2.

Dandridge, stan Oklahoma

Poniedziałek, 26 marca

Godzina 10.35


– Morderczyni! – Ohydny rzeźnik! – Załatwić demona!

Kate szarpnęła szklane drzwi frontowe Genetechu, otworzyła je gwałtownie. Z rosnącym niepokojem patrzyła na Benitę Chavez, która kroczyła spiesznie z parkingu w jej stronę; za nią podążał wyjący tłum.

– Myślisz, że się uda? – wyszeptał Charlie Dodd.

– Nawet jeśli tak, zamorduję ją własnoręcznie – odparła Kate. – Gdzie, u diabła, są ludzie z ochrony?

– Na kawie. Mieliśmy wszyscy przyjść do budynku przed ósmą. A jest już prawie dziesiąta.

– W takim razie trzeba włączyć brzęczyk, wezwać ich pilnie.

Już to zrobiłem, kiedy ujrzałem, jak Benny wysiada z auta. Benny Chavez pomachała radośnie ręką na widok Kate i wbiegła na kamienne schodki. Długonoga, w dżinsach, przeskakiwała po dwa stopnie naraz; długie, czarne włosy powiewały za nią na wietrze.

– Jeszcze się śmieje – wycedziła Kate przez zaciśnięte zęby. – Ta wariatka myśli, że to tylko żart.

– Przestanie się śmiać, kiedy złapią… Cholera!

Jeden z demonstrantów uderzył Benitę w głowę drzewcem transparentu. Zachwiała się, przystanęła, z trudem utrzymała równowagę, ale i tak za późno: w tej samej chwili wchłonął ją rozwrzeszczany tłum.

– Nie zamykaj drzwi! – zawołała Kate i zbiegła ku kłębowisku ludzi, wśród których znikła Benny. Z rąk siwej wiedźmy stojącej na zewnątrz ciżby wyrwała tablicę z hasłem protestacyjnym, odwróciła ją do góry nogami i wywijając drzewcem na prawo i lewo, poczęła torować sobie drogę, dopóki nie ujrzała przed sobą Benity.

Bluzka dziewczyny wysunęła się z dżinsów, włosy opadały bezładnie na twarz, na której nie było już nawet śladu uśmiechu.

– Biegnij do budynku. – Kate dźgnęła drzewcem w brzuch jakiegoś grubasa, zmuszając go do odsunięcia się od Benny. – Już!

– Nie zostawię cię tak. Nie odejdę, dopóki… Och! Kate dźgnęła teraz ją.

– Cholera, pośpiesz się. Będę tuż za tobą. Benny puściła się pędem po schodach na górę.

– Suka! – odezwała się siwowłosa kobieta, której Kate zabrała transparent. – Morderczyni.

Oślepiający ból przeszył jej skronie.

Czuła, że osuwa się na ziemię…

Nie, nie pójdzie im tak łatwo. Dopadli ją jak zgraja hien. Walczyła zawzięcie z ogarniającą ją ciemnością, zadawała na oślep ciosy drzewcem trzymanym kurczowo w dłoniach.

Usłyszała odgłos uderzenia o czyjeś ciało, a potem przeraźliwy okrzyk, jęk przerażenia.

Ktoś złapał ją od tyłu za włosy, starając się ściągnąć ze schodów.

Kate przeszył dotkliwy ból, odruchowo odchyliła głowę do tyłu, ale w następnej chwili okręciła się na pięcie i ponownie zamachnęła się drągiem.

Odpowiedział jej krzyk i ręka ciągnąca za włosy puściła ją w jednej chwili.

Wspaniale. Miała nadzieję, że trafiła…

– Szybko, pani doktor. – U jej boku pojawił się mężczyzna w szarym ubiorze z napisem Genetech na kieszeni bluzy. Poznała go. Cary z ochrony. – Proszę do środka. – Nieustępliwie prowadził ją po schodach w stronę wejścia, podczas gdy dwaj inni ochroniarze toczyli boje z tłumem. – Wie pani przecież, że nie powinna wychodzić do tych ludzi.

Poczucie ulgi ustąpiło miejsca irytacji.

– A co miałam robić, skoro nie było tu pana? Dlaczego, do diabła, musiał pan… – Umilkła. Nie, nie powinna tak mówić. Gmach jest zabezpieczony, wszyscy zostali powiadomieni, że mają przyjść do pracy wcześniej, aby uniknąć starcia z tamtymi idiotami. – Przepraszam. Wydarzenia wymknęły się nam trochę spod kontroli.

– Powinna pani była poczekać, zamiast wychodzić przed drzwi.

Kate zerknęła na Benny stojącą w progu obok Charliego Dodda.

Widocznie ochroniarze zjawili się, dopiero gdy Benny nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo, nie mieli więc pojęcia, iż musiała jej pomóc. Charlie wzruszył ramionami; uniósłszy brwi, patrzył na Kate, czekając na jej reakcję. Incydent u podnóża schodów mógł łatwo ulec eskalacji, przekształcić się w prawdziwy koszmar. Jako kierująca projektem, Kate nie musiała się obawiać żadnych biurokratycznych konsekwencji, Benny natomiast, zaledwie asystentka w laboratorium, znajdowała się w mniej korzystnej sytuacji. Mogli ją uznać za osobę zbędną.

– Popełniłam błąd. Powinnam była wiedzieć, jak się zachować. – Ujrzała ulgę na twarzy Benny i dodała: – To głupie starać się powstrzymywać idiotów przed robieniem z siebie osłów.

– Rzeczywiście. – Benny podeszła bliżej, troskliwie ujęła ją pod ramię. – Wyglądasz, jakbyś się znalazła w samym środku huraganu. Chodźmy do umywalni, pomogę ci doprowadzić się do porządku.

Cary miał wątpliwości.

– Może powinna iść najpierw do lekarza. Ma zakrwawione czoło.

– To nic poważnego – odparła Kate. – Wszystko będzie dobrze, Cary.

