ten okres on zajmie jego miejsce.

Zesztywniała.

– Seth?

Noah podszedł do drzwi frontowych, nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte.

– Seth? – zawołał.

– On tu jest? – zapytała wstrząśnięta.

– Do diabła, jasne, że jestem. Długo kazaliście na siebie czekać. Zaczynałem się już nudzić. – Seth wstał z krzesła stojącego pod ścianą. – Miło znów panią widzieć, Kate. Jak się ma Joshua?

– Dobrze, dziękuję – odparła machinalnie, patrząc na niego, gdy podchodził bliżej. Po raz pierwszy widziała go w pełnym świetle. Miał bardzo ciemne włosy, przycięte na tyle krótko, aby ujarzmić ich naturalną tendencję do kręcenia się. Jego wiek oceniała na trzydzieści parę lat, poruszał się jednak z tą samą chłopięcą werwą, co Joshua. Jego twarz była równie szczupła i kanciasta jak całe ciało, a dominowały w niej błękitne oczy i szerokie usta. – Co pan tu robi?

– Zostałem zaproszony. – Spojrzał na swego wspólnika. – Nie powiedziałeś jej?

– Jest zbyt płochliwa.

Płochliwa? Nagła fala gniewu pozwoliła Kate otrząsnąć się z oszołomienia. Odwróciła się na pięcie, spojrzała na Noaha.

– Powiedziałeś, że nikt nie zna tego miejsca.

– Skłamałem – odparł krótko.

– Bo byłam płochliwa?

– To jego określenie, nie moje – przypomniał jej Seth. Noah nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.

– Bo byłaś mi tu potrzebna, a szukałaś jakiegoś pretekstu, żeby odrzucić moją propozycję.

Wyciągnęła rękę, wskazując na Setha:

– On miałby być tym pretekstem?

– Moje uczucia zostały zranione – oświadczył Seth. – Zazwyczaj wszyscy łakną mego towarzystwa.

– Kto jeszcze wie? – zapytała Kate.

– Nikt więcej. – Uniósł dłoń, aby obalić oskarżenie, którego się spodziewał. – Tym razem nie kłamię.

– Jak mogę być tego pewna? – Miarka się przebrała; zmęczenie i niezwykłe emocje kilku ostatnich dni, a teraz jeszcze to! – Niech cię diabli! – wybuchnęła Kate. – Wynoszę się stąd!

Odwróciła się gwałtownie i wybiegła z chaty.

– Phyliss, wsiadaj z powrotem!

– Znowu? – Phyliss skrzywiła się, zajmując poprzednie miejsce na siedzeniu. – Zdecyduj się wreszcie.

– Już się zdecydowałam.

– Dokąd się wybierasz? – krzyknął za nią Noah.

Nie odpowiadając nawet jednym słowem, usiadła za kierownicą.

– Możesz mnie wysłuchać? – zawołał Noah. – Kate, nie mogę pozwolić, żebyś tak odjechała!

Zapuściła silnik i ruszyła.


– Drażliwa osóbka, co? – Seth wyszedł z chaty i podał Noahowi springfielda, którego wyciągnął ze skrzyni przy drzwiach.

– Po co mi ta pukawka? Mam ją zastrzelić, czy co?

– Po prostu przestrzel jej tylną oponę. Nie jedzie zbyt szybko. – Seth osłonił oczy dłonią, patrząc za autem. – I radzę ci zrobić to, zanim dotrze do zakrętu, w przeciwnym razie mogłaby wylecieć z drogi, kiedy pęknie opona.

– A może wolisz zrobić to sam, jako autor pomysłu? – zapytał ironicznie Noah.

Seth kręcił głową.

– I tak patrzą już na mnie wilkiem, a przecież mam zamieszkać razem z chłopcem i jego babcią. Nie chcę, aby trzęśli się ze strachu za każdym razem, kiedy wejdę do pokoju. – Uśmiechnął się złośliwie. – Poza tym chciałbym się przekonać, czy nie wyszedłeś z wprawy. No już, strzelaj, to tylko pięćset jardów.

– Sześćset.

– Niech ci będzie. Tak jak widzę, auto nie jedzie zbyt szybko i są jeszcze na prostym odcinku. Jeśli strzelisz, nic im nie grozi. – Zerknął znowu na drogę. – Ale za jakieś czterdzieści sekund dojadą do zakrętu.

