4

Jura była sama na długim placu ćwiczeń. Po obu jego stronach stały tarcze celownicze do lanc i luków, miejsca do trenowania zapasów, bieżnie, przeszkody do przeskakiwania. Teraz, kiedy znajdowała się tam z jedną tylko samotną kobietą, plac wydawał się olbrzymi. Inne strażniczki pobiegły do miasta, gdy goniec przyniósł wiadomość, że nadjeżdża królewicz.

– Ha, ha, królewicz – mruknęła Jura, ciskając oszczepem do celu i trafiając w środek tarczy. Jest Anglikiem i chce jej bratu zabrać należne mu miejsce na tronie. Pocieszała się myślą, że wszyscy Lankonowie są co do tego zgodni. Przynajmniej raz wszystkie plemiona złączyła wspólna myśl: ten Anglik nie może być ich królem, jak nie mógł nim być angielski król Edward.

Słysząc jakiś dźwięk, obróciła się z uniesionym oszczepem. Wycelowany był prosto w szyję Daire.

– Za późno – powiedział z uśmiechem. – Przecież mogłem użyć łuku już na skraju boiska. Nie powinnaś być tu sama, bez żadnej straży.

– Daire, och, Daire – zawołała i zarzuciła mu ręce na szyję. – Tak za tobą tęskniłam.

Chciała go dotykać, obejmować, całować i wymazać z pamięci wspomnienie mężczyzny znad rzeki. Ostatniej nocy obudziła się zlana potem i nie była w stanie myśleć o nikim innym, tylko o tym nieznajomym, którego nigdy dotąd nie widziała, najprawdopodobniej wieśniaku, jakimś krzepkim drwalu powracającym do żony i dzieciaków.

– Pocałuj mnie – poprosiła.

Daire pocałował, lecz nie był to taki pocałunek, jak mężczyzny z lasu. Nie poczuła palącego pożądania ani niepohamowanej namiętności. Rozwarła usta pod jego ustami i wsunęła w nie język.

Daire cofnął się i zmarszczył. Był przystojnym mężczyzną o ciemnych oczach i wystających kościach policzkowych, ale nie tak przystojnym, jak mężczyzna z lasu, niechcący nasunęło się Jurze porównanie.

– Co się stało? – spytał Daire ochrypłym głosem. Jura opuściła ręce i odwróciła się, chcąc ukryć zaczerwienioną twarz w obawie, że odczyta jej myśli.

– Tęskniłam za tobą, to wszystko. Czy kobieta nie może już z entuzjazmem powitać swego przyszłego?

– Daire milczał tak długo, że w końcu obróciła się, by na niego spojrzeć.

Daire pochodził z plemienia Vatellów i na wyprawie, którą dowodził Thal, ojciec Daire zabił ojca Jury. Thal zabił ojca Daire, a wtedy dwunastoletni chłopiec zaatakował Thala kamieniem i złamaną lancą; Thal przerzucił chłopaka przez siodło i zabrał do Escalonu. Ponieważ dwa tygodnie wcześniej zmarła matka Jury, Thal wziął też Jurę i swego syna Geralta i nadzorował ich kształcenie i treningi. Jura miała zaledwie pięć lat; czuła się bardzo samotna i zagubiona, straciwszy w tak krótkim czasie oboje rodziców. Przylgnęła więc do wysokiego, małomównego Daire. W miarę jak dorastali, czuła się z nim coraz bardziej związana. Jednak, mimo że spędziła przy nim większość życia, nigdy nie potrafiła odgadnąć, co myśli.

– Przyjechał? – zapytała chcąc, żeby przestał na nią patrzeć tak, jak wtedy, gdy miała sześć lat i wyjadała jego suszone owoce, a później skłamała, kiedy pytał, czy nie wie, kto je ukradł.

– Przyjechał – odpowiedział cicho, wciąż ją obserwując.

– A ludzie go nie wygwizdali? Czy dali do zrozumienia temu angielskiemu uzurpatorowi, co o nim myślą. Czy…

– Otworzył Bramę św. Heleny.

Jura parsknęła.

– Z iloma końmi? Thal nie będzie uszczęśliwiony, gdy się dowie, jak jego tchórzliwy syn…

– Otworzył ją gołymi rękami.

Jura spojrzała na Daire.

– Chciał otworzyć bramę, żeby mogły przejechać jego wozy, więc kazał swoim ludziom użyć taranu. Nie udało się, więc królewicz Rowan przyłożył dłonie do bramy i modlił się do Boga o pomoc. Brama się rozwarła.

Jura patrzyła nieruchomym wzrokiem. Legenda głosiła, że gdy przybędzie prawdziwy król Lankonii, brama się dla niego otworzy.

Odzyskała rezon.

– Przez lata nikt nie próbował jej otworzyć. Musi być przeżarta rdzą. Na pewno wszyscy o tym wiedzą.

– Xante padł na kolana przed królewiczem.

– Xante? – spytała Jura, otworzywszy szeroko oczy ze zdumienia. – Xante, który się zaśmiewa, jak tylko jest mowa o Angliku? Ten sam Xante, który przesyłał meldunki, jaki to głupiec z tego człowieka?

– Pokłonił mu się i nazwał go królewiczem. Wszyscy strażnicy i wszyscy ludzie, którzy tam byli, kłaniali mu się.

