ROZDZIAŁ PIĄTY

– Gdzie się podziała twoja sąsiadka? – spytała Sarah, zajmując miejsce w samochodzie. Tony chętnie przystał na rozmowę na neutralny temat, żeby dać Sarah czas na ochłonięcie.

– Pojechała do domu – odparł. – Przedtem jednak zaprosiła nas do siebie na kolację. Powiedziałem, że damy znać.

Nie komentując zaproszenia Moiry, Sarah odchyliła się w fotelu i zamknęła oczy.

Wydawała się kompletnie zagubiona i taka bezbronna… Tony zapragnął przytulić ją i pocieszyć. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić, bo Sarah uznałaby taki gest za zbyt poufały.

– Dokąd teraz? – zapytał.

– Jedźmy, proszę, do miasta.

– Do biura szeryfa?

– Na samym końcu – odparła Sarah i spojrzała na Tony'ego. – Pamiętasz, gdzie mieszkałam? W odpowiedzi skinął głową.

– Czy ten dom nadal stoi?

– Tak, ale kiedy ostatnim razem tamtędy przejeżdżałem, znajdował się w kiepskim stanie. Chyba został wystawiony na sprzedaż.

– To nawet lepiej – szepnęła Sarah. – Zawieź mnie tam teraz, proszę.

Przez całą drogę do miasta Sarah milczała, pochłonięta własnymi myślami, nieświadomie zaciskając pięści.

Gdyby ktoś spytał ją przed miesiącem, jaki jest jej stosunek do Marmet, mogłaby przysiąc, że z tym małym miastem w stanie Maine nic jej nie łączy. Jednak teraz, niemal z minuty na minutę odczuwała coraz większy strach. Przyczyną przerażenia była nie tylko wiadomość o zamordowaniu ojca. Zbyt dobrze pamiętała szykany ze strony mieszkańców Marmet. Ci ludzie najzwyczajniej zniszczyli jej rodzinie życie.

Odetchnęła głęboko i nieświadomie uniosła podbródek. Jeśli teraz zachowają się równie podle, spotka ich wielkie zaskoczenie. Już dawno przestała być małą, bezbronną dziewczynką, a ponadto, w przeciwieństwie do matki, należała do kobiet, które podejmują wyzwanie.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił Tony.

Sarah odetchnęła głęboko i odwróciła głowę. Ledwo rozpoznała dom. Znikła gdzieś szeroka, frontowa weranda, na której tak często się bawiła. Zamiast niej ujrzała mały ganek, okolony prętami z giętego żelaza, i dwa zardzewiałe lwy, ustawione niegdyś dla ozdoby. Betonowa droga prowadząca do domu była popękana i porośnięta chwastami, a wielki dąb, na którym wisiała niegdyś huśtawka, wyglądał na uschnięty.

– Jesteś pewny, że to tutaj? – spytała ogromnie zaskoczona. Tony wskazał tabliczkę z numerem domu.

– Boże… – szepnęła.

– Daj sobie spokój. Wracajmy – zaproponował Tony.

Siedziała bez ruchu ze wzrokiem wbitym w dom. Po chwili westchnęła.

– Nie mogę – odparła.

Kiedy zaczęła otwierać drzwi wozu, Tony przytrzymał jej rękę.

– Nie powinnaś iść tam sama – powiedział.

– Wiem. I doceniam to, co dla mnie robisz.

– Czemu wyczuwam jakieś „ale"? Sarah zdobyła się na blady uśmiech.

– Pewnie dlatego, że go nie wypowiedziałam.

– A więc nie potrzebujesz towarzystwa?

– Poradzę sobie sama. Poza tym nadal mży. Po co masz moknąć?

– A ty nie zmokniesz?

– Nie zabawię tam długo – oznajmiła i opuściła szybko samochód, jakby się bała, że zaraz zmieni zdanie i poprosi Tony'ego, by z nią poszedł.

Samotne stawanie twarzą w twarz z demonami przeszłości z minuty na minutę wydawało się Sarah trudniejsze.

Wysoka po kolana trawa porastająca dziedziniec była zeschnięta. Sprawiły to zapewne przedwczesne przymrozki. Mokra ziemia wyglądała jak gąbka nasączona wodą. Sarah udało się dostrzec w porę i ominąć dwie duże dziury.