Nikt nie potrafi ocenić tego terenu lepiej niż Seth, pomyślał Noah… Musiał przyznać w duchu rację wspólnikowi: był to jedyny bezpieczny sposób zatrzymania Kate i rzeczywiście należało ją zatrzymać. Uniósł karabinek, wycelował i pociągnął za spust.

Opona pękła z trzaskiem. Kate utrzymała auto na drodze. Honda stanęła w odległości dwóch jardów od zakrętu.

– Nieźle – mruknął z uznaniem Seth. – Niektórzy nigdy nie wychodzą z wprawy. No jak, odczuwasz teraz satysfakcję?

– Nie. – Odrzucił mu karabinek i począł schodzić na dół. – A poczuję się jeszcze gorzej, kiedy podejdę bliżej i będę musiał spojrzeć Kate w oczy.

Seth uśmiechnął się.

– Myślę, że kłamiesz. Obserwowałem cię. Założę się, że poczułeś satysfakcję, oddając ten strzał. – Skierował się z powrotem w stronę domu. – Wezmę swoje rzeczy i wyruszę do leśniczówki. Nade wszystko cenię sobie spokój. Nie zamierzam tu tkwić, skoro zanosi się na burzę.

Noah skomentował te słowa szyderczym parsknięciem, po czym wskoczył do dżipa.


Kate oparła głowę na kierownicy, serce waliło jej jak młotem. Niech go diabli! Do diabła z tym stukniętym sukinsynem!

– Boże, co się stało? – zawołała Phyliss, kiedy odzyskała już oddech.

– Przestrzelił nam tylną oponę. – Odgłos, z jakim pękła opona, zlał się niemal w jedno z hukiem wystrzału, ale Kate domyśliła się od razu, jak do tego doszło.

Phyliss zamrugała oczyma.

– On naprawdę nie chciał, żebyś stąd wyjechała, co?

– Naprawdę.

– Dlaczego stoimy? – Joshua obudził się, usiadł i rozejrzał się dokoła. – Jesteśmy już na miejscu? Nie widzę tu żadnej chaty.

Nie było teraz czasu na wyjaśnienia.

– Zostań tu. – Chwyciła torebkę i wysiadła z hondy.

Phyliss poszła za nią.

– Dlaczego się rozmyśliłaś? Przecież miałyśmy zamieszkać w tej chacie.

– Bo mnie okłamał. W chacie był jeszcze ktoś.

– O! I przestraszyłaś się?

– Nie. – Strach nie miał z tym nic wspólnego. Wiedziała, że żaden z nich nie wyrządziłby im krzywdy, ani Noah, ani Seth. Ale Noah okłamał ją. Czuła się przez to wykorzystana i manipulowana. Na domiar złego użył tego określenia. Płochliwe mogą być ptaki lub konie, ale nie kobiety!

– Oto i on – odezwała się Phyliss, patrząc na drogę. – Co teraz?

– Poczekaj.

Po chwili dżip zatrzymał się za nimi. Kate wyjęła z torebki kolta.

– Na miłość boską, schowaj to! – Noah wyskoczył z auta. – Wiesz przecież, że z mojej strony nic ci nie grozi.

– Strzelałeś do nas – odparła zimnym tonem. – Moim zdaniem, to jest zagrożenie, nawet spore.

– Musiałem was zatrzymać. – Wyciągnął ręce przed siebie. – Przecież widzisz, że jestem bez broni.

– Widzę kłamcę i człowieka, który do mnie strzelał.

– Strzelałem w oponę, nie do ciebie. – Podszedł do bagażnika. – Daj mi kluczyki. Zmienię to koło i wrócisz do chaty. – Zerknął na kolta. – Ale schowaj broń. Gdybyś nie była przemęczona, sama byś zauważyła, że twoja reakcja jest przesadna. Z pewnością wiesz dobrze, że nie zamierzam was skrzywdzić.

– Moim zdaniem, to właśnie pańska reakcja była przesadna – zauważyła sucho Phyliss.

– Może ma pani rację – uśmiechnął się. – Nie wiedziałem, co robić, wydało mi się, że to jedyny sposób. Proszę mi wierzyć, pani Denby, nie miałem najmniejszego zamiaru skrzywdzić kogokolwiek z was. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Przyrzekam, że uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby zapewnić wam pełne bezpieczeństwo.