– Na pewno. – Benny prowadziła ją już w stronę umywalni. – Charlie, powiedz w laboratorium, że przyjdę za chwilę, tylko pomogę Kate, dobrze?

– Oczywiście nie mogą oczekiwać, że się zjawisz punktualnie, skoro zabawiasz się w pielęgniarkę – odparł z poważną miną.

Mrugnęła do niego przez ramię.

– Byłoby to z ich strony wyjątkowo nieludzkie.

Zachichotał cicho, a Kate uświadomiła sobie, że będzie krył Benny, tak jak ona uczyniła to przed chwilą. Właściwie dlaczego to robimy? – pomyślała. Benny notorycznie się spóźnia, jest porywcza, łatwo zmienia nastroje.

Była jednak równocześnie najbardziej kompetentnym technikiem w laboratorium, osobą wielkoduszną i obdarzoną wspaniałym poczuciem humoru.

I Joshua uwielbiał ją. Miałby złamane serce, gdyby przydarzyło jej się coś złego. A więc dla dobra Joshuy oraz jej samej Benny musi podlegać szczególnej ochronie.

– Siadaj. – Dziewczyna pchnęła Kate na chromowane siedzenie, usytuowane przed umywalką i wysokim lustrem, po czym zmoczyła papierowy ręcznik. – Wyglądasz okropnie.

– Ciekawe dlaczego?.

Bo wielka z ciebie frajerka. – Benny uśmiechnęła się i zaczęła delikatnie obmywać skronie Kate. – I pełno cię wszędzie tam, gdzie nie bywają aniołowie.

– Ty nie jesteś aniołem, a znalazłaś się w samym centrum tej burdy.

– Powinnaś była pozwolić mi stoczyć tę walkę na mój sposób. Nadaję się do tego lepiej niż ty. Mam metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, a ty jedynie metr pięćdziesiąt.

– Metr pięćdziesiąt pięć – sprostowała Kate. – A zresztą poradziłam sobie lepiej od ciebie.

– Bo mnie zaskoczyli. – Benny wytarła ręcznikiem jej przybrudzone policzki. – Nie sądziłam, że zaatakują właśnie mnie. Na miłość boską, przecież to nie ma sensu. Czy oni podejrzewają nas o dokonywanie tu aborcji?

– Nie wiesz, jacy są fanatycy? Podejrzewają nas o to, o co chcą podejrzewać. Znudziło ich już atakowanie klinik aborcyjnych, tak więc wzięli teraz na cel ośrodki, gdzie przeprowadza się badania genetyczne.

– Ale przecież Genetech nie zajmuje się eksperymentami dotyczącymi porodów. Chcemy wynaleźć szczepionkę skuteczną na wszystkie wirusy grypy.

– Dla tych ludzi jesteśmy i tak potworami. – Kate wzięła od Benny ręcznik. – Wytrę się sama. Ty też doprowadź się do porządku.

– Tak też myślałam, że szybko zechcesz przejąć inicjatywę. – Benny wydęła usta. – Nie lubisz, jak ktoś zajmuje się tobą zbyt długo, nieprawdaż?

Kate spojrzała na nią zdumiona.

– Dlaczego miałabyś robić dla mnie coś, co mogę zrobić sama?

– Bez specjalnego powodu. Po prostu przyszło mi na myśl, że przydałaby ci się chwila odprężenia. Nie musisz odgrywać roli wyjątkowej kobiety przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. To musi być okropnie męczące.

– Nie tak bardzo – uśmiechnęła się Kate. – Jeśli chcesz, abym się odprężyła, przyjdź jutro rano o ósmej, jak wszyscy. W porządku?

– W porządku. Trudno, dziś zaspałam. Wczoraj wieczorem byłam na randce. – Zrobiła szelmowską minę. – Ty też powinnaś spróbować tego raz na jakiś czas.

– To by się kłóciło z moją rolą. – Nonszalanckim tonem Kate dodała: – Zresztą nie potrzebuję żadnych mężczyzn. Już to przerabiałam.

– Są rzeczy, które zasługują na powtórki. – Benny zawahała się, spojrzała na przyjaciółkę badawczym wzrokiem. – Ale może ty właśnie dbasz o te powtórki. Nadal widujesz się z Michaelem?

– W każdy wtorek i sobotę po południu. – Uniosła rękę widząc, że Benny chce coś powiedzieć. – Chodzimy na mecze, które rozgrywa drużyna Josha, w lidze juniorów.

– Wszystko po to, aby twój syn miał przed sobą zgodnych rodziców. Jakie to miłe widzieć taką szczęśliwą, kulturalną parę rozwodników.

– Rozwodnicy nigdy nie czują się szczęśliwi. – Kate wstała, poprawiła biały fartuch. O dziwo, wyszedł z niedawnej szamotaniny bez szwanku. – Ale to jeszcze nie znaczy, że mieliby psuć humor wszystkim dokoła.

– Nie ma obawy. Nigdy byś do tego nie dopuściła. U ciebie wszystko jest zawsze pod kontrolą. – Benny obmyła sobie twarz. – Nadal z nim sypiasz?

Kate zmarszczyła brwi.

– To nie twoja sprawa.

– A jednak moja. – Benny wyglądała teraz na nieco zmieszaną. – Bo… lubię go.

Kate zamarła.

– Michaela?

– Kilka tygodni temu, kiedy zostałam u ciebie w domu z Joshuą, Michael wpadł z wizytą. Pamiętasz ten wieczór, gdy pracowałaś w laboratorium do północy, a Phyliss była na kursie księgowości? – Benny mówiła gorączkowo, unikając wzroku Kate. – Cóż ci mam powiedzieć? Zawsze miałam słabość do gliniarzy. Budzą respekt. Może to dlatego, że brakowało mi ojca, gdy byłam mała. Ale jeśli ty nadal…

– A co on czuje do ciebie?

