ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Tony spał wyciągnięty obok Sarah. Mimo że półżywa po szaleńczych uniesieniach, nie potrafiła zapaść w sen. Wrażenia z kolacji u Moiry Blake były zbyt intensywne, aby mogła od razu o nich zapomnieć.

Wysunąwszy się z objęć Tony'ego, podniosła się z łóżka i podeszła do okna.

Jak zwykle cały teren posiadłości oświetlały silne lampy. Poza ich zasięgiem wokół domu panowały egipskie ciemności. Właśnie z miejsca, w którym się teraz znajdowała, dostrzegła przedtem jakiś ruchomy cień. Jak potem się okazało, należał zapewne do przemykającego chyłkiem człowieka, który śledził ją z ukrycia. Później, stojąc na tarasie, była o krok od utraty życia. Teraz nie musiała się już bać, bo dom był pilnie strzeżony. Całą dobę.

Spojrzała z zazdrością na Tony'ego pogrążonego we śnie i westchnęła. Gdyby tylko potrafiła zasnąć. I zapomnieć o wszystkim choćby tylko na jedną noc.

Chmura, która do tej pory przesłaniała księżyc, zaczęła się przesuwać i dopiero teraz Sarah zobaczyła jezioro. Odbite w wodzie srebrzyste światło księżyca prześwitywało między gałęziami drzew. Widok był przepiękny.

Ciało Sarah przeszyły dreszcze. Już zawsze będzie spoglądała z przerażeniem na to jezioro. Pływanie w nim byłoby jak harce na ojcowskim grobie. Powinna być wdzięczna losowi, że nie mieszka na stałe w Marmet. To miasto kryło zbyt wiele ponurych tajemnic. Podczas wieczornego przyjęcia miała okazję sama się o tym przekonać. Nic nie byłoby w stanie ukryć wzajemnych animozji, dawnych przewinień i grzechów ludzi zasiadających przy stole Moiry Blake.

Weźmy takiego Charlesa Bartletta. Ten człowiek zachowywał się dziwnie. Mimo społecznego awansu i życiowych sukcesów zazdrościł Tony'emu tak bardzo, że nawet nie potrafił tego ukryć. Albo Paul Sorenson, obecny dyrektor banku. Sarah była pewna, że jej nie znosi, a może nawet pała do niej nienawiścią. Dlaczego? Nie miała pojęcia. Harmon Weatherly był natomiast człowiekiem miłym i łagodnym. Wyczuła to już przy pierwszym spotkaniu w mieście. A dzisiaj u Moiry starał się podtrzymywać przy stole lekki nastrój.

Sarah zadrżała. Zatęskniła nagle do jasno oświetlonych, pełnych życia ulic Nowego Orleanu.

Przyszły jej na myśl ładne dziewczyny, pracujące tam jako prostytutki. Niekiedy wpadały do jej restauracji na rogalika i filiżankę kawy, po dwie lub w towarzystwie jakiegoś klienta. Sarah nigdy ich nie osądzała. Tylko łasce Boga i Lorett Boudreaux zawdzięczała, że nie spotkał jej podobny los. Równie dobrze sama mogła przecież skończyć na ulicy.

Kobiety zebrane u Moiry Blakę stanowiły dość dziwaczny konglomerat postaci. Tiny Bartlett była ładna, lecz na każdym kroku starała się zyskać powszechne uznanie. Wychodząc za Charlesa, który, jak wspomniał Tony, pochodził z miejscowego plebsu, popełniła mezalians, który się jej opłacił. Żyła w dobrobycie, a mąż harował jak wół, by za wszelką cenę dorównać przedstawicielom miejscowej elity. Miał zadbane paznokcie i doskonale ostrzyżone włosy. Nosił garnitury od najlepszych krawców i wykwintne obuwie. Ale warstwa ogłady, jaką zyskał, przeobrażając się z dziecka ulicy w zamożnego, odnoszącego sukcesy biznesmena, była niezwykle cienka.

