– Dobrze więc, proszę mówić – powiedziała Kate, zaledwie Noah Smith otworzył drzwi pokoju, który zajmował w motelu. – Daję panu trzydzieści minut. Muszę zaraz wracać do syna.
– Nie lubię takiej presji. – Noah cofnął się, wpuszczając ją do środka. – Może nie potrafię gadać tak prędko?
– Nie wydaje mi się, aby miał pan z tym jakieś kłopoty. – Weszła głębiej i rozejrzała się po pokoju. Skromnie urządzony, czysty, bezosobowy, jak milion innych pokoi w trzeciorzędnych motelikach. – Poradził pan sobie znakomicie na cmentarzu.
– Miałem silną motywację. Nie wiedziałem przecież, kiedy nadarzy się kolejna okazja porozmawiania z panią. – Rozsunął zasłony i wyjrzał przez panoramiczne okno na płac parkingowy. – Mam nadzieję, że nikt pani nie śledził?
Mój Boże, ten człowiek zachowuje się tak, jakby się spodziewał napadu całej bandy, pomyślała.
– Nie, nikt. Byłam ostrożna. Zasłonił okno.
– Jestem zaskoczony. Nie sądziłem, że pani mi uwierzy.
– Nie uwierzyłam. I nadal nie wierzę.
– W takim razie dlaczego pani przyjechała? – Wpatrywał się w nią bacznie, mrużąc oczy. – Czy coś się stało?
– Zapalnik czasowy został wyprodukowany w Czechach.
– I coś jeszcze?
– Dzisiejszej nocy jakiś człowiek był przed moim domem. Z jego dokumentów wynikało, że jest policjantem, ale nie był z policji. Wiedział o Michaelu. I o partnerze Michaela, Alanie. Alan jest zdania, że to włamywacz, który szykował się do skoku na mój dom.
– Pani nie podziela tej opinii?
– Nie wykluczam takiej wersji.
– Ale stała się pani na tyle podejrzliwa, że postanowiła jednak spotkać się ze mną.
– Te dokumenty wyglądały na prawdziwe. Przez parę lat miałam możność oglądania odznaki policyjnej męża i jego dokumentów. Zapewniam pana, że pod tym względem trudno mnie oszukać.
– Cieszy mnie, że rozumuje pani tak logicznie.
– Wcale nie rozumuję logicznie. Podchodzę do tej sprawy bardzo emocjonalnie. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Powiedział pan, że mojemu synowi grozi niebezpieczeństwo. Jeśli uznam, że to kłamstwo, wyjdę stąd, aby rozgłosić na wszystkie strony, iż Noah Smith żyje i knuje coś złego.
– Dobro i zło to zawsze wartości względne. – Podniósł rękę, nie dając jej dojść do słowa. – Już dobrze, nie będę filozofował. Żadne z nas nie jest w odpowiednim nastroju.
Zorientowała się nagle, że jest zmęczony, zupełnie wyczerpany.
– Został pan ranny podczas wybuchu?
– Niewielki wstrząs mózgu. – Opuścił wzrok na swoje obandażowane ręce. – Poparzenia pierwszego stopnia. Jutro zdejmę te bandaże.
– Jak pan się stamtąd wydostał? Przecież budynek biura spłonął. Widziałam reportaż z tej eksplozji w programie CNN.
– Ja też. – Zacisnął usta. – Dwa dni później, kiedy odzyskałem świadomość.
Nie była to odpowiedź na jej pytanie.
– Jak pan się stamtąd wydostał? – powtórzyła.
– Mój przyjaciel Tony Lynski wchodził właśnie do budynku. Kiedy usłyszał pierwszą eksplozję we wschodnim skrzydle, pobiegł do mojego gabinetu. Był już w sekretariacie, gdy na tym samym piętrze, niedaleko mnie, wybuchła druga bomba. Musiałem stracić przytomność, w każdym razie Tony znalazł mnie i zniósł po schodach awaryjnych.
– A czemu nie było pana na dziedzińcu fabryki wśród innych uratowanych?
– Tony wolał wepchnąć mnie do swojego auta i wywieźć stamtąd.
– Dlaczego?
Noah uśmiechnął się krzywo.
– Jak wyjaśnił, pamiętał jeszcze, że wspomniałem coś o RU 2 i Hiroszimie. To porównanie przyszło mu do głowy natychmiast po wybuchach. Dlatego uznał, że chyba nie będę bezpieczny w szpitalu. Tony ma znakomity instynkt.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
– Czy to znaczy, że ktoś wysadził fabrykę w powietrze, aby zabić pana?
– Nie, wybuch miał także zatrzeć wszelkie ślady po RU 2. Sądząc po zdjęciach, jakie widziałem, można przypuszczać, że ten człowiek osiągnął swój cel.
– To znaczy kto?
– Raymond Ogden. Słyszała pani o nim?
– Oczywiście. Kto o nim nie słyszał? – Opowieść Smitha stawała się coraz bardziej niesamowita. – Oskarża pan jego?
– Tak. – Spojrzał na nią bacznym wzrokiem. – Zdaje się, że niełatwo pani pojąć to wszystko.
– Rzeczywiście. – Ironicznym tonem dodała: – Ciekawe dlaczego?
– Bo nie zna pani głównych elementów tej łamigłówki. To tak jakby głowić się nad układanką, nie wiedząc, czym wypełnić jej środek.
– A śmierć Michaela to jeden z tych głównych elementów?
Pokręcił głową.
– Mówiłem już pani: on nie miał z tym w ogóle nic wspólnego. Zginął tylko dlatego, że tak im pasowało.
Drgnęła gwałtownie.
– Pasowało?
– Ci ludzie chcieli, żeby pani śmierć wyglądała na przypadkową. Michael był policjantem, zajmował się ryzykowną sprawą. Gdyby zginęła pani razem z nim, wszyscy byliby przekonani, że bomba była przeznaczona dla niego.