– Lubi mnie. – Benny odwróciła się, spojrzała jej prosto w oczy i dodała bez ogródek: – Spotykaliśmy się kilkakrotnie. Ale jeśli sobie tego nie życzysz, nie będę się już z nim umawiać.

Skąd to wrażenie, że zostałam zdradzona? – pomyślała Kate. Michael ma przecież prawo zawierać nowe znajomości. Od rozwodu upłynęły już dwa lata, a jedyna więź pomiędzy nimi to Joshua.

– Czy właśnie z Michaelem spotkałaś się wczoraj wieczorem?

Benny przytaknęła ruchem głowy.

Nie, to nie zdrada. Po prostu dręczy ją samotność… i pospolita zazdrość w stylu: sam nie zje i drugiemu nie da.

– Daję ci wolną rękę. Nie sypiam z Michaelem. Między nami wszystko skończone. – Przygładziła sobie włosy. – Nie powinno się było w ogóle zacząć. Na pewno przypadniesz mu do gustu bardziej niż ja.

– Też tak myślę. – Benny odetchnęła z ulgą. – Wiem, że nie jestem tak bystra jak ty, nie wyglądam też jak aniołek na czubku choinki, ale mam swoje plusy.

To prawda. Benny miała dwadzieścia dwa lata – istotny atut wobec dwudziestu dziewięciu lat Kate – była także wyższa i wyczuwało się w niej więcej życia niż u jej jasnowłosej, drobnej przyjaciółki. Kate odruchowo wyprostowała ramiona. Nie chciała, aby uważano ją za osobę słabą i kruchą. Odkąd stała się kobietą dorosłą, starała się ze wszech sił zatrzeć to wrażenie i zrekompensować jakoś swój niepozorny wygląd.

Nie brak ci rozumu i z pewnością wiesz, że jesteś atrakcyjna.

– Rzeczywiście, nie jestem taka zła – zgodziła się z nią Benny. – A Michael to facet dość staroświecki. Pewnie nie było mu łatwo mieć za żonę pracoholiczkę.

Kate poczuła ukłucie żalu. A więc Benny nastawiła się już pozytywnie do Michaela.

– Owszem, było mu ciężko. Ale być żoną policjanta zajmującego się handlarzami narkotyków to też nie takie małe piwo.

– Nie mówię przecież, że to twoja wina – zapewniła natychmiast Benny. – Po prostu ty oczekujesz od mężczyzny, aby… – Wzruszyła ramionami. – Odebrałam wychowanie tradycyjne i chyba jestem także dość staroświecka.

– Szczęściarz z tego Michaela.

– Jednak masz coś przeciw naszej znajomości.

Kate ze znużeniem pokręciła głową.

– Nie mam prawa sprzeciwiać się czemukolwiek, co robi Michael. Myślę, że powinnam się cieszyć, jeśli wybrał kogoś, kogo lubi Joshua.

– Nie chodzi o to, aby traktować nas jak rzeczy – wtrąciła spiesznie Benny. – Ale jeśli rzeczywiście nie zależy ci…

– Już dobrze – przerwała jej Kate. – Dzięki, że mi powiedziałaś. Czym prędzej wyszła z umywalni. To bolesne poczucie straty jest bez sensu. Przecież ona i Benny przyjaźnią się, chociaż praca nie pozwala na większą zażyłość.

Pewnie nie było mu łatwo mieć za żonę pracoholiczkę.

Usiłowała wymazać te słowa z pamięci. No dobrze, pomyślała, otwierając drzwi i wchodząc do laboratorium. Nie jestem jak te kobiety z dawnych komedii obyczajowych. Podobnie jak Michael, zrozumiałam od samego początku, że nasze małżeństwo to nieporozumienie. I tylko Joshua swoją obecnością sprawił, że trwało ono tak długo. Ja natomiast nie przyczyniłam się do fiaska w większym stopniu niż Michael.

Ale czy rzeczywiście jest to fiasko? Ma przecież Joshuę, pracę, którą lubi, w Genetechu darzą ją szacunkiem. Nieźle, jak na kobietę dwudziestodziewięcioletnią. Jest mnóstwo takich, które mają znacznie mniej.

Usiadła za biurkiem i skwapliwie sięgnęła po wyniki wczorajszych testów.

– Dzwonił znowu Noah Smith. – Charlie wyrwał z notesu kartkę z numerem telefonu i rzucił ją na biurko Kate. – Prosił, żebyś się odezwała.

– Dzięki. – Bezwiednie odsunęła karteczkę na bok, zaabsorbowana obrazem DNA na wykresie. Poczuła, jak ogarnia ją podniecenie. Osiemdziesiąt siedem procent. Niewiele brakuje. Boże, wreszcie jest tak blisko.

– To już czwarty telefon – odezwał się Charlie. – Nie oddzwoniłaś przedtem do niego?

– Tak. Raz.

– Utarłaś nosa temu wielkiemu człowiekowi.

– Może.

– Jeśli nie chcesz tej posady, możesz zarekomendować mnie. – Charlie usiadł na brzegu biurka. – Nie mam nic przeciw współpracy z pretendentem do Nagrody Nobla.

– Pogadaj z nim. Masz lepsze osiągnięcia w badaniach nad rakiem niż ja.

– To właśnie powiedziałem mu teraz, kiedy zadzwonił. – Westchnął z żalem. – Według niego, posiadasz pewne plusy, których mnie brak.

– Bzdura.

– Poznałaś go już osobiście?

Pokręciła głową.

– Byliśmy na tej samej konferencji rok temu, ale widziałam go tylko z daleka. W otoczeniu chmary dziennikarzy. – Pamięć podsunęła jej nagle obraz Noaha Smitha, przedzierającego się przez ciżbę z nieustępliwością ostrej szabli: agresywnie, bezwzględnie, dynamicznie. – Spędził tam tylko jeden dzień. Wydaliśmy mu się zapewne mało inspirujący.

– Sss! – syknął Charlie. – Jak widzę, nie przepadasz za nim.

Wzruszyła ramionami.