Jura popatrzyła w dal.

– To utrudni sprawę. Chłopi są bardzo przesąd- ni, ale nie spodziewałam się tego po strażnikach. Musimy ich przekonać, że były to po prostu zardzewiałe wrota. Czy Thal już wie?

– Tak – odpowiedział Daire – są już u niego.

– Są?

– Królewicz Rowan, jego siostra i jej syn.

Jura bawiła się oszczepem, ale czuła się zdruzgotana. Miała wrażenie, że jest jedyną osobą przy zdrowych zmysłach, jaka jeszcze została. Czy cała Lankonia ma zamiar odrzucić to, w co wierzy, tylko dlatego, że jakaś zardzewiała brama otworzyła się po uderzeniu taranem? Z pewnością Daire nie wierzy w tego uzurpatora.

– Musimy przekonać Thala, że królem powinien zostać Geralt. Powiedz mi, czy oni wyglądają bardzo angielsko? Czy wyglądają i zachowują się obco?

Nagle ręka Daire wyskoczyła szybko jak wąż; złapał za gruby warkocz Jury, okręcił go na przegubie i przyciągnął jej twarz do siebie.

– Daire! – westchnęła. Nie była na to przygotowana. Gdy była z nim, jej czujność słabła. Ufała mu absolutnie.

– Jesteś moja. Byłaś moja, kiedy miałaś pięć lat. Z nikim się tobą nie będę dzielił. – Błysk w jego oczach ją przeraził.

– Co się stało? – wyszeptała. – Co ten Rowan zrobił?

– Może ty odpowiesz na to pytanie lepiej ode mnie.

Strach jej minął. Wciąż trzymała oszczep w lewym ręku, lecz teraz jego ostrze przystawiła mu do żeber.

– Puść mnie albo cię przedziurawię.

Równie szybko jak złapał jej włosy, tak je puścił uśmiechnął się. Jura nie odwzajemniła uśmiechu.

– Wytłumacz się!

Daire wzruszył ramionami.

– Czy kochanek nie może być zazdrosny?

– Zazdrosny o kogo? – spytała Jura ze złością. Nie odpowiedział, a jej bardzo się nie spodobało, że uśmiechał się tylko ustami, a nie oczami. Znali się zbyt długo, by mogła ukryć przed nim swoje myśli. W jakiś sposób przejrzał ją, kiedy go pocałowała, i nie dał się zbić z tropu rozmową o Angliku. Zdradziła się tym pocałunkiem i dała znak, że coś jest nie w porządku.

Uśmiechnęła się do niego.

– Nie masz powodu być zazdrosny. Może przez tę moją złość tak cię… – zawahała się – dopadłam.

– Popatrzyła na niego i bezgłośnie prosiła, by jej więcej nie dręczył.

W końcu i on się uśmiechnął.

– Chodź – powiedział – nie chcesz zobaczyć nowego królewicza?

Odetchnęła z ulgą, że minęły już te pełne napięcia chwile, i znów podniosła oszczep.

– Prędzej bym sama poszła do obozu Ultenów. Na twarzy Daire znów pojawił się ten dziwny wyraz, ale tym razem nie pytała go o przyczynę.

– Idź, idź do niego – powiedziała. – Thal będzie cię potrzebował. Wszyscy będą potrzebni, żeby temu angielskiemu lalusiowi znosić słodycze. – Daire się nie ruszał. – Na pewno później będzie uczta.

Jura rzuciła silnie oszczepem i trafiła w czerwone kółko na tarczy.

– Nie przypuszczam, żebym dzisiaj była choć trochę głodna. Idź już sobie, muszę potrenować.

Daire się zmarszczył, jakby go coś zastanowiło, a następnie odwrócił się bez słowa w stronę murów miasta.

Jura ze złością wyciągnęła oszczep z pokrytej słomą tarczy. Więc taki był powrót kochanka, pomyślała. Ona mu się rzuca w ramiona, on ją odpycha, a za chwilę, ciągnąc ją za włosy, mówi, że jest zazdrosny. Dlaczego nie okazał tej zazdrości choćby kilkoma pocałunkami? Dlaczego nie zrobił czegoś, co wymazałoby z jej pamięci obraz tamtego mężczyzny nad rzeką?

Rzuciła jeszcze raz, rzucała i rzucała. Postanowiła, że będzie przez cały dzień tak ćwiczyć, żeby wieczorem padać ze zmęczenia i nie pamiętać jego rąk na swych nogach, jego ust na swych ustach ani… Zaklęła, rzuciła oszczepem i nie trafiła. – Mężczyźni – parsknęła ze złością. Daire się jej przypatrywał i ciągnął za włosy, inny ją pieścił, a jakiś Anglik zagrażał Lankonii. Znów rzuciła oszczepem, i tym razem trafiła dokładnie w środek tarczy.

Rowan stał przed drzwiami do komnaty ojca i usiłował chociaż trochę otrzepać się z pyłu po podróży. Nie dano mu czasu, by móc się przebrać i godnie zaprezentować. Powiedziano, że Thal chce go widzieć natychmiast po przyjeździe, bez żadnej zwłoki.