– Bo była.
Pokręcił zdecydowanie głową.
– Nie. Była przeznaczona dla pani. – Nie.
– Tak. – Wzruszył ramionami. – Ogden dowiedział się o pani. Patrzyła na niego zaintrygowana.
– O mnie? Ale czego?
– Że jest mi pani potrzebna. Może nawet myśli, że już teraz współpracujemy. Raczej na pewno jest o tym przekonany; w przeciwnym razie nie przykładałby tak dużej wagi do pani osoby.
– A skąd miałby w ogóle wiedzieć, że kontaktował się pan ze mną?
Myślałem już o tym. Pewna osoba, ekspert w tych sprawach, przychodziła do mnie co tydzień, żeby sprawdzić, czy ktoś nie założył mi podsłuchu w telefonie, ale nie znalazła nigdy nic podejrzanego. Tak więc mogę mieć pewność, że Ogden nie zna treści naszych rozmów. Wie jednak wystarczająco wiele o pani, aby wyciągnąć odpowiednie wnioski. Może przekupił kogoś z firmy telekomunikacyjnej i otrzymał w ten sposób wykaz moich połączeń telefonicznych. W ciągu ostatniego miesiąca dzwoniłem do pani dość często. Potem wystarczyło tylko dowiedzieć się, jaki jest pani zawód. I w taki oto sposób cel został namierzony.
– Tak po prostu?
– Czemu nie?
– A Joshua?
– Z Joshuą jest tak, jak z pani byłym mężem. Zginie, jeśli jego śmierć będzie dla nich wygodna.
– Zabiją małego chłopca?
– Zginie – powtórzył Noah. – Podobnie jak dziewięćdziesięciu siedmiu pracowników mojej fabryki, którzy zginęli podczas tego przeklętego wybuchu.
Pracowników mojej fabryki.
Wypowiedział te słowa tonem zaborczym i jednocześnie pełnym goryczy. Niewątpliwie zagrały w nim silne emocje.
Przeszedł ją zimny dreszcz. Jeśli część jego historyjki jest prawdziwa, to samo może dotyczyć jej reszty. Czy rzeczywiście Michael zginął przez nią? Czy istotnie jej synowi grozi śmierć, dlatego tylko, że taki rozwój wydarzeń byłby dla nich wygodny?
– Mówię prawdę. – Noah przeszywał ją intensywnym wzrokiem. – Dlaczego miałbym panią okłamywać? Po co bym przemierzał taki szmat drogi, zamiast siedzieć spokojnie w bezpiecznej kryjówce?
– Nie mam pojęcia. – Wsunęła ręce do kieszeni kurtki, aby nie dostrzegł, jak mocną drżą. – Nie wiem też, dlaczego miałby się pan ukrywać. Nic z tego wszystkiego nie rozumiem. Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś mógłby chcieć mnie zabić tylko z tego powodu, że jakoby zostałam zatrudniona przez pana.
– RU 2.
– Co to jest, do diabła, RU 2?
– Myślę, że poznała już pani dość faktów, aby je teraz przetrawić.
– Wcale nie. Najpierw twierdzi pan, że mam zostać zabita z powodu jakiegoś RU 2, a potem nie chce wyjaśnić, co to takiego!
– Nie powiedziałem, że nie chcę tego wyjaśnić. – Ściągnął z łóżka leżącą tam zieloną kurtkę wojskową i włożył ją. – Mówiłem tylko, że dam pani trochę czasu. Chodźmy.
– Dokąd? Nigdzie się nie wybieram.
– Tylko kawałek autostradą, milę lub coś koło tego – upierał się. – Jest tam zajazd dla kierowców ciężarówek, a mnie przydałaby się filiżanka kawy.
– Może pan się napić, kiedy już sobie pojadę.
– Nie. – Otworzył drzwi. – Zostało mi jeszcze dziesięć minut i spędzimy je w restauracji.
Patrzyła na niego poirytowana. Dziesięć minut upłynie z pewnością, zanim się znajdą na miejscu. Ale z równowagi wytrącało ją coś innego, nie przekroczenie trzydziestominutowego limitu, jaki mu wyznaczyła na początku rozmowy. Przede wszystkim była zalękniona, czuła się niepewnie, zagubiona w zaistniałej sytuacji, odkąd przestąpiła próg tego motelu.
– Niech pani przestanie się opierać – poprosił Noah Smith znużonym tonem. – Weźmiemy oba samochody, tak aby mogła pani stamtąd odjechać, kiedy tylko zechce. Czy to coś złego, filiżanka kawy?
Właściwie ma rację, robię z igły widły, przyznała w duchu. Uświadomiła sobie nagle, że ów odruchowy bunt to wynik strachu. Nie lubiła odczuwać lęku. Lęk nie pozwala myśleć, a zwłaszcza teraz sytuacja wymagała od niej trzeźwego myślenia i zdolności dokonywania oceny. Dla dobra Joshuy i jej samej.
Skierowała się do wyjścia.
– Zgoda – powiedziała. – Jedna filiżanka kawy.
– Jedna filiżanka kawy? – zapytała z ironią, patrząc na opróżnione przez niego talerze na stoliku. – Zamówił pan chyba połowę menu.
– Byłem głodny – odparł krótko Noah. – Siedziałem cały wieczór w tamtym pokoiku motelowym. Czekałem na panią. – Uniósł widelczyk z ostatnim kawałkiem szarlotki i uśmiechnął się. – Ale w pewnym sensie powiedziałem prawdę. Wypiła pani jedną filiżankę kawy. – Skinął na kelnerkę. – Najwyższy czas na drugą.
– Zawsze dopisuje panu taki wilczy apetyt? Przytaknął ruchem głowy.