– Jest chyba w porządku. Może tylko trochę w zbyt gorącej wodzie kąpany.

No cóż, to barwna postać. Służba w jednostce specjalnej, członek amerykańskiego jachtklubu… Dziennikarze uwielbiają pisać o naukowcach, którzy nie noszą okularów na nosie ani przenośnych mikroskopów w tylnej kieszeni spodni. A on lubi się dobrze bawić. Daj mu szansę.

Wiedziała, że Charlie ma rację. Noah Smith stanowił wymarzony temat dla dziennikarzy: bohater wojenny, sportowiec, a także naukowiec o błyskotliwej karierze. I zdaje się, że stuknęła mu dopiero czterdziestka. Jej niechęć do niego wydawała się pozbawiona wszelkich podstaw. Nie, nie wszelkich. Stał się dla niej prawdziwą udręką.

– Ty mu daj szansę – odparła.

– Nie mogę, bo i on mi nie daje żadnej – mruknął ponurym tonem.

– Skoro nie chcesz się za mną wstawić, mogłabyś przynajmniej przyjąć posadę, jaką zaoferował. Wtedy zająłbym twoje obecne miejsce.

– Przykro mi, ale nigdzie się nie wybieram. Podoba mi się tutaj.

– Uśmiechnęła się. – A teraz złaź z mego biurka i pozwól mi popracować.

Jego wzrok padł na wykres.

– Założę się, że nie jest to statystyka zachorowań na grypę. Jakiś prywatny projekt?

– Kilka porównań – odparła wymijająco.

– Rudzik? – Tak.

– Oczy ci błyszczą, kiedy na nie patrzysz.

– Naprawdę?

– Mój Boże, coś taka ostrożna! – Wyglądał na dotkniętego. – Nie ufasz mi?

– Jesteś niemożliwy. – Rozbawiona pokręciła głową. – Dopiero co próbowałeś pozbyć się mnie stąd.

– No cóż, chyba wiem, w jaki sposób można wzbudzić twoje wątpliwości.

Zachichotała i machnęła wymownie ręką.

– Wynoś się wreszcie.

Zadzwonił telefon.

– W samą porę – mruknął Charlie. – Jak widać, Smith nie daje łatwo za wygraną.

– To pewnie dział kreowania wizerunku firmy. Zagrożą mi sankcjami za wywołanie „incydentu”. – Podniosła słuchawkę. – Kate Denby.

– Co się, u diabła, dzieje w tym waszym Genetechu?

Westchnęła ciężko.

– Cześć, Michael.

Charlie wzruszył ramionami i wrócił do swojego biurka.

– Po co się bijesz z tymi świrami?

– Żeby oni nie pobili mnie. Nasi pracownicy powiadomili już posterunek?

– Domagają się ochrony policyjnej na jutro. Na miłość boską, co ci odbiło? Mogłaś zostać ranna!

– Ale nie zostałam. – Umilkła na moment, po czym dodała: – Ani Benny.

W słuchawce nastała cisza.

– Powiedziała ci? – zapytał wreszcie.

– Czy to była tajemnica?

– Nie, po prostu… sam nie wiem. Tak mi niezręcznie. Musimy porozmawiać.

– Nie, wcale nie. – Czuła się dotknięta i ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, było wysłuchiwanie przeprosin Michaela za to, że związał się z jedną z jej przyjaciółek. – Wszystko zostało już powiedziane.

– Przyjadę po ciebie o czwartej i odwiozę cię do domu.

– Nie mogę zostawić tu swojego auta. Na noc zostaje tylko część ochrony. Ci fanatycy mogliby mi roztrzaskać samochód.

– Przywiozę ze sobą Alana. Odprowadzi twoje auto do domu. – Odłożył słuchawkę.

Żałowała już, że odezwała się w ten sposób. Powinna była przewidzieć, jak zareaguje Michael. Zawsze nalegał, aby wykładać każdą sprawę na stół, w dodatku rozłożoną na czynniki pierwsze. No cóż, do czwartej pozostało jeszcze wiele godzin, nie mogła spędzić tego czasu, rozmyślając o nadchodzącym spotkaniu z Michaelem.

Opuściła wzrok na wyniki testu i znowu poczuta, jak odżywają w niej emocje.

– Udało się, Rudziku – szepnęła. – Myślę, że się udało. – Wstała i szybkim krokiem przeszła do przyległego pokoju. Rudzik biegał tam i z powrotem w dużej klatce, czujny i… zdrowy. Na tyle zdrowy, że zapragnęła przytulić go do serca. Ponieważ jednak trudno tulić szczura przeznaczonego do eksperymentów laboratoryjnych, ograniczyła się do podania mu liścia sałaty. – Osiemdziesiąt siedem procent – powiadomiła go z ulgą. – Myślę, że nadeszła pora, aby przenieść cię na emeryturę. Ta praca jest dla ciebie bez przyszłości. Co byś powiedział na spędzenie następnego tygodnia u mnie w domu? Joshua byłby tobą zachwycony.

Rudzik nie wykazywał entuzjazmu wobec tej perspektywy. Trudno, za to jej euforia mogła wystarczyć dla nich obojga. Jeszcze parę minut studiowała testy, porównując wyniki, wreszcie odłożyła je na bok. Najwyższy czas zająć się pracą, za którą Genetech jej płaci.

Szkoda, wielka szkoda.

A jest już tak blisko sukcesu!


Seattle

Godzina 15.35


– Szukałeś mnie – powiedział Seth, kiedy Noah podniósł słuchawkę. – Oto jestem.

– A dokładnie gdzie? Venga?

– W moim mieszkaniu w Miami. Venga stała się dla mnie zbyt ryzykowna. Musiałem rozdeptać miejscowego robaka i pomyślałem, że najlepiej wziąć nogi za pas. Przyleciałem dzisiejszej nocy.

– Chryste, tego mi jeszcze brakowało! Kłopoty z prawem?

– Właściwie nie. Miejscowa policja orzekła, że Namirez zginął w nieszczęśliwym wypadku.

