15

Rowan nawet nie spojrzał na nią, gdy wrócił do obozu. Jura chodziła sztywno, jakby dotknęła ją jakaś fizyczna dolegliwość, a nie obojętność Rowana. Bolała ją głowa i cale ciało, kiedy w końcu położyła się spać. Pewnie z powodu tego natłoku myśli czuwała, gdy inni spali, i zobaczyła, jak „oni” napadają na obóz. Z początku myślała, że śni, gdyż wyglądali bardziej jak duchy niż jak ludzie z krwi i kości. Poruszali się bezgłośnie, przepływając przez ciemność cicho jak ryby w wodzie.

Patrząc z niedowierzaniem szeroko otwartymi oczami, ujrzała małą, szczupłą, ciemno ubraną postać, która się nachylała i wkładała coś do ust Daire. Ale zanim usiadła, żeby jakoś temu przeciwdziałać, coś uderzyło ją w głowę i już nic więcej nie pamiętała.

Gdy się ocknęła, czuła ból w głowie i w plecach. Nim otworzyła oczy, spróbowała ruszyć rękami, ale nie mogła.

– Jura, Jura!

Otworzyła oczy mimo bólu, żeby spojrzeć na Cilean. Leżały na tyle wozu, pod wysoką drewnianą budą, na wyładowanych workach, które wydawały się twarde jak skala.

– Jura, nic ci nie jest? – szepnęła Cilean.

Jura chciała usiąść, ale ręce i nogi miała z tyłu związane.

– Nie – zdołała wyszeptać przez suche gardło.

– Gdzie jesteśmy? Kto nas porwał? Gdzie są inni? – Skrzywiła się, gdy wóz wjechał na głęboką dziurę w drodze, a to, co było w worku pod nią, wbiło jej się w bok.

– Nie wiem – odpowiedziała Cilean. – Spałam, a jak się obudziłam, byłam tutaj.

Jura starała się wyzwolić z więzów.

– Muszę uratować Rowana – powiedziała. – On będzie się starał uwolnić gadaniem, a wtedy go zabiją.

Cilean lekko się uśmiechnęła.

– Myślę, że powinnyśmy się teraz martwić o siebie. Jeśli nas wzięli jako jeńców, to innych pewnie też. Słyszę jakieś wozy. Myślę, że teraz musimy się starać zasnąć i zachować resztkę sił na potem.

Jura miała trudności z zaśnięciem, martwiła się o Rowana. I o innych, przypomniała sobie. Modliła się, by Bóg go strzegł. Za wcześnie, żeby umierał, modliła się. Ma zadanie do spełnienia. I potrzebuje jej, żeby go chroniła. A jeśli znów straci wiarę w siebie? Kto mu pomoże?

W końcu zasnęła, ale śniło jej się, że Rowan nie żyje, i w tym śnie wiedziała, że to jej wina, bo nigdy mu nie powiedziała, że go kocha.

Obudziła się, gdy wóz nagle się zatrzymał. Szorstkie ręce złapały ją za kostki i ciągnęły; Jura uderzała głową o twarde worki. Jeszcze inne ręce rozwiązały ją, i stanęła na ziemi.

Ultenowie, pomyślała, gdy spojrzała na chudego człowieka stojącego przed nią, i przypomniały jej się wszystkie straszne opowieści, jakie słyszała. Historie o Ultenach opowiadano przy ogniskach w wietrzne, zimowe noce. Rodzice straszyli Ultenami dzieci. Nikt o nich dokładnie nic nie wiedział, prócz tego, że byli to złodzieje, nie do wiary brudni, chytrzy, i – o ile można się było zorientować – zupełnie pozbawieni poczucia honoru. Przez całe wieki inne plemiona starały się ignorować Ultenów. Żyli sobie wysoko w górach w północno-wschodnim zakątku Lankonii i nikt nie miał ochoty oglądać ich miasta.