Phyliss wpatrywała się w niego parę chwil.

– Odłóż rewolwer, Kate – powiedziała wreszcie.

Kate zawahała się, po czym znużonym gestem wsunęła kolta do torebki. Miała już dosyć wszelkiej broni. Czuła się jak początkująca Annie Oakley*. [* postać autentyczna ze schyłkowego okresu Dzikiego Zachodu, słynna ze swoich fenomenalnych popisów strzeleckich, występowała jako gwiazda w rewii Buffalo Billa na arenach wszystkich cyrków europejskich]. W ciągu paru ostatnich dni trzymała w dłoni kolta częściej niż przez wszystkie lata, odkąd dostała go od Michaela. Podała kluczyki Noahowi.

– Zmień koło i wynośmy się stąd.

– Wrócimy do chaty i przyrządzę wam coś na obiad. Zgoda, postąpiłem niewłaściwie. Powinienem był cię uprzedzić, że będzie z nami Seth.

– Nie tylko o tym. Również o leśniczówce.

Wyjął z bagażnika zapasowe koło i lewarek.

– Ale czy fakt, że uznałaś mnie za człowieka kłamliwego i pozbawionego skrupułów, zmienia w jakimkolwiek stopniu ogólną sytuację? Twój przyjazd tutaj był konieczny. Chciałaś być bezpieczna i ja zapewnię ci bezpieczeństwo.

– Nie wiem, czy i to nie jest czczym gadaniem.

– Nie wierzysz już nawet we własny osąd? Przedtem traktowałaś moje słowa poważnie. – Uklęknął i zaczął podnosić samochód. – Po prostu wróć do chaty i przemyśl wszystko jeszcze raz. Od paru dni żyjesz w olbrzymim stresie, a ja, jak idiota, jeszcze dopełniłem miary. Nie zrobię tego nigdy więcej, nawet gdybyś…

– Co się stało z oponą? – Obok nich stanął Joshua, wpatrując się z zainteresowaniem w rozerwaną gumę.

– Josh, miałeś zaczekać w samochodzie – ofuknęła go Kate.

– Ale się tam nudziłem. A tu mogę pomóc. Przecież nauczyłaś mnie, jak zmieniać koło. – Dotknął dziury. – Pękła?

Noah przytaknął.

– To moja wina.

– Dlaczego?

– Strzeliłem w oponę.

Chłopiec spojrzał na niego szeroko otwartymi oczyma i cofnął się o krok.

– Chciałem tylko ściągnąć na siebie uwagę twojej mamy – wyjaśnił Noah z niewyraźnym uśmiechem. – Ale ona jest teraz na mnie zła i ukarała mnie w ten sposób, że mam doprowadzić auto do porządku.

Joshua przeniósł wzrok na matkę.

– To prawda, kochanie – potwierdziła. Nie chciała, aby się przestraszył. – Wszystko będzie dobrze.

Spojrzał znowu na Noaha.

– No tak, mama zawsze tak robi. Mnie też każe naprawiać wszystko, co popsułem. Ale nigdy nie zrobiłem czegoś tak głupiego. Z bronią trzeba być ostrożnym. Mój tata sprałby mnie za coś takiego. Nieraz zabierał mnie na strzelnicę, ale nigdy… – Urwał gwałtownie i Kate ujrzała, jak zaciska pięści.

– Byłem ostrożny – zapewnił czym prędzej Noah. – Strzelam celnie, wam nic złego nie groziło, ale i tak sądzę, że to było niemądre. Nigdy już się w ten sposób nie zachowam. – Zdjął koło i ułożył je na trawie. – Ściemnia się. Chciałbym uporać się z tym jak najprędzej, żeby móc wrócić do chaty i przygotować wam obiad. Przydałaby mi się twoja pomoc.

– Obiad – powtórzył Joshua. Potem skinął z zapałem głową i uklęknął obok Noaha. – Będę nakładał nakrętki, a pan dociągnie je do końca, w porządku?

– W porządku – odparł Noah. Spojrzał na Kate. – W porządku? Wiedziała, że pytanie nie odnosi się jedynie do zgody na to, aby Joshua pomagał przy zmianie koła.