Kiedy obeszła dom, uderzył ją w twarz tak silny podmuch wiatru, że aż zadrżała. Zmarznięta i mokra, narażała się na przeziębienie, ale skoro już przyjechała do Marmet, musiała postępować konsekwentnie.

Od chwili wyruszenia w podróż myślała o skarbie, który zostawiła tutaj w sekretnym schowku.

Znajdzie go czy nie znajdzie?

Nagle ogarnął ją strach. Miała ochotę uciec stąd jak najdalej, ale tylko przyspieszyła kroku.

Podwórze za domem wydawało się mniejsze, niż je zapamiętała. Pewnie dlatego, że sama urosła. Stara weranda wciąż stała na swym miejscu, chociaż chyliła się ku upadkowi.

Sarah podbiegła do bocznej ściany podmurówki schodków, uklękła i zaczęła przesuwać dłońmi po szorstkiej powierzchni starych cegieł. Liczenie rozpoczęła od dolnego stopnia. Dziesięć cegieł w prawo, a potem dwie w górę. Zakołysała się niebezpiecznie na piętach.

Co ja tu właściwie robię?

Uzmysłowiła sobie nagle bezsensowność własnego postępowania. Jak wariatka taplała się w błocie i biegała zziębnięta po deszczu. Boże… Sarah Jane, czy naprawdę musisz tego szukać? Nie masz większych zmartwień? – zganiła się w duchu.

Wpatrywała się w odszukaną cegłę, powtarzając w myśli, że jeśli nie znajdzie za nią swego skarbu, nawet nie poczuje rozczarowania. Jednak wiedziała, że to nieprawda.

W pierwszej chwili cegła nie dawała się nawet obluzować, a co dopiero wyjąć. Po paru próbach Sarah była gotowa zrezygnować, ale właśnie w tej chwili poczuła, że cegła się poruszyła.

Niemal wyrwała ją z muru i tak gwałtownym ruchem wsunęła dłoń do małego otworu, że klęcząc na ziemi, straciła równowagę i upadła. Zraniła przedramię, ale zaabsorbowana przeszukiwaniem skrytki tylko przez krótką chwilę czuła ból.

Otwór był dość głęboki. Dopiero po dłuższych poszukiwaniach udało się Sarah natrafić po omacku na coś małego, twardego i kwadratowego. Nachyliła się i z ulgą wsparła czoło o zimny ceglany mur. Z największym trudem powstrzymała się od płaczu.

– Dzięki ci, Panie – wyszeptała, wyciągając ze skrytki niewielkie plastikowe pudełko. Pokryte grubą warstwą kurzu wyglądało na nietknięte. Sarah postawiła je przed sobą, z kieszeni płaszcza wyjęła chusteczkę, wytarła krew z przedramienia, a potem z odnalezionego skarbu.

Potem powoli otworzyła wieczko i jej oczom ukazała się stara fotografia. A na niej roześmiana twarz ojca.

Z wrażenia straciła oddech. Łzy przesłoniły obraz. Niemal równocześnie zdała sobie sprawę, że padający deszcz może zniszczyć zawartość pudełka. Szybko opuściła wieczko i poderwała się na nogi. Nie oglądając się za siebie, rzuciła się pędem w stronę wyjścia z posesji, przyciskając do piersi odnaleziony skarb.

Tony dostrzegł Sarah wybiegającą zza rogu domu. Już z daleka było widać, że jest wstrząśnięta. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Przekonany, że ktoś ją goni, błyskawicznie wyskoczył z wozu i pognał w jej kierunku.

– Co się stało? – zawołał.

– Muszę dostać się do środka – wymamrotała i nie zwalniając, wyminęła Tony'ego. Zatrzymał się na chwilę, żeby sprawdzić, czy ktoś jej nie goni. Kiedy jednak nie ujrzał nikogo, podążył za Sarah do samochodu. Wsunął się za kierownicę.

Sarah miała dziwną minę. Trzymała na kolanach jakiś mały przedmiot, a z jej przedramienia ściekała strużka krwi.

– Do diabła, co się stało? – warknął.

Zaskoczona gniewnym tonem Tony'ego aż podskoczyła z wrażenia. Spojrzała na skaleczone przedramię i wzruszyła ramionami.