Sarah zaczęła się zastanawiać nad osobą Annabeth Harold. Starsza pani, nadal pracująca i nigdy nie zamężna, była wyraźnie gorzej sytuowana od pozostałych znajomych Moiry. Kilkakrotnie tego wieczoru Sarah czuła na sobie mało życzliwy, jakby zazdrosny wzrok tej kobiety. Ale tak dyskretny, że równie dobrze mógł być też wytworem jej wyobraźni.

Rozumiała, dlaczego w tym towarzystwie Annabeth Harold prawdopodobnie nie czuła się najlepiej. Jednak siedzący obok ludzie byli przecież jej przyjaciółmi i akceptowali ją taką, jaką była. Dlaczego więc ona nie akceptowała samej siebie?

Marcia Farrell była wdową, tak przynajmniej słyszała Sarah. Z pochwyconych strzępów rozmowy między Tiny i Annabeth dowiedziała się, że opuszczając przed laty Marmet, Marcia była osobą bez wykształcenia, tylko po podstawowym kursie dla sekretarek. Kilka lat później wróciła na stare śmieci. Obarczona dzieckiem, oświadczyła, że została wdową. Wkrótce potem odziedziczyła duży majątek i od tamtej pory stała się bogatą i szanowaną obywatelką Marmet. Tiny wspomniała Annabeth, że nikt w mieście nie znał nawet nazwiska męża Marcii, która nie lubiła o nim mówić.

No, i jeszcze ta Laura Hilliard. Abstrahując od faktu, że wdzięczyła się do Tony'ego, od samego początku Sarah poczuła do niej wyraźną niechęć. Laura była ugrzeczniona i przymilna, a zarazem zimna, wyniosła i pewna siebie. Jednym słowem, stanowiła pozbawione uczuć, wstrętne babsko.

Poprawka: bogate, wstrętne babsko.

Z tego, co mówił Tony, wynikało, że Laura Hilliard wprost leży na pieniądzach. Ma ich znacznie więcej, niż byłaby w stanie wydać do końca życia.

Zdaniem Sarah, znakomitym zalążkiem takiej fortuny mógł być milion dolarów.

Została jeszcze Moira Blake. Biedna Moira. Tak bardzo się starała, aby kolacja wypadła doskonale. Sarah westchnęła. Sama ponosiła część winy za nieudany wieczór, prowokując pozostałych gości. Głównie dlatego, że nie była w stanie znieść ich protekcjonalnego traktowania. O Moirze Sarah wiedziała niewiele. Tylko tyle, ile usłyszała od Tony'ego. Mówił, że owdowiała przed kilku laty i zakończywszy pracę w banku, przeszła niedawno na emeryturę. Od lat mieszkała w tym samym domu. Robiła dobre czekoladowe ciasto. Nie były to żadne rewelacje.

Tony poruszył się na łóżku. Sarah odwróciła się, obrzuciła wzrokiem jego długie, smukłe ciało okryte prześcieradłem i przypomniała sobie, jak szybko potrafił dać jej rozkosz. Był prostym, biednym chłopakiem, który, korzystając z pomocy kogoś, kto stał się dla niego przysłowiowym dobrym wujaszkiem, wyszedł na ludzi. Do tej pory Sarah nie przyszło nawet do głowy, aby sprawdzić, w jaki sposób dorobił się fortuny. Szybko jednak wybiła sobie z głowy wszelkie podejrzenia. Dwadzieścia lat temu Tony był zbyt młody, aby okraść bank i popełnić morderstwo, nie mówiąc o tym, że nie należał do ludzi, którzy potrafiliby popełnić taki okrutny czyn.

Musiała przyznać się ze wstydem, że na jej dobrą opinię o Tonym wpłynęły jego przymioty seksualne. W porę jednak przypomniała sobie, że potrafi właściwie oceniać ludzi. I że w żaden sposób nie mogłaby zakochać się w mężczyźnie, który wepchnął do skrzyni i zatopił w jeziorze ciało jej ojca.