Po chwili zastanowienia, gdy zobaczył brud panujący w tym domu, zwątpił, czy jego zakurzone odzienie będzie Thala raziło. Kopnął spod nóg obgryzioną kość, wyprostował się i pchnął ciężkie dębowe drzwi. Izba była ciemna i musiał przez chwilę przyzwyczajać wzrok. Thal nie miał chyba ochoty rozmawiać, bo przyglądał się bez słowa synowi, co dało Rowanowi czas, by popatrzeć na ojca.

Stary leżał na stosie futer o długim i szorstkim włosie, co bardzo do niego pasowało, bo sam był jakiś szorstki, niezwykle wysoki, co najmniej cztery cale wyższy od Rowana, ale nie tak masywny. Może kiedyś miał piękną twarz, ale teraz było na niej zbyt wiele blizn od zbyt wielu bitew. Rowan z łatwością mógł go sobie wyobrazić na olbrzymim rumaku, wymachującego mieczem nad głową i prowadzącego tysiąc ludzi do zwycięskiej walki.

– Podejdź do mnie, synu – wyszeptał Thal głosem, w którym słyszało się cierpienie. – Chodź i usiądź przy mnie.

Rowan siadł na brzegu loża ojca. Udało mu się opanować zdenerwowanie tylko dlatego, że ćwiczył to latami. Latami starał się, by jego świadectwa przesyłane do Thala przez nauczyciela wypadały jak najlepiej. Zawsze chciał sprostać wymaganiom tego człowieka, którego nigdy me widział. Gdy patrzył teraz na niego, ciemnego i szorstkiego, obawiał się, że może go rozczarować taki jasnowłosy, delikatny syn. Jednak nie dał nic po sobie poznać.

Thal wyciągnął pełną blizn, lecz mocną jeszcze rękę i pogładził policzek syna. Ciemne, stare oczy zwilgotniały.

– Wyglądasz jak ona. Jak moja piękna Anna. – Przesunął ręką po ramieniu Rowana. – Jesteś zbudowany jak mężczyźni z jej rodziny. – W jego oczach i ustach pojawił się uśmiech. – Ale wzrost masz Lankonów. Przynajmniej coś masz po mnie, bo innego podobieństwa nie widzę. I te włosy! Zupełnie jak Anna.

Thal chciał się zaśmiać, ale był to kaszel. Rowan wyczul, że ojciec nie życzy sobie współczucia, więc czekał spokojnie, aż minie mu atak.

– Coś mnie zżera wewnątrz. Wiedziałem o tym od dawna, ale odkładałem śmierć do twojego przyjazdu. Czy Wilhelm dobrze cię traktował?

– Bardzo dobrze – odparł nieśmiało Rowan. – Już lepiej nie mógł.

Thal uśmiechnął się i przymknął na chwilę oczy.

– Wiedziałem, że tak będzie. Zawsze cię kochał. Kochał cię od dnia twoich narodzin. Gdy Anna umarła… – Przerwał. – Śmierć przynosi wspomnienia. Modlę się, żeby już niedługo zobaczyć twoją matkę. Po śmierci mojej drogiej Anny sam oddałbym cię Wilhelmowi na wychowanie, gdyby o to poprosił. Ale on zaatakował moich ludzi i mnie, próbował cię odebrać.

Thal znów zakaszlał, lecz szybko opanował atak.

– Mogłeś po mnie posłać – łagodnie powiedział Rowan. – Przyjechałbym.

Widać było po uśmiechu, że Thala bardzo pocieszyło to stwierdzenie.

– Tak, ale ja chciałem, żebyś się wychowywał u Anglików. Anna nauczyła mnie pokoju. – Wziął Rowana za rękę – Nikt nie podbił Lankonów, chłopcze. Przetrzymaliśmy najazdy Hunów, Słowian, Awarów, Rzymian i Karola Wielkiego. – Przerwał i uśmiechnął się. – Nie zdzierżyliśmy księży. Zrobili z nas chrześcijan. Ale zwalczaliśmy najeźdźców. My, Lankonowie, możemy zwyciężyć każdego. Oprócz siebie – dodał ze smutkiem.

– Plemiona zwalczają się wzajemnie – powiedział Rowan. – Sam to widziałem.

Thal ścisnął Rowana za rękę.

– Słyszałem, że stanąłeś sam przeciwko Zernom i sam spotkałeś się z Brocainem.

– Zernowie są Lankonami.

– Tak – powiedział bez wahania Thal, a Rowan czekał, aż ojciec opanuje następny atak kaszlu. – Gdy pojechałem do Anglii, gdy poznałem Annę zobaczyłem, jak jest w kraju, gdzie mają jednego króla. Nazywam się królem Lankonii, ale właściwie jestem tylko królem Irialów. Żaden Zerna ani Vatell nie nazwie mnie królem. Zawsze będziemy podzielonym narodem plemion. Ale jeśli się nie zjednoczymy, Lankonia zginie.

Rowan zaczynał rozumieć, czego ojciec od niego oczekiwał.

– Chcesz, abym zjednoczył Lankonów? – W jego głosie słychać było przerażenie. Póki nie przyjechał do Lankonii, nie zdawał sobie sprawy, jak podzielone są te wszystkie plemiona. Ale przecież fakt, że przeciwstawił się trzem chłopcom czy staremu człowiekowi, nie oznaczał, że potrafi podbić cały kraj.

– Zostawiłem cię na wychowanie poza swoim krajem – ciągnął Thal. – Nie jesteś Irialem, a ponieważ jesteś na pół Anglikiem, może zaakceptują cię inne plemiona.