Ale na jego temat krążyło wiele plotek. Gdy Jura była dzieckiem, pewien stary człowiek, bez ręki i bez oka, opowiadał, że Ultenowie go więzili. Snuł długie opowieści o ich mieście pełnym nieprzebranego bogactwa. Wszyscy się z niego wyśmiewali, póki nie zwinął się w kącie i nie upił. Po paru dniach znikł i nikt go więcej nie widział.

Teraz Jura patrzyła w ciemności na plugawą twarz swego stróża, częściowo ukrytą pod kapturem brudnej peleryny. Starzec wyciągnął do niej kubek z napojem i kawałek starego chleba. Jura wzięła jedzenie, a gdy wywlekał z wozu Cilean, rozejrzała się. Były jeszcze inne wozy, koło których kręciły się ubrane w peleryny postacie, ale żadnych innych więźniów nie wysadzano. Jurze zaschło w gardle.

– Gdzie jest reszta? – spytała mężczyznę.

Nikt nie powiedział ani słowa, ale ktoś wyłonił się z ciemności i uderzył Jurę w usta. Od razu zrozumiała, że ma być cicho. Zjadła chleb, popiła stęchłym piwem, a później pozwolono jej i Cilean pójść na chwilę za drzewa, po czym znów je wrzucono do wozu. Podróż trwała w nieskończoność i dni płynęły jeden za drugim. W ciągu trzydniowej podróży zatrzymywali się dwa razy dziennie, a wtedy Jura i Cilean dostawały skromne porcje jedzenia, były przez chwilę na osobności, po czym znów je wiązano i wracały do wozu.

Pierwszego dnia niewiele rozmawiały, bo ich głód, zmęczenie i żal były zbyt silne. Jurę trapiły wyrzuty sumienia. Gdyby miała czas wyjaśnić Rowanowi, dlaczego mu to wszystko powiedziała… Gdyby mu wytłumaczyła, że nie zniosłaby myśli o jego śmierci. Może powinna była go przytulić, gdy płakał. Może tak byłoby lepiej. Gdyby…

– Czy myślisz, że zabili mężczyzn? – wyszeptała Cilean. Oczy miała zapadnięte i wyglądała równie źle jak Jura. Jurze ścisnęło coś gardło i nie mogła mówić.

– Na pewno chcą mieć niewolnice. Brita była za stara, więc wzięli nas.

Jura przełknęła ślinę, ale niewiele to pomogło.

– Tak – ciągnęła Cilean odpowiadając na własne pytanie – myślę, że mężczyzn zabili. Inaczej przyjechaliby po nas, bo przecież Ultenom nie udałoby się pokonać naszych mężczyzn.

Nie mogąc się doczekać odpowiedzi Jury, mówiła dalej:

– Nie słyszałyśmy, jak Ultenowie weszli do obozu. Nawet Fearenowie, którzy mieli wartę, nic nie słyszeli. – Na chwilę przymknęła oczy. – Brocain ogłosi wojnę z Irialami, gdy dowie się o śmierci syna. A kto poprowadzi Irialów do walki teraz, gdy Rowan i Geralt… odeszli?

Jura zamknęła oczy i zobaczyła jasne włosy Rowana. Przypomniała sobie jego uśmiech. Przypomniała sobie, jak ją pieścił tej nocy, którą spędzili w jego namiocie.

– Już nigdy się nie zjednoczymy Vatellowie stracili Britę, brat Yaine nie żyje, syn Brocaina nie żyje. – Teraz ona przełknęła z trudem ślinę. – I nasz król nie żyje.

– Przestań! – wybuchnęła Jura. – Więcej nie zniosę.

Cilean spojrzała na nią zdziwiona.

– Czy to z rozpaczy jesteś taka dziwna? Czy to śmierć Rowana…?

– Już dosyć, proszę – wyszeptała Jura.

Cilean przez chwilę milczała.

– Musimy zachować siły – starała się oderwać myśli przyjaciółki od przeszłości. – Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby uciec tym chudzielcom i dostać się do domu. Musimy opowiedzieć całej Lankonii, co się wydarzyło. Zjednoczymy pozostałe plemiona, żeby wybić Ultenów. Pomścimy śmierć Rowana. Będziemy…

Nie powiedziała już nic więcej, bo usłyszała płacz Jury. Nigdy przedtem nie widziała, żeby przyjaciółka płakała.