W żaden sposób.

I nagle Sarah uprzytomniła sobie coś, co niemal ścięło ją z nóg, tak że musiała oprzeć się o okienną ramę. Zakochała się w Tonym? Miłość… To przecież przyspieszone bicie serca, pulsowanie krwi i uginanie się nóg w kolanach, połączone z gwałtownym przypływem adrenaliny na widok obiektu pożądania.

W porządku. Na taką chwilę czekała ostatecznie od wielu lat. Chciała ponownie się zakochać, a teraz jej marzenie stało się rzeczywistością. Ale dlaczego właśnie teraz, gdy jej życie zaczęło przypominać scenariusz jakiegoś mrocznego filmu sensacyjnego?

Drżąc na całym ciele, powoli odwróciła się od okna. W ostatniej chwili dostrzegła jakiś ruch wody w jeziorze. Ze sporej odległości, w jakiej się znajdowała, wydawało się jej, że widzi mały, okrągły przedmiot, który szybko zniknął. Pewnie był to nur lub konar któregoś z drzew okalających jezioro. A może…

Tony zamruczał przez sen. Czując, jak nagle ogarnia ją zmęczenie, a zarazem strach, wróciła do łóżka i wsunęła się w objęcia Tony'ego. Chwilę później nadszedł upragniony sen.

Około trzeciej nad ranem Sarah obudził donośny grzmot. Zdezorientowana, rozejrzała się wokoło i kiedy zaraz potem błyskawica rozświetliła na chwilę wnętrze pokoju, okazało się, że leży sama w łóżku. Wstała, zapaliła lampę i wyszła na korytarz w poszukiwaniu Tony'ego. Na dole paliło się światło, co przypomniało Sarah o obecności ochroniarzy. Pewnie do nich dołączył.

Niewiele myśląc, włożyła szlafrok Tony'ego i opuściła pokój. Zbiegając na dół, wołała To-ny'ego. Kiedy postawiła stopę na najniższym schodku, zgasło nagle światło i w domu zapanowały ciemności. Nie było to nic wyjątkowego. Podczas burz często wyłączano dopływ prądu.

– Tony! Chyba masz kilka świec i jakąś latarkę! – wykrzyknęła. Odpowiedziało jej głuche milczenie.

Sarah ruszyła w stronę frontowych drzwi i ujrzała nagle, jak otwierają się pod naporem silnego podmuchu wiatru, który wnosi do wnętrza falę deszczu. Zamknęła szybko drzwi, usiłując równocześnie wytłumaczyć sobie powód, dla którego Tony i obaj ochroniarze znaleźli się poza domem.

Podbiegła do frontowego okna, próbując dostrzec w blasku błyskawic przecinających czarne niebo, co dzieje się na zewnątrz. Oprócz strug deszczu i liści miotanych wiatrem nic nie było widać.

Jakiś słaby dźwięk dochodzący z głębi domu sprawił, że obróciła się błyskawicznie.

– Tony! Czy to ty?

I ponownie odpowiedziała jej głucha cisza. Nie pojawił się nikt. Gdzie podziali się obaj ochroniarze, podobno tak wspaniali? Dlaczego nie stoi teraz przed nią żaden z nich z latarką w ręku?

Sarah była już bardzo zdenerwowana.

– Dunn! Farley! Gdzie jesteście?

Usłyszawszy nagle nad głową trzask deski w podłodze, stłumiła krzyk. Ktoś w ciemnościach poruszał się na piętrze! Ale kto? Tony bądź któryś z ochroniarzy odpowiedziałby na jej wołanie. Trzasnęła druga deska, a potem trzecia. Jakiś człowiek szedł przez hol. Sarah ogarnęło przerażenie.

– Och Boże, och Boże…

Niewiele myśląc, rzuciła się do ucieczki. Kiedy biegła po gładkim parkiecie, szalejąca burza tłumiła odgłosy jej bosych stóp. W jednej chwili Sarah przypomniała sobie o istnieniu pod schodami niewielkiego schowka i pognała w tamtą stronę. Był bardzo mały, ale mógł zapewnić schronienie.