– Jakiż to wypadek?

– Upadł twarzą na kulę z pistoletu – wyjaśnił pogodnie Seth. – Ciekawe, jak do tego doszło. Widocznie zawinił tu brak równowagi na równiku.

– Co to za jeden, ten Ram… Nieważne, nie chcę wiedzieć. Na pewno nie ściga cię policja?

– Chcieli mi dać medal. Może nawet wystawić pomnik na głównym placu w mieście.

– W takim razie dlaczego uciekasz?

– Wcale nie uciekam. To by było niegodne. Po prostu chodzę szybko, bardzo szybko. Namirez miał wspólników, którzy zapewne nie byli zachwyceni jego śmiercią akurat w tym momencie ich działalności. – Umilkł, następnie zapytał: – Po co Tony do mnie dzwonił? Chodzi o RU 2?

– Sprawy mogą niebawem osiągnąć punkt krytyczny. Chciałbym, żebyś był w miejscu, gdzie łatwo nam przyjdzie nawiązać kontakt.

– W Seattle?

– Nie, zostań, gdzie jesteś. W razie potrzeby zatelefonuję.

– Świetnie. Po tych sześciu miesiącach spędzonych w dżungli przyda mi się trochę relaksu i wypoczynku. Przy okazji: nie chcesz szczeniaka?

– Co?

– No, nie od razu. Celnikom nie podobało się, że pies nie jest szczepiony. Znalazłem go w dżungli. Musi teraz przejść kwarantannę.

– Nie chcę żadnego szczeniaka.

– Moim zdaniem, powinieneś mieć psa. Pasuje do fajki, ciepłych papuci, kominka i domu. Byłby cennym nabytkiem dla takiego domatora jak ty. Może nawet trochę by cię rozruszał.

– Nie, Seth.

– Wrócę jeszcze do tej sprawy, kiedy skończy się okres kwarantanny. Odezwij się w razie potrzeby. – Odłożył słuchawkę.

Noah uśmiechnął się mimo woli. Skąd, u diabła, Seth wytrzasnął tego psa? Na pewno nie był zadowolony, kiedy celnicy orzekli konieczność poddania go kwarantannie. Ale co dalej? Jeśli Seth wbił sobie do głowy, że pies ma należeć do niego, Noaha, to poruszy niebo i ziemię, aby tak się stało.

Mimo wszystko Noah był teraz w pogodnym nastroju. Seth, jak zwykle, pozwolił mu poczuć się lepiej, bezpieczniej; dzięki niemu odnosił wrażenie, iż łatwiej uporałby się z przeszkodami. Chociaż jeśli chodzi o stosowane przez Setha metody radzenia sobie z przeszkodami, to Bóg wie, że nie zawsze są one godne naśladowania. Zbyt prostackie.

Musiałem rozdeptać robaka.

To rzeczywiście zbyt prostackie.

Telefon zadzwonił znowu.

– Unika mnie pan – zganił go Raymond Ogden, kiedy Noah podniósł słuchawkę. – Ładnie to tak?

Dobry nastrój ulotnił się w jednej chwili.

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Za to ja mam. – Po chwili milczenia Ogden wyjaśnił: – Nie ma pan możliwości ani kontaktów, aby podjąć produkcję RU 2. W takiej sytuacji najlepsze wyjście to sprzedać wszystko mnie. W moich rękach szanse na sukces staną się realne.

Noah zacisnął dłoń na słuchawce.

– Nie wiem, o czym pan mówi.

– Och, daj pan spokój. Nie można pracować sześć lat nad czymś takim jak RU 2 i nie dopuścić do żadnych przecieków informacji.

– Ma pan na myśli szpiegostwo przemysłowe?

– Ależ skąd, to przecież niezgodne z prawem. – Umilkł na moment. – Początkowo nie przejmowałem się tym zbytnio. Nie sądziłem, że ruszy pan z miejsca.

– A dlaczego sądzi pan teraz, że tak się jednak stało?

– Nazwijmy to intuicją.

Może blefuje, pomyślał Noah. Wszystkie dotychczasowe testy otaczał ścisłą tajemnicą, dzielił zadania na poszczególne działy, tak aby każdy z nich znał tylko cząstkę całości. Może Ogden robi jedynie rekonesans, aby przekonać się, czy Noah potwierdzi jego podejrzenia.

– Co to w ogóle jest, według pana, RU 2, Ogden?

– Skończmy z tą zabawą w kotka i myszkę. Sprzedaje pan czy nie?

– Muszę się zastanowić.

– Nie dam się wodzić za nos – oświadczył łagodnym tonem Ogden. – Nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż doprowadzi mnie pan do ruiny, Noah. Musi pan sprzedać mi RU 2.

Noah uświadomił sobie, że Ogden nie blefuje. Że wie dokładnie, jakie niebezpieczeństwo stanowi dla niego RU 2.

– Co pan z tym zrobi?

– A jak pan myśli? Zbiję majątek.

– Nie wierzę. Raczej utajni pan wszystko, zakopie tak głęboko, jak tylko się da.

– I co z tego? Pan zachowałby przecież swoje miliony, które zapłacę.

– To prawda. A co pan zrobi, jeśli nie sprzedam?

– Zniszczę pana – oświadczył spokojnie Ogden. – Podobnie jak pańskiego przyjaciela, Lynskiego. I również tę grupkę z Oklahomy. Nie zawaham się przed usunięciem was wszystkich z drogi.

Oklahoma? Noah przeżył szok, kiedy uświadomił sobie, że Ogden ma na myśli Kate Denby. Skąd, u diabła, dowiedział się o…

– Czekam na odpowiedź, Noah.

– Niech mi pan da czas do namysłu.