– Rozumiem – rzekł Rowan i na moment przymknął oczy.

Od wielu dni wiedział, że w Lankonii musi zapanować spokój, a on, jako król, musi zażegnać wojnę między plemionami. Ale zjednoczyć je? Doprowadzić do tego, by stary Brocain i arogancki Xante zostali jego przyjaciółmi! Czy starczy na to całego życia jednego człowieka? Teraz, ponieważ otworzył jakąś starą zardzewiałą bramę, wierzyli, że ma być ich królem. Lecz Rowan nie był pewien, czy ta wiara potrwa długo. Wystarczy, że zrobi coś, co im się wyda angielskie, i już znów będzie obcym, cudzoziemcem.

– Wybrałeś mnie zamiast Geralta, bo jestem Anglikiem – powiedział miękko. – Lankonowie uważają, że to mój przyrodni brat powinien być królem.

Thal wpadł w złość.

– Geralt jest Irialem. Nienawidzi każdego, kto nim nie jest. Słyszałem, że masz ze sobą syna Brocaina. Pilnuj go. Geralt by go zabił, gdyby mógł. Marzy o Lankonii zamieszkałej tylko przez Irialów.

– A inne plemiona też marzą o władaniu Lankonią? – zapytał Rowan zmęczonym głosem.

– Tak – odparł Thal. – W czasach ojca mojego ojca musieliśmy walczyć przeciwko najeźdźcom i byliśmy szczęśliwi. Mamy walkę we krwi. Teraz nie mamy innych wrogów, więc walczymy ze sobą.

– Uniósł pełne blizn ręce. – Zabiłem zbyt wielu własnych ludzi tymi rękoma. Nie mogłem przestać, bo jestem Irialem. – Ścisnął rękę Rowana i spojrzał błagalnie. – Zostawiam ci Lankonię, a ty ją musisz uratować. Potrafisz. Otwarłeś Bramę św. Heleny.

Rowan uśmiechnął się do umierającego ojca. Wspomniał dziedziczkę, którą mu dawano za żonę, a on odmówił. Gdyby się zgodził, mógłby teraz siedzieć przy kominku z ogarem u stóp i dziećmi na kolanach.

– To cud, że wiatr nie zwalił tej bramy dwadzieścia lat temu. – Z powodu trzech chłopców, starego mężczyzny i jakiejś zardzewiałej furty uchodzić za kogoś, kto może wszystko. Miał ochotę wskoczyć na konia i wyjechać z Lankonii tak szybko, jak się da. Ale znów poczuł, jak zabolała go blizna na udzie.

Thal się rozpromienił i ułożył z powrotem na poduszkach.

– Jesteś skromny jak Anna i, jak słyszałem, masz też jej łagodny charakter. Czy moi Lankonowie byli dla ciebie bardzo nieprzyjemni w czasie podróży?

– Straszni – odparł Rowan, uśmiechnąwszy się szczerze. – Nie mają zbyt wielkiego mniemania o Anglikach.

– Lankonowie wierzą tylko w Lankonów. – Popatrzył na Rowana, jak gdyby starał się zapamiętać jego jasne włosy i niebieskie oczy. – Ale ty to zmienisz. Zrobisz to, czego ja nie byłem w stanie. Może gdyby Anna żyła, udałoby mi się osiągnąć pokój, ale po jej śmierci straciłem siłę ducha. Lankonowie się powybijają, jeśli wszystkie plemiona się nie zjednoczą. Będziemy tak zajęci walkami między sobą, że nawet nie zauważymy, jak zza gór nadciągną jakieś wrogie hordy. Wierzę w ciebie, chłopcze.

Thal zamknął oczy, jakby starając się zebrać siły, a Rowan rozważał ogrom odpowiedzialności, jaką ojciec na niego nakładał. Ponieważ Thal kochał piękną kobietę, wierzył, że syn z tego związku będzie zdolny do czynów wielkich. Rowan chciałby choć w połowie tak wierzyć w siebie, jak wierzył w niego ojciec. To, co go czeka z upartymi Lankonami, gdyby chciał zmieniać wszystko, do czego od wieków przywykli, wydawało się Rowanowi zadaniem ponad siły. Znów miał ochotę uciekać do bezpiecznego domu, do Anglii. Ale wtedy przypomniał sobie Jurę. Była jedyną osobą w tym kraju, którą mógł zrozumieć. Może gdyby miał przy sobie Jurę, byłby w stanie podbić ten kraj.

– Ojcze – powiedział spokojnie – czy to prawda, że planujesz, abym poślubił Cilean?

Thal otworzył zmęczone oczy.

– Wybrałem ją jeszcze, gdy była dzieckiem. Przypomina mi Annę, jest spokojna i łagodna, lecz ma silny charakter. Jest kapitanem Gwardii Kobiet. Jest silna, a jednocześnie mądra i piękna. Będzie dla ciebie doskonalą żoną.

– Na pewno by była, ale… – Rowan przerwał, gdy Thal spojrzał na niego. Nawet jeśli ciało tego starca umierało, umysł miał świeży.

– Chyba nie ożeniłeś się z Angielką, co? Twoje dzieci byłyby bardziej angielskie niż lankońskie.

– Nie chodzi o żadną Angielkę – znacząco powiedział Rowan.