– Jesteśmy głodni, Kate – powiedziała cicho Phyliss. – Chyba nie będzie w tym nic złego, prawda?

Nie była tego pewna. W ciągu zaledwie paru minut Noah Smith zdołał oczarować Phyliss, która zazwyczaj nie ustępowała tak łatwo, teraz natomiast usiłował zjednać sobie chłopca. Co więcej, niemal przekonał już ją samą, że swoim impulsywnym zachowaniem naraziła syna na niebezpieczeństwo.

A może to prawda, pomyślała znużona. Z pewnością działałam bez zastanowienia, zbyt pochopnie, inaczej niż zazwyczaj. Uniosłam się gniewem, zamiast wysłuchać…

Mój Boże, co się ze mną dzieje? Obwiniam samą siebie, a winien jest przecież ten dupek, który przestrzelił mi oponę!

Na domiar złego powiedział o niej, że jest płochliwa. Nie wiedziała dlaczego, ale to określenie zabolało ją nie mniej, niż ów niedorzeczny strzał.

– Proszę – szepnął Noah.

I to już miało załatwić wszystko, odsunąć resztę w niepamięć? Nic z tego.

Była jednak głodna i zmęczona, podobnie jak Phyliss i Joshua. Nie może kazać im cierpieć tylko dlatego, że postanowiła obrazić się na Noaha Smitha. Zresztą… to może być miłe patrzeć, jak on haruje dla nich.

– W porządku – odparła wreszcie. – Obiad.

– Oto deser – zapowiedział Noah. – Przykro mi, że nie miałem dość czasu, aby przyrządzić coś lepszego. Będziemy musieli zadowolić się tym kupnym plackiem wiśniowym.

Wstał i zniknął za bufetem, oddzielającym pokój od kuchni.

– Spisał się znakomicie – oceniła Phyliss, odchylając się wygodniej na krześle. – Stek, ziemniaki i placek, babeczki domowego wypieku.

– Lubi zjeść – powiedziała Kate. Joshua dokończył swoją babeczkę.

– Wiesz, że trafił w oponę z odległości sześciuset jardów?

– Nie – odparła Kate. – On ci o tym powiedział? Przytaknął.

– Robił takie sztuczki już dawniej, kiedy służył w siłach specjalnych jako snajper. Ale to było dawno temu. Potem tylko strzelał do celu razem z Sethem. – Przeżuwał powoli ciasto. – Opowiadał, że Seth trafiłby w oko byka z odległości tysiąca jardów.

– Nie mów z pełnymi ustami – upomniała go Kate.

– Przepraszam.

– A kim jest ten Seth? – zapytała go Phyliss.

– Przyjacielem Noaha. To on przyszedł do nas wczoraj w nocy. Phyliss spojrzała na Kate.

– Ten sam? Widziałam go wtedy tylko przez ułamek sekundy. Kate przytaknęła.

– Mieszka w leśniczówce, parę mil stąd – wyjaśnił Joshua. – Noah powiedział, że zawiezie mnie tam jutro. – Pokręcił z podziwem głową. – Tysiąc jardów… Tata mówił zawsze, że to niewykonalne. A Seth zna się jeszcze na tropieniu śladów.

Wspaniale. – Wyglądało na to, że Noah dobrze wykorzystał czas spędzony w kuchni, gdzie krzątał się wraz z Joshua. Nie tylko wzbudził w chłopcu podziw dla siebie, ale także przygotował grunt pod jego znajomość z Sethem. Ten człowiek chyba nigdy nie dawał za wygraną. Kate zastanawiała się, dlaczego nie jest już na niego tak bardzo zagniewana. Może przyczyniły się do tego wesołe płomienie w kominku, pełny żołądek, jak również uczucie przytulnego odosobnienia w tym leśnym zaciszu. Czyżby kolejna manipulacja jej osobą? Może. Ale to nie miało znaczenia, dopóki zdawała sobie z tego sprawę.

– Jednak wszystko zależy od tego, czyje ślady tropisz i co się dzieje, kiedy już znajdziesz zwierzynę.

– Och, Seth nie strzela do zwierząt. Tylko je tropi, aby na nie popatrzeć. Noah mówi, że zwierzęta nie są dla Setha godnym przeciwnikiem.

A kto może być godnym przeciwnikiem dla człowieka, który trafia do celu z odległości tysiąca jardów?