– Nie mogę pana do niczego zmuszać. Ale ostatnio wykonuje pan zbyt szybkie ruchy. Niemal wzbudza to we mnie niepokój. – Przez chwilę jakby zbierał myśli. – Sądzę, że usiłuje pan zyskać na czasie i wystrychnąć mnie na dudka. Podejrzewałem, że taką właśnie obierze pan taktykę. Spodziewałem się tego. Od dawna czułem, że pod fasadą tego niedobrego chłopca, za jakiego pan uchodzi, kryje się idealista. Jest pan teraz w swoim biurze?

– Tak.

– Proszę wyjrzeć przez okno. – Ogden bez pożegnania przerwał połączenie.

Noah powoli odłożył słuchawkę i wstał.

Nagły podmuch rzucił go na podłogę.

Odłamki szkła z rozbitego okna posypały mu się na plecy.

Eksplozja. Jakaś eksplozja…

Podczołgał się do okna. Z zewnątrz dobiegły go krzyki. Wyciągnął ręce do parapetu, podciągnął się do góry.

– Mój Boże! – wyszeptał.

Wschodnie skrzydło fabryki ginęło w płomieniach, z ruin wybiegali ludzie. Jego pracownicy…

Musi zejść do nich na dół. Jego fabryka… jego pracownicy… Musi im pomóc…

Podłoga zafalowała pod jego stopami.

Jeszcze jedna eksplozja. Nawet nie usłyszał huku.

Niech cię diabli, Ogden!

Piekący żar.

Ból.

Mrok.


Dandridge, stan Oklahoma

Godzina 16.10


– Cześć, Kate. – Alan Eblund wysiadł z chevroleta. Uśmiech rozjaśniał jego śniadą twarz, kiedy patrzył na schodzącą po schodach Kate. – Miło znów cię widzieć. – Skierował wzrok na gęsty tłum za kordonem, kłębiący się w odległości zaledwie kilku jardów od gmachu Genetechu. – Co takiego robisz, że wyprowadziłaś z równowagi tych miłych ludzi?

– Ci „mili ludzie” próbowali mnie oskalpować. – Sięgnęła spojrzeniem za niego, do Michaela na przednim siedzeniu samochodu. Siedział ze zmarszczonymi brwiami. Zły znak. – Przykro mi, że Michael uznał za konieczne sprawić ci kłopot, zabierając wolny czas.

– To nic takiego. Po cóż ma się partnera? – Alan otworzył przed nią drzwiczki auta. – Wolę to, niż zajmować się, jak wczoraj, handlarzami narkotyków.

– Dziękuję… Może masz rację. – Alan był partnerem Michaela od sześciu lat i zawsze go lubiła. – Jak Betty i dzieciaki?

– Doskonale. Betty ciągle mi przypomina, żebym zadzwonił do ciebie i umówił was obie na lunch.

Ale to zaproszenie nigdy nie nastąpi, wiedziała o tym. Jej przyjaźń z Betty Eblund stanowiła jedną z ofiar, jakie musiała ponieść w związku z rozwodem. Jako żona policjanta Betty pozostała lojalna wobec partnera męża.

– Byłoby miło. – Kate podała Alanowi kluczyki od samochodu. – W trzecim rzędzie z tyłu. Poznasz go bez trudu. To ta sama szara honda. Którą jeżdżę od pięciu lat.

– W porządku. Do zobaczenia. – Pobiegł we wskazanym kierunku.

– Chcesz koniecznie ukazać mnie w złym świetle? – burknął ponuro Michael, kiedy zajęła miejsce obok niego. – Zaproponowałem ci przecież dodatek na dziecko. Mogłabyś kupić sobie za to nowy samochód.

Westchnęła.

– Nie chciałam tego dodatku na dziecko i nie potrzebuję nowego auta. Honda sprawuje się bez zarzutu. I wcale nie zamierzałam dawać Alanowi do zrozumienia, że nie troszczysz się o mnie.

– To, że jesteśmy rozwiedzeni, nie oznacza jeszcze, że uchylam się od swoich powinności. I nigdy nie będę od nich uciekał.

– Wiem, że to nie w twoim stylu. – Michael był zawsze rzetelny i niemal fanatycznie świadom swoich obowiązków. Kiedy podczas procesu rozwodowego Kate zrzekła się dodatku na dziecko, nie ukrywał, iż fakt ten wytrącił go z równowagi. – Ale po prostu nie potrzebuję pomocy finansowej – dodała Kate. – Możemy już jechać? – Ruchem głowy wskazała na tłum. – Mam dość widoku tych szakali.

– To dlaczego nie poszukasz sobie pracy, gdzie nie ma takich jak oni? – Zapuścił silnik i tyłem wyjechał z parkingu. – I tak muszą ci tu płacić niewiele, skoro nie możesz sobie pozwolić na zmianę samochodu.

Wyglądało na to, że uwziął się na ten cholerny samochód.

– Płacą mi wystarczająco dużo. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę dodatkowe korzyści.

– Masz na myśli to, że pozwalają ci harować do upadłego – odparł ironicznie. – Joshua opowiadał mi już, że zabierasz teraz pracę do domu, nawet w weekendy.

– Nie zaniedbuję Joshuy – odparła najeżona. – Wiesz dobrze, że stawiam go zawsze na pierwszym miejscu. To po prostu tak, jakbyś ty… – Urwała, gdyż uzmysłowiła sobie nagle, że nie upłynęło jeszcze nawet pięć minut, odkąd usiadła obok niego w samochodzie, a już zdołał zepchnąć ją do defensywy. – Daj spokój, Michael. Nie chcę dać się wyprowadzić z równowagi przez twoje gadanie, które bierze się stąd, że czujesz się winny. Zwłaszcza że nie powinieneś mieć sobie nic do zarzucenia. To twoje prawo zawierać nowe związki. Na miłość boską, jesteśmy już przecież dwa lata po rozwodzie.

– Wcale nie czuję się winny. Jedno z drugim nie ma nic… – Urwał, uśmiechnął się z przymusem. – Mądrala z ciebie. Zawsze potrafiłaś przejrzeć mnie na wylot. – Przez chwilę zbierał myśli. – Nie chciałem, aby tak się stało. Szkoda, że to nie kto inny, lecz właśnie Benny. Jest twoją przyjaciółką, wiem o tym.