– Lubię dobrze zjeść.
A mimo to zachował szczupłą sylwetkę!
– I założę się – mruknęła kwaśnym tonem – że jest pan jednym z tych obrzydliwych osobników, którzy nigdy nie tyją.
Uśmiechnął się.
– Przykro mi. – Przesunął po niej wzrokiem. – Ale pani też chyba nie ma kłopotów z nadwagą.
Skrzywiła się.
– Bo biegam codziennie. Gdybym miała choćby trochę mniej ruchu, przybrałabym kształt balonu.
– Bardzo zresztą interesującego. – Odwrócił się do kelnerki, która podeszła do niego. – Poprosimy jeszcze kawy. – Uśmiechnął się. – I dodatkową porcję szarlotki, Dorothy.
Kelnerka odwzajemniła uśmiech, przyjmując zamówienie. Uśmiecha się do Noaha, odkąd tu weszliśmy, pomyślała Kate. Pewnie kobiety zawsze zachowują się wobec niego w ten sposób. Noah Smith miał w sobie wiele czaru, emanował z niego jakiś zwierzęcy magnetyzm. W ciągu tych paru chwil, jakie poświęcił rozmowie z Dorothy, sprawił, iż poczuła się nagle najważniejszą kobietą w jego życiu.
Dostrzegł, że Kate patrzy na niego, i uniósł brwi.
– O co chodzi?
– Nie, nic. – Machnęła ręką. – Zastanawiałam się tylko, czy Dorothy zamierza tkwić przy panu cały wieczór, czy też pozwoli nam na chwilę prywatności.
Przeniósł wzrok na kelnerkę, która stała właśnie za bufetem, przyrządzając kolejną kawę.
– Miła kobieta – mruknął i przytknął do ust filiżankę.
– Czy teraz odpowie pan wreszcie na moje pytanie?
– Proszę wypić kawę – odparł i zaatakował widelcem szarlotkę. – Za chwilę zrobię to samo.
Zdecydowanym gestem odsunęła filiżankę.
– Proszę odpowiedzieć teraz.
Przez chwilę patrzył na nią badawczo.
– Dobrze. Chyba rzeczywiście nie potrzebuje już pani więcej kawy. Przestała pani dygotać.
A więc jednak zauważył to przedtem!
– Było mi zimno.
– Była pani przerażona. Zaczęła pani wierzyć w to, co mówię, i stąd ten lęk. – Odsunął talerz z resztką szarlotki i utkwił wzrok w filiżance. Jego spojrzenie wyrażało jakąś dziwną tęsknotę. – Wie pani, dwa lata temu rzuciłem palenie – mruknął. – Ale jeszcze teraz po dobrym posiłku odczuwam brak papierosów.
Nie ukrywała zdumienia.
– Jest pan ekspertem w dziedzinie badań nad nowotworami i mimo to palił pan?
Niezbyt mądrze, co? Bez przerwy mówiłem sobie: jutro z tym skończę. – Wydął usta. – Tymczasem to jutro dogoniło mnie. Dwa lata temu ujawnił się u mnie nowotwór płuc. Zrobiła wielkie oczy.
– Nic o tym nie wiedziałam.
– Nie rozgłaszałem tego. – Upił łyk kawy. – I nie musi pani patrzeć na mnie z takim niepokojem. Już go nie mam. Moje płuca są teraz zdrowe.
– Cieszę się – powiedziała szczerze.
– Ja również. Głupota nieczęsto bywa nagradzana tak hojnie. – Uśmiechnął się. – Moja choroba sprawiła, że odkryłem na nowo znaczenie uroków życia. Ale z uwagi na jej efekt uboczny nie życzyłbym jej nikomu, kto chciałby osiągnąć podobny cel.
– I słusznie. – Nie potrafiła sobie wyobrazić Noaha Smitha chorego lub umierającego; był zbyt żywotny. A kiedy tak siedział naprzeciw niej, pozornie spokojny i odprężony, wydawał się bardzo… ludzki. Nie dostrzegała w nim owej agresji, z jaką zetknęła się na konferencji medycznej. Bezwiednie przesunęła w jego stronę talerz z szarlotką. – Powinien pan to zjeść. Dorothy będzie rozczarowana.
– Widzę, że rozbudziłem w pani instynkt macierzyński. A wszystko dzięki tej nieszczęsnej chorobie. – Nabrał na widelczyk kawałek ciasta. – Jest pani dobrą matką, Kate?
– Jeszcze jaką! Dlatego siedzę tu teraz z panem.
– Dla dobra Joshuy. – Skończył ciasto i rozsiadł się wygodniej. – To miłe dziecko?
– Wspaniałe.
– Ale nawet najwspanialsze dzieci chorują, miewają wypadki, zostają ranne. – Patrzył jej teraz prosto w oczy. – Najwspanialsze dzieci umierają.
Zesztywniała.
– Pan grozi mojemu synowi?
Pokręcił głową.
– Gdzieżbym śmiał! Nawet tu, w tej jasno oświetlonej restauracji, bałbym się o swoje życie.
– Więc co, u diabła, miał pan na myśli?
– Usiłuję wyjaśnić, dlaczego w Seattle zginęło dziewięćdziesiąt siedem osób, a dwie pozostałe zostały zabite tu, w Dandridge.
– Wyjaśnia pan to dość mętnie. A więc: dlaczego?
– RU 2. – Uniósł dłoń, kiedy chciała coś powiedzieć. – Tak, wiem, właśnie do tego zmierzam. Starałem się przygotować panią do tego.
– Nie potrzebuję żadnych przygotowań, lecz jasnych odpowiedzi. Co to takiego RU 2? I jaki ma związek z Joshuą?