– Drobiazg. Starłam sobie skórę.

– Krwawisz. Zabiorę cię do lekarza.

– Nic z tego – mruknęła. – Odwieź mnie tylko do domu.

– S ądziłem, że zamierzasz spotkać się z szeryfem – przypomniał.

– Nie dzisiaj – odparła cicho. Zacisnęła palce na małym pudełku. – Jedźmy już do domu. – Spojrzała na swego towarzysza błagalnym wzrokiem. – Proszę.

Tony zaklął pod nosem i ruszył w drogę. Po chwili, oddalając się coraz bardziej od Marmet, pędzili w stronę jeziora.

Podjechali pod dom Tony'ego. Sarah była tak roztrzęsiona, że z trudem wysiadła z samochodu. Drżąc na całym ciele, szła za Tonym po schodach na piętro. Przez cały czas przyciskała do piersi małe zielone pudełko. Ciepło panujące we wnętrzu domu sprawiło, że natychmiast opuściła ją resztka sił.

– Musisz od razu wyskoczyć z tych mokrych ciuchów – oświadczył Tony.

– Dobrze, tylko najpierw…

Rozeźlony chwycił ją za ramiona i potrząsnął.

– Albo natychmiast się rozbierzesz, albo cię wyręczę.

– Sama to zrobię – oświadczyła. – Ale dopiero wtedy, kiedy wyjdziesz z mojego pokoju. Kiwnął głową i ruszył ku drzwiom łazienki.

– Po co tam idziesz?

– Przygotować ci gorącą kąpiel.

– Ach, tak. Dziękuję – mruknęła.

Spojrzała na trzymane pudełko, a potem na drzwi, za którymi zniknął Tony. Uspokoiła się, gdy usłyszała szum wody. Miała nadzieję, że pan tego domu dotrzyma także pozostałych obietnic. Na samą myśl o tym, że mógłby ją rozbierać, pod Sarah ugięły się kolana. Opadła ciężko na krzesło, odłożyła pudełko na stolik i zabrała się za ściąganie przesiąkniętych wodą pantofli i płaszcza. Właśnie zesztywniałymi z zimna palcami usiłowała bezskutecznie rozpiąć pasek, gdy do pokoju wrócił Tony.

– Boże, chyba zupełnie postradałem zmysły, pozwalając ci w taką pogodę opuszczać dom… – niemal jęknął.

– Nie jesteś moim opiekunem – odparła wyniośle. – Sama podejmuję decyzje i…

– Nie są one zbyt mądre – skomentował sucho, a potem odsunął lodowate dłonie Sarah i rozpiął jej pasek.

Zanim zdołała zaprotestować, szybkim ruchem wyszarpnął jej bluzkę z dżinsów.

– Poradzisz sobie dalej?

Zacisnęła kurczowo palce na kołnierzyku, tak jakby obawiała się, że Tony zaraz zerwie z niej bluzkę.

– Tak, poradzę sobie.

– W porządku.

Zły jak diabli zszedł na parter. Dopiero na dole zaczął zastanawiać się nad przyczyną własnego gniewu. Sarah przeżywała trudne chwile, nic dziwnego zatem, że reagowała w tak nieprzyjemny i nieprzewidywalny sposób.

Nagle wyobraził sobie, jak Sarah wchodzi do parującej wody, która omywa najpierw jej kolana, potem biodra, a w końcu piersi… Obraz był tak realny, że Tony'ego ogarnęła chęć zawrócenia na górę i przekonania się, czy jego wizja ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością.

I właśnie w tej chwili uzmysłowił sobie przyczynę własnej złości. Przyjechał do Marmet specjalnie po to, aby pomóc Sarah przetrwać trudne chwile, lecz ona mu na to nie pozwalała. Okazywała brak zaufania. Fakt ten ugodził go boleśnie, był przyczyną narastającego rozgoryczenia.

Przytłoczyło go poczucie klęski. Zwiesił ramiona i poszedł do kuchni, by przygotować coś do jedzenia. Właściwie nie powinno go obchodzić, co myśli o nim Sarah. To nie miało żadnego znaczenia, dla sprawy.