Ojciec czekał, przeszywając go oczyma na wylot, aż Rowan zaczął się wiercić na swoim miejscu. Mniej się bał Brocaina niż ojca, gdy tak na niego patrzył. Nic dziwnego, że sprawował władzę przez tyle lat

– Jest inna kobieta. O ile się orientuję, jest również w Gwardii i jest odpowiednią kandydatką na moją żonę. Na imię jej Jura.

Thal opadł z powrotem na futra, jak w agonii.

– Jak silne jest twoje uczucie do niej?

Rowan czul się trochę niepewnie i starał się panować nad rumieńcem zalewającym mu twarz. Pragnął jej tak bardzo, że gotów był rozczarować ojca, dla którego zawsze żył.

– Bardzo silne – zdołał powiedzieć i w tych słowach zawarte było cale jego pragnienie i pożądanie. Miał nadzieję, że ojciec zrozumie, że będzie walczył o Jurę.

Thal znów uniósł głowę i spojrzał twardo w oczy syna. Była w nich siła całych pokoleń królów lankońskich.

– Gdy ja chciałem Annę, to chciałem naprawdę. Byłbym ją wykradł nocą, gdyby król angielski mi jej odmówił. Czy takie są twoje uczucia do Jury?

Rowan przypomniał sobie namiętność, z jaką oddawała jego pocałunki.

– Tak. Takie same.

– Nie chcę wiedzieć, jak ją poznałeś. Pewnie była tam, gdzie nie powinna. To do niej podobne. Och, synu, czemu nie mogłeś pokochać Cilean? Jura stanowi problem. Jest tak zapalczywa jak jej brat i tak złośliwa, jak jej matka. Jej matka starała się zmusić mnie do małżeństwa po urodzeniu Geralta. Żeby mnie ukarać, poślubiła najbardziej mi oddanego człowieka, Josha. Jego życie z nią było piekłem.

Thal przerwał odpoczywając i zbierając siły.

– Jeśli ci oddam Jurę, spowoduje to wiele problemów. Cilean stanie się twoim wrogiem, a Iriałowie kochają Cilean i będą cię nienawidzić za to, że nią wzgardziłeś. Poza tym Jura jest obiecana.

– Obiecana? – Rowanowi dech zaparło.

– Tak – odparł Thal. – Ma poślubić syna Brity, wodza Vatellów. Nie warto narażać się Bricie.

Rowan rozdziawił usta.

– Kobieta jest wodzem plemienia? – Miał podbijać kraj rządzony przez kobietę? Czy ci Lanko- nowie spodziewali się, że stoczy z nią walkę wręcz?

Thal uśmiechnął się do syna.

– Ona używa rozumu tam, gdzie my, mężczyźni, siły fizycznej. Jest wodzem od czasu, gdy zabito jej męża. Brita już dawniej nienawidziła Irialów, a szczególnie mnie i mojego potomstwa, i nie należy jej jeszcze bardziej rozwścieczać. Będziesz miał dosyć kłopotów z ludźmi, którzy popierają Geralta. Nie możesz tego jeszcze rozważyć i ożenić się z Cilean? Albo z kim innym? Jura jest…

– Tą, której chcę – powiedział Rowan stanowczo.

Thal westchnął.

– Jest pewien sposób.

– Spróbuję go.

– Ona może przegrać, a ty możesz stracić i Jurę, i Cilean.

– Jeśli to walka, podejmę każde wyzwanie.

– To nie będzie twoja walka, ale Jury – zaczął wyjaśniać Thal. – Kobiety lankońskie były zawsze silne. W bitwach osłaniały plecy mężczyzny. Broniły się same, gdy mężczyzn nie było. Zawsze opłacało się mieć silną żonę i swego czasu można było wybrać żonę poprzez Honorium.

– To znaczy? – spytał Rowan.

– To trochę jak wasz angielski turniej, lecz uczestniczą w nim kobiety.

– Damskie potyczki? – upewnił się Rowan z niedowierzaniem.

– Nie, mają zawody w różnych konkurencjach:

sprawnościowe, strzelanie, rzut oszczepem, biegi, skoki, zapasy. Zwyciężczyni wygrywa mężczyznę, który zwołał Honorium.

Nim Rowan zdołał się odezwać, Thal chwycił go za rękę.

– Jeśli idzie o króla, należy rozesłać zaproszenia do wszystkich plemion. Jura jest młoda i nigdy nie brała udziału w bitwie. Nie wiadomo, jak zachowa się na zawodach. Równie dobrze może przegrać. Zresztą Cilean też.

– Muszę zaryzykować.

– Nic me rozumiesz. Większość naszych strażniczek to piękne kobiety, ale inne plemiona, żeby okazać pogardę dla irialskiego króla, przyślą potwory. – Thal wykrzywił usta. – Nigdy nie widziałeś kobiet Ultenów. To są brudne stwory, chytre i nieuczciwe. Ukradłyby ci włos z głowy w czasie snu, gdyby znalazły kupca. Brocain też przyśle na pewno jakieś brzydactwa. Moje woły są mniejsze i ładniejsze od kobiet Zernów. Pomyśl dobrze, co robisz, i bierz Cilean. Jest piękna i…

– A czy ty zaryzykowałbyś Honorium, aby wygrać moją matkę?