– Mógłby ocalić mu życie – odparł po prostu. – RU 2 to uniwersalny koktajl immunologiczny. Opracowałem recepturę leku wzmacniającego system odpornościowy komórek na tyle, aby odeprzeć każdy niemal atak.
Wpatrywała się w niego wstrząśnięta.
– To niemożliwe – szepnęła. – Od takiego wyniku jesteśmy oddaleni jeszcze o dwadzieścia lat.
Wzruszył ramionami.
– A więc przeskoczyłem ten okres. Sześć lat temu studiowałem wzajemne powiązania genów i natrafiłem na pewien intrygujący trop. Odkryłem prawdziwy skarbiec.
A więc może takie nagłe zmiany to metoda godna naśladowania.
Tak powiedziała kiedyś Phyliss.
Pokręciła głową, oszołomiona informacją.
– To niemożliwe.
– Ale tak było naprawdę – zapewnił Noah. – Początkowo sam nie mogłem w to uwierzyć. Musiały jeszcze upłynąć kolejne cztery lata testów i udoskonaleń, zanim się przekonałem, że to nie fuks. – Wytrzymał jej spojrzenie. – To nie fuks, Kate. RU 2 działa.
– To by znaczyło… – Myśli kłębiły jej się w głowie: tyle możliwości! – Choroba Alzheimera, AIDS, nowotwory… Jest pan pewien, że to lek uniwersalny?
– Jeśli komórki odpornościowe są dostatecznie silne, a choroba nie osiągnęła jeszcze końcowej fazy, RU 2 zwalczy wszystko, co stanie mu na drodze.
– To cud! Skłonił głowę.
– Święty Noah, do usług.
– Proszę nie żartować, dokonał pan czegoś… wspaniałego.
– I zarazem niebezpiecznego jak diabli. Początkowo byłem z siebie dumny, cieszyłem się, potem jednak przyszły refleksje. I właśnie kiedy minęła pierwsza euforia, uświadomiłem sobie, że siedzę na beczce prochu. Proszę to przemyśleć.
– Potrafię myśleć teraz jedynie o tym, ilu ludziom można by uratować życie.
Ogden myśli o czymś zupełnie innym: o wydawanych corocznie na leczenie milionach dolarów, które przestaną napływać, jeśli znikną choroby. A co z firmami ubezpieczeniowymi? To przecież jedne z najbardziej żarłocznych potworów finansowych naszego społeczeństwa. Jak one by zareagowały, czy spodobałby się im taki przewrót w systemie lecznictwa i ubezpieczeń szpitalnych? A religia? Już obecnie, mimo iż poczyniliśmy dopiero drobne kroki, Kościół oburza się, że zadajemy gwałt naturze. Wszelka poważniejsza ingerencja z naszej strony spotka się na pewno z niezwykle ostrym sprzeciwem. Mówić dalej?
– Nie teraz. Mam kłopoty z nadążaniem.
– Dobrze pani sobie radzi. Nie ma powodu do pośpiechu.
– A Ogden zabijał, aby przeszkodzić panu w upowszechnieniu RU 2?
– Tak.
– Jest pan pewien?
– Właściwie poinformował mnie o swoim zamiarze na moment przed eksplozją.
– Wyjątkowy łajdak.
– Zgadza się.
Milczała parę chwil, usiłując zebrać myśli.
– Skoro opracował pan już recepturę leku, do czego ja byłam potrzebna?
– Proszę używać czasu teraźniejszego. Pani jest mi potrzebna.
– Do czego?
– Dla serum niezbędny jest system dostawczy. Myślę, że pani wie, jak go stworzyć.
Zesztywniała.
– Dlaczego pan tak sądzi?
– Opublikowała pani artykuł w czasopiśmie medycznym.
– Czyste spekulacje.
– Bzdura. Wyodrębniła pani gen, który zapobiega odrzucaniu przez komórki. Pracowała pani nad niezawodnym systemem dostawczym do plazmy leków, które byłyby akceptowane przez komórki bez obawy wywołania u nich szoku. Nazwała pani ten system koniem trojańskim, gdyż pozwalałby na wprowadzanie leku do komórek, zanim doszłoby do jego odrzucenia. Jak dalece pani jest zaawansowana?
Nie odpowiedziała.
– Do diabła, niech pani mówi. Sądzi pani, że zamierzam ukraść patent?
Nie zgłosiłam jeszcze patentu. – Jej reakcja była czysto odruchowa. Noah zachowywał się wobec niej bardzo otwarcie, zasłużył więc na podobną szczerość. – Ale jestem już bardzo blisko zakończenia badań.
– Ile tygodni?
– Cztery, może pięć. Muszę to rozwikłać w czasie wolnym od pracy w instytucie.
– A więc trzy tygodnie, gdyby mogła pani poświęcić na to cały czas?
– To niemożliwe. Muszę zarabiać na życie.
Nachylił się do przodu, wpatrując się w nią intensywnie.
– Jaki wynik osiągnęła pani ostatnio?
– Osiemdziesiąt siedem procent. Z wrażenia uderzył dłonią o stół.
– Boże, to fantastyczne!
Duma zabarwiła jej policzki rumieńcem.
– Odczułam to tak samo.
– Ale musi pani poprawić ten wynik, dojść do dziewięćdziesięciu ośmiu procent.
– Co?
– Wynik musi zbliżyć się jak najbardziej do ideału. RU 2 ma moc pocisku nuklearnego.
– Nie po to się męczyłam, aby dostarczyć panu nosiciela.
Uśmiechnął się.
– Nie, ale czy to nie wspaniałe, że zjawiła się pani w odpowiednim momencie?
– Chwileczkę! – Nie nadążała za nim, narzucał zbyt szybkie tempo. – W jaki sposób przeprowadził pan test, skoro nie dysponował pan elementem zapobiegającym odrzuceniu leku?