Kilka minut później, przelewając zupę z puszki do garnka, Tony uznał, że niepotrzebnie się oszukuje. Miał trzydzieści sześć lat, lecz jeszcze nigdy nie był z żadną kobietą w poważnym związku. Sarah Whitman mogłaby to zmienić, dlatego obchodziło go, co o nim myśli i czy mu ufa. Pragnął jej pomóc, otoczyć ją opieką, ponieważ wywarła na nim wielkie wrażenie. Podziwiał jej wewnętrzną siłę i odwagę.

Jeśli jednak nie uda mu się pozyskać jej sympatii i zaufania, ich znajomość skończy się równie szybko, jak się zaczęła. I właśnie świadomość tego faktu doprowadzała go do furii.

Sarah leżała w wannie, dopóki woda nie stała się zupełnie zimna. Podniosła się niechętnie, wytarła i ubrała w sweter i czyste dżinsy. Przeczesała palcami włosy i podeszła do stolika, na którym zostawiła małe zielone pudełko. Było jeszcze trochę brudne. Zabrała je do łazienki i zmyła resztkę błota. Potem zmówiła krótką modlitwę i uniosła wieczko.

Oprawiona fotografia nadal leżała na wierzchu. Sarah dotknęła lekko kruchego, starego papieru, a potem ostrożnie wyjęła zdjęcie z ramki. Przedstawiało ją i ojca na plaży, obok budowanego zamku z piasku. Pamiętała jak przez mgłę, że zdjęcie robili im jacyś obcy ludzie.

Och, Boże! Jak bardzo pragnęła, aby powróciły tamte dni i naiwna wiara w to, że jest kochana i bezpieczna.

Przypomniała sobie, że fotografia została zrobiona w dniu jej szóstych urodzin. Bawili się w wodzie, zbierali muszelki i budowali zamki z piasku.

Później zjedli rybę z frytkami i ruszyli w drogę powrotną do domu. Sarah pamiętała, jak bardzo była wówczas zmęczona. Skuliła się na przednim siedzeniu i czując na ramieniu opiekuńczą dłoń ojca, zamknęła oczy i zasnęła.

Odłożyła na bok fotografię i po chwili wyciągnęła z pudełka malutką muszelkę, pamiątkę z tamtego dnia, i położyła na stoliku. Wśród skarbów z dzieciństwa znalazła popękaną skorupkę ptasiego jajeczka i smętne szczątki czterolistnej koniczyny.

W pudełku był jeszcze kluczyk do pamiętnika, którego nigdy nie napisała, oraz bransoletka z wygrawerowanymi imionami Sarah Jane. Dotknęła palcem kawałka markazytu, który dostała od znajomego ojca. Franklin Whitman nazwał go złotem głupków i powiedział, że ten minerał nie ma żadnej wartości.

Sarah powoli opróżniła pudełko, odstawiła je na bok i odetchnęła głęboko, czekając przez chwilę, czy coś się wydarzy. Wreszcie wstała i poszła do łazienki. Uczesała się, prawie nie patrząc na własne odbicie w lustrze. Odgarnęła włosy z twarzy i upięła je po obu stronach głowy.

Właśnie naciągała czyste skarpetki, gdy usłyszała pukanie do drzwi i głos Tony'ego.

– Sarah?

– Wejdź – zawołała i sięgnęła po pantofle. Otworzył drzwi, lecz nie wszedł do środka.

– Podgrzałem zupę – oznajmił.

– To świetnie. Zaraz zejdę. Omiótł wzrokiem małe zielone pudełko i zbiór leżących obok przedziwnych przedmiotów.

– Znalazłaś to, czego szukałaś? – zapytał. Sarah spojrzała na stolik.

– Znalazłam pudełko, lecz nie było w nim tego, czego szukałam.

Na jej twarzy malował się głęboki smutek. Sfrustrowany Tony wsunął ręce do kieszeni.

– Czy mogę jakoś ci pomóc?

– Nie, ale dziękuję, że o tym pomyślałeś.

– Nic nie mogę dla ciebie zrobić? Jesteś pewna?

– Tak, jestem pewna. Nikt nie może mi pomóc.

– A czego właściwie szukasz?

– Zabrzmi to głupio.

– Nic, co dotyczy ciebie, nie może być głupie. Westchnęła, a potem podeszła do stolika i przeciągnęła palcem po krawędzi muszelki.

