2

Rowan ułożył się na zachodnim brzegu rzeki Ciar, wsunął rękę pod głowę i leniwie spoglądał na drzewa. Słońce igrało na jego odsłoniętych, muskularnych piersiach i brzuchu, połyskiwało na gęstych, ciemnozłotych włosach. Ubrany był tylko w krótkie, szerokie spodnie i pończochy opinające silne, umięśnione nogi.

Na zewnątrz wydawał się spokojny, ale przecież lata całe ćwiczył umiejętność skrywania swych emocji. Jego stary lankoński mistrz przypominał mu przy każdej okazji, że jest Lankonem tylko w połowie. Drugą połowę, angielską, musi odciąć, wypalić czy pozbyć się jej w jakiś inny sposób. Zdaniem Feilana Lankonowie byli mocniejsi niż stal i bardziej niewzruszeni niż góry, a Rowan był Lankonem tylko w połowie.

Poczuł skurcz z. tyłu uda jak zawsze, gdy myślał o Feilanie, lecz nie podrapał blizny. Lankonowie nie okazują strachu. Lankonowie myślą najpierw o swoim kraju, Lankonowie nie dają się ponieść uczuciom i Lankonowie nie płaczą. Mistrz wbił mu to dobrze do głowy. Gdy Rowan był dzieckiem, zdechł mu ukochany piesek, pociecha w wielu samotnych chwilach. Rowan płakał, a stary nauczyciel wpadł we wściekłość. Przyłożył Rowanowi w poprzek uda rozgrzanym do czerwoności pogrzebaczem i zapowiedział dziecku, że jeśli choć piśnie, przypali go jeszcze raz.

Rowan już nigdy nie płakał.

Usłyszał nagle, że ktoś się do niego zbliża. Natychmiast się poruszył i złapał za leżący obok miecz.

– To ja – usłyszał głos Lory. Brzmiała w nim złość.

Sięgnął po tunikę. Słyszał z dala kręcących się lankońskich wojowników, którzy go z pewnością poszukiwali w obawie, że przestraszył się zobaczywszy komara. Twarz mu się rozpogodziła, gdy spojrzał na siostrę.

– Nie – powiedziała Lora. – Nie musisz się ubierać. Widywałam już nie ubranych mężczyzn.

Siadła na ziemi niedaleko Rowana i przez chwilę milczała. Położyła sobie dłonie na ramionach, podciągnęła kolana i widać było, że kipi wściekłością. Nie zwracała uwagi na wilgoć przenikającą przez jej brokatową szatę. W końcu przemówiła, a raczej wybuchnęła.

– To straszni ludzie. – Patrzyła przed siebie, zacisnąwszy ze złością szczęki. – Traktują mnie jak idiotkę! Jakbym była jakimś rozpuszczonym, leniwym dzieciakiem, którego trzeba cały czas pilnować. Nie pozwalają mi samej zrobić dwóch kroków. Jakbym była kaleką. A najgorszy jest ten Xante. Jeszcze raz tak na mnie pogardliwie spojrzy, a pokłócę się z nim na dobre. – Przestała, usłyszawszy cichy chichot Rowana, i spojrzała na niego, błyszczącymi błękitnymi oczyma. Była bardzo ładna. Miała delikatne rysy, wysmukłe ciało, a gniew przydawał jej rumieńców.

– Jak możesz się śmiać – rzuciła przez zaciśnięte zęby. – To twoja wina, że tak nas traktują. Za każdym razem, gdy któryś z nich ci podsuwa poduszkę, tylko wzdychasz i się uśmiechasz. A wczoraj, jak mi trzymałeś przędzę! Nigdy w życiu tego me robiłeś. Zawsze wolałeś ostrzyć miecz albo nóż, a teraz udajesz takiego delikatnego i słabego. Mógłbyś ich trochę potarmosić, zwłaszcza tego Xante.

Uśmiech złagodził męską twarz Rowana. Miał klasyczny typ urody, ciemnoblond włosy i głębokie, błękitne oczy. Przy Lankonach wyglądał jak jakiś inny gatunek ludzki. Ich oczy płonęły, jego – migotały. Ich rysy były posępne i ogorzałe, policzki Rowana blade i gładkie. Lory nie dziwili już mężczyźni uśmiechający się lekceważąco na widok jej brata. Myśleli, że będą się potykać z wielkim, niezgrabnym, tłustym gołowąsem. A ona zaśmiewała się serdecznie widząc, jak Rowan błyskawicznie wysadzał z siodła głupkowatych rycerzy, którzy szybko się przekonywali, że delikatne rysy przeciwnika potrafią błyskawicznie stwardnieć jak angielski dąb. Potężne, dwustufuntowe ciało składało się z samych mięśni.

– I dlaczego nie mówisz do nich w ich języku? – ciągnęła Lora, której złość wcale nie osłabła, mimo że Rowan pozornie nie zwracał na nią uwagi.

– Dlaczego każesz sobie wszystko tłumaczyć? I kto to są ci Zernowie, których się tak panicznie boją? Myślałam, że Zernowie to też Lankonowie. Rowan! Przestań się śmiać. Ci ludzie są bezczelni i aroganccy.

– Zwłaszcza Xante? – spytał głębokim głosem, uśmiechając się do niej.

Odwróciła wzrok, a usta wciąż jej drżały od gniewu.