Jura starała się zasnąć, ale nie mogła. Powoli i w bólu mijała godzina za godziną, a ona miała dużo czasu, by przypomnieć sobie każdą chwilę spędzoną z Rowanem od momentu ich pierwszego spotkania. Myślała o tym, jak wtedy zareagowała i jaka była zła później, gdy dowiedziała się, kim był nieznajomy. Czuła się zdradzona, jakby ją okłamał i bawił się jej uczuciami. I bała się wtedy. Wstyd jej było przyznać się przed sobą, ale siła jej uczuć do tego człowieka przerażała ją.

Bała się, że pójdzie za nim i zdradzi swój kraj, zdradzi wszystko, w co dotąd wierzyła.

– Och, Rowan! – wyszeptała w ciemności, gdy ciepłe Izy potoczyły się po jej policzkach. – Gdybym ci tylko mogła powiedzieć.

Na początku czwartego dnia wozy się zatrzymały i Jura usłyszała jakieś hałasy. Cilean otworzyła oczy i spojrzała na przyjaciółkę. Próbowała zwalczyć strach, a Jura wyglądała tak, jakby już z tego zrezygnowała. Nie miały pojęcia, co Ultenowie dla nich zaplanowali: śmierć czy niewolę. Cilean wydawało się, że Jurze jest to obojętne.

– Niedługo uciekniemy – zapewniała przyjaciółkę i siebie. – Może załatwimy okup.

Jura nie odpowiedziała.

Nie miały czasu na rozmowę, bo wyciągnięto je z wozu i postawiono w świetle dziennym. Cilean zamrugała, żeby przyzwyczaić oczy do światła i spojrzała zdumiona. Sądząc po Ultenach, których dotąd widywała, wyobrażała sobie, że ich miasto jest brudne i biedne. Ze jest to nędzne miejsce pełne leniwych, pijanych ludzi. To, co zobaczyła, zadziwiło ją tak bardzo, że stała z szeroko otwartymi oczami gapiąc się dookoła.

Były wewnątrz otoczonego murami miasta ze schludnymi, czystymi budynkami pod wewnętrznym murem. Po czysto wymiecionych, wykładanych kamieniami dróżkach, nie biegały ani świnie, ani psy. Na dole, w domach, były otwarte sklepy i ludzie kręcili się tu i tam. Czyści, bogato ubrani ludzie.

Nie, pomyślała, nie ludzie, ale kobiety. Wszędzie były kobiety, dorosłe kobiety, a jeśli gdzieś było widać dziecko, to dziewczynkę.

– Gdzie są mężczyźni? – szepnęła Cilean do Jury. Nie doczekała się odpowiedzi, bo jeden z brudno ubranych strażników popchnął ją do przodu i wskazał na worki wewnątrz wozu. Jura zobaczyła dopiero teraz, że strażnik to kobieta, niska kobieta, o głowę niższa od Jury i tak szczupła, że aż wychudzona.

– Co zrobiłyście z naszymi mężczyznami? – spytała Jura, odzyskując przytomność.

– Nie żyją – odpowiedziała kobieta w łamanym języku irialskim. – Nie chcemy tu żadnych mężczyzn. – Popchnęła Jurę i Cilean do przodu.

Po kilkudniowym skrępowaniu i nędznym jedzeniu w czasie podróży były bardzo słabe, więc wyładowywanie ciężkich worków z żywnością z czterech wozów i składanie ich w niskim budynku szło im powoli. Przez cały czas, gdy pracowały, przychodziło coraz więcej małych Ultenek, które zatrzymywały się, patrzyły i mówiły coś do siebie w swoim dziwnym gardłowym języku.

Cilean spojrzała na dwie kobiety, które wskazywały na nie, kiwając głowami.

– Czuję się jak wól, którego oglądają, czy jest dość mocny – rzuciła Cilean do Jury. Nie powiedziała już nic więcej, bo jedna z kobiet przystawiła jej pod nos bat, nie ukrywając swych zamiarów.