Ostrożnie nacisnęła klamkę. Na szczęście, zawiasy nie zaskrzypiały. Szybko wsunęła się do schowka i zamknęła za sobą drzwi, usłyszawszy, że intruz zaczyna schodzić na parter. Szedł szybko, biorąc po dwa schody naraz. Zacisnęła dłonie na klamce, bo w drzwiach nie było zamka.

Ze strachu, że ten człowiek ją usłyszy, wstrzymała oddech.

Gdy znalazł się na dolnym podeście, poczuła na całym ciele zimny pot. Instynktownie zaczęła się modlić.

Intruz przyspieszył kroku. Przeszedł szybko przez hol, obok jej kryjówki. I właśnie wtedy, kiedy uznała, że jest już bezpieczna, zorientowała się, że znieruchomiał. Pozostał w miejscu.

Och, tylko nie to, tylko nie to! – jęknęła w duchu.

Trzęsła się tak bardzo, że ledwie mogła ustać na nogach. Usłyszała zbliżające się kroki. Niemal czuła energię człowieka po drugiej stronie drzwi. Odruchowo przytrzymywała je.

– Ocal mnie, słodki Jezu. Nie pozwól umrzeć.

Sarah poczuła nagle, jak w jej rękach porusza się klamka. Pomyślała, że wszystko skończone, lecz właśnie wtedy rozbłysły nagle lampy. Przywrócono dopływ prądu. Widok wąskiego paska światła pod drzwiami schowka sprawił, że odetchnęła z ulgą. Poprzez zamknięte drzwi tak wyraźnie wyczuła zaskoczenie intruza, jakby stali oboje twarzą w twarz.

W jednej chwili ustąpił nacisk na klamkę. Sarah usłyszała stłumione przekleństwo i zaraz potem błyskawicznie oddalające się kroki. Zanim przyszło jej do głowy, że powinna wychylić się ze schowka i zobaczyć, kto ucieka, w domu zapanowała głucha cisza.

Już miała nacisnąć klamkę, gdy nagle uzmysłowiła sobie, że po to, aby wywabić ją z kryjówki, intruz być może posłużył się podstępem. A teraz czatuje za drzwiami, szykując się do zabójstwa.

Sarah odczekała jeszcze chwilę, a potem odetchnęła głęboko i otworzyła drzwi.

Miała przed sobą pusty hol. Na podłodze widniały świeże ślady butów prowadzące do wyjścia. Odwróciła się powoli, spojrzała w głąb kryjówki, którą dopiero co opuściła, i właśnie w tym momencie dostrzegła tam jakiś duży cień. Na jego widok cofnęła się i krzyknęła przeraźliwie.

W schowku leżał Tony. Nieprzytomny, z zakrwawioną głową.

Sarah podbiegła do wejściowych drzwi, po drodze głośno wzywając pomocy. W ciągu zaledwie paru minut dom wypełnił się strażnikami pilnującymi posiadłości. Jeden z nich, z bronią gotową do strzału, stanął przy Sarah. Inni rozbiegli się we wszystkich kierunkach.

Widziała jak przez mgłę wynoszonych z domu, nieprzytomnych obu osobistych ochroniarzy, Dunna i Farleya, i migające światła karetki zabierającej ich i Tony'ego.

Krzyczała, że też chce jechać, lecz dowódca grupy strażników wynajętych przez Tony'ego nie zgodził się spuścić jej z oczu. Płakała histerycznie.

Uspokoiła się nieco dopiero na widok szeryfa Gallaghera i dwóch jego ludzi.

– Sarah! Proszę mówić, co się stało – zażądał, wprowadziwszy ją do salonu.