– Możesz się z tego śmiać, ale twoi ludzie i twój giermek wcale się nie śmieją. Dzisiaj rano młody Montgomery obnosił swoje siniaki i wydaje mi się, że je zdobył stając w twojej obronie. Powinieneś…

– Powinienem co? – przerwał cicho Rowan, spoglądając na czubki drzew. Nie chciał, by Lora zobaczyła, jak przeżywa takie traktowanie przez Lankonów. Byli to jego ludzie, ale traktowali go pogardliwie i dawali mu odczuć, że jest tu niechciany. Starał się nie okazywać Lorze swojej złości, gdyż uczucia siostry należało raczej tłumić niż rozpalać. – Powinienem stanąć do walki z którymś z nich? – zadrwił. – Zabić albo okaleczyć jednego ze swoich własnych ludzi? Xante jest kapitanem Gwardii Królewskiej. Co by to dało, gdybym mu zrobił krzywdę?

– Jesteś pewny, że wygrałbyś walcząc z tym dumnym potworem.

Rowan wcale nie był pewien. Wszyscy ci Lanko- nowie byli tacy jak Feilan. Sądzili, że Rowan jest taki słaby i bezradny, aż chwilami sam w to wierzył.

– Chciałabyś, żebym pokonał tego twojego Xante? – spytał Rowan poważnie.

– Mojego? – Lorze aż dech zaparło. Zerwała garść trawy i rzuciła nią w Rowana. – W porządku, może nie powinieneś walczyć przeciwko własnym ludziom, ale nie wolno ci pozwolić, żeby cię tak traktowali. Zupełnie bez szacunku.

– Polubiłem już tę miękką poduszkę, którą mi wciąż podsuwają – uśmiechnął się patrząc na drzewa i spoważniał. Wiedział, że może siostrze zaufać.

– Słucham, co ludzie mówią – powiedział po chwili. – Siedzę spokojnie z boku i słucham.

Lora powoli się uspokajała. Powinna była wiedzieć, że Rowan ma jakiś powód, żeby udawać głupca. Ale była taka nieszczęśliwa, odkąd opuścili Anglię. Ona, Rowan, jej syn, trzej rycerze Rowana i jego giermek, Montgomery de Warbrooke, wyjechali w towarzystwie milczących, czarnookich Lankonów. Pierwszego dnia czuła się wspaniale, jak gdyby teraz nareszcie miało się spełnić jej przeznaczenie. Lankonowie jednak wyraźnie dali im odczuć, że Rowan i ona, jako Anglicy, są delikatni i do niczego się nie nadają. Nie przepuszczali żadnej okazji, żeby okazać pogardę dla ich angielskich nawyków. Pierwszej nocy Neile, jeden z rycerzy Rowana, chciał już podnieść miecz na lankońskiego wojownika, jednak Rowan go powstrzymał.

Xante, wysoki, groźnie wyglądający kapitan gwardii, spytał Rowana, czy trzymał kiedykolwiek miecz w rękach. Młody Montgomery niemal się na niego rzucił. Biorąc pod uwagę fakt, że w wieku szesnastu lat był już prawie taki wysoki jak Xante, Lora żałowała, że Rowan nie dopuścił do walki. Montgomery odszedł z obrzydzeniem, gdy Rowan poprosił Xante o pokazanie mu miecza, bo zawsze marzył, żeby zobaczyć coś takiego z bliska.

Postępowanie Rowana doprowadzało Lorę do takiej wściekłości, że nie przyszło jej nawet do głowy, by mógł mieć w tym jakiś cel. Wiedziała tylko, że było stu ciemnowłosych, pilnujących ich Lankonów I sześcioro Anglików z dzieckiem. Nie powinna była wątpić w swojego brata.

– I co usłyszałeś? – spytała cicho.

– Feilan opowiadał mi o plemionach Lankonii, ale przypuszczałem, że są już zjednoczone. – Milczał przez chwilę. – Wygląda na to, że będę tylko królem Irialów.

– Czy nasz ojciec jest Irialem?

– Tak

– Ale Irialowie są rodem panującym, więc cokolwiek by uważali, jesteś królem wszystkich Lankonów.

Rowan się zaśmiał i pomyślał, że dobrze byłoby, gdyby życie było czasem tak proste, jak Lorze się wydawało. Pokochała mężczyznę I wyszła za niego nie myśląc, jaka ją czeka przyszłość i co się stanie z jej angielskim mężem, gdy będzie musiała wrócić do Lankonii. Jednak dla Rowana jego powołanie i obowiązek były najważniejsze.

– Obawiam się, że tak rozumują tylko Irialowie, a inne plemiona się z nimi nie zgadzają. Jesteśmy teraz tylko parę mil od terenów, które Zer- nowie uznają za swoje, i Irialowie są bardzo napięci i czujni. Podobno Zernowie są niesłychanie okrutni.

– Więc uważasz, że Lankonowie się ich boją? – zapytała Lora ze strachem.

– Zernowie są też Lankonami, więc ci nasi Irialowie są bardziej ostrożni niż przestraszeni.

– Ale jeśli Irialowie się ich boją…

Rowan zrozumiał i uśmiechnął się. Wysocy, posępni, pokiereszowani Irialowie wyglądali na takich, którzy się nie boją niczego. Sam diabeł nie zaczynałby z Lankonem.

– Jeszcze nie widziałem, czy ci Lankonowie coś potrafią oprócz przechwalania się i opowiadania o wojnie. Żadnego nie widziałem w walce.

– Ale wuj Wilhelm mówił, że walczą jak demony. Żaden Anglik tak nie potrafi.

– Wilhelm jest leniwy i cherlawy. Nie, nie zaprzeczaj. Ja też go kocham, ale nie przeszkadza mi to w jego ocenie. Jego ludzie są otyli, a czas spędzają na walkach między sobą.

– Nie mówiąc o jego synach – dodała pod nosem Lora.