Wyładowanie wozów zabrało im większość dnia i pod koniec zaprowadzono je obie, zupełnie wy- kończone, do maleńkiego, pustego kamiennego domku, w którym stały tylko dwie prycze do spania. Budynek otoczony był przez co najmniej tuzin małych Ultenek.

– Jura – szepnęła Cilean ze swojej pryczy.

W odpowiedzi usłyszała pociągnięcie nosem.

– Musimy uciekać. Musimy dostać się do domu. Musimy wyjaśnić ludziom, co się stało, zanim będzie wojna. Musimy dotrzeć do Yaine i… Jura, słuchasz mnie?

– Nie widzę żadnej możliwości, żeby uciec, i jestem za bardzo zmęczona, żeby myśleć. Dlaczego chcesz iść do Yaine?

– Żeby robić dalej to, co zaczął Rowan – odpowiedziała takim tonem, jakby Jura powinna była to wiedzieć. – Musimy znaleźć sposób na zjednoczenie. Choćby tylko po to, żeby zabić tych wstrętnych Ultenów, którzy się wszędzie zakradają i którzy zabili króla Lankonii.

Ku przerażeniu Cilean, popłakiwania Jury przeszły w regularny płacz. Cilean nie miała pojęcia, co zrobić. Łzy nie były czymś, z czym potrafiono się obchodzić w Lankonii. Obróciła się na bok i starała się zasnąć. Może jutro będzie mogła porozmawiać z przyjaciółką o ucieczce.

Jura też starała się zasnąć, ale nie mogła powstrzymać łez. Lankonia jest nieważna, Geralt nie jest ważny, brat Yaine ani syn Brocaina nie są ważni. Ważne jest tylko to, że straciła mężczyznę, którego kochała.

– I nawet mu tego nie powiedziałam – wyszeptała w ciemności. – Och, Boże, gdybym znowu miała szansę. Byłabym dla niego prawdziwą żoną. – Płakała tak długo, aż zasnęła.

Śmiech Geralta przeciął powietrze i odbił się echem w białych marmurowych ścianach pałacu Ultenów. Trzy piękne kobiety uśmiechały się do niego z zachwytem, patrząc na zrobioną z kości słoniowej i mahoniu tablicę do gry.

– Znów wygrałeś, mistrzu. – Jedna z kobiet za- mruczała z zadowolenia. – Którą z nas wybierzesz tej nocy?

– Wszystkie. Geralt zaśmiał się. – A może dzisiaj wezmę trzy nowe?

– Jesteśmy twoje, możesz wybierać – powiedziała druga.

Wspaniały, luksusowy pałac Ultenów był efektem wielu stuleci „pożyczania”. Marmur transportowany był do katedry w Anglii, gdy Ultenowie nocą napadli, zabili wszystkich kupców i ich wynajętą straż, po czym skierowali wozy pełne drogiego kamienia poprzez góry do swoich miast „Pożyczali” nawet kamieniarzy, zamęczali ich pracą na śmierć, a ciała zrzucali z gór.

Olbrzymia sala, wąska, długa i wysoka, miała ściany wyłożone białym marmurem z żyłkami, wszędzie widać było ślady mistrzowskiego „pożyczania”. Ultenowie byli śmieciarzami po każdej bitwie. Gdy inni opłakiwali zmarłych, oni kręcili się i zbierali wszystko, co było warte zabrania. Byli jak mrówki, które mogą unieść ciężar półtora raza większy, niż same ważą. Najeżdżali miasta, które nawet nie wiedziały, że są napadnięte. A wszystko, co udało im się zabrać, przywozili do swego króla, więc zamek był pełen starodawnych skarbów, pięknych mieczy, tarcz, kobierców, setek haf1owanych poduszek, złotych filiżanek (z których żadne do siebie nie pasowały), talerzy, lichtarzy, noży. Niezbyt dużo mebli, bo trudniej było je wynieść bez zwrócenia uwagi, trochę tylko długich, surowych, niskich stołów, pokrytych obrusami z irlandzkiego lnu. Goście rozłożyli się na poduszkach i oglądali liczne kobiety poruszające się bezszelestnie po pokoju w swych miękkich pantoflach, śpiesząc, bez poganiania, by spełnić życzenie każdego z nich. Trzej Fearenowie siedzieli razem w kącie komnaty, marszcząc brwi z niesmakiem. ignorowali dziesięć, a może nawet więcej, kobiet kręcących się wokół nich, jedząc dość wstrzemięźliwie to, co mieli na talerzach.