– Byłem pewien, że receptura zawiera wszystko, co potrzebne. Sprawdziła się zresztą znakomicie w testach przeprowadzonych na zwierzętach. Nie stwierdzono żadnych niepożądanych efektów ubocznych. – Wzruszył ramionami. – Niestety, szympansy to nie ludzie.
– Mój Boże! – szepnęła. – Wypróbował pan RU 2 na ludziach?
– Na jednej osobie – sprostował i wskazał palcem na siebie. – Dwa lata temu.
Nagle zrozumiała.
– Wtedy gdy był pan chory?
– I tak groziła mi śmierć w ciągu sześciu miesięcy. Zrozumiałem, że nie mam wiele do stracenia. – Skrzywił się. – Ale kuracja omal mnie nie zabiła. Wywołała u mnie szok.
– I co pana uratowało?
– RU 2. W samą porę. Przeżyłem, a lek spełnił swoje zadanie. – Noah upił łyk kawy. – Trzeba jednak przyznać, że działa zbyt gwałtownie. Z pewnością zabiłby spory odsetek pacjentów poddanych tej kuracji. RU 2 znalazłby się pod ostrzałem krytyki natychmiast po wprowadzeniu go do powszechnego użytku. Powinien więc być absolutnie bezpieczny.
– Ale moja receptura i procedura mogą być niekompatybilne z RU 2.
Uśmiechnął się.
– A więc musimy się o tym przekonać, nieprawdaż? To nie zajmie nam wiele czasu. Za trzy tygodnie pani ukończy swoje badania. Potem ja potrzebuję miesiąca na eksperymenty, aby zestroić pani osiągnięcia z RU 2.
– Miesiąca? To może potrwać lata.
– Nie mamy do dyspozycji aż tyle czasu. – Uśmiech zniknął mu z twarzy. – Może nawet nie mamy miesięcy. Ogden odkryje prawdopodobnie, że żyję, a wtedy rozpocznie się polowanie. Już teraz wypuścił swoje psy. Chciał panią zabić. I na pewno spróbuje po raz drugi.
– O ile rzeczywiście chciał zabić mnie. Potrafię zrozumieć, że RU 2 stawia pana w ryzykownej sytuacji, ale mój kontakt z panem to już sprawa nazbyt enigmatyczna. Nie mam żadnego dowodu na…
– Czekanie na dowody może się zakończyć tragicznie, nawet śmiercią.
Wymowa tych słów wstrząsnęła nią.
– A co mam robić? Powiadomić policję, zeznać, że śledzi mnie jakiś morderca wynajęty przez…
– Kiedy w grę wchodzą tak olbrzymie pieniądze, policja przestaje być godna zaufania – przerwał jej spokojnie.
– Na policję zawsze można liczyć.
– Czy słyszała pani o raporcie, według którego firma J. & S. Pharmaceuticals ma poważne kłopoty finansowe?
Skinęła głową.
– A to nieprawda. Mieliśmy dobre wyniki finansowe. Jednak tu i tam sypnięto wystarczająco dużo forsy, aby upowszechnić opinię, iż firma rachunkowa, prowadząca nasze księgi, wydała fałszywą opinię.
– Dlaczego ktoś miałby płacić za coś takiego?
Aby wywołać wrażenie, że rozpaczliwie potrzebuję pieniędzy z ubezpieczenia. Gdybym nie zginął w wybuchu, zostałbym oskarżony o defraudację i morderstwo, zanim jeszcze zdołałbym ruszyć do przodu z RU 2. Ogden zmobilizował do tej akcji całe swoje zaplecze. Jak pani sądzi, ile jest skłonny wydać, przystępując do ataku? – Pokręcił głową. – Proszę pamiętać: tylko nie policja. Stawka jest zbyt wysoka. Jesteśmy zdani wyłącznie na siebie.
– Przez siedem lat żyłam pod jednym dachem z policjantem. Wierzę w ten system. Wiem, że funkcjonuje należycie.
– A pani mąż nie wspominał nigdy o korupcji w szeregach policji?
– Oczywiście. Zawsze może się trafić kilku przekupnych gliniarzy. Ale to chyba jeszcze nie oznacza, że mam nie ufać im wszystkim. – Umilkła na moment. – Albo że mam ufać akurat panu.
– Ale jednak pani mi ufa.
Nie była pewna, czy powinna. Ten człowiek był kimś obcym, a poza tym opowiedział jej najbardziej niesamowitą historyjkę pod słońcem. A jednak nie mogła mu nie ufać.
– Jestem teraz zbyt zdezorientowana, żeby móc normalnie myśleć.
– A więc uczynię to za panią. – Ujął jej dłoń i zapewnił łagodnym tonem: – Wiem, co należy zrobić, Kate. Obmyśliłem sposób, w jaki można zapewnić bezpieczeństwo pani i jej synowi.
– Ten sposób to skorzystanie z wyników moich eksperymentów w celu udoskonalenia pańskiego RU 2? – zapytała sucho.
– Do diabła, tak! Oczekuje pani, że zaprzeczę?
– Nie wiem już, czego i od kogo mam oczekiwać. – Wyrwała dłoń z jego uścisku. – Ale nie zamierzam składać swojego losu ani losu mojego syna w ręce kogoś obcego.
– Proszę posłuchać, Kate, jedyny sposób zapewnienia sobie bezpieczeństwa to pomóc mi upowszechnić RU 2. Kiedy już tego dokonamy, zabicie nas przestanie mieć sens, a do tego momentu Ogden będzie atakować nas wszelkimi możliwymi… – Urwał, spojrzał na nią bacznie. – Nie nadąża pani za mną, czy tak? W porządku, niech pani już idzie. Ale proszę sobie wszystko przemyśleć. Jeśli zmieni pani zdanie, będzie pani mogła skontaktować się ze mną w motelu. Zostanę tam jeszcze parę dni.