– Czy wolałabyś zostać z tymi czterema bufonami Williama, czy wolisz być tu, w naszym własnym pięknym kraju?

Lora popatrzyła na szeroką, głęboką, rwącą rzekę.

– Podoba mi się tu, ale bez tych ludzi. Dzisiaj rano jakiś Lankon kazał mi się odwrócić, gdy oprawiał królika, bo, jak stwierdził, obawiał się o moje zdrowie. Też!!! Pamiętasz tego dzika, którego zastrzeliłam w zeszłym roku? Co ten człowiek sobie myśli? Ze kim ja jestem?

– Delikatną angielską damą. A jak myślisz, jakie są ich kobiety? – zapytał Rowan.

– Ci mężczyźni wyglądają na takich, co to zamykają kobiety w piwnicy i wypuszczają dwa razy w roku: raz, żeby je zapłodnić, a drugi – odebrać dziecko.

– Wydaje mi się, że to niezły pomysł.

– Co? – Lora się zakrztusiła.

– Jeżeli te kobiety wyglądają tak jak ich mężczyźni, to powinny być zamykane.

– Ależ oni są całkiem przystojni – zaprotestowała. – Są tylko nieokrzesani.

– Czyżby? – Rowan popatrzył na nią, uniósłszy brew.

Lora się zarumieniła.

– Chciałabym być sprawiedliwa. Są wszyscy tacy wysocy, nie za grubi, a oczy mają… – Urwała, gdy na twarzy Rowana pojawił się znaczący uśmiech.

– Dlatego właśnie tu jesteśmy. Przypuszczam, że nasza matka oceniała Lankonów dokładnie tak jak ty.

Prychając pogardliwie na ten uśmieszek i mrucząc jakieś obelgi pod adresem wszystkich mężczyzn, Lora nagle się zatrzymała i uśmiechnęła.

– Założę się, że nie słyszałeś o czymś, o czym ja słyszałam. Ojciec wybrał ci narzeczoną. Nazywa się Cilean i jest kapitanem czegoś, co nazywa się Gwardią Kobiet. Jest żeńskim rycerzem.

Ku zadowoleniu Lory uśmiech znikł z twarzy Rowana. Teraz dopiero potraktował ją poważnie.

– Z tego, co wiem, jest twojego wzrostu i całymi dniami ćwiczy się w używaniu miecza. Myślę, że ma własną zbroję. – Uśmiechnęła się do Rowana i zatrzepotała rzęsami. – Czy sądzisz, że zamiast welonu ślubnego założy kolczugę?

Na twarzy Rowana chłopięcą beztroskę zastąpił wyraz twardego zdecydowania.

– Nie – odezwał się krótko.

– Co nie? – spytała niewinnie Lora? – Nie kolczugę?

– To nie ja chciałem być królem. Zostałem nim, nim się urodziłem. Podporządkowałem temu całe swoje życie, poślubię Lankonkę, bo tak planowałem, ale nie jakąś chłopobabę. Ożenię się z kobietą, którą będę mógł pokochać.

– Obawiam się, że Lankonowie uznają to za objaw słabości. Oni się żenią, ale nie potrafię sobie wyobrazić, żeby byli zakochani. Jak by wyglądał Xante z blizną na czole, wręczający kobiecie bukiet kwiatów?

Rowan nie odpowiedział. Myślał o tych wszystkich pięknych kobietach w Anglii, z którymi mógł się ożenić, a nie zrobił tego. Nikt, nawet Lora, nie wie, ile fizycznych i psychicznych cierpień zadał mu Feilan, gdy usiłował wybić z niego jego angielską połowę. Feilan czytał w jego myślach. Gdy tylko chłopak miał jakieś wahania, wyczuwał to i starał się je wykorzenić. Pozornie Rowan nauczył się ukrywać swój strach i nachodzące go czasem wątpliwości, czy będzie odpowiednim władcą Lankonii. Po latach treningu z Feilanem wiedział, że potrafi spojrzeć śmierci w oczy. Jednak tego, co odczuwał w środku, nikt nigdy się nie dowie.

Ale przez te wszystkie lata z Feilanem marzył o tym, że kiedyś będzie mógł dzielić się wszystkim z kobietą, z kimś łagodnym, delikatnym i kochającym, z kimś, komu będzie ufał.

Co roku Feilan wysyłał do Thala list wyliczający ojcu Rowana wszystkie wady syna i wyrażający obawy, czy kiedykolwiek będzie on prawdziwym Lankonem. Narzekał, że Rowan zbyt przypomina swą angielską matkę i za dużo czasu spędza w towarzystwie swej subtelnej siostry.

Z czasem Rowan zaczął odnosić zwycięstwa nad Feilanem. Trenował wprawdzie cały dzień, znosił wszelkie trudności i tortury, jakie starzec wymyślał, ale potrafił też grać na lutni i śpiewać. Czuł, że potrzebuje ciepła Lory. Być może nigdy nie będzie prawdziwym Lankonem, bo swoje przyszłe życie rodzinne wyobrażał sobie tak, jakby je miał dzielić z Lorą. W miarę jak dorastali, stawali się sobie coraz bliżsi. Razem stawiali czoło głupim, okrutnym synom wuja Williama. Rowan utulał Lorę, gdy płakała, kiedy ją chłopcy pokłuli kijem, rozdrapując twarz i drąc ubranie. Uspokajał ją, opowiadając historie o Lankonii.