Geralt odsunął się od tablicy do gry i ułożył na poduszkach. Jedna z kobiet wachlowała go, druga trzymała na kolanach jego stopy i masowała, dwie łagodnie masowały mu łydki, a inna jeszcze obierała migdały i wkładała mu je do ust. Cztery stały w pobliżu, na wypadek gdyby Gerait jeszcze czegoś chciał. Na jego twarzy malował się wyraz najwyższego zadowolenia.

Daire siedział nieco dalej, zajęty ożywioną rozmową z kobietą o wspaniałej urodzie, i najwyraźniej czuł się świetnie.

Jakby w przeciwieństwie do zadowolonych mężczyzn za stołem, Rowan stal przy oknach wychodzących na wschód i przyglądał się ludziom i budynkom otoczonego murem miasta.

Daire przeprosił kobietę i podszedł do Rowana.

– Wciąż martwisz się o Jurę? – spytał.

Rowan dalej patrzył przez okno i nie odpowiadał.

– Powiedzieli przecież, że kobiet ze sobą nie zabrali – rzekł Daire tonem człowieka powtarzającego to samo po raz setny. – Ultenowie nie zabijają. Ukradną wszystko, łącznie z królem Lankonii, jeśli go chcą, ale nie są mordercami. Uśpili nas wszystkich, zabrali, a kobiety zostawili. Dlaczego w to wątpisz? Nie potrzebują kobiet, jak widzisz. – Uśmiechnął się do pięknej kobiety czekającej na niego przy stole. – Chcą tylko mężczyzn.

– Nie mógł powstrzymać uśmiechu. – Musimy im dać, czego od nas chcą i wyjeżdżać. Może będziemy mogli kilka z nich zabrać ze sobą.

Rowan spojrzał na niego zimno.

– Dajesz im się uwodzić.

Oczy Daire zabłysły.

– Może raz, albo dwa.

Rowan znów spojrzał przez okno.

– Nie ufam temu Markowi – mówił o człowieku, zwanym królem Ultenów. – I nie lubię być jeńcem, jeśli nawet więzy są z jedwabiu.

– Mówiłeś, że chcesz połączyć plemiona. Znasz na to lepszy sposób, niż…

– Zapłodnić ich kobiety? – spytał Rowan. – Uważam, że zasługuję na coś więcej, niż być używany jako ogier. – Odwrócił głowę, a Daire, wzruszając ramionami, wrócił do swego stołu.

Rowan wciąż patrzył przez okno, przeklinając swą bezsilność. Jak można walczyć z kobietami, zwłaszcza takimi uroczymi, drobnymi, jak te? Sześć dni temu obudził się w wyłożonym jedwabiem wozie z potwornym bólem głowy. Kilkoma pchnięciami otworzył zamknięte na zamek drzwi i wóz się zatrzymał. Powitało go sześć ślicznych kobietek, błagając, żeby się nie gniewał. Gniew Rowana przeszedł nieco, gdy się przekonał, że pozostałym mężczyznom też nic się nie stało, lecz powrócił, gdy z wozów nie wyszła Jura. Ultenki powiedziały, że tamte kobiety zostały w obozie.

Powrót do obozu zajął im prawie cały dzień. Było tam rzeczywiście pusto, jak gdyby kobiety spakowały się i wyjechały. Jednak Rowan nie całkiem był o tym przekonany. Nie podobało mu się, że został uśpiony i uwięziony w wozie. Oświadczył, że jedzie dogonić Jurę, Cilean i Britę.