– Obudziło mnie uderzenie pioruna. Rozszalała się burza. Nie mogłam znaleźć ani Tony'ego, ani żadnego z osobistych ochroniarzy, i wtedy pogasły wszystkie światła. Wołałam, ale nikt mi nie odpowiadał. A potem usłyszałam czyjeś kroki. Gdyby należały do Tony'ego lub Dunna czy Farleya, daliby mi o tym znać i odkrzyknęli. Tak więc musiał to być ktoś obcy.

Szeryf Gallagher skinął głową. Prawie to samo powiedzieli mu wcześniej strażnicy pilnujący terenu, ale pozwolił Sarah mówić, bo chciał, aby się uspokoiła.

– Co zrobiła pani potem? – zapytał.

– Ukryłam się w schowku pod schodami. – Podniosła wzrok i popatrzyła na szeryfa oczyma pełnymi łez. – Przez cały czas leżał tam Tony. Znajdował się tuż obok mnie, a ja o tym nie wiedziałam. – Ciałem Sarah wstrząsnęły dreszcze. – Boże… było zupełnie tak jak z tatusiem. Ludzie pływali sobie po jeziorze… a on leżał tam, na dnie, zamknięty w skrzyni.

– Proszę tak nie myśleć. – Szeryf Gallagher zwrócił się do jednego ze swoich ludzi: – Wyjmij z barku whisky i zrób pani drinka.

– Nie będę nic piła – oświadczyła Sarah. – Chcę zobaczyć Tony'ego. Dowiedzieć się, co z nim. – Rozpłakała się na cały głos. – To wszystko moja wina. Bo gdyby mi nie pomagał…

– Nic mu nie będzie – oświadczył Gallagher, mimo że nie wiedział, jak naprawdę jest. Po chwili wręczył Sarah szklaneczkę whisky. – Proszę to wypić.

Wypiła, jakby w szklance było lekarstwo. Z obrzydzeniem.

– Dobra dziewczynka – pochwalił szeryf. – A teraz proszę opowiedzieć, co było potem. Sarah zamknęła oczy, usiłując przypomnieć sobie koszmarne przeżycie.

– Będąc w schowku, trzymałam od środka klamkę, bo w drzwiach nie było zamka. Słyszałam, jak intruz zbiega po schodach, mija w holu moją kryjówkę, lecz chwilę potem zawraca. Byłam przerażona. Przekonana, że zaraz mnie odnajdzie. I nagle włączono prąd. Rozbłysły światła. Przeraziły tego człowieka, gdyż usłyszałam, jak zaklął i rzucił się do ucieczki. Kiedy opuściłam schowek, już go nie było, ale znalazłam Tony'ego… – Rękoma zakryła twarz.

Gallagher zwrócił się do dowódcy grupy strażników zatrudnionych przez Tony'ego do ochrony posiadłości:

– Widzieliście coś?

– Absolutnie nic – odparł zapytany. – Nie mieliśmy pojęcia, że w domu dzieje się coś złego, dopóki nie rozległ się krzyk pani Whitman. – I zaraz potem dodał, tak jakby się tłumacząc: – Wynajęto nas wyłącznie do pilnowania terenu. Nie mogliśmy wiedzieć, że przebywający w domu ochroniarze zostali załatwieni.

– Nikt nie ma do panów pretensji – odezwała się Sarah. – Dziękuję Bogu, że byliście w pobliżu.

Dowódca grupy spojrzał na siedzącą przed nim kobietę i w jednej chwili powziął decyzję.

– Postawię strażników zarówno tuż przy wejściu do domu, jak i na terenie posiadłości, chyba że pan DeMarco wyda inne polecenia – oświadczył. – Nikt nie dostanie się do środka bez naszej zgody – dodał i poszedł wydać podwładnym odpowiednie polecenia.

Sarah poderwała się z miejsca i dociągnęła poły zbyt obszernego szlafroka.

– Dokąd chce pani iść? – zapytał szeryf.

– Do siebie. Muszę się ubrać. Pojadę do Tony'ego do szpitala.

– Niech pani idzie. – Gallagher westchnął. – Sam panią zawiozę.

– Mam samochód. To przecież niedaleko.