Im byli starsi, tym bardziej trzymali się razem; Rowan bronił Lory, a sam coraz lepiej czuł się w atmosferze czułości, jaką go otaczała. Po całym dniu treningu na dworze, gdy Feilan po raz któryś usiłował go zabić, obolały Rowan rozciągał się na podłodze u stóp Lory, a ona mu śpiewała lub opowiadała jakąś historię i gładziła po włosach. Jedyny raz, kiedy pozwolił sobie na okazanie uczuć od czasu, gdy był dzieckiem, to wtedy, gdy Lora powiedziała, że wychodzi za mąż i wyjeżdża. Przez te dwa lata, kiedy jej nie było, czuł się okropnie samotny. Wróciła jednak z Filipem. Czasami Rowanowi wydawało się, że to oni są rodziną, a kiedy wyobrażał sobie swoją przyszłą żonę, to była miła i słodka jak Lora, reagująca po kobiecemu drobnymi zazdrościami i sprzeczkami. Nie chciał jakiegoś żeńskiego lankońskiego wojownika.

– Istnieją pewne przywileje dla królów. Jednym z nich jest małżeństwo z kimś, kogo sami zechcą – powiedział w końcu.

Lora się skrzywiła.

– Rowan, przecież to nieprawda. Królowie się żenią dla sojuszy z innymi krajami.

Zaczął wstawać, szybko się ubierając. Sposób, w jaki to robił, oznaczał koniec dyskusji.

– Jeśli będę musiał, wejdę w sojusz z Anglią. Poproszę Warbrooka o jedną z jego córek, ale na pewno nie ożenię się z jakąś czarownicą w zbroi. Chodź, idziemy. Jestem głodny.

Lora żałowała, że w ogóle poruszyła ten temat. Wydawało jej się, że zna swojego brata tak dobrze, a jednak czasem okazywało się, że nie zna go zupełnie. Jakaś jego cząstka pozostawała wciąż tajemnicą. Wzięła go za ramię.

– Nauczysz mnie lankońskiego? – Miała nadzieję, że zmieniając temat przywróci bratu dobry humor.

– Są trzy języki lankońskie. Którego chcesz się uczyć?

– Xantyjskiego – powiedziała szybko i zaparło jej dech. – To… to… znaczy irialskiego.

Rowan znów uśmiechnął się znacząco, ale przynajmniej nie był zły.

Nim dotarli do obozu, spotkali Xante. Wysoki na sześć stóp i cztery cale, barczysty, miał ciało silne, smukłe jak trzcina. Czarne włosy zwisały mu do ramion, okalając smagłą twarz z czarnymi brwiami nad głęboko osadzonymi czarnymi oczyma, z gęstym, czarnym wąsem i mocną kwadratową szczęką. Spojrzał na nich spode łba, co uwydatniało jeszcze bardziej bliznę na jego czole.

– Mamy gości. Szukaliśmy was – powiedział nieco ochrypłym głosem. Na krótką tunikę założył spiętą pasem skórę niedźwiedzia, a muskularne nogi miał odkryte.

Lora już chciała mu zwrócić uwagę na zuchwałość wobec króla, lecz Rowan boleśnie ścisnął jej palce.

Rowan nie wytłumaczył się ze swojej nieobecności w obozie, chociaż Xante go uprzedzał, żeby był w zasięgu wzroku strzegących go Lankonów.

– Kto przyjechał? – spytał Rowan. Był o kilka cali niższy od Xante, lecz młodszy i cięższy. Xante przeżył zbyt wiele chudych zim, by być umięśniony tak jak Rowan.

– Thal przysłał Cilean i Daire wraz z setką ludzi.

– Cilean? – zagadnęła Lora. – Czy to ta kobieta, z którą Rowan ma się żenić?

Xante spojrzał na nią, jakby chciał powiedzieć, że to nie jej sprawa. Lora popatrzyła na niego przekornie.

– Czy jedziemy im na spotkanie? – zapytał Rowan z nieznacznym grymasem na pięknej twarzy. Jego koń czekał już osiodłany i, jak zwykle, jak dziecko wymagające stałej opieki, otoczony był przez pięćdziesięciu Lankonów. Pojechali w kierunku gór, na północny zachód. W zachodzącym słońcu widać było zarysy wielu oddziałów. Gdy się do nich zbliżyli, Rowan zaczął się przygotowywać na spotkanie z kobietą, która miała godność rycerza.

Zobaczył ją z daleka. Nie była to wcale sylwetka mężczyzny: wysoka, szczupła, wyprostowana, o wysoko osadzonych piersiach. Szeroki, trzycalowy pas podkreślał jej szczupłą talię nad zaokrąglonymi biodrami.

Popędził konia, nie zważając na protesty otaczającej go straży, i podjechał na jej spotkanie. Gdy ujrzał jej twarz, uśmiechnął się. Była bardzo ładna, z tymi ciemnymi oczami i mocno czerwonymi ustami.

– 0, pani, witam cię – powiedział i znów się uśmiechnął. – Jestem Rowan, skromny królewicz twego wspaniałego kraju.

Lankonowie wokół niego zamilkli. Nie tak się zachowuje mężczyzna, zwłaszcza gdy ma zostać królem. Popatrzyli na zachodzące słońce pobłyskujące w jego jasnych włosach i już wiedzieli, że wszystko, czego się obawiali, to prawda, to był głupi, angielski mięczak.

Przy pierwszym szyderczym parsknięciu za plecami Cilean wyjechała do przodu i wyciągnęła rękę na powitanie Rowana. Ona też była rozczarowana. Wprawdzie był całkiem przystojny, ale ten głupi uśmieszek potwierdził opinię ludzi o nim.