– Sarah…?

Odsunęła na bok muszelkę i dotknęła fotografii w miejscu, w którym znajdowała się twarz ojca. Gdy podniosła wzrok, z jej oczu ciekły łzy.

– Przed laty uważałam te rzeczy za najcenniejsze skarby. Kiedy przyjechała ciotka Lorett i zabrała mnie do Nowego Orleanu, zupełnie o nich zapomniałam. A teraz… teraz jest już za późno.

– Nigdy nie jest za późno na zmiany – powiedział ciepłym tonem.

– Nie chodzi o zmiany – odparła prawie szeptem. – Już jest po prostu za późno. Zbyt długo zwlekałam z powrotem, a teraz znikła.

– Co znikło, słonko? Czego szukasz?

– Miłości… ale już jej nie ma. I nigdy nie powróci. Zabili ją, tak samo jak zabili oboje moich rodziców.

Tony nie był w stanie dłużej patrzeć spokojnie na jej rozpacz.

– Chodź do mnie – szepnął czule i wziął ją w ramiona.

Wzdragała się, ale krótko. Musiała bowiem, choć na chwilę, oprzeć się na kimś silnym. Kiedy Tony objął ją mocniej, zaczęła płakać. Najpierw cichutko, a potem coraz głośniej i głośniej.

Słuchał z przykrością szlochu Sarah, ale wiedział, że wcześniej czy później musiała się załamać. Nikt nie byłby w stanie tłumić w sobie tak wielkiego gniewu. Przyciągnął ją bliżej, oparł policzek na czubku jej głowy i nagle pojął, że właśnie na taką chwilę czekał od dwudziestu lat, od dnia pogrzebu Catherine Whitman. Mała Sarah, blada jak ściana, stała wówczas nad grobem matki, nawet nie próbując powstrzymać łez.

Tony pragnął podejść i ukoić ból nieszczęsnej dziewczynki, ale nie zrobił tego. Odszedł przekonany, że nadejdzie dzień, w którym będzie mógł przekazać jej wyrazy współczucia. Zwlekał i zwlekał, aż nagle pewnego dnia okazało się, że Sarah Whitman została wywieziona z Marmet. Przez wszystkie minione lata obraz małej, zapłakanej dziewczynki i dojmujące poczucie winy ani na chwilę nie opuściły jego myśli.

Mimo że teraz trzymał Sarah w objęciach, okazał się tak samo bezsilny, jak wiele lat temu. Pragnął, by poczuła się lepiej, nie miał jednak najmniejszego pojęcia, jak to sprawić.

Po jakimś czasie Sarah wysunęła się z objęć Tony'ego. Podał jej chusteczkę i cofnął się niechętnie.

– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam – wymamrotała, wycierając łzy. – Przepraszam.

– Boże, Sarah… nie wolno ci mówić takich rzeczy. Nie przepraszaj. Zaskoczył ją gniew przebijający w głosie Tony'ego. Westchnęła.

– Anthony Jamesie DeMarco… – zaczęła powoli swoją myśl.

– O co chodzi? – warknął.

– Myślę, że powinnam wreszcie zdobyć się na słowa podzięki. Za to, że postanowiłeś mi pomóc. Poświęciłeś swój czas i ofiarowałeś dach nad głową. Przede wszystkim jednak dziękuję ci za to, że kochałeś mego ojca.

Wierzchem dłoni dotknął policzka Sarah.

– Nie ma za co.

– A co do zupy… – zaczęła.

Chciała jak najszybciej położyć kres niezręcznej sytuacji. Należało wrócić do normalności, a przede wszystkim – zachować odpowiedni dystans.

– Co do zupy – jak echo powtórzył Tony, uśmiechając się blado. – Jestem pewny, że jako właścicielka restauracji i znawczyni sztuki kulinarnej docenisz dobre jedzenie. Chodź ze mną. Przekonasz się, jak doskonale otwieram puszki.

– Sądzę, że wiele innych rzeczy też robisz doskonale – powiedziała Sarah.

Zanim zdołał poprosić ją o rozwinięcie tego tematu, opuściła pokój i skierowała się do kuchni, zwabiona zapachem pomidorowej zupy i tostów z serem.

Загрузка...