– Noah powiedział, że Seth mógłby wziąć mnie ze sobą, gdybym go o to poprosił. – Rzucił jej niepewne spojrzenie. – Bez żadnej broni – dodał. – Wiem, że nie lubisz polowań. Wziąłbym tylko kamerę. Dużo ludzi wybiera się na takie safari z kamerą. Na pewno dostałbym za to w szkole dobrą ocenę.

– Pomówimy o tym później.

– Ale to byłoby dla mnie świetne ćwiczenie, a zawsze mówiłaś, że…

– Daj spokój, Joshua – przerwała mu Phyliss. – Mama jest zmęczona, pada z nóg.

Chłopiec westchnął, odsunął krzesło.

– Pójdę do Noaha, pomogę mu.

Phyliss uśmiechnęła się, odprowadzając go wzrokiem.

– Jest bardzo podekscytowany. Dobrze, że zainteresował się teraz czymś nowym. Czy to Seth był w chacie, kiedy tu przyjechaliśmy?

Kate przytaknęła.

– Noah chce, żebyś przeprowadziła się z Joshuą do leśniczówki, gdzie Seth ma was ochraniać. Mówi, że będziecie tam bezpieczniejsi niż tu, przy mnie.

– Jeśli Joshua dowie się o wszystkim, nie zgodzi się tam jechać.

– Nie wiem, czy chcę, aby jechał dokądkolwiek. A już na pewno nie z nieznajomym, który mógłby mieć na niego zły wpływ. Może i ja nie powinnam była tu przyjeżdżać? – Znużonym gestem potarła sobie skronie. – Czy dobrze postąpiłam?

Nie wiem – odparła Phyliss. – Michael uznałby, że nie. Był zdania, że należy ufać policji, kontaktować się z nią. – Oparła się wygodniej na krześle. – Ale w telewizji ogląda się tyle złego! Wydaje się, że nikt już nie jest w stanie tego powstrzymać. Policjanci są skorumpowani, narkotyzują się, krzywdzą małe dzieci. – Jej usta zadrżały podejrzanie. – I jeśli zabili Michaela i zdołali wprowadzić w błąd nie tylko Alana, ale także resztę policji, pozorując wszystko na aferę z narkotykami, potrafię zrozumieć twój lęk i brak zaufania do wszystkich prócz samej siebie. Dlatego nie odradzałam ci tego wyjazdu tutaj. Nie możemy stracić również Joshuy.

Kate wyciągnęła rękę, nakryła nią dłoń Phyliss.

– Nie stracimy go.

– A badania nad RU 2 przyczynią się do zapewnienia mu bezpieczeństwa?

– Chyba tak. – Kate uśmiechnęła się niepewnie. – Ale ja nie wiem nawet, czy RU 2 jest tym, o czym mówi Noah. Mam tylko jego słowo.

– Nie wyobrażam sobie, że narażałby się na te wszystkie niebezpieczeństwa, gdyby było inaczej. – Phyliss umilkła i dodała: – Lubię go.

– Dobrze się o to zatroszczył. Ale jednak okłamał mnie. I zrobi to znowu.

– Wszyscy jesteśmy skłonni kłamać, jeśli chcemy chronić rzeczy mające dla nas duże znaczenie. – Phyliss uśmiechnęła się. – Nawet ty. Kłamałabyś na przykład jak najęta, gdyby chodziło o dobro Joshuy. Może RU 2 jest dla Noaha takim Joshuą.

– Może. Przepraszam, że wciągnęłam cię w to wszystko. Nie zasłużyłaś na to.

– Ty i Joshua jesteście dla mnie najbliższą rodziną – odparła Phyliss. – Zajmę się chłopcem. A ty postaraj się wybrnąć jakoś z całego tego bałaganu, dobrze?

– Myślisz, że zamierzam tu zostać?

– A nie masz takiego zamiaru?

– Owszem, tak – odparła. Przez cały wieczór narastała w niej świadomość, że taką właśnie podejmie decyzję. Po raz pierwszy od śmierci Michaela miała wrażenie, jakby ziemia zwolniła obroty. Tu byli bezpieczni, a ich bezpieczeństwo przynosiło korzyści Noahowi. Na inne względy mogła nie zważać.

– Dopóki będą respektowane moje warunki.

Загрузка...