Rowan przytrzymał przez moment rękę dziewczyny i odczytał jej myśli z czarnych oczu. Wokół siebie miał nieprzychylnych Lankonów i czuł, że lada chwila wybuchnie gniewem. Czy na siebie samego, czy na Lankonów – tego nie wiedział. Zabolała go blizna na nodze i uśmiech zgasł.

W tym momencie puścił rękę Cilean. Co innego wyglądać na głupca przed mężczyznami, a zupełnie co innego w oczach tej cudownej istoty, która miała zostać jego żoną.

Rowan ściągnął wodze swego konia.

– Wracamy do obozu – rozkazał, nie patrząc na nikogo. Wiedział, że pierwsi posłuchają go jego rycerze.

Nagle rozległ się jakiś krzyk i Lankonowie otoczyli Rowana i jego trzech ludzi, gotowi do obrony.

– Jesteście zbyt blisko Zernów – usłyszał Rowan głos w języku irialskim.

Należał on do poważnego młodego człowieka, jadącego obok Cilean, który wołał coś do Xante. To na pewno Daire, pomyślał Rowan.

Mimo że Lankonowie starali się go powstrzymać, Rowan wysforował się do przodu, by zobaczyć, co spowodowało zamieszanie.

Na wzgórzu, na tle zachodzącego słońca rysowały się trzy sylwetki.

– Zernowie – powiedział Xante do Rowana, jak gdyby to miało wszystko wyjaśnić. – Zabierzemy was z powrotem do obozu. Daire, zbierz pięćdziesięciu ludzi i przygotujcie się do walki.

Rowan nie mógł już dłużej powstrzymywać hamowanej od kilku dni złości.

– Akurat zabierzecie! – krzyknął do Xante w doskonałym dialekcie irialskim. – Nie będziesz narażał moich ludzi, a żeby nie było wątpliwości, Zernowie są tak samo moi, jak Irialowie. Przywitam tych ludzi. Neile! Watelin! Belsur! – zwoływał swych trzech rycerzy.

Nikt jeszcze nigdy tak szybko nie wykonał rozkazu – do tego stopnia mieli dosyć traktowania ich przez Lankonów. Przepchnęli się do przodu i stanęli za Rowanem.

– Zatrzymaj tego głupca – powiedział Daire do Xante. – Thal nam nigdy nie wybaczy, jeśli go zabiją.

Rowan spojrzał lodowato na Daire.

– Masz słuchać moich rozkazów. – Daire umilkł. Xante patrzył na Rowana z pewnym zainteresowaniem, ale był starszy niż Daire i nie tak łatwo go było zbić z tropu. Odezwał się bardzo spokojnie:

– To są Zernowie, którzy nie uznają irialskiego króla. Uważają, że ich królem jest Brocain, i z największą przyjemnością cię zabiją.

– Nie sprawiam nikomu przyjemności tak łatwo. Jedziemy! – rzucił przez ramię do swych ludzi.

Xante powstrzymał Irialów, którzy chcieli jechać za Rowanem.

– Lepiej, że zabiją tego głupka, zanim Thal go zrobi królem.

Lankonowie patrzyli z kamiennymi twarzami, jak królewicz, którego tak nie znosili, jechał na pewną śmierć.

Trzej Zernowie stali nieporuszeni na wzgórzu, gdy Rowan zbliżał się do nich. Gdy był już blisko, zobaczył, że są to młodzi ludzie, którzy wybrali się na polowanie, zaskoczeni widokiem tylu Irialów w miejscu, gdzie się ich nie spodziewali. Rowan skinął swym rycerzom, by pozostali na miejscu, i sam ruszył do przodu. Zatrzymał się około stu jardów od młodych myśliwych.

– Jestem królewicz Rowan, syn Thala – zawołał w języku irialskim, którym mówili też Zernowie – pozdrawiam was i przynoszę pokój.

Trzej młodzi ludzie siedzieli na swych koniach bez ruchu, zafascynowani niezwykłym w tym kraju widokiem jasnowłosego mężczyzny, który samotnie nadjeżdżał ku nim na pięknym, wysokim dereszu. Środkowy Zerna, jeszcze prawie chłopiec, pierwszy odzyskał zimną krew. Ruchem błyskawicy sięgnął po łuk i strzałę i strzelił do Rowana.

Rowan w ostatniej chwili uchylił się w prawo i strzała drasnęła mu ramię. Zaklął pod nosem i popędził konia do galopu. Nie mógł już więcej znieść tych Lankonów. Pogarda i śmiech to co innego, ale żeby taki chłopak strzelał do niego po tym, jak mu ofiarował pokój, było już obelgą nie do wytrzymania. Dogonił go w ciągu kilku sekund i nie przerywając galopu zdjął go z konia i rzucił na ziemię. Sam prędko zeskoczył i przygwoździł chłopaka całym swoim ciężarem. Słyszał za sobą tętent kopyt zbliżających się dwustu lankońskich koni.

– Uciekajcie stąd – wrzasnął do pozostałych dwóch chłopców, siedzących wciąż na koniach.

– Nie możemy – ledwie wyszeptał jeden z nich, patrząc z przerażeniem na chłopaka, którego Rowan przygniatał do ziemi. – On jest synem naszego króla.

– Ja jestem waszym królem – huknął Rowan głosem, z którego biła wściekłość. Spojrzał na nadjeżdżających swoich rycerzy. – Zabierzcie ich stąd – rozkazał, wskazując na dwóch młodych Zer- nów – bo Xante ich rozszarpie.

Żołnierze Rowana zapędzili ich do ucieczki. Rowan przyjrzał się chłopcu, którego nadal przytrzymywał. Był to przystojny, mniej więcej siedemnastoletni młodzieniec, wijący się wściekle, jak ryba w sieci.