Wstała, a on nagle zmarszczył brwi.
– Nie podoba mi się, że wraca pani sama. Może pojadę za panią?
– Mówiłam przecież, że nikt mnie nie śledził.
– Chwileczkę.
Zatrzymała się i spojrzała na niego przez ramię.
– Jak wyglądał ten człowiek, który czekał pod pani domem?
– Dlaczego pan pyta?
– Lepiej znać swoich wrogów. Zresztą mam paru przyjaciół, z którymi mogę się skontaktować. Może uda mi się dowiedzieć, co to za jeden.
– Miał długie czarne włosy zaplecione na karku w warkocz, wystające kości policzkowe, szare oczy. Wyglądał na Indianina… a może nawet nim był. Może nie. To ta moda na styl południowego zachodu. – Usiłowała zebrać myśli. – Nosił coś w rodzaju naszyjnika z paciorków. Nie wiem, ile miał wzrostu. Cały czas siedział w aucie. Ale nie wyglądał na olbrzyma.
– W porządku, chyba zapamiętam ten opis. – Zamyślił się. – Proszę nie iść na policję, Kate – dodał po chwili. – To mogłoby się okazać niebezpieczne dla nas obojga.
– Zrobię to, co uznam za najlepsze. – Zawahała się. – Ale nie chcę działać przeciw panu – zapewniła. – Jeśli to, co od pana usłyszałam, jest prawdą, dokonał pan dla nas wszystkich czegoś nadzwyczajnego.
– A więc mogę założyć, że nie zamierza mnie pani wydać?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Cokolwiek uczynię, postaram się nie wplątywać pana w moje sprawy.
– To się pani nie uda. – Spojrzał jej prosto w oczy, a w jego głosie zabrzmiał nieokreślony smutek, kiedy zapytał:
– Nadal pani nie pojmuje, prawda? Czy tego chcemy, czy nie, od tej pory tkwimy w tym oboje po uszy.
Nie rozegrał tego właściwie.
Długo odprowadzał ją wzrokiem, kiedy wychodziła z zajazdu i wsiadała do auta. Chciał ją dogonić, pochwycić za ramiona i nawet posprzeczać się z nią, przedstawiając swoje argumenty, zamiast siedzieć tu biernie na tyłku. Nie udało mu się przekonać jej o grożących niebezpieczeństwach. Zdołał jedynie zasiać w niej niepokój i lęk, a miał przecież nadzieję przeciągnąć ją na swoją stronę.
Nic z tego. Kate Denby pozostała nadal twarda jak stal i skłonna postępować jedynie wedle własnego uznania.
Chociaż nie, wcale nie była taka twarda. Zmieniała się, mówiąc o swoim synku. W takich momentach miękła. Może to by się dało wykorzystać, może to jest guzik, który należy nacisnąć.
Wykorzystać.
Znużonym gestem oparł się o poręcz krzesła. W czym tkwi problem? Przecież wiedział, że dojdzie do pewnych manipulacji, uwzględnił to w swoich planach.
No tak, ale ona okazała się czysta i ostra jak skalpel, przedzierając się poprzez kłamstwa do prawdy. Siedziała przed nim z rozdygotanymi rękami, ale patrzyła na niego odważnie i spokojnie. Była wystraszona, ale panowała nad sobą. Zaatakowała, kiedy poczuła się zagrożona.
Niezwykła kobieta.
Miał głęboką nadzieję, że znajdzie sposób, aby uratować jej życie.
Wyjął z kieszeni portfel, rzucił na stół kilka monet i wstał. Wróci do motelu, zatelefonuje do Tony’ego i spróbuje się dowiedzieć, co z ofiarami eksplozji. Trójka jego ludzi znajdowała się od wczoraj w stanie krytycznym.
– Lars Franklin zmarł – poinformował Tony, kiedy Noah dodzwonił się do niego piętnaście minut później. – Clara Brookin i Joe Bates nadal żyją.
– Niech to diabli! – Zamknął oczy, jakby w ten sposób mógł złagodzić cios. Larsa Franklina poznał jeszcze jako chłopiec, od paru dni łudził się żarliwą nadzieją, że starszy przyjaciel wyzdrowieje. Kilka lat temu zatrudnił u siebie w biurze jego córkę, a teraz jej imię i nazwisko figurowało na liście zaginionych.
– Bardzo mi przykro, Noah. Wiem, ile dla ciebie znaczył.
– Oni wszyscy znaczyli dla mnie wiele – odparł głucho. – Oni wszyscy.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby być na bieżąco z tą sprawą – obiecał Tony. – Jak mam się z tobą kontaktować?
– Nawet nie próbuj. Ja skontaktuję się z tobą.
– Do diabła! Nie powiesz mi, gdzie jesteś?
– Muszę już kończyć. Niewykluczone, że twój telefon jest na podsłuchu. Przełącz jutro na system cyfrowy; przy nim podsłuch jest prawie niemożliwy.
– Ale dlaczego? Przecież ludzie myślą, że nie żyjesz.
– Mówiłem przecież, że Ogden chce załatwić każdego, kto jest związany w jakikolwiek sposób z RU 2. Wymienił już twoje nazwisko. Zostań, gdzie jesteś, nie wychylaj stamtąd nawet nosa, dobrze?
– Nie rozumiem jednak, dlaczego…
– Muszę kończyć. – Noah wcisnął przycisk przerywający połączenie i odłożył słuchawkę.
Lars Franklin. A już myślał, że najgorszy ból i szok ma za sobą. Ale tak się tylko wydawało. Najgorsze po prostu czyhało w ukryciu. Połóż się. Idź spać. Nie myśl o tym. Nie, nie może teraz spać. Przedtem musi coś załatwić. Wystukał numer telefonu Setha w Miami.