– Tak – odpowiedział łagodnie Thal. – Odważyłbym się na wszystko, gdy byłem młody, a krew we mnie wrzała na jej widok.

– A we mnie krew wrze na widok Jury – twardo odpowiedział Rowan. – Zwołaj Honorium.

Thal pokiwał głową.

– Dobrze, zrobię to, ale trzymaj się od niej z daleka. Niech się nikt nie dowie, że masz zamiar ją wygrać. Nie wiesz, jaką mógłbyś wywołać awanturę, gdybyś uraził syna Brity. Powiem, że Hononum ma wykazać, że sprawiedliwie traktujesz wszystkie plemiona. Wszystkie będą miały szansę, aby osadzić na tronie swoją królową. A teraz idź już. Przyślij mi Siomuna, żebym mógł ogłosić Hononum.

– Myślałem, że może zechcesz zobaczyć swoją córkę i wnuka.

Thal wytrzeszczył oczy.

– Lorę? To niemowlę, które zostawiłem? Jest z tobą?

– Tak i przywiozła swojego synka, Filipa. To bardzo mądre dziecko.

– Założę się, że nie takie mądre jak ty, gdy byłeś dzieckiem – powiedział Thal z uśmiechem. – Tak, przyślij ich. Mam nadzieję, że nie chce jakiegoś nieodpowiedniego mężczyzny.

Rowan się zaśmiał.

– Nie sądzę, chociaż chyba zainteresowała się Xante.

Thal śmiał się, aż zaczął kaszleć.

– Tym starym koniem bojowym? To świetna para. Nigdy nie był żonaty i trzeba by gorącej kobiety, by stopić jego zatwardziałe serce.

– Lora to potrafi jak nikt inny. – Rowan wstał, a potem nagle złapał rękę ojca i ucałował. – Żałuję… Żałuję, że…

– Nie! – rzeki ostro Thal. – Żądnych żalów. Jesteś taki, o jakiego się modliłem każdej nocy. Nie jesteś z żadnego plemienia, jesteś królem wszystkich Lankonów i możesz zjednoczyć kraj. Pragnę tylko, aby przy twoim boku stanęła żona… – Nie, nie, niczego nie żałuj. Przyślij do mnie moją córkę i chłopca.

– Tak, ojcze – rzeki Rowan wychodząc z komnaty.

– Synu! – zawołał Thal. – Niech Siomun da ci jakieś przyzwoite ubranie, żebyś nie wyglądał jak Anglik.

Rowan kiwnął głową i wyszedł. Oparł się o ciemną kamienną ścianę i przymknął oczy. Czuł olbrzymi ciężar zaufania, jaki ojciec na niego nałożył. Zawsze sądził, Że ma być królem jednego kraju, a teraz okazało się, że ma zjednoczyć sześć plemion, które się nienawidziły. Modlił się przez chwilę, prosząc Boga o radę. Zrobi wszystko, co w jego mocy, ufając, że Bóg mu pomoże. I Jura, pomyślał, otwierając oczy. Będzie z nim Jura, która też pomoże. Ruszył ciemnym korytarzem i zatrzymał się, gdy usłyszał podniesiony głos Lory i chichot Xante.

– Przepraszam, że przeszkadzam – odezwał się Rowan – ale ojciec chciałby zobaczyć ciebie i Filipa. A ty, Xante, czy mógłbyś mi poszukać człowieka imieniem Siomun?

– Tak, panie – rzekł Xante z szacunkiem i odszedł.

– Najpierw Siomun – wyszeptał Rowan później Jura. I poszedł za Xante, pogwizdując.

Jura opuszczała boisko z żalem, ale młody człowiek, który po nią przyszedł, powiedział, że sprawa jest pilna. Trochę jej się wydało dziwne, że potrzebna jest akurat w stajni, ale ostatnio wszystko było dziwne. Od czasu, gdy Thal posłał po swego angielskiego syna, cały jej świat wywrócił się do góry nogami. Pójdzie teraz szybko do stajni zobaczyć, czego od niej chcą, a później znajdzie Geralta, by go pocieszyć.

W stajni było ciemno i pusto. Pomyślała z niechęcią, że teraz Zernowie mogliby zaatakować i wygrać z powodu bałaganu u Irialów.

– Halo! – zawołała, lecz nikt nie odpowiedział. Wyciągnęła nóż, bo wydało jej się to podejrzane, i skradała się wolniutko, plecami do końskich zagród. Mimo całej ostrożności została jednak zaskoczona, bo nagle jakaś ręka zasłoniła jej usta. Druga wytrąciła jej nóż z ręki i Jura została wciągnięta w ciemność zagrody.

Zaczęła się szarpać, ale mężczyzna obrócił ją bez trudu w swych ramionach i przyciągnął jej ciało do swojego. Mimo że nie widziała w ciemności jego twarzy, czuła całym ciałem, że to był on.

Gdy jego usta odnalazły jej usta, odpowiedziała z całą namiętnością, jaka w niej narosła. Od wczoraj powtarzała sobie, że jej reakcja na tego przystojnego nieznajomego była zupełnym przypadkiem, czymś, co się już nie powtórzy. To było tamto miejsce i tamten czas. Tęskniła za Daire, a poza tym, gdy zobaczyła tamtego mężczyznę, oboje byli prawie nadzy. Nic dziwnego, że tak zareagowała. Nie należy wyolbrzymiać tego uczucia. To naturalne, że było jej miło po pocałunku tak przystojnego mężczyzny.