– Nie jesteś moim królem – piszczał. – Mój ojciec, wielki Brocain, jest królem. – Napluł Rowanowi w twarz.

Rowan otarł twarz, a potem trzepnął go specjalnie obraźliwie, jak mężczyźni czasem dają klapsa babom, bo nie mogą znieść ich gadania. Postawił go na nogi.

– Pojedziesz ze mną.

– Prędzej umrę, niż…

Rowan odwrócił go, żeby zobaczył nadjeżdżające oddziały Irialów.

Był to niezwykły widok: wspaniali, ogromni mężczyźni na dobrze umięśnionych koniach, z połyskującą w słońcu bronią. – Zabiją cię, jeśli spróbujesz uciec.

– Żaden Zerna nie boi się Iriala – powiedział, ale twarz mu kompletnie zbielała.

– Są chwile, gdy mężczyzna musi użyć rozumu zamiast ramienia. Zachowaj się teraz jak mężczyzna, żeby ojciec mógł być z ciebie dumny. – Zwolnił uścisk, a po chwili wahania chłopiec pozostał tam, gdzie był. Rowan miał nadzieję, że będzie miał na tyle rozumu, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Z całą pewnością Irialowie mieliby wielką przyjemność, gdyby zabili tego młodego Zernę.

Lankonowie otoczyli Rowana i chłopca. Spocone konie z rozdętymi chrapami, mężczyźni ze zmarszczonymi czarnymi brwiami, broń gotowa do walki. Na ten widok Rowan gotów był natychmiast uciekać.

– W porządku – powiedział Xante. – Masz jeńca. Teraz go zgładzimy za próbę zabicia Iriala.

Rowan był dumny, że chłopiec nie drgnął i nie okazał tchórzostwa słysząc te słowa. Złość Rowana, chwilowo przytłumiona przez tarmoszenie się z chłopakiem, dala znać o sobie. Nadszedł moment, by pokazać swoje reguły rządzenia. Przełknął gniew i spojrzał na Xante.

– Mam gościa – rzeki wymownie. – To syn Brocaina i zgodził się podróżować z nami, by wskazywać drogę na ziemi swego ojca.

Xante chrząknął tak głośno, jak jego koń.

– I ten gość do ciebie strzelił?

Rowan zauważył, że krwawiło mu ramię, ale nie chciał się już wycofać.

– Skaleczyłem się o skałę – rzekł, mierząc się wzrokiem z Xante.

Cilean podjechała bliżej, stając między obu mężczyznami.

– Witamy gościa, nawet jeśli jest Zerną – powiedziała takim tonem, jakby wpuszczała jadowitego węża do własnego łóżka. Obserwowała Rowana, który patrzył wyzywająco na wspaniałego Xante. Niewielu ludzi odważało mu się przeciwstawić i nigdy by nie uwierzyła, że może to zrobić ten łagodny, jasnowłosy Anglik. Ale widziała, jak jechał sam przeciwko Zernom, zadziwiająco czujnie uchylił się od strzały, zeskoczył z konia na chłopaka, a teraz młody Zerna stał obok Anglika jak gdyby ten mógł przytrzymać Irialów za ręce. A teraz jeszcze ten cały Rowan śmiał sprzeciwić się Xante. Może jest głupi, ale może jednak jest w nim coś, o czym jeszcze nie wiedzą.

Belsur, rycerz Rowana, trzymał wodze jego konia. Rowan wsiadł i podał rękę chłopcu Zernów, żeby mógł wdrapać się na konia i usiąść za nim. Gdy ruszył w drogę powrotną do obozu, zapytał:

– Jak ci na imię?

– Keon – odpowiedział chłopiec dumnie, ale w jego głosie odczuwało się jeszcze strach po niedawnym otarciu się o śmierć – syn króla Zernów.

– Chyba damy twojemu ojcu jakiś inny tytuł. Ja jestem jedynym królem tego kraju.

Chłopiec zaśmiał się drwiąco.

Mój ojciec cię zniszczy. Żaden Irialczyk nie będzie rządził Zerną.

– Zobaczymy, ale dzisiaj lepiej uważaj mnie za Zernę i trzymaj się blisko. Nie jestem pewien, czy inni Lankonowie tak łatwo wybaczają jak ja.

Za Rowanem jechali jego rycerze, a dalej grupa Lankonów z Daire, Cilean i Xante na czele.

– Czy zawsze jest taki głupi? – pytał Daire, patrząc na plecy mężczyzny, który rzekomo był Irialem, a traktował Zernę jak przyjaciela. – Jak wam się udało utrzymać go przy życiu? – dziwił się.

Xante patrzył na Rowana i chłopaka Zernów w zamyśleniu.

– Aż do dzisiejszego wieczora był łagodny jak baranek. To już jego siostra miała więcej ognia. I dotychczas mówił tylko po angielsku.

– Jeżeli będzie dalej wyjeżdżał sam przeciwko Zernom, nie pożyje długo – stwierdził Daire. – Nie będziemy się starali go powstrzymywać przed tymi głupstwami, które ma zamiar wyprawiać. Sądząc po tym, co zrobił dzisiaj, otworzyłby bramy Escalonu przed każdym najeźdźcą. Lankonia mogłaby upaść pod rządami takiego głupca. Nie, absolutnie nie będziemy mu zabraniać samotnych wypraw do wroga. Prędko się go pozbędziemy, a Geralt zostanie naszym królem.