W słuchawce usłyszał zadyszany kobiecy głos: – Tak?
– Chciałbym mówić z Sethem.
– Czy to ważne? – zapytała jakby poirytowana.
– Noah? – odezwał się Seth. – Cholera, to nieodpowiednia chwila.
– Zajmę ci tylko minutę. Ktoś z ludzi Ogdena wypłynął na powierzchnię. Widziała go Kate Denby. Muszę wiedzieć o nim, ile się da.
– Jak się nazywa?
– Nie wiem. – Podał krótki opis, który przekazała mu Kate.
– Coś mi chodzi po głowie, niech pomyślę… Na pewno sobie przypomnę.
– Muszę wiedzieć teraz.
– Przykro mi. Dowiesz się, kiedy ja się dowiem.
– W każdym razie nie przeszkadzaj sobie – mruknął Noah sarkastycznym tonem. – Kontynuuj, co przerwałeś.
– A kto mówi, że przerwałem?
Zanim jeszcze Noah odłożył słuchawkę, usłyszał chichot kobiety.
– Ishmaru – oświadczył Seth, kiedy godzinę później Noah podniósł słuchawkę. – Jonathan Ishmaru. Zwariowany sukinsyn, ale dobry. Bardzo dobry. Słyszałem o nim przed trzema laty w Meksyku, dlatego zadzwoniłem do Kendowa.
– Co to za jeden, ten Kendow?
– Informator. Mieszka w Los Angeles. Ishmaru uważa się za Indianina, wojownika Apaczów lub Komanczów, kogoś w tym rodzaju.
– Naprawdę jest Indianinem?
– W połowie Indianinem, w połowie Arabem. Dorastał we wschodnim Los Angeles. Tam z każdego zrobią świra.
– Ogden nie zleciłby zadania komuś, kto nie panuje nad sobą. Dla własnego bezpieczeństwa wynająłby zawodowca, takiego, co ma dobrze poukładane pod sufitem.
– Ludzie przy zdrowych zmysłach idą po wpadce na układy. Ishmaru zniósłby więzienie bez tego.
– Nie zdradziłby Ogdena?
Opowiem ci coś. Jakiś czas temu znalazł się w więzieniu w małej mieścinie na Południu, gdzie zamordował burmistrza, brata tamtejszego szeryfa. Szeryfowi zależało jak diabli, aby dowiedzieć się, kto mu zlecił robotę. Zanim Ishmaru zdołał zwiać, wyrwano mu wszystkie paznokcie u rąk. Ale nie pisnął ani słowa.
– Czy mógł podłożyć te bomby?
– Nie z własnej inicjatywy. Woli pracować z bliska. W bezpośredniej bliskości.
– Ale potrafiłby to zrobić?
– O tak, jest bardzo utalentowany. Wszystko zależy od tego, jaką otrzyma zachętę.
– Pracuje sam czy z kimś?
– Nikt nie pracowałby z takim zwariowanym sukinsynem, który jest w stanie zabić za samo krzywe spojrzenie. Coś jeszcze?
– Tak, chcę, żebyś był jutro w chacie i czekał na nas.
Seth odłożył słuchawkę.
Ishmaru. Noah wszedł do łazienki, rozebrał się i stanął pod prysznicem. Będzie musiał zadzwonić jutro do Kate i powiadomić ją o wszystkim, czego się dowiedział. To wystarczy: jakiś szaleniec jest na jej tropie, ma ją zabić. Dla Noaha mógł to być powód do triumfu, gdyż może dzięki temu Kate da się przekonać i przejdzie na jego stronę.
Stał pod strugami ciepłej wody, czekając, aż usuną z jego ciała napięcie.
Niestety, spodziewane uczucie triumfu nie nadchodziło. Ogarniały go złość i smutek, a także coś jakby zazdrość. Taki Seth… nie przejmuje się niczym, najważniejsze dla niego to zaspokoić kobietę w łóżku. A on? Nie chciał tego poczucia winy i odpowiedzialności. Nie chciał spiskować ani straszyć kobiety, którą szanował. Nie chciał, aby ktoś jeszcze zginął.
To co, że nie chcę, pomyślał niecierpliwie. Pozostała mi już tylko jedna droga… Tak, zatelefonuje do Kate i może mieć jedynie nadzieję, iż nastraszył ją wystarczająco skutecznie. Czas ucieka. Każdy ruch należy teraz wykonywać bardzo szybko.
A Kate Denby musi być razem z nim.
Kiedy Kate skręciła na podjazd, radiowóz policyjny nadal stał zaparkowany przed domem. Wysiadła, podeszła do drzwi frontowych i zatrzymała się na oświetlonym ganku, tak aby policjant mógł się przekonać, że ma przed sobą tę samą kobietę, która odjechała stąd trzy godziny temu. Pomachał jej ręką na znak, że wszystko w porządku. Młody, sympatyczny facet. Z pewnością nie był zachwycony, że wyszła z domu, który oddano pod jego opiekę.
Trzy godziny. Niewiele, ale jej wydawały się wiecznością.
Otworzyła drzwi, a potem cicho zamknęła je za sobą. Nie powinna budzić Phyliss. Ta biedna kobieta pochowała dziś syna i nie powinna łamać sobie głowy nad tym, dlaczego jej była synowa włóczy się po okolicy w środku nocy. Kate zamknęła drzwi na klucz i przekręciła gałkę zasuwy.
Bezpieczna.
Nie, wcale nie czuła się bezpieczna. Zabito jej przyjaciela i kochanka, ktoś zaczaił się pod jej domem, a Noah Smith przestrzegł ją, że ona i Joshua mogą zginąć, jeśli nie zacznie z nim współpracować. To się nazywa praca przymusowa, pomyślała znużona.