– Trudno, w życiu bywa różnie. – Odwróciła wzrok. – Czy to coś poważnego?

– Nie wiem. Może. Lubię ją. I bardzo długo byłem sam. Dzięki niej poczułem się lepszy, Kate. Poczułem się tak, jakbym miał trzy metry wzrostu.

Zdobyła się na blady uśmiech.

– To dużo, jak na początek.

– Właśnie. – Zacisnął dłonie na kierownicy. – Gdybym wierzył, że mamy jeszcze szansę, nigdy bym… Ale to już naprawdę koniec, czyż nie, Kate?

– Przecież wiedziałeś o tym.

– Może. Kiedy podchodziłem do tego rozumowo. – Pokiwał głową. – Ale naprawdę cię kochałem, Kate. Przeszkadzało mi tylko, że jesteś tak piekielnie bystra. Czy zdawałaś sobie sprawę, jak bardzo mnie onieśmielasz?

– Co takiego?

– Peszyłaś mnie. Na uczelni byłaś kimś w rodzaju geniusza, a ja po prostu wlokłem się powoli do przodu.

– Nie zachowywałeś się jak człowiek wystraszony. – Kate uśmiechnęła się kpiąco. – O ile dobrze pamiętam, próbowałeś zaciągnąć mnie do łóżka już na pierwszej randce.

Odsłonił w uśmiechu zęby.

– Cóż, peszę się tylko do pewnego stopnia. Byłaś drobna, milusia i seksowna i ciągnęło nas do siebie.

– Milusia? – powtórzyła oburzona. – Milusi może być pluszowy miś, ale nie ja.

– A jednak tak – upierał się. – Byłaś tak milusia, że zapragnąłem cię zdobyć i troszczyć się o ciebie.

To wyraźny dowód, że oceniłeś mnie niewłaściwie, pomyślała ze smutkiem.

– Trzeba przyznać, że przeżyliśmy trochę cudownych chwil – odezwał się Michael.

– Ale nigdy nie miałeś przy mnie wrażenia, że masz trzy metry wzrostu?

– Owszem, miałem, ale tylko w łóżku. – Jego uśmiech przygasł. – A potem wszystko się skończyło i poszłaś swoją drogą. Nigdy nie byłem dla ciebie wystarczająco ważny.

– Ależ tak, byłeś. Po prostu nie potrafiłam uczynić z ciebie głównego elementu mojego istnienia i tego właśnie nie mogłeś zaakceptować.

Nie byłam żoną, jakiej pragnąłeś. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Popełniliśmy błąd. Nie zrób teraz kolejnego, nie kieruj się tylko tym, że Benny jest moim przeciwieństwem. Tym razem upewnij się, czy to właściwy wybór.

– Na to jeszcze trochę za wcześnie. – Po chwili namysłu dodał: – W każdym razie ona szaleje za Joshuą. Tak sobie myślę… Czy nie miałabyś nic przeciw temu, gdyby Benny poszła z nami na jego mecz jutro po południu?

Poczuła nagłą falę gniewu. Proszę bardzo, może oddać swojej przyjaciółce Michaela, ale jeśli chodzi o Josha, to nic z tego, nie odda go.

– Nie śpieszmy się za bardzo. Zróbmy tak: zabierz na mecz Benny zamiast mnie. Usiądziemy na trybunie razem, żeby Joshua wiedział, iż aprobuję jej obecność. Po meczu odwiozę go do domu.

– Jak sobie życzysz. – Podjechał do krawężnika i zaparkował przed jej drzwiami. – Nie chciałbym sprawić ci jakichkolwiek kłopotów. – Odwrócił się do niej i patrząc jej prosto w oczy, dodał: – Wiesz przecież, Kate, że chcę dla ciebie jak najlepiej.

Chwilowe rozdrażnienie mijało, kiedy patrzyła na niego. Ze swoją zmierzwioną rudoblond czupryną i lekko zmrużonymi piwnymi oczami przypominał Joshuę w chwilach zadumy. Trudno się na niego gniewać, skoro Michael nie wie nawet, iż wykazał brak taktu. Pod wieloma względami był jak duże dziecko i ten sam chłopięcy urok, który kilka lat wcześniej przyciągnął ją do niego, obecnie rozbroił ją ponownie.

– Tak, oczywiście, że wiem. Ja także chcę dla ciebie jak najlepiej, Michael. Zasługujesz na to. – Otworzyła drzwiczki i wysiadła. – Autobus przewiezie dzieci spod szkoły na boisko, tak aby mogły jeszcze potrenować przed samym meczem, a ty zawieź tam Benny. Spotkamy się na miejscu.

Zmarszczył brwi.

– Jesteś przekonana, że tak będzie w porządku?

– Na pewno. – Odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę Alana, który szedł już alejką. Nie, to nie jest w porządku. Miała wrażenie, jakby zatrzasnęły się za nią jakieś drzwi. Czuła się smutna, samotna, nieprzystosowana do życia.

Czy tak właśnie czuł się Michael w okresie ich małżeństwa? Cóż za niedorzeczne przypuszczenie! Przecież on nigdy nie wątpił w swoje kwalifikacje zawodowe, miał także wyrobione i niezmienne zdanie na temat wzajemnych relacji pomiędzy mężczyznami i kobietami. Ona była wprawdzie od dawna przeświadczona, że jeśli chodzi o myślenie abstrakcyjne, jest bystrzejsza od wielu innych ludzi, ale dzięki ojcu zrozumiała, że na świecie istnieją różne rodzaje inteligencji. Mechanik w warsztacie samochodowym, gdzie zostawiała czasem hondę, był ekspertem w swojej dziedzinie. Michael z kolei cieszył się opinią znakomitego detektywa policyjnego. I chyba wiedział, że ona odnosi się do niego z szacunkiem, że nie traktuje go jak kogoś mniej wartościowego.

