18.

Czy wszystko już spakowałaś? – zapytała Phyliss. – Prawie. – Kate wyjęła z komody jeszcze jedno naręcze ubrań i położyła je na łóżku obok walizki. – A ty i Joshua?

– Joshua już się spakował. – Po chwili milczenia dodała: – Ja jeszcze nie zaczęłam.

– Lepiej się pośpiesz. Seth udziela teraz Tony’emu ostatnich instrukcji, ale niedługo wróci.

– Jakich instrukcji?

– Chyba nie sądzisz, że zrezygnowałam z forsowania testów RU 2? To nie będzie proste, mimo że Longworth zdecydował się nas wesprzeć.

– Wszystko poszłoby sprawniej, gdybyś została tu i osobiście czuwała nad całą sprawą – uśmiechnęła się Phyliss. – Jesteś w tym niezastąpiona.

– Muszę być w Amsterdamie. Prawdopodobnie uda mi się rozpocząć tam pracę nad testowaniem leku w ciągu trzech miesięcy. Są ludzie, którzy nie mogą już dłużej czekać.

– Na przykład twój ojciec.

Przytaknęła.

– Ale nie tylko on. Nie jestem aż tak samolubna. – Zamknęła walizkę. – Idź już. Musisz się spakować, najwyższy czas.

– Ja nie wyjeżdżam.

Kate odwróciła się w jej stronę.

– Co takiego?

– Zostaję tutaj.

– Dlaczego?

– Będę czuwać nad sprawą RU 2 i usuwać kłody, które ci idioci rzucają nam pod nogi. Ja też potrafię sforsować to i owo, jeśli mi na tym zależy.

– Dlaczego mówisz o tym dopiero teraz?

– Sama nie wiedziałam, że mam takie plany, dopóki nie zaczęłam się zastanawiać. W pewnym sensie Michael też zginął z powodu RU 2. Może uda mi się nadać temu wszystkiemu jakiś sens, jeśli przekonam ludzi, że to istotnie dobry lek.

– Ale Joshua…

– Joshua będzie za mną tęsknił. Tak jak i ty. Stęskni się za mną nawet ten urwis Seth. Ale trudno, musicie pocierpieć. Bo ja powinnam zrobić coś wreszcie ze swoim życiem.

Kate spojrzała na nią skonsternowana.

– Nigdy cię nie powstrzymywałam przed robieniem niczego, na co miałaś ochotę.

– Wiem. Rzeczywiście nie powstrzymywałaś mnie przed robieniem czegokolwiek. Ale łatwo popaść w rutynę, jeśli przebywa się wśród ludzi, których się kocha. Najwyższa pora, abym się z niej wyzwoliła. – Uśmiechnęła się. – Dlatego zamierzam znaleźć sobie pole działania i przysporzyć Tony’emu tyle pracy, żeby zaczął cię błagać o powrót do kraju.

– Nie wiem, co będę robiła bez ciebie.

– Przecież masz Joshuę. I myślę, że możesz mieć Setha. – Zastanawiała się chwilę. – Jeśli oczywiście chcesz go mieć. Więc jak, chcesz?

– To skomplikowana sprawa.

– Chcesz go czy nie?

Seth opiekuńczo trzymający jej ojca w ramionach. Seth przekomarzający się z Joshuą. Seth obejmujący ją czule podczas rozmowy. Seth w łóżku. Spójrz prawdzie w oczy. Przestań udawać, że tego nie ma. Bądź uczciwa wobec samej siebie i wobec Phyliss.

– O tak. Chcę. Jestem tego pewna.

– On nie będzie łatwy. Ale jest tego wart. Zresztą nic, co łatwe, nie przypada ci do gustu.

– Co masz na myśli? Byłam bardzo zadowolona z życia, jakie wiodłam przedtem, zanim to wszystko się wydarzyło.

– Po prostu dostosowałaś się do okoliczności, gdyż byłaś związana z Dandridge przez swego ojca. Ludzie o silnej woli potrafią wmówić sobie wszystko. Powiedziałam ci kiedyś, że dla nas nic już nie będzie takie, jakie było. To wcale nie znaczy, że nie może być dobre. – Objęła Kate, uściskała serdecznie. – No, nie rób już takiej żałosnej miny. Dla mnie najwyższy czas, abym postąpiła właśnie w ten sposób.

Kate, nie wypuszczając jej z objęć, przytaknęła.

– Wiem. Po prostu… – Nie, nie zachowuje się jak należy. Cofnęła się o krok siląc się na rzeczowy ton, dodała: – Kiedy już wróci Seth, powiadomimy cię, co i jak. A potem powinniśmy być w kontakcie telefonicznym i raz na tydzień przeprowadzać coś w rodzaju narady, aby omówić wszelkie problemy.

– W pierwszym miesiącu dwie rozmowy. Potem będzie łatwiej. – Phylis skierowała się do wyjścia. – Pójdę do Joshuy, przekażę mu nowiny.


Kiedy kilkanaście minut później Seth wszedł do pokoju, Kate siedziała na łóżku, wpatrując się w walizkę. Stanął jak wryty.