Na to Ultenki zaczęły płakać. Obiecały mu, że zrobią wszystko, aby tylko z nimi wrócił. Powiedziały, że wiedzą o jego planach zjednoczenia Lankonii, ale na pewno nie myślał o Ultenach, bo wszyscy ich nienawidzą, a oni potrzebują go bardziej niż inne plemiona. Mogą nawet przesłać do Irialów wiadomość od Rowana, jeśli tylko zgodzi się z nimi wrócić.

Rowanem-królem i Rowanem-mężczyzną miotały sprzeczne uczucia. Jako król chciał zobaczyć to nieznane plemię. Jako mężczyzna – chciał mieć

Jurę z powrotem. W czasie długiej podróży Daire opowiadał mu, że Jura poszła go szukać po śmierci Keona, więc zdał sobie sprawę, że musiała widzieć, jak płakał. A wiedział też, że Lankonowie nie płaczą.

Jednak Jura, Lankonka, chociaż widziała, że płakał, nie wyśmiała go ani nim nie wzgardziła. Przeciwnie, swym przekornym zachowaniem zmobilizowała go, by znów uwierzył w siebie.

Wtedy nie rozumiał tego, co robiła. Poczucie klęski zamieniło się we wściekłość, którą skierował przeciw niej. Tęsknił za Jurą i chciał jej szukać, ale Gerait nalegał, żeby pojechali z Ultenkami, jeśli Ultenowie ich potrzebują. Rowan stwierdził, że Gerait ma tyle rozumu co nic, i omal nie doszło do bójki. Tu wkroczył Daire i jego spokojne rady spowodowały, że Rowan-król odniósł zwycięstwo nad Rowanem-mężczyzną. Daire wyjaśnił mu wtedy, że znajdują się w sąsiedztwie Yaine i że Jura i Cilean z pewnością zawiozą do niego Britę, a Rowan nie był do tego wcale potrzebny. Poza tym Rowanowi nie wolno sobie pozwalać na obrażanie Ultenów, bo nigdy więcej może nie mieć okazji, by pokojowo wkroczyć do ich ustronnej górskiej wioski.

Wprawdzie bardzo niechętnie, ale pojechał z kobietami Ultenów.

Przez następnych kilka dni Rowan, jako jedyny mówiący językiem Ultenów, rozmawiał z kobietami. Raziła go ich rozwiązłość i, gdyby był w Anglii, zakazałby swoim ludziom kontaktów z nimi, ale Fearenowie, Gerait, a nawet Daire, spali każdej nocy z inną. Podczas gdy inni baraszkowali w krzakach, Rowan rozmawiał z dwiema nie zajętymi kobietami i od jednej z nich usłyszał o niedawnych smutnych wydarzeniach, jakie miały miejsce wśród Ultenów.

Piętnaście lat temu dziwna zaraza, która, jak mówiono, przyszła ze wschodu, dotknęła prawie wszystkich mieszkańców odizolowanych ulteńskich wiosek. Kobiety szybko przychodziły do zdrowia, natomiast mężczyźni masowo umierali. Gdy zaraza minęła, pozostała zaledwie jedna czwarta mężczyzn, a pod koniec następnego roku okazało się, że mogą oni płodzić tylko dziewczynki. Tak więc od lat stolica Ultenów była miastem kobiet.

– Dlaczego nie pojechałyście do innych plemion po mężczyzn? – spytał Rowan. – Na pewno przyjechaliby z wami.

– Król Marek zabronił – odpowiedziała po prostu.

Zaczynał mu się rysować obraz nielicznych pozostałych mężczyzn Ultenów, zadowolonych, że mieli tylko dla siebie miasto pełne kobiet, z których każda pójdzie z nimi do łóżka, byle tylko mieć dziecko.