– Zawieźli Tony'ego do Portlandu – poinformował. Sarah aż jęknęła.

– Tak daleko?

– Już mówiłem, że panią tam zawiozę. Ale proszę wziąć ze sobą jakiegoś ochroniarza.

– Mam nadzieję, że będzie lepszy niż obaj poprzedni – wymamrotała pod nosem.

– Słyszałem, jak jeden z sanitariuszy mówił, że nafaszerowano ich jakimś narkotykiem. Sarah zmarszczyła czoło.

– Niemożliwe. Jak mogło się to stać? Tony mówił, że obaj są maniakami zdrowego jedzenia. Chyba nawet mają zwyczaj sami przygotowywać sobie posiłki.

– Nie wiem. Powtarzam tylko to, co usłyszałem. Po zrobieniu dokładnych badań będzie wiadomo więcej. A teraz, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, pójdę z panią na górę i sprawdzimy, czy coś nie zginęło.

Usłyszawszy słowa szeryfa, Sarah nerwowo drgnęła. Taka możliwość w ogóle nie przyszła jej wcześniej do głowy.

– S ądziłam, że intruz szukał mnie.

– Być może – przyznał Gallagher. – Na wszelki wypadek jednak sprawdźmy piętro. Weszli po schodach w towarzystwie strażnika uzbrojonego w półautomat.

Gdyby Sarah nie była tak przerażona, ten widok pewnie by ją rozbawił. Wszystko działo się bowiem jak na kiepskim filmie. W ciemnym domu dziewczyna ucieka przed zabójcą i znajduje nieprzytomnego, zakrwawionego kochanka. A potem zjawia się policja i nieszczęsna bohaterka ubiera się pod okiem całkowicie obcych ludzi, uzbrojonych strażników.

– Litości – mruknęła.

– Czy pani coś mówiła?

– Co takiego? Och, nie – zaprzeczyła Sarah, przyrzekając sobie od tej pory nie wyrażać na głos własnych myśli.

Była już ubrana i prawie gotowa do wyjścia. Kiedy rozglądała się w poszukiwaniu pantofli, uprzytomniła sobie, czego brakuje.

– Pudełko! Znikło! – zawołała.

Usłyszawszy krzyk Sarah, z drugiego pokoju przybiegł szeryf z bronią w ręku, mimo że przy drzwiach stał uzbrojony strażnik.

– Co się stało?

– Dopiero teraz zauważyłam, że nie ma pudełka z rzeczami wyjętymi z biurka ojca. Stało tutaj. – Sarah wskazała stół. – I teraz go nie ma.

– Jest pani pewna, że znajdowało się właśnie tutaj? – zapytał Gallagher.

– Tak. – Usiadła ciężko na łóżku. – Po co ko muś mogły być potrzebne nic nie znaczące drobiazgi po ojcu?

– Może jednak w pudełku było coś ważnego.

– Mogło chodzić o kalendarz – zgadywała Sarah. – Dzięki Bogu, ma pan odbitki najważniejszych kartek.

– Ile osób wiedziało o kalendarzu? – zapytał szeryf.

– Tylko ja, Tony, pan i pańscy ludzie. Aha, wiedział jeszcze Maury Overstreet.

– A kto to jest?

– Prywatny detektyw, jakiś czas temu wynajęty przez Tony'ego.

– Zostawmy na razie tę sprawę – zaproponował Gallagher. Sarah przypomniała sobie o pantoflach.

– Nie mogę znaleźć butów – stwierdziła. Szeryf zaczął rozglądać się po pokoju. Wskazał szafę.

– A tam pani szukała? – zapytał.

– Wiem, że zabrzmi to głupio, ale nie mam zwyczaju chować butów. A przynajmniej tej pary, której używam danego dnia.

Szeryf podszedł do szafy i otworzył drzwi.

– Chodzi o te? – wskazał czarne pantofle. Na ich widok Sarah poczuła na plecach gęsią skórkę.

– Ja ich tam nie wstawiałam.