– Czy naprawdę jest głupi? – zapytała Cilean. – Gdybyśmy zaatakowali tych chłopców i zabili syna Brocaina, nie zaznalibyśmy spokoju, póki Brocain nie zabiłby setek naszych ludzi. A teraz mamy ważnego zakładnika. Brocain nie może nas zaatakować z obawy o własnego syna. I mówicie, że ten Rowan przez kilka tygodni podróży nie zdradził się, że mówi naszym językiem. No wiesz, Xante, dziwię ci się. Co jeszcze ten człowiek wie o nas, a czego my nie wiemy o nim? – Popędziła k by zrównać się z Rowanem.

Przez cały wieczór Cilean obserwowała Rowana, jego siostrę, siostrzeńca i rycerzy, wyłaniających się z mroku wokół ogniska przed pięknym jednobarwnym namiotem Rowana. Chłopak Zernów, Keon, siedział w pobliżu nich cichy, skupiony, naburmuszony. Cilean była pewna, że postępowanie Rowana było dla niego równie niezrozumiałe, jak dla Irialów. Rowan trzymał swego małego siostrzeńca na kolanach i opowiadał mu coś, a chłopak śmiał się i piszczał. Żaden lankoński ojciec nie trzymałby tak dziecka w tym wieku. Chłopców czteroletnich, a nawet dziewczynki przeznaczane do Gwardii Kobiet uczono już posługiwać się bronią.

Cilean patrzyła, jak uśmiechał się do siostry, pytał, czy jej wygodnie… Zaczęła się zastanawiać, jak by się żyło z takim mężczyzną pełnym sprzeczności, który sam stawiał czoło trzem Zernom, a dwie godziny później zabawiał dziecko i żartował z kobietą. Jak taki człowiek może być wojownikiem? Jak może być królem?

Wcześnie następnego ranka, przed wschodem słońca, wartownicy zatrąbili na alarm. Natychmiast Lankonowie odrzucili lekkie przykrycia i zerwali się na nogi.

Rowan wyszedł ze swego namiotu tylko z przepaską na biodrach, a Lankonowie po raz pierwszy mogli obejrzeć jego ciało. Mięśnie takie, jakie miał Rowan, zdobywa się tylko ciężką pracą.

– Co się dzieje? – zawołał do Xante po lankońsku.

– Zernowie – krótko odpowiedział Xante. – Brocain przyjeżdża walczyć o swego syna. Wyjeżdżamy mu naprzeciw.

Dosiadł już konia.

Rowan złapał Xante za ramię i szarpnął.

– Nie będziemy atakować dlatego, że ty tak uważasz. Keon! – krzyknął. – Przygotuj się na spotkanie ojca.

Xante spojrzał zimno na Rowana.

– To ty ryzykujesz życiem.

Rowan przełknął słowa gniewu i spojrzał ostrzegawczo na Neile, który już zrobił krok w kierunku Xante.

podejrzewał, że w niego wątpią, ale oni nie wątpili, oni byli pewni, że nie będzie z niego żadnego pożytku.

Ubrał się w ciągu kilku minut. Nie założył kolczugi, jak do walki, lecz aksamitną haftowaną szatę, jak na spotkanie towarzyskie. Zmarszczył się, gdy Lankonowie roześmiali się, a Keon pokiwał głową ze zdumienia. W tym momencie chłopiec żałował, że go wczoraj nie zabili. Nawet śmierć wydała mu się lepsza od spotkania z ojcem.

Cilean patrząc z daleka widziała, jak przez twarz Rowana przemknęła złość. Gdyby miała go poślubić, nieźle byłoby teraz do niego dołączyć. A poza tym była bardzo ciekawa, jak miał zamiar poradzić sobie z tym starym zdrajcą, Brocainem.

– Czy mogę jechać z tobą? – zapytała Cilean Rowana.

– Nie! – zawołali jednocześnie Daire i Xante. Rowan zmierzył ich spojrzeniem twardym jak stal.

– Mogą zaryzykować życie angielskiego królewicza, ale nie jednego ze swoich – powiedział z wyraźną goryczą.

Cilean trzymała długą dzidę, łuk, a na plecach miała przytroczony kołczan ze strzałami.

– Jestem strażnikiem i sama decyduję.

Rowan uśmiechnął się do niej i Cilean zamrugała, jak gdyby oślepiło ją jaskrawe słońce. Boże na niebiosach, ależ on był przystojny!

– To przyprowadź konia – powiedział, a Cilean popędziła po konia jak uczennica, która chce się przypodobać nauczycielowi.

Rowan patrzył za nią. Feilan nie opowiadał mu o inteligencji i szczerości Lankonek.

Inni Lankonowie nie przejęli się zbytnio pojawieniem się Rowana i siadali na konie ustawieni w długim rzędzie, patrząc spokojnie, jak Rowan, Cilean, trzej angielscy rycerze i Keon jechali na spotkanie dwustu wojowniczych Zernów i pewnej śmierci.

– Wyprostuj plecy, chłopcze – rzeki Rowan do Keona. – Przecież nie boisz się gniewu swego króla.

– Mój ojciec jest królem – szybko powiedział chłopiec. Jego ciemna twarz była prawie tak blada, jak twarz Rowana.

Zatrzymali się około stu jardów od Zernów, którzy spokojnie siedzieli i czekali na przybycie tej małej grupy. Rowan jechał dalej sam. Słońce oświetlało jego haftowaną złotem tunikę, złociste włosy, błyskało w brylancie na rękojeści jego miecza, migotało na uprzęży konia. Lankonowie, czy to Irialowie czy Zernowie, nigdy nie widzieli jeszcze tak bogato ubranego człowieka. Różnił się od nich w sposób uderzający, był jak róża wśród pustynnych ostów. Wpatrywali się w niego z zachwytem.