Benny powiedziałaby mu to wprost. Przy niej czuje się wielki, jakby miał trzy metry wzrostu. Może to ja zawiniłam, pomyślała Kate, bo byłam zbyt niecierpliwa… Nie, nie ponoszę żadnej winy. Michael ma swoje słabe strony, podobnie jak ja swoje. Trzeba radzić sobie z własnym brzemieniem… A jednak ta świadomość nie uleczyła jej ze smutku ani z niepokoju. Wszystko się teraz zmieni. Jeśli Michael nie ożeni się z Benny, zwiąże się na pewno z inną kobietą. A jeżeli ożeni się po raz drugi, będzie wiódł życie bardziej ustabilizowane i zechce zapewne widywać się częściej z Joshuą.

– W porządku? – Alan patrzył na nią zatroskany.

Kiwnęła głową i wzięła od niego kluczyki. On już na pewno wie o Benny i Michaelu. Partnerzy są zazwyczaj doskonale zorientowani w tym, co się u nich dzieje.

– Tak, wszystko w porządku.

Szła dalej. Joshua powinien już być w domu. Zapyta go, czy chce wyjść na podwórko i pograć trochę. Mogłaby rzucić mu parę piłek. Miała nadzieję, że dojrzy na jego twarzy uśmiech i znajdzie jakiś pretekst, aby przytulić go do siebie choćby na moment. Ale musiałaby zachować pełną ostrożność: Joshua jest wyczulony na takie rzeczy, nie wolno dopuścić, aby zaczął coś podejrzewać.

Joshua należał w dalszym ciągu do niej. I był jej potrzebny, zwłaszcza teraz.

Phyliss powitała ją w progu. Jej spojrzenie przeniosło się na zaparkowany przy krawężniku samochód.

– Michael nie wejdzie do domu?

– Bardzo się śpieszy. Gdzie Joshua?

– Pozwoliłam mu iść pograć w piłkę. Nie chciałam, żeby oglądał telewizję. Mógłby się zdenerwować tym wybuchem.

– Jakim wybuchem?

– Nie słyszałaś? – Phyliss zamknęła drzwi. – Oglądałam całą relację CNN. Noah Smith nie żyje.

– Co takiego? – Patrzyła na teściową oszołomiona. – Jak to się stało?

W jego zakładach farmaceutycznych nastąpiła eksplozja. – Phyliss podeszła do telewizora i włączyła go, nastawiając odpowiedni kanał. – A właściwie kilka eksplozji.

– Jaka była przyczyna?

Phyliss wzruszyła ramionami.

– Nie wiadomo. Ale w takich fabrykach jak ta znajduje się zawsze pełno rozmaitych łatwopalnych środków chemicznych.

– To prawda. – Kate przeszła wolnym krokiem w drugi kąt pokoju i opadła na kanapę, nie odrywając wzroku od przerażających scen widocznych na ekranie. Jakaś kobieta, skulona, szlocha rozpaczliwie, strażacy uwijają się, jak tylko mogą, pomagają przenosić ofiary katastrofy do ambulansów, mury fabryki płoną. – Mój Boże!

– Nie wiadomo jeszcze, ile osób zginęło, ale przypuszczają, że może nawet ponad sto – powiedziała Phyliss.

– Ale są pewni, że jedną z ofiar jest Smith?

– Nie znaleziono jeszcze ciała, lecz w momencie eksplozji znajdował się w swoim gabinecie. – Phyliss wskazała na środkowe skrzydło fabryki, trawione przez szalejące płomienie. – Strażacy nie byli nawet w stanie tam wejść, aby zbadać sytuację.

Kate poczuła, że ogarniają ją mdłości. Na pewno nikt się nie uratował z takiego piekła.

– To straszne. – Było jej żal tych biednych ludzi, którzy pracowali w fabryce, a poza tym upłynęły zaledwie dwa dni, odkąd rozmawiała ze Smithem. I telefonował do niej tego ranka.

A teraz nie ma go już wśród żywych.

Na ekranie ujrzała nagle twarz Noaha Smitha.

Reporter CNN trzymał przed kamerą jego zdjęcie. Smith, radośnie uśmiechnięty, stał na pokładzie swojego jachtu „Cadro”, wiatr rozwiewał mu jasnokasztanowate włosy, z ciemnych oczu emanowały energia i inteligencja. Wyglądał na człowieka odważnego i niezwyciężonego.

Kamera CNN pokazała znowu płonący budynek.

Kate poczuła, że nie zniesie tego dłużej.

– Wyłącz – poprosiła.

Phyliss wcisnęła przycisk w pilocie i ekran zgasł momentalnie.

– Przepraszam, nie wiedziałam, że przejmiesz się tym tak bardzo. Wydawało mi się, iż nie przepadasz za nim.

Nie znałam go na tyle, by go lubić lub nie. – A jednak miała wrażenie, jakby znała go dobrze. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że te wszystkie rozmowy telefoniczne, które wyprowadzały ją z równowagi, wytworzyły pomiędzy nimi coś w rodzaju intymnej więzi. Poznawała go już po głosie, a podczas rozmowy usiłowała wyobrażać sobie, jak on wygląda. – Był wspaniałym mężczyzną.

– Nigdy nie widziałam go na zdjęciu. A tu wyglądał… jak żywy.

– Jestem pewna, że tym z CNN właśnie o to chodziło. – Zerwała się raptownie na równe nogi. – Pójdę poszukać Josha.

– Jest na podwórku za domem.

Kate przeszła przez hol w stronę kuchni. Jeszcze parę minut wcześniej chciała rzucić okiem na syna, aby upewnić się, że nie jest sama. Teraz ten powód wydał jej się błahy i egoistyczny. Nadal jednak pragnęła zobaczyć Josha. Tylko w ten sposób mogła otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywarły na niej tamte sceny śmierci i destrukcji.

Musiała jak najszybciej poczuć znowu smak życia.

Загрузка...