Kiedy przyjechali do miasta, Rowan utwierdził się w swoich podejrzeniach, zwłaszcza gdy zobaczył króla Marka, tłustego, obrzydliwego starucha, w otoczeniu pięknych młodych kobiet. Rowan przeklinał sam siebie, że uwierzył Ultenkom. Podobno chciały mieć z nimi dzieci po to, by zjednoczyć plemiona Lankonów. Może i tak myślały, ale widać było, że tłusty bezzębny Marek nie ma zamiaru dzielić się swoim prywatnym haremem z innymi mężczyznami. Rowan pomyślał nawet, że Marek planuje ich zgładzić, gdy już zapłodnią kilka kobiet.

Gdyby tak była z nami Jura, pomyślał Rowan.

Sceptycyzm, a może raczej cynizm Jury pomógłby mu z pewnością lepiej przemyśleć sprawę, nim zgodził się pojechać z Ultenkami. Przeklinał swoją głupotę; Jura miała rację – był głupi. Teraz mężczyźni, którzy z nim byli, myśleli tylko o tym, ile będą mieli kobiet każdej nocy, podczas gdy on zastanawiał się, co będzie dalej. Co z nimi zrobią, gdy przestaną być potrzebni? Musi wymyśleć jakiś plan ucieczki, gdyż czuł, że nie będą mogli wyjechać bez przeszkód. Marek na pewno nie chce, by informacja, że kraina Ultenów to przede wszystkim miasto kobiet, żyjących w pobliżu niezwykle bogatego zamku, przedostała się na zewnątrz. Ciężko pracował na to, by Ultenowie uchodzili za biednych. Ultenki opuszczające granice, ubierały się w brudne szmaty. Nikt nie miał ochoty jechać za nimi, by obejrzeć miasto. Markowi na pewno zależało na utrzymaniu podobnego stanu rzeczy, więc nie będzie chciał Rowana i jego ludzi wypuścić żywych.

Rowan wciąż wyglądał przez okno, a im dłużej myślał, tym bardziej się martwił. Co zrobili z Jurą? Dlaczego tak łatwo pozwolił się uspokoić? Dlaczego uwierzył łzom kilku ładnych dziewcząt? Gdyby to mężczyźni uśpili go i zamknęli w wozie, a później dowiedziałby się, że zniknęły gdzieś jego kobiety, z pewnością wyciągnąłby miecz i obciął parę kończyn. Zmusiłby ich, żeby powiedzieli, co zrobili z Jurą, Cilean i Britą. Ale poszedł jak cielę na rzeź za Ultenkami i zostawił Jurę samą.

Jeżeli w ogóle jeszcze żyje, pomyślał ponuro. W przeciwieństwie do Daire nie wykluczał, że Ultenki są zdolne do czegoś więcej niż kradzież. Chciały mieć mężczyzn w charakterze ogierów, więc porwały króla i dwóch królewiczów. Brały, co chciały. Ze złością postanowił, że odda je Zernom. Zobaczymy, czy te przebiegle diablice tak łatwo będą manipulować mężczyznami Brocaina.

Gdy tak rozmyślał z rosnącą furią, zauważył za sąsiednim budynkiem na ulicy jakieś poruszenie. Działo się tam coś złego. Jedna z małych Ultenek uniosła bat i uderzyła inną kobietę, częściowo ukrytą za budynkiem.

Gdy tak patrzył, z cienia wysunęła się trzecia kobieta, wysoka, z czarnym warkoczem na plecach, i skoczyła na tę mniejszą z batem.

– Jura – szepnął Rowan w nagłym olśnieniu. Resztki rozsądku kazały mu pozostać na miejscu. Z bijącym sercem i twarzą, na której malował się ból, patrzył jak kilkanaście Ultenek rzuciło się na Jurę i przygniotło ją do ziemi. Po chwili odciągnęły Jurę i Cilean z jego pola widzenia.

Rowan wychylił się przez okno i nabrał powietrza, by się uspokoić. Było tu więcej zła, niż można było przypuszczać, a on jak głupi pozwolił się tak otumanić!

Dzisiaj za wszelką cenę musi uciec tym kobietom i dostać się do Jury. I musi ułożyć plan, jak ich wszystkich stąd wydostać.

Загрузка...