Ale okazało się, że Jura już zapomniała, jak to było. Zapomniała, co odczuwała w jego ramionach, jak jej ciało słabło i drżało od jego dotyku. Gdy podniósł głowę, objęła ramionami jego szyję, wplątała palce w jego włosy – i chciała go jeszcze i jeszcze.

– Jura – wyszeptał, jakby przeszywając ją głosem. – Będziemy razem – mruczał w jej usta.

Otworzyła usta przy jego ustach, jak kwiat otwierający się do pszczoły zbierającej pyłek. Nie myślała o żadnych konsekwencjach ani o tym, gdzie byli. Jeśli o nią szło, mogli być wśród ucztującego tłumu. Rozsunęła nieco nogi, przyciskając do niego biodra, a on trzymał ją, uniesioną.

– Moje kochanie – wyszeptał, całując jej szyję jak wygłodzony, jakby chciał smakować jej skórę.

– Będziemy razem. Zaplanowałem to.

– Tak – zamruczała z odchyloną głową, przymknąwszy oczy. – Razem. Teraz.

Oderwał się od niej i spojrzał w jej twarz.

– Kusisz mnie bardzo. Bardziej, niż myślałem. Jura, kochanie, nie wiedziałem, że można czuć coś takiego. Powiedz, że mnie kochasz. Chciałbym usłyszeć te słowa.

Nie myślała o żadnych słowach. Po prostu czuła.

Czuła jego ciało przy swoim, jego silne uda przyciśnięte do jej ud. Chciała czuć jego nagą skórę przy swojej, swoje piersi przy jego owłosionym torsie, splątać swoje palce nóg z jego. Chciała dotykać jego skóry dłońmi, czubkami palców, paznokciami.

– Jura. – Westchnął i wpił się w jej usta tak mocno, że straciła równowagę i upadła plecami na kamienną podłogę stajni. Nie puścił jej, tylko całował dalej, przygniatając ją swoim ciałem tak mocno, że dziewczyna bała się, że ją ten ciężar zabije. Jednak zamiast starać się uwolnić, przyciągnęła go jeszcze bardziej.

Nagle ją puścił i odsunął się w mroczny kąt stajni.

– Idź – powiedział ochryple. – Idź, albo nie będziesz już dziewicą. Zostaw mnie, Jura.

Usiadła prosto, przytrzymując się ostrych kamieni koło siebie, raniąc sobie dłonie. Serce waliło jej jak młotem, a ciało falowało.

– Idź stąd, zanim cię ktoś zobaczy – powiedział. Umysł Jury zaczynał powoli funkcjonować. Tak, nikt jej nie powinien zobaczyć. Z trudem udało jej się stanąć na drżących kolanach. Powlokła się kilka kroków do przodu, szukając oparcia o ścianę zagrody.

– Jura! – zawołał.

Nie odwróciła się. Czuła, że się rozpływa, nie miała sił na niepotrzebne ruchy.

– Pamiętaj, że jesteś moja – powiedział. – Nie daj się dotknąć synowi Brity.

Kiwnęła głową, zbyt oszołomiona, żeby zrozumieć, co mówi, i wyszła ze stajni. Jak to dobrze, że nogi same zaprowadziły ją do koszar kobiecych, bo głowę miała zbyt zaprzątniętą. Pocierała koniuszki palców wspominając jego dotyk.

– Jura! – zawołał ktoś, lecz nie odpowiedziała. – Jura! – powiedziała ostro Cilean. – Co z tobą? Gdzie twój nóż? Dlaczego masz rozpuszczone włosy? Co znaczą te ślady na szyi? Ktoś cię zaatakował?

Jura uśmiechnęła się krzywo do przyjaciółki.

– Nic mi nie jest – wyszeptała.

Cilean wzięła Jurę za ramię i, wyraźnie niezadowolona, zawlokła ją do swojej komnaty. Było to spartańsko urządzone pomieszczenie, w którym stały tylko niezbędne sprzęty: łóżko, stół, krzesło, umywalnia i duża skrzynia na ubranie. Na ścianach wisiała broń, a nad łóżkiem wyrzeźbiony drewniany krzyż.

– Siadaj – rozkazała Jurze, popychając ją na łóżko. Zwilżyła szmatkę i położyła jej na czole. – A teraz powiedz, co ci się stało.

Jura powoli dochodziła do siebie.

– Ja… ja… nic mi się nie stało. – Zsunęła kompres. Ręce jeszcze jej się trzęsły, ale już było lepiej. Musi trzymać się z daleka od tego mężczyzny. To było jak choroba, która dopadła właśnie ją, choroba, która mogła ją zabić. – Opowiedz mi najświeższe wieści – poprosiła. – Czy poznałaś już tego angielskiego pretendenta? – Może nienawiść do Anglika pozwoli jej zapomnieć o tej namiętności. – Czy jest taki głupi, jak myślałyśmy?

Cilean wciąż irytował wygląd przyjaciółki.

– Wcale nie jest głupi. Prawdę rzekłszy, jest niezwykłe odważny. Sam wyjechał na spotkanie Brocaina.

Jura parsknęła.