Po chwili wahania podjechał do Rowana olbrzymi mężczyzna. Twarz miał pełną blizn, głęboka szrama sięgała mu od lewego oka do szyi, a pól ucha miał odcięte. Ręce i nogi pokrywały niezliczone blizny. Wyglądał, jak gdyby nigdy w życiu się nie uśmiechnął.

– Czy ty jesteś Anglikiem, który zabrał mojego syna? – zapytał głosem, od którego koń Rowana zaczął przebierać nogami. Zwierzę wyczuwało niebezpieczeństwo.

Rowan uśmiechnął się do tego człowieka, skutecznie ukrywając fakt, że serce łomotało mu jak młotem. Zaczął wątpić, czy jakikolwiek trening bojowy mógł przygotować do walki z takim przeciwnikiem.

– Jestem Lankonem, następcą króla Thala. Będę królem wszystkich Lankonów – powiedział z zadziwiającą pewnością.

Na chwilę tamten aż otworzył usta, a potem szybko je zamknął.

– Zabiję stu ludzi za każdy włosek, który spadnie z głowy mego syna.

Rowan krzyknął przez ramię.

– Keon! Chodź tu do przodu!

Brocain zmierzył syna od góry do dołu, zamruczał z zadowoleniem, że nie stała mu się krzywda, a potem kazał mu dołączyć do Zernów stojących na wzgórzu.

– Nie! – rzeki ostro Rowan. Opuścił rękę tak, że sięgała rękojeści miecza. Nie okaże ani odrobiny strachu, jaki odczuwał, i nie odda temu człowiekowi Keona. Los rzucił chłopca w jego ręce, więc go zatrzyma. Nie przeoczy tej małej szansy na pokój. – Na to nie mogę pozwolić. Keon zostanie ze mną.

Znów Brocain rozdziawił usta, ale szybko odzyskał rezon. Słowa i czyny tego człowieka nie pasowały do jego gładkiej, jasnej twarzy.

– Będziemy o niego walczyć – powiedział sięgając po miecz.

– Wolałbym nie – odparł grzecznie Rowan, z nadzieją, że nikt nie zauważył, jak zielenieje – ale będę się bić, jeśli zajdzie konieczność. Chcę zatrzymać Keona u siebie, bo rozumiem, że jest twoim następcą.

Brocain rzucił okiem na Keona.

– Jest, o ile można kogoś tak głupiego dopuścić do rządzenia.

– Nie jest głupi, tylko młody, zapalczywy i kiepsko strzela. Chciałbym go zatrzymać, żeby zobaczył, że Irialowie to nie demony. Może któregoś dnia zapanuje między naszymi ludami pokój. – Rowan zawiesił głos. – I chciałbym go nauczyć celnie strzelać.

Brocain długo patrzył na Rowana, który wiedział, że tamten decyduje teraz o życiu i śmierci jego i Keona. Rowan nie wierzył, by człowiek taki jak on mógł się kierować miłością do syna.

– Nie wychowywał cię stary Thal – powiedział w końcu Brocain. – On by już zabił mojego syna. Jaką mam gwarancję jego bezpieczeństwa?

– Moje słowo – odparł uroczyście Rowan. – Ręczę własnym życiem, że nie zostanie skrzywdzony przez Iriala. – Wstrzymał oddech.

Żądasz ogromnego zaufania – powiedział Brocain. – Jeśli cokolwiek mu się stanie, będę cię zabijał tak powoli, że będziesz się modlił o śmierć.

Rowan kiwnął głową.

Brocain przez chwilę nic nie mówił, przyglądając się Rowanowi. Miał w sobie coś niezwykłego. Coś, co go odróżniało od reszty Lankonów. I choć ubrany był strojniej niż kobieta, Brocain czuł, że był inny, niż wydawał się na pierwszy rzut oka. Nagle poczuł się stary i zmęczony. Przeżył już śmierć kilku swoich synów, stracił w walkach trzy żony. Został mu tylko ten młody chłopak.

Spojrzał na syna.

– Idź z tym człowiekiem i ucz się od niego. – Zwrócił się do Rowana. – Trzy lata. Jeśli nie oddasz go za trzy lata licząc od dnia dzisiejszego, zrównam twoje miasto z ziemią. – Ściągnął wodze konia i wrócił do swoich ludzi na wzgórzu.

Keon popatrzył na Rowana pełnym podziwu wzrokiem, lecz nic nie powiedział.

– Chodź, chłopcze, jedziemy do domu – rzeki w końcu Rowan, oddychając z ulgą, z uczuciem, jakby uniknął okrutnej śmierci. – Trzymaj się mnie, póki ludzie się do ciebie nie przyzwyczają. Nie zachwyca mnie perspektywa tortur.

Gdy mijali Cilean, Rowan skinął na nią, a ona, nie mogąc słowa wykrztusić z wrażenia, pojechała za nimi. Ten Anglik, wystrojony w kolorowe piórka jak tokujący ptak, wygrał słowny pojedynek ze starym Brocainem! „Wolałbym nie” – powiedział, wzywany do walki, chociaż widziała, że trzymał rękę koło miecza. A jak mu powiedział, że Irialowie zatrzymają chłopca! Nawet nie drgnął, nie okazał, w ogóle strachu.

Wróciła do reszty, ale wciąż nie mogła mówić. Ten Rowan nie tylko wyglądał inaczej, ale był inny. Albo był największym głupcem, albo najodważniejszym człowiekiem na świecie. Dla dobra Lankonii, a także – uśmiechnęła się pod nosem – dla swego własnego, jako jego przyszłej żony, miała nadzieję, że prawdą jest to drugie.

Загрузка...