– Co się stało? Czyżby Longworth znowu…

– Phyliss nie jedzie z nami. Uznała, że jej miejsce jest tutaj i że będzie czuwała nad naszą sprawą. Powinieneś się cieszyć z takiej decyzji. Czy nie tego zawsze chciałeś?

– Co masz na myśli?

– Jeśli Phyliss dopnie swego, RU 2 uzyska rejestrację w Stanach wcześniej niż w Amsterdamie.

– Jeśli ktokolwiek jest w stanie tego dokonać, to tylko ona. Masz jakieś zastrzeżenia?

– Tylko takie, że będzie mi jej brakować. Jesteśmy przecież rodziną.

– Mówisz tak, jakbyś miała jej już nigdy nie zobaczyć.

– Na pewno upłynie sporo czasu, zanim się znowu spotkamy. – Przeniosła wzrok na niego. Cygan. Piotruś Pan. Machiavelli. Opiekun. Miał w sobie cechy każdej z tych osób i Phyliss oceniła go właściwie: nigdy nie będzie łatwy w pożyciu. No to co? Zazwyczaj nic, co dobre, nie jest łatwe. Wstała, rozprostowała ramiona. Śmiało, powiedz to wreszcie. – Tak więc doszłam do przekonania, że odtąd ty masz trzymać wszystko w garści.

Spojrzał na nią czujnie. – Co?

– To, co słyszałeś. Moja rodzina idzie w rozsypkę. Phyliss odchodzi. Nadejdzie dzień, kiedy odejdzie też Joshua. Tata… – Westchnęła głęboko. – A więc ty musisz być moją rodziną. I jeśli nie wykręcisz jakiegoś głupiego numeru, możemy być razem przez co najmniej pięćdziesiąt najbliższych lat.

– Fascynujące. Czuję się już jak jedna z części wymiennych w zmywarce do naczyń.

– Przestań. Czy myślisz, że to takie proste? Co będzie, jeśli się mną zmęczysz? Jeśli ci się znudzę? Albo jeśli ja postanowię odejść od ciebie? – Przytuliła się do niego, oparła głowę na jego piersi. – Nie, nie pozwolę ci odejść. Poszłabym za tobą wszędzie, gdyby nie było innego wyjścia. Ty też powinieneś wreszcie mieć rodzinę. Zżyjesz się z nami.

– Możliwe.

– I mógłbyś przestać być taki sztywny. Wiem, że mnie kochasz. I na pewno wiesz, że ja cię kocham.

– Jasne, że wiem. Nie byłem tylko pewien, czy się do tego przyznasz. Wydawało mi się, że muszę cię dopiero nakłonić do wyznania uczuć i że zajmie mi to przynajmniej pół roku. – Przygarnął ją do siebie. – Nie o takiego mężczyznę ci chodziło, wiem o tym. Ale to nic. Oswoisz się z tym. Jesteś skazana na mnie. I to na długo. A ja już się nie zmienię. Będziesz musiała zaakceptować mnie takim, jaki jestem.

– Już cię zaakceptowałam. Jesteś właśnie takim mężczyzną, jakiego pragnęłam.

– Kiedy dokonałaś tego doniosłego odkrycia?

– Kiedy ujrzałam, jak trzymasz mego ojca w ramionach – odparła krótko.

Odsunął ją od siebie, ujął jej twarz w obie dłonie.

– A jeśli zmienisz potem zdanie? – zapytał zdławionym głosem. – Mówiłem ci już, że nie lubię być odtrącany. Nie zachowywałbym się wtedy grzecznie ani układnie. Zacząłbym kombinować, knuć intrygi i uciekać się do najrozmaitszych podstępów i sposobów, byle tylko zostać przy tobie.

– Do diabła, nie zamierzam zmieniać zdania. Podziwiam cię. Szanuję. Kocham. I na pewno nie pozwolę ci odejść. Więc jak, ożenisz się ze mną?

– Czy to warunek naszego układu?

– Tak. Chcę, żeby istnienie naszej rodziny zostało oficjalnie potwierdzone.

Uśmiechnął się lekko.

– Muszę się nad tym zastanowić.

Poczuła, jak przepełniają uczucie szczęścia. A więc to się stanie!

– Dobrze, dam ci czas do namysłu. Ale musisz mi odpowiedzieć, kiedy znajdziemy się w Amsterdamie. Potem znajdę sobie jakiegoś Holendra.

– Och, nie muszę się zastanawiać aż tak długo. W porządku, ożenię się z tobą. – Pocałował ją. – Pod jednym warunkiem. – W jego oczach zabłysły figlarne iskierki.

– Mów prędko, płonę cała z ciekawości – ponagliła go.

– Chodzi o mego psa. Będziesz musiała przyjąć mnie razem z nim. Biedny kundel! Aż boję się myśleć o tym piekle, które będzie zmuszony przejść jeszcze raz. Nie znasz przypadkiem holenderskich przepisów dotyczących kwarantanny dla psów?

Загрузка...