Ostatnio spadło jej na głowę zbyt wiele, aby mogła zająć się wszystkim naraz. Pomyśli o tym później, kiedy dobrze się wyśpi.
Zgasiła światła i przeszła przez hol. Mijając uchylone lekko drzwi do pokoju Josha, zajrzała do środka. Z lękiem pomyślała, że może wołał ją, kiedy nie było jej w domu. Miała nadzieję, że nie.
Joshua leżał na brzuchu, kołdrę zrzucił we śnie na podłogę. Nawet nie drgnął, kiedy podeszła bliżej i okryła go starannie. Teraz, kiedy tu stała, groźba ciążąca nad nimi wydawała się mniej realna. Przede wszystkim Kate czuła obecność Josha. Nad łóżkiem wisiała rękawica baseballowa, żaluzje okienne zdobił wyblakły plakat z „Gwiezdnych wojen”.
Nie wiem, co robić, Joshua.
Wydaje mi się, że Noah Smith stara się uczynić coś wspaniałego. Coś, co mogłoby pomóc wielu ludziom, może nawet tobie. Ale to z pewnością mrzonki.
Joshua natomiast oznacza rzeczywistość.
I ona musi chronić tę rzeczywistość. Jednak przymierze z Noahem Smithem może się okazać najgorszym ze sposobów zapewnienia jej synowi bezpieczeństwa. Czy nie lepiej wybrać się z Joshem w daleką podróż, zniknąć stąd na jakiś czas, dopóki Noah nie upowszechni RU 2?
Odwróciła się i wyszła z pokoju.
Z szafy w holu wyjęła kasetkę z bronią, otworzyła ją i wydobyła kolta. Do diabła, nienawidziła broni. Kiedy Michael przyniósł dla niej rewolwer do domu, posłusznie nauczyła się obchodzenia z nim, ale uparła się, że broń pozostanie w kasetce. Teraz po raz pierwszy wsunęła kolta do swojej skórzanej torebki, zaniosła ją do sypialni i nie zamykając, położyła na podłodze tuż przy łóżku.
Boże, jeszcze tydzień temu nie przyszłoby jej do głowy, że można położyć się spać z bronią w zasięgu ręki.
Leżała bez ruchu, z głową wtuloną w poduszkę, i czuła, jak do oczu napływają jej łzy.
Sprawy strasznie się skomplikowały, tatusiu. Staram się być w porządku wobec wszystkich, ale czuję się tym już bardzo zmęczona. Nie jestem wystarczająco dobra. Nie jestem wystarczająco sprytna. Jesteś mi potrzebny.
Czuję się piekielnie samotna.
Mariannę usnęła. Seth słyszał jej cichy, równomierny oddech.
Przeturlał się po łóżku i usiadł.
Ishmaru.
Niedobrze.
Wstał i podszedł do otwartych drzwi balkonowych. Ciepły wiatr muskał łagodnie jego nagie ciało. Skierował wzrok w dół, na spienione fale. Zawsze kochał swobodny bezmiar otwartego morza, a dom, w którym obecnie mieszkał, miał się tak do zatłoczonych bloków, w których on sam dorastał, jak dzień do nocy. Boże, jakże nienawidził tamtych miejsc! Dziwne: dawniej walczył jak lew, aby nie dać się odizolować od swojego świata. Potem wręcz przeciwnie; robił, co tylko możliwe, aby znaleźć sobie inne miejsce… Dzięki Bogu, zdołał wyrwać się stamtąd.
Musiała w nim jednak przetrwać cząstka tamtego głodnego, zdesperowanego dzieciaka, gdyż pierwszą rzeczą, jaką kupił dla siebie, był ten dom. Tu mieszkał przez wszystkie ostatnie lata. Tu znalazł miejsce, do którego mógł zawsze wracać, swoją przystań.
Ciekawe, czy Ishmaru ma taką przystań.
Nie spodobało mu się to, co Kendow opowiedział mu o Ishmaru. Noah nie będzie miał łatwej przeprawy z tym typem.
Seth wiedział, co myśleć o Ishmaru, był świadom, że sam musiałby mieć się przed nim na baczności, ale on przynajmniej był zaprawiony w bojach z robactwem. Noah nie posiadał jego doświadczenia.
Nawet w czasach, gdy obaj służyli w siłach specjalnych, Noah nie wykazywał dość ostrożności. Brakowało mu owego szczęśliwego cynizmu, który czyni z człowieka dobrego wojownika. Zawsze wierzył w pomyślny obrót wydarzeń.
Seth nie był takim optymistą; uważał, iż sukces można osiągnąć tylko poprzez aktywne działanie, wpływając na los.
Ale to właśnie brak ostrożności sprawił, że Noah wyniósł Setha w Grenadzie z linii ognia, gdy ten został ranny. Seth zawdzięczał mu życie.
Dlaczego więc zamierzał teraz wypoczywać, zostawiając Noaha samego na polu walki?
Niech to diabli! Noah to jego przyjaciel. Nie można pozwolić na to, aby wplątał się w coś i dał się zabić.
Nie, źle ocenia Noaha. Noah nie działa pochopnie, nie wplątałby się w sprawę beznadziejną. Wszystko będzie dobrze. Zresztą Noah sam powiedział, żeby czekać na niego w chacie.
– Seth…
Mariannę obudziła się już, a on wiedział doskonale, co oznacza ten ton jej głosu. Uśmiechnął się i podszedł do łóżka. Mariannę nigdy nie prosiła o więcej, niż chciał jej dać. Zawsze, gdy wracał do Miami, była na każde jego zawołanie i nie zadawała pytań. Uwielbiała seks, lubiła się zabawić i zmieniać partnerów. A więc daj jej, czego chce. Bierz, na co masz ochotę. Zapomnij o Ishmaru.
Noah poradzi sobie sam, niech rozwiąże problem na swój sposób.