– Może zrobił to Tony.

– Kiedy szłam, aby go znaleźć, były przy tym krześle.

– Skąd ta pewność?

– Widziałam je, gdy zapaliłam światło, żeby znaleźć szlafrok Tony'ego.

Ze zmarszczonym czołem Gallagher zaczął ponownie przyglądać się znalezionym pantoflom.

– Sądzi pani, że to intruz odstawił je do szafy?

Na myśl, że ten człowiek dotykał jej osobistych rzeczy, Sarah dostała dreszczy. Poczuła się okropnie, pozbawiona intymności.

– Nikogo więcej tu nie było. Szeryf odwrócił się na pięcie, stanął w drzwiach i zawołał:

– Evans! Przynieś mi na górę dużą torbę na dowody!

Chwilę później w rękach Gallaghera znalazła się pojemna, plastikowa torba. Ukląkł, czubkiem długopisu Sarah wyjął z szafy buty i wpuścił je do torby.

– Mam nadzieję, że ma pani inną parę – powiedział. Sarah wzruszyła ramionami.

– Tenisówki i klapki – mruknęła.

– Lepsze będą tenisówki. Mogę podać? – Gallagher wskazał stojące w szafie białe płócienne pantofle z niebieskimi lamówkami.

– Proszę. – Założyła je szybko i podniosła się z miejsca, biorąc płaszcz i torebkę. – Czy zawiezie mnie pan teraz do Tony'ego? – spytała.

– Tak – potwierdził szeryf.

Do Portlandu jechali w milczeniu. Sarah prawie się nie odzywała. Nie miała ochoty na rozmowę. Poprosiła tylko szeryfa, żeby polecił komuś zaopiekować się jej ciotką i dopilnować, aby dotarła bezpiecznie do domu Tony'ego.

Gallagher obiecał Sarah, że o to zadba. Obiecałby o wiele więcej, byle tylko tej kobiecie zależało na czymś więcej niż na jego policyjnej odznace. Ulegał coraz bardziej jej urokowi, ale nawet nie marzył o intymnych kontaktach.

Zależało mu tylko i wyłącznie na jednym. Na uzyskaniu od Sarah rozgrzeszenia. Należał bowiem do grona ludzi, którzy swego czasu przyczynili się do zniszczenia jej rodziny, i do końca życia będzie tego żałował. Usiłując teraz wykryć zabójcę, zdawał sobie sprawę z tego, jak ważny jest jego udział w przywróceniu Whitmanom dobrego imienia.

O świcie wjechali do Portlandu.

– W szpitalu mamy uzbrojonego wartownika – poinformował szeryf swą pasażerkę. – Nasi ludzie strzegą Tony'ego na wypadek, gdyby ktoś spróbował ponownie go dopaść. Będę także nalegał, aby pani również przez cały czas miała obstawę.

– Czy to wszystko kiedyś się skończy? – spytała zgnębiona Sarah.

– Tak. Ma pani na to moje słowo. Kiedy wjeżdżali na parking przed dużym szpitalem, zdobyła się na słaby uśmiech.

– Chciałabym należeć do tych, którzy dożyją chwili ostatecznego zakończenia tej sprawy.

– Nic się pani nie stanie – zapewnił Gallagher. – Proszę o tym pamiętać przez cały czas. Idąc do pokoju, w którym leżał Tony, Sarah powtarzała sobie ostatnie słowa szeryfa.

Przeprowadził ją obok oddziałowej pielęgniarki i policjanta pełniącego wartę przed pokojem chorego, ale gdy tylko stanęła pod drzwiami, Gallagher pozostawił ją samej sobie, obiecując, że zjawi się na każde wezwanie.

Sarah uściskała odruchowo szeryfa i weszła do pokoju Tony'ego.

Zanim znikła w drzwiach, Gallagher pogładził ją lekko po ramieniu, tak jakby była dzieckiem, i szybko odszedł.

Czekał go pracowity dzień.

Загрузка...