– Więc jest głupszy, niż myślałam. Być może tym razem pomogła mu jego ignorancja, ale następnym już mu się nie uda. Powinnaś pójść do Thala, póki jeszcze żyje, i błagać go, by cię zwolnił z przyrzeczonego małżeństwa z tym wstrętnym człowiekiem.

Cilean uśmiechnęła się znacząco.

– Wcale nie jest wstrętny. Pocałował mnie i było to bardzo, bardzo przyjemne.

Jura spojrzała na nią twardo.

– Za wiele sobie pozwała. Czy uważa, że kobiety lankońskie mają takie swobodne obyczaje? Jak śmie całować strażniczkę, jakby to była wieśniaczka? – Mówiąc to Jura czuła, jak jej twarz płonie. Nieznany mężczyzna odważył się na więcej niż pocałunek, a ona, zamiast myśleć o swoich obyczajach, niemalże się z nim parzyła, jak zwierzę, na stajennej podłodze, wśród słomy i końskiego łajna.

– Ma moje pozwolenie, by to zrobić kiedy zechce – powiedziała Cilean i odwróciła się. – Ale to się już nie zdarzy. Thal zwołał Honorium, by walczyć o nowego króla.

– Honorium? – powtórzyła Jura z niedowierzaniem, nareszcie zwracając w pełni uwagę na przyjaciółkę. – Przecież czegoś takiego nie było za mojego życia, a nawet pewnie i Thala. – Skoczyła na równe nogi. – Jak ten przybłęda śmie! Przecież to obraza dla ciebie. Tak, jakby wybrana dla niego kobieta nie była dość dobra! Bękart! Jest tchórzliwym, zasmarkanym…

– Jura! – Cilean odwróciła się. – Nie masz racji co do niego, poza tym to Thal zwołał Honorium, Mówi, że jego syn ma być królem wszystkich Lankonów i dlatego jego żona ma być wybrana ze wszystkich plemion. To bardzo szlachetne ze strony Rowana, że się na to zgodził. Tylko jeśli wygra kobieta Zernów? Albo Ultenów? – W ostatnim pytaniu słychać było przerażenie. – Niewielu mężczyzn odważyłoby się na taki konkurs. Honorium nie zwoływano od czasu, gdy król Lorcan wygrał królową Mettę. Była to okropna kobieta, która straciła pół nosa w bitwie i była o dziesięć lat starsza od króla. Nie mieli dzieci. A jednak królewicz Rowan zgodził się poślubić zwyciężczynię Honorium.

Jura odwróciła się i cicho modliła o pomoc. Dlaczego wszyscy obdarzają tego cudzoziemca takimi szlachetnymi cechami?

– Na pewno nie zdaje sobie sprawy z ryzyka. Widział ciebie i sądzi, że wszystkie lankońskie wojowniczki są takie jak ty. Albo jest posłuszny jak pies i robi, co mu każą. – Śmiech Cilean przerwał jej i Jura musiała się obrócić.

– Królewicz Rowan absolutnie nie jest posłuszny. Jura, musisz go poznać. Dziś wieczorem będzie uczta. Przyjdź, przedstawię was i sama zobaczysz, jaki jest.

Jura już nie hamowała gniewu.

– Nie zdradzę swojego brata. Geralt powinien być królem, a to, co na razie słyszałam o tym Angliku, jeszcze mnie w tym utwierdza. Idź i ucztuj sobie z nim. Ja nie pójdę. Ktoś powinien tu zostać i pilnować obozu. Zresztą muszę ostrzyć broń.

– Na przykład twój nóż – wymownie rzekła Cilean, wskazując na pustą pochwę od noża.

– Prze… przewróciłam się w ciemności – odpowiedziała Jura z wahaniem, znów się rumieniąc na wspomnienie mężczyzny ze stajni. – Pójdę poszukać noża. Ty idź na ucztę, a rano się zobaczymy.

Jura szybko wyszła z komnaty Cilean, zanim przyjaciółka zdołała jej zadać więcej pytań na temat noża i śladów na szyi, jakie pozostawił tajemniczy mężczyzna.

Na samą myśl o nim Jurzę zrobiło się gorąco i rada była, że mogła ukryć rozpaloną twarz w ciemności. Noża w stajni nie znalazła i była pewna, że to on go zatrzymał. Oparła się na chwilę o przegrodę, przymknęła oczy I przeklinała swoją głupotę. Spotkała tego prostaka dwa razy i rzuciła się w jego ramiona jak ulicznica, na znając nawet jego imienia ani pozycji. Prawdopodobnie był jednym z niewolników, pracujących na mieście. Tyle że był czysty i mówił po irialsku pięknym głosem, ze staranną wymową, a nie z jakimiś obcymi chrząkaniami kaleczącymi język.

Mógł mi narobić kłopotów, pomyślała. Mógł użyć tego noża do szantażu. Na nożu wyryty był herb z dwoma stojącymi lwami i każdy się domyśli, że to jej własność. Wystarczyłoby, żeby go pokazał Daire – jak to powiedział? Synowi Brity. Gdyby Daire zobaczył ten nóż w rękach innego mężczyzny, mogłyby być problemy między Vatellami a Irialami.

– Idiotka! – przeklinała samą siebie. – Jesteś głupią puszczalską, która nie zasługuje na to, żeby być strażniczką. – Wyszła ze stajni, wciąż sobie złorzecząc.

Загрузка...